Wbrew poznawczym dysonansom
Wprawdzie jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej – bo taki jest rozkaz, a skoro taki jest rozkaz, to musimy się słuchać, bo w przeciwnym razie zapanowałby dysonans poznawczy, podobny do tego, w jakim znalazła się nasza niezwyciężona armia po odkryciu w lesie pod Bydgoszczą przez przypadkowego jeźdźca ruskiej rakiety, której przedtem – no właśnie.
Tu się zaczyna dysonans poznawczy, bo z jednej strony słyszymy, że nikt tej rakiety nie zauważył, ale z drugiej – że przeciwnie – była ona od samego początku śledzona nie tylko przez naszą niezwyciężoną armię, ale i przez „siły NATO”.
Widocznie jednak tylko do momentu, w którym upadła, bo skoro upadła, to po co jeszcze śledzić taką upadłą rakietę? Wiadomo, że co upadło, to przepadło i gdyby nie ten przypadkowy jeździec, który nie wiadomo po co włóczył się po lesie, nie byłoby żadnej afery, więc nic nie musiałoby nawet kończyć się wesołym oberkiem.
Za epidemii, podobnie jak za komuny, było lepiej, bo rząd „dobrej zmiany” zakazał wstępu do lasu, a w tej sytuacji, jeśli jakiś przypadkowy jeździec by się w lesie znalazł, to z pewnością był to jeździec bez głowy, o którym nawet pisano w książkach: „Naftowa lampa, cygaro w ustach, cisza w pokoju. Zza palisady rży niespokojnie srokaty mustang, dzwonią cykady. Śpiąca w hamaku blada Luiza budzi się, patrzy między parowy, widzi na wzgórzu, w blasku księżyca, jeźdźca bez głowy” – pisał poeta.
Za komuny było inaczej; kiedy podczas szukania gniazd drapieżnych ptaków w lasach koło Wierzchowisk, zostałem aresztowany pod zarzutem szpiegostwa – bo, jak się potem okazało, w tym lesie był bomboskład – w jednostce wojskowej na Majdanku w Lublinie musiałem napisać notatkę z wyjaśnieniem, po czym usłyszałem, że jestem „wolny”. Przypominam o tym, by młodzież wiedziała, że nawet za komuny można było znaleźć przestrzeń wolności, która w dodatku była zatwierdzona przez władze naszej ówczesnej armii, oczywiście niezwyciężonej – bo jakże by inaczej?
Teraz jednak rozpoczęło się poszukiwanie winowajców tej sytuacji, z czego rodzą się kolejne dysonanse poznawcze, podobne do tych w Bachmucie na Ukrainie. Niezwyciężona armia ukraińska, zgodnie z prawdą twierdzi, że przełamała tam ruską obronę, a ruscy agresorzy tymczasem kłamią, że wcale nie. Jak tak dalej pójdzie, to może skończyć się tak, jak w opowiadaniu Stanisława Lema, kiedy to dwie planety prowadziły ze sobą długotrwałą wojnę, która może by się jakoś zakończyła, gdyby nie to, że nie wiadomo było, kto właściwie wygrał. Ponieważ strony wojujące nie mogły w tej sprawie dojść do porozumienia, wybuchła kolejna wojna, która trwała aż 10 lat.
Tymczasem pan redaktor Andrzej Talaga poinformował, że Ukraina ma tylko cztery miesiące, by osiągnąć ostateczne zwycięstwo. Że je osiągnie, to rzecz pewna, bo tak powiedział światu prezydent Stanów Zjednoczonych Józio Biden podczas ostatniego pobytu w Warszawie – że Ukraina „musi wygrać”.
Nawet nie śmiem sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby tak nie wygrała – bo co by się wtedy działo w Ameryce? Zaraz jakaś Schwein zaczęłaby domagać się wyjaśnień, po co w takim razie wydano tyle forsy, kiedy możliwości nowych broni można by znacznie taniej wypróbować na miejscowych poligonach? Kto wie, czy nie doprowadziłoby to do zwycięstwa w przyszłorocznych wyborach prezydenckich kandydata Partii Republikańskiej – chociaż zdrowe siły w USA robią co tylko mogą, żeby do tego nie dopuścić.
Oto Donald Trump, który odgraża się, że znowu zostanie prezydentem, właśnie został skazany przez niezawisły sąd, ale nie za „gwałt”, tylko na zapłacenie 5 milionów dolarów pewnej pani, która pozwoliła mu „wykorzystać się seksualnie”. Aż strach pomyśleć, co się będzie teraz działo, bo inne panie też sobie zaczną przypominać, jak to były wykorzystywane seksualnie, jak nie przez małżonków, to przez dorywczych dobiegaczy i domagać się milionów. Tylko patrzeć, jak nadejdzie potężny kryzys demograficzny, bo w tej sytuacji bliskie spotkanie III stopnia z kobietą byłoby jeszcze bardziej ryzykowne, niż bliskie spotkanie III stopnia z tygrysem. W takiej sytuacji Chińczycy musieliby tylko cierpliwie czekać, a potem brać nie tylko Tajwan, ale nawet całą Amerykę, z tymi wszystkimi tamtejszymi twardzielami.
Wracając tedy na Ukrainę, to dzięki panu redaktorowi Andrzejowi Taladze wiemy, że ostateczne zwycięstwo musi nastąpić w ciągu najbliższych czterech miesięcy. A dlaczego? A dlatego, że sojusznicy Ukrainy po upływie tego czasu zaczną tracić chęć dalszego wspomagania tego kraju. A czy bez wspomagania ostateczne zwycięstwo będzie możliwe? Musimy w to wierzyć, bo – po pierwsze – tak kazał prezydent Biden – a po drugie – bo przecież w coś wierzyć trzeba, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy dawne kulty są systematycznie podgryzane, jak nie przez Judenrat „Gazety Wyborczej”, to przez ofiary pedofilii, co to też nie wzgardziłyby milionami, chociaż u nas z tym może być trochę gorzej, bo u nas Rezerwa Federalna nie drukuje dolarów, a co najwyżej – jacyś fałszerze – których natychmiast wyłapują nasi bezpieczniacy.
Zatem – „credo quia absurdum” – co się wykłada, że wierzę, bo to niedorzeczne – jak miał podobno podczas dysputy powiedzieć greckim filozofom Tertulian. Zresztą po co tu Tertulian, kiedy i my mamy przysłowie, że „jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści”? Znaczy – można strzelać i bez prochu – byle do ostatecznego zwycięstwa.
A jak może wyglądać ostateczne zwycięstwo? Tu też może pojawić się dysonans poznawczy, a w każdym razie – jego pozory. Właśnie z czeluści dobiegają fałszywe pogłoski, jakoby toczyły się zakulisowe rozmowy w sprawie utworzenia przez Polskę i Ukrainę wspólnego państwa. Zresztą pan prezydent Duda wspominał o tym już rok temu, podczas obchodów święta 3 maja. W ten sposób Ukraina mogłaby otrąbić zwycięstwo, bo w zamian za terytoria pozostające pod ruską okupacją, mogłaby otrzymać całą Polskę – no, może nie do końca całą, bo w tej sytuacji Niemcy też mogłyby chcieć dokończenia dzieła zjednoczenia – ale jakąś tam jej część – oczywiście poza terenem przewidzianym na Judeopolonię – bo myślę, że i amerykańscy twardziele mogliby chcieć przy tej okazji załatwić sprawę ustawy nr 447.
Ruscy szachiści zatrzymaliby sobie Donbas, Ługańsk, Chersoń, Zaporoże i Krym, więc też mogliby otrąbić zwycięstwo, a nam by się powiedziało, że oto właśnie na naszych oczach iści się idea jagiellońska – więc my też mielibyśmy swój zasłużony udział w ostatecznym zwycięstwie. Zatem – jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej – byle poczekać jeszcze tylko cztery miesiące.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz