Na temat przywództwa politycznego napisano wiele książek i artykułów, przede wszystkim pod kątem politologicznym, socjologicznym i psychologicznym. Jednakże w odniesieniu do przywództwa zbiorowego, zwłaszcza takich podmiotów jak państwa i organizacje międzynarodowe, istnieje dużo niedopowiedzeń, domniemań i pomieszania pojęć.
Na przykład zasadne jest pytanie, czy w zdecentralizowanym i poliarchicznym środowisku międzynarodowym możliwe jest spójne i skuteczne kierowanie zachowaniami innych uczestników przez jakieś jedno państwo, zgodnie z jego preferencjami? Czy daje się odróżnić status i potencjał danej jednostki geopolitycznej, inaczej mówiąc jej siłę (potęgę, władzę), od aktywnego wpływu na innych? Istnieją między tymi atrybutami liczne powiązania, ale siła i przywództwo nie są tożsame.
Przywództwo światowe można odnieść do roli międzynarodowej, która jest pochodną statusu mocarstwowego bądź autorytetu instytucjonalnego konkretnych państw (na przykład stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ) lub organizacji międzynarodowych (na przykład Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego). Rola ta polega na wykorzystywaniu przez silne państwo swoich zasobów w taki sposób, aby kierować zachowaniami innych państw dla osiągnięcia wspólnego celu.
Lider międzynarodowy może zatem zastępować brak instytucji wspólnego władztwa w „społeczności międzynarodowej”. Taką rolę może przyjmować także w ramach ugrupowania integracyjnego, jakim jest na przykład Unia Europejska. W jej ramach przywództwo ma charakter kolektywny, ale nikt nie ma wątpliwości, że na czoło z aspiracjami przywódczymi wysuwają się Niemcy. Odgrywają one w Unii Europejskiej, wespół ze słabnącą Francją, rolę koordynatora strategii integracyjnej.
W ostatnich latach wyraźnie postawiły na większe uniezależnienie się od mocarstwa hegemonicznego zza Atlantyku. Głosząc szczytne uniwersalne wartości, sprytnie dbają o realizację własnych interesów. Obrona Nord Stream 2, a także nacisk na zawarcie w grudniu 2020 roku przymierza gospodarczego między Unią Europejską a Chinami wskazują wyraźnie na pewien psychologiczny przełom, pozwalający na realizację „strategicznej autonomii” UE pod kierunkiem Berlina.
Im więcej niezależności od Waszyngtonu, tym większa przestrzeń dla nowej polityki europejskiej, w której Wschód – z Rosją i Chinami – może odgrywać coraz większą rolę kontrahenta i partnera, a niekoniecznie rywala i wroga, jak było dotąd.
Takiego rozwoju sytuacji najbardziej obawiają się państwa mniejsze i słabsze w Europie Środkowej i Wschodniej, które podporządkowując się interesom Ameryki mogą najwięcej stracić na zachodzącej dekompozycji kontynentalnego układu sił. Niemcy mogą najbardziej skorzystać z utraty prestiżu i pozycji USA w przestrzeni transatlantyckiej. Do wzrostu ich znaczenia przyczynił się także brexit, który skazuje Wielką Brytanię na poszukiwanie nowego miejsca w strukturze euroatlantyckiego układu sił. Patrząc zatem perspektywicznie, Zachód staje przed wyzwaniami nowego „ułożenia się” w ramach euroatlantyckiej wspólnoty i wyjścia wobec wyzwań, jakie rodzą się w związku z powrotem do gry Rosji, Turcji czy Iranu, nie mówiąc o Chinach.
W systemie międzynarodowym od najdawniejszych czasów toczą się batalie o miejsce i role państw w geopolitycznym układzie sił. Historycznym fenomenem, sięgającym XV-XVI wieku było pojawienie się mocarstw dążących do objęcia całego globu swoimi wpływami, usiłujących rozciągnąć swoje interesy na wszystkie regiony świata, zgodnie z wymogami konkurencji i wewnętrznej dynamiki ekspansji.
Nie wnikając w tym miejscu w ewolucję koncentracji i dystrybucji sił w stosunkach międzynarodowych, można wskazać, że obecne konsekwencje tych procesów to walka Chin o prymat w hierarchii potęg, troska Stanów Zjednoczonych o zachowanie hegemonii oraz determinacja Rosji na rzecz przywrócenia dominacji w masywie eurazjatyckim. Z kolei tacy pretendenci do regionalnego pierwszeństwa jak Republika Południowej Afryki, Brazylia, Iran, Arabia Saudyjska, Turcja, Izrael czy Indie zabiegają o uznanie swojego przywództwa wśród innych mocarstw regionalnych, często bezpośrednich rywali i sąsiadów.
Pretensje do przewodzenia innym wykazują także państwa niemające statusu mocarstw. Polska na przykład należy do państw średnich, a po wielkich potęgach zaliczana jest do trzeciorzędnej rangi państw, jednakże pretenduje do roli regionalnego lidera (w Grupie Wyszehradzkiej, w tzw. Inicjatywie Trójmorza, w „Trójkącie Lubelskim”, w mgliście pojętej przestrzeni Europy Wschodniej). Podsycany kompleksem wyższości i wiarą w niezwykłą misję cywilizacyjną polski prometeizm jest tłem irracjonalnych aspiracji kół rządzących Polską. Zamiast akceptacji wywołują one nieufność, a nawet demonstrację niechęci. Aspiracje przywódcze wyrażają się przede wszystkim w sferze intencjonalnej, najczęściej w deklaracjach bez pokrycia i „pobożnych życzeniach”.
Występuje też zjawisko butnego pouczania innych, zwłaszcza Białorusinów, jak mają organizować się w swoim państwie, co wykracza poza reguły dobrego sąsiedztwa i koliduje z zasadą nieingerencji w sprawy wewnętrzne innego państwa. Podobnie było z przewrotem na Ukrainie w lutym 2014 roku, gdy przedstawiciele władz polskich uczestnicząc w misji pseudomediacyjnej, ostatecznie opowiedzieli się za obaleniem legalnego prezydenta. Ujawniła się wówczas nie tylko hipokryzja w poszanowaniu prawa, ale także niewiarygodność inicjatyw pojednawczych państw stojących na straży standardów demokratycznych (Francji, Niemiec i Polski, przy wsparciu USA).
Do czynników determinujących mocarstwowe przywództwo należy potencjał (zasoby, energia, siła) oraz motywacje, aspiracje, ambicje i wola na rzecz osiągnięcia wspólnych celów w grupie przewodzenia. Liczy się także atrakcyjność cywilizacyjno-kulturowa i ideologiczna, perswazyjność dyplomatyczna oraz skuteczność w formułowaniu i wdrażaniu strategii (wizji) dotyczących ładu międzynarodowego. Chodzi o taki stosunek do instytucji, norm i wartości, które podzielają inne państwa i które chcą naśladować (imitować) niczym wzorzec zachowania lidera. W tym zawiera się istota akceptacji dla ról przywódczych mocarstwa, które czerpie uzasadnienie dla swoich działań z przyjaznego nastawienia zbiorowości innych państw.
Wpływ, kontrola, przymus, autorytet, możliwości i zdolności – to przejawy potęgi, która w sensie funkcjonalnym może przybierać różne formy zwierzchnictwa i nadrzędności – hegemonii, dominacji czy prymatu. Każda z tych form sprzyja realizacji ról przywódczych, w zależności od kontekstu sytuacyjnego, a to w ramach dobrowolnych wspólnot, a to w ramach sojuszy obronnych, a to bloków polityczno-wojskowych.
Można też zauważyć, że przywództwo ma charakter procesu, którego stopień natężenia podlega zmianom i zależy od dynamiki geopolitycznych układów sił. Szczególnie uwidacznia się potrzeba efektywnego przywództwa w sytuacjach kryzysowych, w czasach konfliktów i katastrof. Skuteczne przywództwo może wtedy ulec osłabieniu, a w skrajnych sytuacjach całkowitej degradacji. Ale może też oprzeć się na innowacyjności i pełnej mobilizacji dostępnych środków dla rozwiązania zaistniałych problemów z korzyścią dla siebie, jak i swoich zwolenników.
W taki sposób funkcjonuje przywództwo Stanów Zjednoczonych w systemie zachodnim. Opiera się ono nie tylko na największym potencjale militarnym i ekonomicznym tego mocarstwa, ale także na sile motywacyjnej – determinacji w obronie wartości, które stanowiły od początku amerykańskiej państwowości podstawę ich wyjątkowości, posłannictwa dziejowego i „internacjonalizmu”, a z czasem spoiwo wspólnoty atlantyckiej. Instytucjonalnym gwarantem roli lidera pozostaje Organizacja Traktatu Północnoatlantyckiego, czyli NATO.
W badaniach stosunków międzynarodowych od dawna poszukuje się odpowiedzi na pytanie, dlaczego wielkie mocarstwa w określonych okolicznościach odgrywają role przywódcze w systemie międzynarodowym, a w innych – je tracą.
Paul Kennedy w słynnej książce Mocarstwa świata. Narodziny-rozkwit-upadek. Przemiany gospodarcze i konflikty zbrojne w latach 1500-2000 (Warszawa 1994) dowodził, że schyłek ról przywódczych mocarstw następuje w wyniku imperialnego przesilenia (imperial overstretch), gdy zobowiązania zewnętrzne hegemona przekraczają jego możliwości realizacyjne.
Inny amerykański badacz Robert Gilpin dopatrywał się źródeł utraty atutów przywódczych w braku wystarczających zasobów gospodarczych. Inaczej mówiąc, gdy koszty utrzymania przywództwa przerastają wydolność finansową państwa.
Niekiedy zwracano uwagę na niematerialne przesłanki utraty statusu przywódczego. Na przykład Richard Ned Lebow wskazywał na moralne przyczyny erozji przywództwa. Arogancja i pycha mocarstwowa podkopuje nie tylko wiarygodność i zaufanie innych, ale także prowadzi do utraty wpływów. W istocie wiele zależy od czynnika subiektywnego – motywacji i aspiracji przywódców politycznych. Ich determinacja w obronie swoich racji oraz gotowość do wyrzeczeń i poświęceń na rzecz uzyskania statusu przywódczego przesądza nieraz o wyniku rywalizacji międzymocarstwowej. Można bowiem dysponować ogromnym potencjałem, ale nie wykazywać ambicji przywódczych. I odwrotnie, ich przerost może deprecjonować autorytet i wpływy. Te odniesienia do czynnika osobowościowego w polityce mocarstw są brane pod uwagę w toczącej się rywalizacji między Stanami Zjednoczonymi i Chinami o prymat.
Osobowościowe determinanty przywództwa
W historii myśli politycznej od najdawniejszych czasów długo panował pogląd o roli „wielkich” czy „wybitnych” jednostek, sugerujący, że liderzy „rodzą się, a nie powstają”, że tylko wyjątkowi ludzie posiadają właściwości, które predystynują ich do roli liderów. Zwolennicy takiego determinizmu uznawali, że gdyby nie było wybitnych przywódców, to losy społeczeństw i państw potoczyłyby się inaczej niż było w rzeczywistości. Takie poglądy głosili m. in. Thomas Carlyle i William James. Wiele prac poświęcono typologizacji cech przywództwa, ale w drugiej połowie XX wieku popularność zdobyły tzw. teorie sytuacyjne, uwzględniające rozmaite czynniki warunkujące, od ustrojowych i instytucjonalnych, po ideologiczne i kulturowe.
Przywództwo państwa przekłada się na jego sukcesy bądź porażki tak w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej. Od czasów Tukidydesa, opisującego wojnę peloponeską w V w. p.n.e. między Atenami a Spartą zwraca się uwagę na uwarunkowania charakterologiczne przywódców i styl uprawiania przez nich polityki (kontrast między pragmatycznym i ostrożnym Peryklesem a lekkomyślnym i porywczym Alcybiadesem).
U progu ery nowożytnej florencki myśliciel i dyplomata Niccolo Machiavelli sformułował poradnik dla władców, podobnie jak 2 tys. lat wcześniej uczynił to Sun Tzu w Chinach dla przywódców wojskowych. Do czasów współczesnych powstała na ten temat ogromna literatura, wskazująca na związki między przywództwem politycznym w państwie a jego pozycją międzynarodową.
Umiejętność wpływania na motywacje postępowania innych uczestników, budzenie respektu i kształtowanie rozmaitych uzależnień (od lojalności poczynając, poprzez wierność i przyjaźń, po bezwzględny posłuch i podporządkowanie) – to niewątpliwie przymioty osobnicze przywódców. Bez nich trudno zrozumieć personifikację zachowań międzynarodowych państw, co wielu badaczy z upodobaniem pokazuje na przykładzie przywódcy współczesnej Rosji Władimira Putina.
Prócz cech osobowościowych na zachowania międzynarodowe przywódców politycznych mają wpływ czynniki związane z legitymizacją ich władztwa (mandat demokratyczny bądź uzurpatorski, charyzma i autorytet bądź demokratyczna instytucjonalizacja). Zaangażowanie przywódców politycznych w kreowanie więzi międzynarodowych jest także pochodną ich osobistych ambicji, aspiracji i interesów, profesjonalnej wiedzy i doświadczenia, stopnia skonfliktowania wewnętrznej sceny politycznej, powiązań kulturowo-ideologicznych czy pewnych kontekstów sytuacyjnych.
Autorytet przywódcy, potrafiącego uruchomić rozmaite pokłady siły (od materialnej i fizycznej, przez psychiczną i moralną, po intelektualną) stawiał w przypadku USA takich przywódców, jak Thomas Woodrow Wilson czy Franklin Delano Roosevelt, na piedestale wzorców moralnych, ratujących ludzkość przed katastrofą. W każdym przypadku ci przywódcy kierowali się przede wszystkim partykularnym interesem mocarstwa, ale świat odbierał ich przywództwo jako szczególną misję, altruistyczną ofiarność i poświęcenie. To sytuacja wojennych potrzeb i tragedii określała ten odbiór.
W analizach poszukuje się związku między jakością przywództwa politycznego a wyborem strategii międzynarodowych mocarstw. Liderzy polityczni bazując na swojej wiedzy, doświadczeniu i przekonaniach, a także na postrzeganiu rzeczywistości, formułują aspiracje i oczekiwania, plany operacyjne i wizje strategiczne. Ponoszą też ostateczną odpowiedzialność za skutki decyzji bądź ich zaniechań, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych. Przywódcy polityczni czerpią uzasadnienia dla swoich pozycji z różnych źródeł – prawa, tradycji lub religii, ale to nie wystarcza, aby mieli podobny autorytet w stosunkach międzynarodowych. Jego warunkiem jest zróżnicowane uznanie i reputacja wśród przywódców innych państw, co wiąże się z respektem dla statusu międzynarodowego państwa.
Zmiany przywództwa są pochodną przeobrażeń ustrojowych, jak i wymiany elit rządzących. Najlepiej widać to na przykładzie Stanów Zjednoczonych, które przez dekady umacniały swoją pozycję lidera Zachodu. Tymczasem kryzys finansowy roku 2008, renacjonalizacja polityk zagranicznych państw wspólnoty atlantyckiej, wzrost rywalizacji i konkurencji między nimi, triumf populistów, zakłócenia w strefie euro, awantura o brexit, nieporadność wobec kryzysów poza systemem zachodnim, wreszcie wraz z prezydenturą Donalda Trumpa odsłonięcie antyimigranckiego, ksenofobicznego, antychińskiego i antyrosyjskiego oblicza Ameryki – to zjawiska towarzyszące i przyspieszające erozję roli przywódczej i zarazem hegemonicznej.
Problem nie dotyczy zresztą wyłącznie personalnego przywództwa, jak w przypadku Trumpa, ale delegitymizacji demokracji liberalnej, dysfunkcjonalności obecnych instytucji, przesuwania realnej władzy w stronę deep state („państwa ukrytego”), wreszcie dewastacji doktryny geostrategicznej.
Mocarstwo, które wygrało dwie wojny światowe, było przez długi czas wzorem dla wielu państw i społeczeństw na świecie, a po 1989 roku czuło się zwycięzcą „zimnej wojny”, pogrąża się w ideowo-politycznej zapaści, którą pogłębia wizerunek niedomagającego psychofizycznie prezydenta, recesja gospodarcza spowodowana kryzysem pandemicznym oraz popełniane błędy w ocenie ryzyka nowego kryzysu migracyjnego. Wskutek tych zjawisk Stany Zjednoczone tracą nimb nieomylnego lidera i atrakcyjność punktu odniesienia dla wszystkich państw dążących do modernizacji ustrojowej i zbudowania społeczeństw dobrobytu.
Na przykładzie przywódców Stanów Zjednoczonych widać jednak, jak ważna jest ciągłość w pojmowaniu hegemonicznego przywództwa, niezależnie od personalnej obsady urzędu prezydenckiego. Zmiana przywództwa politycznego wewnątrz państwa z konserwatywnego na liberalne i odwrotnie oznaczała inne preferencje i sposoby wykorzystywania środków. Cele wszak pozostawały niezmienne – utrzymanie prymatu pośród wielkich potęg i narzucanie światu swojej wizji strategicznej.
Za czasów George’a W. Busha przywództwo miało charakter agresywny i interwencyjny, w czasie administracji Baracka Obamy pojednawczy i pragmatyczny, natomiast Donalda Trumpa charakteryzowało podejście transakcyjne i merkantylne.
Strategie przybrały mniej wyrazisty charakter, ale istota dążeń pozostaje taka sama. Prezydentura Joe Bidena oznacza poszukiwanie kompromisu między transformacyjnym a transakcyjnym sposobem pojmowania przywództwa. Przywództwo transformacyjne ma poza zyskiem inne motywy. Przy pomocy rozmaitych środków i zabiegów prowadzi do trwałych uzależnień w sferze ideologicznej i praktycznej, wywołuje zmiany w systemach wartości i zachowaniach państw, zgodnie z oczekiwaniami mocarstwa przewodzącego.
USA nie zamierzają zaniechać stosowania różnych form przemocy, przymusu w formie gróźb i nacisków, czy wreszcie aktywnego wpływu i kontroli (sankcje, groźby, inwigilacja, bojkot, fizyczna likwidacja przeciwników), z jednoczesną krucjatą na rzecz promowania wartości i wzorców ustrojowych. Wciąż uznają – mimo doznanych porażek i upokorzeń – że wartości świata zachodniego są podstawą „pokojowego porządku światowego” i jako mocarstwo przywódcze mają niezbywalne prawo do ich obrony w skali globalnej.
Narzucanie całemu światu przez lidera Zachodu i jego sojuszników swoich wartości wymagałoby ich uczciwej rekonstrukcji, zdefiniowania i pokazania relatywności w rzeczywistych kontekstach czasowo-przestrzennych, a nie w ujęciu absolutystycznym i abstrakcyjnym, ponadczasowym i wyidealizowanym. Promowanie demokracji, wolnego rynku (kapitalizmu korporacyjnego) i praw człowieka – to utarty slogan i niepodlegający racjonalnej weryfikacji misyjny chwyt propagandowy. Mało kto na Zachodzie odważy się sprzeciwić tej promocji, pociągającej za sobą rozmaite presje i uzależnienia, a także sankcje i przemoc, z pominięciem lub/i pogwałceniem prawa międzynarodowego. Każdy nazywający rzeczy po imieniu naraża się na anatemę i wykluczenie.
Mamy do czynienia ze zjawiskiem „totalnej” prawdy i „absolutnej” dominacji, co zostało kiedyś doskonale pokazane jako przestroga, a dziś staje się rzeczywistością (F.W. Engdahl, Absolutna dominacja: totalitarna demokracja w nowym porządku świata, Wrocław 2015).
Normatywna siła przywództwa
Role przywódcze w stosunkach międzynarodowych mają istotny wpływ na kształtowanie szeroko pojętych reguł gry, w tym norm prawa międzynarodowego. Państwa-liderzy wykazują się największą inicjatywnością na rzecz kreowania nowych regulacji, co wynika nie tylko z poczucia mocy sprawczej i wrażliwości ich decydentów na zachodzące dynamiczne zmiany w środowisku międzynarodowym, ale przede wszystkim z dążeń do maksymalnego zaspokojenia swoich potrzeb i interesów. W tym celu liderzy stosują całą gamę środków perswazyjnych, aby przekonać inne państwa do akceptacji nowych rozwiązań. Trzeba bowiem pamiętać, że międzynarodowy porządek normatywny – jako podstawa porządku międzynarodowego – nie był nigdy wynikiem powszechnej zgody czy konsensusu wszystkich uczestników stosunków międzynarodowych.
Przeciwnie, to najsilniejsi gracze ustanawiali reguły gry (przez jednostronny dyktat, na drodze umów, za milczącą zgodą), będące wypadkową ich sprawczego udziału w decydowaniu o sprawach najważniejszych dla wszystkich (żegluga, transport, dostęp do zasobów, aneksja terytoriów, obrót towarowy i handel, wreszcie bezpieczeństwo i równowaga systemowa). Państwa mniejsze, odgrywające raczej role podrzędne, by nie powiedzieć przedmiotowe, zazwyczaj dostosowują się do tych reguł, a krnąbrni uczestnicy są przywoływani do porządku za pomocą nacisków i rozmaitych interwencji.
Procesy internalizacji norm ustanowionych w gronie państw najsilniejszych napotykają na liczne przeszkody, będące przede wszystkim wynikiem innego postrzegania korzyści z ich stosowania. Widać to choćby wśród niektórych państw członkowskich Unii Europejskiej. Polska dla przykładu formalnie zinternalizowała normy wynikające z traktatów europejskich, ale nie wszystkie wcieliła w życie lub poddała takiej „socjalizacji”, aby zostały zaakceptowane i utrwalone w powszechnej świadomości społecznej. Dotyczy to na przykład realizacji ustrojowych zasad praworządności i podziału władz.
Mocarstwa rywalizujące między sobą o pierwszeństwo często traktują istniejące reguły gry instrumentalnie. Podważają uniwersalny system norm i wartości, stosując podwójne standardy i uprawiając politykę pełną hipokryzji. Tak jest na przykład w przypadku USA i Rosji. Każda z potęg uważa, że broni uniwersalnego ładu międzynarodowego, inaczej oceniając własne naruszenia standardów, a inaczej swojego oponenta. Stany Zjednoczone upominają się o prawa człowieka i wartości demokratyczne przeważnie po stronie swoich przeciwników, a nie sojuszników. Rażące zaniedbania w tym względzie odnoszą się do wielu państw latynoamerykańskich, azjatyckich, z Arabią Saudyjską na czele. Podobnie Rosja głosi przywiązanie do zasad prawa międzynarodowego, które sama narusza, jak choćby w przypadku suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy. [Coooo, panie profesorze? – admin]
Ekskluzywizm statusu mocarstwowego stawiał zawsze mocarstwa przywódcze ponad systemem międzynarodowym. Widać to na przykładzie „piątki” mocarstw, mających „prawo weta” w Radzie Bezpieczeństwa ONZ oraz posiadających arsenały jądrowe, które to atrybuty prowadzą w praktyce do poczucia bezkarności.
Mocarstwa przywódcze naruszające swoim postępowaniem zasady etyki i prawa międzynarodowego od czasów zakończenia II wojny światowej nigdy nie zostały przez nikogo ukarane za pomocą bezpośredniej interwencji.
Wszystko na to wskazuje, że tak samo będzie w przewidywalnej przyszłości. Zjawisko to świadczy nie tylko o głębokiej asymetrii między mocarstwami przywódczymi a całą resztą, ale także o hipokryzji, na której oparta jest zasada suwerennej równości państw. Potwierdza to nieefektywność powszechnego prawa międzynarodowego, które jest skuteczne wtedy, gdy służy interesom potęg i gdy opiera się na woli najsilniejszych uczestników gry międzynarodowej.
Wiarygodność przywództwa
Przywództwo w stosunkach międzynarodowych osiąga się dzięki posiadanym zdolnościom do ponoszenia odpowiedzialności za porządek międzynarodowy i związanej z tym strategicznej wiarygodności. Są to atrybuty każdego silnego państwa, które w oczach swoich adherentów i oponentów zyskuje posłuch, budzi zaufanie i respekt. Legitymizacja autorytetu przywództwa jest tym większa, im silniejsza jest jego wiarygodność strategiczna. Zależy ona zawsze od trwałej zdolności wywierania wpływu, stosowania skutecznej kontroli, a w sytuacjach nadzwyczajnych także przymusu, gotowości operacyjnej i mobilności. Zasięg oddziaływania mierzy się liczbą lojalnych sojuszników i prestiżem, który wzmacnia polityczną popularność lidera.
Z tych wszystkich powodów Stany Zjednoczone zyskały po II wojnie światowej niekwestionowaną pozycję lidera bloku zachodniego, a po „zimnej wojnie” szerszą afirmację w środowisku międzynarodowym (m. in. poprzez rozszerzanie NATO).
Obecnie jesteśmy świadkami erozji tego przywództwa. Objaśnienie przyczyn tego procesu zasługuje na odrębną analizę. Tu można jedynie wskazać, że pogrążenie w rozkładzie państwowości irackiej i libijskiej, porażka w rozwiązaniu problemu afgańskiego oraz zdrada syryjskich Kurdów jesienią 2019 roku oznaczają, iż na gwarancjach amerykańskich nie można polegać. Dotychczasowa sieć sojuszy Zachodu opierała się na przeświadczeniu, że w ostateczności wojska amerykańskie zostaną wysłane do obrony sojuszników w Europie, w Azji czy innych miejscach. Obecnie nie ma takiej pewności, a wiele sojuszy przypomina „papierową” wartość zobowiązań z historii.
Fatalną perspektywę strategiczną dla państw skupionych pod egidą Stanów Zjednoczonych otwiera chaotyczny odwrót Amerykanów z Afganistanu (Kabul w sierpniu 2021 roku stał się synonimem „drugiego Sajgonu” sprzed 46 lat), po którym wiarygodność strategiczna przywództwa amerykańskiego w systemie międzynarodowym dramatycznie spada.
Jesteśmy zatem świadkami głębokiego kryzysu Zachodu, ze Stanami Zjednoczonymi na czele.
Po doświadczeniach związanych z przywracaniem ładu politycznego w wyniku kontestowanych wyborów prezydenckich świat oczekuje od hegemonicznego mocarstwa powrotu do dialogu międzynarodowego, bez warunków wstępnych (w duchu Realpolitik) i bez narzucania monopolu cywilizacyjnego. Taki monopol ze swej natury jest sprzeczny z kulturową wieloaspektowością historyczną naszej cywilizacji. „Liberalny fundamentalizm” ujawnił przede wszystkim katastrofalne następstwa niesprawiedliwej dystrybucji bogactwa społecznego w skali globalnej. Globalny system kapitalistyczny, zdominowany przez kapitał spekulacyjny, doprowadził do kryzysu liberalno-demokratycznej formuły zarządzania.
„Stare” demokracje Zachodu mają kłopot ze społecznym i prawnym legitymizowaniem władzy politycznej, która niepostrzeżenie przechodzi w ręce sił pozostających w ukryciu i nieponoszących odpowiedzialności (kompleksu podmiotów finansowych, sektora zbrojeniowego, sił specjalnych), kontrolujących polityków i struktury polityczne. Deep politics odnosi się do kombinacji widocznych i niewidocznych struktur państwa i władzy.
Towarzyszy jej degeneracja demokratycznych wzorów zachowań, upadek autorytetów społecznych i instytucjonalnych, a także brak krytycznej refleksji intelektualnej co do przyszłości. Deficyt myśli politycznej jest pochodną kryzysu wartości cywilizacji Zachodu. Nie bez racji przypominane są jako swoiste memento dramatyczne doświadczenia z lat trzydziestych XX wieku, kiedy faszyzacja oznaczała poszukiwanie remedium na kryzys, a skończyła się katastrofą wojenną na niespotykaną dotąd skalę. Ponadto wzrost konkurencyjnych ośrodków potęgi, począwszy od Chin, ucieczka od dolara i ryzyko wojny domowej w USA, zmuszają Europę do zredefiniowania swojej zależności od Ameryki i przewartościowania więzi atlantyckich. Miejmy nadzieję, że jest to szansa na nowy podział ról przywódczych między największymi protagonistami sceny międzynarodowej.
Prof. Stanisław Bieleń
Myśl Polska, nr 43-44 (24-31.10.2021)
https://myslpolska.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz