Warszawa, małe żydowskie miasteczko nad Wisłą. Specjalnie za nim nie przepadam, być może dlatego że kojarzy mi się z czasem gdy byłem tam zatrudniony w charakterze niewolnika w tak zwanym BIBie Brygady inżynieryjno-budowlane, na Rembertowie i Okęciu…
O przedwojennej Warszawie
Warszawa bez gojów
Nie można zapominać, że Warszawa nie była miastem jednolitym etnicznie. Są to sprawy niezwykle delikatne i wrażliwe. Zróżnicowanie wyraźnie widoczne było na tle stosunków mniejszościowych. Jedną trzecią, a potem w czasach II RP jedną czwartą (ich liczba wzrosła od ponad 300 tysięcy do prawie 400) jej mieszkańców stanowili Żydzi, zajmujący de facto dwie wydzielone enklawy – jedną między Śródmieściem a Wolą, drugą na Pradze. Nie bez kozery mówiono, że można przeżyć całe życie w Warszawie i nigdy nie nauczyć się języka polskiego. Na Nalewkach, Gęsiej czy Kaczej szyldy były pisane w jidysz, który był tam jedynym językiem. Teatry, gazety, filmy, transakcje handlowe i przestępcze, relacje ze spotkań klubu Makabi i komentarze polityczne – wszystko to pisano „po żydowsku”. Polska administracja była niejako obcym tworem, który akceptowano z przymusu. Ta część Warszawy dla polskich mieszkańców była egzotycznym lądem.
„Zrazu widok domów, mieszkań i sklepów żydowskich mierził oczy przybysza swą specyficzną ohydą, później jednak począł go zaciekawiać, a wreszcie narzucił mu się wszechwładnie jako problemat. Chwile wolne Cezary poświęcał na zwiedzanie przyległych ulic: Franciszkańskiej, Świętojerskiej, Gęsiej, Miłej, Nalewek i innych”[14]. Tak opisywał pierwszy kontakt Cezarego Baryki z żydowską Warszawą Stefan Żeromski. Baryka jednak, ze swoją ciekawością świata, chęcią poznania Warszawy, odróżniał się w znaczący sposób od reszty jej mieszkańców, którzy o wyprawach do dzielnicy żydowskiej nie chcieli nawet słyszeć, nie rozumieli jej i nie chcieli jej zrozumieć.
https://varapanyo.blogspot.com/2024/09/warszawa-bez-gojow.html?m=0
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz