wtorek, 4 stycznia 2022

Adolf Hitler Platz w Warszawie

 



Warszawscy radni z Koalicji Obywatelskiej wystąpili z inicjatywą przemianowania ronda Romana Dmowskiego w rondo Praw Kobiet. Pan prezydent Trzaskowski wyjaśniał, że Roman Dmowski został uhonorowany w Warszawie aż trzykrotnie, podczas gdy „prawa kobiet” – ani razu.

No, nie tylko „prawa kobiet” nie zostały w Warszawie uhonorowane. Z wyjątkiem księcia Zdzisława Lubomirskiego, któremu przydzielono jakieś rondo, pozostali członkowie Rady Regencyjnej: Aleksander kardynał Kakowski i Józef Ostrowski, nie zostali uhonorowani ani żadnym placem, ani nawet uliczką.

A przecież to oni 11 listopada 1918 roku Józefowi Piłsudskiemu, który w Warszawie ma nie tylko plac swojego imienia, ale i dwa pomniki, przekazali dowództwo nad wojskiem, a potem – „władzę”. „Władzę”, to znaczy – co konkretnie? Ano całe państwo, czyli nie tylko wojsko, ale również – aparat administracyjny, zwłaszcza skarbowy, sądownictwo, policję – i tak dalej. Samo się to wszystko przecież nie zorganizowało, ani też nie dokonał tego Józef Piłsudski, który 10 listopada wrócił z magdeburskiego więzienia, można powiedzieć – na gotowe.

Ale jakże folksdojcze z Koalicji Obywatelskiej mieliby honorować członków Rady Regencyjnej, skoro ci wiosną 1918 roku przestali słuchać się generała Beselera, tylko związali nadzieje na odzyskanie przez Polskę niepodległości z deklaracją amerykańskich celów wojennych ogłoszoną przez prezydenta Wilsona i 7 października 1918 roku proklamowali niepodległość Polski?

Przecież Koalicja Obywatelska – co niedawno z naciskiem podkreślił Donald Tusk – stoi na nieubłaganym gruncie przekształcenia Polski w niemiecki protektorat w ramach IV Rzeszy, której utworzenie oficjalnie zapowiedziała niemiecka rządowa koalicja w swojej umowie. Dokładnie taki sam status przewidywali dla Polski generałowie Beseler i Kuk, więc nie da się ukryć, że Koalicja Obywatelska nawiązuje do tamtej tradycji i – jakby to powiedział Kukuniek – „koncepcji” – z lekka tylko maskując to europejskimi frazesami.

Wróćmy jednak do ronda „Praw Kobiet”, które zapowiada pan prezydent Trzaskowski. Niby taki on postępowy, ale właśnie „tak wylazła z archanioła stara świnia reakcyjna” – pisze poeta. Zamierza nazwać w ten sposób tylko jeden plac, w dodatku bez rozwinięcia, o jakie konkretnie „prawa kobiet” chodzi. A przecież jest ich niemało. Nie szukając daleko – na przykład – prawo do orgazmu.

Pozbawienie kobiet przez faszysztowskie rządy prawa do orgazmu przysparza kobietom niewymownych cierpień tym bardziej, że – jak ostatnio odkryła „Gazeta Wyborcza” – tak zwana „penetracja”, czyli zwyczajny, poczciwy coitus, jest wyrazem dominacji nad kobietami męskich szowinistycznych świń. W tej sytuacji prawo do orgazmu powinno zostać specjalnie wyeksponowane, poprzez nadanie takiej nazwy jakiemuś placowi, albo ulicy. Ale – jak pouczają specjaliści – są różne orgazmy; na przykład pochwowy i łechtaczkowy. Dlaczego takie rzeczy mielibyśmy ukrywać pod korcem? Toteż osobny plac, albo osobną ulicę powinno mieć zarówno prawo do orgazmu pochwowego, jak i prawo do orgazmu łechtaczkowego. Na tym jednak sprawa się nie kończy, bo taki na przykład orgazm pochwowy kobieta może osiągnąć przynajmniej na dwa sposoby; albo tradycyjnie, przy pomocy „penetracji” przez jakąś męską szowinistyczną świnię, która jednak jest – jak już wiemy – wyrazem dominacji nad kobietami, albo przy pomocy wibratora.

Myślę, że nie ma żadnego powodu, by prawo do któregoś orgazmu pochwowego doznawało wykluczenia albo stygmatyzacji poprzez pominięcie go w konkursie na nazwę placu lub ulicy, podobnie jak orgazmów łechtaczkowych, które też można osiągnąć co najmniej na dwa sposoby: albo przez cunnilingus, czyli wylizywanie („gdy pani ci pozwoli, wyliżesz grzecznie ją” – śpiewała w jednym ze swoich przebojów Doda Elektroda), albo przez masturbację.

Jak widzimy, jest to nie tylko straszliwa wiedza, ale w dodatku wynikają z niej konsekwencje prawne – bo „prawa kobiet” obejmują uprawnienie do przeżywania wszystkich tych orgazmów, albo jednocześnie, albo po kolei. Skoro tedy władze Warszawy postanowiły wejść na tę drogę, to mamy tylko jeden problem – żeby wytwórnie tabliczek z nazwami ulic i numerami domów nadążyły za wymaganiami politycznej poprawności.

Bo przecież prawo do orgazmu nie jest jedynym w katalogu praw kobiet. Zaraz za prawem do orgazmu idzie przecież przyrodzone prawo kobiet do aborcji. Tutaj też mamy co najmniej dwa rodzaje uprawnień: prawo do aborcji wczesnej, dokonywanej na ludziach bardzo małych oraz prawo do aborcji opóźnionej, która może być przeprowadzana również na osobach metrykalnie dorosłych. Nie ma bowiem żadnego powodu, by ograniczać prawo do aborcji tylko do etapu prenatalnego. Kobieta powinna mieć prawo do decydowania o aborcji bez względu na wiek delikwenta, bo w przeciwnym razie doznawałoby ono nieuzasadnionego ograniczenia, w dodatku powodowanego myślozbrodnią „ageizmu”, a więc dyskryminacji ze względu na wiek.

I nie chodzi tu tylko o wiek kobiety, która ma prawo do zakonspirowania takich „wrażliwych” informacji w ramach sławnej ochrony dóbr osobistych, ale również – o wiek obiektu abortowanego. Wszystkie rodzaje tego prawa też zasługują na to, by je wyeksponować w postaci placów lub ulic, przy których, nawiasem mówiąc, powinny być zlokalizowane albo rzeźnie niewiniątek imienia króla Heroda, albo rzeźnie imienia doktora Mengele.

Pod tym względem niewątpliwie przoduje Wrocław, który rondo Praw Kobiet już sobie zafundował. W związku z tym, co napisałem wyżej, jestem przekonany, że to dopiero początek i że pan Jacek Sutryk, prezydent tego miasta, pójdzie za ciosem i udekoruje ronda, place i ulice swojego miasta odpowiednimi nazwami, no i oczywiście – pomnikiem pani Marty Lempart.

Ale nie tylko – bo wydaje mi się, że nie wypada zapominać o innych związanych z Wrocławiem osobistościach. Mam tu na myśli zwłaszcza Edmunda Heinesa, posła do Reichstagu z ramienia NSDAP i prezydenta policji we Wrocławiu. Wprawdzie był on hitlerowcem, ale zarazem – jako homoseksualista – ofiarą nazistowskiego reżymu, zamordowaną podczas nocy „długich noży”.

Myślę, że po rozmowie Księżnej-Małżonki Księcia-Małżonka z Donaldem Tuskiem nie będzie żadnych zastrzeżeń dla uhonorowania Edmunda Heinesa jakąś ulicą lub placem. Tout comprendre, c’est tout pardonner – powiadają wymowni Francuzi, co się wykłada, że wszystko zrozumieć, to wszystko wybaczyć – a któż potrafi lepiej zrozumieć takie rzeczy, niż starsi i mądrzejsi? „My wszystko fersztejen”- oświadczyli semiccy londyńscy bankierzy Ryszardowi Ochódzkiemu w filmie „Miś”. Skoro tak, to tylko patrzeć jak w Warszawie zostanie reaktywowany Adolf Hitler Platz.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...