Przejdź do głównej zawartości

Wirtuoz znów się potknął

Wygląda na to, że reforma sądownictwa rządowi „dobrej zmiany” się nie udała.

Nie mówię oczywiście o tym, że sądy są obecnie najgroźniejszymi gangami, groźniejszymi, niż Pruszków, czy Wołomin, bo tamci przynajmniej nikogo nie udają, ani nie przebierają się w „śmieszne średniowieczne łachy” gwoli dodania sobie powagi – tylko nawet z punktu widzenia oczekiwań rządu.

Rząd próbuje przejść na ręczne sterowanie sądownictwem, by na miejsce gangów jakichś takich nie naszych, wprowadzić swoje gangi, ale okazuje się, że nawet on nie ma dostatecznej siły przebicia tego „układu zamkniętego”, który nie boi się już nikogo i nie liczy się już z nikim, ani niczym, zwłaszcza – ze sprawiedliwością.

Pod tym względem za komuny było lepiej, bo taki jeden z drugim sędzia nigdy nie wiedział, czy stojący przed nim człowiek nie ma aby jakichś pleców w partii czy bezpiece, więc na wszelki wypadek się pilnował. I w komunie i teraz „nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara”, więc chociaż gwarancja nieusuwalności istniała i wtedy, to jednak bezpieka mogła w każdej chwili podsunąć partii na takiego sędziego jakieś śmierdzące dmuchy i delikwent mógł być w tej samej chwili zdmuchnięty jak gromnica przez innego dyspozycyjnego sędziego.

Bo większość sędziów za pierwszej komuny była dyspozycyjna, chociaż oczywiście zdarzały się chlubne wyjątki, jak na przykład mój przyjaciel ze studiów, sędzia Andrzej Mogielnicki w Puławach, który w stanie wojennymi uniewinnił działaczy „Solidarności” oskarżonych o straszliwą zbrodnię znieważenia Carycy Leonidy, czyli Leonida Breżniewa. Ten wyrok uniewinniający nawet Mieczysław Franciszek Rakowski, uchodzący za partyjnego liberała, uznał za skandaliczny, zgodnie z przestrogą Stanisława Wyspiańskiego, by „świętości nie szargać, bo trza, by święte były”.

Generalnie więc sędziowie się pilnowali – chyba, że od swojego oficera prowadzącego dostali rozkaz, żeby z jakiegoś podsądnego zrobić marmoladę w tak zwanym „majestacie prawa” – to wtedy folgowali sobie na całego.

Teraz tamten batog zniknął, więc sędziowie uważają się niemal za Bogów Wszechmogących i dokazują już bez ograniczeń – oczywiście nie za darmo, co to, to nie. Zatem pomysł, by jednak jakiś bat na sędziów ukręcić, jest zasadniczo słuszny, ale ekipa „dobrej zmiany” nie chciała oczyścić sądownictwa z gangsterów, tylko dokonać tam podmianki jednych na drugich.

Dlatego uważam, że taki batog należałoby włożyć w ręce obywateli, którzy co 5 lat dokonywaliby oceny każdego sędziego w jego okręgu sądowym i jeśli taki jeden z drugim sędzia nie uzyskałby przynajmniej bezwzględnej większości głosów obywateli głosujących, wylatywałby z sądownictwa bez żadnego odwołania. Myślę, że po 20 latach wszyscy chodziliby jak w zegarku.

Oczywiście trzeba by z konstytucji wykreślić zapis o nieusuwalności – bo to on właśnie jest przyczyną rozwydrzenia sędziów. Pracę każdego człowieka można publicznie ocenić i z tej oceny wyciągnąć wnioski, ale pracy sędziego – już nie – co sprawiło, że w większości przypadków poprzewracało im się w głowach, że są jakąś „nadzwyczajną kastą”.

Jak powiedziałem, próba rządu, by przejść na ręczne sterowanie sądami, najwyraźniej się nie udała. Przysłowie mówi, że gdy wejdziesz między wrony, musisz krakać, jak i one. Toteż choć w sądownictwie powstały dwie partie polityczne; jedna tak zwanych sędziów „starych”, co to samego jeszcze znali Stalina, a druga – tak zwanych sędziów „młodych” którzy Stalina już nie znali – to najwyraźniej jedni na drugich musieli oddziaływać w sposób sobie właściwy i sytuacja się wyrównała.

Pokazało się to właśnie 16 września kiedy to Sąd Najwyższy w składzie siedmioosobowym orzekł, że nielegalne jest poddawanie obywatela tak zwanej „dezubekizacji” tylko na podstawie przynależności do podejrzanej formacji, jak np. SB. Tymczasem na tej właśnie podstawie przepisy ustawy „dezubekizacyjnej” prowadziły do obniżania tzw. ubeckich emerytur.

Okazało się, że takie postępowanie uznał za niedopuszczalne Sąd Najwyższy – ten sam Sąd Najwyższy, o który toczyła się taka batalia, najpierw o panią Małgorzatę Gersdorf, której do głowy uderzały gersdorfiny, a potem o prostych sędziów. Nawet jeśli ci prości sędziowie coś tam ministrowi Ziobrze naobiecywali, to teraz, kiedy już są nieusuwalni, musieli się na niego wypiąć. Nie tylko, zresztą w Sądzie Najwyższym, ale również – w Trybunale Konstytucyjnym, gdzie pani prezes Przyłębska ma potężny dysonans poznawczy, ponieważ większość sędziów TK podziela pogląd Sądu Najwyższego, co do legalności ustawy „dezubekizacyjnej”.

Ta ustawa została przeforsowana, ponieważ Naczelnik Państwa chciał całemu ludowi pokazać, jakim to on jest biczem Bożym na komunę i ubecję. Ludowi takie rzeczy zawsze bardzo się podobają, a psychikę ludu Naczelnik Państwa zna, jak własną kieszeń i znakomicie wie, jaki ochłap mu akurat rzucić.

Pamiętając z pewnością solidarnościową doktrynę „równych żołądków”, postawił na „chorobę czerwonych oczu”, która polega na tym, że pacjent pragnie, by każdemu było tak źle, jak jemu. Ponieważ w naszym nieszczęśliwym kraju od 1944 roku panuje epidemia tej choroby, toteż nic dziwnego, że ustawa dezubekizacyjna spotkała się z powszechną aprobatą.

Doświadczyłem tego na własnej skórze, bo od samego początku tę ustawę krytykowałem nie dlatego, bym do ubecji miał choćby cień sympatii, tylko dlatego, że uważałem ją za niebezpieczny precedens. Jeśli w przyszłości rządy obejmie obóz zdrady i zaprzaństwa, to na podstawie tej, albo takiej samej ustawy, zredukuje emerytury solidarnościowcom i w ogóle każdemu, kogo będzie chciał załatwić.

Z tego powodu zostałem uznany za ruskiego agenta i w ogóle – renegata, zwłaszcza przez środowiska ostentacyjnie pobożne, co to kierują się w pierwszej kolejności miłością bliźniego swego. Nic mi nie pomogły wyjaśnienia, że ubekom można zaszkodzić w inny sposób, bez konieczności stwarzania niebezpiecznych precedensów. Każdy z nich bowiem – dowodziłem – w swojej działalności dopuszczał się łamania prawa – nawet takiego, jakie wtedy obowiązywało. Były to rozmaite rodzaje „zbrodni komunistycznych”, co to nie ulegają przedawnieniu, zatem nic nie stało na przeszkodzie, by każdego z nich zaciągnąć przed niezawisły sąd, który mógłby skazać ich na wysokie grzywny, potrącane oczywiście z emerytur.

Ciekawe, że z orzeczenia Sądu Najwyższego można wyprowadzić taki sam wniosek – że nie powinna decydować przynależność do formacji, tylko to, co delikwent robił. Wtedy nie byłoby żadnej podstawy do podważenia takiego postępowania.

Słabym punktem mojego rozumowania były oczywiście niezawisłe sądy, które podejrzewam o przeżarcie agenturą nie tylko zresztą SB-ecką, bo tamta powoli przechodzi w stan spoczynku, tylko agenturą Urzędu Ochrony Państwa, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Wojskowych Służb Informacyjnych, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Wywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Śledczego, Centralnego Biura Antykorupcyjnego i Policji Skarbowej.

W latach 90-tych bowiem UOP i ABW prowadziły, a w każdym razie rozpoczęły operację „Temida”, polegającą na werbowaniu agentury właśnie w środowisku niezawisłych sędziów. Ta sprawa przypadkowo wyszła na jaw przy okazji procesu sędziego Hurasa z Katowic, a przecież trudno uwierzyć, by WSI, czy wszyscy inni nie werbowali sobie agentury właśnie w tym środowisku, od którego przecież zależy, czy ktoś za sprywatyzowanie sobie cudzego majątku pójdzie do lochu, a kto nigdzie nie pójdzie, tylko będzie sobie mógł spokojnie wypić i zakąsić – oczywiście stosownie takiego niezawisłego sędziego wynagradzając, żeby nie narazić się na zarzut niewdzięczności.

Dlatego też uważam, że bez batoga nie da rady, ale batoga w rękach obywateli, a nie w ręce rządu. Rozmaite durnice płci obojga w Unii Europejskiej, które nie doświadczyły nigdy na sobie socjalizmu realnego, mogą sobie wierzyć w sędziowską niezawisłość, ale my, którzy tamte czasy i praktyki pamiętają, wiemy, że można ją między bajki włożyć i dlatego nie powinny nas krępować jakieś „standardy” – bo co nam przyjdzie z tego, jeśli zostaniemy zoperowani zgodnie ze „standardami”. Pacjent może umrzeć chory, ale może też umrzeć całkowicie wyleczony, zwłaszcza jeśli przedtem wzbogaci medycynę.

Skoro jednak nawet ja zdaję sobie sprawę z tego słabego punktu, to nie wierzę, by nie zdawał sobie z niego sprawy również Naczelnik Państwa, którego uważam za wirtuoza intrygi. Jeśli zatem z góry wiedział, że ubecy odprocesują sobie w niezawisłych sadach wszystkie cięcia dokonane na podstawie ustawy dezubekizacyjnej – co właśnie na naszych oczach się dzieje – to nieomylny to znak, że tak naprawdę nie chciał ubekom zrobić żadnej krzywdy, a tylko zbajerował nie tylko swoich wyznawców, ale i innych cierpiących na „chorobę czerwonych oczu”.

Przyniosło mu to wyborczy sukces, podobnie jak projektodawcom pandemii koronawirusa oszałamiający sukces przyniosło postawienie na instynkt samozachowawczy, co też okazało się strzałem w dziesiątkę.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Twój kot macha ogonem? Zobacz, co to oznacza.

  Merdanie ogonem u psa jest dla większości ludzi czytelne. Świadczy o ekscytacji i pozytywnym nastawieniu zwierzęcia. A jeśli kot macha ogonem, to jest zadowolony czy może wręcz przeciwnie? Czy koci ogon mówi to samo co psi? Istnieje sporo mitów wokół tego zjawiska, a ich konsekwencje bywają przykre. Poznaj tajniki mowy kociego ogona. Machanie ogonem przez kota może być jednym z sygnałów ostrzegawczych Różnice w psiej i kociej mowie ciała Traktowanie kota jak małego psa jest dużym błędem, szczególnie przy okazji interpretowania mowy ciała obu gatunków. Psi ogon merdając mówi coś zupełnie innego niż ogon koci. Pies manifestuje w ten sposób dobry nastrój i pozytywną ekscytację, kot – zdenerwowanie, złość i napięcie. A dlaczego w ogóle zwierzę macha ogonem? Ten rodzaj komunikowania sprawdza się na odległość, bez potrzeby zbliżania się osobników do siebie. Merdający czy machający ogon widać z daleka, co daje dużo czasu na podjęcie adekwatnego działania. Koty preferują ten rodzaj „zdystans

Polskie drewno opałowe ogrzeje Niemców. Co zostanie dla Polaków?

  Polskie drewno opałowe ogrzeje Niemców. Co zostanie dla Polaków? Ilość drewna byłaby w Polsce wystarczająca, gdyby nie było ono sprzedawane za granicę. Tymczasem przedsiębiorcy z Niemiec wykupują polskie drewno opałowe. Co sądzą o tym przedstawiciele przemysłu drzewnego? Jak  wynika  z nieoficjalnych ustaleń „Super Expressu”, niemieccy przedsiębiorcy masowo wykupują polskie drewno opałowe, które sprzedają Lasy Państwowe. W efekcie rosną ceny drewna, brakuje opału dla Polaków, którzy, jak wcześniej  pisały  media, rzucili się do zbierania chrustu na opał w lesie. Ciekawe jest, że jak informował Murator, ceny drewna opałowego wzrosły o 100 proc. względem 2021 roku i za m3 drewna opałowego trzeba teraz zapłacić średnio 400-500 zł. Ceny w Lasach Państwowych są niższe i zależne od regionu. W rozmowie z TOK FM Rafał Zubkowicz z Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych zauważył, że średnia cena gałęziówki wynosi 30 zł, nie wliczając w to transportu, pocięcia, rozładunku itd. Z kolei podczas  r

Ukrainiec odpowie za handel ludźmi i organizowanie nielegalnych zbiórek pod marketami „na chore dzieci z Ukrainy”

  Ukrainiec odpowie za handel ludźmi i organizowanie nielegalnych zbiórek pod marketami „na chore dzieci z Ukrainy” Ukraiński mężczyzna w wieku 38 lat został oskarżony o handel ludźmi. Jego przestępcze działania skupiały się również na rekrutowaniu osób do pracy, która miała polegać na zbieraniu datków do puszek, rzekomo przeznaczonych na pomoc dla chorych ukraińskich dzieci. Straż Graniczna poinformowała o sprawie w czwartkowym komunikacie. „Oskarżony obywatel Ukrainy werbował swoich rodaków do pracy, polegającej na zbieraniu do puszek datków przeznaczonych rzekomo na chore ukraińskie dzieci” – informuje SG. W toku dochodzenia ustalono, że w okresie od września 2020 roku do sierpnia 2022 roku, 38-letni Ukrainiec angażował ludzi do pracy, wprowadzając ich w błąd co do charakteru, warunków i legalności tej pracy. Dodatkowo, pomagał pokrzywdzonym uzyskać niezbędne dokumenty, takie jak zaświadczenia o pracy sezonowej przy zbiorach owoców w gospodarstwach lub firmach w okolicy Grójca. „Nas