wtorek, 29 października 2024

RZUĆ BRACIE BLAGE I CHOĆ NA PRAGiE …

 

  1. RZUĆ BRACIE BLAGE I CHOĆ NA PRAGiE …

    Ze Szmulek, niedaleko było do miejsca, o którym słyszał każdy warszawiak i ten kto ze stolicy nie pochodził. Bazar Różyckiego, potocznie zwany Różycem. Nie koronowany król wśród bazarów warszawskich. Jak ja lubiłam to miejsce. Często po lekcjach, zapędzałam się w jego alejki, nie zawsze w celach nabywczych, częściej poznawczych, żeby popatrzeć, posłuchać, pooglądać, a było co… Bazar miał swoisty i niepowtarzalny klimat, swój folklor i rządził się własnymi zasadami.

    Słowem wszystko! Stare znaczki, monety, książki, czy meble. O szerokim asortymencie towarów tego przybytku, najlepiej mówi wiersz Henryk Rejmera:

    Na Bazarze Różyckiego
    Idzie handel na całego.
    Stare buty, nowe gacie,
    Twarde porno, słoń w krawacie
    Puszka farby, jasne piwo,
    Pączki, wódka i pieczywo,
    Kawior, szampan, śledzie z beczki,
    Czapka z daszkiem, hełm niemiecki,
    Jakiś rower bez pedałów
    Czajnik z gwizdkiem, sztyft z regału …

    Ta atmosfera i ludzie. Nie przeszkadzał ścisk, brud, drobni złodzieje, meneliki, cyganki wróżące z ręki – ciekawość tego miejsca przyciągała. Za skrzętnie odkładane kieszonkowe, mogłam kupić najmodniejsze buty, torebkę, deficytową tetrę na spódnice, różowy lakier do paznokci, kolorowe bransoletki, klipsy, czy najnowszą płytę zespołu Smokie. Bazar zawsze na czasie, zawsze za modą. Sprzedawcy tutejsi byli dobrymi psychologami, opanowali sztukę handlu do perfekcji, największy bubel potrafili sprzedać, jako towar wysokiej klasy, wykazywali duże wyczucie klientów. Rozmowę prowadzili w ten sposób, że gdy człowiek nic nie kupił, odchodził zawstydzony, z opinią, że nie zna jaką okazję stracił. Czasami handlowcom puszczały nerwy, gdy osoba kupująca była zbyt wybredna i można było usłyszeć: „Klejent od siedmiu boleści…”, „Szpagatowa inteligencja, taka i w te ich nazad…”

    Nieśmiało i z daleka, zatrzymywałam się przy miłośnikach hazardu. Bardzo szybko można było się wyleczyć z tego nałogu, grając w benkle, czy trzy lusterka. Gra polegała na odsłonięciu jednego z trzech lusterek, różniącego się od dwóch pozostałych. Prowadzący grę nawoływali chętnych szybkiego zarobku krzycząc:
    ”Grać obstawiać, bombardować
    i bankiera nie żałować!
    Jeszcze nie było takiego zdarzenia,
    Żeby ktoś wygrał od samego patrzenia!”
    Benklarze dzięki niezwykłej zręczności dłoni obracali tak szybko lusterkami, że doprawdy trzeba było olbrzymiej spostrzegawczości, aby odkryć właściwe lusterko. Tu można było tylko przegrać i to nie mało.
    Tu można było także wyjść bez butów, czy własnego portfela, straconego w niemiłosiernym ścisku…

    Nikt mi nie powie, że Różyc byłby sobą, bez najważniejszego elementu, tamtejszej gastronomii. PYZÓW! Były na piedestale wszelakiego bazarowego jadła. Sprzedawały je panie w wieku raczej mocno dojrzałym, o kształtach z płócien Rubensa, a ich donośne głosy, były słyszane ponad tamtejszy gwar i harmider: „Pyzy, gorące, pyzy…”

    Oprócz pyzów, można też było kupić flaki „po warszawsku”, rosół z kury, kotlety schabowe, czy mielone. Potrawy, mimo że podawane mało estetycznie, były „prima sort” i aby utrzymać je w odpowiedniej temperaturze przechowywane były w koszach przykrytych pierzynowymi poduszkami.

    A dalej s’il vous plaît :

    https://www.google.com/url?q=https://opowiadania.pl/sprint.php%3Fitem%3D5892&sa=U&ved=2ahUKEwiP1teE7KyJAxWhExAIHSzRNpUQFnoECAkQAg&usg=AOvVaw25HS7gxmJt2DrcLYuBom06

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komuniści są dobrzy w podbojach i kiepscy w zarządzaniu

James Lindsay: Cześć wszystkim. Tu James Lindsay. Słuchacie audycji „New Discourses Bullets”, w którym przedstawiam podsumowanie jednego tem...