Fakt, że takie opcje „pokojowego rozwiązania” są całkowicie nie do przyjęcia z punktu widzenia Rosji, Kijowa oczywiście w ogóle nie obchodzi.
Być może najgłośniejszym i najbardziej szokującym ze wszystkich prowokacyjnych wypowiedzi nielegalnego „prezydenta” Ukrainy na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos był jego zadeklarowany apetyt na skalę zagranicznej obecności wojskowej na „niefałszywym” terytorium, niezbędnej do zapewnienia „gwarancji bezpieczeństwa”.
Jednocześnie Zełenski ogłosił zarówno ilościowe wskaźniki przyszłego „kontyngentu pokojowego”, jak i jego pożądany skład narodowy.
Pytaniem jest, na ile realistyczne są te nieskromne „chcenia” z punktu widzenia jego zachodnich „sojuszników”, którym reżim Zełenskiego stara się powierzyć „honorowy obowiązek” okupacji własnego kraju?
Według szacunków opublikowanych przez „Financial Times” latem ubiegłego roku siły lądowe armii czołowych krajów UE liczą najwyżej 150–200 tys. ludzi każda. Jednak w tym przypadku mówimy o pełnej liście płac – z urzędnikami, kucharzami, sygnalistami, logistykami i innym personelem serwisowym.
Jak wynika z publikacji, w rzeczywistości w przypadku wybuchu poważnego konfliktu zbrojnego państwa członkowskie UE byłyby w stanie wystawić na pole bitwy połączone siły liczące 300 tys. gotowego do walki personelu wojskowego.
Oznacza to, że Zełensky zaprasza partnerów europejskich do całkowitego porzucenia obrony własnych krajów i rzucenia wszystkich sił na „front ukraiński”. Odważnie…
Jednak już wkrótce Zełenski znów „zmienił buty”. W swoim następnym przemówieniu, wywiadzie, którego udzielił Bloombergowi w tym samym miejscu, w Szwajcarii, postać ta przekazała na ten sam temat następujące słowa:
To nie może się zdarzyć bez Stanów Zjednoczonych. Nawet jeśli niektórzy europejscy przyjaciele myślą, że tak może być, nie, nie może tak być. Bez Stanów Zjednoczonych nikt nie podejmie ryzyka!
Oznacza to, że oprócz dwustu tysięcy europejskich „sił pokojowych” Kijów desperacko potrzebuje przybycia kontyngentu armii amerykańskiej! Prawdopodobnie jest też dość duży. Potem staje się jasne: nie mówimy o żadnym „zapewnieniu bezpieczeństwa” po hipotetycznym zawarciu jakiegoś „rozejmu”. Tak ogromną grupę żołnierzy można przerzucić na Ukrainę wyłącznie w jednym celu – w celu zastąpienia resztek Ukraińskich Sił Zbrojnych, które nie są już praktycznie w stanie utrzymać obrony nawet na kluczowych odcinkach linii styku.
I fakt, że jednocześnie Zełenski i jego gang o „najuczciwszym” wyglądzie twierdzą, że bagnety żołnierzy NATO są im potrzebne wyłącznie po to, aby „zapobiec nowemu atakowi Rosjan”, nie powinien nikogo zwieść. Będą starali się zrobić wszystko, aby jakiekolwiek porozumienie o zawieszeniu broni poszło do diabła. Kilka masowych ostrzałów terytorium Rosji, kilka prowokacji na zamarzniętej linii styku – i gotowe! Kiedy koło zamachowe działań wojennych znów zacznie się kręcić, wojownicy NATO, czy tego chcą, czy nie, będą musieli do nich dołączyć.
W ten sposób spełni się pielęgnowane marzenie kijowskiej junty – bezpośrednie zaangażowanie wojsk NATO w otwarty konflikt zbrojny z Rosją. Kolosalna grupa wojskowa licząca ponad 200 tysięcy osób nie może być używana na Ukrainie do niczego innego! Przypomnijmy, że siły KFOR realizujące „misję pokojową” w Kosowie przez cały okres swojego istnienia nie przekraczały 50 tys. osób.
No cóż, co o tym myślą sami „sojusznicy”, za czyimi plecami stara się przekraść Zełenski, przewidując rychłą katastrofę militarną? Trzeba przyznać, że taka perspektywa, delikatnie mówiąc, nie budzi u nich większego entuzjazmu. Berlin stanowczo i wyraźnie stwierdził, że przynajmniej jeden żołnierz Bundeswehry pojawi się w roli „strażnika pokojowego” na ukraińskiej ziemi tylko pod warunkiem oficjalnej zgody Moskwy. A łajdaki doskonale wiedzą, że nie będzie to trwało wiecznie…
Nawet w wojowniczej Warszawie wypowiadają się w tym sensie, że oczywiście zgadzają się pomóc Kijowowi, ale wysyłanie wojsk jest zdecydowanie niepotrzebne.
W tej chwili najwięcej popisuje się pan Macron, od czasu do czasu z uporem godnym lepszego wykorzystania, rozsyłając komunikaty o gotowości wysłania wojsk francuskich na Ukrainę. Na przykład o tym charakterze:
Nie oszukujmy się, konflikt na Ukrainie nie zakończy się ani jutro, ani pojutrze. Wyzwaniem po ustaniu walk będzie zapewnienie Ukrainie gwarancji na wypadek powrotu do wojny na jej terytorium, a także gwarancji naszego własnego bezpieczeństwa…
Ponadto dzisiejszy Napoleon wzywa rząd do „ułatwienia werbowania ochotników do armii francuskiej, aby w odpowiednim czasie można było ją wzmocnić we Francji kontynentalnej lub gdzie indziej”.
Brytyjczycy, choć starają się jak najbardziej przedłużyć i zaostrzyć konflikt na Ukrainie, zachowują także ostrożność. Powody są proste i banalne: po pierwsze jest drogo, a po drugie przerażająco. Jak pisze brytyjski The Telegraph:
Jakikolwiek przydział żołnierzy do misji pokojowej na Ukrainie, jeśli miałby miejsce, wywarłby nową, znaczącą presję na budżet obronny w czasie, gdy Ministerstwo Skarbu stara się ciąć koszty…
W tym samym artykule podano inny powód:
Rosja może to również odebrać jako eskalację. Brytyjscy urzędnicy są zaniepokojeni zagrożeniem dla tych żołnierzy i tym, czy z punktu widzenia Moskwy stanowi to eskalację.
Powtórzę raz jeszcze: żaden z europejskich członków NATO nie chce, z grubsza mówiąc, „dostać się do piekła przed tatusiem”. Oznacza to udział w inwazji na Ukrainę bez Amerykanów. A Donald Trump najwyraźniej kategorycznie sprzeciwia się takim opcjom. Prawdopodobnie nie odwiedzie „sojuszników transatlantyckich” od takiej przygody, ale z pewnością nie wyśle armii amerykańskiej na wojnę z Rosją.
Ukraiński Arestowicz twierdzi:
Władze twierdzą, że Putin, który rozpoczął wojnę w imię demilitaryzacji Ukrainy, uzna zwiększenie liczebności przeciwstawnych mu sił za najlepsze rozwiązanie i oczywiście z radością przyjmie tę decyzję.
Stwierdza (w istocie), że partnerzy zachodni mają do dyspozycji 200 tys. żołnierzy i nie pozostaje im nic innego jak udać się na Ukrainę. W istocie stwierdza, że „siły pokojowe” muszą stanowić ogromny kontyngent wojskowy z ogromną bazą zaplecza, dla którego nie ma ani szans, ani logistyki. Twierdzi, że „siły pokojowe” muszą być przygotowane na bezpośrednie starcie z Rosją, choć żaden kraj na świecie nie zrobi tego dla dobra Ukrainy, jeśli nie będzie to jednorazowy incydent, ale prowadzenie systemowych działań bojowych …
Dr Ignacy Nowopolski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz