W ubiegłym tygodniu rozpoczęła się astronomiczna jesień, to znaczy, że słońce stanęło w zenicie na równiku, a odtąd będzie przesuwało się w stronę Zwrotnika Koziorożca, a kiedy już tam dojdzie, zacznie ponownie przesuwać się w stronę równika, a potem – Zwrotnika Raka, a kiedy tam dojdzie, na półkuli północnej rozpocznie się lato – i tak dalej.
Wspominam o tym, żeby pokazać, iż Słońce i Ziemia robią swoje, nie zwracając zupełnie uwagi na to, co się dzieje w rojowisku istot, które Ziemię oblazły i walczą między sobą o dominację, albo nawet hegemonię.
Trudno w to uwierzyć, ale jednak astronomiczna jesień nadeszła z precyzyjną dokładnością, chociaż w Zjednoczonej Prawicy się zakotłowało z powodu kulminacji walk o schedę po Naczelniku Państwa, który musiał interweniować osobiście, by utemperować ambicje diadochów.
Ale to drobiazg niewątpliwy w porównaniu z epidemią zbrodniczego koronawirusa, tym bardziej, że wszystko może zakończyć się, jak zresztą zwykle, wesołym oberkiem. Tak naprawdę bowiem nikt nie jest zainteresowany żadnymi pałacowymi przewrotami w sytuacji, kiedy chodzi o to, żeby wypić i zakąsić. Wracając do epidemii zbrodniczego koronawirusa, to wydaje się, że rozwija się ona zgodnie z planem, raz się wypłaszczając, a innymi razem – wypiętrzając, zgodnie z doraźnymi potrzebami organizatorów.
Wszystko wskazuje tedy na to, iż zakończy się ona wtedy, gdy będzie trzeba, to znaczy – gdy się okaże, że już wszystkie rządy kupią szczepionki i przymusowo zaszczepią najpierw schorowanych starców, którzy – jak ogłosił pan premier Morawiecki – dostaną te szczepionki za darmo.
Widać wyraźnie, że system ubezpieczeń społecznych trzeszczy w szwach i z tego punktu widzenia zarówno epidemia, jak i szczepionki stanowią prawdziwy dar Niebios, bo jak wiadomo, nic się nie dzieje wbrew woli Nieba – co przenikliwie zauważył Rejent Milczek.
Żeby jednak wszystkie czynności towarzyszące epidemii mogły przebiegać bez zakłóceń, trzeba będzie chyba jakoś uciszyć tych, którzy nie tylko w żadną epidemię nie wierzą, ale nawet buntują się przeciwko nakazom, podyktowanym przecież pragnieniem ich dobra. Ponieważ jest ich coraz więcej, to nie ma rady; trzeba będzie uruchomić chwilowo nieczynne obozy, w których doborowe ekipy specjalistów będą przeprowadzały reedukację niedowiarków, aż ci, którzy te zabiegi przeżyją, będą rewokowali przed kamerami rządowych i nierządnych telewizji.
W etap surowości dopiero bowiem wchodzimy, więc trudno przewidzieć, jak będzie rozwijała się sytuacja, kiedy surowość osiągnie swój punkt kulminacyjny. Na razie osoba, którą przyłapano na dwukrotnym opuszczeniu kwarantanny, od maja aż do dzisiaj siedzi w areszcie wydobywczym – i ciekawa rzecz – ani razu tam nie zachorowała.
Najwyraźniej areszt wydobywczy uodparnia na zbrodniczego koronawirusa, podobnie, jak więzienie, bo – w odróżnieniu od kopalni węgla, które tak czy owak, w ramach walki z globalnym ociepleniem trzeba będzie zamknąć – nie słychać, by ktoś zachorował w więzieniach nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju, ale we wszystkich innych też. To spostrzeżenie niewątpliwie będzie pomocne w dalszym planowaniu epidemii, a ponieważ więzienia wszystkich nie pomieszczą, to nie ma rady; trzeba będzie ponownie uruchomić chwilowo nieczynne obozy, w których obok niedowiarków znajdą się również obywatele niewinni. Nie ma bowiem takiej rzeczy, której nie zrobilibyśmy dla zdrowia, więc jeśli nawet niektórzy z nich, albo nawet wszyscy poumierają, to przecież umrą całkowicie wyleczeni.
Wracając do pensjonariuszki aresztu wydobywczego, to warto zwrócić uwagę, że niezawisły sąd, co to nakazał siepaczom ją tam wtrącić, najwyraźniej o niej zapomniał, niczym pan Rzeszowski z powieści Kazimierza Przerwy-Tetmajera „Na skalnym Podhalu”. Ten pan Rzeszowski „lubił więźniów”, to znaczy nie tyle ich samych, co lubił trzymać ich w więzieniu. Franek Marduła, wtrącony tam za kradzież portek, trafił do lochu w którym siedział starzec przestary, co to zapomniał nawet ludzkiej mowy i zaczął ją sobie przypominać po jakimś czasie, kiedy Franek mówił do niego i mu śpiewał. Po jakimś miesiącu takiej edukacji starzec wypowiedział bowiem słowo: „dawno”.
Może tedy niezawisły sąd wcale o tej aresztowanej pani nie zapomniał, tylko przeprowadza takie naukowe eksperymenty. Wskazywałaby na to powściągliwość pana Adama Bodnara, nadal zajmującego operetkową posadę rzecznika praw obywatelskich, który o tej sprawie nie chce nawet słyszeć. W przeciwnym razie zainteresowałby się tą sprawą i podjął interwencję.
Wprawdzie nie wiadomo, czy aresztowana jest lesbijką, czy też – jak Wielce Czcigodna Anna Maria Żukowska, która działała w żydowskiej organizacji młodzieżowej, a – jakby tego było za mało – w dodatku jest osobą „biseksualną”, cokolwiek by to miało znaczyć – ale przecież konstytucja, z którą Kukuniek sypia, proklamuje zasadę równości wobec prawa.
Inna rzecz, że z tą równością to nie jest prosta, bo jeszcze w roku 1991 na moją skargę do Trybunału Konstytucyjnego, że ordynacja wyborcza stwarza przywileje dla mniejszości niemieckiej, a więc – ze względu na przynależność narodową – otrzymałem przesiąkniętą fałszem i krętactwami odpowiedź, że prawdziwa równość wobec prawa jest wtedy, gdy prawo traktuje obywateli nierówno.
Oczywiście o polsko-niemieckim traktacie o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, który takie przywileje mniejszości niemieckiej w Polsce zagwarantował – ani słowa. Z tego właśnie założenia wychodzi projekt ustawy „o bezkarności”, której poparcia podobno domaga się od Zbigniewa Ziobry Naczelnik Państwa, jako warunku sine qua non pozostawania w koalicji w rządzie. Jak widzimy, słuszna myśl raz rzucona w powietrze, prędzej czy później znajdzie swego amatora, więc pani prof. Ewa Łętowska niepotrzebnie chłoszcze „dobrą zmianę” za niedostatki praworządności, skoro realizuje ona jej własną doktrynę.
Tymczasem Ziemia obraca się wokół Słońca, „wożąc nas łaskawie” – jak śpiewa Urszula – bez względu na to, czy siedzimy w areszcie wydobywczym, czy trafimy do chwilowo nieczynnego obozu gwoli reedukacji, czy wreszcie, w ramach ekologicznego programu depopulacyjnego zostaniemy poddani szczepionkowej eutanazji, „Będzie to, co ma być” – jak z kolei śpiewa Krystyna Prońko. Czyż nie to właśnie pozwala nam zachować i dystans, nie tyle może „społeczny”, co zwyczajny, jak i pogodę ducha?
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz