Propaganda okresu I wojny światowej, czyli Orwell „1914” (część 2) - ciąg dalszy
Tomasz Gabiś 2017
Anglosascy angielscy brytyjscy mistrzowie propagandy wojennej
Legenda o „robieniu mydła z ludzi” powstała i rozwinęła się, podobnie jak wiele innych, w ramach „partnerstwa publiczno-prywatnego”,
czyli ścisłej współpracy prywatnych mediów i ośrodków politycznych – w jej sfabrykowaniu uczestniczyły: emigracyjny ośrodek belgijski Patrie et Liberté w Hadze i jego prasa,
prywatne gazety brytyjskie („Daily Mail”, „The Times”), Agencja Reutera, brytyjskie instytucje rządowe: British Army Intelligence, British Department of Information, British War Office, War Propaganda Bureau.
Politycy oraz znani reprezentanci życia kulturalnego swoimi wypowiedziami nadawali wiarygodność zmyślonej opowieści (dał się nabrać m.in. Rudyard Kipling).
Przy tworzeniu legendy, aby nadać jej wiarygodność, powołano się na fragment relacji niemieckiego korespondenta wojennego oraz na rozkaz niemieckiego dowództwa.
Wykorzystano fakt utylizacji przez Niemców padłych lub zabitych koni (takie zakłady utylizacyjne istniały w Niemczech już przed wojną). Występujące w nazwie „Kadaver-Verwertungs-Anstalt” (zakład przetwórstwa padłych zwierząt) słowo „Kadaver”, przetłumaczono jako „ludzkie zwłoki”, podczas gdy w języku niemieckim „Kadaver” odnosi się wyłącznie do zwłok zwierzęcych – zwłoki ludzkie to „Leiche”.
Za Reuterem informację o przerabianiu zwłok podała francuska Agence Havas a za nią gazety francusko-, hiszpańsko- i portugalskojęzyczne.
Następnie w jej rozpowszechnianie włączyły się Australian United Service Limited, New Zealand Press Association i inne mniejsze agencje informacyjne.
Temat podjęły gazety w Wielkiej Brytanii, Australii, Brazylii, Kanadzie, Chinach, Francji, Holandii, Portugalii, Rosji, Włoszech, Singapurze, Nowej Zelandii, USA, Argentynie, Egipcie, Indiach, na Dalekim i Bliskim Wschodzie, na Malajach, na Tasmanii. W USA były to m.in. „The Sun”, „The Tribune”, „The Washington Times”, „The Washington Post”.
Dzięki Reuterowi kampania osiągnęła globalny zasięg. W ciągu następnych tygodni sfabrykowana historia o Niemcach „przerabiających trupy na mydło” (lub coś innego) ukazała się w gazetach na całym globie, na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy.
Opowieść o „fabryce ludzkich ciał” obiegła cały świat, docierając do najodleglejszych jego zakątków; w setkach prowincjonalnych, lokalnych gazet na całym świecie informowano czytelników, że Niemcy metodami przemysłowymi przerabiają ludzkie zwłoki na mydło, glicerynę, nawóz itp. Kampania o „mydle z ludzi” miała trzy, sterowane z Londynu, fale – ostatnia wezbrała pod koniec 1918 r. stanowiąc propagandową oprawę „negocjacji pokojowych” w Paryżu.
Temat był rozwijany, rozdymany i ubarwiany np. jedna z włoskich gazet doniosła, że również w Austrii są podobne fabryki, ale jako surowiec Austriacy preferują włoskie ciała, ponieważ z reguły Włosi są bardziej tłuści niż Austriacy.
Potem w Polsce odkryto fabryki, gdzie Niemcy zbierali zwłoki Rosjan, aby je przerobić. Pojawiły się doniesienia, że Niemcy przerabiają nie tylko zwłoki własnych żołnierzy, ale także alianckich (być może gdyby wojna potrwała dłużej, pojawiłyby się opowieści, że Niemcy specjalnie zabijają jeńców wojennych lub cywilów na terenach okupowanych, żeby przerobić ich na mydło).
W USA ulubionym motywem było „mydło z ludzi” jako wyrób niemieckich fabryk – nacisk położono na to, co każdy codziennie używał. Przeciętny masowy czytelnik wyobrażał sobie jak Niemcy się myją takim „mydłem z trupów”, i przejmowała go groza. Nota bene amerykańscy przeciwnicy przystąpienia USA do wojny straszyli obywateli, że „nasi chłopcy” zabrani do wojska, by bić się z Niemcami, zostaną przerobieni na mydło.
Informacje o tym, że Niemcy używają specjalnych młynków do mielenia ludzkich kości na proszek służący jako nawóz lub dodatek do karmy dla świń, dały asumpt do oskarżeń narodu Bacha, Kanta i Goethego o kanibalizm.
Na zamieszczonym w prasie rysunku widzimy niemieckiego rzeźnika w swoim sklepie, na hakach wiszą ludzkie ciała, na ladzie leżą ludzkie głowy, można kupić kiełbasę delikatesową wyrabianą ze zwłok. „Daily Mail” przekonywał czytelników, że ponieważ Niemcy karmiąc świnie i drób ludzkim mięsem uprawiają rodzaj pośredniego kanibalizmu – człowiek je zwierzęta, których mięso powstało z mięsa ludzkiego.
„Daily Mail” pisał: „W przyszłym roku obywatel Niemiec, który je wieprzowinę, może jeść swojego ojca lub brata”. Żądano, aby po wojnie zaprzestać sprowadzania wieprzowiny z Niemiec i krajów sąsiednich. „Daily Express” przewidywał, że przez sto lat nikt nie będzie kupował niemieckiej margaryny, miodu, dżemu itp.
W kontekście przerabiania ludzkich zwłok na artykuły spożywcze przypomniano przypadki kanibalizmu w Niemczech w okresie Wojny Trzydziestoletniej, dowodząc, że ma on tam swoją długą tradycję.
„Daily Mail” z 21 kwietnia 1917 r. wydrukował artykuł, którego autor przekonywał, że kanibalizm jest immanentną cechą niemieckiego charakteru narodowego. W „Daily Mail” z 26 kwietnia 1917 r. głos zabrał podróżnik, archeolog, etnolog Laurence Austine Waddel. Według niego Niemcy to „dzicy lokatorzy” pośród cywilizowanych narodów Europy, nie są ani Europejczykami, ani Aryjczykami, lecz odrębną rasą, pochodzącą z Azji Środkowej jak Hunowie oraz ich obecni sojusznicy Turcy. Przodkowie Niemców pozbywali się zwłok zmarłych rzucając je psom na pożarcie. Nie tylko na słynnej uczcie germańskich bohaterów w Walhalli jedzono ludzkie ciała, bohaterowie już na ziemi byli kanibalami.
Jedna z belgijskich gazet emigracyjnych drukowanych w Holandii poinformowała, że „tłuszcz z Hunów” używany jest w żywieniu w Niemczech jako „sztuczny olej” lub „tłuszcz jadalny”. Jak wspomniano wyżej, chodziło też o „niemiecką margarynę na tłuszczu ze zwłok”. Było to skojarzenie z określeniem „margaryna z trupa” – w ówczesnym niemieckim żargonie wojskowym margarynę nazywano „Leichenfett”, czyli „tłuszcz z trupa”, (na zasadzie naszego określenia „zupa z trupa”). W dawnych czasach żołnierze Ludowego Wojska Polskiego odpowiednio skrojoną kiełbasę nazywali – „ch…j Czombego”, co zdolny propagandysta mógłby zinterpretować, że byli rasistowskimi kanibalami lubiącymi jeść penisa tego wybitnego bojownika o niepodległość Konga.
Strona niemiecka dementowała informacje o „mydle” czy „tłuszczu z ludzi”, ale daremnie, ponieważ, jak napisała jedna z francuskich gazet, Niemcy zawsze kłamią, więc nie można dawać wiary ich dementi.
Ponadto, nawet jeśli Niemcy tego nie robili, to na pewno byli do tego zdolni. Jeden z francuskich autorów napisał, że kto nie wierzy w fakty o niemieckich fabrykach przerabiających zwłoki, ten popełnia moralną zdradę, podlizuje się Hunom, chce przerobić dusze Francuzów tak by sympatyzowali z wrogiem. Owszem, nie znaleziono dokumentów i dowodów na „mydło z ludzi”, ale tylko dlatego, że przebiegli Niemcy je zniszczyli.
Na szczęście nie wszystkie – w prasie opisywano „mydło z ludzi”, przywiezione do kraju przez żołnierzy służących na froncie. Australijska prasa podała, że niemiecka margaryna wpadła w ręce aliantów i okazało się, że jest z tłuszczu ludzkiego. We wrześniu 1918 r. wojska alianckie zajęły teren wcześniej zajmowany przez Niemców i odkryły pomieszczenie, w którym znajdowały się porozrzucane wokół kotłów martwe ciała, a jakieś ich urwane fragmenty znajdowały się w kotłach.
Korespondenci wojenni, żołnierze i inni naoczni świadkowie zwiedzali te pomieszczenia jako „fabrykę zwłok”. Cytowano australijskiego sapera: „Moje oczy mówią, że to jest fabryka zwłok, ale moja inteligencja nie pozwala mi uwierzyć”. I inteligencja podpowiadała mu właściwie, ponieważ była to kuchnia polowa trafiona w momencie, kiedy żołnierze pobierali swoje porcje.
Jeszcze po wojnie prasa podejmowała ten temat np. „Los Angeles Times”, prezentując wiosną 1921 r. „naocznego świadka”, Kanadyjczyka, który przebywał w niemieckich obozach jenieckich i tam pracował.
Na pierwszej stronie gazety czytelnicy mogli przeczytać: „Truth About Hun «Human Soap». Famous War Mystery is Authoritatively Cleared up Here by Prisoner Who Served for Years as «Butcher» in German Fctory Fed by Corpses of Men”. Ciąg dalszy na kolejnej stronie z nagłówkiem brzmiał: “Bodies of Dead Babies (!-TG) Made Into Cooking Fat (!-TG). Horrible Experiences of «Butcher» in German Human-Soap Factory are Described by Him”. Ów Kanadyjczyk to jeden z wielu naocznych świadków, którzy widzieli to, co nigdy się nie wydarzyło. Bardziej dociekliwa niż „Los Angeles Times” był gazeta „Singapore Free Press and Mercantile Advertiser”, która w 1926 r. wskazała na odległe źródła legendy o „corpse factory”, przypominając krążącą w latach 30. XIX w. pogłoskę, że pewien sprytny biznesmen wysyła do Anglii statki załadowane kośćmi pozbieranymi na polach bitewnych wojen napoleońskich. Kości owe były następnie mielone i sprzedawane rolnikom jako nawóz.
„Przerabianie zwłok” byłoby jednym z przykładów recyklingu i aktualizacji motywów propagandowych i „urban legends” z poprzednich wojen np. we Francji reaktywowano stereotypy i motywy propagandy wojennej z okresu wojny 1870/71, zaś w propagandzie USA Niemcy były traktowane podobnie jak stany południowe z okresu wojny secesyjnej.
Przy okazji bombardowania czytelników „informacjami” o „przerabianiu zwłok na mydło” (miliony na całym świecie wierzyły w te i podobne „fake news”), pisano, że taka „mroczna idea” przerabiania i wykorzystania absolutnie wszystkiego (skóry, tłuszczu, kości mielonych na mączkę) mogła się wylegnąć wyłącznie w niemieckim mózgu. Niemcom nie należy się atrybut człowieczeństwa, zatracili oni całkowicie uczucia cywilizowanego człowieka, zamieniając zmarłych na dywidendę. „Fabryki utylizacji ludzkich zwłok” potwierdzają to, co wiemy o Niemcach, ich postępowanie sprzeczne jest z wszelkimi zasadami człowieczeństwa, to „niesłychany akt dzikości, który zaszokował cały cywilizowany świat”.
Nikt w Niemczech nie wzdryga się na myśl o tym, z czego mogą być zrobione ich parówki, mało tego, jeszcze chwalą się publicznie swoimi obrzydliwymi postępkami – o utylizacji ludzkich zwłok (w rzeczywistości padłych zwierząt) pisała wszak sama prasa niemiecka. Na tej podstawie socjolodzy i antropolodzy wyciągali wnioski na temat zbrodniczego ze swej natury charakteru narodowego Niemców. Dlatego świętym obowiązkiem całego świata jest walka z „Hun body-boilers”, kanibalami w pikelhaubach, wykorzystującymi osiągnięcia techniczne niemieckimi dzikusami. Aż do ostatecznego zwycięstwa.
Niemcy – wróg absolutny
Czarna propaganda typu „niemieccy barbarzyńcy”, „niemieccy kanibale” i „niemieckie krwiożercze monstra” (ghule) jest świadectwem przejście od wroga politycznego do wroga absolutnego; wróg polityczny musi być od teraz i moralnie zły, i estetycznie odrażający. Wyraźną skłonność do poniżania wroga jako człowieka bez honoru, jako przestępcę widać było już przed 1914 r. Proces ten jest ewidentnie związany z postępami masowej demokracji oraz ekspansją masowych mediów.
W okresie I wojny światowej uległ on ogromnemu przyspieszeniu i spotęgowaniu. W naturalny sposób wojna ideologiczna i psychologiczna przeszła w wojnę quasi-religijną, Przede wszystkim po stronie aliantów była to wielka wojna duchowa prowadzona w duchu mesjanistycznego demokratycznego nacjonalizmu i imperializmu. Starcie wojenne inscenizowano w sferze propagandowej jako quasi-religijne starcie dwóch światopoglądów, wiar i idei, co miało mobilizować masy do wysiłku wojennego i ponoszenia ofiar na rzecz zwycięstwa.
Wojna toczyła się więc nie tylko na podbudowie biologicznych różnic pomiędzy walczącymi stronami, nie tylko teorie rasowe służyły jako podstawa propagandy nienawiści wobec Niemców reprezentujących rzekomo odrębna, obcą i niższą rasę, której członkowie mają inne mózgi, wytwarzają nadmierne ilości kału a nawet wydzielają specyficzny smród (foetor germanicus). Niemcy jako naród spychani byli wręcz poniżej poziomu człowieczeństwa.
W przemówieniu z 4 sierpnia 1916 r. Lloyd George ogłosił narodowi i całemu światu: „Nie chodzi o walkę pomiędzy blokami władzy, lecz pomiędzy ideami, które są nie do pogodzenia. Po jednej stronie stoją siły walczące o wolność i postęp ludzkości, po drugiej siły pragnące zdławić wszystko to, co świat – wcześniej czy później – podniesie wzwyż i odnowi”.
Wojna była krucjatą sił moralnych „cywilizowanego” świata przeciwko „dzikim Hunom” zagrażającym najwyższym wartościom – prawu, cywilizacji i wolności. „New York Times” pisał o zmaganiach pomiędzy demokracją a absolutyzmem, pomiędzy tym co wiecznie słuszne a tym co monstrualnie błędne. Po jednej stronie stoi Dobro, po drugiej – Zło.
Reprezentanci Dobra biorą odpowiedzialność za świat zagrożony przez moce ciemności, bronią uniwersalnych wartości, które mają się urzeczywistnić na skalę globalną.
Prowadzenie wojny w imię Dobra i ogólnoludzkich celów powoduje – i to niezależnie od intencji – że wróg automatycznie pozostaje po stronie Zła. Im wyższe humanitarne cele jednej ze stron, tym większa demonizacja, diabolizacja i dehumanizacja wroga.
Jeśli bowiem ktoś walczy w imię najwyższych ideałów moralnych, ba, człowieczeństwa samego, jeśli uważa się za reprezentanta ludzkości, to zgodnie z nieuchronną „dialektyczną” logiką walki politycznej, jego wróg musi być „wrogiem rodzaju ludzkiego”, czyli postawiony zostaje poza nawiasem ludzkości, poza człowieczeństwem.
Wojnę toczy „rasa ludzka” przeciwko rasie „niemieckiej”.
Dlatego Rudyard Kipling napisał na łamach „Morning Post”: „The are only two divisions in the world today, human beings and Germans”. Jeśli „ludzie” i „Niemcy” to dwie odrębne kategorie, i jeśli Niemcy ludziom zgotowali ten okrutny los, to automatycznie Niemcy nie są ludźmi, lecz podludźmi lub nie-ludźmi.
Herbert G. Wells pisał, że „ta, największa ze wszystkich wojen, nie jest tylko kolejną wojną – jest wojną ostatnią”,
czyli wojną mającą zakończyć wojny w ogóle.
Argumentem Woodrowa Wilsona za przystąpieniem do wojny było to, że jest to „wojna w celu zakończenia wszystkich wojen”.
Źródłem religijno-ideowym takich haseł jest postmillenarystyczny pietyzm z jego wizją tysiącletniego „Panowania Jezusa” na ziemi.
Nie różni to się niczym od „Międzynarodówki” głoszącej: „bój to jest nasz ostatni, krwawy skończy się trud”.
Wojna jest ostateczną bitwą światowej koalicji Aniołów z Antychrystem, jest Armagedonem i apokaliptycznym starciem Ormuzda z niemieckim Arymanem. Imperium Dobra musi pokonać Imperium Zła.
W I wojnie światowej Niemcy, ci niepoprawni, zatwardziali i skazani na potępienie przestępcy i grzesznicy stoją jako ostatnia przeszkoda na drodze do osiągnięcia wiecznego pokoju i szczęścia ludzkości, analogicznie jak w ideologii marksistowskiej klasy posiadające stanowią ostatnią przeszkodę na drodze do zbudowania bezklasowego społeczeństwa i stworzenia świata wiecznej, rajskiej harmonii społecznej.
Mesjański demokratyczny liberalizm jest bliźniaczym bratem mesjanizmu marksistowskiego. Wojna (propagandowa) napędzana utopijną mistyką demokracji, staje się światową misją, globalną krucjatą w imię oczyszczenia ludzkości z „grzechu”, zaniesienia pochodni wolności ludom na całym świecie, ustanowienia „wiecznego pokoju”, czyli Królestwa Bożego na ziemi.
Podczas takiej krucjaty nie walczy się z wrogiem politycznym i wojskowym, ale wytępia wcielenie absolutnego Zła na ziemi, zabija się zbrodniarzy przynależących do niższej rasy, unicestwi niższy gatunek ludzi, podludzi lub nie-ludzi. „Niemieckie bestie” zdolne do każdego okrucieństwa, będące przedmiotem powszechnej grozy nie należą do gatunku ludzkiego.
Słychać było sformułowania „niemieckie społeczeństwo postawiło się poza wspólnotą ludzką”; „Niemcy utracili prawo istnienia w cywilizowanym świecie”. Zgodnie z tym propaganda aliancka przedstawiała żołnierzy niemieckich jako przestępców, sadystów, chciwych rabusiów, gwałcicieli, morderców kobiet i dzieci, dzikich „Hunów” opętanych żądzą mordu i zniszczenia, barbarzyńców, wampiry, kanibali, odczłowieczonych dewiantów, którzy niszczą domy, palą i burzą kościoły dla samej żądzy niszczenia, z mordu i destrukcji czerpiąc sadystyczną rozkosz.
„Czarna propaganda”, propaganda nienawiści o niezwykłym wprost natężeniu stworzyła wizerunek „strasznego”, „odrażającego” „złego” Niemca, należącego do jakiejś nieludzkiej rasy, stojącego poza cywilizacją. W ciągu kilku lat udało się zmienić obraz Niemiec i Niemców – potęga i skuteczność propagandy była tak wielka, że Niemcy z kraju o wielkich osiągnięciach we wszystkich dziedzinach spadły do poziomu moralnego pariasa.
Tryumfy święciła koncepcja „charakteru narodowego” – skłonność do zbrodni, kłamstwa, rabunku miała być typową cechą niemieckiego charakteru narodowego. Sprawca bestialstw musiał być ze swej natury bestialski i lokować się poniżej człowieczeństwa.
Stan umysłu Niemców jest „bliski szaleństwa”, powierzchowna kultura i osiągnięcia naukowe nie usunęły z niemieckich instynktów najbardziej przerażających bestialskich cech („every German was instinctively and unalterably a babykiller”).
Naród filozofów, poetów i kompozytorów zamieniono w mordującą, podpalającą, gwałcącą, rozcinającą brzuchy kobietom i obcinającą im piersi hordę morderców i dewiantów ze skłonnościami kanibalistycznymi (Kurt Baschwitz uważał, że wiarę w te wszystkie wymysły można wyjaśnić jedynie wybuchem „masowej psychozy”).
Wizerunek danego narodu (i jego elity) zmienia się nie dlatego, że ów naród się zmienił, ale dlatego, że zmienia się konstelacja (geo)polityczna (nie „nienawiść” jest przyczyną wrogości politycznej, lecz wrogość polityczna przyczyną „nienawiści”).
Dziewiętnastowieczne Niemcy były widziane jako miejsce pokoju i Oświecenia, czarownych zamków; Niemcy byli w oczach innych ludźmi sentymentalnymi, marzycielskimi, niepraktycznymi, pracowitymi, spokojnymi i niechętnymi wojnie. Kojarzono ich z muzyką, fajeczką, metafizyką i szlafmycą.
W drugiej połowie XIX w. budzili podziw w USA i Wielkiej Brytanii. Uważano, że stanowią z Anglosasami jedną rodzinę.
Wielu brytyjskich naukowców i dziennikarzy miało wysokie mniemanie o filozofii, kulturze, nauce i instytucjach niemieckich. Historię Niemiec interpretowano jako historię federalizmu, parlamentaryzmu, autonomicznych miast, protestantyzmu. Chwalono je jako kolebkę prawa, cnoty i wolności. W 1905 roku historyk, ambasador USA w Berlinie Andrew Dickson White przedstawiał Niemcy jako twierdzę myśli najwyższego lotu, strażnika cywilizacji, naturalnego sojusznika każdego narodu, któremu na sercu leży rozwój ludzkości.
redaktor Tomasz Gabiś
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz