Która strategia lepsza: samotnego wilka, czy wilczej watahy?
Czytając moje wpisy na tym blogu można dojść do wniosku, że jestem odludkiem i za wszelką cenę chcę ukryć swoje przygotowania na gorsze czasy. Że mam nadzieję przeżyć te gorsze czasy całkowicie na własną rękę, tj. jedynie sam ze swoją najbliższą rodziną. I rzeczywiście, coś w tym jest… Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że to podejście jest złe.
Jaką strategię powinien przyjąć ktoś, kto jest nowy w temacie nowoczesnego survivalu? Strategię samotnego wilka, czy wilczej watahy?
Strategią samotnego wilka nazwałbym takie przygotowania na gorsze czasy, w których chcemy być absolutnie samowystarczalni. Chcemy przygotować się tak, by w razie czego poradzić sobie samemu. Z pozyskiwaniem żywności, energii, wody, zapewnieniem schronienia. Najczęściej wiąże się to też z podejściem, by nasze przygotowania ukryć przed obcymi ludźmi, a często także przed członkami rodziny. W końcu im mniej osób wie o naszych przygotowaniach, tym jesteśmy bezpieczniejsi, prawda?
Strategią wilczej watahy z kolei nazwałbym zbieranie się grup ufających sobie nawzajem ludzi w celu przygotowania się na gorsze czasy. Grupa wspólnie organizuje cel ewakuacji, przygotowuje zapasy, wspólnie analizuje słabe punkty swojej strategii, a także ćwiczy np. ewakuację, odpieranie różnych zagrożeń, itd. Z oczywistych względów, taka strategia wymaga wtajemniczenia większej grupy ludzi, ale wciąż można przygotowania ukryć przed osobami niezaangażowanymi.
Nigdy nie mogłem przekonać się do survivalowych grup wsparcia, czy nawiązywania kontaktu z ludźmi zainteresowanymi tematem tylko i wyłącznie po to, by stworzyć taką grupę i wspólnie się przygotowywać. Jakoś nie wydaje mi się, bym mógł w pełni zaufać komuś, kogo znam tylko pobieżnie z internetu, a później wtajemniczyć go w moje sekrety.
Mimo wszystko, coraz bardziej mam wrażenie, że strategia samotnego wilka jest kompletnie nierealna.
Jasne, że mogę sobie zrobić zapas żywności na 10 lat. Że mogę sobie zabezpieczyć 10 000 litrów wody pitnej w zapasie, zbudować ziemiankę-schron, ukryć ją przed wzrokiem, wywiercić studnię i zrobić toaletę kompostującą. Mogę przemknąć się niepostrzeżenie te kilkadziesiąt kilometrów z mieszkania w bloku do mojego celu ewakuacji. Gdybym nie był obciążony rodziną, byłoby to dość łatwe. Ale nawet w takim wariancie byłoby kompletnie nierealne.
Każdy z nas musi kiedyś pójść spać, odpocząć, czy udać się do kompostującej toalety. W takim momencie, ze spuszczonymi spodniami, nawet z karabinem na kolanach człowiek jest bezbronny.
Strategia samotnego wilka jest nierealna, bo zbyt wiele jest sytuacji, w których pojedyncza osoba sobie nie poradzi.
Jednocześnie strategia wilczej watahy jak dla mnie jest kompletnie abstrakcyjna, bo nie potrafię wyobrazić sobie, że dostosowuję swój tryb życia tylko po to, by zamieszkać w jakiejś dziwacznej komunie, ufortyfikować kupioną wspólnie działkę i temu celowi podporządkować swoje działania.
Przygotowania na trudniejsze czasy nie mają być głównym celem mojego życia. Staram się działać w tym kierunku tak, jak mówi filozofia nowoczesnego survivalu, czyli jednocześnie poprawiając jakość codziennego życia. Nie wyobrażam sobie jednak wyprowadzki od miasta, w którym koncentruje się życie moje i mojej rodziny.
Dlatego wydaje mi się, że rozwiązaniem optymalnym będzie coś pośredniego między strategią samotnego wilka i wilczej watahy:
* przygotowujemy swoją rodzinę na gorsze czasy,
* nawiązujemy nowe, wartościowe znajomości,
* podtrzymujemy te, które mamy,
* stopniowo wtajemniczamy ludzi w zagadnienie nowoczesnego survivalu i przygotowań na gorsze czasy,
* w razie potrzeby służymy przykładem, radą,
* z naprawdę bliskimi i zaufanymi osobami dzielimy się szczegółami,
* jednocześnie przygotowujemy się trochę bardziej, by móc pomóc także i innym.
Jasne, że nie ma możliwości, by przygotować zapas żywności wystarczający, by wyżywić własną rodzinę i wszystkich, którzy do nas przyjdą po pomoc. Ale wcale nie musi to być konieczne. Za kilkaset złotych można mieć zapas żywności na kilka miesięcy, może nie najwyższej jakości, ale pożywnej i kalorycznej. Co stoi na przeszkodzie, by zrobić znacznie większy zapas tych produktów żywnościowych, o które najłatwiej — ryżu, makaronów i cukru?
Dziwi mnie, że dopiero teraz dotarło do mnie, że posiadanie dużego grona znajomych to ważny element nowoczesnego survivalu. Na co dzień podnosi jakość życia (chyba, że ktoś jest tak aspołeczny, jak ja), a w naprawdę trudnych czasach może decydować o życiu lub śmierci.
Dlatego starajmy się te kontakty nawiązywać. Także ze sprzedawcą kartofli na straganie, u którego robimy regularne zakupy.
Źródło: domowy-survival.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brytyjczycy, nic się nie stało!!!
Brytyjczycy, nic się nie stało!!! A to gagatek ! Przecie kosher Izaak … https://geekweek.interia.pl/nauka/news-newton-jakiego-nie-znamy-zb...
-
Polskie drewno opałowe ogrzeje Niemców. Co zostanie dla Polaków? Ilość drewna byłaby w Polsce wystarczająca, gdyby nie było ono sprzedawan...
-
Merdanie ogonem u psa jest dla większości ludzi czytelne. Świadczy o ekscytacji i pozytywnym nastawieniu zwierzęcia. A jeśli kot macha ogo...
-
… pokrzyżował plany Żydom z Chabad Lubawicz – czyli: mene, tekel, upharsin Junta planowała zasiedlenie Ukrainy Żydami z USA. 9 marca 2014 ro...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz