Co pewien czas świat obiega wiadomość, że któraś z osób z pierwszych stron gazet właśnie popełniła samobójstwo. Albo zapiła się lub zaćpała na śmierć. Albo ma poważne problemy osobiste (rozpad małżeństwa, ruina finansowa, kłopoty prawne, rozhulane lub zdemoralizowane dzieci itp.).
Nadzieja piosenki soulowej Amy Weinhouse, autorka najlepiej sprzedających się płyt w historii brytyjskiej fonografii, nagle umiera rzekomo „zapiwszy się” w swym domu, choć od pewnego czasu alarmowała przyjaciół, że bliżej niesprecyzowany „on” czy „oni” chcą jej śmierci.
Sławny hollywoodzki aktor, jeden z najlepszych w jego pokoleniu Philip Seymour Hoffman, nagle popełnia w swej łazience „złoty strzał” i nikt nie wie, dlaczego. Miał trójkę dzieci, szczęśliwe życie osobiste, mówiono o nim, że ”nie zna strachu” i właśnie zdobywał szczyty sławy.
Aktor Heath Ledger – wcielony w najbardziej niesamowitą wersję Jokera („Mroczny rycerz” 2008) i inne filmy psychodeliczne nawet okultystyczne („Parnassus”, „Nieustraszeni bracia Grimm” i in.) znaleziony zostaje w swym apartamencie w Nowym Jorku po zażyciu aż 6 naraz narkotyków, każdy nich dostępny jedynie na receptę. Osierocił uwielbianą przez siebie córeczkę, ale po ostatnim filmie skarżył się znajomym, że ta naładowana mrokiem rola Jokera w „Mrocznym rycerzu” wykończyła go „fizycznie i psychicznie”.
Można by ciągnąć i ciągnąć tę listę, przez cały tzw. Klub 27 ( lista artystów z lat 1970 i 80, którzy zginęli nie dożywszy 30-tki w taki właśnie nieoczekiwany sposób, np. Kurt Cobain, Janis Joplin, Jimmy Hendrix, Jim Morrison) i mnóstwo, mnóstwo innych.
Co się z nimi stało? Kto pchnął ludzi niebywałego sukcesu, którym zazdrości cały świat ku samounicestwieniu? Jaki straceńczy stan ducha osiągnęli i wskutek czego, że gest samozagłady stał się możliwy, choć nie istniały z pozoru żadne po temu powody?
Prześledźmy najbardziej prawdopodobny scenariusz. Na pewno bardziej prawdopodobny, aniżeli bezradne teorie lekarskie o „nagłej depresji”, policyjne o „nadużyciu alkoholu” lub innych używek albo nagłej decyzji o śmierci samobójczej u ludzi, którzy nawet nie zostawili listów pożegnalnych ani nigdy o takiej możliwości nie wspomnieli. Owszem, zwykle już wcześniej, w wywiadach z nimi lub w relacjach osób, z którymi przebywali, pojawia się pod pozorem glamouru, w którym żyli i uśmiechów, które rozdawali, motyw samotności i poczucia braku wartości tego, co robią.
Także obecny jest motyw „zabaw okultystycznych”, niekiedy jeszcze w szkole, a czasem przyznanie się do regularnych „rozmów” z kimś lub czymś, kogo uważają za swój „wewnętrzny głos” lub „tajemniczego przyjaciela” (np. Justin Bieber, Beyoncé, Naomi Campbell). Niektórzy robią z tego show, dziękując publicznie za rady, jakie otrzymywali od demona w swym życiu celebryckim, jak Christian Bale, odtwórca roli Batmana w 2019 r. podczas rozdania Złotych Globów (Thank you, Satan, for inspiring me how to play this role!) czy Bob Dylan (por. Alan J. Weberman Bob Dylan And His Deal With the Devil” 2011 >https://books.google.pl/books/about/The_Devil_and_Bob_Dylan.html?id=L1-PpwAACAAJ&redir_esc=y.
Zacząć trzeba, jak we wszystkim, co dotyczy ludzkiego ducha, od słów samego Stwórcy. „Błogosławieństwo Pana wzbogaca, a nie przynosi ze sobą utrapienia” mówi Księga Przysłów (10:22). Gdy Bóg tobie błogosławi w twoich czynach, czyni cię przez to samo bogatym i nie pociągają one za sobą smutku ani klęski. Czyli chcąc osiągnąć prawdziwe bogactwo i powodzenie musisz sięgać po to, co jest nagradzane błogosławieństwem Boga.
Inne twe pożądania tego błogosławieństwa nie przysporzą, a przywołują ku tobie szatana. Oferuje on bogactwo, sławę i sukces natychmiast i każdemu, największemu beztalenciu czy gąsce małomiasteczkowej, o której nikt nie słyszał (np. aktorka Jayne Mansfield, z której seks-bombę lat 1960. uczynił sam autor „Biblii szatana” Anton La Vey).
Jedyny warunek: oddanie mu pokłonu. Jednak „kontrakt” ten ma zawsze wysoką cenę. Po pierwszych chwilach rozkoszy, zabawy, uczucia, że „dobrze się zrobiło” bo takie wspaniałe zaczyna być życie – nadchodzi smutek, ból a na końcu upadek. Taka jest w ogóle cecha jego darów dla człowieka: po okresie powodzenia, nadchodzi czas zmierzchu, gdy ktoś, kto był diabłu przydatny w jego celach, stał się niepotrzebny bo wypełnił swe zadanie.
Kto był sławny, traci sławę, kto był bogaty, musi patrzeć na ruinę majątku, rozgrabienie go przez chciwe dzieci albo koszty sądowe. Ktoś, kogo nowe filmy, płyty lub popisy polityczne otoczone były atmosferą sukcesu i wyjątkowości, nagle otoczony jest szyderstwem, wzgardą a w najlepszym razie zapomnieniem. I może z powrotem pchać się na scenę, gdzie do niedawna królował, ale już mało kto go pamięta i nie ma zapotrzebowania na jego opinie. Są młodsi, bardziej przez szatana hołubieni dla nowych celów, które mają służyć tylko jednemu: zagładzie ludzkiej duszy i zepsuciu świata stworzonego przez Boga.
Jeszcze przez jakiś czas sam siebie okłamujesz (szatan jest królem kłamstwa) że „taka jest kolej rzeczy” i że każdy kiedyś się zestarzeje. Ale różnica jest taka, że pobożni mają na stare lata zapewniony depozyt dobra i Bożego błogosławieństwa, na co pracowali życiem pełnym Łaski, podczas gdy tamci, którzy za chwilę sukcesu płacili pokłonami bożkowi, na stare lata nie mają z czego brać.
Dlatego wielu z nich wariuje; kto zachował jakiś grosz, ten przepuszcza fortunę na zbędne rzeczy, na przyjęcia, rozpustę (wskutek zepsucia, o coraz obrzydliwszych formach zaspokojenia). To na tym polegają wybuchające co pewien czas afery pedofilskie z udziałem bogatych starców, jak w Belgii afera Dutroux, który dostarczał małe dziewczynki belgijskiej klasie panującej, czy do niedawna „wyspa rozkoszy” w USA dla najwyższych elit waszyngtońsko-hollywoodzko-londyńskich prowadzona przez agenta Mosadu Jeffrey’a Epsteina.
Mechanizm twojej autodestrukcji diabeł uruchamia wcześniej, gdy wciąż jesteś u szczytu powodzenia. Wszystko niby toczy się po staremu, konto pęcznieje, od wywiadów nie możesz się opędzić, błyskają flesze. Ale już wykluwa się zarodek klęski, którą w dogodnej chwili szatan będzie mógł obrócić przeciw tobie, gdybyś nie chciał go dalej słuchać. Nagle wtedy wybucha afera narkotyczna, seksualna, w medialnym mainstreamie mielone jest twoje nazwisko.
Przekonał się o tym wybitny aktor Kevin Spacey, kiedy przez lata bezkarnie dobierał się do chłopców w wytwórniach filmowych, wykorzystując swoje stanowisko. Aż nastał ten „o jeden raz za dużo” i dziś nikt nie chce wymieniać jego imienia.
Taka właśnie jest strategia diabelskiego uwodziciela: na początku oślepia cię sukcesem, abyś w upojeniu nabrał przekonania, że jesteś „ponad wszystkim” i „nikt ci nie może nic zrobić”. Wtedy zaczynasz popełniać błąd za błędem, które sumują się w coraz bogatsze dossier, aż twój pan uzna, że nadszedł czas, by twoją przeszłość obrócić przeciw tobie.
Na tym polega zasadnicza różnica między błogosławieństwami, jakie daje Bóg a „promocjami”, jakimi obsypuje swych pupilów diabeł. Błogosławieństwo Boże trwa na wieki, podczas gdy diabelstwo działa na krótki dystans. Błogosławieni przez Boga nawet po śmierci żyją nadal, ich dzieło stanowi moc i natchnienie dla innych.
Zaś bałamucenie szatana jest nietrwałe, nie starczy go nawet na jedno ludzkie życie. To są piosenki, które dziś są na topie przynosząc pieniądze, ale jutro już nikt o nich nie pamięta; inaczej niż hymny kościelne czy kolędy, które żyją setki lat i wciąż są kochane. To są dzieci wychowywane głupio, egoistycznie przez takich samych rodziców – które chcą jak najszybciej odejść z takiego domu i zapomnieć o nich. To są plagiaty, kradzieże materialne lub niematerialne, na przykład okradanie kogoś z młodości, z niewinności, z zaufania, ostatecznie przynoszące sprawcy wstyd i hańbę. To są niegodziwi i głupi politycy, których podłe, szkodliwe działania niosą wojnę, choroby, biedę dla ludzkości i już na zawsze będą związane z ich nazwiskiem.
Ale człowiek, zakażony grzechem pierworodnym i własnymi występkami tego najczęściej nie dostrzega. Upaja go wizja bogactw i sukcesów, jakie niesie mu duch tego czasu, czy raczej demon i pragnie samochodów właściwych dla „wybrańca losu”, i dziwek, i przyjęć wokół basenu na kilkaset osób. Nie widzi związku tego z bólem pustki i brakiem sensu, jaki diabeł zawsze dołącza do swych „darów” i na co cierpią „królowie życia” w swe bezsenne, pełne używek, seksu i rozpaczy noce.
W dzień wyglądają znakomicie – po paru kwadransach a nawet godzinach toalety, zanim wyjdą by pokazać się światu. Ale popatrz na te twarze, gdy nie są „zrobione”. Obrzęknięta, obdarzona parą szklistych nierozumiejących oczu twarz Madonny przypomina gumową lalkę. Zdumiewa pospolitością i cwaniackim sprytem twarz Dody, okrzyczanej jako „inteligentna ponad przeciętność”, choć gdyby była taka, nie wiązałaby się na lata z takim zerem jak Nergal i nie wygadywała satanistycznych głupot o Piśmie Świętym.
Ciekawe jest, że w biografiach wielu celebrytów na początku ich drogi pojawia się Kościół. Lewacki polityk Józef Oleksy był w dzieciństwie ministrantem. Nie on jeden. Hołownia dotarł aż do seminarium duchownego. Zdarza się nierzadko były kleryk, a dziś działacz tak zwanych „ruchów LGBT”.
Whitney Houston, zanim stała się celebrytką, latami śpiewała gospels w kościele baptystów w swoim rodzinnym miasteczku. Katy Parry jest córką pastora, a teraz bez wstydu oznajmia przed kamerami, że „sprzedała duszę diabłu”. Podobne oświadczenie złożył w wywiadzie telewizyjnym legendarny piosenkarz Bob Dylan, dodając, że „jest zadowolony z podpisanego cyrografu”, bo „diabeł dał mu sławę i dotrzymał słowa” i że „drugi raz też by to zrobił”.
Cała masa śpiewających celebrytów, także w Polsce, epatuje satanistycznymi gestami, okazując, komu służą i po czyjej stoją stronie (m.in. Kayah, Piasek, Maryla Rodowicz, Beata Kozidrak, Katarzyna Figura).
Zastanawia niebywała ślepota, z jaką wkraczają oni w ten od początku przeklęty półświatek. Są to w końcu ludzie nieprzeciętni, obdarowani talentami. Ale wytłumaczenie jest właśnie takie: że diabeł, od początku widząc w nich talent, używa wszelkich sposobów (np. hipnoza, demoniczne zwiedzenie) – a jest stokrotnie bardziej inteligentny od człowieka – by ich zwieść wizją szybkiego znalezienia się na topie, w zamian za zgodę posłużenia się nimi do swych szatańskich celów. Cena ta nie wydaje się wygórowana: ot, raz i drugi jakaś sesja fotograficzna z paluchami wystawionymi w satanistycznym geście czy z wywalonym na wierzch jęzorem; jakiś wywiadzik, w którym lekko mówi się o „przerywaniu ciąży” jak o bułce z masłem lub o zboczeniach jako „prawach człowieka”. Zmyśla się też historyjki o własnym tragicznym dzieciństwie w prowadzonym przez siostry zakonne internacie, gdzie „biły dzieci za karę różańcem” albo o gwałtach dokonanych przez spowiednika.
W tych manipulacjach diabeł wykorzystuje swą niebagatelną wiedzę o człowieku, o jego słabościach, urazach, tęsknotach, namiętnościach. Często wywiera naciski przy pomocy innych osób, które takiego „kandydata” otaczają, a same już przeszły szatańską inicjację. Tacy będą mówić „ojej, nie bądź staroświecki. Dziś wszyscy to robią” lub „to nic takiego, taka zabawa”. Dlatego satanizm tak niebywale rozpowszechnia się wśród artystów i polityków, którzy są tworem stadnym i jeden wciąga w to drugiego (tak samo dzieje się u alkoholików, gdzie jedyny trzeźwy wśród pijanych jest źle widziany).
Diabeł umiejętnie dawkuje sukces. Wpierw jest go tylko trochę, na przystawkę. A kiedy ofiara zasmakuje w oklaskach, światłach kamer, gdy zapragnie więcej i więcej, to znaczy, że połknęła haczyk. Teraz już pójdzie gładko. Ofiarę zalewa hedonistyczny styl życia, bankiety pośród sław, zgięci w pół kierowcy, bezwstyd, używki, pycha, że jest się ”lepszym”, „wybranym”. Zwłaszcza działa to na sierotki, które dopiero co wypełzły ze swych zapadłych wsi lub miasteczek i zrobią wszystko, żeby się „załapać w stolicy”.
Tak zrobił karierę niejeden polski polityk np. Tfusek i jego gang pięknotek, czy pisowska sotnia nieudaczników. Ci są najłatwiejszym łupem i tych sam diabeł ma w pogardzie, bo wiernie lecą za nim i się napierają. Zaś dla zaawansowanych są ćwiczenia udoskonalające do upadku: regularne praktyki okultystyczne. Czasem jest to „niewinne” uczestnictwo w posiedzeniach lóż masońskich, noszących pompatyczną pozłotę „służby wyższym celom” czy „dobroczynności”. Bywa też jednak bezwstydna jawność okultyzmu (Maleńczuk) i wciąganie jeden drugiego do najnowszych drogich narkotyków lub wyrafinowanych praktyk seksualnych, bez względu na to, kto do jakiej partii należy.
Kiedyś wyznał ktoś niżej podpisanemu, że „my rano kłócimy się w studio, potem idziemy razem na obiad, a wieczorem spotykamy się w tych samych agencjach towarzyskich”. A że niekiedy są to czynności na granicy prawa i obłożone społeczną wzgardą (narkotyki, seks z dziećmi) więc szczególnie nadają się do politycznego lub każdego innego szantażu.
Przekonała się o tym klientela słynnych braci Aleksieja i Jewgenija Rysicz, którzy w swych agencjach towarzyskich na Podkarpaciu nagrywali polityków i biznesmenów, a przez całą swą kryminalną karierę mogli liczyć na polskie państwo. Jeden marszałek Kuchciński widocznie czymś podpadł w tej sitwie, bo został „odstrzelony na przestrogę”.
W swym Pierwszym Liście, św. Piotr mówi o szatanie, jako lwie ryczącym, który krąży szukając, kogo pożreć. Dlatego Bóg woła: „Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie!” gdyż zaciemnionym kłamstwami umysłem, oszołomioną używkami duszą nie da się Boga dostrzec.
W miarę postępowania upadku, następuje widoczna zmiana w sposobie bycia i wyglądzie ofiary. Madonna już nie wstydzi się pokazywać na scenie obwisłego brzucha i tłustych nóżek wbitych w obcisły trykot nastolatki. Twarze polityków ujawniają swą ukrytą dotąd chciwość, łajdactwo, lubieżność, a często nawet i obłęd (zazwyczaj spowodowany braniem narkotyków, jak u Petera Greena, gitarzysty zespołu Fleetwood Mac). Twarz Donalda Tuska już dawno zmieniła się we własną makabryczną karykaturę. Nie może być inaczej, skoro otwarli oni drogę do swego wnętrza demonowi, który coraz lepiej się tu czuje i nie zamierza wychodzić. Tracą swe dawne cechy, przestają być tymi, których znało się parę lat temu. Na miejsce zwolnione przez tamtą osobę wprowadza się obcy twór, wyposażony w bezmiar pychy i arogancji, nieuchronnie prowadzącej też do jawnej wrogości wobec Boga i nadprzyrodzonej Prawdy. Pismo Święte i to przepowiada: „Bóg się pysznym przeciwstawia, lecz pokornych darzy łaską”. (1 Piotr, 5, 5-6).
Wkroczywszy na drogę pychy, człowiek zaprzedany diabłu korzysta z „luksusu braku wyrzutów sumienia” i coraz głębiej się pogrąża, niezdolny, by z drogi tej zawrócić. Wciąż niesiony falą blasku i rozkoszy, nie widzi, że to jest droga do samounicestwienia i że z tego stanu jest go w stanie wydźwignąć tylko Łaska.
Niekiedy zbawienny jest wstrząs w sprawach ziemskich: pierwszy proces sądowy, pierwsza kuracja odwykowa (rzadko z trwałym efektem), odejście żony lub dzieci, rozpad rodziny i domu. Bywa to zesłane przez Opatrzność dla naszego ratunku, jednak czasem układ życiowy wzniesiony na niegodziwej współpracy stał się trwały i nawet najbliższa rodzina, dla wygody i konformizmu, nie pozwala nieszczęśnikowi się wykaraskać.
Przejmująco mówi o tym film fabularny Claude’a Chabrola “Tuż przed nocą” (Juste avant la nuit, 1971) gdy dręczonemu wyrzutami sumienia za przypadkowo popełnioną zbrodnię “człowiekowi z towarzystwa”, nie pozwoli na gest skruchy i odkupienia jego własna żona, by nie utracić bogactwa i przywilejów.
To jest jedna strona medalu, bo na szczęście zdarzają się i ci, którzy potrafili się zatrzymać. Jest ich niewielu, a ich wiekuistymi patronami będą św. Paweł, św. Maria Magdalena czy św. Karol de Foucauld. Ktoś, uważany dotąd za „skończonego celebrytę”, kto imponował innym bo „wie czego chce” i „potrafi to osiągać”, nagle cichnie, odsuwa się. Przeżywa nawrócenie.
Przez jakiś czas mamiła tym swoich fanów Doda. O jakichś swych “kontaktach z Duchem Świętym” baje w kolorowych magazynach Rodowicz, jednak nic nie wspomina, aby towarzyszyły temu jakieś praktyki religijne.
Amerykański raper Kanye West publicznie odżegnał się w 2004 r. od celebryckiego stylu życia i w songu Jesus Walks ukazał twarz człowieka wierzącego. Trwało to do 2019 r., kiedy kolejnymi swymi albumami gospel i w wywiadach telewizyjnych potwierdzał konwersję religijną. Ale do czasu, bo potem znów zaczął brać udział w akcjach „przeciw homofobii”, głosić poglądy lewackie i odżegnywać się od swego „nawrócenia”. W marcu 2024 r. w talk show Jimmiego Kimmela oznajmił, że przeżył rozczarowanie, bo “jego prośby zanoszone do Boga się nie spełniły”. Prowadzącemu nie przyszło do głowy, by zripostować, że wiara w Boga to nie jest „stoliczku nakryj się” i być może jego nawrócenie było powierzchowne. To, że się tańczy w kółku klaszcząc w dłonie i powtarzając słowo „Jezus” niekoniecznie oznacza, że takie „nawrócenie” bez głębokiej wewnętrznej przemiany jest Bogu miłe i prowadzi do Zbawienia.
Szatan, kusząc Jezusa na pustyni proponował Mu – tak, jak proponuje każdej ze swych ofiar – wszystkie skarby świata. Jakże pragnie ich cielesny człowiek! To one są celem, sensem życia na tej ziemi, a kto w to nie wierzy, ten frajer. Jezus jednak widział, z kim ma do czynienia. Nie uległ. Ale ludzie ulegają, bo żyją z dala od Jezusa. Niekiedy celowo trzymają się od Niego jak najdalej, żeby nie „przeszkadzał” im swoimi Przykazaniami. Takich jest wśród nas większość, podobnie jak głupców. Kto ma wtedy obronić nas przed oszustem? Ukazać nam jego chwyty i kłamstwa? I czy my w ogóle chcemy to wiedzieć?
Po co nam ta wiedza. Wolimy łapać rzucane nam ochłapy: sławę, sukces, złoto, a w zamian godzimy na „tak niewiele”: by wspomóc hojnego darczyńcę w wypełnianiu jego celów na ziemi. Godzimy się na to nawet za jakiś nędzny, mały sukcesik, za coraz więcej małych nędznych sukcesików, aż się całkiem sprzedamy i teraz ten wózek sam nas niesie do zagłady. Hurra! – wołamy – sukces! sukces! Coraz goręcej pragnąc więcej i więcej, poświęcając temu każdą chwilę. Tej cudownej narkotycznej pogoni za zatrutym mirażem.
Ale jaką korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swą duszę utracić? – zapyta św. Marek (8,36). Gdybyś zasiadł nawet wewnątrz złotej studni i miał tyle złota na wyciągnięcie ręki, ile zechcesz, cóż to znaczy, jeśli za tą cenę utracisz duszę? Umrzesz z głodu i pragnienia wewnątrz swojego bogactwa.
Bo jedną z cech tego wyścigu szczurów jest to, że efekt nigdy nas nie zadowala. Chcemy wciąż więcej i ktoś, kto wkroczył na tę bieżnię, nie spocznie, aż całkiem straci dech i w końcu okazuje się, że jest beznadziejnie uzależniony od materii. Twój duch gdzieś się ulotnił. Inaczej nie potrafisz już myśleć o spełnieniu życia, jak o kolejnej marce samochodu, albo o nowym, wciąż nowym domu pod kolejnym dobrym adresem. Inaczej nie ma sensu życie, jeśli nie jest to plaża w Malibu, a niebo ma być tylko tłem dla hotelu Hyatt w Nowym Jorku. Destrukcja się dokonała.
Innych też zaczynasz oceniać wedle bryki, do jakiej wsiada i laluni, która przytuliła się do niego. Otaczasz się podobnymi do siebie, przeganiasz „nudziarzy”, którzy „pieprzą o wartościach”. Choć sam czujesz, jak coraz głębsze drąży cię uczucie pustki i osamotnienia. Ale od czego są rozrywki, coraz głupsze i hałaśliwsze, żeby „jakoś wytrzymać z samym sobą do wieczora”, jak mówi mądre porzekadło.
Diabeł dzień i noc cię obserwuje, on nie musi spać i pilnuje, by nikt cię nie wyprowadził z tego zaczadzenia. Brak już nie tylko twej własnej modlitwy, ale i tych wokół ciebie, którzy mogliby ci ją przynieść. Któż cię uratuje? Ogarnia cię rozpacz – i ten stan twego ducha najbardziej odpowiada szatanowi. Nic tak go mnie ucieszy, jak niewyspowiadany, unurzany w pysze i grzechach samobójca, którego zaraz można wziąć do piekła. Ale nawet wtedy, odrzucony i zdradzony przez ciebie Jezus mówi: „Nie opuszczę cię ani pozostawię (…) Pan jest wspomożycielem moim, nie ulęknę się, bo cóż może mi uczynić człowiek?” (Hbr 13, 5-6)
Nawet nie wiemy, jak często ratunek przychodzi do nas w modlitwie jakiejś babci czy cioci w rodzinie. Ona widzi nasz upadek, cierpi i modli się, ofiarowując się za nas. Wtedy przebieg katastrofy może być łagodniejszy. Może pojawić się ktoś lub coś, co pchnie bieg zdarzeń w zupełnie innym kierunku. Nawet może nie dojść do najgorszego.
Bóg dba o to, byś miał to, czego ci potrzeba. Nie musisz o to prosić kosmatego przybłędy z piekła. I nie musi być to tym, czego tak bardzo pożądasz. Bóg może być innego zdania i często uważa, że lepszą od sukcesu i bogactwa będzie dla ciebie skromna pozycja w życiu, gdzie też możesz zdobyć radość w inny sposób, podsunięty ci przez Boga: w miłości, małżeństwie, twórczości. Tu też będzie sukces, o ile Bóg tak zechce, i to o wiele trwalszy od tamtego.
Ale żeby tak myśleć, rozumieć Boga i czuć wdzięczność za to, co na ziemi nam daje, musimy pozbyć się pychy. Szarańczy, która nas wyżera od środka. Tego złudzenia „bogactwa”, jakim nazywamy kupę śmiecia, w którą obrócą się nasze samochody i futra jeszcze za naszego pobytu na ziemi. I „sukcesu”, będącego naszym rzekomym „znaczeniem” w oczach osób marnych i głupich, jakimi chcą, abyś również ty był.
„Bez przystanku się módlcie. Za wszystko dziękujcie” (1Tes, 5:18).
„Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki”. ( J 6,27).
Pokutujący Łotr
W tekście wykorzystałem przetłumaczone przez siebie na j. polski obszerne fragmenty narracji z clipu https://www.youtube.com/watch?v=WnDfgPlLgHo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz