Korzystając z kryzysu na Ukrainie, polscy rusofobi przypuścili atak na przywódców UE.
Operacja specjalna Rosji na Ukrainie dała Polsce pretekst i możliwość rzucenia wyzwania Niemcom i Francji w walce o przywództwo w całej UE. Ten wątek odpowiada nie tylko polskiej arogancji, ale także pragnieniom Stanów Zjednoczonych, których interesy w UE są realizowane przez Warszawę.
Macron nie zamierza się jednak poddawać, przynajmniej jeszcze nie teraz.
Już od miesiąca na polskiej ulicy trwa święto. Rosyjska operacja specjalna na Ukrainie przysporzyła Warszawie wielu problemów (przede wszystkim w związku z przyjęciem ogromnej liczby ukraińskich uchodźców), ale w kwestii rusofobii nie może mieć sobie nic do zarzucenia. To, co kiedyś było regionalną aberracją, a w Europie uchodziło za żart, teraz jest w modzie.
„Polska wyznacza tu pewne standardy. To, co kiedyś nazywano rusofobią, teraz jest mainstreamem, jest akceptowane jako oczywistość, w której funkcjonujemy” – cieszy się premier Mateusz Morawiecki.
Ale rusofobia to coś, w czym Polacy w ogóle nie mają miary, nawet co do Kaliningradu. Chcą jednocześnie „rzucić Rosję na kolana” i „całkowicie odciąć ją” od Europy, aż po zakaz wydawania wiz Schengen i „derusyfikację przestrzeni publicznej”.
Na usilne prośby ministra kultury polskie teatry wycięły ze swojego repertuaru Czechowa, a filharmonia – Czajkowskiego. Oficjalnie – tymczasowo.
Ogólnie rzecz biorąc, polskie władze przekroczyły już granicę, która oddziela nawet niesprawiedliwe sankcje od postawy typu „psom i Chińczykom wstęp wzbroniony”. Będziemy o tym pamiętać.
Gazeta VZGLYAD pisała wcześniej o tym, co zrobić z Polakami-punkowcami. A teraz warto wspomnieć, że ksenofobi w Polsce otrzymali wreszcie cios od Europy Zachodniej. Znamienne jest to, że pochodzi on od prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Wygląda to tak, jakby ćwiczył komplement, który wcześniej powiedział mu rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow.
Macron nazwał jednak część polskich żądań dotyczącą całkowitej odmowy dialogu z Rosją „absolutnie bezpodstawną i oburzającą”. Sam Macron utrzymuje regularne kontakty telefoniczne z Władimirem Putinem i planuje je kontynuować w przyszłości, aby „zbudować nową architekturę bezpieczeństwa w Europie”.
Jednocześnie oskarżył Morawieckiego o „ingerencję w kampanię wyborczą we Francji”. W niedzielę odbędzie się pierwsza tura wyborów prezydenckich we Francji, a jednym z głównych tematów jest „europejska architektura bezpieczeństwa z udziałem Rosji”. Siedmiu z dwunastu kandydatów opowiada się za wyjściem Paryża z NATO (ale nie Macron, który prawdopodobnie zostanie wybrany ponownie w drugiej turze).
Chociaż spór na wysokim szczeblu między Paryżem a Warszawą dotyczy bezpośrednio Rosji, to nie jest on całkowicie związany z Rosją. To otwarta walka o władzę i wpływy w Unii Europejskiej – „rusofobiczny mainstream” tak ośmielił polskie władze, że przeszły one do ofensywy przeciwko stanowiskom państw Europy Zachodniej.
Rusofobia Polaków jest oczywiście szczera, tak samo jak szczere jest obecne przekraczanie wszelkich granic przyzwoitości. Teraz jednak jest to także instrument do realizacji dość ambitnych planów.
Po pierwsze, Warszawa – jak tam wierzą – pozbyła się jedynego konkurenta wobec Rosji, który mógłby pretendować do przywództwa w alternatywnym projekcie rozwoju Europy – konserwatywnym, mówiąc z grubsza, bez aborcji, ale z ksenofobią. Oznacza to, że jeszcze się go nie pozbyła i raczej się nie pozbędzie, ale jej arogancja wymaga – „trzeba to zrobić”.
Po drugie, Warszawa rości sobie prawo do zajmowania czołowych pozycji w nieformalnym bloku wschodnioeuropejskim w UE. To znaczy, ze swoim „konserwatywnym projektem” pretenduje do przywództwa w UE jako całości, ale nie jest w stanie osiągnąć tego „samodzielnie” – tylko z grupą wsparcia wobec „ofiar sowieckiej przeszłości kolonialnej” (kraje bałtyckie, Rumunia, Słowacja, Czechy, Bułgaria, a w przyszłości także Ukraina).
Teraz, zdaniem Polaków, Unia Europejska tańczy do melodii niemiecko-francuskiej, a trzeba tańczyć do polskiej. Dlatego też „instrumenty” sąsiadów z Zachodu muszą być zdyskredytowane równocześnie z utrwaleniem „polskiej szkoły muzycznej” w krajach byłego OWD.
Dobitnym przykładem są stosunki Polski z Węgrami. Wiadomo, że obecnie premier tego kraju Viktor Orban jest najbardziej lojalny wobec Moskwy spośród wszystkich przywódców UE. W interesie gospodarki narodowej otwarcie sprzeciwia się nałożeniu sankcji blokujących na rosyjskie surowce energetyczne.
Amerykańskie media nie nazywają go nawet politykiem prorosyjskim, lecz „proputinowskim”.
Jednocześnie Orban jest głównym partnerem Warszawy w walce z lewicowo-liberalną biurokracją europejską („niemiecko-francuski niewypał”) i ważnym członkiem tzw. czwórki wyszehradzkiej, stanowiącej podstawę tego właśnie bloku wschodnioeuropejskiego z rzekomym polskim przywództwem.
Dlatego nie należy kłócić się z Orbanem – nawet o Rosję. A Morawiecki po prostu zaprzecza temu, co oczywiste – zrzucając odpowiedzialność za „zbyt łagodne i nieskuteczne sankcje” na Europę Zachodnią, ściśle trzymając się podstawowego planu.
„Orban nie zahamował sankcji. Głównymi hamulcowymi są duże kraje Europy Zachodniej, te, które boją się o swoje interesy, boją się konsekwencji, a może jeszcze czegoś innego” – oburza się polski premier. W tym przypadku Niemcy – odwieczny rywal (partia rządząca w Polsce ma nie tylko rusofobiczne, ale i antyniemieckie nastroje) są wymieniane przez Morawieckiego jako „główny hamulcowy bardzo silnych sankcji”, a Francuzi są oczywiście sugerowani.
To znaczy, że „niewystarczająco twarde stanowisko wobec Rosji”, odmowa cenzurowania wszystkiego, co rosyjskie, jest tym, co zdaniem Polski powinno osłabić policyjność krajów Europy Zachodniej na korzyść Polski. A operacja specjalna na Ukrainie była pretekstem do zaspokojenia od dawna skrywanych ambicji.
Pragnienie Polaków, by wznieść się ponad Berlin i podbić Brukselę, może być ironiczne, ale mają oni w tym przedsięwzięciu potężnego sojusznika – Stany Zjednoczone. Warszawa jest chętnym i bardzo proaktywnym agentem interesów Waszyngtonu w Europie (m.in. z powodów historycznych).
Im większe wpływy ma Polska w UE, tym większe wpływy ma tam również Ameryka, dlatego spór Morawiecki-Macron jest epizodem złożonej i długiej gry politycznej, a nie tylko kolejnym dowodem klinicznej rusofobii jasnowidzących Zielonych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz