środa, 13 kwietnia 2022

Andrzej Drawicz – rzecznik zbliżenia dwu państw i narodów (1)

Andrzej Drawicz został rusycystą u progu lat pięćdziesiątych ub. wieku – jak sam uważał – „dość późno, blisko trzydziestki, świadomie i dobrowolnie”. Studiował polonistykę, ale to rusycystyka stała się jego pierwszą miłością.

Wojenne przeżycia, jak śmierć ojca na wschodzie i ucieczka z matką w srogą zimę w lutym 1940 roku przed NKWD i wywózką z pewnością nie ułatwiały takich wyborów. Andrzej wcześnie zdał sobie jednak sprawę ze złożoności historycznych uwarunkowań swojego nastawienia do Rosjan. Mimo tragicznych przeżyć wojennych za przyczyną sowietów, pamiętał jednocześnie, że im właśnie zawdzięczał „prawie równo pięć lat później” upragnioną wolność.

Po latach potrafił dokonać uczciwego rachunku sumienia i odważnego osądu swojego zauroczenia stalinowskim Związkiem Sowieckim. Grzechów młodości szczerze się wstydził, ale jak mało kto, umiał się do nich przyznać, a równocześnie szlachetnymi czynami odkupić.

Miał świadomość przez całe dojrzałe życie, że „szczególny charakter ukąszenia totalitarnego, które czyni ze swej ofiary dobrowolnego współuczestnika” powinien być dramatycznym memento dla wszystkich kolejnych pokoleń, które mogą znaleźć się wśród „współzaangażowanych i współwinnych”. „Po odejściu od marksistowskich ideałów młodości wybrał najprostszy z możliwych system wartości. Najwyżej cenił sobie zwykłą przyzwoitość, stawiając ją ponad polityczne korzyści”.

Między sowieckością a rosyjskością

Literacką Rosję zaczął zgłębiać właśnie w tych czasach, gdy wraz z polskim „Październikiem” mijały fascynacje wzorami płynącymi ze Wschodu. Podczas gdy jego rówieśnicy, którzy „śpiewali te same marsze traktorzystów i entuzjastów, tak samo oglądali filmy i czytali książki”, z łatwością pozbyli się zsowietyzowanej rosyjskości (która „starła się z nich bez śladu”), Andrzej zauroczony być może jeszcze w wyzwolonej przez Moskali Częstochowie owym „rozziewem tytułu i obrazu”, ujrzanego na witrynie księgarskiej poematu Dobrze, z wizerunkiem ponurego Majakowskiego na okładce, zanurzył się „w głąb” tajemnej rosyjskości, którą odtąd będzie usilnie oddzielać od sowieckości.

Już wtedy zaczął odróżniać nieludzkie systemy od podeptanych przez nie ofiar. Ubiegłowieczną myśl o dwóch Rosjach – „kraju tych, co wieszają, i tych, których się wiesza, rozwinął postulatem dostrzegania ‘człowieka po tamtej, obcej stronie’ i upatrywania w nim potencjalnego sprzymierzeńca, a przede wszystkim pobratymca, który w swych dziejach miał znacznie mniej szczęścia niż my sami i znacznie mniej normalności”.

Z Rosją „na jej własnym gruncie” Andrzej zetknął się latem 1957 roku, z okazji organizowanego w Moskwie Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów. Pojechał tam jako wysłannik gazety „Sztandar Młodych” pełen obaw. Zobaczył miasto, które jakby „wstało po długotrwałej, bardzo ciężkiej chorobie, albo wszyscy razem i z osobna uniknęli jakiegoś śmiertelnego niebezpieczeństwa”.

Podczas pierwszej i niezapomnianej dyskusji w Związku Pisarzy Radzieckich, nie tak dalekiej – jak wspominał – od mordobicia, zagrała w nim – podobnie jak w pozostałych uczestnikach polskiej delegacji – „sarmacka krew i duma ‘odnowicieli’ socjalizmu”. Wtedy ujawnił swój „temperament dyskusyjny”, który zderzał z mnogością typów radzieckiego Parnasu literatury lat powojennych. Im bardziej zgłębiał los rosyjskiego pisarza, tym więcej wiedział o naturze szczególnych związków pomiędzy twórcą radzieckim a sowiecką władzą. Po latach konstatował, jak wielu jego Rosjan szukało „sobie życiowych nisz schronienia i leczenia dla poranionych dusz” w rozmaitych dziedzinach zainteresowań.

Miał bardzo wielu przyjaciół wśród pisarzy radzieckich i wiedział doskonale, jaką cenę przyszło im zapłacić za prawdę. Dlatego tak często podkreślał, aby nie mylić literatury radzieckiej z ustrojem. Zdaniem Jerzego Pomianowskiego, Andrzej „podważył rozpowszechniony w Polsce przesąd, że nowe piśmiennictwo rosyjskie jest przeważnie godnym zapomnienia świadectwem epoki przymusu”.

Najcenniejszą cechą charakteru, jaką posiadał, była niezwykła intuicja, pozwalająca w licznych przedstawicielach radzieckiego życia rozróżniać ludzi zacnych i łajdaków, współwinnych dramatów stalinowskich i ich niewinnych ofiar, dogmatycznych, partyjnych grafomanów, czy dyspozycyjnych podskakiwaczy, jak i pisarzy przyzwoitych, a nawet wielkich. Posiadał szczególny dar (przyznawał – trudny dla przeciętnego Polaka) odróżniania systemu carskiego lub bolszewickiego – od indywidualnych postaw ludzkich. „Taka umiejętność dana jest zwłaszcza tym – pisał – którzy mieli z Rosjanami osobiste kontakty, nieraz właśnie nawiązane w trakcie ciężkich, losowych doświadczeń. Nie pozwala to na odruch totalnej wrogości, typu: ‘kto powiedział, że Moskale…’ i nieco ogranicza jego społeczny zasięg; choć i tak jest to odruch przemożny”.

Od pierwszych wizyt w ZSRR Andrzej nie czuł się tam obco. Mimo wyraźnych cech „obcego”, nie doznawał wrażenia wrogości. Długo jednak pokutowała wśród Rosjan „pamięć o czasach, kiedy słowo powiedziane do obcokrajowca mogło przesądzić los…”. Z czasem rosła wzajemna sympatia i zastępy przyjaciół. Na dodatek fascynacja polskością była duchowym atrybutem czasów odwilży. Wrażliwość humanisty umożliwiała Andrzejowi dostrzeganie dramatów rosyjskiego społeczeństwa, przeoranego wojną i niewyobrażalnymi trudami sowieckiej codzienności. Jakże te wizerunki kontrastowały w jego oczach ze sztucznymi minami, pozami i gestami, wyzierającymi z plakatów ulicznych, malunków ściennych i gazetowych fotografii.

„Społeczeństwo, śpiewające pieśni o kraju, w którym człowiek oddycha najswobodniej (Ja drugoj takoj strany nie znaju, gdie tak wolno dyszyt czełowiek), żyło w więzieniu i totalna izolacja od świata zewnętrznego była główną gwarancją spokojnego rządzenia”. Wtedy też prysło młodzieńcze zauroczenie komunizmem, a Andrzej zaczął uświadamiać sobie, że niezależnie od wymuszonej przynależności blokowej dzieli nas ogromny konflikt kultur politycznych i ustrojowych tradycji.

Obserwacje radzieckiego życia literackiego i kulturalnego od czasów chruszczowowskiej odwilży nauczyły Drawicza wspaniałej wyrozumiałości i dystansu wobec rozmaitych dziwactw współczesnego świata. Małżeństwo z Rosjanką otworzyło mu drzwi wielu domów i uczyniło kontakty jeszcze łatwiejszymi. Andrzej stopniowo wchodził w nieoficjalny, rosyjski obieg. Z nostalgią wspominał owe czarujące bogactwem opowieści rosyjskich przyjaciół „o własnych losach i losach innych, przy których bladła wszelka literatura. Wyjaśnianie, kto jest naprawdę kim, a kto kim był w czasach pogardy. Spory o przyszłość Rosji. Pytania o Polskę, z tym, niemal obowiązkowym, zadawanym zwykle na wstępie, z melancholią i odrobiną nadziei: „czy Polacy nas bardzo nienawidzą’”.

Doceniał u Rosjan niezwykłą gościnność i objaśniał tajemnicę „smaku moskiewskich wieczorów”, która bynajmniej nie tkwiła w jedzeniu, choć i ono, przy znanych trudnościach aprowizacyjnych, stanowiło ważne klimatu konwersacji dopełnienie. Andrzej przez lata zaciągał wobec Rosji i „przyjaciół Moskali” pewien dług zaufania. Właśnie poprzez oddanych ludzi „Rosja udzieliła mu najlepszej cząstki siebie”. W ten sposób jakoś do niej należał, „nosząc ją zarazem w sobie”.

Szczególnie wiele zawdzięczał wczesnym wtajemniczeniom w literaturę samizdatową i tamizdatową (drukowaną w drugim obiegu w ZSRR i na emigracji), dzieła najlepszej próby, które w zaufaniu otrzymywał od rosyjskich przyjaciół. Po latach na tle owych niezwykłych doświadczeń konstatował, iż „literatura piękna, jeśli dobra, ma to do siebie, że najkrótszą drogą, w jednym wewnętrznym spazmie atakuje wrażliwość, czyniąc człowieka innym niż przed chwilą, przed przeczytaniem”.

Ogromne zasługi Drawicza…

polegają na wprowadzeniu rosyjskiej twórczości „spoza systemu” oraz literatury dyskryminowanej przez reżim komunistyczny nie tylko do obiegu naukowego, lecz i do całego naszego życia umysłowego. Z naturalną dobrocią wierzył, że naród, który wydał taką literaturę, nie może być zaczadzony w całości, że muszą tam być ludzie, z którymi można się dogadać. „I pokazanie tego wtedy, gdy nie było wolnej Polski i nie było wolnej Rosji, pokazanie, że możemy się zbliżyć poprzez kraty i kordony – to jest ta służba – pisał Jacek Kuroń – której Andrzej poświęcił życie”.

Andrzeja śmiało możemy nazwać przewodnikiem Polaków po „okaleczonej duszy” rosyjskiej literatury. Przewodnictwu temu szczególnie wiele zawdzięczają ludzie spoza kręgu wtajemniczonych, tacy, dla których erudycyjne szkice i eseje Andrzeja, pełne wnikliwych spostrzeżeń i zrozumienia dla bohaterów, stanowiły początek, impuls, zaczyn szerszych zainteresowań Rosją, jej ludzkim obliczem i nieludzkimi losami.

Znając – jak mało kto – współczesną kulturę literacką Rosji – potrafił z jej twórcami spierać się i zmuszać do krytycznej refleksji. Na wiele stawianych pytań nigdy nie otrzymał odpowiedzi, ale go to specjalnie nie dziwiło, „bo sztuka niesłyszenia niewygodnych pytań była u sąsiadów uprawiana w ramach ogólnych ćwiczeń systemowych”. Był przekonany, że „bracia-Rosjanie będą się jeszcze musieli dogadywać sami, we własnym gronie, już bez sąsiedzkich, dyskusyjnych intruzów”.

W liście z 1984 roku do „przyjaciół Moskali” – rosyjskich pisarzy emigracyjnych – otwarcie pytał o pozytywną rolę emigracji – często skłóconej i wrogiej wobec kraju – w przywracaniu „wolnej Rosji”. Polemizując z Aleksandrem Zinowiewem, dawał wyraz nadziejom, że władza sowiecka nie będzie trwać przez wieki, a Michałowi Hellerowi, wykładowcy historii i kultury ZSRR na Sorbonie odpowiadał, że ludzie sowieccy mimo wszystko nie dali się sprowadzić – jak chciał tego kiedyś „wielki językoznawca” – do roli śrubek w maszynerii systemu totalitarnego”.

W liście z 1976 roku do Włodzimierza Bogomołowa – autora powieści „W sierpniu czterdziestego czwartego…” – Andrzej Drawicz wystąpił jako rzecznik uczciwego przedstawiania historii stosunków wzajemnych czasu wojny i okresu powojennego. Protestował przeciw fałszywemu wizerunkowi Armii Krajowej, działającej na Wileńszczyźnie. Uważał, że przeniesienie tej książki na grunt polski „przyniosłoby nieobliczalne szkody procesowi rzeczywistego i szczerego duchowego zbliżenia (Polaków i Rosjan), a więc sprawie, na której ludziom dobrej woli po obu stronach granicy powinno bardzo zależeć”.

Choć nauczył się milczeć „o trudnych sprawach naszej przeszłości i cierpliwie czekać, aż nastanie pora oddania im sprawiedliwości”, to przecież w swojej krytyce literackiej nie pozostawał obojętny wobec wszystkiego, co nie służyło interesom obu nacji – Polaków i Rosjan – w dłuższej perspektywie.

Po latach pełnych głębokiej refleksji studiów dowodził, iż niezależnie od paroksyzmów okresu totalitarnego, kultura rosyjska jest wciąż „dostarczycielem doznań wysokiej klasy”. Także dla części Polaków jest zespołem istotnych wartości, władczo przyciągających ku sobie.

Opublikowana już pośmiertnie, pod redakcją Andrzeja Drawicza „Historia Literatury Rosyjskiej XX wieku” wychodzi naprzeciw oczekiwaniom nie tylko polskich rusycystów, ale i wyprzedza w tym względzie dokonania historyków literatury Rosji.

Analizy polityczne

„Wśród wielu spraw, które otworzyło lato 1980, była i sprawa polsko-rosyjska, przedtem zablokowana na głucho oficjalnymi kłamstwami, wymuszoną celebrą, nieszczerym zadęciem rytualnych obchodów, słowem – całą ową skorupą fałszu, która przytłamsiła historyczne kompleksy, poczucie krzywd, zrozumienie satelickiej zależności”.

Trudno o bardziej wnikliwą i dosadną jednozdaniową diagnozę sytuacji, w jakiej pozostawała Polska „realnego socjalizmu” wobec radzieckiego hegemona. Takich diagnoz nie formułowali głośno ani ówcześni politycy, ani politolodzy. Andrzej Drawicz w „Sporze o Rosję” postawił sprawę jasno. Trzeba powiedzieć wprost polskiemu społeczeństwu, że nie ono jedno było ofiarą okrutnego systemu. „Fakt, że Rosjanie zgotowali Rosjanom los jeszcze gorszy niż nam – pisał – zwyczajnie łagodzi stare i nowe bóle i naprawdę łączy nas nie świadomość wspólnych (często problematycznych, a w ogóle zaszarganych do cna pismackim słowolejstwem) zwycięstw, lecz wspólnej klęski: należymy do rodziny więźniów komunizmu”.

Andrzej stał się więc wnikliwym analitykiem polityki z zamiłowania i w odpowiedzi na wyzwania czasów. Miał w tym zaangażowaniu politologicznym „odwagę poszukiwania własnego zdania, własnej oceny świata i ludzi, własnej prawdy”. Diagnozował: i u rządzących, i u rządzonych – „ze wzruszającą, gdzie indziej niespotykaną zgodnością – brakowało w latach osiemdziesiątych elementarnego rozeznania spraw wschodnich”.

Pisał z wyrzutem: „Wykształciliśmy fachowców od wszystkich krajów, kontynentów, długości i szerokości geograficznych. Tylko to, co za miedzą graniczną oddano (poza nielicznymi wyjątkami, które potwierdzają regułę) w pacht półfachowcom albo zgoła dyletantom. Właśnie słyszę z różnych kół taktycznie przyciszone, ale przenikliwe larum: dajcie nam polskich sowietologów! A skąd ich wziąć, skoro nawet na nazwie ciążyło odium? Skoro milcząco jakby zakładano, że o Związku, skoro nam tak bliski, wszyscy wszystko wiedzą? I że fachowcem jest praktycznie każdy. A skoro wszyscy i każdy, to w efekcie nikt. Jak w kwestii rosyjskiego języka; wszyscy się go uczą, po to, by nie umieć”.

Swoje talenty łączenia popularyzacji wiedzy o rosyjskiej kulturze z perswazją i analizą polityczną Andrzej Drawicz ujawnił w czasie internowania w 1982 roku, gdy wisiała nad nim i jego przyjaciółmi „ogólna niepewność wszystkiego, a pokaźnym jej elementem był groźny i groteskowy, murszejący zrąb breżniewszczyzny”. Andrzej uświadomił sobie, że ponura fasada imperium przesłaniała wielu ludziom złożoność spraw wschodnich. Powszechnie skłaniano się do mniemania, że „wszystko co ludzkie w Rosji przetrwało jedynie w postawie heroicznych jednostek, w łagrach, na wygnaniu, w głębokiej izolacji. Reszta wydawała się spaloną ziemią. Do postaw jej zwykłych mieszkańców brakowało najprostszych kluczy” .

„Nasza obolała i pobudliwa świadomość zbiorowa – pisał – chętnie wyciąga z nieoficjalnych historycznych i beletrystycznych lektur dwa radykalne wnioski. Że, po pierwsze, Rosjanin to historycznie ukształtowany rab wszystkich epok i systemów o nieodwracalnie zgiętym karku, wysmagany przez bicze, rózgi i nahajki, niezdolny do odmiany losu. Po drugie: prawda dziejów wykazuje, że jest on także naszym odwiecznym wrogiem. Drawicz bolał nad tym, że Polaków od Rosjan dzieli głębokie „poczucie obcości, wyższości i zagrożenia”. Do tej diagnozy należy dodać stosowanie tzw. azjatyckiej kliszy, czyli nakładanie na wizerunek Rosjan wszelkich negatywnych konotacji, wiązanych z innym, ponoć zawsze wrogim Europie kontynentem, czyli z Azją.

Wyjść z pułapki historii

Wychodząc od takiej wiedzy Polaków na tematy rosyjskie, podjął wysiłek żmudnego i rzetelnego przybliżania współczesnej Rosji polskiemu czytelnikowi, mając na uwadze, że „jeśli ktoś, czytając, pomyśli sobie o Rosjanach trochę inaczej niż przedtem, trochę bardziej w duchu mickiewiczowskiego „I Niemcy też ludzie”, a jeszcze, przeczytawszy, zacznie czasem oddzielać „rosyjskie” od „sowieckiego” – swój program minimum uważał za możliwy do spełnienia. „Na normalnym, niezawziętym polskim widzeniu Rosji” zależało mu szczególnie. Za jałowe i bezmyślne uważał widzenie Rosjan jako narodu niewolników, nie ma bowiem „narodów nieodwracalnie wybranych – ani do złego czy dobrego losu, ani do złych czy dobrych cech”. To szczególna koincydencja wielu historycznych warunków sprawiła, że w Rosji panowały przez stulecia reżimy wielkiego ucisku, przedzielane zamętem i anarchią. W owej nienormalności można było robić wszystko i ze wszystkimi.

Chłodny analityk drogi życiowej Andrzeja Drawicza mógłby zarzucić mu zbyt emocjonalne nastawienie do Rosji i rozumowanie sercem. Tępy nacjonalista myślący w kategoriach wyższości własnego narodu i żywiący się historycznymi kompleksami zarzuciłby Drawiczowi osłabianie wymowy ideałów patriotycznych.

Tymczasem Andrzej uczył wszystkich swoich odbiorców pokory i skromności w ferowaniu wyroków o Rosji, bynajmniej nie przemilczając zagrożeń. Jak mało kto był wyczulony na negatywne skutki najgorszego z wariantów – popadnięcia Rosji w totalny chaos i nieobliczalną destrukcję. Wiedział, że takiej Rosji trzeba się bać szczególnie, dlatego postulował wyciągnięcie do niej pomocnej ręki, póki nie jest za późno.

Spokojne myślenie o Rosji definiował, jako ujmujące „zjawisko bez zacietrzewienia, z uwzględnieniem plusów i minusów; bez nawoływania do uczuciowej wylewności, ale i bez nieustannego chlapania samą tylko czernią i tworzenia mitu kraju odwiecznie wrogiego, niepojętego, skorumpowanego i bandyckiego, a także nieustannie i na przyszłość nam zagrażającego”.

Jako jeden z pierwszych protestował publicznie przeciw wspomnieniowo-martyrologicznej płaszczyźnie uprawiania polityki wschodniej po upadku komunizmu. Ubolewał, że ciągłe „powoływanie na świadka napięć i urazów naszej i ich historii stało się rodzajem gestu rytualnego”. „Kształtowanie perspektyw polsko-rosyjskich pod przemożnym wpływem kalendarza historycznego antyrosyjskich rocznic – było jego zdaniem – fenomenem źle świadczącym o naszym zdrowym rozsądku”. „Jako homo politicus, znawca ogółu problematyki rosyjskiego sąsiedztwa, nie szczędził przestróg, że myślenie urazami przypomina ‘jazdę na wstecznym biegu w ślepym zaułku’, zaś koncentrowanie się na obnażaniu naszych starych ran i blizn jest nie tylko czymś jałowym, lecz i zwodniczym”.

Piętnował dyletantyzm i przedszkolną mentalność politycznych sztubaków i amatorów (zdrobniale „chłoptasiów”), którzy wyobrażali sobie, że jeśli w czasie rokowań z Rosją połachoczą „niedźwiedzia” w nos, będzie to mieć szalone znaczenie dla polskiej polityki zagranicznej. W zamian postulował dbałość o to, aby Rosja została możliwie szybko oplątana siecią europejskich zależności. „Im bardziej – mówiąc cynicznie – oplączemy ‘niedźwiedzia’, kiedy jest on jeszcze słaby i zajęty własną rekonwalescencją, tym większy jest stopień prawdopodobieństwa, że kiedy okrzepnie i odnajdzie nowe formy łączności z Ukrainą i Białorusią, po czasowym rozstaniu z nimi, nie odżyją u niego ciągoty imperialne”.

Nie uznawał za rozsądne, aby natarczywie domagać się od Rosjan symbolicznych gestów pod naszym adresem. „Klimat dla takich gestów musi dojrzeć w sposób naturalny”. Przyznawał, że sama Rosja jako spadkobierczyni części państwowości sowieckiej winna jest wiele takich gestów pod adresem swoich własnych obywateli. Natomiast reklamowanie przez nas wyłącznie naszych krzywd, bez akcentowania solidarności z innymi krzywdzonymi może jedynie budzić odruchy niechęci pod polskim adresem.

Prof. Stanisław Bieleń
Dokończenie w następnym numerze
Myśl Polska, nr 15-16 (10-17.04.2022)
https://myslpolska.info

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Brytyjczycy, nic się nie stało!!!

  Brytyjczycy, nic się nie stało!!! A to gagatek ! Przecie kosher Izaak … https://geekweek.interia.pl/nauka/news-newton-jakiego-nie-znamy-zb...