„Zniszczenie Warszawy było tak ogromne, że aż nieprawdopodobne – odbudowa miasta stanowiła dzieło prawie metafizyczne” „Gdyby nie była to indywidualna decyzja, po pierwsze, Bolesława Bieruta, a po drugie, Józefa Stalina, Warszawy by nie odbudowano”.
Już prawie w połowie przepisałem do komputera kolejny, zgodny z oryginalnym układem, odcinek książki „Spotkania z Polską”, gdy dając odpocząć palcom surfowałem w internecie po ulubionych stronach, i natknąłem się na odnośnik do wywiadu zamieszczonego w polskiej mutacji „Sputnika” ze znanym Czytelnikom Neonu redaktorem Konradem Rękasem na temat odbudowy ze zgliszczy wojennych przez władze Polski Ludowej Zamku Królewskiego w Warszawie i samej Warszawy.
Pomyślałem sobie natychmiast, że to idealny moment, żeby zmienić kolejność odcinków „papirusów polskości” i zaprezentować esej dotyczący właśnie tego wielkiego dzieła powojennych polskich władz, narodu polskiego, i naszej polskiej historii.
Wprawdzie nie będzie poniżej nic o odbudowie Zamku Królewskiego, bo książka powstała w 1968 roku, więc na jakiś jeszcze czas zanim podjęto decyzję o tym narodowym przedsięwzięciu, ale rys historyczny stolicy Polski, jej zmagania z wichrami wojen, jakie ją smagały na przestrzeni wieków, wolę trwania Warszawiaków mimo tragicznych doświadczeń dotykających każde bez mała pokolenie mieszkańców stolicy, zarysowane są przez autora, Olgierda Budrewicza, w ten charakterystyczny, cudownie delikatny dla tego dzieła, sposób.
Zanim jednak zostawię Państwa z lekturą podzielonego przeze mnie na trzy części, z których pierwszą publikuję dziś poniżej, opowiadania „Pod niebem Warszawy”, chciałbym zacytować jeszcze wspomnianego na wstępie red. Rękasa:
„[…] komuniści polscy potrafili wznieść się ponad problem klasowy, ideologiczny, wybierając sprawy historycznej, narodowej Polski, […]
Bo co by stanęło na przeszkodzie ówczesnemu Biuru Politycznemu podjąć decyzję, że dostroimy tam piękny pałac zjazdów ludowych? Ze szkła i betonu? Nic by nie stanęło na przeszkodzie, bo można było tak zrobić. Można było tam postawić wystawę traktorów. Można było postawić szkołę partyjnych kadr. Nie, postanowiono: odbudujemy Zamek.
Była to taka sama decyzja, jaką, cokolwiek by o tym nie myśleć, podjęto w 1944-1945 roku, kiedy nikt nie wierzył w ogóle, że Warszawa będzie odbudowana. I gdyby nie była to indywidualna decyzja, po pierwsze, Bolesława Bieruta, a po drugie, Józefa Stalina, Warszawy by nie odbudowano [wytł. i podkr. – Kmieć]. Żaden inny naród by się na to nie zdecydował, żeby podnieść z gruzów miasto, tak potwornie i całkowicie starte z powierzchni ziemi.”
Cały wywiad tutaj: «Odbudowa Zamku Królewskiego w Warszawie: „Jako antykomunista odpowiadam…”».
Na koniec jeszcze chciałem powiedzieć, że nie rozumiem tego asekuranckiego i częstego w tym tekście deklarowania się redaktora Rękasa jako „antykomunista”…
Ja też jestem antykomunistą. Jestem zagorzałym przeciwnikiem ideologii i plugawej postaci Lejby Dawidowicza Bronszteina, znanego szerzej pod pseudonimem operacyjnym „Trocki”, a ukochanego przez dzisiejsze władze tzw. Unii Europejskiej.
Też jestem przeciwnikiem tych polskich, i polskojęzycznych, komunistów, którzy po II Wojnie Światowej zamierzali przenieść stolicę Polski (a nawet planowanej przez nich XVI Republiki Radzieckiej) do Lodzmanstadt (Łodzi) a władze do pałacu Izraela Poznańskiego, który dziwnym trafem nie został przez hitlerowskie Niemcy zburzony…
A teraz już, po tym przydługim wstępie, zostawiam Państwa z kolejnym zwojem „zachowanych cudownie papirusów polskości”…
* * *
„Spotkania z Polską – zbiór opowiadań i reportaży”
Opracowali: Stanisław Aleksandrzak i Marian Brandys.
Warszawa 1968 – Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych.
Książka aprobowana przez Ministerstwo Oświaty i Szkolnictwa Wyższego jako książka pomocnicza dla uczniów klas VII i VIII szkoły podstawowej.
Olgierd Budrewicz – POD NIEBEM WARSZAWY
Warszawa miasto w Europie środkowej, 21° długości i 52° szerokości geograficznej, prawie 1 300 000 mieszkańców, 43 tysiące hektarów powierzchni, 700 lat historii [1968]. Zwyczajne miasto, w którym ludzie rodzą się i umierają, gdzie pracują i bawią się, kochają i nienawidzą, cierpią i są szczęśliwi.
Zwyczajne miasto? – Tak, lecz przecież miejsce na mapie Europy wyjątkowe, scena wydarzeń sensacyjna, siedziba ludzi o niebanalnych cechach charakteru.
T E M A T B A T A L I S T Y C Z N Y
Stanisław Jerzy Lec, autor mądrych „Myśli”, powiedział kiedyś: „Nie należy dopuszczać do tego, by tabor transportowy miasta nadawał się jedynie na barykady”. [wytł. Kmieć].
Nie ma chyba wątpliwości, że ta myśl najidealniej pasuje do Warszawy. Do tego miasta, które jest wielkim, nigdy nie wygasającym tematem batalistycznym.
Była Warszawa w swych dziejach trzy razy prawie całkowicie unicestwiana, dziesięć razy zamieniana w fortecę, osiemnaście razy stanowiła obiekt wielkich szturmów. W ciągu ostatnich dwóch wieków przez trzydzieści lat panował w tym mieście stan wyjątkowy, przez sto trzydzieści – stacjonowały obce armie; tutaj rozgrywały się wypadki sześciu wojen i pięciu powstań narodowych.
Ta oryginalna i tragiczna statystyka stanowi klucz do zrozumienia wielu problemów, do rozjaśnienia wielu zagadek. Chodzi po prostu o to, by obserwując dzień powszedni stolicy ani przez moment nie tracić z pola widzenia czasu minionego.
Warszawa jest jedynym w Europie, a może i na świecie, milionowym miastem, którego ludność na pewnym etapie historycznym została sprowadzona do zera. Żeby być ścisłym – opustoszała wtedy lewobrzeżna część stolicy.
W takim to punkcie geograficznym, gdzie od milenium bez mała rozgrywa się dramat w stu aktach, mieszkają, pracują, starają się być szczęśliwi, ludzie. W Warszawie – jak na atolu Bikini – nie ma takiego kataklizmu, który by potrafił zabić życie!
Stolica Polski znajdowała się w stałym wirze wszystkich wielkich imprez wojennych. Dlatego w losach ludzi i ich zapisie pamięciowym dominuje „od zawsze” tematyka batalistyczna. Każde pokolenie, z wyjątkiem najmłodszego, miało tu swoje smutne doświadczenia.
W starej polskiej pieśni rycerskiej, której fragmenty zachowały się do dzisiaj, słyszymy żart przez łzy: „Lepsze w domu groch kapusta, niż na wojnie kura tłusta. Lepiej w domu cepem buchać, niż na wojnie kuli słuchać”.
Mieszkańcy Warszawy nie rozumieją powiedzenia, iż „pierwsza wojna światowa była ostatnią wojną dżentelmeńską” – dla nich wszystkich militarne operacje tego tysiąclecia stanowiły posępną serię dopustów bożych. W Warszawie – rzecz po prostu nie do wiary – przebywał niekiedy więcej obcych żołnierzy, niż w niej na co dzień było mieszkańców. Tak np. w 1812 roku stacjonowało tu prawie 70 tysięcy Francuzów, a dokładnie tyle dusz liczyła sobie wówczas stolica; w Warszawie prawobrzeżnej, na Pradze, liczba wojsk obcych przekraczała często dwu- i trzykrotnie liczbę obywateli tej dzielnicy.
Gdyby ktoś skatalogował tematycznie dzieła malarzy i pisarzy polskich z samych tylko ostatnich stu lat, okazałby się, że ogromna ich część zajmowała się wydarzeniami wojennymi. Obsesja? – Nie, tylko nakaz uczciwości artysty. Było – niestety – o czym pisać i co malować…
Apogeum przypadło, jak wiadomo, na lata czterdzieste bieżącego stulecia [XX wieku]: milionowe miasto, pełne pamiątek i skarbów sztuki, dokumentów, majątku ruchomego i nie ruchomego, przestało istnieć. Mieszkańców wymordowano lub wygnano.
Jeszcze zupełnie świeże są karty historii, kiedy to śródmiejskie ulice Mokotowska, czy Polna były liniami frontu, a wrogowie nazywali polską stolicę „Festung Warschau” (forteca Warszawa). Kronikarz, zajmujący się profesjonalnie sprawami Warszawy, odczuwa czasem coś w rodzaju zmęczenia upartą batalistyką – dzieje się tyle aktualnych rzeczy w tym mieście, czy nieustannie trzeba wracać do złej przeszłości?
Nie, nie trzeba. Ale samo życie ciągle nawiązuje do wydarzeń z wczoraj i przedwczoraj.
W czasie wędrówek po peryferiach rozmawiałem z Franciszkiem Wojdakiem, pracującym od sześćdziesięciu lat w jednym z praskich szpitali.
– Co najlepiej pamięta pan ze swego życia?
– Pierwszy tramwaj elektryczny, który wyjechał na ulice w 1907 roku.
– A potem?
– Jak most Kierbedzia, dzisiejszy Śląsko-Dąbrowski, w pierwszą wojnę wysadzili. Byłem akurat o piątej rano na podwórzu. Wywróciło mnie od tego huku. Kolejowy most w trzy godziny później wyleciał.
Jak widać, zarejestrowane z dużą dokładnością. Podobnie rzetelnych informacji udzielały mi poprzednio i dziesiątki warszawskich rodaków – niemal każdy z nich odnotował w swym życiorysie detale dotyczące pocisków, bomb, min i tym podobnych narzędzi mordu. Przeważnie szczegóły z wydarzeń w najbliższej okolicy rodzinnego domu. Czasem wspomnienia odległego wojowania. Całkiem niedawno pewien człowiek malował przed moimi oczami obrazy wkraczania na Mazowsze… wojsk napoleońskich…
– Ale tego to pan już chyba pamiętać nie może – zaryzykowałem ostrożnie, bo rozmówca był bardzo wiekowy.
– Opowiadał mi dziadek.
Jeżeli tabor transportowy służy obecnie w Warszawie do przewozu ludzi, to przecież w przeszłości nader często stanowił niezrównany budulec barykad ulicznych!
M I S T R Z C A N A L E T T O
U schyłku II wojny światowej stolica Polski wyglądała jak dekoracja do filmu, którego fabuła toczy się na powierzchni Księżyca. Miasto utraciło 80% swego stanu posiadania, w tym wszystkie niemal skarby historyczne. Do odbudowy przystąpił sztab współczesnych architektów, urbanistów, konstruktorów oraz – Bernardo Belotto, zwany Canalettem młodszym, artysta urodzony w roku 1720 w Wenecji.
Stała się rzecz w świecie bez precedensu: dokonywano odbudowy zabytkowego jądra wielkiego miasta w oparciu o obrazy nie żyjącego od dwustu lat pejzażysty miejskiego. Dwie były przyczyny tego niezwykłego postępowania – wiele fragmentów miasta zniknęło tak dokładnie, że przepadła nawet wszelka ich dokumentacja, po wtóre: włoski artysta-malarz utrwalił wiernie oblicze Warszawy drugiej połowy XVIII wieku, wyprzedzając o całe stulecie sztukę fotograficzną.
I tak dopomógł Canaletto w ocaleniu zabytków Warszawy, przedtem jednak musiał stać się cud ocalenia jego 25 obrazów. Zdobiły one niegdyś sale Zamku Królewskiego, potem przechodziły najdziwniejsze losy. Były rabowane, wywożone – i powracały na mocy zawieranych traktatów. Uratowano je z płomieni w czasie pożaru Zamku w 1939 roku.
Dwadzieścia pięć razy dawna, nie istniejąca, zapomniana Warszawa! Najważniejsze obiekty, główne arterie, kadry z życia miasta. Bezcenne dokumenty, dzieła sztuki wysokiej klasy, a także – relacje rasowego reportera. Canaletto przekazał potomnym wygląd i charakter osiemnastowiecznej Warszawy u progu epoki Oświecenia, stolicę Polski wypełnioną życiem, ruchem, kolorem.
Nad Wisłą znalazł się przypadkiem. Jechał z Drezna do Petersburga przez Warszawę. Tu spotkał Marcello Bacciarellego, nadwornego malarza i de facto ministra kultury króla Stanisława Augusta. W rezultacie tego spotkania i kilku rozmów, Canaletto spędził potem trzynaście lat w Polsce.
Historyczną osią komunikacyjną, „salonem” stolicy Polski jest od stuleci, jak wiadomo, ulica Krakowskie Przedmieście. Ten bogaty w pałace, świątynie, i stare kamienice szlak podzielił w 1944 roku los miasta; na fotografiach z pierwszych dni wolności można zobaczyć leżącego na środku jezdni Chrystusa, którego wróg strącił z cokołu sprzed kościoła Świętego Krzyża. Wolą całego narodu zdecydowano ten ważny trakt zrekonstruować – podobnie jak dzielnicę staromiejską – w postaci zabytkowej.
Przy realizacji tej decyzji ogromną pomocą okazały się obrazy wenecjańskiego artysty. Kamieniczki, które możemy podziwiać na Krakowskim Przedmieściu w pobliżu Placu Zamkowego, zbudowane po wojnie od podstaw na betonowej płycie tunelu trasy Wschód-Zachód, przypominają dziś tak dokładnie obrazy Canaletta, że brakuje tylko koni i karet na ulicach. Detale architektury zrekonstruowanej kamienicy Johna (drobiazgi sztukateryjne, okapy nad najniższą kondygnacją, forma dachu, rynien, kominów itp.) są idealną odbitką płótna „Krakowskie Przedmieście od Placu Zamkowego”.
Panorama Warszawy, oglądana przez włoskiego malarza z prawego brzegu Wisły, jest o wiele bliższa aktualnemu widokowi miasta niż wyglądowi stolicy sprzed ostatniej wojny. Dość spojrzeć teraz na gotycką bryłę katedry Świętego Jana (która nie istniała w tej postaci przez z górą sto lat, przeformowana przez architektów na wzór gotyku angielskiego), by zauważyć bliźniacze podobieństwo do tego, co widział Canaletto; kiedy ustalano projekty odbudowy tej świątyni, przez którą w dniach powstania warszawskiego przebiegała linia frontu, oparto się przede wszystkim na panoramie wielkiego wenecjanina.
Dzisiaj ma się wrażenie, że w pejzaż żywego miasta wklejono fragmenty płótna osiemnastowiecznego malarza. Nie ulega wątpliwości, że gdyby nie było Canaletta, nie istniałoby wiele najpiękniejszych zakątków Warszawy, nie istniałaby obecna „linia nieba” dzielnicy staromiejskiej, reprezentacyjna wizytówka stolicy Polski.
Opowiadają w Warszawie anegdotę z wczesnych lat pięćdziesiątych. Do biura kierownictwa robót rekonstrukcji Starego Miasta przybył pewien sztukator, zamierzał przedyskutować jakiś wykonywany przez siebie detal architektoniczny, odtwarzany wedle wzorów malarza z Wenecji. Już w progu zawołał: „Czy mogę mówić z panem inżynierem Canaletto? Bardzo ważna sprawa!”.
Zniszczenie Warszawy było tak ogromne, że aż nieprawdopodobne – odbudowa miasta stanowiła dzieło prawie metafizyczne, o czym świadczy także czynny w nim udział artysty z XVIII wieku.
cdn.
Kmieć – W hołdzie trzem miłościom mojego życia na Ziemi: śp. Matce-Słowiance, Polsce Ludowej, i Aldonie (z wymienionych żyje – mam nadzieję – ostatnia).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz