Wraz z wybuchem wojny ukraińsko-rosyjskiej w 2022 roku i poparciem Rosji przez Chiny i wiele pomniejszych państw tzw. globalnego południa, ukułem pojęcie „pęknięcia geopolitycznego”.
Wraz z tą wojną doszło bowiem do załamania się projektu globalistycznego, który Klaus Schwab ochrzcił mianem „globalnego zarządu” (ang. global governance). Świat podzielił się na dwa wrogie sobie bloki – transatlantycki i euroazjatycki – i o zjednoczonym globie nie było już sensu myśleć. Była to porażka środowisk często określanych mianem „Wall Street”.
Pęknięcie geopolityczne z 2022 roku miało swoją przyczynę w zmianie globalnego układu sił. Stany Zjednoczone relatywnie słabły, rozwijając się wolniej w stosunku do innych mocarstw, gdy Chiny równały się z nimi potęgą ekonomiczną, a w realnej produkcji ponoć wyprzedziły je już dwukrotnie.
Rosja stanęła na nogi, nabrała pewności widząc zmierzch hegemonii Stanów Zjednoczonych, a przede wszystkim przestawiła swoją gospodarkę z uzależnienia od Zachodu na powiązania z Azją.
Mimo słabnięcia, Amerykanie próbowali rozszerzyć swoją strefę wpływu o Ukrainę. Putin zdecydował się więc na atak na Ukrainę, zanim państwo to zostanie przyjęte do NATO, dopóki znajdowało się w „strefie niczyjej” między NATO a Eurazją.
Plan Zachodu na wojnę z Rosją opierał się na przekonaniu o zależności tego kraju od handlu ze światem zachodnim, a więc sankcje miały ją rzucić na kolana. Dzięki powiązaniom z Chinami i Indiami rosyjska gospodarka ustała. Rosyjska presja na Ukrainie rośnie i wynik wojny może być dla Kijowa już tylko zły lub bardzo zły.
Tymczasem rozmiary pęknięcia geopolitycznego rosną. Wojna Państwa Izraela z Libanem i Iranem, a także trwająca już rok walka o Strefę Gazy, to otwarcie nowego frontu między światem transatlantyckim a globalnym południem.
Zachód broni w niej – jak to ktoś kiedyś powiedział – ostatniego państwa kolonialnego świata, czyli Państwa Izraela, które powstało niczym RPA: siłami Zachodu, za pomocą kolonistów, którzy ujarzmili i sprowadzili do rangi drugiej kategorii ludność autochtoniczną. Broniąc Państwa Izraela Zachód zaangażował się w konflikt z globalnym południem na nowym odcinku: na Bliskim Wschodzie.
Jest pewną przesadą mówienie, że jest to konflikt z całym światem islamskim lub arabskim. To wojna z całym światem szyickim. Wrogowie z którymi walczą Izraelici to przede wszystkim szyici: Hezbollah, Iran i Syria (rządzące tym krajem plemię Alawitów), gdyż świat sunnicki realnie jest mało aktywny w obronie sunnickich Palestyńczyków z Gazy. Manifestacje uliczne z poparciem dla Hamasu to zbyt mało.
W ten sposób rodzi się nam nowy front walki świata transatlantyckiego z globalnym południem, a mianowicie Bliski Wschód.
Wybuch regularnej wojny w tym regionie prawdopodobnie przyśpieszy porażkę Ukrainy. Wie to znakomicie Władymir Żełeński, który – jak donoszą media – ostatnio „podniesionym głosem” domagał się zwiększenia dostaw uzbrojenia dla Kijowa, a nie ograniczania ich, aby wysłać je do Państwa Izraela.
Niestety, z punktu widzenia Waszyngtonu są w dzisiejszym świecie trzy miejsca szczególnego zainteresowania: 1/ Bliski Wschód i obrona Państwa Izraela; 2/ obrona Tajwanu i Morza Południowochińskiego w celu zatrzymania wzrostu znaczenia Chin i ustanowienia przez nie regionalnej hegemonii; 3/ walka o poszerzenie wpływów świata transatlantyckiego na wschód, o Ukrainę.
I Żełeński wie to, co i ja wiem: te trzy priorytety i punkty zainteresowania są ułożone hierarchicznie. Dla Waszyngtonu najważniejsza jest obrona Państwa Izraela i Stany Zjednoczone poświęcą w jego obronie swoje najżywotniejsze interesy, co wynika z siły lobby syjonistycznego w tym kraju.
Drugim w kolejności priorytetem jest zatrzymanie Chin przed wyjściem na Pacyfik przez Morze Południowochińskie i aneksją Tajwanu.
Ukraina i, szerzej, Europa wschodnia to dopiero trzeci w kolejności priorytet. W obliczu zagrożenia Państwa Izraela dostawy broni będą kierowane najpierw tam, a dopiero to, co zostanie, będzie wysyłane do Kijowa.
Patrząc z perspektywy krótkofalowej, wybuch wojny na Bliskim Wschodzie jest bardzo korzystny dla Rosji i to bez względu czy prezydentem będzie Kamala Harris czy Donald Trump. Państwo Izrael zawsze będzie uprzywilejowane i każdy amerykański prezydent poświęci bez wahania Kijów, który jest tylko polem bitwy, a nie miejscem szczególnej wartości.
Z perspektywy długofalowej jednak, gdyby Iran wojnę przegrał, to może to doprowadzić do osłabienia rosyjskich wpływów na Bliskim Wschodzie. Chińskich również. Nie będzie to wojna tradycyjna, ponieważ Iran nie graniczy z Państwem Izraela i toczyć ją będzie za pośrednictwem Hezbollahu. Przede wszystkim zaś będzie to wojna powietrzna i rakietowa.
Nie mam zielonego pojęcia jak wyglądają siły lotnicze i przeciwlotnicze Iranu, więc jej wyniku nawet nie próbuję przewidzieć. Póki co izraelski system obrony przeciwrakietowej, czyli tzw. żelazna kopuła (przez złośliwych nazywana „żelazną jarmułką”) nie popisał się, skoro 80% rakiet doleciało i poraziło różnorakie cele.
Jest jeszcze trzeci element tej geopolitycznej układanki, tego geopolitycznego pęknięcia, a mianowicie Chiny. Póki co Pekin zachowuje się bardzo ostrożnie, unika wojennych deklaracji, popierając Rosję w sposób nieformalny i ekonomiczny. Szczegółów raczej możemy się domyślać niż więcej o nich powiedzieć z dozą pewności.
Spór z Pekinem to punkt numer dwa na czele priorytetów Waszyngtonu, zaraz za obroną Państwa Izraela. Nie wydaje się, aby Chiny były obecnie chętne i gotowe do militarnego starcia z Amerykanami, acz tak naprawdę nikt nie wie jaki jest poziom gotowości chińskiej armii, a szczególnie floty i lotnictwa.
Myślę, że Państwo Środka przyciśnie teraz Stany Zjednoczone, aby odciągnąć część amerykańskich sił od frontu z Rosją na Ukrainie, aby Waszyngton wysyłał broń na Tajwan, do Japonii i Korei Południowej. Na Koreę Północną Putin z pewnością może liczyć.
Pęknięcie geopolityczne rozszerza się z miesiąca na miesiąc…
Adam Wielomski
https://konserwatyzm.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz