Każdy kiedyś coś zaczyna rozumieć, ale nie zawsze niestety jest to zrozumienie, że się nie rozumiało tego, co uważało się za zrozumiałe.
Albo pan Michalkiewicz zrozumiał „że są granice których przekroczyć nie wolno”, i sam choć nie „ćwierka z właściwego klucza”, bynajmniej nie chce zaćwierknąć tak, by go czasem odpowiednie siły nie zadziobały, albo zdecydowanie przecenia stan swojej wiedzy na temat tego co w życiu tragiczne a co nie, którą to wiedzę osiągnął w wieku lat ośmiu. Bo po śmierci może się okazać, że tragiczne w naszym życiu jest to że baliśmy się mówić Prawdę z tego czy innego powodu.
Osobiście nie za bardzo podoba mi się sposób w który Pan Dariusz Ratajczak zdecydował bronić się przed byciem ofiarowanym na ołtarzu religii holokaustycznej, ale łatwo oceniać, kiedy nie grozi pójście do więzienia. Być może zapoznanie się z jego mową na wytoczonym mu procesie, pomoże komuś nabrać co nieco sceptycyzmu wobec komór gazowych w jednej z których pan Michalkiewicz osiągnął pełne zrozumienie pewnych prawd.
Holocaust to na gruncie historiografii ciągle zmieniające się wersje tego tragicznego wydarzenia. Do roku 1960 niemal wszyscy sadzili, że np. komory gazowe istniały w Dachau, Ravensbruck, Bergen- Belsen itd. Było wielu „naocznych świadków”, którzy widzieli funkcjonujące w tych obozach komory, zapadały wyroki śmierci na tych, doktorzy byli odpowiedzialni za ich mordercze funkcjonowanie.
I oto nagle pojawił się Martin Broszat, niemiecki historyk z Instytutu Historii Najnowszej w Monachium, zresztą wielki przyjaciel Polaków, który oświadczył, że to nieprawda. Świat historyczny przyznał mu w końcu rację.
Uznał to nawet SZYMON WIESENTHAL w roku 1975. Dzisiaj już nikt rozsądny nie powie, że w tych obozach komory istniały. Podobnie jak nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że hitlerowcy –
– bezsprzecznie mordercy na wielu innych polach — produkowali na skale przemysłową mydło z ludzi albo trudnili się wyrabianiem abażurów ze skory więźniów. Nieustannie też zmienia się szacunek ofiar Holocaustu, nierzadko w odniesieniu do poszczególnych obozów. Przypomnę, że w roku 1992 dr. F. Piper z Muzeum Oświęcimskiego wydal książkę „Ilu ludzi zginęło w KL Auschwitz” (Oświęcim 1992), w której obniżył liczbę ofiar tego obozu z 4 na najwyżej 1,5 miliona. I co? Byli więźniowie oskarżyli go o kłamstwo (patrz „Gazeta Polska”, nr 12 z 1995 r.). Dzisiaj dr Piper sam zabawia się w łowcę „kłamców oświęcimskich”, chociaż obiektywnie sam kiedyś musiał się do nich zaliczać. Zresztą jego ustalenia kwestionuje obecnie inny oficjalny badacz problemu, sponsorowany przez żydowską Fundacje Klarsfeldów, Jean-Claude Pressac, który z kolei obniża liczbę ofiar w tym obozie do około 0,5 miliona. Proszę zwrócić uwagę: w ciągu kilku lat liczba ofiar Oświęcimia spadła z 4 do 0,5 miliona!
Weźmy wreszcie pod uwagę Majdanek. Początkowo podawano, że w obozie tym zamęczono 1,5 miliona ludzi. Później sukcesywnie ta potworna liczba obniżała się. Dzisiaj niektórzy historycy, bynajmniej nie rewizjoniści Holocaustu (choć tak naprawdę moim zdaniem są nimi) przebąkują o 50 tysiącach. Co więcej zaczynają mówić, że ginęli oni nie w wyniku masowych gazowań, a np. rozstrzeliwań. Choćby na tym przykładzie widać, iż prawo nie nadąża za historiograficznymi nowinkami (przy okazji nadmieniam, ze w bezzasadnym akcie skojarzenia z 31 maja obok Oświęcimia widnieje również MAJDANEK!). Albo cóż ma sądzić student historii czy naukowiec czytający książkę jak najbardziej oficjalnego historyka żydowskiego pochodzenia Daniela Goldhagena, którą można kupić w kilku opolskich księgarniach. Nosi ona tytuł „Gorliwi kaci Hitlera; zwyczajni Niemcy i Holocaust” (Warszawa 1999), a pada w niej bardzo dwuznaczne zdanie : „Komory gazowe są symbolem. Jest absurdem sądzić, że bez komór gazowych Holocaust by się nie wydarzył”.
Czyżby wiec oficjalna nauka przygotowywała nas na nowe niespodzianki? Czyżby po raz kolejny zbliżała się do najbardziej kontrowersyjnych twierdzeń ludzi wyklętych, czyli rewizjonistów w rodzaju prof. Roberta Faurissona, Jurgena Grafa czy nawet Davida Irvinga, którzy nie kwestionując bynajmniej istnienia tragicznych obozów koncentracyjnych, poddają w wątpliwość lub negują istnienie komór gazowych? Ale nie idźmy tak daleko, zajrzyjmy do polskiej literatury wspomnieniowo-przyczynkarskiej. Oto w 128 numerze paryskich Zeszytów Historycznych wydawanych przez Jerzego Giedroycia (Paryż 1999) ukazują się wspomnienia więźnia Oświęcimia, Jerzego Stadnickiego, pt. „Mój pamięciowy obraz Oświęcimia ” (ss. 3-18), w których padają szokujące stwierdzenia: np.
„Chorym (w Brzezince – DR) podawano biały chleb i delikatna zupę. Pamiętam, jak w czasie procesu b. komendanta Oświęcimia, Hessa… na jego słowa, iż więźniowie otrzymywali w szpitalu mleko – rozległ się na sali śmiech. Ale to była prawda, sam to mleko piłem.” (s.5) Albo: „Praca była nader różna” najcięższa „przy regulacji Soły, w wodzie i błocie. Za to następna moja praca…była właściwie obijaniem się. Gdy zjawiała się na horyzoncie władza kolega-przodownik oznajmiał: formalna, stosowana była w tym okresie rzadko…”(autor przebywał w Oświęcimiu od 1 października 1943 do 18 stycznia 1945-DR) – s.6. I ostatni cytat ze strony 16: „Oświęcim stał się rychło dla komunizmu dogodnym narzędziem propagandy /…/ Tej propagandzie urzędowej sekundowali nieraz, w najlepszej wierze, tacy autorzy wspomnień, jak Zofia Kossak-Szczucka, czy Krystyna Żywulska. Już sam tytuł książki tej ostatniej: stanowiła wyjątek, iż normalnie nie wychodzi się stamtąd żywym; w rzeczywistości, spośród moich osobistych towarzyszy – wiem konkretnie o śmierci trzech, i to nie w samym Oświęcimiu, lecz w innych obozach”.
Autor ponadto stwierdza na s.17-18, że warunki życia w Oświęcimiu były lepsze niż w innych obozach, w których przebywał. Pytam się zatem, czy to już jest „kłamstwo oświęcimskie”, czy też
jeszcze nie jest. Czy sędziwy Jerzy Giedroyć zostanie oskarżony o złamanie art. 55 ustawy o IPN, czy też nie. A jeżeli nie zostanie oskarżony to pytam się: co to w takim razie jest „kłamstwo oświęcimskie”? A czy w stan oskarżenia zostanie postawiony pan Jan Sobczyk, polski Żyd, który na ręce sadu przesłał książkę swojego autorstwa pt. „Wycieczka na Gore Synaj” (Jastrzębie 1999). W książce tej, znajdującej się w aktach sprawy (karty nienumerowane) znajduje się list tego człowieka. Czytamy w nim m. in.:
„Staje w obronie śmiertelnego wroga mojej rasy, mojej osoby. Staje w imię wolności każdego człowieka do prezentacji poglądów … nie wolno tłumić światopoglądu historyka, gdyż każdy akt ingerencji odbije się w twórczości młodych historyków … pan Dariusz Ratajczak … ma niespotykaną u innych historyków odwagę /…/ … „już ma wyrok śmierci cywilnej w kieszeni … Bardzo mi go żal. Zwyczajnie; cenię odwagę cywilną historyka”.
Tyle laurka, o którą nie zabiegałem, pod moim adresem. Ważniejszy jest jednak inny fragment listu:
„Tadeusz Borowski (wiezień Oświęcimia i Dachau, autor m.in. ” Kamiennego światu” – DR) zginął przyduszony nad palnikiem gazu we własnym mieszkaniu, ponieważ widział pewne rzeczy i z odziedziczą beztroską zaczął mówić (mówił przy wódce w hotelu „Polonia” w Warszawie). Mówił o 10 wieczorem, a rano już nie żył. Niebawem zmarł ten do którego mówił …” Co sugeruje Jan Stobczyk? Pozostawiam to – jak wszystkie poprzednie cytaty – bez komentarza.
https://varapanyo.blogspot.com/2014/04/proces-dariusza-ratajczaka-moje.html?m=1
Pewien żyd z wizytą w Auschwitz
To, co wnosi dodatkowy interesujący punkt to to, co jest pokazywane podczas wycieczki, a co nie jest. Podczas wycieczki pokazuje się „Blok Śmierci”, tak zwaną „Ścianę Śmierci” – naturalnie obok drzwi „Bloku Śmierci” – i wystawę po wystawie, specjalnie zaprojektowane tak, by potwierdzić ohydne historie i by przedstawić Auschwitz, jako maszynę śmierci, miejsce, gdzie internowanie oznaczało eksterminację.
Ale czego się nie pokazuje? Zacznijmy od budynku, który przekonywująco mógłby być nazwany „Blokiem Życia” – masywny kompleks przeznaczony do dezynfekcji, gdzie Cyklon B używany był codziennie, by zwalczyć wszy i zarazę, którą roznoszą. To były prawdziwe komory gazowe, z tym, że ich ofiarami były ubrania i materace, a celem zachowanie zdrowia mieszkańców.
Eksperci od holocaustu nie zaprzeczają celowi tego budynku, ale nie lubią o tym wspominać. Pomimo wszystko, po co komplikować sprawy…
Zapomnianym jest także teatr obozowy, aktualny dom wspomnianego wcześniej konwentu. Ostatnie zdjęcia zrobione wewnątrz tego budynku pokazują pianina, kostiumy i scenę, gdzie mieszkańcy wystawiali inscenizacje. Dziś jednak zakonnice nie pozwalają na robienie zdjęć w środku.
I wreszcie mamy w Auschwitz basen. Tak, to prawda – basen, ulokowany wewnątrz zespołu więziennego. Piękny basen ze skoczniami i blokami startowymi.
Trzeba przyznać, że władze obozu w Auschwitz nie próbowały usunąć tej rozrywki. Lecz jeśli pragniesz zobaczyć basen, potrzebujesz już wiedzieć, że on istnieje, gdyż nie znajdziesz go podczas zwiedzania z wycieczką.
https://varapanyo.blogspot.com/2015/03/z-wizyta-w-auschwitz.html?m=1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz