Polska zapłaci?
Nie jest dobrze. Nawet nie dlatego, że wojna, jaką Stany Zjednoczone i NATO prowadzą na Ukrainie z Rosją do ostatniego Ukraińca już dawno przeszła w stan chroniczny – bo cóż może być złego w wiadomości, że na Ukrainie Rosjanie wyrzynają się z Ukraińcami?
To wcale nie jest taka zła wiadomość, bo wyobrażam sobie gorsze – że na przykład Ukraińcy w Polsce zaczynają wyrzynać Polaków, albo, że Amerykanie zdecydowali się na rozszerzenie wojny z Rosją również na obszar Polski – czego, nawiasem mówiąc, niestety nie można wykluczyć, bo w przeciwnym razie dlaczego Książę-Małżonek, któremu Donald Tusk dał w swoim vaginecie fuchę ministra spraw zagranicznych miałby robić groźne miny i bredzić o wojnie?
Ciekawe, jak w takiej sytuacji zachowałaby się nasza niezwyciężona armia – bo w przypadku, gdyby Ukraińcy w Polsce zostali przez niemiecką BND poderwani do „wołynki”, prawdopodobnie zachowałaby chwalebną powściągliwość, czekając na rozwój wypadków.
Do rezunów chyba by się nie przyłączyła, chociaż do końca pewności mieć nie można, bo gdyby na przykład minister-koordynator bezpieczniaków, pan Tomasz Siemoniak, o którym ambasador Krzysztof Baliński w książce „Ukropolin” pisze, że jest związany ze zdominowanym przez banderowców Związkiem Ukraińców w Polsce, rozkazał stanąć po stronie rezunów, to czy minister obrony, pan Władysław Kosiniak-Kamysz ośmieliłby się mu sprzeciwić?
Jestem pewien, że prędzej splamiłby mundur, zwłaszcza, gdyby pan ambasador Brzeziński odpowiednio podkręcił pana Michała Kobosko, który mógłby wtedy skierować do pana ministra obrony przestrogę: wiecie-rozumiecie, Kosiniaku-Kamyszu; wydajcie niezwłocznie naszej niezwyciężonej armii stosowne rozkazy, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa.
A jakie to mogłyby być rozkazy? Pewnie takie same, jakie otrzymały stare kiejkuty, stojąc na świecy w Starych Kiejkutach i pilnując, żeby nikt nie przeszkadzał Amerykanom, oprawiających tam delikwentów przywożonych z bazy w Guantanamo samolotami na lotnisko w Szymanach, za co – jak pamiętamy – dostały od Ambasady USA w Warszawie 15 milionów dolarów w gotówce „za fatygę”.
No to dlaczego dowództwo naszej niezwyciężonej armii nie miałoby zastosować się do rozkazu, by stać na świecy i pilnować, żeby rezunom nikt nie przeszkadzał? Takie, dajmy na to, sto tysięcy dolarów, to świetny dodatek do emerytury, kiedy to zaczyna się prawdziwe życie. A gdyby za sprawą Naszego Najważniejszego Sojusznika wojna z Rosją rozlała się również na obszar naszego nieszczęśliwego kraju, to po staremu musielibyśmy jakoś radzić sobie sami, pamiętając o porzekadle, że jeśli umiesz liczyć, to licz na siebie.
Ale to jest dopiero pieśń przyszłości, chociaż z drugiej strony nie znamy przecież dnia ani godziny, więc i tak niczego zawczasu nie wymyślimy. Wróćmy tedy na Ukrainę, gdzie nie jest dobrze. A świadczy o tym nie tylko to, że zaczyna już brakować Ukraińców, których można by jeszcze przepuścić przez maszynkę do mięsa, ale przede wszystkim to, że Wołodymir Zełeński, którego na prezydenta Ukrainy wystrugał z banana tamtejszy oligarcha z korzeniami Igor Kolomojski, zaczyna zachowywać się podobnie, jak biali podróżnicy, którzy w XIX wieku płynęli pirogą w górę afrykańskiej rzeki, pełnej krokodyli. Kiedy krokodyle za bardzo napierały na pirogę, biali podróżnicy wyrzucali do wody murzyńskiego chłopca, dzięki czemu krokodyle, zajęte jego rozszarpywaniem, na pewien czas dawały pirodze spokój. Oczywiście, dopóki nie zjadły chłopca – bo potem wszystko zaczynało się od nowa.
Więc prezydent Zełeński – jak słychać – popadł w ostry konflikt z naczelnym dowódcą tamtejszej niezwyciężonej armii, generałem Walerym Załużnym, którego chce wyrzucić z rządowej pirogi, a na jego miejsce, w charakterze zapasowego murzyńskiego chłopca, wsadzić tam innego generała, Aleksandra Syrskiego.
W przypadku generała Załużnego nie chodzi o jakieś zadrażnienia na tle ideologicznym. Generał Załużny, podobnie jak prezydent Zełeński, jest zdeklarowanym banderowcem i nawet umieścił w mediach społecznościowych selfie ze Stefanem Banderą, aż dopiero na nieśmiały protest tubylczego rządu w Warszawie go stamtąd wycofał. O co zatem chodzi?
Myślę, że konflikt z generałem Załużnym jest wierzchołkiem góry lodowej. W odróżnieniu od generała Syrskiego, który skwapliwiej powtarza propagandowe opowieści o ostatecznym zwycięstwie, jak niektórzy nasi generałowie, którzy – na szczęście – niczym już nie dowodzą, generał Załużny sprawia wrażenie, jakby o ostatecznym zwycięstwie już nie był przekonany i zwraca uwagę na wyczerpywanie się rezerw ludzkich w sytuacji, kiedy ponad 6 milionów Ukraińców w ostatnich latach uciekło za granicę, na załamywanie się wojskowej pomocy w sytuacji, gdy Amerykanie najwyraźniej chcą wyplątać się z ukraińskiej awantury, no i na pogarszające się nastroje tamtejszej ludności – o czym nasze niezależne media głównego nurtu nie ośmielają się wspominać, jako, że mają to surowo zakazane.
Ale to wszystko, to tylko powierzchnia zjawiska, bo gdy wstąpimy do głębi, to przekonamy się, że prezydentowi Zełeńskiemu pod stopami zaczyna rozwierać się przepaść. Chodzi o to, że gdy ostateczne zwycięstwo oddali się w odległą przyszłość na tyle, że wszelki kontakt z nim zostanie utracony, prezydent Zełeński spotka się z nieprzyjemną sytuacją, kiedy zostanie obwiniony o doprowadzenie państwa do katastrofy.
Chodzi o to, że prezydent Zełeński, wysłuchawszy zachęty rządu amerykańskiego, odstąpił od porozumień mińskich i obrał kurs na integrację Ukrainy z NATO. To stało się pretekstem do pełnoskalowego rosyjskiego uderzenia na Ukrainę, w następstwie którego państwo to utraciło co najmniej 20 procent terytorium, to znaczy – Krym i cztery obwody: ługański, doniecki, zaporoski i chersoński, które zostały włączone w skład terytorium Federacji Rosyjskiej, podczas gdy porozumienia mińskie przewidywały jedynie autonomię obwodów ługańskiego i donieckiego – ale pozostających w granicach Ukrainy.
Nie mówię już o co najmniej pół milionie zabitych i tych, którym pourywało ręce lub nogi, ani o zniszczeniach materialnych.
Teraz, gdy Amerykanie w sposób widoczny próbują wyplątać się z ukraińskiej awantury, którą rozpoczęli w 2014 roku, wykładając 5 mld dolarów na zorganizowanie w Kijowie „majdanu”, a Niemcy wprawdzie przeforsowały na forum UE wsparcie w wysokości 50 mld euro – ale dla „ukraińskiej gospodarki”, pozostającej pod kontrolą tamtejszych oligarchów – nieubłaganie zbliża się moment, w którym Ukraińcy przystąpią do rozliczania prezydenta Zełeńskiego.
Czy Amerykanie będą próbowali go ratować i za jaka cenę – to jest pytanie interesujące szczególnie nas, bo jeśli tak, to Polska będzie zmuszona ponieść koszty tej operacji.
Stanisłąw Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz