„Każde niemieckie słowo padające z ust Opolan było wyzwaniem. Nieświadomym wyzwaniem, rzucanym władzy, ojczyźnie, w twarz. Bo władza ma twarz. Wtedy miała twarz człowieka, który przeżył hitleryzm i znienawidził nawet sam język niemiecki.”
Dziś w cyklu „Spotkania z Polską” kolejne opowiadanie. Jeszcze jedno, i już ostatnie, zmagające się z problemem „niemieckości” Ziem Odzyskanych.
Tym razem razem z autorem Januszem Roszko gościć będziemy w Opolu – starym piastowskim grodzie.
Proszę zwrócić uwagę jak pięknym językiem polskim i z jaką delikatnością autor opisuje trudne powojenne chwile w tym regionie.
P.S. Odcinek ten dedykuję Panu Piotrowi Badurze, Opolaninowi, wspaniałemu człowiekowi, i redaktorowi pisma „Beczka”, oraz niezrównanemu publicyście nieistniejącego już portalu Prawica.net.
* * *
„Spotkania z Polską – zbiór opowiadań i reportaży”
Opracowali: Stanisław Aleksandrzak i Marian Brandys.
Warszawa 1968 – Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych.
Książka aprobowana przez Ministerstwo Oświaty i Szkolnictwa Wyższego jako książka pomocnicza dla uczniów klas VII i VIII szkoły podstawowej.
Janusz Roszko – CZARA POLSZCZYZNY
Od rana poety Niedworoka nie można odnaleźć. Wsiąkł gdzieś w te ulice wypełnione radosnym, odświętnym tłumem, udekorowane flagami, wypełnione piosenką i śmiechem. Chodzę więc i oglądam domki nad odrzańskim kanałem, który nazywa się „opolską Wenecją”, zawędrowałem na wyspę Pasieka, aby przyjrzeć się od lat prowadzonym wykopaliskom na grodzisku. Archeolodzy wykopali buty sprzed tysiąca lat. Tłum trwał w podziwie nad kawałkiem skóry, symbolizującej milenium. I polskość Opola; bowiem buty były charakterystyczne dla kształtu, jaki w nauce określa się – „polskim”.
Gdzie może być Niedworok?
Lubię to miasto, które podobne do Krakowa – jest jednak spokojniejsze i schludniejsze. Ciasne uliczki, stare portale, podcienia, wyniosłe wieże kościołów i piastowskie sarkofagi w podziemiach. Odra i jej kanały kręcąc się pośród domów i tonąc w zieleni dodają miastu specyficznego uroku. Wśród gwarnych „Dni Opola” ciągną mnie pod gimnazjum, do którego uczęszczał Jan Kasprowicz, i pokazują polski bank, będący ostoją Polaków pod trwającym tu o 25 lat dłużej niemieckim zaborem. Ale mnie pozwólcie odnaleźć Niedworoka, prawdziwego opolskiego poetę, którego strofa, dźwięczna i bajecznie polska, nie daje mi od rana spokoju:
O serce, stokroć rwiesz się Ojczyźnie
Pod dach samotnej matki mojej,
O słowo, które z czary mej polszczyzny
Ukłoń się domom wdzięcznym znojem.
W tej strofie pachnie macierzanka łąk opolskich, stoją stare domy i Kochanowski siedzi pod lipą.
„Słowo z czary mej polszczyzny…” Jakże pięknie powiedział to Niedworok!
Mikrobus „Nysa” ma zaraz odjechać na Górę Świętej Anny. Pędzę przez Opolszczyznę, zapominając o Niedworoku i jego strofach. Na górze schnie skoszone siano i pyszni się potęgą monument dłuta Dunikowskiego, niedaleko na kościelnej wieży straszy upiór telewizyjnego przekaźnika, masa autokarów na parkingach i wrzawa młodzieży. Pomnik Czynu Powstańczego dłuta Ksawerego Dunikowskiego w Opolu.
Profesor, który mi towarzyszy, mówi o Wersalu, o brudnej historii plebiscytu i sprawie kontrybucji, której Niemcy nie chciały płacić aliantom z powodu „pozbawienia Śląska”. Mówi o powstaniach, o tym, jak ludność tutejsza – od katowickich i bytomskich kopalń po zielone tereny Opolszczyzny – porwała za broń, jak rozbrzmiewały strzały w dolinie, którą doskonale widać z pomnika.
Bitwę wygrali – ale musieli ustąpić wobec dyplomacji niemieckiej. Musieli ustąpić i trwać, a jedyne polskie żywe słowo mogli usłyszeć w kościele, przy kościele mogli kupić polską gazetę. Pomocy w przetrwaniu, wobec niemieckich szykan ekonomicznych, udzielał ich własny Spółdzielczy Bank Polski, na głównej ulicy Opola; bojówki hitlerowskie nie musiały tam szukać drogi…
Znowu Opole. Wtaczamy się na Rynek w południe. Wita nas charakterystyczna wieża kościoła Franciszkanów, gdzie w podziemiach spoczywają Piastowie Opolscy, potomkowie Mieszka Plątonogiego, który był wnukiem Krzywoustego, a synem Władysława Wygnańca.
Jeszcze w XIII wieku Opole i ziemia opolska były terenem zaludnionym wyłącznie przez ludność polską pochodzenia rodzimego. Z początkiem XX wieku Opolskie było jeszcze etnicznie polskie. Przychodząc tu nie musieliśmy powoływać się na Piastów w podziemiach kościelnych. Witaliśmy żywych ludzi, pragnących powrotu do ojczyzny.
Zastaliśmy też Polaków zgermanizowanych zupełnie, którzy do nowej Polski odnosili się z rezerwą. Ludzie, co przyszli zza Buga, nie chcieli tych mówiących po niemiecku Opolan uznać za Polaków. „Jego syn był w Wehrmachcie. On pracował w Baudienście, tamten na Reichsbahn”. Każde niemieckie słowo padające z ust Opolan było wyzwaniem. Nieświadomym wyzwaniem, rzucanym władzy, ojczyźnie, w twarz. Bo władza ma twarz. Wtedy miała twarz człowieka, który przeżył hitleryzm i znienawidził nawet sam język niemiecki.
Na wyspie Pasiece odkryto właśnie szczątki wczesnośredniowiecznego grodziska. „Tu byli nasi praojcowie. Słowiański szczep Opolan!” – mówili jedni i drudzy. Polacy zgermanizowani patrzyli wilkiem na ludzi zza Buga, którzy zabrali im dorobek, jako Niemcom.
Opolanie – starzy działacze Związku Polaków, władający pięknie polszczyzną – trzymali się trochę z rezerwą. Raziły ich krzywdy zadawane ziomkom, raziło ich zdziwienie przybyszów, którzy o istnieniu w Opolu Polaków wskutek fatalnej przedwojennej propagandy polskiej nic nie wiedzieli. [wytłuszczenie: Kmieć].
Nieraz pod ich adresem padały krzywdzące słowa: „Teraz kiedy wygraliśmy wojnę – wszyscy chcecie być Polakami!”.
Dzień dzisiejszy Opolszczyzny rodził się bardziej tragicznie, niż ktokolwiek z zewnątrz to może sobie wyobrazić.
Trwało dalej święto, nie ścigałem się z potokiem ludzi, wyłowić spośród tych tysięcy jednego Niedworoka byłoby niemożliwością. Przysłuchiwałem się chórom w regionalnych strojach, które pod ratuszem na estradzie grzmiały swojską melodię, chodziłem po kancelariach, w których sekretarki wydzwaniały istną symfonię telefoniczną. Załatwiały sprawy dziesiątków gości, przybyłych na imieniny miasta. Otwierano wystawy, przecinano wstęgi, odbywano sesje.
Postanowiłem nie chodzić na te wszystkie gale. Wydał mi się, że łatwiej wydobędę prawdziwy obraz miasta szukając jego twarzy pod warstwą odświętnej szminki, kolorów, girland. Szukałem klucza, który otworzyłby duszę tego miasta. Myślałem, że da mi go Niedworok, myślałem, że Smolka.
Z panem Alojzym Smolką spotkałem się w kawiarni „Pod Pajakiek”. Legenda o owym pajączku nieciekawa: Tak długo pono rajcy tu siadywali, że pająk zdążył zasnuć całe drzwi pajęczyną…
Alojzy Smolka jest szczupłym starszym dżentelmenem o ogromnej skłonności do milczenia. Woli, gdy mówi jego żona, pani Smolkowa, pełna energii pani sekretarz opolskiego oddziału TRZZ [skrót nazwy Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich]. Sam pan Alojzy najchętniej przemawiał i przemawia ze sceny, a raczej zza sceny. Jest bowiem aktorem i dyrektorem Teatru Lalek. Ale gdybym ograniczył się tylko do takiego określenia, popełniłbym zasadniczy błąd. W jego teatrze jeszcze w latach trzydziestych lalki mówiły po polsku; w mieście, które oficjalnie nazywało się „Oppeln”, Smolka wymawiał wyraźnie: „Opole”.
Opowieść o Smolce trzeba zacząć od tego, że był kiedyś w Raciborzu taki dom, gdzie mieszkało trzynaścioro rodzeństwa z rodzicami. To właśnie był dom Smolków. Ojciec był sztukatorem, ale ponieważ to rzemiosło upadało, pracował jako betoniarz.
Młody Alojz został snycerzem – chciał rzeźbić. W snycerskim fachu jednak też nie było wiele roboty. Ten fach bowiem najbardziej przydawał się kościołom, a kościoły upadały na Opolszczyźnie. Zamiast więc w lipowym drzewie rzeźbić aniołki, młody Alojz zagrał aniołka w pastorałce, wystawionej przez miejscową Polonię. Potem kilka ról dalszych. Władze wysłały go na kurs do ojczyzny, nauczono go mówić referaty, robić przedstawienia amatorskie i prowadzić teatrzyk lalek. Dla dzieci w niemieckiej szkole, które najbardziej ulegają wpływom germanizacyjnym.
Po powrocie z Polski Smolka został instruktorem kulturalno-oświatowym w Związku Polaków w Opolu. Zrywano mu lalkowe przedstawienia, za organizowanie bojkotu we wsiach wobec jego teatrzyku awansowali żandarmi i wójtowie. Ale Smolka nie rezygnował – jego lalki przemawiały po polsku i o Polsce. Krakowskie legendy o Kraku, smoku i szewczyku, o Kasi, co gąski zgubiła…
1 września 1939 roku Smolka zostaje aresztowany i osadzony w obozie Buchenwald wraz z innymi działaczami Związku Polaków w Niemczech. Organizują mu proces: o zdradę stanu. Posiadając narodowość polską miał bowiem obywatelstwo niemieckie. Zarzucano mu posiadanie broni. Wyrok: dożywocie. Więzienie w Neubranderburg. Pięć lat.
W 1945 roku wraca do Opola i odnajduje rodzinę, która już zdążyła ściągnąć do domu z wielu hitlerowskich katowni, szczęśliwie przetrwawszy wojnę. Mieszkanie było zbombardowane, zostało kilka ubrań, które żona zabrała z domu.
Ba, wiele ci ludzie przeszli – nie opisano tego jeszcze nigdzie. Gdyby ktoś usiłował napisać sagę rodu Smolków, gdzie bracia w różne rozeszli się strony – jeden zginął w hitlerowskim obozie koncentracyjnym, drugi na froncie wschodnim, trzeci w Afryce za III Rzeszę.
Gdyby opisać bohaterskie zmagania z naciskiem germanizacyjnym opolskiej rodziny Poliwodów z Wójtowej Wsi, z której pochodzi żona Smolki – byłaby to wstrząsająca księga. Pod warunkiem, że nie wolno by tam żadnego szczegółu ukryć, niczego nie wygładzić. Opolskie konflikty mogłyby wyjaśnić nam wiele z genealogii teraźniejszości tego miasta.
* * *
Uwierzcie mi: Opole nie jest tylko pięknym miastem, które ma stare, pieczołowicie odnowione kamieniczki, dwie wyspy o pięknie brzmiących nazwach Bolko i Pasieka, wykopaliska, ogrody i kanały odrzańskie, gdzie pływają gondole, a gondolierzy przy wtórze gitar śpiewają kancony. Opole ma więc nie tylko serenady na wodzie, jedne z najlepszych w Polsce zakłady gastronomiczne, ma nie tylko Wyższą Szkołę Pedagogiczną i Państwową Orkiestrę Symfoniczną – bo to mają i inne miasta.
Opole ma miłych i sympatycznych mieszkańców, którzy – mimo że z różnych stron Polski – dziś już rozumieją się wzajemnie.
Symbioza miejscowej ludności i elementów napływowych dała społeczeństwo dziwne, ale zdrowe i reprezentujące pozytywne walory: śląska dokładność i gospodarność, połączona z lwowskim rozmachem i dowcipem, dała Opolu oblicze pogodne, ale nie beztroskie.
I dlatego chwalę Opole, które zgodnie znosi miód do swojej polskiej pasieki.
Wypełniła się na nowo opolska „czara polszczyzny”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz