Nowa Kachowka
Zaraz po ogólnopolskich obchodach Dnia Konfidenta, gruchnęła wieść o wysadzeniu w powietrze tamy na Dnieprze w Nowej Kachowce na Ukrainie. Ta sytuacja znakomicie potwierdza trafność spostrzeżenia, że pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda. Każdej wojny – a ta sprawia wrażenie wyjątkowo zakłamanej, jako że obok testowania tam najnowszej techniki zbrojeniowej, testowane są też umiejętności pierwszorzędnych fachowców od duraczenia, zwanego elegancko „dezinformacją”.
Toteż i w tej sprawie mnożą się, niczym „koncepcje” w głowie Kukuńka, wzajemne oskarżenia o to, kto tę tamę wysadził. Prezydent Zełeński od razu wiedział, że to Rosjanie. Czy sam się dowiedział, czy też tylko powtórzył po Amerykanach, którzy też od razu spenetrowali prawdę – to nieważne – bo z kolei Rosjanie o wysadzenie tamy oskarżają Ukraińców.
Żeby nie naśladować pana ambasadora Szczerskiego, który z trybuny ONZ miota bezsilne złorzeczenia, jak to Polska „zrobi wszystko”, żeby udusić zbrodniarza wojennego Putina gołymi rękami w nadziei, że Pan Nasz Miłosierny z Waszyngtonu zauważy jego gorliwość i pomyśli o nagrodzie, ani żeby nie naśladować telewizji rządowej i telewizji nierządnych, które, ponad podziałami, oddały swoje sumienia w pacht Departamentowi Stanu USA i Sztabowi Generalnemu Ukrainy, po których podają naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu zbawienne prawdy do wierzenia, odwołajmy się do klasyki, to znaczy – do starożytnych Rzymian – którzy na każdą okoliczność mieli w zanadrzu pełną mądrości sentencję. Na taką, jaka się wydarzyła w Nowej Kachowce też mieli, a mianowicie: „is fecit cui prodest”, co się wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał.
W takiej sytuacji postawmy pytanie, kto na wsadzeniu tamy na Dnieprze skorzystał, a więc – kto mógł ją wysadzić?
Rosja
Pierwsze podejrzenia kierują się w stronę Rosji i to nawet nie dlatego, że tak mówią amerykańscy twardziele, tylko przede wszystkim dlatego, że tama ta leży w strefie kontrolowanej przez wojsko rosyjskie. Po drugie – wskutek wysadzenia tamy zalane zostały i to nie wiadomo na jak długo, okolice Chersonia, z którego – jak pamiętamy – rosyjski minister obrony Sergiusz Szojgu wcześniej nakazał armii rosyjskiej się wycofać i w ten sposób taktownie podarować ukraińskiej niezwyciężonej armii sukces, którym mogła się nadymać, przynajmniej przez jakiś czas.
Teraz ten teren został zalany, co zmusiło ukraińskie władze do ewakuacji mieszkającej tam ludności – ale nie o to przede wszystkim chodzi, tylko o to, że na zatopionym obszarze niezwyciężona armia ukraińska nie będzie w stanie przeprowadzić zapowiadanej od miesięcy kontrofensywy, co zauważył nawet taki oddany jej partyzant, jak pan generał Stanisław Koziej.
W tej sytuacji, przynajmniej na tym odcinku, Rosjanie nie muszą obawiać się w najbliższym czasie jakichś niespodzianek, co pozwoli im na większą swobodę manewrowania wojskiem w zmieniającej się sytuacji. A jest to odcinek ważny, bo ewentualne niespodzianki właśnie tutaj, mogłyby doprowadzić do przerwania lądowego korytarza do Krymu. Skoro jednak wielka część terenu, z którego mogłaby wyjść ukraińska ofensywa, została zatopiona, takie zagrożenie oddala się w mglistość i to nawet bez żadnego dodatkowego wysiłku ze strony Rosji. Jak widać, wysadzenie tamy w Nowej Kachowce przyniosło Rosjanom oczywiste korzyści, w związku z tym, w myśl pełnej mądrości rzymskiej sentencji „is fecit cui prodest”, mogli oni tego dokonać.
Ukraina
Ale Rosja nie jest bynajmniej jedynym podejrzanym w tej sprawie. Jak wyjątkowo przytomnie, jak na niego, zauważył pan generał Skrzypczak, który jeszcze niedawno do spółki z panem generałem Polko wygadywał duby smalone, jeśli Ukraina nie rozpocznie zapowiadanej od miesięcy kontrofensywy do momentu rozpoczęcia szczytu NATO w Wilnie, to Zachód się do niej „zniechęci” i może przestać wspierać. A ponieważ Ukraina pozostaje i to od dawna już nie na zachodniej kroplówce finansowej, tylko wręcz na transfuzji, to taka sytuacja oznaczałaby nic innego, jak „zamrożenie konfliktu” – o którym, nawiasem mówiąc, jako o jednej z „możliwych możliwości”, jeszcze w ubiegłym roku wspominała ambasadoressa USA przy NATO, co bardzo zdenerwowało prezydenta Zełeńskiego. Ten szczyt ma się rozpocząć 11 lipca, więc trudno nie zauważyć koincydencji, między tym terminem, a wysadzeniem w powietrze tamy w Nowej Kachowce.
No dobrze, ale na czym polegałaby tu korzyść Ukrainy? Wprawdzie – jak wiemy z rządowej i nierządnej telewizji w Warszawie, na tej wojnie Ukraińcy wcale nie giną; co najwyżej jacyś cywile, albo dzieci, na które Putin dlaczegoś jest szczególnie zawzięty i bombarduje żłobki, przedszkola i szkoły, ale to może być – a jak może być, to pewnie jest – element duraczenia, prowadzonego przez pierwszorzędnych fachowców z ukraińskiego Sztabu Generalnego.
Bardzo możliwe, że tak naprawdę, zarówno wskutek strat wojennych, jak i ucieczki za granicę mnóstwa młodych mężczyzn – co możemy na własne oczy obserwować aktualnie w Polsce – Ukraina może nie dysponować już rezerwami ludzkimi, wystarczającymi do przeprowadzenia kontrofensywy. Rzecz w tym, że na zajmowanych przez siebie terenach Rosjanie przygotowali bardzo głęboko urzutowaną obronę, której przełamywanie i to bez gwarancji powodzenia, musiałoby pociągnąć za sobą poważne straty ludzkie. W tej sytuacji skwapliwość Ukrainy do przeprowadzenia kontrofensywy mogła zostać zredukowana do zera.
Z drugiej jednak strony ani prezydent Zełeński, ani żaden z jego współpracowników, którzy wobec zagranicy, a zwłaszcza Polski, prezentują arogancką postawę roszczeniową, żeby nie powiedzieć – mocarstwową – nie może się do takiej niechęci otwarcie przyznać. Jak z tej sytuacji wybrnąć? Jak zauważył pan generał Skrzypczak, odwlekanie terminu rozpoczęcia kontrofensywy już nie jest możliwe, chyba, że pojawi się jakaś siła wyższa, dzięki której i wilk będzie syty i owca cała, to znaczy – i kontrofensywy nie będzie i Ukraina nie utraci niczego z zachodnich alimentów. Wysadzenie tamy w Nowej Kachowce jawi się w tej sytuacji, jako prawdziwy dar Niebios, bo jakże tu prowadzić kontrofensywę na obszarze zatopionym? Dlaczego więc ukraińscy komandosi nie mieliby tej tamy wysadzić tym bardziej, że wywiad ukraiński jeszcze w ubiegłym roku donosił, że została ona zaminowana? Ukraińcy nie musieliby nawet jej minować, tylko – odpalić ładunki i po krzyku.
Warto w tym miejscu przypomnieć incydent w Buczy. Tuż przed rozpętaniem klangoru wokół ruskiego ludobójstwa w tej miejscowości, do sieci trafił film, pokazujący, jak to batalion „Azow”, którego żołnierze dostarczyli tylu przeżyć pani wicemarszałek Sejmu Małgorzacie Gosiewskiej, znęca się nad rosyjskimi jeńcami. Hałasy podniosły się nawet w amerykańskim Kongresie, żeby przeprowadzić jakieś dochodzenia i tak dalej. W tej sytuacji, kiedy ukraińskie oddziały zajęły Buczę, na tamtejszych ulicach ni z tego ni z owego pojawiło się mnóstwo niepogrzebanych trupów, którym nie we wszystkich wypadkach zdążono zdjąć białe opaski, jakimi oznaczani byli rosyjscy kolaboranci. Oczywiście władze Ukrainy oskarżyły o to ludobójstwo Putina, ale jednocześnie zadbały, by w Buczy nie zjawiła się, broń Boże, ekipa Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, którą – jak pamiętamy – Niemcy wpuścili do Katynia. Oczywiście w obliczu takiej zbrodni hałasy w amerykańskim Kongresie ucichły jak nożem uriezał. Jak bowiem wiemy, nic tak nie gorszy, jak prawda, która zresztą – jak wspomniałem, jest pierwszą ofiarą każdej wojny, a cóż dopiero takiej?
Stany Zjednoczone
Jak wiadomo, Stany Zjednoczone jako pierwsze i ponad wszelką wątpliwość o wysadzenie w powietrze tamy w Nowej Kachowce oskarżyły Rosję. Wszystko to oczywiście być może, ale pamiętamy, jak wielki niesmak wywołało w Ameryce podziękowanie Księcia Małżonka za wysadzenie w powietrze gazociągów Nord Stream. Potem polecono nam przyjąć do wiadomości, że gazociągi wysadził Putin, no bo jakże by inaczej – ale Niemcy, które wpakowały w nie bardzo dużo swoich pieniędzy, nadal prowadzą w tej sprawie śledztwo, w ramach którego pewna osoba podobno już zaczęła z nimi „współpracować”. Co z tego wyniknie – tego ma się rozumieć nie wiemy, zwłaszcza dopóki wojsko amerykańskie stacjonuje na terenie Niemiec – ale cierpliwie czekajmy.
Tedy odwołując się do wspomnianej pełnej mądrości sentencji: „is fecit cui prodest”, postawmy pytanie, czy wysadzenie tamy w Nowej Kachowce przyniosło jakąś korzyść Stanom Zjednoczonym? Pytanie na pierwszy rzut oka wydaje się głupie, bo gdzie Rzym, gdzie Krym!? Ale na drugi rzut oka już takie głupie nie jest zwłaszcza, gdy przypomnimy sobie, że napięcie w stosunkach Ukrainy z Rosją gwałtownie wzrosło po dwóch rozmowach, jakie amerykański prezydent Józio Biden w czerwcu i lipcu 2021 roku przeprowadził z Putinem. W rezultacie doszło na Ukrainie do wojny, którą USA, wraz z 50 krajami od nich tak czy owak zależnymi, prowadzą tam z Rosją do ostatniego Ukraińca. Jak bowiem przyznał podczas swojej pielgrzymki do Kijowa amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin, celem tej wojny jest nic innego, tylko „osłabienie Rosji”.
Ale ta wojna najwyraźniej przechodzi w stan przewlekły i chociaż Amerykanie – w odróżnieniu od „operacji pokojowych” oraz „misji stabilizacyjnych” w Afganistanie i Iraku – bezpośrednio w działaniach wojennych nie uczestniczą, to jednak koszty transfuzji dla Ukrainy zaczynają być odczuwalne, ale to jeszcze nic w sytuacji, gdy ostateczne zwycięstwo, o którym z taką wiarą zapewniał nas prezydent Józio Biden podczas swojej ostatniej bytności w Warszawie, w odległą przyszłość się oddala.
W tej sytuacji dobrze byłoby wyplątać Amerykę z tej awantury zwłaszcza, że tylko patrzeć, jak jakaś Schwein zacznie przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi w Ameryce wydziwiać, po co USA wdały się w tę wojnę i jakie to niby mają odnieść stąd korzyści. Roztrząsanie takich kwestii mogłoby doprowadzić do przegranej prezydenta Józia Bidena, który najwyraźniej uparł się przewodzić Ameryce do upadłego.
Normalnie Ameryka nie mogłaby przerwać transfuzji dla Ukrainy bez utraty prestiżu i bez ryzyka buntu swoich wasali, którzy wcale nie muszą być zadowoleni z wzięcia ich pod pretekstem tej wojny za twarz – a w tej sytuacji, zdawać by się mogło – bez wyjścia – nagle wylatuje w powietrze tama na Dnieprze w Nowej Kachowce, co pozwala bez utraty twarzy zakończyć całą awanturę na tyle wcześnie, że podczas przyszłorocznej kampanii wyborczej wszyscy zdążą o niej zapomnieć.
Zatem wszystko zakończy się może nie – jak to często bywa – wesołym oberkiem – ale „zamrożeniem konfliktu”, czyli rozbiorem Ukrainy. Czy w tej sytuacji amerykańska oferta ewakuacji do USA, jaką w lutym 2022 roku przedstawiono prezydentowi Zeleńskiemu nadal będzie aktualna – o tym się przekonamy, bo prędzej czy później jakaś ukraińska Schwein postawi mu wtedy pytanie, po co to wszystko było?
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz