Propaganda okresu I wojny światowej, czyli Orwell „1914” (część 2) - ciąg dalszy
Tomasz Gabiś 2017
Anglosascy angielscy brytyjscy mistrzowie propagandy wojennej
Demonizująca Niemców propaganda potrzebna była także dlatego, że desygnowanie Niemiec jako wroga wymagało przezwyciężenia pewnych naturalnych więzów krwi, kultury i religii łączących oba narody.
I Niemcy, i Anglia były konstytucyjnymi monarchiami, z większym zakresem federalizmu i regionalizmu, ale Anglia sprzymierzyła się z państwami centralistycznymi – republikańską Francją i rosyjską autokracją.
Oba kraje były protestanckie, a w każdym razie z dominującym protestantyzmem, ale Anglia sprzymierzyła się z katolicką Francją i prawosławną Rosją.
Wśród ludności Wielkiej Brytanii Niemcy byli lubiani bardziej niż Francuzi, o Rosjanach nawet nie wspominając.
Domy panujące były spokrewnione, istniały rozliczne więzi pomiędzy niemiecką a angielską arystokracją, koligacje i koneksje rodowo-rodzinne, po dyplomaci i politycy obu stron byli zaprzyjaźnieni.
Wszystko to wymagało znacznych propagandowych wysiłków, aby argumentami moralnymi uzasadnić przystąpienie Wielkiej Brytanii do wojny (mające swoje przyczyny geopolityczno-ekonomiczne) przeciwko Niemcom – propaganda musiała „mobilizować sumienia” i emocje.
Prasa brytyjska donosiła swego czasu o antyżydowskich pogromach w Rosji, która teraz była sojusznikiem; dlatego w brytyjskich mediach o antysemityzm oskarżono nie ją, ale Niemcy.
Niemieckie zbrodnie i przewiny miały przesłonić kłopotliwy fakt, że Wlk. Brytania o wolność i demokrację, o suwerenność małych narodów (z wyjątkiem narodu irlandzkiego) walczyła w braterskim sojuszu z „antysemicką”, będącą „więzieniem małych narodów”, autokratyczną carską Rosją, i pomagała tym samym rozprzestrzeniać się – jak mówiono w Niemczech – „mongolsko-moskwicińskiej kulturze”.
Wiedzieć też należy, że propaganda przeciwko Niemcom nie zaczęła się w sierpniu 1914 r.
Pomiędzy 1895 a 1897 rokiem brytyjski tygodnik „The Saturday Review”, na którego łamach pisali uczeni, pisarze, politycy np. G. Bernard Shaw, H. G. Wells, Winston S. Churchill, W. B. Yeats, Conan Doyle, Rudyard Kipling, Algemon Charles Swinburne,
opublikował cykl artykułów na temat polityki zagranicznej Wielkiej Brytanii i „niemieckiego zagrożenia”.
W numerze z 1 lutego 1896 r. można było przeczytać: „Przygotujcie się do walki z Niemcami, ponieważ Germania est delenda”.
Londyński “Morning Post” w wydaniu z 2. 9. 1907 pisał: „Istnieje w Anglii niejasne przeczucie, że Niemcy w XX wieku odegrają taka samą rolę jak Hiszpania w 16 a Francja w 17 i 18 w.”
Było to ewidentne desygnowanie Niemiec na wroga.
Pod koniec 1909 roku bulwarówka „Daily Mail” opublikowała cykl dziesięciu artykułów, których autor Robert Blatchford ostrzegał przed niemieckim zagrożeniem: „Uważam, że Niemcy przygotowują zniszczenie Imperium Brytyjskiego. Nie jesteśmy gotowi do obrony przed nagłym i potężnym atakiem; istnienie imperium jest zagrożone”.
W jakiś czas potem pisał: „rządzący narodem niemieckim z rozmysłem i cynicznie szykują się, aby wepchnąć go w nikczemną i desperacką wojnę zaborczą”. Artykuły Blatchforda z „Daily Mail” wydrukowano jako oddzielną broszurę i sprzedano (po pensie) w liczbie 1,6 miliona egzemplarzy. „Daily Mail” przez lata ostrzegał przed niemieckim niebezpieczeństwem i już dwa dni po wypowiedzeniu przez Anglię wojny Niemcom, bulwarówka informowała o niemieckich bestialstwach.
Greuelpropganda, (wojenne) horrory, opowieści grozy, sensacyjne historie typowe dla brukowców zapewniały też dodatkowo zyski poprzez zwiększenie nakładu. „Daily Mail” sprzedawano także żołnierzom na froncie. Interes komercyjny właścicieli prasy brukowej zbiegał się z politycznym interesem rządzących.
Nadmieńmy na marginesie, że sianie paniki o zagrożeniu niemieckim oraz propaganda na rzecz zbrojeń i przygotowań do wojny była w okresie kilkunastu lat poprzedzających sierpień 1914 roku także narzędziem wewnętrznych rozgrywek politycznych – walki frakcyjnej wewnątrz obozu konserwatywnego oraz walki konserwatystów przeciw rządowi liberałów.
Brytyjska propaganda w USA na rzecz przystąpienia tego kraju do wojny spotykała się z tam z coraz większą życzliwością i akceptacją.
Stopniowo nasilała się też antyniemiecka i proaliancka propaganda amerykańska, która, co oczywiste, ulega spotęgowaniu po przystąpieniu USA do wojny. Ameryka została zalana literaturą przedstawiającą „okrucieństwa Hunów”.
Wyprodukowano dziesiątki „prawdziwych filmów wojennych” (rzecz jasna spreparowanych w Hollywood),
w których sadystyczni niemieccy żołnierze lądują gdzieś na amerykańskim wybrzeżu, napadają na piękne bezbronne dziewczęta, które potem ratują dzielni amerykańscy bohaterowie, odpierający niemiecką inwazję na USA.
Cała armia mówców, dziennikarzy i autorów propagandowych broszur pracowała dla amerykańskiego ministerstwa propagandy noszącego nazwę Committee on Public Information.
Brytyjski historyk J.F.C. Fuller napisał, że owa Komisja Informacji Publicznej zamieniła Amerykanów w „propaganda-demented people”.
„Telegram Zimmermanna”, „contemptible little army” i medalion „upamiętniający zatopienie «Luistanii»”
– trzy przykłady „fake news”
Obie propagandy wojenne Anglosasów USA i WB stopniowo zlewały się w jeden nurt – tak rodził się kompleks wojskowo-polityczno-medialny Angielskojęzycznej sfery.
Jak znakomicie potrafi on rozgrywać propagandowo przeciwnika przekonali się Niemcy przy okazji „afery Zimmermanna”.
Sekretarz stanu w niemieckim MSZ Artur Zimmermann wysłał w połowie stycznia 1917 r., najprawdopodobniej bez uzgodnienia z kanclerzem i innymi dyplomatami, zaszyfrowany telegram do niemieckiego posła w Meksyku Heinricha von Eckardta.
Rozważał w nim możliwość zaproponowania Meksykowi sojuszu wojskowego i pomocy finansowej w przypadku zaatakowania Niemiec przez Stany Zjednoczone.
Niemcy mogłyby wówczas poprzeć Meksyk w jego dążeniach do odzyskania dawnych meksykańskich terytoriów zaanektowanych przez USA – w tamtym okresie na pograniczu meksykańsko-amerykańskim toczyły się liczne potyczki np. w okresie od 14 marca 1916 do 7 lutego 1917 roku trwała na terenie Meksyku „ekspedycja karna” armii amerykańskiej mająca rozbić, działające na pograniczu, paramilitarne oddziały, dowodzone przez meksykańskiego rewolucjonistę Francisco „Pancho” Villę.
Zimmermannowi chodziło o to, żeby na granicy meksykańsko-amerykańskiej trwał stan napięcia – toczące się potyczki koncentrowałyby uwagę amerykańskiej opinii publicznej i amerykańskich polityków na tym obszarze a odciągały od wojny w Europie.
Wywiad brytyjskiej marynarki wojennej przechwycił, zdeszyfrował depeszę Zimmermanna i przekazał jej treść do Waszyngtonu. 1 marca opublikowana została w USA.
Propaganda anglosaska brytyjska bardzo zręcznie przedstawiła treść telegramu, tak jakby Niemcy na spółkę z Meksykiem (i Japonią na dodatek) chciały okrążyć i dokonać „niczym niesprowokowanego” ataku na niczego się nie spodziewające, „pokój miłujące Stany Zjednoczone”, podczas gdy ewentualny niemiecko-meksykański sojusz wojskowy był u Zimmermanna jednoznacznie warunkowany uprzednim przystąpieniem USA do wojny przeciwko Niemcom.
W marcu 1917 r. „New York Times” zaalarmował naród amerykański, że Niemcy „spiskują przeciwko Ameryce”, a 2 kwietnia prezydent Wilson mógł w Kongresie powiedzieć, że „prowadzona przez cesarski rząd niemiecki polityka nie jest niczym innym jak wojną przeciwko rządowi i narodowi Stanów Zjednoczonych. Kongres powinien formalnie zaaprobować narzucony nam stan wojny”.
Prasa amerykańska pisała, że „Niemcy uważają nas za wroga”. 6 kwietnia 1917 r. USA – nie przejmując się tym, że Niemcy (jak proponował Zimmermann) sprzymierzą się teraz Meksykiem, który, ufny w pomoc Niemiec, ruszy odbijać Teksas i Arizonę, przystąpiły do wojny z Niemcami.
Propaganda anglosaska doskonale wykorzystała depeszę Zimmermanna, dostarczając politykom w Waszyngtonie jeszcze jeden pretekst do wypowiedzenia wojny Niemcom, mimo iż USA ani przez chwilę nie były przez Niemcy zagrożone.
24 września 1914 do rutynowego wojennego rozkazu dziennego skierowanego do żołnierzy przez dowództwo brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego został włączony (w tłumaczeniu) niemiecki wojenny rozkaz dzienny z 19 sierpnia 1914 roku, podpisany „Cesarz Wilhelm II, Kwatera Główna, Aix-la-Chapelle)”.
W rozkazie tym, którego kopia miała wpaść w ręce Brytyjczyków w trakcie bitwy nad Marną (6 – 12 września 1914), cesarz wzywał, aby „to exterminate the treacherous English”, oraz nazwał siły brytyjskie „contemptible little army” (godna pogarda, mała armia).
Co oczywiste „opinia publiczna” w Wlk. Brytanii poczuła się wielce urażona takimi pogardliwymi słowami. Także żołnierzom brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego bardzo się to nie spodobało, jednak potem, jak to często bywa, przejęli inwektywę i sami zaczęli się z dumą określać jako „Old Contemptibles”.
W 1925 r. powstało nawet stowarzyszenie weteranów nazywające się Old Contemptible Association, którego ostatni członek zmarł w 2006 roku.
Po wojnie, przebywającego na emigracji cesarza pytano, czy rzeczywiście określił brytyjskie wojsko jako „godną pogardy małą armię”.
Cesarz odpowiedział: „Przeciwnie, stale podkreślałem wysoką jakość armii brytyjskiej i często w czasie pokoju ostrzegałem, żeby jej nie lekceważyć”.
Czy jednak można cesarzowi wierzyć na słowo? Raczej nie, w końcu miał interes, aby się wypierać swoich słów. Jednak z drugiej strony mimo usilnych poszukiwań nigdy nie odnaleziono w archiwach niemieckich oryginału czy też kopii rozkazu w języku niemieckim.
W archiwach brytyjskich nie odnaleziono kopii rozkazu cesarza, będącej podstawą tłumaczenia. Ponadto siedzibą Kwatery Głównej wojsk niemieckich nigdy nie było miasto Aix-la-Chapelle.
Nigdy też w czasie cesarz tam nie przebywał. Zresztą cesarz nigdy by nie użył nazwy francuskiej Aix-la-Chapelle, ale niemiecką – Aachen. Taki rozkaz byłby jakąś anomalią, ponieważ cesarz w ogóle nie wydawał tego typu rozkazów dziennych; wydawali je wyłącznie dowódcy wojskowi.
Treść rozkazu nie zgadza się z rzeczywistą sytuacją na froncie – nie wiedziano wówczas, gdzie dokładnie znajdują się Brytyjczycy. Ponadto nie wiadomo z jakich powodów, cesarz miałby w rozkazie dziennym informować swoich żołnierzy, że na czele wojsk wroga stoi generał (John) French.
Treść i styl rozkazu wskazują, że jego prawdziwym adresatem nie są żołnierze niemieccy, lecz żołnierze brytyjscy, to ich oburzenie i gniew na Niemców i cesarza chciano wywołać. Najbardziej prawdopodobne jest więc, że to brytyjskie dowództwo samo napisało, wydało i nakazało odczytać swoim żołnierzom wojenny rozkaz dzienny cesarza Wilhelma II.
Mistrzowskim posunięciem propagandowym Brytyjczyków było rozpowszechnienie na świecie „niemieckiego medalu upamiętniającego zatopienie «Lusitanii»”.
Storpedowanie przez niemiecki okręt podwodny tego brytyjskiego statku pasażerskiego było od początku ważnym toposem propagandy płynącej z Londynu, zwłaszcza, że na pokładzie znajdowali się obywatele amerykańscy – fakt istotny ze względu na możliwość oddziaływania na amerykańską opinię publiczną.
Na przykład zdjęcie tłumu zgromadzonego przed pałacem królewskim w Berlinie 13 lipca 1914 r., opublikowano z podpisem informującym, że jest to manifestacja berlińczyków wyrażających radość z zatopienia „Lusitanii” w maju 1915 r.
W obieg puszczono też kłamstwo, że niemieccy uczniowie dostali dzień wolny od lekcji, aby mogli świętować zatopienie statku.
Wybitny niemiecki medalier Karl Goetz z Monachium zaprojektował i wybił w sierpniu 1915 r. medalion typu pamiątkowego przedstawiający „Lusitanię” jako uzbrojony statek, a nie medal jako odznaczenie lub medalion upamiętniający zatopienie statku.
Jego zasięg był niewielki (kilkaset egzemplarzy) i mało kto o nim w Niemczech wiedział. W zamierzeniu artysty medalion miał przedstawiać okoliczności zatopienia „Lusitanii”: statek pasażerski był uzbrojony w działa a na pokładzie były skrzynie z amunicją; ma rewersie widniał punkt sprzedaży biletów Cunard Line – sprzedającym bilety jest kościotrup.
Jeden z pasażerów trzyma gazetę, na której można przeczytać „niebezpieczeństwo łodzi podwodnych” – była to aluzja do ostrzeżeń opublikowanych w amerykańskich gazetach przez ambasadę Niemiec w USA, a skierowanych do potencjalnych pasażerów statku.
W 1916 r., brytyjski MSZ, za pośrednictwem wywiadu marynarki wojennej, zdobył jedną z kopii medalionu, sfotografował go i przekazał fotografię do gazet i magazynów w Anglii i do USA, gdzie w rocznicę zatopienia liniowca zdjęcie medalionu opublikował „New York Times”.
Wywołało to zainteresowanie i oburzenie tzw. opinii publicznej. Brytyjczycy zdecydowali się więc na masową produkcję. Najpierw War Propaganda Bureau (nazywane od nazwy siedziby Wellington House) puściło w obieg 50 000 replik medalionu, potem MSZ zasugerował dystrybucję na całym świecie. Szacuje się, że wyprodukowano ok. 300 000 brytyjskich kopii oryginalnego medalionu, które były sprzedawane w Wielkiej Brytanii i na całym świecie – w krajach neutralnych, w USA i Ameryce Południowej (do dzisiaj można je bez problemu kupić, natomiast niemieckie oryginały, należą do rzadkości i osiągają o wiele wyższe ceny).
To co było prywatną inicjatywą niemieckiego artysty przeznaczoną dla wąskiego kręgu rodaków, stało się międzynarodową cause célèbre.
Medalion sprzedawano w pudełku, z dołączoną ulotką wyjaśniająca, że chodzi o wydany i rozpowszechniany w Niemczech medal upamiętniający zatopienie „Lusitanii”. Z prywatnego dzieła sztuki wytworzonego na sprzedaż, zrobiono oficjalny, niemiecki medal. Najpierw napiętnowano zatopienie „Lusitanii” jako „akt barbarzyństwa”, a następnie chciano pokazać, iż Niemcy właśnie takie postępowanie gloryfikują i pochwalają, produkując medale upamiętniające to „radosne wydarzenie”, co jest drwiną z ofiar. Brytyjscy propagandyści wykorzystali też fakt, że Goetz błędnie podał datę zatopienia „Lusitanii” na 5 maja – statek zatonął 7 maja.
Data 5 maja miała – ich zdaniem – świadczyć o tym, że medal wykonano, zanim jeszcze statek zatonął. Innymi słowy: Niemcy wyprodukowali z wyprzedzeniem medal z datą 5 maja, ponieważ na ten dzień z pełną premedytacją zaplanowali zatopienie statku. Los „Lusitanii” był przypieczętowany, zanim jeszcze wyruszyła w morze i tylko jakieś bliżej nieokreślone okoliczności przeszkodziły w jej zatopieniu zgodnie z datą podaną na medalionie Goetza.
W sumie było to mistrzowskie posunięcie kontr-propagandowe: Goetz wyprodukował 500 egzemplarzy medalionu, Brytyjczycy 300 000.
Dodajmy, że w styczniu 1917 r. bawarski Kriegsamt zakazał dalszego wykonywania medalionu Goetza i nakazał konfiskatę dostępnych w Niemczech egzemplarzy – zaiste odpowiedź godna mocarstwa zamierzającego panować nad światem!
Prawdziwe światowe mocarstwo, czyli Wlk. Brytania chciała osiągnąć kilka celów: przypomnieć zatopienie „Lusitanii” (pomijamy tu wysuwaną niekiedy hipotezę, że brytyjskie kierownictwo posłużyło się „Lusitanią” jako przynętą celowo narażając ją na atak), zwłaszcza w USA, aby umacniać tam prowojenne nastroje (na amerykańskich plakatach werbunkowych do armii używano motywu tonącej kobiety z dzieckiem w ramionach),
odwrócić uwagę od blokady morskiej Niemiec i ich sojuszników, łącznie z zatrzymywaniem na pełnym morzu i przeszukiwaniem statków z krajów neutralnych,
odwrócić uwagę od używania pasażerów jako żywych tarczy.
Kampania miała też „przykryć” angielskie krwawe ludobójstwo stłumienie powstańców irlandzkich, dublińskiego „Powstania Wielkanocnego” z kwietnia 1916 r.
Mit „mydła z ludzi”
Jak działała propaganda wojenna – zwłaszcza anglosaska – najlepiej można pokazać na przykładzie prawdziwego propagandowego hitu – słynnej opowieści o niemieckich „zakładach przetwórstwa poległych żołnierzy”, w których wyrabiano ze zwłok tłuszcz do produkcji mydła, smarów, gliceryny (potrzebnej do produkcji amunicji), nawozów, karmy dla świń, margaryny itp. Przebieg „montowania” historii o „corpse factory”, jednego – jak to określił w 1920 r. Philip Gibbs – „z najgorszych kłamstw propagandy”, z jakim się zetknął w czasie, gdy był brytyjskim korespondentem wojennym, opisał szczegółowo Joachim Neander w pracy The German Corpse Factory.
The Master Hoax of British Propaganda in the First World War (Saarbrücken 2013), z której zaczerpnięto część przytoczonych poniżej faktów. Przypomnijmy tu, że, wspomniany wyżej, brytyjski autor i parlamentarzysta Arthur Ponsonby już w 1918 jako pierwszy opublikował artykuł, w którym zdemaskował „opowieść o przerabianiu trupów na mydło” jako propagandowe kłamstwo (w Niemczech ochrzczone mianem „Kadaverlüge”).
Ponsonby napisał, że było to jedno z najbardziej odrażających kłamstw wymyślonych w okresie wojny, które podniosło temperaturę nienawiści do Niemców do stanu wrzenia. W siedem lat po zakończeniu wojny strona brytyjska oficjalnie przyznała, że historia, która wywołała taką „furię nienawiści”, że – jak pisało już po wojnie jedno z pism amerykańskich – „normalni, zdrowi na umyśle ludzie zaciskali pięści i ruszali do najbliższego punktu werbunkowego”, została zmyślona.
Pierwszym etapem fabrykowania legendy było oskarżenie Niemców o profanowanie grobów.
Alianccy propagandyści robili z nich hieny cmentarne, rozkopujące groby na francuskich cmentarzach w poszukiwaniu cennych rzeczy i metali nieżelaznych. Na jednym z parafialnych cmentarzy Niemcy – pisała prasa – wykopali i otwarli połowę trumien, najwidoczniej w celu ich splądrowania. 28 marca 1917 r .Agencja Reutera podała, że Niemcy systematycznie plądrują groby w poszukiwaniu cynku i kosztowności – niemieccy Hunowie rozkopywali groby, otwierali trumny, rozrzucali szczątki zmarłych. Po anglojęzycznej prasie krążyły nagłówki typu „German Ghouls Ruin French Graves in Search of Metal”, „An Army of Ghouls – German Outrages on the Dead” lub „The Hun as a Ghoul” – Niemcy stawali się rodzajem kanibali, demonów czy wampirów.
Wątkiem pokrewnym było rzekome palenie zwłok żołnierzy na wielkich stosach, a także w piecach hutniczych lub krematoriach – smród, dowożonych specjalnymi pociągami, tysięcy palonych zwłok, rozchodził się bardzo daleko, o czym informowali „nanosowi” świadkowie. W ten sposób wywoływano skojarzenie Niemców ze zwłokami, z ich profanowaniem, wykorzystywaniem (plądrowanie grobów) i spalaniem.
10 kwietnia 1917 r. wychodząca w Holandii emigracyjna gazeta belgijska „La Belgique” ogłosiła artykuł pod nagłówkiem “Les Nécrophages” („Zjadacze zwłok”), informujący o wykorzystywaniu zwłok przez Niemców, którzy uważają, że nic nie może się zmarnować, wszystko, nawet ludzkie zwłoki należy traktować utylitarnie, jako źródło zysku.
W drugiej połowie miesiąca na łamach emigracyjnej prasy belgijskiej ukazały się informacje o, położonej niedaleko belgijskiej granicy, fabryce w Niemczech, gdzie zwłoki poległych żołnierzy niemieckich przerabiano na techniczne oleje i tłuszcze. Były to sygnały płynące z mniejszych, ale kontrolowanych przez Londyn, ośrodków, łączące się ze sobą, aż powstała ostateczna wersja legendy o przemysłowym przerabianiu ludzkich zwłok, którą zaczęła rozpowszechniać brytyjska machina propagandowa. 17 kwietnia 1917 roku jednocześnie w dwóch prominentnych gazetach brytyjskich „Times” i „Daily Mail”, należących do brytyjskiego magnata prasowego lorda Northcliffe`a ukazała się historia o przerabianiu zwłok przez Niemców. Wybrano z jednej strony tanią bulwarówkę adresowaną do szerokich mas, osiągającą w porywach milion egzemplarzy nakładu, a z drugiej „The Times”, okręt flagowy brytyjskiego dziennikarstwa, tzw. gazetę opiniotwórczą, mającą opinię poważnej i wyważonej, cieszącą się poważaniem i zaufaniem w Wielkiej Brytanii i na świecie, co nadało legendzie wiarygodność. W tym samym dniu tj. 17 kwietnia współpracująca ściśle z władzami i otrzymująca subsydia rządowe
Agencja Reutera wypuściła tę historię na cały świat (agencja już wcześniej rozsyłała sfabrykowane informacje, niepotwierdzone plotki i pogłoski). „Times” z 20 kwietnia 1917 r. podał relację sierżanta B. z Kentu, któremu jeden z jeńców opowiedział, że Niemcy wygotowują zwłoki swoich poległych żołnierzy, aby uzyskać karmę dla świń i drobiu, zaś żołnierze niemieccy nazywają margarynę „tłuszczem z trupów”, podejrzewając jakie jest źródło pochodzenia owej margaryny.
W artykule „Timesa” z 17 kwietnia z detalami opisano wszystkie etapy procesu przemysłowego przerabiania trupów: transport do długiej, wąskiej komory, kąpiel dezynfekcyjna, suszenie, ekstrakcja, destylacja, wygotowywanie, rafinacja, rozlewanie do beczułek. „Times” pisał,
że część otrzymywanych w procesie destylacji składników używana jest przez niemieckich producentów mydła.
redaktor Tomasz Gabiś
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz