środa, 1 lutego 2023

Zarabiamy i biedniejemy

 

Zarabiamy i biedniejemy


Pieniądze jednak to nie wszystko

Według danych ekonomicznych w Polsce żyje się coraz lepiej – zarabiamy więcej, a praca przynosi nam więcej satysfakcji. Politycy twierdzą, że to ich zasługa, że pod względem jakości życia i wynagrodzeń doganiamy już nie na kilometry ale wręcz na metry Zachód.

Czyżby? Jakoś mi się w te zapowiedzi nie chce specjalnie wierzyć, tym bardziej że doganianie Zachodu w kwestii finansowej jest u nas zapisane od lat jako słynne gonienie króliczka, ale tak żeby go nie złapać.

Raz na dwa lata GUS publikuje więc dane o naszych zarobkach.

Ostatnio z tych wyliczeń wyszło im że zarabiamy 2512 złotych do ręki.

Oczywiście, jest to kwota na czysto do ręki, po odjęciu podatków na rzecz USA, albowiem Polska jak wiadomo nielicznym nie jest państwem lecz zarejestrowaną na Wall Street spółką, o której wyższy urzędnik administracji amerykańskiej powiedział, nie tak znowuż dawno, że nasz kraj jest już od jakiegoś czasu 51 stanem USA tylko zwykli Amerykanie jeszcze o tym nie wiedzą.

Po za tym kwota brutto, którą media i politycy tak chętnie się posługują ma głownie podkolorować obraz ogarniającej nas nędzy. Taka dobra socjotechniczna mina do uprawianej złej gry.

Powróćmy więc do wyliczeń. Otóż wspomniany GUS obliczył nam również i tzw. dominantę, czyli najczęściej powtarzającą się wartość wynagrodzeń w Polsce, a ta wyniosła w badanym okresie 1511,61 zł netto. To mniej niż w badaniu sprzed dwóch lat (2469 zł brutto, a więc ok. 1787 zł netto).
[Dominanta – to inaczej moda, wartość modalna, wartość najczęstsza – admin]

Czy aby nie wychodzi z tej wyliczanki słynna miska ryżu premiera Morawieckiego zapowiadana przez niego „U Sowy”? Bo mnie tak.

A jak nasze zarobki przedstawiają się na tle innych państw Unii Europejskiej?

To każdy wie. Nędznie, i to mimo szumnych kłamstw socjalistów, że jesteśmy dla innych kimś ważnym. Wprawdzie od 2000 roku PKB na mieszkańca Polski rzeczywiście wzrósł o 149,8% (licząc w euro) wobec 58,8% dla całej Unii Europejskiej – to jednak już nasze zarobki wciąż są het, daleko za innymi krajami UE.

Pokutuje tutaj słynne „a wystarczyło nie kraść”. Ja bym dodał do tego jeszcze drugi człon równie ważny „i nie być zdrajcą”.

Według danych Europejskiego Urzędu Statystycznego (Eurostatu) średnie miesięczne wynagrodzenie mieszkańca całej UE wynosi prawie 2 904,30 czyli ok. 12 560 zł. Średnia państw należących do strefy euro jest jeszcze wyższa i wynosi 3 094,22 euro – ok. 13 380 zł. Polska zajmuje na tej długiej liście 8. miejsce ale od końca, gdyż przeciętna miesięczna pensja w naszym kraju to zaledwie 982,32 euro….

To jaskrawy przykład na to, że kraj jest przeżarty od góry do dołu korupcją i agenturą, która jest sztandarem jego upadku.

Wprawdzie pomiędzy 1989 a 2016 rokiem płace w Polsce wzrosły aż o 200%, a sam PKB o 225%, to jednak nasz PKB (48%) jest znacznie niższy od średniej unijnej, która wynosi 55%. Mimo że dane te podała KE twierdząc, iż niebawem to się nam zmieni na lepsze.

Pewnie dla Brukseli, bo jak wspomniałem na początku Polska to nie państwo, ale jedna wielka korporacja składająca się z większych i mniejszych korporaciątek. Firmy prywatne zaś, to wprawdzie jeszcze widoczny element na rynku, chociaż z wyraźną tendencją do zanikania.

W tej sytuacji nie ma szans na poprawę sytuacji, gdyż o ile pracownicy mogą się jakoś dogadać z pracodawcą – właścicielem firmy odnośnie podwyżek i poprawy warunków pracy, to już z korporacją nie, gdyż ta istnieje głównie właśnie dzięki nisko opłaconym pracownikom, tanim surowcom, kiepskiemu prawu itp.

Jeśli więc jakiś element z tego trójnogu się chybnie, to korporacja likwiduje natychmiast swój biznes i przenosi się tam, gdzie znajdują się wygodne dla niej warunki.

W naszej gospodarczo-politycznej rzeczywistości, która jest od kilkudziesięciu lat bardziej matrixem ekonomicznym, prawnym, a także niepodległościowym, całą tę powyższą „analizę” nawet najmądrzejszą można więc o rant latarni rozbić, bo żeby coś zmienić trzeba… wiemy, ale czy jest sens się powtarzać, skoro nawet najbardziej sensowne słowa są dla ludzi niczym groch rzucany o ścianę?

Mikker – Katolik praktykujący, wolnościowiec

Komentarz użytkownika „maur”

AMAZON w Szczecinie i Berlinie
Nie w samym Szczecinie a w pobliżu Kołbaskowa i A6.

Idealny wzorzec porównawczy. Dane z pierwszej ręki, bo i żona i córka pracowały w A.
1. Ci sami dostawcy produktów.
2. Ci sami odbiorcy produktów.
3. Ten sam produkt.
4. Ten sam system dystrybucji, te same roboty, takie same linie, itd.

Wszystko takie same oprócz kilku zasadniczych spraw;
1. Płaca godzinowa w Szczecinie około 5 Euro, w Berlinie minimum 11 Euro. Czyli u nas 45% stawki.
2. Wydajność w Szczecinie egzekwowana od 250 szt./h do powyżej. W Berlinie nikt nie śmie wspomnieć o wydajności, choć zaleca się osiąganie pułapu 140-150 szt. W Szczecinie ambitni leaderzy narzucili ostatnio 280 szt./h.
Chodzi o wydajność w zakresie zapakowania towaru do paczek gotowych do wysyłki do klientów. Szt. dotyczą liczby produktów.

W Szczecinie pod Amazon co chwilę niemal podjeżdżają karetki pogotowia i nikomu to nie przeszkadza.

W innym KLFA (Konzentration Lager Fur Arbeit) obowiązują podobne zasady.

Jak masz L4, co w czasach c19 jest wymuszoną normą, bo karuzele kwarantann albo i leczenia, to nie ma szans na przedłużenie umowy okresowej. Nawet jeżeli dorobiłeś się umowy stałej i kilka lat pracujesz, to i tak zwolnią człowieka. Bo krótko po operacji kręgosłupa i już nie będzie tak wydajny a poza tym trzeba się liczyć, że L4 i operacja były skutkiem złych warunków pracy, co w przyszłości może zrodzić problemy z odszkodowaniem.
Wczoraj dali wypowiedzenie jednej dziewczynie, która wróciła do pracy dopiero co po operacji kręgosłupa…

Nawet Bismarck by nie zdzierżył, wszak nie po to wprowadzał ubezpieczenia społeczne.

https://kosa24.nowyekran24.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...