niedziela, 4 lipca 2021

Białe kołnierzyki kontra zielone ludziki

Białe kołnierzyki kontra zielone ludziki

Śpią w namiotach. Ćwiczą w lasach, ruinach domów, opuszczonych fabrykach, na lotniskach. Uczą się, jak podejść do kolumny wojskowej i ją ostrzelać, jak się maskować albo jak wyprzeć z urzędu miasta oddział wrogich dywersantów.

Anka niemal całą twarz ma ukrytą pod ciemną maską chroniącą przed mrozem. Swojego kałasznikowa opiera o ramię, przyjmuje pozycję strzelecką. Robi krok, naciska spust, głuche „bach, bach" niesie się po lesie. Kule przeszywają sylwetkę namalowaną na tarczy. Anka podchodzi dwa kroki, odwraca się w bok i znowu naciska na spust kałacha.

– Jak na pierwsze strzelanie, to nieźle – komplementują ją koledzy, którzy razem z nią ćwiczą na podkrakowskim poligonie Pasternik.

Poligon zasypany jest śniegiem, nie widać ścieżek, dróg. Do ruin wypalonego budynku pomiędzy drzewami po cichu zbliża się kilkoro ludzi. Każdy ma na sobie mundur w brunatnozielone ciapki, hełm, w rękach karabiny Kałasznikowa. Z daleka wyglądają na wojskowych. Z bliska widać jednak, że każdy ma trochę inny mundur, hełm, buty. Takie pospolite ruszenie. Ale zapału i patriotyzmu im nie brakuje.

To członkowie Obrony Narodowej, jednej z wielu organizacji paramilitarnych istniejących dziś w Polsce. Wzorem jest dla nich Armia Krajowa. Chcą tworzyć ochotnicze oddziały wojskowe. Po co? By w razie agresji – Rosji, bo kogóż innego? – bronić swojej małej ojczyzny.

Wnuczka akowca

Andrzej Abratowski, 48-letni wąsacz w mundurze i bordowym berecie z orzełkiem, wyjmuje z paczki spory worek z zapięciem strunowym wypełniony amunicją do karabinka AKM. Każdy uczestnik szkolenia może wystrzelić kilkadziesiąt razy do tarczy. – To karabinki sportowe należące do instruktorów strzelectwa, od zwykłych kałasznikowów różni je tylko to, że nie może strzelać seriami jak automat – tłumaczy mi uczestnik kursu.
Andrzej w Obronie Narodowej jest od wiosny poprzedniego roku, wcześniej był m.in. drużynowym w ZHP w Gorlicach. Ma też inne nietypowe hobby – jest instruktorem łucznictwa konnego, prowadzi zajęcia na terenie stadniny na skraju Jury Krakowsko-Częstochowskiej. – To niszowa zabawa – przyznaje.
Zygmunt Ptak, 30-letni brodacz, na podkrakowski poligon przyjechał z Czarnej Góry u podnóża Tatr. Z wykształcenia jest inżynierem oprogramowania. Pracuje w amerykańskiej firmie, pisze oprogramowanie dla platform wbudowanych w różne systemy operacyjne.
Na szkolenia poświęcają czas wolny od pracy – zwykle dwa razy w miesiącu. Śpią w namiotach lub wynajętych salach gimnastycznych. Ćwiczą w lasach, ruinach domów, opuszczonych fabrykach lub lotniskach. Za udział w szkoleniach płacą z własnej kieszeni. Sami kupują sprzęt i amunicję do karabinów. A to wydatek rzędu 2,5 tys. zł. Za samą broń przeznaczoną do strzelania sportowego trzeba zapłacić ok. 1,5 tys. zł.
Dlaczego są w organizacji?

Andrzej: – Interesuje mnie historia wojskowości. Wcześniej przyglądałem się „Sokołowi" i Związkowi Strzeleckiemu, ale tam są głównie młodzi. A Obrona Narodowa jest dla ludzi w wieku 25 lat plus.
Zygmunt: – Wyszkolenie wojskowe może mi się przydać, gdyby wybuchła wojna. Takie zajęcia to też oderwanie od pracy. Gdyby mnie tutaj nie było, pewnie siedziałbym przed komputerem. Traktuję to szkolenie jako formę poszerzania horyzontów, zdobycia nowych umiejętności.
A Anka, lat 28,  z zawodu tłumaczka z języka francuskiego, dodaje: – Aby coś się zmieniło w kraju, trzeba zacząć od siebie. W Szwajcarii każdy umie się posługiwać bronią. Do Obrony Narodowej przyciągnęło mnie to, że jest to inicjatywa oddolna, nie jesteśmy pod rozkazami wojskowych.
No i poza tym Anka jest genetycznie obciążona. Zamiłowanie do partyzantki zaszczepił jej dziadek Franciszek Bieńkowski ps. Pajac, żyjący do dzisiaj żołnierz Batalionu „Zośka" Szarych Szeregów. W czasie wojny uczestniczył w działaniach sabotażowych. Ale w Powstaniu Warszawskim nie walczył, bo pozostał po praskiej stronie. – Dziadek popiera takie inicjatywy, widzi przecież, co się dzieje w kraju – mówi Anka.
– To jest elita, tzw. białe kołnierzyki, średnia wieku 29 lat, mają ustabilizowane życie zawodowe i rodzinne. Dlaczego są u nas? Z pobudek patriotycznych. Lepiej się przygotować do walki w czasie pokoju niż w czasie okupacji, jak to robiła Armia Krajowa – tłumaczy Wiktor Powiłajtis, szef projektu Lekka Piechota Obrony Terytorialnej i organizator szkolenia ochotników z Obrony Narodowej.
Na co dzień Wiktor jest radcą prawnym, również instruktorem strzelectwa sportowego. Nigdy nie był związany z wojskiem, przeszedł za to przez harcerstwo.

Andrzej Abratowski, z wykształcenia leśnik, prowadzi szkolenie z terenoznawstwa i topografii. Uczy członków organizacji, jak cicho poruszać się po lesie, jak się w nim nie zgubić i czytać pozostawione przez zwierzęta lub ludzi ślady. Sam w czasie szkoleń też zdobywa nowe umiejętności. – Interesuje mnie ratownictwo medyczne, chcę się nauczyć opatrywać rany kłute, głębokie. To się może przydać w życiu – mówi. – No i dbam o kondycję fizyczną, o zdrowie. Zacząłem ćwiczyć, zmobilizowałem się do biegania – uśmiecha się.
Dzisiaj uczestnicy szkolenia uczą się, jak w skryty sposób podejść do kolumny wojskowej i ją ostrzelać, jak  się nie zgubić w lesie, prowadzić łączność między drużynami, maskować się – słowem, w jaki sposób nękać oddziały wroga. Dowiadują się też, jak obronić przed nieprzyjacielem most lub elektrownię albo jak wyprzeć z urzędu miasta oddział wrogich dywersantów – na Wschodzie pieszczotliwie określanych „zielonymi ludzikami".
Choć w to, że wybuchnie wojna Andrzej za bardzo nie wierzy, ale jest przekonany, że szkoląc się, robi coś sensownego. – W czasie pokoju nasz oddział może być wykorzystywany do likwidacji skutków klęsk żywiołowych czy katastrof, może np. zabezpieczać teren razem z policją – tłumaczy.

Terroryści czy patrioci

Naszym celem jest stworzenie Krajowego Systemu AK na wzór Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego, który skupia strażaków ochotników. Gdyby wybuchła wojna, oddziały obrony terytorialnej mogłyby bronić swoich bliskich, swoich miejscowości, małych ojczyzn. Celem tworzenia obrony terytorialnej jest odstraszanie potencjalnego agresora – podkreśla Wiktor Powiłajtis.
Na razie funkcjonowanie oddziałów obrony terytorialnej działających w czasie pokoju nie mieści się w systemie obrony kraju. O ludziach, którzy na własną rękę, poza armią, uczą się walki z potencjalnym okupantem, wojskowi mówią z przekąsem. Niektórzy nazywają ich nawet terrorystami (ich działanie nie jest ujęte w reżym wojskowej dyscypliny i innych ograniczeń, nie złożyli też przysięgi). Dla innych są gotowymi do walki patriotami. Jeszcze rok temu, gdy pytałem w MON lub Sztabie Generalnym o obronę terytorialną, wojskowi pukali się w czoło. Dzisiaj, widząc, co się dzieje na Ukrainie, powoli zaczynają oswajać się z myślą o wykorzystaniu potencjału organizacji paramilitarnych.
Spotkania z nimi organizuje Biuro Bezpieczeństwa Narodowego i Ministerstwo Obrony Narodowej. Wicepremier Tomasz Siemoniak powołał nawet pełnomocnika do kontaktu z organizacjami proobronnymi. Został nim gen. prof. Bogusław Pacek, były rektor Akademii Obrony Narodowej. Dzisiaj jego podwładni wizytują jednostki tworzone przez ochotników, obserwują ich szkolenia i ćwiczenia. Gen. Pacek przygotowuje właśnie pierwszy kongres takich organizacji. Pod koniec marca w Warszawie weźmie w nim udział 67 organizacji proobronnych, w tym kilka wojskowych. Generał ma nawet nadzieję, że ich członkowie mogą być rezerwą mobilizacyjną państwa.

Członkowie stowarzyszeń obronnych od dawna postulują, aby to armia organizowała kilkumiesięczne szkolenia dla ochotników. I MON wreszcie na poważnie bierze pod uwagę takie rozwiązania. Być może oddziały ochotników staną się szkieletem Obrony Terytorialnej tworzonej w czasie pokoju.
W Europie Środkowej od dłuższego czasu narasta konflikt związany z dostawami gazu, a w jednym z krajów za wschodnią granicą wybucha kryzys humanitarny. Dochodzi do agresji na Polskę, zniszczone zostają nasze siły powietrzne, a jednocześnie do kraju przenikają grupy dywersantów. Polska prosi NATO o wsparcie, sojusz zaś – o wskazanie miejsc desantu swoich wojsk.
Taki był scenariusz operacji „Zapad", czyli ćwiczeń zorganizowanych wiosną zeszłego roku przez stowarzyszenie Fideles et Instructi Armis – Wierni w Gotowości pod Bronią (FIA). Zadaniem uczestniczącego w nich oddziału obrony terytorialnej było wyparcie z lotniska dywersantów. W ćwiczeniach na lotnisku w Nowym Mieście nad Pilicą wzięło udział ok. 60 osób.
– Scenariusz symulacji przygotowaliśmy tak, aby maksymalnie wykorzystać teren, a także zbliżyć fabułę do możliwej sytuacji geopolitycznej – opowiada Łukasz „Ufoman" Wójciński z FIA.
Także jego stowarzyszenie organizuje szkolenia dla cywilów. „Ufoman" wyjaśnia: – Zakładamy, że w godzinie „W" wiele obiektów strategicznych, np. elektrownie, będzie potrzebowało ochrony. Tymi obiektami mogą się zająć oddziały obrony terytorialnej. Ich członkowie najlepiej znają swoje okolice, dlatego mogą też prowadzić działania rozpoznawcze.

Wystarczy karabin na kulki

Stowarzyszenie FIA współpracuje z 1. Warszawską Brygadą Pancerną. – Amunicję dostajemy od wojska, strzelanie odbywa się pod nadzorem mundurowych – opisuje uczestnik ćwiczeń. Częściej niż karabin na ostrą amunicję bierze jednak do ręki pneumatyczny karabinek ASG, czyli stosunkowo niedrogą replikę, z którego można strzelać plastikowymi kulkami i – co ważniejsze – uczyć się bezpiecznego posługiwania się bronią.

Jak opowiada Łukasz Wójciński, w szkoleniach uczestniczą osoby w wieku od 20 do 40 roku życia. – 80 proc. członków naszego stowarzyszenia ma wykształcenie wyższe. To prawnicy, informatycy, ratownicy medyczni, inżynierowie – wylicza.
Ćwiczą głównie walkę w mieście, tzw. działania nieregularne, a także ratownictwo medyczne. Członek stowarzyszenia rocznie bierze udział w co najmniej dziewięciu obowiązkowych szkoleniach i innych dodatkowych (każde trwa do 36 godzin). Moi rozmówcy twierdzą, że strzelają częściej niż rezerwiści powołani do wojska na ćwiczenia.
Kto uczy walki? – Instruktorzy wewnętrzni FIA, ale także ludzie spoza organizacji, wśród nich byli żołnierze wojsk specjalnych – słyszę.
Podobne działania prowadzą inne grupy skupione wokół Ruchu na rzecz Obrony Terytorialnej nawiązujące do tradycji Armii Krajowej. – Szkolenia obejmują działania lekkiej piechoty, partyzanckie, a tego właśnie najbardziej się boi Rosja. Staramy się kontynuować to, co w czasie wojny robiła Armia Krajowa – podkreśla Marcin Waszczuk, komendant główny Związku Strzeleckiego „Strzelec" OSW.
W szkoleniach organizowanych przez „Strzelca" w większości uczestniczą młodzi ludzie, od 17 do 26 roku życia. – To ludzie w wieku poborowym, z pasją, których pociąga wojskowość – chęć udziału w szkoleniu strzeleckim, nurkowania, spadochroniarstwa. Wielu z nich właśnie na takich szkoleniach przygotowuje się do służby w Narodowych Siłach Rezerwowych – podkreśla Marcin Waszczuk. I zapewnia, że jego organizacja jest w stanie w każdej gminie stworzyć oddziały obrony terytorialnej. W całej Polsce, twierdzi komendant, mogłyby one skupiać ponad sto tysięcy ochotników.
Czy tak jest w istocie, trudno stwierdzić. Na razie bowiem nie ma wiarygodnych danych dotyczących liczby osób, które we własnym zakresie szkolą się do prowadzenia walki na wypadek wojny. Organizacje obronne mówią o ok. 30 tys., drugie tyle młodych ludzi uczy się w tzw. klasach mundurowych w szkołach ponadgimnazjalnych. Z kolei prof. Józef Marczak z Akademii Obrony Narodowej, wybitny specjalista w dziedzinie obrony terytorialnej, jest przekonany, że potencjał drzemiący w organizacjach proobronnych jest znacznie większy. Dostrzega go m.in. w organizacjach harcerskich, kołach strzeleckich, grupach rekonstrukcyjnych, ligach akademickich, klasach mundurowych. To może być nawet kilkaset tysięcy osób gotowych do podjęcia walki.

„Skala ochotniczych działań jest budująca. Rolą państwa jest wykorzystanie tego entuzjazmu. Dzisiaj trzeba robić wszystko, aby »wmontować« je w lukę, która powstała po tzw. profesjonalizacji armii" – mówił mi jesienią 2013 roku prof. Marczak.
Andrzej Abratowski z Obrony Narodowej też widzi, że ludzi zainteresowanych szkoleniami  prowadzonymi przez ich organizację jest coraz więcej. I podaje przykład ze swojego podwórka. Jesienią do Małopolskiej Obrony Terytorialnej wschodzącej w skład stowarzyszenia Obrona Narodowa zgłosiło się na kurs 50 osób, pierwsze sito przeszło 30. – Na poprzednim kursie mieliśmy 14 osób, a ukończyło go osiem, w ciągu pół roku chętnych było trzy razy więcej – wskazuje Andrzej Obratowski.
Niezwykle wymowne wydają się być wyniki badań przeprowadzonych jesienią ubiegłego roku na zlecenie Warsaw Enterprise Institute na temat obronności kraju. Wynika z nich, że co trzeci badany uważa, że w ciągu najbliższych dziesięciu lat może dojść do wybuchu wojny z udziałem Polski lub na terytorium Polski. Osobistą gotowość do działań obronnych deklaruje 37 proc. ankietowanych, z kolei aż 71 proc. podziela pogląd, że w razie wojny cywile, niezależnie od wojska, powinni aktywnie włączyć się do wysiłku zbrojnego i osobiście wspierać działania wojenne. Co drugi badany (47 proc.) jest skłonny osobiście wstąpić na ochotnika do formacji obrony terytorialnej i odbywać regularne szkolenia.

Gotowi do obrony

Prof. Romuald Szeremietiew, który kilka miesięcy temu został szefem Biura Inicjatyw Obronnych Akademii Obrony Narodowej, tłumaczył mi niedawno: „potrzeba nam komponentu obrony terytorialnej, bo zagrożenie wojną dzisiaj nabiera szczególnej ostrości. Oczywiście mam nadzieję, że nic takiego się nie stanie, ale musimy zademonstrować, że w sytuacji kryzysu jesteśmy przygotowani do obrony".
„Od czasu Piastów armia przygotowana do obrony składała się z dwóch komponentów. Pierwszy stanowiły wojska operacyjne – w tamtych czasach to była drużyna królewska, a później chorągwie, a drugi armia, która broniła konkretnego terytorium – grodów, przepraw i cieśnin terenowych" – tłumaczył mi prof. Marczak. – Teraz mamy tylko jeden komponent – zminiaturyzowane wojska operacyjne, czyli stutysięczną armię zawodową. Nie ma wojska, które broniłoby wsi czy miasteczek.
Tymczasem 5-milionowa Finlandia ma siły zbrojne składające się z 60 tys. żołnierzy wojsk operacyjnych (zawodowych) i 230 tys. wojsk obrony terytorialnej. Szwedzka Gwardia Krajowa Hemvarnet liczy 600 tys. żołnierzy. Takie same formacje działają w Szwajcarii, Izraelu, Norwegii, Wielkiej Brytanii czy USA – tam działa słynna Gwardia Narodowa.

Zdaniem prof. Marczaka trzeba zatem jak najszybciej odtworzyć Obronę Terytorialną. – Jednostki te powinny być budowane na podstawie lokalnej tradycji i historii, niech nawiązują też do tradycji AK, Batalionów Chłopskich czy Narodowych Sił Zbrojnych – twierdzi. – Ten czynnik budowy tożsamości ma duże znaczenie. Bo ludzie chcą się identyfikować z państwem, swoją miejscowością i konkretną lokalną tradycją.

Źródło: http://www4.rp.pl/apps/pbcs.dll/article?avis=RP&date=20150220&category=PLUSMINUS&lopenr=302209996&Ref=AR&profile=1089&page=1


Zainspirowani "Taktyką Walki w Terenie Zurbanizowanym" (z: Podręczniki taktyczne) strzelcy z JS 1404 Warszawa ćwiczą pokonywanie murów, ogrodzeń i innych przeszkód bez wyjścia lub dojścia. Wśród zastosowanych technik metoda "żywej drabiny", "windy lub stopnia" oraz "wciągarki".
Tak ćwiczy nowa Armia Krajowa!
A Ty? Chcesz - jak oni - być gotowym gdy nadejdzie pora? Wejdź na www.mapa.OdbudujmyAK.pl i dołącz do organizacji najbliższej Twojemu miejscu zamieszkania. Wspólnie odbudujemy Armię Krajową!

https://www.facebook.com/pages/JS-1404-Warszawa/130469360363068

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Brytyjczycy, nic się nie stało!!!

  Brytyjczycy, nic się nie stało!!! A to gagatek ! Przecie kosher Izaak … https://geekweek.interia.pl/nauka/news-newton-jakiego-nie-znamy-zb...