7 lipca 2021 roku Derby na Służewcu wygrała Joanna Wyrzyk na koniu Guitar Man. Wszyscy nazywają go Gitarzystą czyli poprawnie tłumaczą jego imię, a nie przychodzi im do głowy nazywać go „gitarowy człowiek” albo co gorsza: „człowiek gitara”.
A jednak tytuł australijskiego filmu z 1986 roku w reżyserii Petera Faimana czyli „Crocodile Dundee” został przetłumaczony i funkcjonuje jako „Krokodyl Dundee” a nie krokodylowy Dundee czyli Dundee od krokodyli czyli prawidłowo: „Dundee, łowca krokodyli”.
To typowe zjawisko utrwalania się błędów językowych w języku potocznym. Tak jak utrwaliło się nazywanie lasów tropikalnych „lasami deszczowymi” będące przecież kalką z języka angielskiego. Wszystko przebiło jednak tłumaczenie angielskiego tytułu filmu z 1941 roku „It Started with Eve” jako „Wieczna Ewa”.
Utrwalają się nie tylko błędne tłumaczenia lecz zwykłe błędy językowe. Na przykład powiedzenie: „w tych pięknych okolicznościach przyrody” użyte pierwszy raz żartobliwie w filmie „Rejs”, długo potem używane potocznie, również żartobliwie czyli w cudzysłowie, tak się utrwaliło, że stało się normą językową i obecnie używane jest bez cudzysłowu, bynajmniej nie żartobliwie, szczególnie przez dziennikarzy.
Dziennikarze i politycy nagminnie mówią poza tym „ w cudzysłowiu” zamiast „w cudzysłowie” i używają słowa „bynajmniej” w zupełnie przeciwnym znaczeniu, to znaczy w sensie „ dokładnie”, „z całą pewnością”. Można oskarżać kabaret „60minut na godzinę” gdzie jak pamiętam pewien pan przedstawiał koledze narzeczoną słowami: „moja narzeczona bynajmniej niestety” o wprowadzenie do języka potocznego błędnego rozumienia słowa „bynajmniej”. Kabaret ten miał na celowniku ćwierćinteligenta z jego skojarzeniami i błędami językowymi i walczył o czystość języka wyśmiewając te błędy. Obawiam się jednak, że w ten sposób te błędy utrwalał. To trochę tak jak w znanym dowcipie. Babcia mówi do wnuczka: „a teraz wnusiu powtórzymy wszystkie brzydkie wyrazy których nigdy nie będziesz używał”.
To nie jest z mojej strony troska o czystość języka. To walka o podstawy naszej cywilizacji, która opiera się na zasadzie distinguo. Porozumieć się można przecież bez słów, na migi, można wyrazić wszelkie emocje używając jednego powszechnie znanego przerywnika, można nawet napisać książkę i otrzymać jak Dorota Masłowska nagrodę Nike za użycie kilku słów, w tym samych brzydkich.
A jednak w każdej społeczności wytwarza się język różnicujący wtajemniczonych i niewtajemniczonych lepszych i gorszych. Tworzy się spontanicznie bez jakiejkolwiek inspiracji zewnętrznej. To prawo socjologiczne będące w zasadzie prawem przyrody. Doskonałym przykładem tego zjawiska jest więzienna grypsera powstająca spontanicznie, ewoluująca, a co najważniejsze będąca podstawą różnicowania ludzi, a nawet ich wykluczania. Wykluczanie jest przykre, wykluczanie jest brzydkie, jest niepoprawne politycznie. Z wykluczaniem się walczy, zupełnie zresztą bezskutecznie, bo każda ludzka grupa, każda ludzka społeczność spontanicznie się stratyfikuje, dzieli na lepszych i gorszych. Tak działa zasada distinguo.
Bez różnic nie ma życia, bez różnicy temperatur nie można zamienić energii cieplnej na pracę, bez różnicy potencjałów nie płynie prąd. Podobnie jest w kulturze i w życiu społecznym. Na przeciwnym biegunie zasady „rozróżniaj” jest upiorne rosyjskie „bcē pabнo”. (wszystko jedno).
Ludowe porzekadło mówiło: „gdyby było wszystko jedno to by się chłop z chłopem żenił”. Było reakcją na przypisywany rosyjskiej duszy nihilizm. Doczekaliśmy się czasów gdy chłop się z chłopem żeni, czyli czasów złamania podstawowej zasady kultury i cywilizacji jaką jest – rozróżniaj!. Odróżniaj tak od nie, dobro od zła, piękno od brzydoty, szlachetność od podłości.
Nie bez przyczyny postmodernizm rozmywa wszelkie podziały, zaprzecza ich istnieniu. Postmodernizm jest praktyczną realizacją marksizmu i jego antycywilizacyjnego, charakteru. Doskonale rozumiał to Sołżenicyn i dlatego bolał nad śmiercią języka rosyjskiego. Chodziło mu przede wszystkim o to że rosyjskie słowa umierają, giną, nikt ich nie używa, nikt ich nie zna, nikt ich nie rozumie, są przekręcane i kaleczone. A z językiem umiera kultura i ginie duch narodu.
Stwierdzenie że po języku rozpoznaje się środowisko z którego człowiek się wywodzi to banał. Język determinuje jednak myślenie a więc poznanie. Język jest narzędziem walki politycznej oraz narzędziem manipulowania społeczeństwem. Dlatego socjologowie taką uwagę poświęcali komunistycznej nowomowie i dlatego językiem zniewalania społeczeństw zajmował się Orwell.
W Polsce językiem polityki, w tym językiem propagandy czyli komunistyczną nowomową zajmował się wybitny polski socjolog Jakub Karpiński w książce „Mowa do ludu. Szkice o języku polityki”, wydanej przez wydawnictwo Puls, Londyn 1984. Zarówno Orwell jaki Karpiński zwracają uwagę na charakterystyczne cechy komunistycznej nowomowy – choćby na unieważnianie sensu słowa przez dodanie do niego przymiotnika. Na przykład „moralność socjalistyczna” nie miała jak wiadomo nic wspólnego z moralnością, a „demokracja ludowa” była totalitarną tyranią. Zwracali też uwagę na charakterystyczne odwracanie sensu słów. „Walka o pokój” oznaczała militarną agresję.
Renesansowy filozof angielski Franciszek Bacon, autor Novum organum, wiele miejsca poświęcił destrukcyjnej roli słów oraz mechanizmowi przyczyniania się ich do stwarzania złudzeń i błędów umysłu. Pisał: „Ludzie bowiem wierzą, że ich własny rozum rządzi słowami, lecz zdarza się tak, że słowa swoją siłę odwracają i oddziałują na rozum. (..) Słowa całkowicie zadają gwałt rozumowi, wszystko mącą i przywodzą ludzi do niezliczonych jałowych kontrowersji i wymysłów”
Komunistyczna nowomowa była groźna gdyż neutralne na pozór słowa mogły oznaczać więzienie, tortury i śmierć. Postmodernistyczna nowomowa jest groźna przez swe niechlujstwo i głupotę. Słowa używane niezgodnie z ich sensem, źle tłumaczone zamieniają wypowiedź w zwykły bełkot.
Izabela Brodacka-Falzmann
https://naszeblogi.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz