Przemysł molestowania w Poznaniu
Wygląda na to, że tylko patrzeć, jak parafianie z Archidiecezji Poznańskiej będą musieli się składać na zadośćuczynienie finansowe dla pani, która właśnie przypomniała sobie, jak to w wieku 16 lat zaczęła być “gwałcona” przed dwóch księży.
“Gwałcili” oni ją bez przerwy przez całe trzy lata, przy czym chyba nie jednocześnie, tylko raz jeden, a raz drugi. Skoro pani “gwałcona” przez jednego księdza dostała milion złotych na otarcie łez, to ile może dostać pani, którą naprzemian i to przez trzy lata, “gwałciło” aż dwóch księży?
To oczywiście zależy od sędziego – ale już wiemy, że w Poznaniu nie brakuje niezawisłych sędziów, co to “powinność swej służby rozumieją”, podobnie, jak zaprzyjaźnionych z nimi drogich mecenasów, którzy tak potrafią pokierować takimi sprawami, żeby wszyscy byli zadowoleni – oczywiście z wyjątkiem tych, którzy na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej, będą musieli za to wszystko zapłacić.
Jak już kilka razy wspominałem, umiejętne pokierowanie takimi sprawami rozpoczyna się od medialnej padgatowki, najlepiej w wykonaniu Judenratu “Gazety Wyborczej”, która stosuje się do leninowskich norm życia partyjnego w zakresie tak zwanej “organizatorskiej funkcji prasy”.
Polega ona między innymi właśnie na przygotowaniu wersji wydarzeń, która następnie zostanie podana do wierzenia i będzie stanowiła dla niezawisłego sądu podstawę rozstrzygnięć, a te z kolei – podstawę rozliczeń finansowych – każdemu według potrzeb i zaangażowania.
Ponieważ orzekająca w poznańskim sądzie niezawisła pani sędzia Anna Łasik, w porywie kreatywności wprowadziła do tubylczego systemu prawnego zasadę odpowiedzialności zbiorowej, to księżom oskarżanym o trzyletnie “gwałcenie” poszkodowanej pani włos nie spadnie z głowy, przede wszystkim dlatego, że nawet gdyby komornik pościągał im z grzbietów sutanny, to chyba nie wystarczyłoby na złoty plaster, który ukoiłby traumatyczne przeżycia ofiary.
Z własnego doświadczenia wiem, że taki kojacy zloty plaster trzeba nieustannie odnawiać, bo złoto – jak to złoto – nieustannie się zużywa i trzeba je uzupełniać za pośrednictwem kolejnych rabunków sądowych.
W tym przypadku Judenrat poznańskiej “Gazety Wyborczej” zrobił nawet coś, co poprzedziło właściwe, medialne przygotowanie wersji wydarzeń. Otóż kilka dni wcześniej Judenrat zainteresował się rezydencją, która przygotowuje sobie JE abp Stanisław Gądecki – bo wiadomo, że dla służb mundurowych prawdziwe życie zaczyna się dopiero na emeryturze. Czy to nie był aby sygnał, że jeśli nie teraz – to kiedy?
Skoro Ekscelencja przygotowuje sobie rezydencję, to znaczy, że ma forsę, a skoro ma forsę, to nie ma co czekać, tylko trzeba, by pani sędzia Urszula Jabłońska-Maciaszczyk, albo któraś inna, swoim zwyczajem, w tempie stachanowskim wydała wyrok zaoczny, a zanim Ekscelencja się połapie, to już na głowę wejdzie mu komornik, ściągnie forsę – a Ekscelencja niech się potem buja.
Skoro forsa została ściągnięta, to już nie ma pośpiechu i nic nie stoi na przeszkodzie, by na uzasadnienie wyroku czekał półtora roku, a niechby nawet i dwa lata. Jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy, bo co nagle – to po diable – a tymczasem z drugiej strony – spiesz się powoli, tisze jediesz, dalsze budiesz – zwłaszcza gdy stosowne rozliczenia już się zakończyły, a końce znalazły się w wodzie – jak radził w “Panu Tadeuszu” kapitan Ryków: “i sobie piecz na carskim rożnie”.
Ale nawet gdyby się okazało, że Ekscelencja całą forsę wpakował już w mury, to też nie ma strachu, bo przecież Archidiecezja jest pełna parafian, którzy nawet nie będą wiedzieli, na co się składają. Słowem – wsie wsiem dawolny – jak powiada zimny ruski czekista Putin – a przemysł molestowania może w ten sposób wejść na jeszcze większe obroty.
Trzeba tylko zapewnić nieustanny dopływ świeżych, albo niechby nawet i nieco przechodzonych ofiar – ale z tym nie ma problemu, bo czegóż to nie wykryją sprawni pracownicy Judenratu? Wykryją tyle, ile trzeba, nawet z jakimś zapasem, na wypadek gdyby coś tam po drodze się skawaliło – żeby biznes się kręcił.
Jak się okazuje, ukazanie tego procederu jest przez pracowników przemysłu molestowania traktowane jako rodzaj myślozbrodni, która powinna być napiętnowana.
Oto, gdy niedawno Judenrat “Gazety Wyborczej” opublikował rozmowę z moją Prześladowczynią, która co i rusz domaga się ode mnie pieniędzy, a powiedziała tam, że jeden cywilny proces ze mną już “wygrała”, powziąłem podejrzenie, że albo wie już coś, czego ja jeszcze nie wiem (bo sprawy są w toku), a w każdym razie – że ta rozmowa stanowi kolejną “padgatowkę” w związku z apelacją.
I co Państwo powiecie? Podejrzenie, iż ta rozmowa może stanowić kolejną “padgatowkę” zostały potwierdzone pismem procesowym drogiego pana mecenasa Jarosława Głuchowskiego, który zwrócił się do niezawisłego sądu, by dopuścił on dowód z mego artykułu “Przemysł molestowania w akcji” I tak oto ten wniosek uzasadnił:
“Pozwany nadal nie zostawił powódki w spokoju, często także w innych artykułach nawiązuje do jej osoby (są one poświęcone danym osobowym powódki, gdzie nazywa ją Hermenegildą Kociubińską i są zwiazane z przebiegiem procesu przed Sądem Okręgowym w Warszawie z tytułu ujawnienia danych osobowych powódki)
W przedłożonym artykule pozwany dalej podważa krzywdę powódki. W sposób ironiczny i prześmiewczy używa sformułowania “przemysł molestowania”. Sugeruje nieprawdziwość krzywdy powódki.
Dodatkowo w krytyczny sposób wypowiada się o sądach i sędziach.”
Z tego uzasadnienia można wydestylować kilka dogmatów, na których przemysł molestowania się opiera.
Po pierwsze – przebiegu wydarzeń, rozpowszechnionego i zatwierdzonego do wierzenia przez Judenrat “Gazety Wyborczej” nie wolno “podważać”, bo jest to karygodna myślozbrodnia w postaci “podważania krzywdy”. Tymczasem z akt sądowych sądu w Stargardzie i sądu w Szczecinie wyłania się trochę inny obraz “krzywdy powódki” – więc niezawisły sąd w Poznaniu, to znaczy – pani sędzia Urszula Jabłońska-Maciaszczyk – wnioski o dopuszczenie dowodu z tych akt na wszelki wypadek odrzuciła.
Przemysł molestowania jest zjawiskiem powszechnie znanym i w Ameryce i w Polsce, więc w tym określeniu nie ma niczego “ironicznego” ani “prześmiewczego”. Hermenegilda Kociubińska to postać literacka z Teatrzyku “Zielona Gęś” Gałczyńskiego. Hrabina, literatka, przedstawicielka polskiego doloryzmu (dolor: ból, cierpienie) – więc nie ma w tym nic złego.
No a o sądach i sędziach – najwyraźniej tylko z atencją i podziwem. Taki rozkaz – ale w takim razie szkoda, że sami sędziowie rozwalają sobie nawzajem głowy kodeksami i łańcuchami.
Stanisław Michalkiewicz
https://prawy.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz