Całkowicie nie zgadzam się z poglądem, że wroga należy szukać we własnej formacji politycznej. Taką, skądinąd mało logiczną teorię, forsuje się powszechnie w mediach.
Wynika z niej, że jak działasz w polityce, należysz do partii politycznej, to twoim głównym wrogiem nie jest inna partia, o całkowicie odmiennych poglądach ale członkowie tej macierzystej, którzy z jakichś egoistycznych względów, chcą cię ,,wykopać” z niej albo przynajmniej pozbawić znaczących wpływów.
Gdybym miał podeprzeć się praktyką w naszym życiu politycznym, to ta teoria polityczna ma swoje uzasadnienie. Rzeczywiście ,,walka buldogów pod dywanem” jest codziennością na naszej scenie politycznej i czy to w PIS, czy w PO, czy w innych formacjach, trwa nieustanny bój o wpływy. W tej kwestii duże zdolności wykazują: p. Premier Donald Tusk (ofiary – M. Płażyński, J. M. Rokita, G. Schetyna), p. Prezes Jarosław Kaczyński (ofiary – J. Gowin, Z. Ziobro, L. Dorn) oraz… czekamy na potwierdzenie, ale chyba p. P. Wipler (ofiary – Prezes J. Korwin Mikke). Jeżeli tak jest, to o co mi chodzi, skoro prawda to zgodność teorii z rzeczywistością. Właściwie to powinienem ugryźć się w język, a właściwie w klawiaturę i zakończyć ten artykuł. Powinienem ale…
Żyjemy w rzeczywistości demokracji liberalnej, gdzie pojęcie Prawdy nie istnieje, gdzie dobro publiczne to dobro partii, gdzie Piękno jest tylko wspomnieniem w natłoku brzydoty. Wmówiono nam, że kapitalizm polega na wzajemnym ,,zjadaniu się” na wolnym rynku przedsiębiorców, a w polityce wewnętrznej liczą się tylko interesy partii, bo przecież z objęcia władzy można mieć ogromne korzyści.
Co do wolnego rynku to wiem z praktyki, że jest inaczej: pozytywne efekty przynosi współpraca i ewentualna poprawa własnej firmy, a nie tzw. ostra konkurencja, ocierająca się o działania nieetyczne.
Skąd więc biorą się poglądy, żywcem zaczerpnięte z teorii Darwina? Z liberalizmu, który w dużym stopniu ,,rozbił” stare i sprawdzone struktury społeczne. Nie ma już interesu narodowego, bo przecież pojęcie narodu jest samo w sobie złe. Nie ma współpracy, a jest tylko rywalizacja. Nie ma Ojczyzny, jest za to mój prywatny interes. Nie ma jedynej i prawdziwej religii katolickiej, a jest wielość wyznań, gdzie na równi stawia się Pastafarianizm (czymkolwiek jest) i Kościół Adwentystów Dnia Siódmego.
Wszystko zostało wyrzucone poza nawias życia społecznego, a zostało tylko moje ,,ja” i wolność, pojęta jako wyrwanie człowieka z wszelkich zależności społecznych i religijnych. Panujący powszechnie hedonizm nie zakłada patrzenia na Polskę jako na ,,sztafetę pokoleń”. Zamiast czerpać z dorobku naszych przodków, budując silne i zasobne Państwo, przekazując je następnie naszym dzieciom, żyjemy tak, jak byśmy byli ostatnim pokoleniem.
Parafrazując wybitnego francuskiego nacjonalistę, to w parlamencie polskim są i prawnicy, i lekarze, przedsiębiorcy, zawodowi politycy, jest PO, PIS, a nie ma Polski.
I tu jest może przyczyna, że nie wyobrażamy sobie zgodnej współpracy nie tylko w mainstreamowych partiach dla dobra Polski ale nawet nie przyjmujemy takiego założenia, myśląc o prawicy antysystemowej. Wielu pewnie oskarży mnie o naiwną, dziecięcą manię idealizmu, no bo przecież choćby taka Konfederacja, to zlepek kilku środowisk. Jak się mogą ze sobą ,,dogadać” skoro są tam narodowcy, liberałowie, libertarianie, konserwatyści, etc.? Będę tu naiwny i napiszę, że mogą. Zależy tylko czy patrzą dalej niż drzwi ich gabinetu partyjnego.
Osobiście nie mam problemu z popieraniem, bez grymasu na twarzy, całego obozu antysystemowego i w razie czego będę lojalny, chowając ambicje polityczne w najodleglejszy kąt swojego domu. Nie jest to moja deklaracja polityczna chęci wejścia w jakieś lokalne struktury partyjne ale bardziej zależy mi na promocji pewnej postawy, wypływającej z naszej cywilizacji (zgadnij jakiej?), a mianowicie współpracy pewnych sprzecznych interesów dla dobra państwa i narodu.
Taka postawa byłaby przełomem w polskiej polityce, bo jeżeli obecnie największe partie to stada wilków, które walczą o wpływy, zajmując się tylko ,,pożeraniem” swoich koalicjantów oraz co ambitniejszych kolegów partyjnych, to partia, która nie jest monolitem ideowym ale opiera się na zasadzie współpracy i realizacji celów, byłaby siłą, z którą system miałby poważny problem.
I na koniec taka refleksja, związana z tytułem niniejszego artykułu. Jeżeli chodzi o stosunki międzynarodowe, to moja postawa jest zdecydowanie odmienna: nie jestem naiwny i popieram pewien cynizm. Interes narodowy wymaga postrzegania niektórych krajów jako groźnych graczy o o złych zamiarach wobec Polski. Niektórych, bo inne to zaledwie konkurencja w rywalizacji gospodarczej i politycznej. Jestem jednak za tym, by moje Państwo cechowało się realizmem i nie odrzucało dokładania wszelkich starań celem nawiązywania dobrych stosunków z różnymi państwami dla dobra Polski. I to bez względu na panujący u nich system polityczny, przestrzeganie praw człowieka czy opinie miejscowych elit na nasz temat.
W tym artykule nie brałem pod uwagę wpływu mafii, służb i lóż (zaczerpnięte ze słów p. Posła G. Brauna). To zapewne zajęłoby kolejne kilka stron tekstu. Skupiłem się na tzw. czynniku ludzkim oraz na nikłym wpływie naszej cywilizacji na obecną politykę.
Jarosław Luma
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz