Jeszcze nasz mniej wartościowy naród tubylczy nie zdążył się przyzwyczaić do nowej odmiany demokracji, jaką z łaski Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen wprowadza u nas premier Donald Tusk wraz z bodnarowcami, a już “demokracja walcząca” – bo tak pan premier Tusk nazwał swój wynalazek – pokazała pazury.
O tych pazurach za chwilę, bo warto sobie rozebrać z uwagą tę całą “demokrację walczącą” – co to mianowicie takiego.
“Znamy wszystkie parlamentarne grupy, ale – tej “Grupy Laokoona” – nie” – pisał Gałczyński w nieśmiertelnym cyklu “Pięć donosów”. Przeżyliśmy tedy demokrację sanacyjną, demokrację socjalistyczną, zarówno w odmianie stalinowskiej, jak i łagodniejszych, no a teraz mamy “demokrację walczącą”. Czym się ona charakteryzuje? Ano – zasadą, że cel uświęca środki.
Pan premier Tusk dobrze chce, to znaczy – chce nam przychylić nieba, a konkretnie – “przywrócić praworządność”, w związku z tym przyznał sobie prawo prowadzenia działań bezprawnych, m.in. w postaci “uchylania” swoich kontrasygnat, gwoli przypodobania się “towarzychu”.
Przypomnę, że za złożenie podpisu pod nominacją sędziego Wesołowskiego, pryncypialnie ofuknęła Donalda Tuska sama pani prof. Ewa Łętowska, uchodząca w “towarzychu” za “babunię polskiej demokracji”. My tu wychodzimy ze skóry, mimo artretyzmów kicamy z jakimiś giertychami, a ten kontrasygnuje Dudzie taki dokument!
Na takie dictum “babuni”, Donald Tusk zrozumiał, że znalazł się na granicy utraty więzi z masami, a już Lenin przestrzegał, że dla partii, nawet jeśli nazywa się Volksdeutsche Partei, nie ma nic gorszego. Natychmiast tedy rewokował, podsuwając opinii publicznej przesiąknięty fałszem i krętactwami pozór uzasadnienia.
Wszystko pierwotnie wskazywało na to, że ten pozór uzasadnienia został wykoncypowany przez bodnarowców otaczających pana “doktora habilitowanego” Adama Bodnara – ale nie. Wprawdzie pan Bodnar pierwszy dostarczył ten pozór uzasadnienia, ale widocznie sam rozumie, że te jego naukowe tytuły nie robią specjalnego wrażenia, więc w końcu głos zabrała “babunia”. “Babunia” locuta – causa finita – zwłaszcza, że “babunia” powtórzyła krętactwa pana Bodnara, co skłania do podejrzeń, że “koncepcja”: jest jej autorstwa, podobnie jak “czynny żal”, co to mają go okazywać sędziowie, zwłaszcza ci, co w oczach “towarzycha” się strefili.
Więc pozór uzasadnienia już mamy, a w tej sytuacji przystąpmy do rozbierania z uwagą – jak zalecał Wojski w “panu Tadeuszu” – samej “demokracji walczącej”.
Co ci przypomina widok znajomy ten? Ależ naturalnie, jakże by inaczej; co ma przypominać, jak nie stary, poczciwy faszysmus? Jak wielokrotnie zwracałem mikrocefalom, co to używają faszysmusa jako epitetu uwagę, że faszyzm to nie epitet, tylko pojęcie pełne treści. Najtwardszym jądrem tych wszystkich treści jest przekonanie, że państwu wszystko wolno. Wyraził to najlepiej twórca faszyzmu, Benito Mussolini w formule: “wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu!” Wynika z niej, że poza państwem nie ma życia. Poza ”państwem” – a więc poza ramami wyznaczonymi przez biurokratyczno-polityczny gang, który właśnie “państwem” zawładnął.
Toteż bez zaskoczenia przeczytałem o obywatelu, którego właśnie pojmała policja, bo obywatel ten nie tylko krytykował pana premiera Donalda Tuska, ale nie podobali mu się też “szabrownicy”, co to okradali mieszkania obywateli ewakuowanych, a w dodatku okazało się, że nie podobały mu się doniesienia rządowej telewizji na temat walki z powodzią i w ogóle – ze zbrodniczym klimatem.
Co tu ukrywać; nazbierało się tego sporo, a jak policja przetrzyma tego obywatela Lądka Zdroju w areszcie wydobywczym, to może jeszcze coś dołoży? Ale jak nawet nic nie dołoży, to i to, co się nazbierało, wystarczy, by obywatel odtąd jęczał i szlochał. Jakże bowiem można krytykować premiera Tuska Donalda, skoro ten ubrał się w kurteczkę, przestał się golić, niczym prezydent Żełeński, a na posiedzeniach sztabów kryzysowych rozdaje pochwały i nagany? Skoro mianował Wielce Czcigodnego posła Kierwińskiego pełnomocnikiem rządu do odbudowy Dolnego Śląska?
Posła Kierwińskiego jakby kto na sto koni wsadził; natychmiast zrezygnował z miejsca w luksusowym, brukselskim przytułku dla “byłych ludzi”, bo co to za luksusy, przy otwierających się perspektywach? Wszystko to, to całe poświęcenie, te nieprzespane noce – ma się rozumieć – dla Polski – więc tylko patrzeć, jak jakiś zaangażowany poeta znowu napisze, jak to Donaldu Tusku, albo jeszcze lepiej – ministru Siemoniaku – objawił się Feliks Dzierżyński, któremu pan minister Siemoniak przez sen zawierzał swoje troski i zgryzoty?
Jakże można krytykować szabrowników, skoro trzeba chwalić policję, że chroni opuszczony dobytek, a już zupełnym skandalem jest krytykowanie rządowej telewizji. Tam mobilizacja przecież trwa na całego; gdyby nie ona, to powódź rozwijałaby się byle jak, a tak, to owszem – rozwija się – ale w sposób uporządkowany, “według stołecznych życzeń”, nie pozostawiając ani szparki na dezinformacyjną dywersję ze strony znienawidzonego Putina i w ogóle – a tu jakiś jegomość z Lądka Zdroju szuka dziury w całym i pyskuje.
Co niby miała z nim zrobić policja, skoro już wpłynęły stosowne informacje od “sygnalistów” o szerzącej się gangrenie? Pojmać, zakuć w kajdany, a potem postawić przed obliczem niezawisłego sądu, który już tam powinność swej służby zrozumie i sypnie piękny wyrok!
Tak właśnie funkcjonuje “demokracja walcząca” w działaniu, korzystając nie tylko ze stworzonych w ostatnich miesiącach narzędzi, ale w swej kreatywności wychodzi nawet poza te ramy. I słusznie – bo kiedy Donald Tusk własną piersią zasłania kraj przed bałwanami, kiedy policja stoi na nieubłaganym gruncie wzmożonej czujności, zaplute karły próbują sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów.
Oto Krajowa Rada Sądownictwa, której Donald Tusk, ma się rozumieć – “nie uznaje” – wykryła, jakoby Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula, podobnie jak Wielce Czcigodna Barbara Nowacka, wcale nie były ministrami! Chodzi o to, że – ulegając prądom feminazistycznym – zniekształciły rotę ministerialnego ślubowania – że to niby nie obejmują funkcji “ministra” w rządzie Donalda Tuska – tylko “ministry”. Ponieważ ustawa o żadnych “ministrach”, a tym bardziej – feministrach – nic nie mówi, to znaczy, że ślubowanie nie zostało złożone prawidłowo, a tym samym – nie zostało zożone w ogóle! Ładny interes!
Tedy nie ma rady; w ramach rozwoju “demokracji walczącej” trzeba będzie chyba zmienić wspomnianą rotę, wprowadzając nie tylko dymorfizm płciowy, ale również deklarację, że “kładę lachę na tę całą konstytucję, nie uznaję instytucji nie zatwierdzonych przez Reichsfuhrerin Urszulę von der Leyen, a w ogóle to będę we wszystkim słuchać Donalda Tuska oraz Adama Bodnara i jego bodnarowców, zgodnie ze wskazówkami Babuni Walczącej Demokracji.”
Stanisław Michalkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz