środa, 9 października 2024

Perwersyjna zachęta – efekt kobry

 

 Perwersyjna zachęta

“Jestem z rządu i pojawiłem się tu, bo chcę pomóc” – Reagan

Perwersyjna zachęta - cel

Fraza „perwersyjna zachęta” jest często używana w ekonomii do opisania struktury zachęt o niepożądanych skutkach, szczególnie gdy te skutki są nieoczekiwane i sprzeczne z intencjami jej twórców.

Skutki perwersyjnego schematu zachęt są czasami nazywane są efektem kobry. Nazwa ta została wymyślona przez ekonomistę Horsta Sieberta na podstawie anegdoty zaczerpniętej z British Raj. Brytyjski rząd, zaniepokojony liczbą jadowitych kobr w Delhi, oferował nagrodę za każdą martwą kobrę. Początkowo była to skuteczna strategia; dla nagrody zabijano dużą liczbę węży. Ostatecznie jednak ludzie zaczęli hodować kobry dla dochodu. Gdy rząd się o tym dowiedział, program nagród został wycofany. Hodowcy kobr [chyba z wkurwienia] wypuścili swoje węże na wolność, co doprowadziło do ogólnego wzrostu populacji dzikich kobr.

Perwersyjna zachęta - efekt kobry

 

Przykłady perwersyjnych zachęt

 

Systemy wyborcze

 

— Dobrze znanym przykładem w wyborze społecznym jest perwersyjna reakcja, w której kandydat może przegrać wybory w wyniku uzyskania zbyt wielu głosów. Dzieje się tak w głosowaniu z oceną wyboru (ranked-choice voting – RCV) i powiązanych systemach (takich jak prawybory i system dwurundowy) i zachęca kandydatów do zajmowania skrajnych lub niepopularnych stanowisk.

— Ściśle powiązane zachowanie ściskania centrum RCV, w którym większość badań nad wyborem społecznym przewidziała, że ​​reguła zachęca do ekstremizmu, wbrew powszechnym twierdzeniom przeciwnym, przed potwierdzeniem empirycznym.

— Paradoks niestawienia się, sytuacja, w której wyborca ​​może pomóc swojemu preferowanemu kandydatowi, nie pojawiając się, aby na niego głosować, zmniejsza zachętę do uczestnictwa w wielu regułach głosowania.

 

 

Kampanie zwalczania szkodników

 

— Wielka masakra szczurów w Hanoi miała miejsce w 1902 r. w Hanoi w Wietnamie (wówczas znanym jako Francuskie Indochiny), kiedy to pod rządami kolonialnymi Francji rząd kolonialny stworzył program nagród, w ramach którego wypłacano nagrodę za każdego zabitego szczura. Aby odebrać nagrodę, ludzie musieli dostarczyć odcięty ogon szczura. Jednak urzędnicy kolonialni zaczęli zauważać w Hanoi szczury bez ogonów. Wietnamscy łapacze szczurów łapali szczury, odcinali im ogony, a następnie wypuszczali je z powrotem do kanałów, aby mogli rozmnażać więcej szczurów.

— Mając problem z dzikimi świniami, posterunek armii USA w Fort Benning (obecnie Fort Moore) w stanir Georgia oferował myśliwym nagrodę w wysokości 40 dolarów za każdy oddany ogon świni. W trakcie programu w latach 2007–2008 populacja dzikich świń w tym rejonie wzrosła. Chociaż pojawiły się doniesienia, że ​​osoby kupowały ogony wieprzowe od przetwórców mięsa, a następnie odsprzedawały je armii po wyższej cenie z nagród, szczegółowe badanie programu nagród wykazało, że za to głównie odpowiadały różne skutki perwersyjnych zachęt. Zarówno wskaźnik płodności świń, jak i wskaźniki przeżywalności potomstwa wzrosły w ramach programu. Było to spowodowane lepszym odżywianiem, jakie zapewniała przynęta paszowa używana do przyciągania zwierząt na tereny łowieckie. Po drugie, stwierdzono, że myśliwi częściej wybierali duże samce jako zwierzynę łowną o jakości „trofeum”, ignorując samice i młode osobniki jako cele. Usunięcie dojrzałych samców z populacji ma znikomy wpływ na wzrost populacji, ponieważ pozostałe dojrzałe samce mogą zapłodnić wiele loch hodowlanych.

 

Bezpieczeństwo społeczności i redukcja szkód

 

— W 2002 r. brytyjscy urzędnicy odpowiedzialni za ograniczenie produkcji opium w Afganistanie zaoferowali plantatorom maku 700 dolarów za akr w zamian za zniszczenie ich upraw. Wywołało to szał uprawy maku wśród afgańskich rolników, którzy starali się zasadzić jak najwięcej maków, aby otrzymać wypłaty z programu gotówka za maki. Niektórzy rolnicy zbierali sok przed zniszczeniem roślin, otrzymując podwójną zapłatę za ten sam plon.

— Programy skupu broni są realizowane przez rządy w celu zmniejszenia liczby broni w obiegu, poprzez zakup broni palnej od obywateli za stałą stawkę (a następnie jej zniszczenie). Niektórzy mieszkańcy obszarów objętych programami skupu broni drukowali w technologii 3D duże ilości prymitywnych części, które spełniały minimalną prawną definicję broni palnej, w celu natychmiastowego ich zwrotu w celu otrzymania wypłaty gotówkowej.

— W 2021 r. Kongres uchwalił surowe wymogi, aby zapobiec krzyżowemu zanieczyszczeniu innych produktów spożywczych przez sezam, potencjalny alergen. Wiele firm uznało, że prościej i taniej jest zamiast tego dodawać sezam bezpośrednio do produktu jako składnik, co zwalnia je z obowiązku przestrzegania tego prawa.

— W Albercie, zgodnie z Child, Youth and Family Enhancement Act, każda osoba musi zgłosić podejrzenie znęcania się nad dziećmi dyrektorowi lub policjantowi, a niedopełnienie tego obowiązku jest karane grzywną w wysokości 10.000 dolarów plus 6 miesięcy więzienia. Jednak według profesora prawa karnego Narayana egzekwowanie tego prawa spowodowałoby, że ludzie zgłaszaliby za dużo przypadków, co marnowałoby zasoby, a także wywołałoby efekt mrożący, który uniemożliwiałby ludziom zgłaszanie znęcania się nad dziećmi obserwowanego przez pewien okres czasu, ponieważ obciążałoby ich to za niezgłoszenie tego wcześniej. Podobne prawa obowiązują w innych prowincjach Kanady.

 

Ochrona środowiska i dzikiej przyrody

 

— Ustawa Stanów Zjednoczonych o gatunkach zagrożonych z 1973 r. nakłada ograniczenia na właścicieli gruntów, którzy znajdą na swojej ziemi gatunki zagrożone. Podczas gdy ta polityka ma pewne pozytywne skutki dla dzikiej przyrody, zachęca ona również właścicieli gruntów do prewencyjnego niszczenia siedlisk (osuszania bagien lub wycinania drzew, które mogą być siedliskiem cennych gatunków) ze względu na obecność gatunków zagrożonych, którzy obawiają się utraty lukratywnej przyjazności dla rozwoju swoich gruntów z powodu obecności gatunków zagrożonych. W niektórych przypadkach gatunki zagrożone mogą być nawet celowo zabijane, aby uniknąć oficjalnego odkrycia.

— W 2005 r. Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu ONZ rozpoczął program zachęt w celu ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Firmy zajmujące się usuwaniem gazów zanieczyszczających były nagradzane kredytami węglowymi, które ostatecznie mogły zostać zamienione na gotówkę. Program ustalał ceny w zależności od tego, jak poważne szkody zanieczyszczenie może wyrządzić środowisku, i przypisywał jedną z najwyższych nagród za niszczenie HFC-23, produktu ubocznego powszechnie stosowanego czynnika chłodniczego, HCFC-22. W rezultacie firmy zaczęły produkować więcej tego czynnika chłodniczego, aby zniszczyć więcej odpadów gazowych i zebrać miliony dolarów w kredytach. Ta zwiększona produkcja spowodowała również znaczny spadek ceny czynnika chłodniczego, co zmotywowało firmy chłodnicze do dalszego jego używania, pomimo negatywnego wpływu na środowisko. W 2013 r. w Unii Europejskiej zawieszono kredyty za zniszczenie HFC-23.

— W 2017 r. program Renewable Heat Incentive wypłacił przedsiębiorstwom pieniądze za zastąpienie węgla ogrzewaniem z odnawialnych źródeł energii, zazwyczaj bioenergią w postaci peletów drzewnych. Jednak dotacja na energię była wyższa niż jej koszt, co pozwoliło przedsiębiorstwom osiągać zyski po prostu spalając jak najwięcej paliwa i ogrzewając puste budynki. Polityczne reperkusje spowodowały upadek Northern Ireland Executive w 2017 r. Nie zwołano go ponownie aż do 2020 r.

 

Programy ochrony zabytków

 

— Przepisy dotyczące zabytków w Wielkiej Brytanii mają na celu ochronę zabytków o znaczeniu historycznym, wymagając od właścicieli uzyskania pozwolenia przed wprowadzeniem jakichkolwiek zmian w zabytkowych budynkach. W 2017 r. właściciele niewpisanego na listę zabytkowego budynku w Bristolu zniszczyli 400-letni sufit dzień przed planowaną wizytą urzędników ds. zabytków, rzekomo w celu uniemożliwienia wpisania budynku na listę, co mogłoby ograniczyć przyszły rozwój.

— Ustawa o reformie podatkowej z 1976 r. przewidywała utratę korzyści podatkowych w przypadku wyburzenia budynków przez właścicieli. Doprowadziło to do wzrostu liczby podpaleń w latach 70. jako sposobu na oczyszczenie terenu bez kar finansowych. Później zmieniono prawo, aby usunąć ten aspekt.

 

Kontrola kosztów opieki zdrowotnej

 

— Płacenie pracownikom służby zdrowia i zwrot kosztów leczenia ubezpieczonym pacjentom, ale nie profilaktyki, zachęca do ignorowania schorzeń do czasu, aż leczenie będzie konieczne. Ponadto płacenie tylko za leczenie skutecznie zniechęca do profilaktyki (co poprawiłoby jakość życia pacjenta, ale również zmniejszyłoby zapotrzebowanie na przyszłe leczenie). Płatność za leczenie generuje również perwersyjną zachętę do niepotrzebnych zabiegów, które mogą być szkodliwe – na przykład w postaci skutków ubocznych leków i operacji. Same te skutki uboczne mogą następnie wywołać zapotrzebowanie na dalsze leczenie.

 Medicare zwraca lekarzom wyższą stawkę, jeśli podają droższe leki w celu leczenia schorzenia. Tworzy to zachętę dla lekarza do przepisania droższego leku, gdy tańszy mógłby wystarczyć.

 

Polityka humanitarna i socjalna

 

— W pierwszej dekadzie XXI wieku Kanada wynegocjowała ze Stanami Zjednoczonymi „umowę o bezpiecznym kraju trzecim [Safe Third Country Agreement]”, na mocy której osoby ubiegające się o azyl polityczny mogły ubiegać się o niego tylko w pierwszym z dwóch krajów, do których dotarły, aby zniechęcić do poszukiwania azylu. Jednym z postanowień było takie, które odmawiało osobom wjeżdżającym do Kanady przez oficjalny port wjazdowy możliwości ubiegania się tam o azyl, w teorii ograniczając wnioski o azyl do tych składanych przez uchodźców w obozach za granicą lub tych, którzy mogli legalnie podróżować do Kanady i zrobić to w biurze imigracyjnym. Pod koniec drugiej dekady, niektórzy migranci zaczęli nielegalnie wjeżdżać do Kanady, między oficjalnymi przejściami granicznymi, w miejscach takich jak Roxham Road między Nowym Jorkiem a Quebec, ponieważ po znalezieniu się w Kanadzie mogli składać wnioski z pełnym zakresem dostępnych dla nich odwołań, co mogło trwać latami. Kanada ostatecznie rozpatrzyła tysiące więcej wniosków o azyl, niż planowała.

 —Teoria „pułapki socjalnej [zapomogowej]” opisuje perwersyjne bodźce, które występują, gdy pieniądze zarobione w niepełnym wymiarze godzin lub za najniższą krajową powodują zmniejszenie świadczeń państwowych, które byłoby większe niż kwota zarobiona, tworząc w ten sposób barierę dla pracowników o niskich dochodach powracających do pracy. Zgodnie z tą teorią, podstawowe czynniki obejmują pełne zwolnienie podatkowe dla pomocy ze środków publicznych, podczas gdy dochód z zatrudnienia jest opodatkowany; wzorzec opieki społecznej płacącej więcej na dziecko pozostające na utrzymaniu (podczas gdy pracodawcom zabrania się dyskryminacji w ten sposób, a ich pracownicy często muszą wynajmować opiekę dzienną); lub utrata uprawnień do opieki społecznej dla ubogich pracujących, kończąca się innymi świadczeniami uzależnionymi od środków (publiczne plany medyczne, dentystyczne lub leki na receptę; dotowane mieszkania; pomoc prawna), których zastąpienie po pełnych stawkach rynkowych jest kosztowne. Jeśli wycofanie świadczeń uzależnionych od stanu majątkowego, które wiąże się z podjęciem nisko płatnej pracy, powoduje brak znaczącego wzrostu całkowitego dochodu lub nawet stratę netto, to stanowi to silny czynnik zniechęcający do podejmowania takiej pracy.

 

Programy promocyjne i public relations

 

— Hacktoberfest to październikowe święto promujące wkład w społeczności wolnego i otwartego oprogramowania. W 2020 r. uczestnicy zostali zachęceni do przesłania czterech lub więcej żądań ściągnięcia do dowolnego publicznego repozytorium wolnego lub otwartego oprogramowania (FOS), z darmową koszulką „Hacktoberfest 2020” dla pierwszych 75.000 uczestników, którzy to zrobią. Darmowe koszulki spowodowały błahe żądania ściągnięcia w projektach FOS.

— Około 2010 r. sprzedawca internetowy Vitaly Borker odkrył, że posty klientów w innych miejscach w Internecie dotyczące negatywnych doświadczeń z jego witryną sprzedaży okularów, DecorMyEyes, faktycznie zwiększyły ruch na niej, ponieważ sama liczba linków wywindowała witrynę na szczyt wyników wyszukiwania Google. Dlatego też starał się odpowiadać na skargi klientów dotyczące złej jakości otrzymanego towaru i/lub błędnie wypełnionych zamówień w sposób niegrzeczny, z obelgami, groźbami przemocy i innymi formami nękania. Borker kontynuował te praktyki pod różnymi nazwami przez następną dekadę, mimo że odbył dwa oddzielne wyroki w federalnym więzieniu USA za zarzuty z nich wynikające.

 

Zwroty za wysiłek

 

— Paleontolog XX wieku G. H. R. von Koenigswald zwykł płacić miejscowym Jawajczykom za każdy fragment czaszki hominina, który wydobywali. Później odkrył, że ludzie rozbijali całe czaszki na mniejsze kawałki, aby zmaksymalizować swoje wypłaty.

— Podczas budowy pierwszej transkontynentalnej linii kolejowej w latach 60. XIX wieku Kongres Stanów Zjednoczonych zgodził się płacić budowniczym za każdą milę położonego toru. W rezultacie Thomas C. Durant z Union Pacific Railroad wydłużył odcinek trasy, tworząc kształt łuku i niepotrzebnie dodając zbędne kilometry torów.

— Finansowanie straży pożarnych według liczby wezwań do pożaru ma na celu nagradzanie straży pożarnych, które wykonują najwięcej pracy. Może to jednak zniechęcić je do działań zapobiegawczych, co doprowadzi do wzrostu liczby rzeczywistych pożarów.

 

W literaturze

 

Mark Twain w swojej autobiografii mówi, że jego żona, Olivia Langdon Clemens, miała podobne doświadczenie:

Kiedyś w Hartford muchy były tak liczne i uciążliwe, że pani Clemens wpadła na pomysł, żeby zapłacić George’owi nagrodę za wszystkie muchy, które zabije. Dzieci dostrzegły w tym okazję do nagłego wzbogacenia się. … Każdy rząd mógłby jej powiedzieć, że najlepszym sposobem na zwiększenie populacji wilków w Ameryce, królików w Australii i węży w Indiach jest zapłacenie nagrody za ich skalpy. Następnie każdy patriota zabiera się za ich hodowlę.

Źródło: Perverse incentive

 

Zobacz na: Jak powstaje norma społeczna
Paradoks wyboru – Barry Schwartz

Czy widzimy rzeczywistość taką, jaka ona jest – Donald Hoffman

 

20 lat temu: „Chcemy się tylko móc pobrać”.
10 lat temu: „Chcemy być akceptowani przez społeczeństwo”.
Współcześnie: „Chcemy tylko aresztować każdego, kto nas obraża”.

 

“Pomyśl o tym, jak głupi jest przeciętny człowiek i zdaj sobie sprawę, że połowa z nich jest jeszcze głupsza” – George Carlin

Prosto z Orwella: brytyjski rejsetr kurczaków



Chciałbyś mieć kurczaka, żeby być trochę bardziej niezależnym?

Cóż, od 1 października mieszkańcy Wielkiej Brytanii będą musieli rejestrować swoje kurczaki w państwowym urzędzie, pod groźbą kary grzywny lub nawet więzienia.

Tak, ludzie, którzy trzymają na podwórku choćby jednego kurczaka, muszą go teraz zarejestrować w “urzędzie do spraw kurcaków”, aby mieć nad właścicielem i kurczakiem pełną państwową kontrolę.

Każdy, kto nie zarejestruje swoich kurczaków, łamie prawo i grozi mu do sześciu miesięcy więzienia oraz grzywna w wysokości do 2500 funtów za każdego niezarejestrowanego kurczaka.

Mówią, że wszystko to ma na celu oczywiście powstrzymanie ptasiej grypy. Inna choroba wykorzystywana jest do jeszcze większej kontroli państwa nad życiem ludzi.

Ale ludzie robili dowcipy rządowej stronie internetowej. Zaledwie kilka godzin po uruchomieniu nastąpiła awaria, ponieważ ludzie zaczęli rejestrować gumowe kurczaki i nuggetsy z kurczaka w portalu i przeciążać witrynę fałszywymi rejestracjami.

Niektórzy nawet rejestrowali swoje smażone kurczaki w państwowych organach!

Jednak to nowe prawo nie dotyczy tylko kurczaków, ponieważ gołębie i inne ptaki żyjące na wolnym powietrzu również muszą być zarejestrowane.

Aby uczynić wszystko jeszcze bardziej biurokratycznym, musisz aktualizować rejestrację kurczaków co 12 miesięcy!

Witaj w orwellowskim świecie “wolności na opak”!

>https://www.petersweden.org/p/orwellian-british-state-chicken-registry

Ignacy Nowopolski
https://drignacynowopolski.substack.com

List otwarty do TikToka! Wspieracie ludobójstwo w Gazie?



7 października 2024 roku, na moim profilu na TikToku zamieściłam materiał podsumowujący 365 dni izraelskich masakr w Strefie Gazy. Krótki film zrealizowany przez Ambasadę Państwa Palestyny w Warszawie, zawiera suche fakty na temat bilansu ofiar i strat. Materiał opatrzono fotografiami zniszczonej infrastruktury i zrozpaczonych Palestyńczyków, w tym dzieci.


Jako dziennikarka regularnie opisująca dramat Palestyńczyków, uznałam iż materiał ten zawiera niezwykle ważny przekaz informacyjny. Dodatkowo przykuwa uwagę z racji poruszających zdjęć i muzyki, co w czasach mediów społecznościowych liczy się często bardziej niż obszerne artykuły.

Z niezrozumiałego dla mnie powodu, po zaledwie dwudziestu minutach usunęliście ten materiał pod pretekstem „Naruszenia Zasad Społeczności”.

Czym kieruje się Społeczność, która usiłuje wymazać taki przekaz? W niespełna dwuminutowym filmiku, zrealizowanym z okazji 365 dni izraelskich masakr w Strefie Gazy, za pośrednictwem napisów przekazano następujące informacje.

«41 467 zabitych. Ponad 16 tysięcy dzieci zabito. 19 tysięcy dzieci żyje bez jednego lub obojga rodziców. 171 dzieci urodziło się i zmarło w trakcie trwania wojny. 170 niemowląt poniżej jednego roku życia zmarło, 36 zmarło z głodu. Ponad 11 tysięcy kobiet zabito. 173 dziennikarzy zabito. 986 członków personelu medycznego zabito. 83 członków obrony cywilnej zabito.

95 921 liczba rannych. 104 dziennikarzy zatrzymanych od 7/10. 57 dziennikarzy wciąż przetrzymywanych, 22 z nich w Gazie, 6 z nich to kobiety.

2/3 szkół Agencji Narodów Zjednoczonych dla Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie (UNRWA), zostało całkowicie lub częściowo zniszczonych. 180 schronisk zniszczonych od początku agresji. 190 obiektów UNRWA zostało całkowicie, lub częściowo zniszczone. 213 pracowników Agencji zginęło.

Nie działa 23 szpitali i 80 przychodni. 162 Zakłady Opieki Zdrowotnej były celem izraelskiej okupacji. 131 karetek pogotowia całkowicie, lub częściowo zniszczonych. 593 zabitych lekarzy.

Ataki na sektor edukacji. 11 tysięcy zabitych uczniów i studentów w Gazie i na Zachodnim Brzegu. 750 zabitych pracowników sektora naukowego. 115 zabitych nauczycieli i wykładowców. 461 obiektów edukacyjnych zniszczono.»

Materiał podsumowano rozpaczliwym wezwaniem: ZATRZYMAĆ IZRAELSKĄ MACHINĘ ŚMIERCI.

Nie przekonuje mnie „tłumaczenie” TikToka, że film został usunięty z powodu „szokujących i drastycznych treści”. Szokujące i drastyczne jest to, że na platformie TikTok znajdują się materiały wideo deprawujące dzieci i młodzież, których jakoś nie usuwacie. W ten sposób przyczyniacie się do tego, że umysły najmłodszych użytkowników przesiąkają teściami o charakterze nieobyczajnym.

Tymczasem materiał o Palestyńczykach, który właśnie usunęliście, został zrealizowany na tyle subtelnie, że wśród młodzieży mógłby co najwyżej wywołać naturalny odruch współczucia i tym samym wzmocnić ich wrażliwość, jakże tępioną w dobie materializmu i hedonizmu.

Cenzura w kwestii wydarzeń w Strefie Gazy jest na TikToku stosowana nieustannie. Potwierdzeniem tego jest fakt, że materiałów wideo dotyczących dramatu Palestyńczyków, usuwaliście z mojej tablicy więcej w przeciągu ostatniego roku.

Elon Musk, właściciel platformy X (dawniej Twitter), podczas tegorocznej wizyty na terenie byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Auschwitz-Birkenau, powiedział – w nawiązaniu do tragedii holokaustu – że gdyby wtedy istniały media społecznościowe, nie byłoby to możliwe.

Tymczasem mamy XXI wiek, w Strefie Gazy trwa holokaust Palestynczyków, a platforma społecznościowa TikTok przyczynia się do blokowania informacji o tym ludobójstwie.

Agnieszka Piwar
https://piwar.info/

Gites tengteges



Myszy harcują, gdy kota nie czują. Kiedy w bezcennym Izraelu dzień w dzień odbywały się demonstracje, żeby ktoś wreszcie wpakował premiera Beniamina Netanjahu do kryminału, ten wykombinował sobie, że zamiast kopsać się z demonstrantami, lepiej będzie wykonać manewr ucieczki do przodu, to znaczy – ucieczki w wojnę.

Oczywiście w tym celu trzeba było stworzyć wrażenie, że bezcenny Izrael został napadnięty – między innymi gwoli dostarczenia alibi amerykańskim hipokrytom.

Amerykanie bowiem, nawet jak robią świństwa, czy dopuszczają się zbrodni, starają się – podobnie jak Sowieciarze – sprokurować sobie coś w rodzaju pozoru moralnego uzasadnienia. Dzięki niemu mogą nieustannie pławić się w poczuciu pierwotnej niewinności.

Opisał ten mechanizm Janusz Szpotański w nieśmiertelnym poemacie „ Caryca i zwierciadło”: „Wot Gitler, kakoj to durak. On się przechwalał zbrodnią swoją. A mudriec, to by sdiełał tak: Nu czto, że gdzieś koncłagry stoją? Nu czto, że dymią krematoria? Taż w nich przetapia się historia! Niewoli topią się okowy!. Powstaje sprawiedliwszy świat! Rodzi się typ człowieka nowy!”

Toteż Beniamin Netanjahu nakazał Mosadowi oślepnąć i ogłuchnąć, a może nawet – któż takie rzeczy może wiedzieć? – rozpocząć ostrzał bezcennego Izraela rakietami domowej roboty, wyrabianymi – czy aby nie przez palestyńskich konfidentów Mosadu?

Dzięki temu cały świat mógł zobaczyć, że bezcenny Izrzel został „zaskoczony” zdradzieckim atakiem, niczym Amerykanie w 1941 roku w Pearl Harbor. W tej sytuacji już nie było mowy o pakowaniu Beniamina Netanjahu do kryminału. Przeciwnie. Amerykański prezydent Józio Biden przygalopował w podskokach do Tel Awivu, żeby złożyć izraelskiemu premierowi hołd lenny i uroczyście potwierdzić jego prawo do „samoobrony”.

Dzięki temu nic już nie stało na przeszkodzie, by bezcenny Izrael rozpoczął w Strefie Gazy operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej, to znaczy – wybicia tych, których będzie można wybić i zmuszenia do ucieczki tych, którym uda się pozostać przy życiu.

Miłujący wolność i pokój świat przyjął te cele do aprobującej wiadomości, dopraszając się tylko łaski, by bezcenny Izrael starał się zachować pozory humanitaryzmu, to znaczy – żeby bomby i pociski miały prawidłowe kalibery. Bezcenhny Izrael chętnie na to przystał, bo cóż to dla niego za problem, kiedy przecież kontroluje zarówno „prasę międzynarodową”, która zawsze napisze, jak trzeba, jak i niezależne media amerykańskie?

Toteż zarówno prezydent Józio Biden, jak i jego żydowscy i inni kolaboranci z Departamentu Stanu i innych instytucji doznali moralnego uspokojenia i tylko od czasu do czasu życzliwie napominali, by ostateczne rozwiązanie kwestii palestyńskiej przebiegało gites tenteges. Bezcenny Izrael upewniał wrażliwców, że wszystko jest gites tenteges i wszyscy byli zadowoleni – oczywiście z wyjątkiem Palestyńczyków – ale kto by sobie zawracał głowę jakimiś głupstwami, kiedy wszystko jest gites tenteges?

A tymczasem na amerykańskiej scenie politycznej nastąpiły przetasowania. Prezydent Józio Biden, który sprawiał wrażenie, że uparł się przewodzić Ameryce i światu do upadłego, nieoczekiwanie zrezygnował z kandydowania na prezydenta na rzecz pani Kamali Harris, która sprawia wrażenie, jakby była amerykańskim odpowiednikiem naszej posągowej pani Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.

Ona również kandydowała na tubylczego prezydenta i pamiętamy, jak to stała przed mikrofonami, a zaraz za nią – Wielce Czcigodny poseł Pupka, który scenicznym szeptem podpowiadał jej, co ma mówić, a ona głośno to powtarzała.

Podobno pani Kamala też tak robi, tyle tylko, że dyskretniej, bo przy pomocy specjalnych kolczyków-słuchawek, w związku z czym żadnych suflerów koło niej nie widać i amerykańscy twardziele myślą, że naprawdę jest taka wyszczekana i że nie ma rady – trzeba na nią głosować.

Ponieważ zamachy na Donalda Trumpa, zarówno te sądowe, jak i te karabinowe, się nie udały, w związku z czym kampania przed listopadowymi wyborami wychodzi na ostatnią prostą, bezcenny Izrael musiał dojść do wniosku, że „jeśli nie teraz – to kiedy i jeśli nie my – to kto?” – i w ramach ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej otworzył drugi front – tym razem uderzając na Liban pod pretekstem zrobienia porządku z tamtejszym Hezbollahem.

Bo w Gazie robi porządek z Hamasem, a w Libanie – z Hezbollahem. Na początek ubił przywódcę znienawidzonego Hezbollahu, jegomościa o egzotycznym nazwisku Nasrallah, a ledwo tylko świat oswoił się z tą wiadomością – „siły obronne” bezcennego Izraela „wkroczyły” do Libanu, by wyzwolić go od znienawidzonego Hezbollahu.

Bo Żydowie nauczyli się od Sowieciarzy, że nie mają żadnej „armii”, tylko „siły obronne”. A co mogą w razie czego zrobić „siły obronne”. Żadnej wojny rozpętać przecież nie mogą, to byłaby sprzeczność sama w sobie. Mogą tedy najwyżej „wkroczyć”, ale nie tak zwyczajnie, tylko gwoli wyzwolenia tamtejszego zagniewanego ludu od ciemięzców, w tym przypadku – od znienawidzonego Hezbollahu.

Toteż wyzwalają, jak tylko mogą, a Libańczykowie, którzy od tego wyzwalania dostają kołowacizny, uciekają na oślep przed siebie, co sprawia wrażenie chaosu. Jednak amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin, będący ostatnią instancją moralną na świecie, rodzajem Sądu Ostatecznego ustalił, że wszystko „gra i koliduje”, bo bezcenny Izrael ma prawo uwolnić się od presji ze strony znienawidzonego Hezbollahu.

Nie tylko zresztą ustalił, ale żeby tym ustaleniom nadać odpowiedni ciężar gatunkowy, zapowiedział wysłanie w rejon Bliskiego Wschodu dodatkowych amerykańskich żołnierzyków, no i dwóch lotniskowców: „Prezydenta Trumana” i „Abrahama Lincolna”. Te lotniskowce to przede wszystkim po to, by zniechęcić znienawidzony Iran do wtrącania się w wewnętrzne sprawy bezcennego Izraela, bo w przeciwnym razie będzie z nim brzydka sprawa.

Tymczasem strachliwy szef europejskiej dyplomacji Józef Borell alarmuje, że jesteśmy „na skraju wojny totalnej”.

Jakiej tam znowu „wojny”? Po pierwsze to nie jest żadna „wojna”, tylko „operacja pokojowa”, taka sama, jak ta, za którą prezydent Obama dostał w swoim czasie pokojową Nagrodę Nobla, a po drugie – wcale nie jest „totalna”, bo – podobnie jak operacja w Strefie Gazy” – jest całkowicie zgodna z konwencjami; to znaczy – bomby i pociski mają prawidłowe kalibery, więc jeśli nawet ten czy ów Palestyńczyk czy Libańczyk w swoim mniemaniu dozna krzywdy, to sam sobie winien.

Kto mu kazał być Palestyńczykiem, czy innym głupim gojem, który powinien słuchać starszych i mądrzejszych? I tego się powinniśmy trzymać w naszych ocenach moralnych, bo inaczej zejdziemy na manowce.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

Drag queen uniewinniony. Zaskakująco łagodne orzeczenie sędzi z Poznania.



Poznański sąd rejonowy ponownie uniewinnił Marka M., który odpowiadał za to, że w 2019 r. podczas występu jako drag queen „poderżnął gardło” dmuchanej lalce mającej przyczepioną podobiznę abp. Marka Jędraszewskiego.

Decyzja kontrastuje z tą, jaką podjął Sąd Okręgowy w Krakowie wobec organizatorów manifestacji, podczas której na atrapach szubienic powieszono zdjęcia europosłów.

Przypomnijmy, że w 2023 roku Sąd Okręgowy w Krakowie orzekł karę po 9 tys. zł wobec organizatorów manifestacji z 2017 roku, jednocześnie uniewinniając jej uczestników. Sąd uznał, że sama forma happeningu mieści się w granicach debaty publicznej, jednak ukarał dwóch organizatorów manifestacji za kierowanie gróźb pozbawienia życia z powodu przynależności politycznej.

Tymczasem w środę 9 września 2024 roku sąd w Poznaniu uniewinnił oskarżonego Marka M. Uzasadniając wyrok sędzia Smaga-Leśniewska zaznaczyła, że zachowanie oskarżonego nie wypełniało znamion nawoływania do zabójstwa abp. Jędraszewskiego ani go nie znieważyło.

Sędzia zauważyła, że przestępstwo znieważenia dotyczy zachowania stanowiącego wyraz pogardy i uwłaczania czci innego człowieka. Przyznała, że umieszczenie zdjęcia hierarchy na nagiej lalce może być oceniane, jako „niewłaściwe czy niestosowne”.

– Jednakże w kontekście całej sprawy powyższe, jak również zachowanie oskarżonego podczas jego występu, nie wyrażało w żaden sposób pogardy dla pokrzywdzonego, nie obrażało go. Pokrzywdzony, który jest hierarchą kościelnym, który publicznie wyraził kontrowersyjną opinię, powinien i musiał się liczyć z różnymi reakcjami i komentarzami, w tym także ze strony środowiska LGBT – powiedziała.

W uzasadnieniu sędzia przypomniała, że 1 sierpnia 2019 r., w 75. rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, podczas homilii wygłoszonej w bazylice Mariackiej w Krakowie abp Marek Jędraszewski mówił, o „tęczowej zarazie”. – Słowa te odbiły się szerokim echem w opinii publicznej i były przedmiotem licznych komentarzy – zaznaczyła sędzia.

Sprawa dotyczy wydarzeń z sierpnia 2019 r. Podczas wyborów Mr Gay Poland w Poznaniu Marek M. jako drag queen Mariolkaa Rebell wystąpił z dmuchaną lalką, która miała doczepione do głowy zdjęcie abp. Marka Jędraszewskiego. Przy słowach odtwarzanej piosenki „zabiłam go”, mężczyzna zasymulował podcięcie nożem gardła duchownego, a dla spotęgowania efektu miał wykorzystać sztuczną krew.

Stołeczna prokuratura oskarżyła Marka M. o publiczne nawoływanie do zabójstwa duchownego, znieważenie arcybiskupa Kościoła rzymskokatolickiego i innych osób tego wyznania oraz o nawoływanie do nienawiści na tle różnic wyznaniowych. Podejrzanemu groziło do trzech lat więzienia. Jego pierwszy proces rozpoczął się przed poznańskim sądem w 2021 r.

Redakcja NCzas
https://nczas.info

Bóbr – dobrodziejstwo przyrody



W czasie tragicznej powodzi, podczas posiedzenia sztabu kryzysowego w Głogowie, premier Donald Tusk obwinił bobry za uszkodzenie wałów przeciwpowodziowych.

To nie pierwszy raz, że te pożyteczne zwierzęta są obwiniane za spowodowanie powodzi. Tak było w 2010 r., tak jest i teraz. W rzeczywistości bobry pomagają odpowiednio gospodarować wodami.

Wiadomo, że dla naszego dobra musimy w sposób najmniej inwazyjny dostosować przyrodę do naszych potrzeb. I w takich działaniach królują właśnie bobry, które potrafią zmienić środowisko według swoich wymagań. A my musimy pamiętać, że nie tylko będziemy korzystać z darów przyrody, ale musimy ją odpowiednio chronić. I to właśnie bobry korzystając z przyrody jednocześnie ją chronią. Należy o tym pamiętać, bo nieodpowiedzialne słowa premiera mogą znów przynieść dużo złego.

Obecnie bobry są u nas wszędzie gdzie jest woda, nawet w rzekach przepływających przez centra dużych miast. Im do życia wystarczy nawet wąski rów czy niewielkie oczko.

Nie zawsze tak było. W latach 20 XX w. bobry na polskich terenach były gatunkiem, który ginął. Było ich jedynie 235 osobników. Jeszcze mniej ich było po II wojnie światowej, bo tylko 130. Ale dzięki odpowiednim zabiegom ochronnych już na początku lat 90 było ich około 3 tys. . Znalazły się także w Polskiej Czerwonej Księdze Zwierząt jako „gatunek wydobyty z niebezpieczeństwa”.

Regularne i liczne wypuszczanie do rzek będących dopływami Wisły spowodowało, że rozprzestrzeniły się w całym kraju. Bobry są odporne na zanieczyszczenie wód, nie boją się ludzi. Dzięki mozolnej pracy uratowano gatunek, zwiększono jego liczebność tak, że stał się ważnym elementem ekosystemu. Szacuje się, że obecnie w Polsce żyje sto kilkadziesiąt tysięcy tych zwierząt.

Co roku mówi się o szkodach, jakie wyrządzają bobry. To dzięki ich działaniom zalewane są pola, łąki i fragmenty lasów. Corocznie państwo wypłaca odszkodowania wartości dziesiątków milionów złotych. Ale są to znikome sumy w porównaniu z wkładem bobrów w ochronę przyrody. Każda budowana przez nie tama to podnoszenie bioróżnorodności, każde rozlewisko to masy wody nawadniającej okolice i powstrzymywanej przez zbyt szybkim spływem.

Bobrów nie ma tam gdzie szkodzą, tylko tam gdzie są potrzebne. Zwierzęta te chronią przed powodzią. W naturalnych rzekach wezbrania spływają wolniej, tracą siłę na rozlewiskach i wylewają tam gdzie są użyteczne. Tam gdzie bobry nie ma suszy.

Woda w dzisiejszym świecie staje się coraz bardziej unikatowa. Dlatego tak ważna jest umiejętność zarządzania nią. I tu znów powraca problem bobrów, bo uratowanie ich od wyginięcia to jedno z największych i najbardziej znaczących osiągnięć w dziedzinie ochrony przyrody. Udało się bowiem przywrócić naturze gatunek posiadający unikalną zdolność czynnego i pozytywnego kształtowania środowiska: zdolność ochrony zasobów wodnych.

Wiadomo, że bobry nie odpowiadają za spowodowanie powodzi, za to chronią przed wielką wodą, walczą z suszą i przywracają bioróżnorodność.

Aby chronić ludzi przed powodzią ideałem powinno być zlokalizowanie wszystkiego co nie powinno być zalane poza zasięgiem wody. Tak jest nad Biebrzą. Co roku na tych terenach wylewają szeroko wody, ale nie ma mowy o powodziach. Tam gdzie jest to niemożliwe, trzeba rozsądnie budować wały przeciwpowodziowe według wskazań gdzie je lokalizować, w jakiej odległości od rzeki, w jaki sposób zabezpieczyć przed zwierzętami. Ale najbardziej wałom szkodzi ich rozjeżdżanie, a nie bobry, które są dobrodziejstwem przyrody, a nie jej zagrożeniem.

Maria Górzna
https://prawy.pl/

W oparach ideologicznego absurdu. Niemiec hoduje „gejowskie barany”.



Jak podaje niemiecki portal „Agrarheute”, hodowca Michael Stücke z Nadrenii Północnej-Westfalii zasłynął swoją nietypową działalnością. Mianowicie… hoduje „gejowskie barany”.

Stücke złożył całe stado z baranów, które wykazują skłonności homoseksualne. W wielu innych hodowlach takie osobniki są przeznaczane na mięso. Niemiec postanowił uchronić je od takiej przyszłości.

Co więcej, zebraną od nich wełnę sprzedaje spółce o wymownej nazwie: „Rainbow Wool”, to znaczy po przetłumaczeniu: „Tęczowa wełna”. Wpływy z ich wełny z kolei wspierają projekty na rzecz LGBT+. Michael Stücke nieprzypadkowo pozyskuje “tęczową” wełnę od “gejowskich baranów”. Sam jest homoseksualistą, należy nawet do kolektywu homoseksualnych rolników (Gayfarmer).

Firma „Rainbow Wool” może liczyć także na poparcie celebrytów. Wśród nich choćby Bill Kaulitz, współzałożyciel i wokalista zespołu Tokio Hotel. Piosenkarz jest teraz twarzą marki i zaprezentował pierwszą kolekcję haute couture (dział luksusowego krawiectwa, zajmujący się tworzeniem ubrań na zamówienie dla konkretnego klienta) „Rainbow Wool”.

Stworzona pod jego patronatem kolekcja będzie sprzedawana wyłącznie w ramach specjalnej aukcji. Jest też możliwość adoptowania “gejowskiej owcy” za jedno euro dziennie.

Nie będzie zaskoczeniem, że wspomniany wyżej celebryta niedawno poinformował, że także jest homoseksualistą.

Paweł Kubala
https://prawy.pl/

„Usta władzy”

Wielkie tragedie, takie jak wojna czy powódź, wymagają specjalnej narracji i takiej komunikacji między władzą a społeczeństwem, aby strach i emocjonalne pobudzenie wielu ludzi odpowiednio mitygować, uśmierzać i wyciszać.


Komunikatywność to zdolność takiego przekazywania myśli, koncepcji, poglądów, wiadomości, ocen, aby zostały odebrane zgodnie z intencjami nadawcy. To także zdolność docierania do poglądów odbiorcy w taki sposób, aby mieć możliwość skutecznego na niego wpływania.

Liczy się przede wszystkim wiarygodność nadawcy, na którą składają się kompetencje decyzyjne i znawstwo merytoryczne. Niezwykle ważna jest obiektywność czyli unikanie tendencyjności, wreszcie autorytet, poważanie czy reputacja.

Wielu politykom wydaje się, że posiadają wszystkie te przymioty, choć często nie grzeszą ani kompetencjami, ani atrakcyjnością przekazu. Najczęściej występują jedynie w imieniu swojej formacji, mieszają informacje z komentarzem, opierają się na preferowanych politycznie i determinowanych ideologicznie źródłach. Przykład kreowania informacji o wojnie na Ukrainie czy agresji izraelskiej przeciw Palestyńczykom razi jednostronnością argumentacji, obnaża koniunkturalizm i zewnątrzsterowność. W dłuższej perspektywie podważa wiarygodność władz i ośmiesza urzędy.

„Medioza”

Chorobą naszych czasów stała się „medioza” (termin wprowadzony przez Wiesława Gałązkę), czyli „błaznowanie” (nie mylić z brylowaniem) polityków w mediach, nawet gdy się nie ma nic ciekawego do powiedzenia.

Pustosłowie, bylejakość argumentacji, zaczadzenie jadem wobec politycznych przeciwników i niechlujstwo językowe nie przynoszą im bynajmniej uznania społecznego ani zaszczytów. Psują jedynie publiczną debatę, a ze względu na kakofonię utrudniają ludziom prawidłowy odbiór przekazu osób odpowiedzialnych za państwo.

Najważniejszą rolę w przekazach informacyjnych odgrywają media masowe, obecnie także społecznościowe, oraz dziennikarze. Dlatego niezwykle ważna jest komunikacja między polityką a masami poprzez media. Politycy, którzy nie doceniają roli rzeczników prasowych, owych tytułowych „ust władzy”, jako ważnych pośredników w przekazie informacji, kreatorów pozytywnych wizerunków i schematów myślowych, a także swoistych obrońców racji rządzących, prędzej czy później płacą za to wysoką cenę.

Nie wiadomo dlaczego w Polsce wbrew historycznemu doświadczeniu stale powraca błędne przekonanie, że „wodzowie” zawsze wiedzą wszystko najlepiej. Podobnie irytujące jest przeświadczenie, szczególnie prezydenta i premiera, że ich bezpośredni przekaz najlepiej służy pozytywnemu odbiorowi, zarówno zwolenników, jak i oponentów.

Okazuje się tymczasem, że na dłuższą metę medialna aktywność przywódców przynosi efekty odwrotne do zamierzonych. Ludzie czują się często zbałamuceni i oszukani. Są zmęczeni namolnością przekazu, oczekują chłodnej analizy, a nie kolejnych odsłon agitacji i perswazji wyborczej.

Liderzy polityczni nigdy nie zastąpią rzeczników prasowych, czyli pośredników między decydentami a adresatami decyzji. Rzecznicy dzięki współpracy z mediami, nieformalnym układom, a nawet więziom osobistym i towarzyskim, mogą wykorzystywać szczególne środki wpływu, np. przecieki, zaskoczenia, sugestie, patronaty, promocje i in., w celu osiągnięcia pożądanych efektów, przede wszystkim wzmacniania pozycji reprezentowanego organu i urzędu. Nierzadko te praktyki mają charakter nieetyczny i korupcjogenny.

Od takich praktyk niedaleko jest do lobbingu i podsuwania mediom tematów, które są ważne czy wygodne dla władzy. Oznacza to niemałe możliwości sterowania opinią publiczną. Przydają się one zwłaszcza podczas kampanii wyborczych swoich szefów, kiedy na porządku dziennym jest szybkie reagowanie poprzez suflerkę, reklamę orędowniczą, oświadczenia, blogi czy monitoring konkurentów.

Obywatele często wyobrażają sobie, że liderzy polityczni na co dzień ciężko pracują nad rozwiązywaniem żywotnych problemów, z udziałem specjalistów, a o efektach i skuteczności ich działań informują upoważnieni do tego profesjonaliści.

Tymczasem jeśli polityk gros energii poświęca na organizowanie odpraw, przewodniczenie obradom, czy komentowanie banalnych wypowiedzi uczestników takich gremiów, to jego faktyczna działalność konsultacyjna, negocjacyjna czy decyzyjna wyraźnie jest ograniczana. Praca w świetle jupiterów i kamer nie staje się bardziej efektywna. Ma być w zamiarze widowiskowa i spektakularna, aby pobudzać ludzkie emocje i racjonalizować ich postępowanie. W rzeczywistości przypomina sceny z propagandy sukcesu i kojarzy się z populistycznym arsenałem manipulacji politycznej („wicie, rozumicie”).

Politycy poprzez codzienną i nachalną aktywność medialną narażają się na surowy osąd publiczny. Chcą osiągnąć w bezpośrednim przekazie uznanie dla swojej elokwencji, talentów komunikacyjnych, umiejętności erystycznych i retorycznych. Ryzykują jednak surową ocenę nie tylko u medialnych odbiorców, ale i fachowych recenzentów, nie mówiąc o negatywnych reakcjach opozycji. Stąd potrzeba pośrednictwa, pomostu czy naturalnego zdystansowania.

Dlatego warto przypomnieć, że „ramieniem zbrojnym” w wielu państwach, niezależnie od ustroju, są specjalni funkcjonariusze publiczni, zwani rzecznikami prasowymi, którzy wraz ze sztabem fachowców odpowiadają za kontakty instytucji z całym otoczeniem wewnętrznym i zewnętrznym, kreując tym samym politykę informacyjną rządów czy resortów administracji państwowej.

Od Janiurka do Drzycimskiego

Polska ma pod tym względem bogate tradycje, gdyż funkcja rzecznika prasowego pojawiła się wraz z dojściem do władzy ekipy Edwarda Gierka. Pierwszym i najdłużej urzędującym rzecznikiem, pełniącym w ówczesnych okolicznościach wyłącznie fasadową rolę, był Włodzimierz Janiurek, od 1971 roku do 1980 roku.

Najbardziej spektakularną rolę w propagandzie PRL odegrał Jerzy Urban, którego kompetencje komunikacyjne oraz umocowanie w systemie władzy stanowią do dziś przedmiot uwagi biografów (por. Dorota Karaś, Marek Sterlingow, „Urban. Biografia”, Kraków 2023). Wywołują ciągle gorące emocje, mimo że wyrosło już nowe pokolenie Polaków i tylko dojrzali obywatele mogą rzeczywiście pamiętać jego cynizm, wyrachowanie i osobliwą, acz zdumiewającą atrakcyjność i kompetencję. Młodsze pokolenia mogą kojarzyć Urbana jedynie z dowcipnymi memami w mediach społecznościowych.

Od dawna wiadomo, że rzecznicy prasowi, to „oficerowie polityczni” rządu. Funkcjonują na swoistych „poligonach komunikacyjnych”. Są powoływani na stanowiska w wyniku poszukiwań ze względu na prezencję i umiejętności perswazyjne. Często w grę wchodzą rozmaite koneksje, protekcje, zakulisowe przetargi, a nawet intrygi. W przypadku rekrutacji na stanowiska rzeczników nie wystarczą same dyplomy uniwersyteckie. Potrzebne są przede wszystkim praktyczne dokonania w dziedzinie komunikacji społecznej.

Rzecznicy prasowi sprawują niewątpliwie zawód „wysokiego ryzyka”. Są „zderzakami” między władzą a mediami i społeczeństwem. Ich byt i trwałość na urzędzie zależą od akceptacji i cierpliwości przełożonych. Wyrażają bowiem ich wolę, odczytują intencje, kreują wizerunek i budują autorytet. Mogą drażnić wybujałe ego władcy, a nawet prowadzić do otwartych kolizji i nieporozumień. Ze względu na bliskie związki z decydentem wpadają nieraz w pułapki zadufania i bezgranicznej wiary w swoje możliwości. Padają ofiarą rutyny, arogancji i samouwielbienia. Po jakimś czasie znikają z publicznej areny bez śladu.

Mało kto pamięta nazwiska i role rzeczników rządu czy prezydenta z ostatnich trzydziestu kilku lat. Wielu było na tyle nijakich i niemrawych, że nie zapisali się w ogóle w pamięci zbiorowej.

Z pewnością kojarzona jest do dzisiaj Małgorzata Niezabitowska (1989-1991) jako rzecznik rządu Tadeusza Mazowieckiego. Zapamiętana bardziej ze względu na swoją urodę i aurę niż dorobek twórczy i barwną biografię. Innym wyrazistym przykładem był Andrzej Drzycimski, rzecznik prezydenta Lecha Wałęsy (w latach 1990-1994), który zapisał się nie tylko jako jego „interpretator” i „tłumacz”, ale także jako popularyzator „wiedzy rzecznikowskiej”. Wielu następców nie sprostało ustanowionym przez nich wzorcom.

Rządzącym powinno zależeć na tym, aby swoim zamiarom i czynom nadać odpowiednią interpretację dla zdobycia aprobaty społecznej. Skomplikowane projekty i strategie muszą być przekładane na zrozumiały język odbiorców społecznych.

Nie jest jednak tajemnicą, że ludzie władzy we wszystkich systemach politycznych wolą otaczać się zaufanymi, lojalnymi i dyskretnymi współpracownikami, którym nie wolno przejawiać własnej inicjatywy w kreowaniu wizerunku instytucji, którą reprezentują. Stają się posłusznymi wykonawcami woli panujących. Czasami mogą nawet zdobyć pozycję najbliższych doradców i „szarych eminencji”. Trafianie w oczekiwania włodarzy wcale jednak nie oznacza posiadania przez nich intuicji i instynktu społecznego, pozwalających na skuteczne oddziaływanie na masy.

W przypadku kreatywnych rzeczników prasowych ich dyspozycyjność wobec mocodawców nie może mieć charakteru absolutnego. Między nimi musi zaistnieć układ wzajemnego zaufania i wspierania na dobre i złe. Jeśli rzecznik musi każdą wypowiedź konsultować z przełożonym, to taka sytuacja świadczy o kompletnym niezrozumieniu jego roli. Uczestniczy on bowiem autorsko w tworzeniu narracji politycznej, którą przyswajają szerokie masy, a historycy traktują jako „tworzywo” dziejów.

Doza tolerancji ze strony władzy wobec inicjatywności i kreatywności rzeczników prasowych zależy w dużej mierze od ich pozycji i siły przebicia. Nie mniej ważne są cechy osobowe, a to elokwencja i erudycja. Liczy się odporność psychofizyczna, stabilność emocjonalna oraz doskonała prezencja.

Rzecznik prasowy jest wizytówką instytucji, którą reprezentuje. Jego przygotowanie zawodowe musi obejmować nie tylko znajomość rzemiosła dziennikarskiego, ale także duże doświadczenie w dziedzinie tajników prawa (w tym prawa prasowego), meandrów polityki, paradoksów psychologicznych, procesów gospodarczych i złożoności stosunków międzynarodowych. Do tego dochodzi sposób wysławiania się i wysoka kultura języka (obok dobrej znajomości języków obcych), aby celnie trafiać w oczekiwania nawet najbardziej wybrednego odbiorcy.

O czym zapomina rząd?

Obecny rząd zapomina, że dla sprawczości i skuteczności politycznej konieczne jest wypracowanie w gronie specjalistów komunikowania społecznego spójnej strategii polityki informacyjnej. Musi ona uwzględniać równoprawny stosunek do mediów, bez stosowania wykluczeń i dyskryminacji ze względów ideologicznych czy zwyczajnie irracjonalnych uprzedzeń.

Otwartość informacyjna musi działać w obie strony: od władzy do mediów i społeczeństwa, ale także od mediów do władzy. Niedopuszczanie przedstawicieli mediów niemile widzianych przez władze do swobodnej artykulacji ich postaw i poglądów świadczy o obłudzie polityków, chełpiących się przywracaniem państwa prawa i dbałością o wolności demokratyczne.

Rzecznicy prasowi mogą w tych sprawach odegrać ważną rolę moderującą i mediacyjną. Powinni przede wszystkim merytorycznie, a nie emocjonalnie reagować na krytykę medialną, nie obrażać się na wytykanie słabości i wad władzy, a raczej być pasem transmisyjnym „głosu ludu” w stronę decydentów. Może to posłużyć korekcie postępowania, a przynajmniej zmianie retoryki.

Znane są praktyki rozdzielania obowiązków między funkcjonariuszami publicznymi a ich rzecznikami. W sprawach doniosłych i najczęściej godnych uznania czy pochwały wypowiadają się sami liderzy. Na rzeczników natomiast spadają przykre obowiązki informowania o porażkach i kryzysach. Władza w ten sposób liczy na mniejsze „zużycie” w odbiorze społecznym.

Ostatecznie najwyższą cenę płacą zawsze owi rzecznicy, co jest perspektywą silnie stresującą i deprymującą. Jak dowodzi praktyka polityczna, muszą oni jednak liczyć się z ryzykiem zawodowym, które oznacza niepewność zajmowanego urzędu. W każdej chwili mogą bowiem stać się „kozłem ofiarnym”, aby chronić przed odpowiedzialnością publiczną swojego przełożonego.

Nie daj Boże, gdy rzecznik przyjmuje na siebie rolę buforu, zapory broniącej dostępu przedstawicieli mediów do liderów politycznych. Podobnie negatywne rezultaty przynosi pokrętne tłumaczenie błędów decyzyjnych bądź nadużyć funkcjonariuszy publicznych. To prawda, że rzecznicy z założenia są „stronniczy”, ale to nie znaczy, że mają prawo do posługiwania się kłamstwem. Studenci dziennikarstwa znajdą szczególne bogactwo krętactw, uników i kłamliwej argumentacji z czasów rzecznikowania w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości.

Rangę rzeczników prasowych podnoszą ich umiejętności skutecznego rozgrywania sytuacji kryzysowych. Jeśli unikają oni sensacji i dramatyzowania, wykorzystując wiedzę i zdolności komunikacyjne, stanową dla danego organu czy urzędu „tarcze ochronne”, zyskując w zamian uznanie i nagrody.

Współczesne technologie komunikacji masowej (precyzja i szybkość przekazu) wymagają od rzeczników prasowych wyjątkowej operatywności, refleksu i błyskotliwości. Niezwykle przydatna jest czujność i zdolność antycypowania wydarzeń, przewidywanie skutków decyzji oraz właściwej reakcji na ich społeczny odbiór. Zwłaszcza, gdy następstwa niepopularnych decyzji mają wydźwięk negatywny.

Rzecznicy prasowi ryzykują swoją reputację i wiarygodność, gdy stają się dostarczycielami pożądanych wyobrażeń i mówią ludziom – nawet gdy to jest sprzeczne z kodeksem etycznym – to, co ci chcą usłyszeć.

Jak wiadomo, nikt nie lubi heroldów czy posłańców złych wieści. Dlatego poruszają się na niebezpiecznym polu ukrywania niewygodnych danych, zakłamywania rzeczywistości, dezinformacji, „kuglowania” i „mijania się z prawdą”. Nie bez powodu rzecznicy są postrzegani jako potencjalni manipulatorzy, którzy traktują świat mediów w sposób instrumentalny. Lekceważą reguły obiektywizmu dziennikarskiego, wywołując irytację środowiska medialnego. Tworzą blokady informacyjne często na granicy prawa.

Nieobecne „usta władzy”

W polskim krajobrazie politycznym nie widać specjalistów marketingu politycznego (choć akademickich kierunków kształcenia w tym zakresie nie brakuje), którzy powinni kompetentnie kształtować popyt dotyczący informacji i budować wizerunki organów władzy w perspektywie strategicznej. Jest jasne, że na wizerunek władzy wpływa czynnik personalny i osobowościowy.

Jakość rządzenia jest pochodną kwalifikacji osób sprawujących najwyższe funkcje i pełniących stanowiska władcze. Ale tożsamość organów władzy określa także konstytucja i ustawy, pragmatyka służbowa i kultura polityczna. O tym przeciętny odbiorca relacji o decyzjach politycznych funkcjonariuszy publicznych dowiaduje się fragmentarycznie i ogólnikowo. Zapętlenie argumentacyjne w sferze prawnej osiągnęło w Polsce już taki stan, że sami politycy znaleźli się w potrzasku. Brak kompetentnych „ust władzy” komplikuje i pogarsza sytuację.

Dlatego w konkluzji warto zauważyć, że Rzeczpospolita Polska jest zobowiązana do przestrzegania zapisanego w Konstytucji z 1997 roku prawa każdego obywatela do uzyskania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osobach pełniących funkcje publiczne. Prawo to obejmuje także uzyskiwanie informacji o działalności organów samorządu gospodarczego i zawodowego oraz innych osób i jednostek organizacyjnych w zakresie, w jakim wykonują one zadania władzy publicznej i gospodarują mieniem komunalnym lub majątkiem Skarbu Państwa (art. 61).

Jest to mechanizm kontroli społecznej nad wszystkimi instytucjami publicznymi, finansowanymi z podatków. Dlatego tzw. czwarta władza, czyli szeroko pojęta opinia publiczna, a w jej ramach media, są niezwykle ważnym elementem tej kontroli. „Usta władzy” to ważna instytucja zaufania publicznego, którą rządzący powinni obowiązkowo powoływać i w sposób profesjonalny z niej korzystać.

Prof. Stanisław Bieleń
https://myslpolska.info

Oczywiście usilnie pracuję nad nagłośnieniem całej sprawy w tv.

 

  1. Pani partyjna o lekarzu chirurgu-ortopedzie z Konina Macieju Gruszeckim, orzecznikowi ZUS-u

    Tak, dobrze Pan zrozumiał.
    Innego dziada widziałam i mój mąż na jednym badaniu a po 11 dniach innego n drugim badaniu.
    Ponieważ jestem osobą skrupulatną, poprosiłam każdego z nich o potwierdzenie odbytej wizyty na wezwaniu na rzeczone badania.
    Mężczyźni napisali kilka słów o moim wstawiennictwie w różnych miejscach na dokumencie (jeden u góry, drugi pod tekstem wezwania, na dodatek wersalikami) odmiennym charakterami pisma, oraz widnieją dwa różne podpisy.
    Pierwszy z nich to choleryk i straszliwy ekstrawertyk, natomiast ten drugi to zupełnie zasklepiony w sobie introwertyk. Brzydko pisząc, miał na wszystko „wywalone” i zupełnie go nie interesowało po co przyszłam na badanie.
    Ponadto, ten pierwszy miał gębę odkrytą i dlatego go tak dobrze z mężem zapamiętaliśmy (trochę chudsza wersja Mazowieckiego) i miał mocno opadające barki, z kolei drugi kaganiec na twarzy i kwadratów proste ramiona, ale też go dobrze zapamiętałam po budowie czoła.

    Prawdopodobnie właściwy M. Gruszecki nie wyrabia się że wszystkimi zleceniami z sądów i podsyła jakiegoś „lewego” biegłego. Oczywiście przedstawiłam prokuraturze i sądom próbki pism powyższych delikwentów ale absolutnie nikt na to nie reaguje, dopiero dziennikarz odniósł się do sprawy.

    O podobnym przypadku podstawiania za biegłego kogoś innego na badanie czytałam w ubiegłym tygodniu. Sytuacja miała miejsce w Gdańsku ale ten co występował za biegłego w międzyczasie zmarł.

    Oczywiście usilnie pracuję nad nagłośnieniem całej sprawy w tv.

    Dlatego też zapewne biegły i ten podstawiony nagrywają nas pacjentów (co jest absolutnie niedozwolone prawem, zwłaszcza przez lekarzy (!) w telefonie i być może w laptopie.

    M. Gruszecki jest co najmniej milionerem, ponieważ nienależnie wyłudza pieniądze ze skarbu państwa i robi to poprzez straszliwie „nadbite” roboczogodziny i co przekłada się ostatecznie na wypłaconą przez sądy wynagrodzenie.
    I tak np. nie wykonał ten (chyba na 99,9%) pierwszy mężczyzna, bowiem gdy nie zgodziłam się mu dać „na wynos” swoich rezonansów utrwalonych na płytkach i stanowczo zaoponowała zam w kwestii nagrywania badania na telefonie, wówczas absurdalnie stwierdził, iż ja nie dostarczyłam całej swojej dokumentacji z ZUS (sic!) , przerwał owe niby badanie i stwierdził, iż dokończy je gdy będzie miał całościowo dokumenty z ZUS. Natomiast ja ze sobą miałam najważniejsze badania, opisy z historii choroby, etc.

    Po nie wykonaniu przzez niego badania fizykalnego udaliśmy się z mężem do ZUS, ponieważ znajduje się w odległości ca 500 m od gmachu sądu, gdzie zrelacjonowaliśmy cały przebieg niefortunnego zdarzenia urzędniczce. Skontaktowała nas także z radcą prawną ZUS, która prowadziła moją sprawę przed dwoma sądami i ta przyznała się, że faktycznie zapomniała przesłać w całości moją dokumentację zgromadzoną przez organ rentowy.
    Na tę okoliczność powstał protokół, w którym poprosiłam także o sporządzenie przez nią odpowiedniej wyjaśniającej notatki służbowej do właściwego sądu. Oczywiście nigdy takowa nie powstała mimo kilku monitów wystosowanych do ZUS.
    Po wniesieniu skargi na pracę radcy prawnego, poinformowano mnie, że są. urzędniczka została odsunięta od prowadzenia moich spraw. I rzeczywiście od prawie dwóch lat wyznaczony jest jakiś facet.

    Mnie się wydaje, że to był rodzaj ustawki pomiędzy ZUS a sądem ale to są tylko moje domysły. Ponieważ mam „mocne” papiery, wtyk prawomocny wyrok sądu z 2021 r., iż uległam wypadkowi przy pracy, na dodatek z winy mojego byłego pracodawcy to być może wymyślono na mnie taki myk.

    Wiem, wiele osób pomyśli sobie, że powyższy opis zdarzeń jest być może zmyślony ale tak nie jest bowiem posiadam „twarde” dowody.

    Aha, na następny dzień ww. prawniczka wystosowała pismo do drugiego sądu (jedna sprawa toczy się przed sądem rejonowym, natomiast druga przed okręgowym) z prośbą o wypożyczenie całej mojej dokumentacji medycznej. Być może z uwagi na zbieżność terminów badań „zakręciła” się i nie zdublowała powyższych dokumentów ale to był jej problem a nie mój.

    Natomiast rejonówka, pomimo opisywania i przedstawienia „twardych” dowodów uznała, że pierwsze badanie niby się odbyło i wypłaciła nienależnie jakiemuś łapiduchowi prawie 1 000 zł że skarbu państwa.
    W drugim przypadku także wskazałam, że biegły nie wykonał wielu czynności, np. absolutnie nie zapoznał się z moimi licznymi badaniami, w tym z rezonansami magnetycznymi a ten wpisał w rachunku, iż poświęcił na to 3 godziny (!) Kiedy, jak samo badanie trwało Ca 20 minut a on zupełnie nie zainteresował się owymi badaniami chociaż na biurku stał laptop i mógł je swobodnie przejrzeć. W jednym i drugim badaniu w rachunkach jest napisane, że poświęcił na mnie w sumie 40 godzin a kwotowo kazał sobie wypłacić z kiedy podatników prawie 2 tysi bez groszy.
    Tak oszukują biegli sądowi, którzy narzekają, iż mało zarabiają.

    Natomiast z Gruszeckim najbardziej „umoczone” są sądy praskie (mam prawdziwego pecha w tym przypadku) i bronią go niczym niepodległości Stanów Zjednoczonych, ponieważ spraw jest śmierdząca i musiałoby wybić całe szambo. A oni za chińskiego Boga nie chcą się przyznać, iż zapewne wiedzieli o wszystkim i przymykali na tę wieloletnie „praktyki” oczy.
    Skoro ja b. szybko zrozumiałam jakie stoją za tym przewały, to … wiecie Państwo o co chodzi.

    Ale najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że w sierpniu br. rejonówka chciała mnie wysłać do jakiegoś lekarza ortopedy z Piekar Śląskich, który nie jest nawet biegłym sądowym (sic!).
    Był kiedyś ordynatorem w tamtejszym szpitalu i za jakieś machlojki został usunięty ze stanowiska. Nigdzie nie pracuje na panstwówce a jest to podstawowy wymóg aby być biegłym. Oczywiście nie pojechałam po negatywnych opiniach na jego temat i w ubiegłym tygodniu przyszła zaocznie wykonana opinia, w której na 43 strony na zasadzie skopiuj wklej zamieścił prawie wszystkie moje badania, zaświadczenia, epikryzy, strony z historii choroby aby na 44 stronie stwierdzić, iż w 2013 r. nie byłam częściowo niezdolna do pracy i nie uległam wypadkowi w pracy.

    Oczywiście jak to przeczytał mój pełnomocnik to się wściekł (a jest b. spokojnym człowiekiem) i odpisał im pater noster, pisząc m.in., że lekarz nie zapoznał się z tak podstawowym dokumentem jakim jest prawomocny wyrok sądu i że cała opinia jest absurdalna!

    Na sam koniec dodam, że sędzina z rejonówki jest typowym zadaniowcem, która orzekała bodajże w 2022 r. przeciwko Tulei (dyplomatycznie przemilczę jego temat) i cała adwokacka palestra rżała gdy w swoim uzasadnieniu napisała, że nie widziała dokumentu zawieszającego owego sędziego (sic!)

    Takie oto cuda i przewały wydarzają się w naszym wymiarze pisząc wprost (nie) sprawiedliwości!!! A i tak to jest drobny wycieczek tego co mnie spotkało.

  2. Czy ja dobrze zrozumiałem że ten lekarz pojawia się w kilku osobach ? Rozumiem że to po aby nabić jakieś tam godziny ( czy „posiedzenia”) i wziąć za to dodatkowe pieniądze? …Abstrahując od tego czy dobrze zrozumiałem: a czy próbowała Pani zainteresować jakąś stacje telewizyjną tym przypadkiem , tego lekarza-orzecznika? Oni tak jak patrzę, to lubią się zająć takim przypadkiem.”

Perwersyjna zachęta – efekt kobry

  Perwersyjna zachęta – efekt kobry   Perwersyjna zachęta “Jestem z rządu i pojawiłem się tu, bo chcę pomóc”  – Reagan Fraza „perwersyjna za...