Fragment z książki Wojny plemników - Robin Baker i coś nie coś na temat homoseksualizmu
Nie tak, to inaczej
Scenka 30
To, co najlepsze z dwóch światów
Młody nauczyciel podniósł głowę znad zeszytu. Jego dwie córki, sześcio- i siedmioletnia, niczym dwie rozbrykane owieczki podbiegły w podskokach, aby pocałować go na dobranoc. Za nimi nadeszła partnerka. Jedna z dziewczynek życzyła mu dobrej nocy w języku ojczystym matki, druga w jego własnym. Rozmawiały z reguły w jego języku, ale czasem się zdarzało, że w chwilach tkliwości bądź gniewu bezwiednie przechodziły na język matki. Kiedy kobieta wróciła, ułożywszy je do snu, mężczyzna odłożył zeszyt, włączył telewizor i usiadł obok niej na sofie. Oparła nogi na jego kolanach i tak siedzieli oboje, głaszcząc się leniwie po rękach i nogach. Patrzył na nią z ukosa, coś ściskało go w żołądku ze strachu. Niepokój ciążył mu przez cały dzień. Jak miał jej powiedzieć, że ich cały wspólny świat może w jednej chwili runąć?
„Jestem w ciąży i ty ojciec" - widniało na skrawku papieru, który otrzymał tego ranka podczas porannej przerwy. „Tata mówi musisz dać suma pieniędzy, bo inaczej pójdzie na ciebie z donosem".
Dziewczyna miała piętnaście lat i była tylko trochę większą analfabetką niż większość jej rówieśników. Rozwinięta ponad wiek i wychowana w trudnych warunkach, mimo wszystko miała rysy i sylwetkę, które bez trudu rozpaliłyby wyobraźnię większości mężczyzn - póki się nie odezwała. Pewnego letniego wieczoru po szkole poprosiła go o podwiezienie. Języki obce stanowiły podstawowy przedmiot, którym się zajmował, ale
prowadził również zajęcia z wychowania fizycznego. Wieczór był gorący i on nawet nie pomyślał, żeby przed powrotem do domu zmienić szorty.
Powinien był odmówić, kiedy poprosiła go o podwiezienie. Powinien był ją powstrzymać, kiedy w pewnym momencie zaczęła głaskać go po udzie. Powinien był kazać jej wysiąść, gdy ściągnęła majteczki. Ale nie uczynił tego. Wjechał na śmietnisko przy opuszczonych magazynach, przesiadł się do tyłu i pozwolił, aby zdjęła mu szorty i wskoczyła na niego. Teraz sobie przypominał, że poczynała sobie bardzo wprawnie z jego bielizną i genitaliami. Nie przypuszczał, aby w dziedzinie sek¬su była nowicjuszką. Nie przypuszczał też, że to on jest ojcem - pod warunkiem że w ogóle jest w ciąży, rzecz jasna. Być może miała kontakt z innymi mężczyznami, innymi nauczycielami, a potem próbowała ich szantażować. A może chodziło o czczą pogróżkę i nic się nie stanie, jeśli ją zignoruje. Jeżeli jednak ona i jej ojciec nie kłamią, to ma do wyboru albo zapłacić, albo się przyznać.
Bał się coraz bardziej. Nie miał jeszcze trzydziestki, a jego finanse znajdowały się w bardzo opłakanym stanie. Nie doszedł jeszcze do siebie po latach spędzonych w college'u, rocznym pobycie za granicą i rocznych przygotowaniach do zawodu nauczyciela. W dalszym ciągu wysyłał pieniądze za granicę na utrzymanie dziecka, które spłodził podczas pobytu na wymianie zagranicznej, nim poznał obecną partnerkę. Choć postarała się o pracę na część etatu, gdy młodsza córka zaczęła chodzić do szkoły, nadal tonęli w długach. Nie stać go było na opłacanie szantażystów. Istniało jedno jedyne wyjście. Jeśli dziewczyna mówi prawdę, należy zaprzeczać, że kochał się z nią, i mieć nadzieję, iż tamtego wieczoru nikt nie widział ich razem.
W gruncie rzeczy nie martwił się aż tak bardzo. Jeśli ważyć miało jego słowo przeciwko jej słowu, sprawa nie przedstawiała się groźnie ani pod względem finansowym, ani pod względem prawnym. Nie martwił się też nadmiernie o reakcję partnerki. Ich związek był dość luźny, a ona traktowała seks ze swobodą właściwą bardziej nie jego, lecz jej rodzimej kulturze. Wiedziała, że ma dziecko w jej ojczyźnie, i mimo trudnej sytuacji finansowej nigdy nawet nie zasugerowała, że nie powinien pomagać jego matce. Chociaż nie znała całej prawdy, zdawała sobie sprawę, że nie jest całkowicie wierny. Kombinacja pecha i braku roztropności doprowadziła do odkrycia pierwszej z trzech jego zdrad. Wybaczyła mu. Wystarczył miesiąc, aby ich życie powróciło do normy Podejrzewał, że to samo dotyczyć będzie zdarzenia z tą uczennicą, zwłaszcza jeśli wszystkiemu zaprzeczy
Nie, w żadnym wypadku nie ściskało go w żołądku z powodu obawy, że partnerka dowie się o jego drobnych występkach z kobietami i dziewczętami. Ściskało go ze strachu, że odkryje jego flirty z mężczyznami i chłopcami. Obawiał się, że broniąc się przed zarzutami dziewczyny, mógłby sprowokować do mówienia ludzi, którzy znają drugą połowę jego bardzo aktywnego życia seksualnego. Pomijając niebezpieczeństwa związane z naruszeniem prawa, które były poważne, wątpił, czy partnerka pozostałaby z nim, znając całą historię, i czy zachowałaby dotychczasowe poglądy na temat seksu i wyrozumiałość.
Odkąd sięgał pamięcią, wykazywał aktywność seksualną. Miał sześć lat, kiedy jego wuj, stały opiekun, wskoczył nagi do jego łóżeczka, aby się poprzytulać. Ich zabawy miały pozostać „wspólną tajemnicą", których jego matka „nie zrozumiałaby" i za które mogłaby się „bardzo gniewać". W każdym razie spodobały mu się te zabawy. Lubił zapach i dotyk ciała wuja, sposób, w jaki reagowały ich genitalia na wzajemny dotyk i to, w jaki sposób wuj się zaspokajał. Miał dziesięć lat, gdy pierwszy raz doświadczył penetracji, i dwanaście, gdy sam tej penetracji dokonał.
Pierwszym jego partnerem homoseksualnym mniej więcej w tym samym wieku co on był kuzyn. Obaj mieli po jedenaście lat, gdy tamtego dnia jego rodzice wybrali się po zakupy. Wszystko zaczęło się od niewinnej zabawy w sypialni. Wówczas namówił kuzyna, aby zdjęli ubrania i zaczęli się siłować. Wystarczyło kilka minut zabawy, by obaj dostali erekcji. W ciągu godziny wprowadził kuzyna w tajniki pewnych technik, których nauczył się od wuja. Jako zdolni do ejakulacji trzynastolatkowie spotykali się co najmniej raz na tydzień, aby się wzajemnie pobudzać i odbywać stosunki analne.
Skończył trzynaście lat, kiedy po raz pierwszy kochał się z dziewczyną. Z młodziutką sąsiadką, rówieśnicą, towarzysz¬ką dziecięcych zabaw, która zgodziła się na jego propozycję zabawy w stylu „pokażę ci, co potrafię, jeśli ty mi pokażesz, co potrafisz". A miał jej do pokazania naprawdę wiele. Lata praktyki z wujem i kuzynem dostarczyły mu wiedzy na temat ciała, pewności dotyku i swobody, jakiej nie posiada większość osobników płci męskiej dwakroć od niego starszych. Dziewczyna przychodziła do niego co tydzień, otwarta na coraz intensywniejsze i śmielsze pieszczoty. W końcu dotykał i pieścił jej nagie ciało, odbyt i genitalia dłońmi, ustami oraz penisem tak długo i w sposób tak wyrafinowany, że jej młode ciało zaczęło doświadczać pierwszych przejmujących zwiastunów orgazmu. Z każdym tygodniem przeżywała szczytowanie odrobinę silniej. Za każdym razem pragnęła więcej i więcej. Po trzech miesiącach przekonał ją, że nie można zajść w ciążę po stosunku analnym i że sprawi jej to przyjemność. Po kilku eksperymentach zgodziła się. Przed upływem roku zaproponowała stosunek waginalny i jako czternastolatka w zasadzie zakończyła edukację seksualną.
Cztery lata później, w college'u, ujawnił się jako gej. Zaczął odwiedzać bary i kluby dla homoseksualistów. Przez rok mieszkał z pewnym mężczyzną w mniej więcej monogamicznym związku, choć obaj bywali niewierni, głównie z innymi mężczyznami, ale sporadycznie także z kobietami. A kobiet nigdy nie brakowało w jego otoczeniu. Wiele z nich stwierdzało, że jest znacznie lepszym kochankiem niż jego heteroseksualni rówieśnicy.
Na rok wyjechał za granicę, aby studiować język, którego zamierzał uczyć. Tak się złożyło, że po sąsiedzku mieszkała tam kobieta. Wystarczyło kilka dni, aby zostali kochankami - zanim jeszcze dotarł do lokalnej społeczności homoseksualistów. Po trzech miesiącach kobieta zaszła w ciążę, choć zdążył ją już zdradzić z kobietą, która została jego stałą partnerką. Przed końcem roku ona także zaszła w ciążę. I chociaż mieszkał z jedną kobietą i zdradzał ją z drugą, nadal udawało mu się nawiązywać kontakty homoseksualne, o których obie nie wiedziały. W każdym razie za granicą miał więcej kontaktów seksualnych z kobietami.
Kiedy wrócił na ostatni rok do college'u, znowu zaczął się obracać w środowisku gejów. Pozostawał w kontakcie z mat¬kami swoich dzieci i wysyłał im niewielkie sumy pieniędzy. Potem ukończył college i przeniósł się do innego miasta, aby zdobyć kwalifikacje pedagogiczne. Ledwie się przeprowadził, kiedy na schodach przed jego mieszkaniem zjawiła się kobieta, jego obecna partnerka - z ich pięciomiesięczną córeczką na rękach. Wprowadziła się do niego i od tamtej pory mieszkali razem. Sporadycznie z baru dla gejów udawało mu się wyłowić jakiego kochanka, ale partnerka nigdy niczego nie odkryła ani chyba nawet nie podejrzewała, że jest biseksualny.
Od sześciu lat pracował jako nauczyciel w obskurnym, przygnębiającym miasteczku o wysokim wskaźniku bezrobocia. Przysiągł sobie, że nie zrobi nic, co by miało związek z seksem i mogłoby zaszkodzić jego karierze albo utrudnić wyjście z długów. Powściągał się przez trzy lata. Lecz w następnym roku już nie zdołał się opanować i uległ urokom dwojga uczniów szkoły pedagogicznej. O pierwszym przypadku - młodej dziewczynie -jego partnerka dowiedziała się, o drugim — nie. Oba romanse trwały zaledwie około miesiąca. Potem, rok później, odpowiedział na ostrożne awanse ze strony innego członka kadry nauczycielskiej i zawiązała się między nimi więź trwająca do dzisiaj.
Pod pretekstem gry w squasha kochali się przynajmniej raz na tydzień w mieszkaniu tego drugiego mężczyzny. To było niesamowite, jak bardzo byli do siebie podobni w nastrojach, zachowaniach i reakcjach na dziewczynę, z którą miał dziecko po kilku miesiącach pobytu za granicą. Urozmaicali sobie ży¬cie erotyczne, zachodząc czasem do baru dla gejów i wyławiając innych mężczyzn albo wędrując po ulicach i toaletach w poszukiwaniu młodych męskich prostytutek. Owych rozrywek szukali w sąsiednim mieście, większym i przez to bar¬dziej anonimowym, oddalonym o trzydzieści minut jazdy samochodem.
Problem, z którym jakoś musiał sobie poradzić, dręczył go od sześciu miesięcy. Właśnie pół roku wcześniej pojechał ze swoim kochankiem do tamtego miasta na poszukiwania chłopców prostytutek. Kiedy poderwali dwóch, natknęli się na parę trzynastolatków z ich szkoły, którzy nagabywali mężczyzn. Nie sposób było stwierdzić, kto był bardziej zdenerwowany tym spotkaniem. Weekend przeżył w napięciu, bo martwił się, do czego może dojść. Odprężył się nieco, kiedy w poniedziałek rano chłopcy podeszli do niego i oświad¬czyli, że o niczym nikomu nie powiedzą, jeżeli nauczyciele postąpią tak samo.
Tego rodzaju układ mógł funkcjonować, gdyby nie zachowa-nie drugiego nauczyciela, który zaczął zapraszać tych chłop¬ców do swojego mieszkania i płacić im za usługi seksualne. Pewnego wieczoru, kiedy tam zaszedł, zastał chłopców. Pokusa stworzenia interesującego układu okazała się zbyt silna i pozwolił sobie zaangażować się w seksualną odmianę zabawy w krzesła muzyczne. Od tamtej pory spotykali się we czwórkę mniej więcej raz na tydzień. Wyczuwając, że ich przewaga rośnie, chłopcy zaczęli się domagać coraz więcej pienię¬dzy. Przed tygodniem zażądali sumy bardzo wygórowanej. Kiedy odmówił zapłaty, zaczęli grozić. A teraz doszedł ten problem z dziewczyną, co przerażało go już nie na żarty.
Jak się okazało, miał się czego obawiać. Dziewczyna nie kłamała. Co więcej, była zdecydowana urodzić dziecko. Ponieważ nie chciał spełnić jej żądań, odwołała się do pomocy ojca, który wytoczył mu sprawę o alimenty. Wyparł się ojcostwa, a nawet tego, że kiedykolwiek miał z nią jakiś kontakt seksu¬alny, lecz niestety został zmuszony przez sąd do poddania się odpowiednim badaniom. Rozgłos, jaki towarzyszył tej spra¬wie, sprawił, że chłopcy, teraz czternastolatkowie, doszli do wniosku, że ich historyjkę będzie można bardzo dobrze sprzedać. Oskarżyli nauczyciela i jego kochanka o zmuszanie ich do brania udział w homoseksualnych orgiach.
Nauczyciel właściwie ocenił swoją partnerkę. Była przy nim w początkowych fazach sprawy o stwierdzenie ojcostwa, ale odeszła, kiedy wybuchł skandal. Zabrała córki do swego rodzinnego kraju. Nigdy więcej ich nie widział. W tydzień po jej odejściu badanie potwierdziło, że jest ojcem dziecka uczennicy. Został aresztowany i uznany winnym odbywania stosunków seksualnych z nieletnimi obojga płci. W więzieniu spędził niewiele czasu, ale wystarczyło, aby zaraził się wirusem HIV. Nim skończył trzydzieści siedem lat, umarł jako bezrobotny i bez grosza przy duszy.
Czytelnicy tej książki w większości będą heteroseksualni. Po okresie prób i poszukiwań partnera przystąpią do rozmnażania się w jednym albo dwóch trwałych związkach. W ciągu całego życia mężczyzna będzie miał około dwunastu partnerek seksualnych, a kobieta - ośmiu partnerów. Przeciętnie spłodzą dwoje dzieci, z których będą mieli czworo wnucząt.
Mniejszość dąży do sukcesu prokreacyjnego w zupełnie odmienny sposób. Niewielka część przejawia skłonności biseksualne, kierując całą bądź prawie całą uwagę na osoby tej samej płci. Inni nawiązują setki albo nawet tysiące kontaktów seksualnych. Jeszcze inni, zajmujący pozycję na drugim końcu skali, w ciągu całego życia nie nawiążą ani jednego kontaktu seksualnego. Znajdą się także mężczyźni, którzy skierują część swojej aktywności seksualnej na zmuszanie kobiet, których nigdy wcześniej nie widzieli, do odbycia z nimi stosunku. Niektórzy, nim znajdą potencjalną ofiarę gwałtu, wstąpią do gangu.
Większość preferująca zachowania konwencjonalne często ma trudności ze zrozumieniem mniejszości, która stosuje alternatywne strategie. Niezwykłe zachowania są często interpretowane jako zboczenie. Jak się okazuje, przykra czasem prawda w tej materii jest taka, że wspomniane mniejszości zmierzają do osiągnięcia sukcesu prokreacyjnego z równym zapałem jak konwencjonalna większość. Nie powinniśmy za¬kładać, że skoro owe alternatywne strategie nie są powszechne, to są z góry skazane na niepowodzenie.
Każda z siedmiu scenek w tym rozdziale przybliża nam pewien aspekt ludzkiej seksualności, który służy ludziom do realizacji niezbyt powszechnej, lecz często skutecznej strategii reprodukcyjnej. W pierwszej zgłębiamy sposób, w jaki homoseksualne zachowania mężczyzny mogą się stać alternatywną i zarazem pomyślną strategią prokreacyjną.
Każda dyskusja o homoseksualności traci na wyrazistości przez dwuznaczność używanych słów. Na kolejnych stronach postaram się zastosować pewną konwencję. Heteroseksualny jest mężczyzna, który ma kontakty seksualne wyłącznie z kobietami. Wyłącznie homoseksualny jest ten, który przed całe swoje życie styka się wyłącznie z mężczyznami. Biseksualny jest mężczyzna, który nawiązuje kontakty seksualne zarówno z mężczyznami, jak i kobietami. Z drugiej strony zachowanie homoseksualne oznaczać będzie zachowanie nastawione na innych mężczyzn, choćby mężczyzna, który nas interesuje, był wyłącznie homoseksualny albo biseksualny.
Na pierwszy rzut oka zachowanie homoseksualne może nam się wydać dziwnym sposobem osiągania sukcesu prokreacyjnego. Wydaje się takie zwłaszcza wówczas, kiedy, jak większość ludzi, popełnimy błąd, przyjmując, że jeśli mężczyznę pociągają mężczyźni, to nieuchronnie traci on zdolności reprodukcyjne. Wymowa faktów jest zgoła inna. Inklinacje homoseksualne bynajmniej nie prowadzą do zmniejszenia szans na sukces, lecz są pomyślnym uzupełnieniem bądź przeciwieństwem heteroseksualności.
Mężczyźni, których pociągają inni mężczyźni, rozmnażają się tak czy owak - i na ogół czynią to z dużym powodzeniem. Przeciętnie każda osoba, która czyta tę książkę, miała w obrębie minionych pięciu pokoleń - czyli mniej więcej od 1875 r. — męskiego przodka, który stosował praktyki homoseksualne.
Nie oznacza to, że wszyscy odziedziczyliśmy predyspozycje do zachowań tego typu. Niektórzy tak, lecz jedynie mniejszość. Niemniej oznacza to, że nikt z nas nie byłby tą samą osobą, gdyby nasi przodkowie nie przejawiali zachowań homoseksualnych - i nie rozmnażali się.
Zanim zaczniemy analizować, w jaki sposób zachowania homoseksualne sprzyjają osiągnięciu powodzenia w prokre- acji, musimy się zająć czterema podstawowymi faktami dotyczącymi męskiej homoseksualności, które nie są powszechnie znane, a otwierają przed nami istotną perspektywę.
Po pierwsze, zachowania homoseksualne nie są domeną wyłącznie ludzi. Często obserwuje się je u dorastających ptaków i ssaków. Samce małp przejawiają ten sam repertuar zachowań seksualnych co mężczyźni - wzajemne pieszczoty, stymulację, wreszcie stosunek analny. Zaobserwowano na przykład pewnego samca małpy, który się masturbował aż do wytrysku podczas analnej penetracji przez innego samca.
Po drugie, u ludzi zachowania homoseksualne przejawia tylko mniejszość - przynajmniej w największych i najbardziej uprzemysłowionych społeczeństwach. W Europie i Stanach Zjednoczonych jedynie 6% mężczyzn w ciągu całego swego życia doświadcza kontaktów homoseksualnych, zwłaszcza zaś w okresie dojrzewania. Dwie trzecie mężczyzn, między którymi dochodzi do intymnego genitalnego kontaktu, godzi się na stosunki analne.
Po trzecie, u wszystkich ptaków i ssaków, w tym u ludzi, większość samców, które przejawiają zachowania homoseksualne, jest biseksualna. Na przykład samce małpy, które odbywają stosunki analne z innymi samcami, nie zmniejszają odsetka stosunków z samicami. Ta sama zasada obowiązuje w odniesieniu do ludzi. Poważna większość (80%) tych, którzy utrzymują kontakty seksualne z mężczyznami, utrzymuje je również z kobietami. Wielu, podobnie jak mężczyzna w scence 30, miewa fazy, które są wyłącznie lub niemal wyłącznie homoseksualne, lecz dla zaledwie mniej niż 1% owa „faza" trwa całe życie.
Wreszcie istnieją przekonujące dowody na to, że zachowania homoseksualne są dziedziczne. Dziedziczenie genetyczne odbywa się częściej przez matkę niż przez ojca: na przykład można się spodziewać, że mężczyźni z inklinacjami homoseksualnymi częściej będą mieli kuzynów o takich samych inkli¬nacjach ze strony matki niż ze strony ojca. W ostatniej scence wuj homoseksualista był najprawdopodobniej bratem matki, a kuzyn synem jednego z braci matki lub jednej z jej sióstr.
Genetyczny fundament zachowań homoseksualnych nie oznacza, że okoliczności, w jakich dorastają chłopcy, nie mają wpływu na ich zachowanie. Chłopcy o genetycznych skłonnościach do zachowań homoseksualnych mogą owych skłonności nie ujawniać w pewnych okolicznościach, a przejawiać je w innych. W ostatniej scence u mężczyzny, który niemal na pewno był nosicielem genów odpowiedzialnych za zachowania homoseksualne, może nigdy nie rozwinęłyby się te tendencje, gdyby nie jego związek z wujem. Sytuacja odwrotna także jest możliwa, choć mniej powszechna - chłopcy bez genetycznych inklinacji mogą zostać w dzieciństwie zwabieni albo zmuszeni do zachowań homoseksualnych. Najnowsze dane przemawia¬ją za tezą, że homoseksualiści w ścisłym znaczeniu tego słowa oraz mężczyźni o skłonnościach biseksualnych częściej się tacy rodzą niż później kształtują.
Odkrycie to jest dla biologów ważną wskazówką w ich wysił¬kach skierowanych na zrozumienia ewolucji zachowań homo-seksualnych. Żaden gen nie jest w stanie utrzymać się w da¬nej populacji na poziomie 6%, gdyby przeciętnie nie wpływał dodatnio na przewagę reprodukcyjną danej jednostki. Naturalnie utrzymywanie homoseksualizmu w czystej postaci nie może prowadzić do sukcesu reprodukcyjnego - inaczej niż bi- seksualizm. Wydaje się najbardziej prawdopodobne, że czysty homoseksualizm jest produktem ubocznym prokreacyjnie pomyślnego biseksualizmu. Jeśli tak, to zachowania homoseksualne dołączają się do wielu innych cech, które są korzystne, gdy jakaś osoba odziedziczyła kilka istotnych genów, lecz niekorzystne, jeśli odziedziczyła ich więcej.
Klasycznym przykładem tego rodzaju właściwości jest anemia sierpowata. W strefie tropikalnej posiadanie pojedynczego genu warunkującego anemię sierpowatą jest korzystne, bo wyposaża nosiciela w większą odporność na malarię w porównaniu z ludźmi pozbawionymi tego genu. Jeśli oba z pary genów są tego typu — skazują nosiciela na lata bólu, cierpień i wczesną śmierć.
Naturalnie porównanie między genetyką zachowania homo-seksualnego i genetyką anemii sierpowatej nie powinno zostać źle zrozumiane: nie chodzi o wysnucie wniosku, że to pierwsze jest chorobą. Rzecz w tym, iż anemia jest najlepiej zbadanym przypadkiem pewnej reguły genetycznej, która ma zastosowanie do dziedziczenia predyspozycji warunkujących zachowania homoseksualne. Możemy sobie wyobrażać, że biseksualiści posiadają niewielką liczbę genów sprzyjających za¬chowaniom homoseksualnym, a homoseksualiści w ścisłym tego słowa znaczeniu mają ich więcej - biseksualiści mają re¬produkcyjną przewagę nad osobnikami heteroseksualnymi; homoseksualizm w ścisłym znaczeniu tego słowa oznacza brak reprodukcji i w porównaniu z heteroseksualizmem oraz bisek- sualizmem oznacza prokreacyjne upośledzenie.
Zatem jak znaczna jest przewaga biseksualizmu nad konse-kwentną heteroseksualnością?
Jeżeli zwrócimy uwagę na liczbę dzieci w stałych związkach, okaże się, że mężczyźni biseksualni w ciągu całego swego życia mają mniej dzieci, lecz najprawdopodobniej mają je wcześniej. Bohater scenki 30 miał dwoje dzieci ze stałą partnerką, czyli chyba tyle, ile przeciętnie w społeczeństwie, w którym żył. Ale spłodził je przed ukończeniem dwudziestego trzeciego roku życia, kilka lat wcześniej niż przeciętny heteroseksualista. Wczesna prokreacja może nie wydawać się korzystna, lecz taka bywa. Biologowie oceniają sukces reprodukcyjny nie tylko na podstawie liczby dzieci czy wnuków, lecz także na pod¬stawie tempa reprodukcji. Jedna osoba może mieć szybsze tempo reprodukcji niż inna, albo gdy ma więcej dzieci w życiu, albo gdy ma ich tyle samo, tylko prędzej. Choć przez większą część tej książki wystarczało nam zajmowanie się po prostu dążeniem do osiągnięcia sukcesu prokreacyjnego, warto w tym miejscu zaznaczyć, że kiedy wypowiadamy się o sukcesie pro¬kreacyjnym, mamy w istocie na względzie tempo reprodukcji.
Dość trudno jest porównać sukces prokreacyjny różnych kategorii mężczyzn, takich jak biseksualiści i heteroseksualiści, nawet jeśli ograniczymy porównanie tylko do trwałych związków. Ryzyko uwzględnienia dzieci wychowanych w tych związkach, lecz spłodzonych przez innych mężczyzn, zawsze podaje w wątpliwość wartość tego typu porównań. Nasze wysiłki byłyby skazane na całkowite niepowodzenie, gdybyśmy spróbowali porównywać sukcesy ojcowskie realizujące się w krótkotrwałych związkach z pewną liczbą kobiet. Nawet kobiety, które w końcu wydają na świat dzieci, nie zawsze znają ich ojców - tym bardziej dotyczy to mężczyzn. Mimo wszystko ta droga do sukcesu prokreacyjnego wydaje się w wypadku biseksualistów najistotniejsza. Można się spodziewać, że wspomniany rodzaj reprodukcji umożliwia osobnikom biseksualnym osiągnięcie większego sukcesu prokreacyjnego niż osobnikom heteroseksualnym, lecz trudno mieć całkowitą pewność.
Różnorodność partnerów, mężczyzn i kobiet, jest cechą charakterystyczną męskiego biseksualizmu. Blisko jedna czwar¬ta mężczyzn przejawiających zachowania homoseksualne ma w ciągu całego swojego życia więcej niż dziesięciu partnerów. W niektórych przypadkach liczby te idą w setki. Istotniejsze jest jednak to, że im większą liczbę męskich partnerów posiada mężczyzna biseksualny w życiu, tym więcej posiada kobiet. Dlatego przeciętnie mężczyzna biseksualny odbędzie pełny stosunek z większą liczbą kobiet niż mężczyzna heteroseksualny i istnieje większe prawdopodobieństwo, że będzie miał dzieci z różnymi kobietami.
Pojawia się tu ważny problem, mianowicie czy w przypadku mężczyzny biseksualnego przeciętna pomyślność w zdobywaniu zainteresowania ze strony różnych kobiet oraz w ich uwodzeniu ma coś wspólnego z doświadczeniami w kontaktach homoseksualnych. Istnieją chyba trzy główne drogi, którymi to się odbywa.
Pierwsza polega na tym, że wczesne eksperymenty z chłop¬cami szybko zapewniają osobnikom o orientacji biseksualnej kompetencję seksualną. Ponad 80% procent mężczyzn, którzy kiedykolwiek przejawiali zachowania homoseksualne, czyni to przed ukończeniem piętnastego roku życia, 98% przed osiągnięciem dwudziestu lat. Męska homoseksualność uaktywnia się w okresie dojrzewania, a nawet dzieciństwa albo z udziałem rówieśników, albo starszych mężczyzn. Aby właściwie ocenić różnicę w kompetencji seksualnej między chłopcami z doświadczeniami homoseksualnymi a chłopcami o orientacji heteroseksualnej, porównaj na przykład mężczyzn ze scenki 30 i 27. Ten ostatni ledwie potrafił sobie poradzić ze stosunkiem nawet jako dwudziestoletni młodzian, nie wspominając już o wiedzy o subtelnościach orgazmu u kobiety. W scence 30 zaś nawet trzynastoletni biseksualista był w stanie skłonić dziewczynę do stosunku. Jako dziewiętnastolatek miał u kobiet duże powodzenie, natomiast jako dwudziestokilkuletni mężczyzna wzbudzał zainteresowanie kobiet w wieku od piętnastu lat w górę. W rezultacie przed trzydziestymi urodzinami zdążył zostać ojcem czworga dzieci z trzema różnymi kobietami - osiągnął wynik lepszy od osiąganego przeciętnie w jego społeczności przez heteroseksualnych mężczyzn w okresie całego ich życia.
Druga droga polega na wczesnym nabyciu doświadczenia w obchodzeniu się z rozmaitymi osobowościami. Obycie w obcowaniu z licznymi partnerami o różnych cechach charakteru daje biseksualiście przewagę w radzeniu sobie z licznymi partnerkami, które reprezentują rozmaite rodzaje osobowości (scenka 36). Na przykład mężczyzna ze scenki 30 zdawał sobie sprawę z podobieństw między ostatnim kochankiem a kobietą, z którą spłodził dziecko. Praktyka w pierwszym związku dała mu umiejętność radzenia sobie w drugim. W tym akurat przypadku wcześniej miał kontakt z kobietą niż z mężczyzną. Kiedy prawdziwa jest sytuacja odwrotna, doświadczenie z mężczyzną po¬może biseksualiście wynieść korzyść ze związku z kobietą o podobnej osobowości. Praktyka jest pomocna we wszystkich fazach i na wszystkich poziomach związku - w uwodzeniu, stymulacji, interakcjach społecznych i nawet w oszukiwaniu.
Ostatnia droga wpływania na sukces w kontaktach heteroseksualnych poprzez aktywność homoseksualną polega na niewierności w ramach trwałego związku heteroseksualne¬go. Zdradzanie partnerki z innym mężczyzną ułatwia biseksualiście balansowanie na cienkiej linie zdrady z jakąś inną kobietą. Choć aktywność mężczyzn biseksualnych zauważalnie się zmniejsza, gdy wychodzą oni z wieku dojrzewania i nawiązują kontakty z kobietami, ich homoseksualne inklinacje rzadko całkowicie znikają. Mężczyzna ze stałą partnerką jest dyskretny wówczas, gdy chodzi o niewierność homoseksualną, jak i wówczas, gdy rzecz dotyczy niewierności heteroseksualnej.
Istnieje pewna korzyść wynikająca z praktykowania nie¬wierności z takim mężczyzną. Stała partnerka mężczyzny o orientacji biseksualnej rzadziej odkrywa zdradę homoseksualną niż zdradę heteroseksualną (często po prostu nie wie, że ma do czynienia z osobą o upodobaniach biseksualnych). Kobieta, która nie zna orientacji seksualnej partnera, chętnie zakłada jego heteroseksualność - bo większość mężczyzn jest heteroseksualna. W rezultacie będzie się czuła zwykle mniej zagrożona jego kontaktami z mężczyznami niż związkami z kobietami - typowy związek mężczyzny z innymi mężczyznami wydaje się mniej podejrzany seksualnie niż związek z kobietami. Nawet w tych przypadkach, kiedy związki jej partnera z mężczyznami są natury seksualnej, kobieta ma mniej do stracenia, przynajmniej początkowo, niż wtedy, kie¬dy zdradzałby ją z kobietą. Chociaż nadal należy się liczyć z niektórymi kosztami niewierności z jego strony (scenka 9 i 11), takimi jak ryzyko infekcji, większość nie wchodzi w grę. Na przykład kobieta nie musi się obawiać, że mężczyzna prze¬stanie ją wspierać, aby utrzymać dziecko partnera. Jednocześnie istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że opuści ją i za¬mieszka z nim.
Zatem zachowania homoseksualne w okresie dojrzewania i późniejszym mogą pomóc zdobyć mężczyźnie znaczącą prze¬wagę nad heteroseksualnymi rówieśnikami. Dlaczego więc biseksualizm nie jest bardziej powszechny?
Odpowiedź jest względnie prosta. Istnieją takie koszty bi- seksualizmu, które znoszą korzyści. Najistotniejszy koszt za¬chowań homoseksualnych to większe zagrożenie dla zdrowia. Nawet przed pojawieniem się AIDS homoseksualizm niósł ze sobą ryzyko wczesnego zgonu w wyniku chorób przenoszonych drogą płciową, na przykład syfilisu. Okazuje się, że mężczyźni biseksualni są genetycznie zaprogramowani na taki styl ży¬cia, w którym korzyści wcześniejszej i chyba skuteczniejszej reprodukcji (z większą liczbą kobiet) wymieniają na ryzyko wcześniejszej śmierci.
Pewien rodzaj kosztów ma charakter genetyczny - i istnieje tutaj jeszcze inne podobieństwo do anemii sierpowatej. Chociaż ludzie z małą liczbą pewnych genów mogą zewnętrznie osiągnąć natychmiastową przewagę, jak zresztą mogliśmy już zauważyć, ta przewaga nie musi być tak znaczna, jak się wy¬daje. A to dlatego, że w porównaniu z ludźmi pozbawionymi genów homoseksualizmu, ci z niewielką ich liczbą spłodzą potomków, wśród których mogą się pojawić osobniki o większej liczbie tych genów. Innymi słowy chociaż biseksualiści płodzą więcej dzieci i wnucząt w szybszym tempie niż heteroseksualiści, między tymi potomkami trafi się kilku czystych homoseksualistów, którzy w ogóle nie będą się rozmnażać.
Jeszcze inne koszty są związane z homofobią przejawianą przez heteroseksualną większość - z niechęcią wobec osób, które prezentują zachowania homoseksualne. Niechęć ta jest czasem tak skrajna i gwałtowna, że każdy mężczyzna podej¬rzany o homoseksualizm staje w obliczu groźby odniesienia ran bądź nawet śmierci. Spotkaliśmy się z podobnymi, chociaż nie tak skrajnymi uprzedzeniami w scenkach 12 i 13, w któ¬rych zajmowaliśmy się masturbacją. Oczywiście w wypadku masturbacji taką niechęć należy traktować jako blef i hipo¬kryzję - prześladowcy masturbują się równie często jak prze¬śladowani. Bez wątpienia na takiej samej zasadzie niektóre osoby publicznie okazujące homofobię również będą hipokry¬tami. Z grubsza biorąc, większość przypadków homofobii spo¬tyka się na pewno wśród heteroseksualnej większości.
Ilekroć mamy do czynienia z tego rodzaju powszechną nie¬chęcią, przyczyny powinniśmy szukać w jakimś zagrożeniu dla ludzi przejawiających uprzedzenia. Całkiem możliwe, że ho¬mofobią jest wrodzona, podobnie jak biseksualizm - stanowi nieuchronny wynik ewolucyjnie pomyślnego biseksualizmu, którym się właśnie zajmowaliśmy. Należy się spodziewać, że korzyści reprodukcyjne, jakimi cieszą się osobniki o orientacji biseksualnej - już choćby tylko z tego powodu - będą postrze¬gane przez heteroseksualistów jako zagrożenie. Niestety rola tych pierwszych w rozprzestrzenianiu chorób zwiększa wspo¬mniane poczucie zagrożenia. Zatem, tak jak to zaznaczyliśmy w wypadku masturbacji (scenka 13), pewną obroną dla innych jednostek będzie próba zmniejszenia ich przewagi reproduk¬cyjnej za pomocą gróźb i zastraszania.
Ostatecznie można odnieść wrażenie, że na drodze do suk¬cesu prokreacyjnego biseksualiści doświadczają w porównaniu z osobnikami heteroseksualnymi zarówno dobrych, jak i złych stron swego położenia. Skoro tak jest, istotne staje się pytanie, czy całkowite koszty są większe niż całkowite zyski albo vice versa. Czy osobnikom biseksualnym przypisany jest przeciętnie większy sukces prokreacyjny? Odpowiedź zależy od tego, jak licznie są reprezentowani w danej populacji. Jeśli nie jest ich wielu, odnoszą większe sukcesy niż osobnicy o orientacji heteroseksualnej. Kiedy występują powszechnie, odnoszą mniejsze sukcesy. Niżej wymieniamy powody.
Jeśli wzrasta w populacji odsetek osobników biseksualnych, to nie tylko maleje przewaga biseksualizmu, ale ponadto powiększają się koszty. Gdy biseksualizm staje się bardziej powszechny, z trzech rodzajów, o których wspominaliśmy wyżej, dwa, mianowicie dysfunkcja genetyczna i obciążenie chorobami, najwyraźniej rosną.
Jeśli chodzi o ryzyko genetyczne, to im bardziej powszechnie występują geny warunkujące zachowania homoseksualne, tym większe prawdopodobieństwo, że dany mężczyzna i jego partnerka spłodzą synów lub dochowają się wnuków, którzy będą homoseksualistami w ścisłym tego słowa znaczeniu i dlatego w ogóle nie będą uczestniczyć w reprodukcji. Ryzyko zachorowania jest tym większe, im wyższy jest poziom homoseksualnej aktywności. Zarazi się więcej ludzi, zarówno homoseksualistów, jak i biseksualistów. Lecz skoro biseksu- aliści zawsze są narażeni na większe ryzyko zachorowania, oni ucierpią najwięcej. W ten sposób przeciętnie wzrasta ryzy¬ko wczesnej śmierci danego biseksualisty.
Wiemy już, że w populacji o niewielkim odsetku osób o orien¬tacji biseksualnej, właśnie one mają znaczącą przewagę nad heteroseksualistami. W rezultacie geny biseksualizmu upo-wszechniają się w populacji. I przeciwnie, kiedy zachowania biseksualne są bardziej powszechne, zmniejszają się zyski i rosną koszty. Jeżeli zachowania te zanadto się upowszech¬nią, udział biseksualistów w reprodukcji spadnie poniżej udziału heteroseksualistów i dlatego względna liczba biseksu¬alistów w populacji zacznie się ponownie obniżać.
Nieuchronnym rezultatem wzajemnego oddziaływania zy¬sków i strat towarzyszącego spadkom i wzrostom odsetka biseksualistów jest to, że ostatecznie w danej populacji udział osób o orientacji biseksualnej stabilizuje się. Co więcej, stabilizuje się dokładnie na takim poziomie, że przeciętne powodzenie biseksualizmu w każdym pokoleniu jest takie samo jak przeciętne powodzenie zachowań heteroseksualnych. Zatem odpowiedź na nasze pytanie - kto lepiej sobie radzi w prokreacji, hetero- czy homoseksualiści - brzmi „ani jedni, ani drudzy". Jedyna różnica między nimi jest taka, że sukces reprodukcyjny biseksualistów jest bardziej niepewny - istnieje większe ryzyko, że w ogóle się nie rozmnożą. Jeśli jednak skutecznie unikną śmierci z rąk przeciwników homoseksualizmu albo w wyniku zarażenia się wirusem HIV, mają również widoki na osiągnięcie znacznego sukcesu. Przeciętnie większe ryzyko i większy potencjał wzajemnie się znoszą.
Nasza konkluzja jest następująca: w wielkich społeczeństwach przemysłowych geny biseksualności stabilizują się na poziomie około 6% populacji, ponieważ na tym poziomie mężczyźni o tendencjach biseksualnych i heteroseksualnych ra¬dzą sobie równie dobrze.
Naturalnie sytuacja wyglądałaby zgoła odmiennie, gdyby koszty biseksualizmu nigdy nie dorównywały korzyściom, bez względu na powszechność genów biseksualizmu w danej po¬pulacji. Załóżmy na przykład, że są społeczności, w których istnieje niewielkie ryzyko zarażenia się chorobą przenoszoną drogą płciową. W takich społecznościach korzyści z biseksu¬alizmu mogłyby zawsze przeważać nad kosztami bez względu na liczbę ludzi stosujących tę strategię. Powinniśmy się spodziewać, że geny biseksualizmu rozprzestrzenią się w całej populacji. Czy łatwo sobie wyobrazić, że kiedykolwiek żyły społeczności, w których nie istniały poważniejsze koszty biseksualizmu? Odpowiedź brzmi: tak.
Do tej pory w naszej analizie koncentrowaliśmy się na dużych społeczeństwach industrialnych - które są wyjątkowo nieprzychylnie nastawione wobec masowego rozprzestrzeniania się i utrzymywania biseksualizmu. W tych społeczeństwach łatwo się utrzymują oraz przenoszą choroby generujące główne koszty owej strategii. Zagrożenie zarażeniem wirusem HIV oraz AIDS stanowi tylko najbardziej aktualny przykład sekwencji zdarzeń, które ustawicznie występowały w historii ludzkości. Przykładowo od średniowiecza po czasy współczesne w większych społeczeństwach syfilis był głównym zabójcą przekazywanym drogą płciową.
Historycznie rzecz ujmując, małe, bardziej izolowane społeczności przechowały względnie niewiele chorób. Ponieważ członkowie takich społeczności są potomkami ludzi, którzy dawniej przeżyli epidemie, nabyli naturalną, przypuszczalnie genetyczną odporność. Rzadko pojawiały się wśród nich nowe choroby, a to dlatego, że ci ludzie tylko sporadycznie kontakto¬wali się ze światem zewnętrznym. Kiedy dochodziło do takie¬go kontaktu, tylko nieliczni unikali ataku choroby, bez wzglę¬du na to, jak się zachowywali. Ci, którzy przeżyli, znowu na¬bywali pewnego rodzaju odporności i z kolei przekazywali ją potomnym. W efekcie nim małe izolowane społeczności zetknꬳy się z zewnętrznym światem i naraziły na zarażenie odrą, ospą, syfilisem i teraz AIDS, przeżywały długie okresy nie¬wielkiego zagrożenia chorobami. W tych okolicznościach bi- seksualizm nie niósłby ze sobą żadnego ryzyka - inaczej niż to się dzieje dzisiaj w większych społeczeństwach - a geny bisek¬sualizmu upowszechniłyby się, nie okrojone przez choroby. Bez względu na upowszechnienie się biseksualizmu nosiciele jego genu w dalszym ciągu będą się rozmnażali szybciej niż hetero- seksualiści. Zatem nie powinna nas dziwić konstatacja, że licz¬ne małe społeczności w fazie odkrywania i pierwszych badań miały znacznie większy odsetek biseksualistów niż spotyka¬my w świecie uprzemysłowionym. Nie powinno nas dziwić tak¬że to, że kiedy większość przejawia biseksualizm, homofobia staje się mniej powszechna albo znika całkowicie.
Skoro mowa o poziomie biseksualizmu i tolerancji wobec tego zjawiska, warto dodać, że ważniejsze uprzemysłowione społeczeństwa są pod tym względem wyjątkiem, w żadnym razie zasadą. W świetle antropologii kulturowej okazuje się, że w 60% ludzkich społeczności biseksualizm jest powszechny i społecznie akceptowany. Niektóre społeczności, na przykład mieszkańcy pewnych melanezyjskich wysepek, uważają za normalne to, że wszyscy dojrzewający młodzieńcy wcześniej czy później przynajmniej sporadycznie wezmą udział w praktykach homoseksualnych, odbywając stosunki analne. Kobiety także godzą się na to, że ich stali partnerzy od czasu do czasu podejmą kontakty seksualne z mężczyznami. Ponadto okazują się bardziej tolerancyjne wobec niewierności homo-seksualnej niż heteroseksualnej. Typowa postawa obejmuje przyzwolenie na ten rodzaj aktywności, póki nie zakłóca to związku heteroseksualnego. Ale nawet w tych społecznościach, w których wszyscy młodzieńcy mają okresy aktywności homoseksualnej, czasem nawet w ramach krótkotrwałego „monogamicznego" związku, homoseksualizm w czystej posta¬ci przez całe życie występuje niezwykle rzadko. Zachowania homoseksualne są najwyraźniej częścią biseksualnej strategii reprodukcyjnej. Co więcej, strategii tak pomyślnej, że wyparła tam niemal całkowicie heteroseksualność, która jest normą w większych społeczeństwach, bardziej wrażliwych na choroby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz