środa, 15 czerwca 2022

Ile dała ci firma farmaceutyczna? Dlaczego lekarze boją się tego pytania

Ile dała ci firma farmaceutyczna? Dlaczego lekarze boją się tego pytania



Z sondażu przeprowadzonego na zlecenie Naczelnej Izby Lekarskiej wynika, że dwie trzecie lekarzy jest za tym, by ujawniać wszystkie korzyści uzyskiwane od przemysłu farmaceutycznego (123RF)

Każdy będzie mógł sprawdzić, ile jego lekarz zyskał na kontaktach z producentami leków. Wielu lekarzy boi się takiej jawności.

Rok 2015 jest pierwszym rokiem obowiązywania kodeksu przejrzystości przygotowanego przez EFPIA, czyli Europejską Federację Przemysłu i Stowarzyszeń Farmaceutycznych. Firmy skupione w EFPIA to czołowi producenci leków na świecie. Działają również w Polsce, dlatego kodeks przejrzystości wchodzi w życie także w naszym kraju.

Od stycznia firmy zbierają więc dane o tym, jakie wynagrodzenia płacą lekarzom. Dane za całe 12 miesięcy opublikują w czerwcu 2016 roku.

Po co nam przejrzystość

Kontakty lekarzy z firmami farmaceutycznymi same w sobie nie są złe. Skończyły się już czasy, kiedy zdolny lekarz odkrywał nowy lek i bez badań zaczynał podawać go chorym. Taki lekarz najpewniej zostałby pozbawiony prawa wykonywania zawodu. Bo eksperymenty w medycynie przynosiły chorym raz korzyści, raz śmierć. Dziś więc ten, kto chce wprowadzić nową terapię, musi ją przetestować, najpierw na setkach lub tysiącach zdrowych ludzi, potem na tysiącach chorych. Żeby wyniki badań były wiarygodne, testy są podwójnie randomizowane. I pacjent, i lekarz nie wiedzą, czy dostaje on nowy lek czy tylko placebo. Takie badania kosztują fortunę.

Na całym świecie firmy farmaceutyczne wynagradzają lekarzy za prowadzenie na ich zlecenie badań klinicznych, doradzanie przy ich planowaniu oraz konsultacje. Do niedawna firmy nie żałowały też na prezenty, wizyty w drogich restauracjach, a co cenniejszym ekspertom finansowały przeloty pierwszą klasą na konferencje do egzotycznych krajów. Na miejscu zapewniały pobyt w luksusowych hotelach i wycieczki.

Temu rozpasaniu sprzeciwiono się kilka lat temu. Firmy nie chciały być już postrzegane jako te, które kupują sobie lekarzy, gdyż zauważyły, że budzą tym nieufność u pacjentów. Wiele towarzystw naukowych wprowadziło również ograniczenia i nie organizuje już konferencji na tropikalnych wyspach.

Nie znaczy to jednak, że problem całkowicie zniknął. Dwa lata temu rząd Chin oskarżył firmę GlaxoSmithKline (GSK), że wysyłała chińskich lekarzy na zagraniczne wycieczki, jeśli przepisywali oni pacjentom jej drogie leki. I że wydała na to pół miliarda dolarów. Pod naciskiem rządu koncern obniżył ceny leków na chińskim rynku. Zapowiedział też, że nigdzie na świecie nie będzie już finansował lekarzom wyjazdów.

Decyzja GSK wywołała szok. Fundowanie lekarzom wyjazdów na konferencje naukowe to bowiem przyjęta w świecie praktyka. W Polsce do wyjątków należą ci doktorzy, którzy jeżdżą na własny koszt. Wyjazd lekarza na krajową konferencję to koszt kilkuset złotych, bo poza podróżą trzeba jeszcze zapłacić za wejście. Jeśli konferencja trwa dłużej niż dzień, dochodzi hotel. A uczestnictwo w konferencjach jest dla lekarzy obowiązkowe. Za udział w nich dostają tzw. punkty edukacyjne. Ze zdobytych punktów doktorzy są rozliczani przez samorząd lekarski.

Właściciele poradni i dyrektorzy szpitali od lat twierdzą, że ich placówek nie stać na płacenie za udział lekarzy w konferencjach, zwłaszcza zagranicznych, bo wtedy podróż z hotelem i opłatą konferencyjną to koszt 3-10 tys. zł. Jeżdżą więc na koszt firm farmaceutycznych.

Ale pozostaje pytanie: Czy taki dyrektor jest obiektywny, podejmując decyzję, jaki kupić sprzęt i leki dla szpitala? Czy obiektywny jest lekarz wypisujący na recepcie ten, a nie inny lek? Czy aby uniknąć podejrzeń o konflikt interesów, nie lepiej ujawnić wszystkie korzyści?

Firmy uznały, że lepiej, i wymyśliły kodeks przejrzystości. Popiera go wielu lekarzy, także w Polsce, bo uważają, że w ten sposób są bardziej wiarygodni dla pacjentów.

Jak to się robi w Ameryce

Idea, by ujawniać korzyści, które odnoszą lekarze z kontaktów z firmami farmaceutycznymi, a także fundacjami i całym przemysłem medycznym, narodziła się w Stanach Zjednoczonych. Od dwóch lat obowiązuje tam ustawa Sunshine Act. Jej wprowadzenie nie wywołało wielkich protestów: być za przejrzystością jest dziś w modzie. Miało jednak inny efekt - firmy oszacowały, że po jej wprowadzeniu ich wydatki na honoraria, kolacje i sponsorowane wyjazdy dla lekarzy stopniały o jedną trzecią. Najpopularniejsze tłumaczenie jest takie: kiedy już lekarze uświadomili sobie, że firmy wyspowiadają się z wszystkich pieniędzy, które na nich wydały, ich apetyt znacząco zmalał.

Zaglądamy do rejestru newbielink:https://openpaymentsdata.cms.gov/ [nonactive]. Wystarczy wpisać nazwisko lekarza i już pojawią się dane o jego korzyściach (na razie tylko za 2013 rok).

Ci, którzy spodziewają się sensacyjnie wielkich kwot, będą rozczarowani. Z rejestru możemy się na przykład dowiedzieć, że prof. Maria Siemionow, sławna na całym świecie Polka, która od lat pracuje w klinice w Cleveland w USA i przeprowadziła tam pierwszą w świecie pełną transplantację twarzy, zarobiła w 2013 roku 620 dol., z czego 550 dol. to było honorarium za wykład dla fundacji Musculoskeletal Transplant. Pozostałe 70 dol. zapłaciła firma Lumenis, producent zaawansowanego technologicznie sprzętu operacyjnego (m.in. mikroskopów), za rozrywkę, czyli - jak można przypuszczać - bilet na koncert lub przedstawienie.

Natomiast dr David Williams, prezes Amerykańskiego Towarzystwa Hematologicznego, zarobił na kontaktach z firmami 15 816 dol. i 10 centów. Największa pozycja w jego przypadku to 3,8 tys. dol. za udzielenie konsultacji firmie Novo Nordisk. Lektura wymaga cierpliwości, bo w dziale "posiłki i napoje" wylicza się chyba wszystkie kawy za niecałe 2-3 dol. wypite przez dr. Williamsa na koszt tej czy innej firmy.

W rejestrze wymienione są też szpitale. Np. renomowana Mayo Clinic w Arizonie zarobiła na badaniach klinicznych prawie 2 mln dol., a Mayo Clinic Saint Marys Hospital w Rochester - przeszło 4,2 mln dol.

W Europie śladem Stanów poszła na razie tylko Francja i uchwaliła ustawę, która zmusza do ujawniania korzyści zarówno lekarzy, jak i innych przedstawicieli zawodów medycznych, takich jak pielęgniarki, fizjoterapeuci, położne czy dietetyczki. Muszą to robić nawet studenci medycyny i stażyści. I chodzi o korzyści uzyskane od producentów nie tylko leków, lecz także m.in. kosmetyków, soczewek, materiałów medycznych (protezy, pieluchomajtki) i oprogramowania komputerowego służącego w medycynie. Francuskie prawo jest więc jeszcze bardziej restrykcyjne niż amerykańskie.

Podzielona Europa

Nim uchwalono przepisy we Francji, rejestr lekarskich korzyści powstał w Holandii. Wystarczył wniosek ministra zdrowia, a firmy farmaceutyczne oraz eksperci Królewskiego Holenderskiego Towarzystwa Lekarskiego utworzyli fundację, która sama opracowała kodeks i utworzyła bazę danych dostępną od dwóch lat w internecie. Podobnie jak w USA wystarczy wpisać nazwisko lekarza i miasto, w którym pracuje, a wyświetli się, kto i ile zapłacił mu za wykład czy wyjazd na konferencję. W bazie są nazwiska tylko tych lekarzy, którzy kosztowali firmy łącznie więcej niż 500 euro. - Kiedyś lekarze bezmyślnie korzystali ze sponsorowanych wyjazdów. Dziś już tego nie robią, ale potrzebowali czasu, aby zrozumieć, że taki rejestr jest potrzebny. Negatywne zdanie o naszej bazie ma 20 proc. lekarzy - mówił Lode Wigersma, szef Towarzystwa, podczas niedawnej konferencji w Rotterdamie poświęconej kodeksowi przejrzystości.

Holendrzy podkreślają, że przez pierwsze tygodnie funkcjonowania rejestru zainteresowanie nim było bardzo duże. Potem, kiedy się okazało, że nie ma w nim sensacji, zmalało. Dziś 17 proc. lekarzy w Holandii nawet nie wie, czy ich nazwisko jest w rejestrze czy nie.

Europa w sprawie kodeksu przejrzystości jest podzielona. - W Wielkiej Brytanii czy krajach skandynawskich poparcie dla jawności jest większe, bo tam od dawna panuje kultura przejrzystości, a lekarze uważają się za kogoś w rodzaju pracowników państwowych. Inaczej jest w Niemczech, gdzie lekarze mają poczucie własnej niezależności i wysokiej pozycji. Niewielkie poparcie dla jawności jest też w niektórych krajach południa Europy - mówił nam przed dwoma laty Richard Bergström, dyrektor generalny EFPIA.

Od tamtego czasu sytuacja się nie zmieniła. Dlatego trudno się spodziewać szybkiego uchwalenia przepisów, które obowiązywałyby w całej Unii Europejskiej. Kodeks opracowany przez EFPIA będzie realizowany na zasadzie dobrowolności.

W Polsce będą go realizować firmy zrzeszone w stowarzyszeniu Infarma (polski odpowiednik EFPIA), która skupia tylko zagraniczne firmy. Polskie firmy produkujące leki generyczne nie były zainteresowane kodeksem przejrzystości.

Informacje o tym, jakie korzyści odniósł konkretny lekarz, będą publikowane w rejestrze tylko za jego zgodą. Inaczej firmy złamałyby przepisy o ochronie danych osobowych. Ilu lekarzy będzie odważnych?

Z sondażu przeprowadzonego na zlecenie Naczelnej Izby Lekarskiej wynika, że dwie trzecie lekarzy jest za tym, by ujawniać wszystkie korzyści uzyskiwane od przemysłu farmaceutycznego. Jednak pytani bezpośrednio, czy sami by to zrobili, już tak otwarci nie są. - Lekarze rodzinni są za, bo wielkich korzyści nie mają. Gorzej będzie z profesorami - uważa Jacek Krajewski, szef Porozumienia Zielonogórskiego.

- Owszem, ujawnienie honorariów za wykłady będzie budzić opór. To z obawy. Ludzie nie mają nic przeciwko temu, że celebryci świetnie zarabiają. Zarobki lekarzy, choćby byli wybitnymi specjalistami, wciąż budzą złe emocje - mówiła prof. Janina Stępińska, kardiolog, krajowa konsultantka w dziedzinie intensywnej terapii podczas debaty o przejrzystości w Fundacji Batorego. Inni mówili o tym, że Polacy są z natury zazdrośni o to, że komuś się lepiej powodzi. A prof. Zbigniew Gaciong, krajowy konsultant w dziedzinie hipertensjologii, otwarcie zadeklarował, że własnych korzyści nie ujawni, bo wystarczy, że składa oświadczenia o dochodach w urzędzie skarbowym.

W kodeksie chodzi jednak tylko o korzyści z kontaktów z firmami, i to nie wszystkie. W europejskich rejestrach nie będzie danych o wynagrodzeniach za badania kliniczne, choć są one znacznie wyższe niż honoraria za wykłady. Firmy farmaceutyczne wydają na nie w Polsce rocznie ponad 800 mln zł, z czego znacząca część to właśnie wynagrodzenia dla badaczy. W czasach, kiedy lekarze podpisywali z firmami dwustronne umowy (nie dzielili się ze szpitalem, w którym badanie było realizowane), szły one w miliony.

Jak jest teraz - niestety się nie dowiemy. Ewa Grenda, prezes Infarmy, tłumaczy to tym, że w każdej placówce rozliczenia dotyczące badań klinicznych "są nieco inaczej zorganizowane - różny procent tego, co firmy przekazują, trafia do lekarzy". Inni tłumaczą, że chodzi o ochronę konkurencji - firmy nie chcą zdradzać, ile komu płacą. Będą więc tylko ogólnie podawać, ile każda z nich wydała w naszym kraju na badania. W przyszłości te raporty będą bardziej szczegółowe. Na razie taka przejrzystość na raty jednak trochę rozczarowuje.

Źródło: newbielink:http://wyborcza.pl/TylkoZdrowie/1,137474,17476654,Ile_dala_ci_firma_farmaceutyczna__Dlaczego_lekarze.html [nonactive]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Brytyjczycy, nic się nie stało!!!

  Brytyjczycy, nic się nie stało!!! A to gagatek ! Przecie kosher Izaak … https://geekweek.interia.pl/nauka/news-newton-jakiego-nie-znamy-zb...