Afery XXI wieku
„Z wszystkiego można szmal wydostać, tak, jak za okupacji z Żyda” – twierdził Janusz Szpotański w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”. Rzeczywiście, nasze człowieki akurat do tego mają dryg – podobnie jak inne uzdolnione środowiska, a nawet całe narody.
Ten ostatni pogląd jest uważany za antysemicki, przynajmniej przez Żydowską Ligę Antydefamacyjną, która z zagadkowych przyczyn pragnęłaby ukryć przed światem, że Żydzi w Ameryce mają nieproporcjonalny do swojej liczebności wpływ na sektor finansowy, na media i na przemysł rozrywkowy.
Wydawałoby się na pierwszy rzut oka, że to powód do dumy, ale skoro Liga chciałaby to ukryć, to znaczy, że musi być coś do ukrycia. A co? Tego oczywiście nie wiemy, ale powiadają, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Najwyraźniej środowiska żydowskie muszą z tych wpływów czerpać rozmaite korzyści, nie tylko finansowe, ale i każde inne, no a korzyści – jak to korzyści – przekładają się na sumę korzyści, którą nazywamy władzą. To już jest powód do stosowania minimum konspiracyjnego, bo jeśli by się to rozniosło, to szerokie masy ludowe mogłyby zwątpić w demokracją, nie mówię, że naszą – bo tę naszą, to kto tylko wcześniej wstanie, to bezlitośnie chłoszcze – tylko tę eksportową, amerykańską. Tymczasem z eksportu demokracji Nasz Najważniejszy Sojusznik też potrafi wydostać szmalec – no i wszystko się zazębia.
Liga Antydefamacyjna stara się ukryć i napiętnować oczywiste oczywistości, żeby Nasz Najważniejszy Sojusznik mógł bez przeszkód eksportować demokrację i wydostawał z tego szmal – „tak, jak za okupacji z Żyda”.
Rozgadałem się na temat sytuacji u Naszego Najważniejszego Sojusznika, bo wygląda na to, że tamtejsza bezpieka stała się przyczyną afery, którą Donald Tusk nazwał „największą” w XXI wieku. To nie do końca prawda, bo w XXI wieku wydarzyła się też afera hazardowa, w ramach której Wielce Czcigodny Zbigniew Chlebowski („walczę, Rysiu!”) wytapiał z siebie tłuszcz na oczach całej Polski, spłoszony premier Tusk wyrzucał z rządu jednego po drugim murzyńskich chłopców w rodzaju Wielce Czcigodnego Grzegorza Schetyny, no a stare kiejkuty wzięły w obroty samego Donalda Tuska, któremu dały szlaban na wybory prezydenckie.
I kto wie, czym by się to wszystko skończyło, gdyby nie Nasza Złota Pani z Berlina. Ta załatwiła Donaldu Tusku nagrodę im. Karola Wielkiego, co było sygnałem, że jeśli odtąd ktoś podniesie na niego rękę, to będzie miał z nią do czynienia – ale na wszelki wypadek („bo na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności”) przeniosła go na brukselskie salony i w ogóle – zrobiła z niego człowieka.
Na taki widok stare kiejkuty aluzję zrozumiały do tego stopnia, że w końcu się okazało, że żadnej afery hazardowej „nie było”. My jednak wiemy, że oficjalna nieobecność jest tylko wyższą formą obecności, jak to ma miejsce w przypadku Wojskowych Służb Informacyjnych, czy izraelskiej broni jądrowej. A w ogóle „nieistnienie jest atrybutem zaszczytnym, bo przysługuje także Bogu i sprawiedliwości” – napisał prof. Tadeusz Kotarbiński w liście do Antoniego Słonimskiego, kiedy w publikacji wydanej w 1968 roku na temat Związku Literatów Polskich okazało się, że w latach 1957-1959 nikt nie był prezesem tej organizacji.
Wróćmy jednak do afery. Chodzi oczywiście o aferę wizową, która ma charakter rozwojowy, chociaż pociągnęła już za sobą pierwsze ofiary, a właściwie jedną w osobie Wielce Czcigodnego Piotra Wawrzyka, który został dosłownie zdmuchnięty ze stanowiska wiceministra spraw zagranicznych.
Wiele wskazuje na to, że pana ministra zgubiło nawet nie to, że zaczął dawać polskie wizy Hindusom, ale – że zaczął eksportować ich do Ameryki i to w dodatku w charakterze filmowców. Szkoda, że nie był jakimś porządnym antysemitą, bo w przeciwny razie wiedziałby, że amerykański przemysł filmowy jest zazdrośnie strzeżonym monopolem starszych i mądrzejszych, więc kiedy wylądował tam desant filmowców hinduskich, w dodatku wyposażonych w wizy wystawione im przez polskie konsulaty, to amerykańscy bezpieczniacy zostali poderwani na równe nogi. Tymi nogami musieli tupnąć naszym mężykom stanu, dając do zrozumienia, że przegięli.
Taka reprymenda jest jeszcze groźniejsza, niż obsztorcowanie przez pana ambasadora Brzezińskiego, toteż pan wiceminister Wawrzyk został – jak wspomniałem – zdmuchnięty ze stanowiska w jednej chwili i to na pięć tygodni przed wyborami!
Wprawdzie pan Żaryn, rzecznik naszej, tubylczej bezpieki zaprzecza, by amerykańscy bezpieczniacy tupnęli nogą na naszych mężyków stanu, bo nasza bezpieka miała wszystko pod kontrolą jeszcze od lata ubiegłego roku – ale kto by mu tam wierzył! Gdyby nasza bezpieka miała wszystko pod kontrolą, to pan wiceminister Wawrzyk zostałby ze stanowiska spławiony dyskretnie, na przykład – ze względu na stan zdrowia lub przyczyn natury rodzinnej – jeszcze w ubiegłym roku, a nie teraz, kiedy Tusk stoi ante portas głównej jaskini PiS na Nowogrodzkiej.
Jeśli nasza bezpieka w ogóle cokolwiek kontrolowała, to najprędzej w ramach kontroli wewnętrznej – czy wszystkie łapówki są dzielone „po czinu” – czyli według rangi – jak mawiają Rosjanie, co to, jak wiadomo, ”wpływają” na naszą – pożal się Boże! – politykę.
A skoro już o Rosjanach mowa, to przypomnę zasadę ruskiego ministra spraw zagranicznych, księcia Gorczakowa, który nie wierzył nie zdementowanym informacjom. Ponieważ podana przez „Onet” informacja o udziale amerykańskiej bezpieki w położeniu kresu aferze wizowej została przez pana Stanisława Żaryna energicznie zdementowana, to wygląda na stuprocentowo wiarygodną.
Oczywiście odpowiednie organa wszczęły tak zwane „energiczne kroki” i podobno już siedem osób zostało w tej sprawie zatrzymanych – ale nie ma wśród nich żadnego urzędnika państwowego. To może być akurat prawda, bo przecież pan Wawrzyk wiceministrem spraw zagranicznych już być przestał, a poza tym nie wiadomo, czy jest on wśród zatrzymanych.
Jego sytuacja przypomina mi sytuację Władysława Gomułki po tzw. „wydarzeniach grudniowych” w roku 1970, w następstwie których utracił on stanowisko pierwszego sekretarza KC PZPR na rzecz Edwarda Gierka. Opinia publiczna gubiła się w domysłach, co się stało z Władysławem Gomułką, więc partia po dłuższym namyśle wydała komunikat, że „Władysław Gomułka mieszka w Warszawie, pisze pamiętniki, poza tym – leczy się”. W sprawie pana Wawrzyka partia jeszcze się nie wypowiedziała, no, ale mamy wybory, więc i partia ma większe zmartwienia.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz