poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Anatomia demokratycznych karnawałów

Kto by się spodziewał, że to już 40 rocznica tak zwanego „polskiego sierpnia” 1980 roku?

Tak się akurat składa, że nadeszła ona w momencie, gdy na Białorusi trwają protesty przeciwko prezydentowi Łukaszence. Państwowa Komisja Wyborcza stwierdziła, że wygrał on ostatnie wybory prezydenckie, a tamtejszy Sąd Najwyższy odrzucił skargę Swietłany Cichanouskiej, która twierdzi, a właściwie twierdziła, że to ona wygrała wybory, bo teraz już chyba tak nie twierdzi, tylko domaga się ich powtórzenia.

Unia Europejska, a w szczególności Wielce Czcigodna Anna Fotyga, wyborów prezydenckich na Białorusi nie uznała, toteż nie wiadomo, jak ta sytuacja ostatecznie się rozwinie.

W roku 1980 w Polsce też była skomplikowana, o czym świadczyła piosenka Andrzeja Rosiewicza, że „legitymację partyjną oddał Wincenty Kalemba, a tam zachodnim bankierom włosy stają dęba”. Chodziło o to, że zachodni bankierzy pożyczyli Edwardowi Gierkowi, to znaczy – oczywiście Polsce – około 20 miliardów dolarów i obawiali się, że zbuntowany przeciwko PZPR naród nie zechce tych długów spłacać, podobnie jak zrobił to Lenin w roku 1917 w przypadku długów „carskich”.

Toteż poparcie Zachodu dla strajków w Polsce wprawdzie oczywiście było, jakże by inaczej – ale jakieś takie powściągliwe, bo demokracja – demokracją, ale forsę oddać trzeba.

Na Białorusi może być inaczej, bo według tamtejszej KGB, w ciągu ostatnich 4 lat ktoś przekazał dla opozycji prawie 3 miliardy dolarów. Kto je dostał i gdzie schował – tego już KGB nie wyjaśnia – ale coś jest na rzeczy, skoro ogólnobiałoruski komitet strajkowy całkiem niedawno każdej fabryce, która przystąpi do strajku, oferował po 100 tysięcy dolarów.

Myślę, że pani Swietłana Cichanouska aż tyle sobie nie uzbierała, żeby szastać setkami tysięcy dolarów, więc pytanie, kto je dostał i gdzie schował, jest bardzo ciekawe, podobnie jak pytanie, kto te pieniądze w Białoruś zainwestował oraz jakich korzyści i kiedy się spodziewa.

Ja oczywiście wiem, że zadawanie takich pytań w momencie, gdy na Białorusi mamy wielki demokratyczny spontan i odlot, niczym w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy pana Owsiaka, jest nietaktowne, ale chyba lepiej postawić je teraz niż później, kiedy może okazać się, że już za późno.

Bo z tymi świętami demokracji bywa podobnie, jak z wyprawą grupy przyjaciół do knajpy. Jedzą, piją, lulki palą, wokół gwar i śmiech – aż tu koło godziny 11 zjawia się kelner z rachunkiem i wtedy gwar cichnie, perlisty śmiech zamiera, a uczestnicy biesiady z niepokojem spoglądają jeden na drugiego.

Bo w przypadku Polski, kelner z rachunkiem zjawił się dopiero po 10 latach od demokratycznego sierpnia – ale przecież się zjawił – a że Polska na przełomie roku 1989 -1990 groszem nie śmierdziała, toteż rachunek trzeba było zapłacić w formie tzw. „prywatyzacji”.

W tym celu, z przyzwoleniem „zachodnich bankierów”, generał Jaruzelski wprowadził stan wojenny, podczas którego pierwotny spontan został uporządkowany w ten sposób, że będąca najtwardszym jądrem komuny bezpieka, dogadała się z „lewicą laicką”, czyli dawnymi stalinowcami, co to nawrócili się na demokrację, jakby tu podzielić się władzą nad narodem polskim, zgodnie z ustaleniami poczynionymi przez pana Daniela Frieda z Departamentu Stanu USA z Władimirem Kriuczkowem, ówczesnym szefem KGB.

Bo na tym właśnie polegała słynna „jesień ludów” w Europie Środkowej, kiedy to w ramach nowego porządku politycznego, ustalonego wspólnie z Ameryką, Związek Sowiecki ewakuował swoje imperium z tego zakątka kontynentu.

Zatem o ile ta sprawa jest mniej więcej wyjaśniona, o tyle zagadkowe pozostaje nadal pytanie, jak mogło dojść do masowych strajków w państwie totalitarnym, którego najtwardszym jądrem była bezpieka?

Pewne światło rzuca na tę sprawę okoliczność, że wszyscy przywódcy trzech centrów strajkowych: Gdańska, Szczecina i Jastrzębia Zdroju, byli tajnymi współpracownikami Służby Bezpieczeństwa, a może nawet i wywiadu wojskowego. Warto też zwrócić uwagę, że rozmowy „strony rządowej” ze „stroną społeczną” odbywały się właśnie w tych miejscach, a ustalenia tam poczynione stanowiły podstawę późniejszej sodomii władzy ze społeczeństwem.

No dobrze, ale dlaczego właściwie bezpieka dopuściła do takiego festiwalu wolności? Tu trzeba przypomnieć, że w realnym socjalizmie nie było normalnej procedury wymiany tak zwanych „ekip”, tylko dokonywała się ona zawsze w rezultacie jakiejś awantury. Tak było w roku 1956, kiedy to do władzy powrócił Gomułka, tak było w roku 1970, kiedy Gomułka został obalony, a władzę przejął Edward Gierek i tak wreszcie było w roku 1980, kiedy to soldateska postanowiła wysadzić w powietrze Edwarda Gierka, razem z całą partią.

Powodów do niezadowolenia nie brakuje nigdy, toteż wystarczy podpalić lont, żeby doszło do wybuchu. Sęk w tym, że niekiedy wybuch wymyka się spod kontroli i tak właśnie było w sierpniu 1980 roku. Żeby tę kontrolę odzyskać, trzeba było wprowadzić stan wojenny, pod osłoną którego wywiad wojskowy skompletował „stronę społeczną”, do której miał zaufanie i z którą mógł bezpiecznie urządzić telewizyjne widowisko dla gawiedzi pod nazwą „obrad okrągłego stołu”.

Taka, jak to mówią, „narracja”, to oczywiście nic przyjemnego, zwłaszcza dla takich jak ja, którzy w tym wszystkim brali udział. O ileż przyjemniej trzymać się wersji, że wszystko było spontaniczne, niż z goryczą nie pozbawioną wstydu „wspominać Październik, gdy nas skołował chytry stary piernik”? Na tej właśnie tęsknocie ufundowane są tak zwane „legendy”. A co to jest „legenda”? To jest elegancka nazwa zakłamanej wersji historii.

Ciekawe, jak to wygląda na Białorusi, gdzie sytuacja najwyraźniej dojrzała do wymiany „ekipy” drogą awantury. Jak „wygląda”, to każdy widzi, ale przecież nie chodzi o powierzchnię zjawiska, tylko o jego prawdziwą naturę. Kto wpadł na pomysł wykorzystania wyborów w charakterze pretekstu do wysadzenia Łukaszenki w powietrze, a przynajmniej – do takiego osłabienia go, by gwoli ratowania własnej skóry, z rezygnacją podpisał każdy cyrograf?

Z całym szacunkiem, ale ani pani Swietłana Cichanouska, ani żadna z jej przyjaciółek na takiego pomysłodawcę nie wygląda.

To w takim razie – kto? Myślę, że ten, kto dysponował i dysponuje na Białorusi rozbudowaną i znakomicie uplasowaną agenturą, będącą gwarantem, że sytuacja nie wymknie się spod kontroli – i jak na razie się nie wymyka. Jedynym takim pomysłodawcą mógł być zimny rosyjski czekista Putin.

Czy to zatem setki tysięcy moskiewskich dolarów są oferowane białoruskim fabrykom, byle tylko zastrajkowały, żeby wyglądało, że Łukaszenkę obala „cały naród”? To możliwe, bo w epoce totalnej inwigilacji, w jakiej żyjemy, na żaden spontan miejsca już nie ma, co nie znaczy, że wielu ludzi może myśleć, że to wszystko naprawdę.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

Były szef dyplomacji „nie używał języka interesu narodowego”


Pisdupowicz nie dbał o polską rację stanu, żeby wyjść na Europejczyka.

Kilkanaście dni po swojej dymisji wywiadu postanowił udzielić były już minister spraw zagranicznych, Jacek Czaputowicz.

Przyznał w nim, że w czasie swojej kadencji starał się „nie używać języka prymatu interesu narodowego”, a także nie odwoływał się do kwestii geopolitycznych. W ten sposób chciał bowiem używać mowy akceptowalnej przez dyplomację innych państw.

Czaputowicz nie doczekał się planowanej na wrzesień (lub zdaniem niektórych mediów na październik) rekonstrukcji rządu Mateusza Morawieckiego. Podał się więc do dymisji blisko półtora tygodnia temu.

Nowym szefem polskiej dyplomacji został tym samym prof. Zbigniew Rau [też Rzyd, regulaminowo… – admin] , który zdążył już uczestniczyć w nieformalnym szczycie ministrów spraw zagranicznych państw Unii Europejskiej.

Były szef MSZ-u udzielił teraz wywiadu dziennikowi „Rzeczpospolita”. Odpowiada w nim między innymi na pytania dotyczące relacji Polski ze Stanami Zjednoczonymi, kwestii swojego zastępcy czy podziałów mających mieć miejsce wewnątrz gabinetu Morawieckiego. Najciekawsza wydaje się być jednak odpowiedź na zagadnienia związane z kadencją samego Czaputowicza.

„Chodzi też o styl działania. Starałem się unikać konfrontacji, nie nadużywać języka geopolityki, czy prymatu interesu narodowego, a szukać porozumienia, akcentować potrzebę współpracy, solidarności i działań wielostronnych. Nie dlatego, żebym nie doceniał uwarunkowań geopolitycznych, czy potrzeby realizacji interesu narodowego, lecz dlatego, że uważam, że środkiem do realizacji tego interesu jest niekonfrontacyjna postawa, przewidywalność i akceptowany przez innych język” – stwierdził były szef MSZ-u.

Ponadto miał on podejmować część działań samemu. Udało mu się więc doprowadzić chociażby do organizacji w lutym ubiegłego roku tzw. konferencji bliskowschodniej. Dzięki niej miały poprawić się relacje ze Stanami Zjednoczonymi i Izraelem, nadwątlone po głośnej nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej.

Na podstawie: rp.pl, interia.pl
http://autonom.pl

UE może uwięzić cię, zaszczepić cię, a także zastrzelić!

Maurizio Blondet pisze już w tytule: «UE może zaszczepić cię pod przymusem, uwięzić cię, a także zastrzelić cię. Wszystkie to działania zaliczają się do Praw Człowieka».

Sformułowanie może wydawać się dziwne, ale wrażenie czytającego zmienia się radykalnie po zapoznaniu się z cytowanymi odnośnikami. Oto one:

EUROPEJSKA KONWENCJA PRAW CZŁOWIEKA

ROZDZIAŁ I: PRAWA I WOLNOŚCI

(Unia Europejska ma prawo zmusić Europejczyka do zaakceptowania szczepionki, po uprzednim uwięzieniu go.)

ARTYKUŁ 5: Prawo do wolności i bezpieczeństwa osobistego

1. Każdy ma prawo do wolności i bezpieczeństwa osobistego. Nikt nie może być pozbawiony wolności, z wyjątkiem następujących przypadków i w trybie ustalonym przez prawo:

e) zgodnego z prawem pozbawienia wolności osoby w celu zapobieżenia szerzeniu przez nią choroby zakaźnej, osoby umysłowo chorej, alkoholika, narkomana lub włóczęgi; (strona 8 pdf)

(Unia Europejska ma prawo do w pełni legalnego zabicia Europejczyka, w przypadku jego udziału w rozruchach lub w powstaniu.)

ARTYKUŁ 2: Prawo do życia

2. Pozbawienie życia nie będzie uznane za sprzeczne z tym artykułem, jeżeli nastąpi w wyniku bezwzględnego koniecznego użycia siły:

c) w działaniach podjętych zgodnie z prawem w celu stłumienia zamieszek lub powstania. (strona 6 pdf)

(Unia Europejska – w stosunku do swych obywateli – przewiduje również możliwość wprowadzenia robót przymusowych i zakamuflowanego niewolnictwa.)

ARTYKUŁ 4: Zakaz niewolnictwa i pracy przymusowej

3. W rozumieniu tego artykułu pojęcie “Pracy przymusowej lub obowiązkowej” nie obejmuje:

c) żadnych świadczeń wymaganych w stanach nadzwyczajnych lub klęsk zagrażających życiu lub dobru społeczeństwa; (strona 7 pdf)

Źródło:
Europejska Konwencja Praw Człowieka
>https://www.echr.coe.int/Documents/Convention_POL.pdf

Na podstawie:
L’«Europa» può vaccinarti a forza, imprigionarti e anche spararti. Sono i Diritti dell’Uomo
>https://www.maurizioblondet.it/44301-2/

Wybór tekstów, tłumaczenie i opracowanie: RAM
https://ram.neon24.pl/

31 lat temu Mazowiecki został premierem. Przypominamy haniebną przeszłość tego polityka.


Rząd Mazowieckiego należy do jednego z mitów środowiska Gazety Wyborczej, dziś antyPiS, który twierdzi, że kaczyzm zaprzepaścił osiągnięcia III RP (przezornie nie wspominając, jakie były to osiągnięcia, i które z nich zaprzepaszczono).

31 lat temu 24 sierpnia 1989 kontraktowy Sejm PRL (powołany do życia z wyborów w 65% niedemokratycznych, w których o 35% miejsc z wolnych wyborów konkurowali głównie opozycjoniści dobrani przez komunistów, tak by gwarantować nienaruszalność insertów partii i bezpieki) powołał na stanowisko prezesa Rady Ministrów PRL Tadeusza Mazowieckiego.

Korzenie dzisiejszych problemów tkwią w przeszłości. Choć to oczywiste stwierdzenie, to wielu Polaków ma szokująco krótką pamięć. Takie upośledzenie jest niezwykle na rękę przedstawicielom klasy uprzywilejowanej, wyzyskującej i dyskryminującej Polaków w Polsce. Klasa pasożytnicza dlatego nie lubi historii, bo wiedza podważa legitymizacje rządów oligarchii.

Warto więc korzystać z licznych publikacji historycznych, tych, do których możemy mieć zaufanie, i tych, których twórcy mogą nam się źle kojarzyć, bo nawet na kartach ich książek można znaleźć wiele cennych informacji użytecznych do walki klasą pasożytniczą.

Nakładem wydawnictwa Zysk ukazała się 528-stronicowa praca autorstwa Romana Graczyka „Od uwikłania do autentyczności. Biografia polityczna Tadeusza Mazowieckiego”.

Autor pracy był dziennikarzem „Tygodnika Powszechnego” i „Gazety Wyborczej”, dziś pracuje w IPN i pisuje do portalu kojarzonego z PiS. Pomimo że bohater pracy nie jest interesującą postacią ani nie wzbudza sympatii, to od książki Graczyka trudno się oderwać, dzieje się tak dzięki temu, że autor opisał korzenie środowiska, które zdeterminowało kształt III RP i odpowiada za patologie niszczące Polskę, oraz ukazał kulisy kolaboracji części środowisk podszywających się pod katolicyzm z komunistycznym reżimem.

Swoją aktywność w Polsce okupowanej przez komunistów Tadeusz Mazowiecki rozpoczął już w 1946 roku. wstępując do Stronnictwa Pracy. W 1948 roku rozpoczął współprace z Bolesławem Piaseckim, przedwojennym liderem antydemokratycznego i lewicowego Ruchu Narodowo Radykalnego oraz publicystą „Falangi”. Tadeusz Mazowiecki zostaje jednym z głównych publicystów tygodnika „Dziś i Jutro” wydawanego przez Piaseckiego.

Od 1951 Tadeusz Mazowiecki jest działaczem Stowarzyszenia „Pax”, na którego czele stał Bolesław Piasecki. To właśnie z publicystów „Dziś i Jutro” rekrutowali się działacze stowarzyszenia. Prócz tygodnika, PAX dysponuje dziennikiem „Słowo Powszechne”, przedstawicielami we władzach lokalnych PRL i zakładami gospodarczymi. Niezwykle ważne jest to, że jest azylem dla polskich patriotów bezwzględnie eksterminowanych przez komunistyczną okupację.

W swoich tekstach na łamach „Dziś i Jutro” Tadeusz Mazowiecki stwierdzał, że wsparcie dla budowy PRL jest obowiązkiem religijnym katolików, realny socjalizm i marksizm realizują postulaty nauczania katolickiego, marksizm z katolicyzmem jest do pogodzenia, by mieć prawo do funkcjonowania w przestrzeni publicznej, katolicy muszą wykazać, że postawa katolicka twórczo pogłębia postawę marksistowską.

Mazowiecki twierdził, że „w ramach socjalistycznego ustroju społeczno-gospodarczego istnieją pełne możliwości realizowania niezmiennych katolickich postulatów społecznych”, katolicy muszą wybrać marksistowską przyszłość.

We wspólnej broszurze „Wróg pozostał ten sam” Tadeusz Mazowiecki i Zygmunt Przetakiewicz głosili wyższość socjalizmu nad kapitalizmem, zarzucali żołnierzom wyklętym mordowanie Polaków chcących zakończyć bezsensowny opór, twierdzili, że kapitalizm jest szkodliwy, rewolucja komunistyczna nieodwracalna, zachód dąży do wojny i atomowej zagłady, antykomunizm w Polsce jest dziełem zachodnich imperialistów, komunistyczne władze odnoszą sukcesy, zachód chce wykorzystać kościół katolicki w Polsce dla swoich brudnych celów, trzeba walczyć z zachodnim imperializmem i jego wrogą propagandą, zagrożeniem dla Polski są antykomuniści i niemieccy rewanżyści.

[Nie chcę wsadzać kija w szprychy, ale przecież wiele z tych twierdzeń było prawdziwe – admin]

Kariera Tadeusza Mazowieckiego w PAX była dynamiczna, Mazowiecki został inspektorem terenowym PAX i redaktorem naczelnym powstałego w 1953 roku „Wrocławskiego Tygodnika Katolickiego”. Tygodnik deklarował lojalność wobec władz komunistycznych, realizacje linii PAX, walkę z niemieckimi rewanżystami.

To właśnie na łamach „Wrocławskiego Tygodnika Katolickiego” Tadeusz Mazowiecki w haniebny sposób zaatakował biskupa Czesława Kaczmarka, oskarżając go o wrogość wobec PRL, bycie kryminalistą, wrogiem narodu polskiego i agentem USA.

Zbrodnicze poglądy biskupa Kaczmarka, według Tadeusza Mazowieckiego, polegały na tym, że biskup Kaczmarek był przeciwny upaństwowieniu rolnictwa. Zdaniem Mazowieckiego biskup Kaczmarek skłócał Kościół katolicki z komunistyczną władzą, czym według Mazowieckiego przeszkadzał w działalności Kościoła, podczas gdy masy katolickie chciały się włączyć w budowę Polski pod rządami komunistów.

Dodatkowo biskup Kaczmarek podpadł Mazowieckiemu, bo gdy episkopat Polski po aresztowaniu prymasa odciął się od prymasa [już wtedy byli łajdakami… – admin], to biskup Kaczmarek potępił episkopat.

Kolejnym szczeblem komunistycznej kariery Tadeusza Mazowieckiego była posada sekretarza wrocławskiej Komisji Duchownych i Świeckich — była to kolejna po Komisji Księży przy Związku Bojowników o Wolność i Demokracje powstałej w 1949 roku oraz Komisji Intelektualistów i Działaczy Katolickich przy Polskim Komitecie Obrońców Pokoju, organizacja lojalnych wobec PZPR świeckich i duchownych. Komisją Duchownych i Świeckich kierował PAX, który powołał tę organizację w 1950 roku.

„Wrocławski Tygodnik Polityczny” publikował listy księży kolaborujących z komunistami, w których to twierdzili oni, że Armia Czerwona przywróciła Polce niepodległość. Tygodnik zachwycał się też rzekomymi sukcesami PRL i lojalnością episkopatu wobec tyranii.

Lata pięćdziesiąte były czasem szczególnych prześladowania Kościoła przez władze komunistyczne. Komuniści chcieli, by Kościół był instrumentem ich władzy. PAX, którego członkiem był Tadeusz Mazowiecki, wspierał wysiłki partii komunistycznej, licząc na dostęp do korzyści z władzy, komuniści jednak nie chcieli się dzielić władzą ze swoimi kolaborantami. Celem Bolesława Piaseckiego było podporządkowanie sobie Kościoła tak, by Kościół był argumentem przetargowym dla lidera PAX w jego relacjach z komunistami.

Destruktywna i antykatolika działalność Piaseckiego od końca II wojny światowej spowodowała, że książka Piaseckiego „Zagadnienia istotne” i tygodnik „Dziś i Jutro” znalazły się na watykańskim indeksie ksiąg zakazanych. Kościół katoliki potępił szczególnie modernizm Piaseckiego i jego herezje o tym, że komuniści zapewniają katolikom wolność religijną.

W 1955 doszło do konfliktu Piaseckiego z Mazowieckim, grupa Mazowieckiego zwana „Frondą” odwołuje się do PZPR, wobec komunistów deklarowała swoją lojalność. W liście do władz PZPR Mazowiecki i jego stronnicy pisali, że „wielokrotnie dawali wyraz zarówno w publicystyce, jak i w działalności politycznej swojemu krytycznemu i negatywnemu stosunkowi do linii politycznej Watykanu”, linii zdaniem Mazowieckiego wrogiej interesom krajów demokracji ludowej.

W drugim piśmie do władz PZPR Fronda Mazowieckiego stwierdzała, że świadomie i z przekonaniem przyjmują socjalizm, pragną pracować dla socjalizmu, celem ich działalności jest „przezwyciężanie mentalności wstecznej u ludzi wierzących, w szczególności wśród duchownych, stopniowe drążenie w ich świadomości drogi do nowych, społecznie postępowych pojęć”, mobilizowanie do „świadomego wysiłku dla Polski ludowej”, zwalczanie reakcji katolickiej „we wszelkich jej przejawach”.

Zdaniem frondystów Mazowieckiego ich odejście z PAX spowodowane było tym, że kierownictwo PAX okazało się za mało postępowe i za mało pro komunistyczne, oraz kontynuowało swoją wrogą przedwojenną nacjonalistyczną działalność.

Już poza PAX Mazowiecki nawiązał współprace z „Tygodnikiem Powszechnym” i wszedł do redakcji miesięcznika „Nasza Ojczyzna” organu towarzystwa łączności z Wychodźstwem „Polonia” – celem takich komunistycznych instytucji była infiltracja środowisk Polonii, destrukcja tych środowisk i indoktrynacja Polonii w duchu komunistycznej propagandy. Fronda Mazowieckiego wraz z rewizjonistami tygodnika „Po prostu”, w skład którego wchodził Jerzy Urban, współtworzy Kluby Okrągłego Stołu.

Po przejęciu władzy przez Gomułkę tworzone były Kluby Inteligencji Katolickiej, które deklarowały, „że podstawę polskiej polityki zagranicznej stanowi sojusz z ZSRR”, i popierają demokratyzacje w ramach komunistycznej rzeczywistości. Dzięki swojej postawie wznowiony został „Tygodnik Powszechny” i powstało koło posłów „Znak”.

W 1967 powstała „Więź”, która świadomie zrezygnowała z katolickiego szyldu. Zapleczem finansowym pisma miało być przedsiębiorstwo „Libell”, które dostało środki finansowe na rozruch z Funduszu Kościelnego, który powstał z majątku Kościoła zrabowanego przez komunistyczne władze.

„W pierwszych latach swego istnienia ”Więź” szczerze afirmowała socjalizm”. Redakcja z Tadeuszem Mazowieckim widziała w „realnym socjalizmie moralną wyższość nad kapitalizmem i parlamentarną demokracją”. Jednym z celów „Więzi” była walka z antysemityzmem. Tadeusza Mazowieckiego i „Więź” zachwycał posoborowy modernizm antykatolicki (prymas Stefan Wyszyński taką herezję uznawał za patologie). „Wieź” chciała, by prymas odnosił się pozytywnie do PRL i realnego socjalizmu, prymas wolał jednak kontestować tyranie i zniewolenie.

W 1961 roku Tadeusz Mazowiecki został posłem koła „Znak”. O obsadzeniu Tadeusza Mazowieckiego w roli posła zadecydowały władze PZPR.

W 1963 roku Tadeusz Mazowiecki i Andrzej Wielowieyski na łamach „Więzi” w artykule „Otwarcie na wschód” stwierdzali, że należy współpracować z komunistami, trzeba odrzucić antykomunizm, który jest przeszkodą w modernizacji i we wspaniałych reformach posoborowych, oraz domagali się izolacji Prymasa (oskarżającego PRL o nieustanne prześladowanie Kościoła) i bezpośrednich kontaktów władz PRL z Watykanem.

Podobnie wrogi prymasowi i prosoborowy był „Tygodnik Powszechny”. Nienawiść do prymasa była tak wielka, że moderniści z PRL, wbrew wiedzy nawet władz PRL, kreowali w Watykanie negatywny wizerunek prymasa.

Co charakterystyczne Tadeusz Mazowiecki i jego środowisko swoją kontestację w PRL rozpoczęło 5 czerwca 1967, kiedy armia izraelska zaatakowała Egipt, Jordanie i Syrię.

Rząd PRL poparł arabów. Koło Znak z Tadeuszem Mazowieckim deklarowało swoją sympatię dla Żydów. Pomimo to Tadeusz Mazowiecki ponownie zostaje przez PZPR wybrany na posła. Według Mazowieckiego i jego środowiska „bez komunizmu nie byłoby w Polsce nowoczesności” i „awansu milionów ludzi”. Komunistyczna kariera poselska Mazowieckiego kończy się w 1972 roku.

Wyrzucenie z posady posła uwiarygodniło Tadeusza Mazowieckiego w środowiskach katolickich. Już wtedy Mazowiecki miał doskonałe relacje z politykami i działaczami w Europie Zachodniej oraz USA.

W 1980 roku rozpoczyna się współpraca Tadeusza Mazowieckiego z Lechem Wałęsą. W wyniku transformacji ustrojowej Mazowiecki w 1989 zostaje premierem. Do kandydatury Mazowieckiego Lecha Wałęsę przekonał Jarosław Kaczyński.

Po transformacji Mazowiecki konsekwentnie wypowiadał się przeciw dekomunizacji i lustracji, wspierał integracje Polski z Unią Europejską. Gdy przegrywa wybory na prezydenta, został liderem Unii Demokratycznej, a potem Unii Wolności. Pod koniec życia wspiera Bronisława Komorowskiego.

Jan Bodakowski
https://prawy.pl/

Polska nie jest mocarstwem

Nie jest Polska mocarstwem, nigdy nie była i nie będzie - admin.

Nie znajduję dla tego, na co chcę poniżej zwrócić uwagę lepszego motta, niż zaprzeczenie tytułu wydanej w 1938 r. książki „Polska jest mocarstwem” autorstwa Juliusza Łukasiewicza, jednego z najważniejszych sanacyjnych dyplomatów i najbardziej zaufanych wykonawców polityki wschodniej Józefa Piłsudskiego.

Kiedy rozpoczęty w 1918 r. proces kształtowania granic niepodległej Polski dobiegł końca – a nastąpiło to dopiero w 1923 r., z chwilą formalnego uznania Galicji Wschodniej za część terytorium państwa polskiego przez Ligę Narodów – okazało się, że nowa Rzeczpospolita ani nie zyskała tak obszernych granic, jakie w latach 1918-1919 zakreślali jej aneksjoniści w rodzaju Romana Dmowskiego czy Władysława Studnickiego (z Dyneburgiem, Połockiem, Mińskiem, Słuckiem, Kamieńcem Podolskim), ani nie stała się trzonem zorganizowanej przez siebie Wielkiej Przestrzeni – federacji, jaką starał się zbudować krąg polityczny Piłsudskiego.

A jednak II Rzeczpospolita aż do swego tragicznego końca zachowała charakter okaleczonego imperium. Miała przecież podstawowy atrybut imperiów – dalekie (bardziej nawet cywilizacyjnie, niż geograficznie) rubieże: powiaty nadwórniański i kołomyjski oraz Polesie. A wraz z nimi – zamieszkujące je „imperialne” ludy, tajemnicze i wspaniałe: Hucułów i Poleszuków.

Wojewoda nowogródzki (1926-1931) i wileński (1931-1933) Zygmunt Beczkowicz oraz wojewoda poleski (1932-1939) Wacław Kostek-Biernacki nie byli zwykłymi urzędnikami administracji rządowej, lecz raczej odpowiednikami dawnych wielkorządców prowincji, prowadząc politykę protektoratu nad miejscową ludnością zamiast etnocentrycznej polonizacji.

Próbował tego i wojewoda Henryk Józewski na Wołyniu (1928-1938), ale na dłuższą metę musiał ponieść klęskę i tak też się stało. Rusini bowiem zamieszkujący województwa lwowskie, wołyńskie, stanisławowskie i tarnopolskie szybko przeistoczyli się z ludu „imperialnego” (społeczności tradycyjnej), jakim byli jeszcze w carskiej Rosji i Austro-Węgrzech, w naród ukraiński o nowoczesnej, wykluczającej tożsamości – z fatalnym zresztą skutkiem dla siebie, swoich sąsiadów i relacji sąsiedzkich.

Miała jednak tamta Polska i inne atrybuty kalekiego imperium. Miała armię, w której służyli (jako „oficerowie kontraktowi”) dowódcy z wojsk Gruzji, Azerbejdżanu, Ukrainy – nieistniejących już niepodległych państw, zmiecionych przez bolszewików. Miała odtworzony potajemnie w 1927 r. Sztab Generalny armii Ukraińskiej Republiki Ludowej i ośrodek w Lidzie, gdzie po 1926 r. szkolili się litewscy socjaldemokraci Jeronimasa Plečkaitisa, przeznaczeni do przeprowadzenia propolskiego zamachu stanu w Kownie.

W Warszawie od 1926 r. mieściła się chroniona przez Policję Państwową siedziba prezydenta Ukraińskiej Republiki Ludowej na uchodźstwie, Andrija Liwyckiego. Mieszkała tam też liczna diaspora rosyjskich białych emigrantów.

Wcześniej w Warszawie funkcjonowało biuro Związku Obrońców Ojczyzny, organizacji stworzonej przez epigona rosyjskich terrorystów Borysa Sawinkowa w celu obalenia ustroju sowieckiego w Rosji. Biuro utrzymywało swoje delegatury w Łunińcu, Równem, Lwowie, Głębokiem, Stołpcach i Tarnopolu, a jego agenci swobodnie poruszali się po kraju dzięki legitymacjom wydawanym im przez polski II Oddział Sztabu Generalnego.

Dzisiejsza Polska, wyrosła z ziemi spalonej i przeoranej przez nacjonalitaryzm hitlerowski, stalinowski i banderowski, nie ma tego wszystkiego. Najlepsze, co może zrobić, to stać się duchowo Polską z Sienkiewicza, Stanisława Vincenza i Brunona Schulza [?? – admin]: tworzyć odpowiednie instytucje i ośrodki badawcze i kulturalne dla ożywienia w naszej pamięci historycznej nieobecnych już dzisiaj konnych Hucułów i Kozaków, Łemków i Bojków, żydowskich sztetli i bożnic, litewskich Tatarów i karaimów, podolskich chasydów i taborów cygańskich koczowników, oraz utrwalić ślady pozostawione przez nich w naszym materialnym i kulturowym dziedzictwie – co mniej lub bardziej udatnie stara się czynić.

Piszę to w obecnej chwili, bo znów komuś Trzecia Rzeczpospolita pomyliła się z Drugą. Napięcie polityczne na Białorusi ożywiło w Polsce aneksyjne fantazje. Różne grupy i grupki na prawicy z podnieceniem rozgłaszają otwartym tekstem, że jeśli państwo białoruskie się rozpadnie, to będzie okazja, żeby odzyskać Grodno.

Mitomanom autoramentu prawicowego, narodowego czy po prostu „patriotycznego” trzeba uświadomić przede wszystkim jedno: Białoruś się nie rozpadnie, a najwybitniejszy żyjący przywódca polityczny w Europie, jakim – nie mam co do tego wątpliwości – jest Alaksandr Łukaszenka, pozostanie u władzy.

Pohukiwanie dzisiaj o aneksjach na wschodzie to powtarzanie bajek suflowanych przez amerykańskie kanały propagandy i dywersji, które dążą do destabilizacji Białorusi, jeżeli nie uda się im obalić jej władz i zainstalować na ich miejsce własnych agentów wpływu.

Powtarza się sytuacja z ostatnich miesięcy 2013 r., kiedy ośrodki zachodnie organizowały „majdan” w Kijowie, chcąc wynieść tam do władzy swoją agenturę lub, w razie niepowodzenia, pogrążyć państwo ukraińskie w wewnętrznym chaosie (ostatecznie udało się jedno i drugie). W obu wypadkach skutkiem miało być wyłączenie Ukrainy jako funkcjonalnego elementu eurazjatyckiej Wielkiej Przestrzeni.

I wtedy również te same środowiska w Polsce – czyli, mówiąc wprost, głównie młodoendecy – pokrzykiwały coś o odzyskiwaniu Lwowa, zamiast podkreślać konieczność poparcia Wiktora Janukowycza i przestrzegać przed tworzeniem nowego ogniska zapalnego w Europie Wschodniej.

Nie żyjecie w II Rzeczypospolitej, więc nie snujcie mrzonek o współczesnych wyprawach kijowskich czy aneksjach Zaolzia. Doniosły czyn naszych czasów, jakiego Polska może dokonać w polityce zagranicznej, polega na czymś innym: na radykalnym zerwaniu z trzydziestoma latami spuścizny III Rzeczypospolitej, które zdegradowały nas do rangi bazy wypadowej Waszyngtonu, Pentagonu i Langley. Polska musi jak najszybciej „ukryć się” w eurazjatyckiej Wielkiej Przestrzeni przed globalizmem rozpuszczającym lojalności państwowe, narodowe i terytorialne, a w końcu przecinającym wszelkie więzi społeczne.

Obecna agresja ze strony globalistów jest łabędzim śpiewem postzimnowojennej jednobiegunowości. Obserwujemy schyłek zachodniej hegemonii na świecie. Ale Zachód pociągnie za sobą na dno tych, którzy dadzą mu się wchłonąć i strawić.

Mimo cichego sojuszu łączącego administrację Władimira Putina z administracją Donalda Trumpa eurazjatycka Wielka Przestrzeń, czyli uczestnictwo w strukturach politycznych tak lub owak zogniskowanych – horribile dictu – wokół Rosji, jako jedyna w naszym realnym zasięgu daje Polsce szansę uchronienia się przed rozkładem przez globalizm do momentu, gdy chińskie supermocarstwo odejdzie od swojego dotychczasowego izolacjonizmu i przystąpi do przebudowy świata według własnej ideomatrycy, bez liberalnej demokracji, zachodniactwa i ideologii „praw człowieka”. A wtedy rozpocznie się nowy cykl dziejów i również przed Polską otworzą się nowe horyzonty.

Adam Danek
https://myslkonserwatywna.pl/

Prof. Jan Talar, specjalizujący się w wybudzaniu pacjentów ze śpiączki, postawiony przed sądem lekarskim


Przed lekarski sąd został postawiony wybitny naukowiec prof. Jan Talar. Lekarz od lat krytykuje obowiązujące w medycynie zasady dotyczące orzekania o śmierci mózgowej.

Na wielu przykładach udowodnił, że można wyleczyć pacjenta, nawet jeśli została u niego orzeczona śmierć mózgu.

Jedną z pacjentek, pani Wioletta, według oceny specjalistów nie żyła. Jej rodzice nie zgodzili się na pobranie narządów. Pacjentka trafiła pod opiekę chirurga i specjalisty od rehabilitacji prof. Jana Talara.

– Wioletta wyszła za mąż, urodziła córeczkę – czy można pozbawić życia takich ludzi? Niech każdy sobie odpowie – mówi prof. Jan Talar, specjalista od rehabilitacji, chirurg.

Inną pacjentką była pani Agnieszka, u której specjaliści również stwierdzili zgon w 2003 roku. W późniejszym czasie ukończyła studia prawnicze.

– Przeznaczano ją na części zamienne. Jeżeli ukończyła studia, to co jest prawdą? – pyta profesor.

Analogicznie postąpiono z panią Kamilą.

– Z definicji była planowana do pobrania narządów. Dlatego że miała uszkodzenie pnia mózgu. Kamila po 5 latach urodziła zdrowego syna. Czy warto było ją ratować? – akcentuje prof. Jan Talar.

Takich historii jest znacznie więcej.

– Przed wielu laty liczyłem 500 chorych, których wybudziłem, postawiłem na nogi, żyją, kończą studia, pracują, zakładają rodziny, rodzą dzieci. Jak przeszedłem 500, to przestałem liczyć – podkreśla prof. Jan Talar.

Specjalista, który ratuje życie pacjentów, którym inni medycy nie dawali szans przeżycia, ma teraz postępowanie dyscyplinarne. Chodzi o sprawę 14-letniego Mateusza, który pozostawał w śpiączce. Jego ojciec zwrócił się o pomoc do prof. Talara.

– Napisałem opinię – tak ją dyktowało mi serce, jak dyktowało sumienie, jak uczyła mnie religia. Zawarłem sugestie ewentualnego działania nitki nadziei na ratowanie życia Mateusza – wyjaśnia chirurg.

Specjaliści nie chcieli jednak skorzystać z ponad 45-letniego doświadczenia prof. Talara. Mateusz zmarł 10 sierpnia. Profesor Talar stanął zaś przed sądem lekarskim. Zarzuca mu się, że nie działa zgodnie z aktualnym stanem wiedzy medycznej oraz kwestionuje prawidłowość postępowania innych lekarzy prowadzących leczenie pacjentów.

– Aktualny stan wiedzy medycznej w zakresie leczenia chorych w śpiączce powstał w 1968 roku. A moja wiedza opiera się na doświadczeniu i piśmiennictwie światowym – wskazuje prof. Jan Talar.

Chodzi o tzw. raport Harvardzki. To na podstawie dokumentu sprzed 52 lat lekarze orzekają o tzw. śmierci mózgowej. Sformułowano w nim definicję nieodwracalnej śpiączki, która została przyjęta jako nowe kryterium śmierci.

– Po co była ta definicja śmierci? Żeby ułatwić bez kolizji z prawem pobieranie narządu do przeszczepów – mówi lekarz.

Otwarcie przyznają to naukowcy z Harvardu, którzy w 2008 roku napisali, że śmierć mózgu nie jest śmiercią, ale jest etycznym wymogiem dawstwa narządów.

– Lekarz, który raz uratował ludzkie życie uznawane przez innych za niebędące już życiem, który doskonali się z każdym nowym pacjentem – to dla takiego lekarza nie istnieje definicja śmierci mózgu – podkreśla chirurg.

Bo misją lekarza – jak wskazuje prof. Jan Talar – jest służba ratowania każdego życia.

https://www.magnapolonia.org/

KAŁDUNY LITEWSKIE

Zerwanie przeze mnie stosunków z UAM i UMK nastąpiło po zarzuceniu mi przez Profesora Kutznera HEREZJI – co było przeniesieniem sprawy z Dyskursu Naukowego na MILITARNY. Byłem takim Heretykiem, jak Mikołaj Kopernik, który od broni nie stronił. Zaprotestowałem MASOŃSKĄ Chronologię Architektury Niemieckiej FUNKCJONALNĄ Chronologią Architektury Niemieckiej, którą Franz Josef Strauss kupił w Akademii Nauk NRD za 8 miliardów DM u urządził wykopaliska na Zamku Biskupim dla Sprawdzenia Tegoż, gdzie byłem komisarzem WOAK.

Głównym kopaczem był mistrz masoński, prof. Edmund Małachowicz a ze strony PZPR prof. Józef Kaźmierczyk, w komitywie z eminencją Gulbinowiczem, którzy nie kryli WROGOŚCI do mnie. Robotnicy pytali mnie, Co Takiego Powiedziałem Doktorowi Lasocie, że Ciurności Dostał. Pytali go, ale zataczał się ze śmiechu, machał za mną ręką i powtarzał Wariat, Wariat, Wariat… Sądzę, że w rozmowie ze mną zorientował się, że Ja Wiem, więc dostał Oskomy, która też objawia się niekontrolowanym śmiechem.
Po ZAKATOWANIU Księdza Popiełuszki wykopaliska te nie były potrzebne więc FJSt zdał się na opinię Masona, Komunisty i Biskupa, że moja FChAN jest DIABŁA WARTA – ale 8 mld DM Po Drodze Nie Chodzi więc sprawę przejął Bundestag.
Dopiero dzięki Familii Merkel-Tusk udało się załatwić sprawę Megalitycznego Płocka. Ponieważ ja trzymałem PETROCHEMIĘ i ORLEN „za jaja” Palatium Władysława Hermana, twierdząc, że król ten mieszkał w Pałacu Rzymskim, którym jest Więzienie Pruskie, to PWHe przekwalifikowano na Tzw. Palatium Władysława Hermana, co umożliwiło OSRANIE Megalitycznego Płocka – rozebranego przez Jana Luksemburskiego na wapno dla Królewca: PŁOCK Wczesnośredniowieczny, Redakcja naukowa Andrzej Gołembnik, Fundacja na rzecz Nauki Polskiej, Instytut Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk, Wydawnictwo TRIO, Warszawa 2011; GENEZIS POLONORUM Tom IV, Redaktor naukowy serii Przemysław Urbańczyk, Komisja kwalifikacyjna: Roman Michałowski, Krzysztof Ożug, Jacek Poleski, Jerzy Strzelczyk, str. 202-203).
To jest Herezja: I WSTANĄ Z GROBÓW OSRANI, bo sprawa jest tak niesamowita, że Katowanie Popiełuszki to Małe Piwo więc nie mam siły o tym pisać – ale w ostateczności NAPISZĘ. BŁAGAŁEM Mojżesza, żeby nie płynął z Wenecji do Anglii, nie budował Stonehenge i nie płodził Anglików, ale nie usłuchał więc został zabity przez heretyków rosyjskich pod Troją nad Bosforem. Córka Bieruta mówiła przy stole. NIEMCY RZUCILI NA ŻOLIBÓRZ DYWIZJĘ PANCERNĄ A MY NIE MIELIŚMY BRONI PRZECIWPANCERNEJ. AMUNICJA SIĘ SKOŃCZYŁA WIĘC UKRAIŃCY CHŁOPCÓW ROZSTRZELALI I WRZUCILI DO SZAMBA, ALE ŚPIESZYLI SIĘ WIĘC JA CZESIA WYCIĄGNĄŁAM. Przeczytałem, że Niemcy rzucili na Żolibórz DWIE dywizję pancerne i że byli to Rosjanie.
Bierut zaprosił antystalinowską Wierchurzkę na kałduny litewskie. Ale Żukow krzyknął NIE JEŚĆ i kazał 2 znanym z nazwiska generałom nakarmić tymi kałdunami Bieruta, który WYKITOWAŁ. Broz-Tito odwiózł samolotem Wilhelma Picka do Berlina, gdzie go Odratowano. – Togliatti BOLAŁ nad renesansowymi praktykami włoskimi w XX-wiecznej Moskwie.

Falstart Skalskiego, czyli kują kozy, a żaba nogę podstawia…


Komitet Obchodów 65. rocznicy ludobójstwa na Kresach. Od lewej: gen. Mirosław Hermaszewski, Jarosław Kalinowski, płk Jan Niewiński.

Może komuś z czytelników ten tytuł skojarzy się z popularną w latach mojej młodości książka autorstwa Bohdana Arcta „Cyrk Skalskiego”.

Ale sprawa, o której piszę nie zawiera ani krzty żartu czy też dowcipu, gdyż dotyczy poważnego zabiegu propagandowo-wyborczego w wykonaniu skądinąd lubianego przeze mnie i nawet docenianego Jana Skalskiego, prezydenta Światowego Kongresu Kresowian.

A określenie ,,Cyrk” jak wiadomo dotyczyło generała Stanisława Skalskiego, asa polskiego lotnictwa wojskowego w latach II wojny światowej, który wykazał się wysokimi walorami bojowymi w Kampanii Wrześniowej 1939 r. a w szczególności w bitwie powietrznej o Anglię.

Bardzo sobie cenię to co robi pan Jan Skalski dla promocji Kresów Wschodnich, zwłaszcza że wspomaga go skutecznie w tym szlachetnym dziele ciągle po kresowemu urocza małżonka znakomita dziennikarka Polskiego Radia Katowice Danuta Skalska.

Niedawno zostałem z ich inicjatywy uhonorowany na Jasnej Górze wyróżnieniem o pięknej nazwie ,,Premium Honoris Cresovianae”. Dodam, że nie zamierzam go zwracać w geście protestu i niezgody na to co uczynił Jan Skalski i kilku szefów różnych stowarzyszeń kresowych w swoiście pojętym akcie przymilania się i schlebiania kandydatowi na prezydenta RP Andrzejowi Dudzie.

Nie żywię także wrogości czy niechęci do pani red. Danuty Skalskiej za to co wypisywała o mnie w internecie w kontekście mojego poparcia w drugiej turze wyborów jakiego udzieliłem Rafałowi Trzaskowskiemu. Odpowiem tylko pani redaktor D. Skalskiej, iż ,,kresowość’” nie jest cechą czy też statusem nadawanym przez wysokie gremia jakiejś upatrzonej czy ulubionej osobie. Kresowość moim zdaniem jest stanem ducha i świadomości najczęściej wzmacnianym korzeniami rodzinnymi, czyli miejscem urodzenia na Kresach. I ten stan ducha nie powinien mieć żadnych barw w politycznych, bo próba ich narzucenia rodzi podziały wśród Kresowian.

Najlepszym przykładem dla mnie, że kresowość to stan ducha i umysłu jest prof. dr Stanisław Sławomir Nicieja, który nie ma w sensie rodowodowym nic z Kresów Wschodnich, ale chyba nikt kto zna jego twórczość naukową publicystyczną, promocyjną i działalność publiczną nie odważy się odmówić Mu kresowości jako dominującej cechy jego bogatej i niezwykłej osobowości.

Wiadomo też, że prof. S. Nicieja ma lewicowe przekonania równie mocno ugruntowane jak ludowcowe wartości są obecnie w działalności Jarosława Kalinowskiego, Franciszka Jerzego Stefaniuka, Władysława Kosiniaka-Kamysza czy też niżej podpisanego.

A co z tymi osobami, które nie identyfikują się politycznie z żadną partią, ale serca i dusze mają na wskroś kresowe. Wystarczy poznać chociaż cząstkę dorobku naukowego czy publicystycznego pani dr Lucyny Kulińskiej, prof. Czesława Partacza, prof. Włodzimierza Osadczego i wielu innych uczonych twórców, by zrozumieć, że ich barwą polityczną i kolorytem życia intelektualnego i duchowego są tylko polskie Kresy Wschodnie.

Ze wszech miar celowym i uzasadnionym byłoby np. uzyskanie opinii o zamiarze wystosowania Apelu znanej publicystyki walczącej piórem o prawdę o Kresach pani Moniki Śladewskiej będącej dla nas Dolnoślązaków przysłowiową ikoną etosu kresowego. W tym miejscu napisałem o jej ,,walce piórem”, ale przypomnę, że pani Monika Śladewska ma piękną kartę zaszczytnej żołnierskiej służby najpierw w 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, a następnie w szeregach II Armii Wojska Polskiego. Koniec Wojny zastał ją na Łużycach, skąd zgodnie z rozkazami stosowanych władz wojskowych udała się do Chełma i Lublina, gdzie wkrótce została mianowana podporucznikiem WP.

Z uwagą wsłuchujemy się w to co mówi i pisze pani Monika Śladewska, gdyż jest ona autentycznym autorytetem moralnym i wielką znawczynią spraw kresowych zwłaszcza w kontekście stosunków polsko-ukraińskich. W swojej książce ,,Z Kresów Wschodnich na Zachód” zasłużona Wołynianka pisze m.in., „Historia powinna służyć nauce i ku przestrodze, tymczasem została podporządkowana polityce. Świadkowie po latach niewiele mają do powiedzenia, czy mieliśmy wpływ na prezydentów, poczynając od Wałęsy, którzy bezmyślnie uczestniczyli w inspirowanej, kolorowej rewolucji na Ukrainie? Wbrew Polskiej racji stanu, politycy III RP stanęli po stronie wskrzeszonych upiorów przeszłości, poparli niebezpieczne siły nacjonalizmu ukraińskiego, osiadłego po wojnie na Zachodzie”.

Czy autorka takich przemyśleń i odważnych poglądów nie powinna być poproszona o swoje zdanie na temat mariażu wielobarwnego i wielowątkowego ruchu kresowego ze środowiskiem politycznym zmierzającym ku dominacji i hegemonii we wszystkich dziedzinach życia naszego narodu i państwa? Moim skromnym zdaniem przy podejmowaniu takich ważnych decyzji powinna być zastosowana mądrość zbiorowa wielu – jeśli nie wszystkich – uczestników debaty publicznej. Takich pominiętych osób, których zdanie mogłoby być cenne jest wiele.

Dziwię, że z ich mądrości i doświadczenia nie skorzystano, zwłaszcza że pan Szczepan Siekierka zna Ich osobiście i z nimi owocnie współpracował. Sam pamiętam, że przy okazji różnych przedsięwzięć okolicznościowych organizowanych także przeze mnie na Zamku Piastowskim w Legnicy (gdy miejsce to nie było jeszcze tanią noclegownią dla robotników sezonowych z Ukrainy i Białorusi) Szczepan Siekierka zaklinał nas by nie mieszać polityki do spraw kresowych, a w końcu sam skutecznie przyłożył rękę do politycznego uwikłania Kresowian w kampanię wyborczą kandydata na prezydenta RP Andrzeja Dudy, nie zauważając na to iż ten wątek tematyczny nawet symbolicznie nie istnieje ani w deklarowanych obietnicach ani w realnym działaniu prezydenta.

Kto więc upoważnił autorów ,,listu wiernopoddańczego” do kandydata na prezydenta RP Andrzeja Dudy, aby wystosować go w imieniu Kresowian? Pytam więc których Kresowian i jakiej części tej specyficznej społeczności jaką Oni stanowią? Zwłaszcza, że ,,list” ten został wystosowany jeszcze przed pierwszą turą wyborów, kiedy wyborcy mieli przed sobą paletę kandydatów i mogli sami zorientować się który z nich wykazał zainteresowanie sprawami Kresów.

Przypomnę, że w wystąpieniach pana Andrzeja Dudy nie usłyszałem żadnej deklaracji poparcia dla kresowych postulatów. Takowe propozycje, a więc: problematyka kresowa w podstawie programowej polskich szkół, wycofanie przez stronę ukraińską zakazu ekshumacji ofiar banderowskiego ludobójstwa i utworzenie Muzeum Dziedzictwa Kresowego w Warszawie lub Wrocławiu były obecne w wystąpieniach przedwyborczych W. Kosiniaka-Kamysza, zwłaszcza tych wygłaszanych na Dolnym Śląsku. Konkretną obietnicę utworzenia Muzeum lider ludowców złożył na wiecu przedwyborczym w pałacu Naczelnej Organizacji Technicznej we Wrocławiu w czwartek 25 czerwca 2020 r., czyli na trzy dni przed głosowaniem.

Jakimi przesłankami kierowali się autorzy Apelu do Kresowian i Rodaków wskazując im jako jedynego, właściwego z punktu widzenia interesu kresowego – kandydata jakim w ich przekonaniu był Andrzej Duda? Kto dał Wam prawo do prowadzenia w imieniu Kresowian kampanii na rzecz jednego kandydata i do tego pochodzącego z obozu politycznego który nie wyróżnia się inicjatywami i działaniami, które spełniałyby oczekiwania i postulaty Kresowian rozsianych po całym świecie, ale w dużych skupiskach żyjących w Zachodniej i Północno-Zachodniej części naszego kraju (Śląsk Opolski, Dolny Śląsk, Ziemia Lubuska, Pomorze Zachodnie i Środkowe, Mazury).

O tym jakie są główne i całkowicie zasadne postulaty Kresowian można się dowiedzieć z relacji o przebiegu niedawno odbytych Dni Kultury Kresowej w Kędzierzynie-Koźlu.

Całkowicie się zgadzam z prezesem Stowarzyszenia Kresowian Witoldem Listowskim, ofiarnym działaczem kresowym który te postulaty ogłosił na powyższej uroczystości. Ale nie bardzo rozumiem, dlaczego pan W. Listowski też ten apel poparcia dla A. Dudy podpisał, wiedząc, że w wystąpieniach pana Andrzeja Dudy i w programach jego zaplecza politycznego nie było śladów przychylności ani chociażby zaznaczonej obecności tych spraw, które są postulowane przez Kresowian.

Może to o jeden krok za daleko? A może zbyt pochopna fascynacja kandydatem, który zapowiadał się na zwycięzcę wyborczego maratonu? Podejrzewam, że w odniesieniu do pana prezesa W. Listowskiego mamy do czynienia z ,,wypadkiem przy pracy”, gdyż znany jest on z tego, że nigdy uniżenie nie hołdował żadnej władzy, zwłaszcza jeśli nie pochylała się ona z należytą uwagą nad bolączkami Kresowian.

Swoje relacje z różnymi ośrodkami decyzyjnymi kształtował w formule twórczego partnerstwa i mniemam, że tak będzie w przyszłości. Jak na razie to mamy zadowolonych z siebie liderów stowarzyszeń, którzy nie skonsultowali swojego czołobitnego apelu z kierowanymi przez siebie organizacjami i nie akceptującą tego stanowiska dość liczną rzeszę działaczy kresowych oraz miłośników Kresów. A więc kolejny podział, niesnaski a może wręcz niesmak.

Czy warto było? Podkreślam z całym naciskiem że szeroko rozumianych spraw kresowych (ochrona polskiego dziedzictwa kulturowego, pamięć o ofiarach banderowskiego ludobójstwa, znaczenie polskiej kilkuwiekowej obecności na Kresach Wschodnich, etos kresowej polskości, i.in.) nie można wiązać tylko z jedną opcją polityczną metodą jakichkolwiek ,,listów wiernopoddańczych” i górnolotnych apeli do Polaków w kraju i zagranicą wchodząc bez upoważnienia w rolę jedynego upoważnionego (przez kogo?) reprezentanta środowiska kresowego.

Chociaż w rzeczywistości powinienem napisać ,,środowisk’” kresowych, gdyż jest ich wiele, funkcjonujących pod różnymi szyldami i pod kierownictwem liderów artykułujących nie zawsze zbieżne poglądy a na pewno zdradzających osobiste ambicje, co rodzi widoczne gołym okiem animozje personalne.

Po cóż więc dzielić dodatkowo te środowiska chyba nie do końca przemyślanym apelem, którym osłabia więzi między Kresowianami nie podzielającymi w swojej większości inicjatorów apelu i jego treści. Mimo tych ,,wpadek” i manipulacji wierzę, że możliwe, a nade wszystko potrzebne jest w Polsce porozumienie ponad rozdziałami w wielu kwestiach a wśród nich w sprawach kresowych.

Mój optymizm wynika z licznych obserwacji działań Kresowian i ich sprzymierzeńców w minionych latach a także własnych doświadczeń na niwie parlamentarnej i społecznej.

Ale mój punkt obserwacyjny to nie tylko fotel w Sejmie RP czy też miejsce we władzach naczelnych PSL. Materię kresowych uwarunkowań- szczególnie tych zakulisowych i mniej oficjalnych poznawałem blisko współpracując przez okres kilkunastu lat z autentycznym bohaterem kresowym, ostatnim komendantem Polskiej Samoobrony na Ziemi Krzemienieckiej (Rybcza) śp. płk. Janem Niewińskim. Towarzyszyłem mu w wielu poufnych rozmowach z przedstawicielami establishmentu politycznego w czasie których płk Jan Niewiński nieraz z rozpaczą w oczach i z wielką determinacją próbował przebijać mury obojętności i niezrozumienia ze strony partnerów rozmowy.

A odbywały się one w marszałkowskich gabinetach przy ulicy Wiejskiej, w ministerstwach, w urzędach dzielnic i w innych instytucjach gdziekolwiek zdaniem płk Niewińskiego tliła się jakaś nadzieja, że w końcu znajdzie się ktoś ważny i decyzyjny, kto pozwoli na postawienie w Warszawie pomnika ofiar banderowskiego ludobójstwa. Autorem tego pomnika był znakomity rzeźbiarz wielki artysta i patriota Marian Konieczny.

Niestety…! Miał rację Czesław Niemen śpiewając ,,Dziwny jest ten świat” Dodam: Dziwny jest ten kraj, w którym niemal czterdziestomilionowy naród nie może w godnym, reprezentacyjnym miejscu swojej stolicy postawić pomnika upamiętniającego bestialsko pomordowanych 200 tysięcy swoich współbraci.

[Nie dziwny kraj, tylko żydowski – admin]

Oczywiście, oponenci zaraz pośpieszą usłużnie z informacją, że jest przecież upamiętnienie na Skwerze Wołyńskim. Oczywiście, że jest! Ale to jest rzeczywiście na Skwerze Wołyńskim, a nie w jakimś miejscu w stolicy, które odwiedzają tysiące turystów i mieszkańców. W miejscu, które łatwo znaleźć i do którego można bez trudu dojechać. No cóż taką mamy rzeczywistość, w której w pewnych sprawach prowadzona jest gra pozorów. Analogicznie jest ze sprawą muzeum.

Kresowianie oczekiwali, że będzie to Muzeum Dziedzictwa Kresowego zlokalizowane w Warszawie (podobnie jak Muzeum Historii Żydów Polskich ,,Polin” i Muzeum Powstania Warszawskiego) lub we Wrocławiu. Taki postulat był obecny w programie wyborczym W. Kosiniaka-Kamysza lidera PSL. Tymczasem obecna władza bez konsultacji ze środowiskami kresowymi usiłuje stworzyć Muzeum dawnych Ziem Wschodnich inspirowane programowo przez środowiska ukrainofilskie i zasilane ideowo zwietrzałymi już koncepcjami Jerzego Giedroycia.

Z punktu widzenia pozorów otwartości na postulaty Kresowian ,,wszystko jest w porządku’”. Bo chcieliście drodzy Kresowianie (a kochamy Was szczególnie w okresie wyborów) upamiętnienie ofiar ludobójstwa, to macie je na Skwerze Wołyńskim, bo w centrum Warszawy jest duży tłok, jeśli idzie o pomniki, chcieliście Muzeum Kresowe w Warszawie to będzie Muzeum, wprawdzie nie w Warszawie a w Lublinie i nie o takim profilu programowym jak sobie wymarzyliście, ale jednak będzie Muzeum nawet bez nielubianego przez niektóre kręgi poprawności politycznej słowa ,,Kresy’”.

Taką to mieszankę wykrętów, hipokryzji, dwuznaczności i zakłamania serwują nam Kresowianom – rządzący w różnych latach niezależnie od szyldów politycznych. A teraz autorzy apelu proponują Kresowianom poddanie pod władztwo ideowe jednego z tych szyldów który nie może się pochwalić niezłomną postawą w walce o prawdę o Kresach we wszystkich aspektach ich istnienia w przeszłości i w czasie obecnym.

Pokusie politycznej dominacji nad ruchem kresowym nie uległo nigdy Polskie Stronnictwo Ludowe które ten obszar polskiej historii i wrażliwości rozpoznało dużo wcześniej niż inne środowiska polityczne łącznie z tymi które teraz pretenduje do roli hegemona we wszystkich dziedzinach życia państwowego i społecznego. Niektórych nie było jeszcze w ogóle na scenie politycznej. Żeby nie być gołosłownym przypomnę, iż na początku 2006 roku PSL zawarł porozumienie z Kresowym Ruchem Patriotycznym reprezentowanym przez znanych i charyzmatycznych działaczy kresowych z legendarnym płk Janem Niewińskim.

Znamienny był tytuł porozumienia, bo nie zawierał on ukrytych intencji zmajoryzowania Ruchu Kresowego czy też jego zdominowania organizacyjnego i programowego. Tytuł porozumienia, pod którym podpisy złożyli ówczesny prezes PSL Waldemar Pawlak i liderzy Kresowian z płk Janem Niewińskim, brzmiał: „Porozumienie o współdziałaniu dla dobra Rzeczypospolitej Polskiej’”.

Konkretyzując zamiary obu stron natychmiast po tym załączono aneks do tego porozumienia, w którym m.in. zawarte było postanowienie ,,podjęcia pilnych starań o wzniesienie w Warszawie pomnika ofiar zbrodni banderowskiego ludobójstwa’”. Była w tym indeksie także dyspozycja organizacyjna: w całym kraju, a szczególnie w środowiskach Kresowian i ludowców, zorganizować uroczystości patriotyczno-religijne przypominające prawdę historyczną o zagładzie Polskich wsi i osiedli na Kresach Wschodnich II RP.

Rok później Rada Naczelna PSL podjęła jednocześnie uchwałę mojego autorstwa (NN44/07) w sprawie godnego uczczenia 65. rocznicy zagłady polskiej ludności wiejskiej na Kresach Wschodnich w latach 1939-1947. W uchwale tej zwraca uwagę następujące sformułowanie: „Za najwłaściwszą formę upamiętnienia uznać należy inicjatywę wzniesienia w Warszawie pomnika autorstwa prof. Mariana Koniecznego’”.

Wskazanie tego właśnie pomnika wzięło się stąd, że był on niemal gotowy w pracowni profesora, a niektóre elementy w odlewni żeliwa w Gliwicach. Od tego momentu zaczęło się rozpaczliwe ,,pielgrzymowanie” płk. Jana Niewińskiego po miejscach o których wcześniej wspominałem. Dobrze wiem, że postawienie pomnika w godnym miejscu w stolicy było pragnieniem i treścią ostatnich lat jego pracowitego i szlachetnego życia. Niestety…marzenie i pragnienie niespełnione! No cóż? Takie mamy władze bez względu na jej kolor ideowy.

W takim kontekście warto odnotować taką oto prawidłowość ukształtowaną przez naturalną kolej rzeczy. Od wielu lat wicemarszałkami Sejmu RP są reprezentanci PSL. I to właśnie oni są rzecznikami spraw kresowych w przestrzeni polskiego parlamentu. Tak było w wypadku Jarosława Kalinowskiego, który stał na czele Ogólnopolskiego Komitetu Obchodów 65. Rocznicy Ludobójstwa i budowy pomnika Jerzego Franciszka Stefaniuka, który konsekwentnie walczył o wprowadzenie do stosowanych aktów sejmowych pojęcia ,,ludobójstwa” czy też Piotra Zgorzelskiego obecnego Wicemarszałka, który ,,staje w potrzebie” do każdej debaty kresowej.

Jak z powyższego wynika ludowcy mieliby znaczenie więcej przesłanek merytorycznych, historycznych i emocjonalno-sentymentalnych, aby zwrócić się z apelem do Kresowian o poparcie Władysława Kosiniaka-Kamysza jako kandydata na prezydenta RP. Ale myśl taka nawet nie zaświtała w głowach liderów Stronnictwa, którzy bazując na 125-letnim doświadczeniu naszego Ruchu wiedzą, że są w społeczeństwie wartości, które nie mogą być elementem gry i targów politycznych. Bo potraktowanie tych wartości jako produktu marketingowego uderza w kondycję moralną narodu polskiego dewastując ją nieodwracalnie. Inicjatorzy i autorzy apelu zaangażowanie i emocje Kresowian uczynili kapitałem politycznym i nim zadysponowali nie będąc jego właścicielami.

Ale błędy zdarzają się każdemu. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten… Dlatego wierzę, że zarówno pan Jan Skalski jak też i pan Szczepan Siekierka, zechcą uznać że dla nas Kresowian, ich potomków i sympatyków wspólnym mianownikiem zawsze będą polskie Kresy Rzeczypospolitej, a nie żadna partia która w potrzebie (swojej),, puszcza oko” do nas i na żywotne i czasem trudne pytania udziela wykrętnych odpowiedzi w myśl staropolskiego przysłowia: ,,Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”.

dr Tadeusz Samborski
Członek Rady Naczelnej PSL
Myśl Polska, nr 35-36 (30.08-6.09.2020)
http://mysl-polska.pl

Białoruski katechon


Adam Wielomski: Ostatnie zamieszki na Białorusi w polskich mediach analizowane są z najrozmaitszego punktu widzenia, poza jednym: polskiej racji stanu.

Trudno powiedzieć na ile zamieszki te są spontaniczne, a na ile mamy do czynienia z kolejną „kolorową rewolucją”.

Wydaje się, że ambasada USA, wyjątkowo, zachowuje się spokojnie, a Donald Trump nie wybiera się na konfrontację z Rosją.

Z drugiej strony, w sprawę zaangażowane są jednak państwa rządzone przez miejscowych neokonserwatystów, czyli Polska i Litwa, które wprost trudno podejrzewać o polityczną samodzielność. Ewentualne obalenie Łukaszenki daje Amerykanom szansę do „demokratyzację” Białorusi, czyli jej ograbienie przez „zachodnich inwestorów”, włączenie do projektu Międzymorza i przesunięcie amerykańskich baz prawie pod Smoleńsk.

Wygląda to tak, jakby neokonserwatywni satelici USA realizowali akcję samodzielnie lub za cichą zgodą Waszyngtonu, wyrażając głośno to, czego Donald Trump sam nie chce ogłosić, obawiając się kolejnego konfliktu z Putinem.

Aleksander Łukaszenka jest w tej chwili katechonem dla Białorusi, czyli tym, który powstrzymuje swoje państwo przed upadkiem. Dojście do władzy „demokratycznej opozycji” oznacza realizację miejscowego wariantu jakiegoś planu Balcerowicza, w wyniku czego państwo to zostanie rozszabrowane przez banksterów i spekulantów, a jego oficjalną ideologią będą „prawa człowieka ze szczególnym naciskiem na LGBT” (symptomatyczne, że Białorusini nie wpuścili ostatnio do swojego kraju Roberta Biedronia). [Powinni go wpuścić i wpierdol spuścić – admin]

Popierająca opozycję Polska wejdzie w kolejny konflikt z Rosją, sama zostając okrążona przez państwa Międzymorza, co jeszcze utrudni naszą ewentualną przyszłą polityczną emancypację. Słowem, nasza dyplomacja robi co może, aby umocnić naszą zagraniczną zależność od geopolityki amerykańskiej i liberalnej ideologii Sorosa.

Po ewentualnej „demokratyzacji” Mińska upiorna wizja mec. Jacka Bartosiaka – Polski walczącej z Rosją o Bramę Smoleńską – stanie się realna. Tylko po co nam ten Smoleńsk po 350 latach? Jacyś Polacy tam mieszkają?

Magdalena Ziętek-Wielomska: Smoleńsk, jak Smoleńsk, rzekomo nie będziemy silnym państwem bez „bramy smoleńskiej”, gdyż podobno to geografia rządzi polityką…

Bliżej od Smoleńska natomiast znajduje się Grodno, którego zajęcia, w przypadku rozpadu Białorusi, domaga się choćby red. Tomasz Sommer. Ten sam Sommer jednocześnie krytykuje premiera Morawieckiego za to, że ten zamierza przekazać pokaźne sumy „lewackim organizacjom” działającym na Białorusi. „”Czy naprawdę chcemy, żeby LGBT wprowadzała tam Polska?” – pytał Sommer”
>https://dorzeczy.pl/kraj/151108/sommer-w-przypadku-rozpadu-bialorusi-grodno-powinno-trafic-do-polski.html

Po 30 latach polskiego sojuszu z USA, redaktor Sommer nie dostrzega związku przyczynowo-skutkowego między tymże właśnie sojuszem a promocją „lewactwa”… Jak również tego, że w znienawidzonej przez niego Rosji to właśnie „lewactwo” jest zwalczane. Może to wynika z bardzo słabych motywacji poznawczych i przerośniętych motywacji ideologicznych Redaktora, a może faktu współpracy z The Institute of World Politics, a konkretnie umiejscowioną tam katedrą prof. Chodakiewicza?

Sprawa jest o tyle kuriozalna, że polska prawica obecnie przecież walczy głównie z LGTB, nie dostrzegając choćby kwestii budowania totalitaryzmu pod pretekstem zwalczania covidu. Łukaszenka jako obrońca Białorusi przed LGTB? Wolne żarty! Dla red. Sommera i polskiej prawicy najgorsze jest to, że „na Białorusi cara zastępują Leninem”.

Myśl Polska, nr 35-36 (30.08-6.09.2020)
Rubryka: Rozmowy małżeńskie Wielomskich
http://mysl-polska.pl/

niedziela, 30 sierpnia 2020

BADANIA ARCHITEKTONICZNE

BADANIA ARCHITEKTONICZNE. Historia i perspektywa rozwoju, pod red. Mariana Arsztyńskiego, Macieja Prarata, Ulricha Schaafa, Bożeny Zimnowody-Krajewskiej, Zakład Konserwatorstwa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, Wydawnictwo „Bernardinum” Sp. z o.o. Wydanie luksusowe, Cena 100 zł, Przecena 30 zł 00.

W książce są takie BZDURY jak „Il. 5. J. C. Schulz, kościół Najświętszej Panny Marii na Zamku Wysokim, 1841 r.” (str. 53) czy „Il. 9. Johannes Marz, 1881, rekonstrukcja rzutu pierwszej kaplicy na Zamku Wysokim w Malborku” (str. 56). Wszystkie budowle Sakralne Malborka są WTÓRNE wobec architektury pierwotnej, co świadczy, że NIE BYŁO ICH na Pierwotnym Planie, zwanym kłamliwie KRZYŻACKIM.
Na początku swego panowania Bolesław II Śmiały obległ Zantyr-Malbork Prawdziców, gdzie został zamordowany Święty Wojciech. Rozkazał ciężkozbrojnemu rycerstwu przejść Bród na Nogacie, które POTOPIŁO SIĘ. Wcześniej po r. 1038 Czesi NIE ZBURZYLI kościółka św. Wojciecha na Rynku krakowskim, gdyż uważali Świętego za SWEGO, dzięki czemu zachował się.
Podczas wyprawy Bolesława II do Turkiestanu Anna Prawdzicowa znalazła Wyjścia ze stanu wojennego z potężnym sąsiadem; wysłała męża z pomocą Zbrojną do Turkiestanu, złożyła Daninę w Płocku i przystąpiła do budowy kaplicy Świętej Anny na zamku Wysokim Zantyra. Według reliefu, na którym przedstawia siebie jako MURARKĘ, to nie bardzo jej to szło, ale jakaś Wielka Pani w KORONIE przysłała jej Warsztat muratorski i zdobniczy – czyli prawdopodobnie Królowa Szwecji czy Danii. Piszę Warsztat Zdobniczy, gdyż zostało to dobrze Wyartykułowane.
Krzyżacy nie uznawali Sztuk Pięknych czy metrykowania architektury, ale Legenda Historyczna Anny Prawdzicowej zachowała się, tak jak późniejsza plastyka Agnieszki Meranki, która do zbudowania Drugiego Luwru w Strzegomie mieszkała ze swym Dworem w Zantyrze-Malborku. W Malborku jest plastyka jeszcze WCZEŚNIEJSZA, do której ja zaliczam pojedynek Króla Polskiego z Czeskim – ale jakiż to Król Czeski, skoro ma na tarczy GRYFA, gdy godłem Czech był zawsze LEW. POJEDYNEK przedstawia walkę Beli Halickiego z Siemiosiłem pod murami Szczecina i świadczy, że Prawdzice wspierali odbudowę Polski przez Kazimierza Mnicha.
Prawdzicowa zbudowała I fazę kaplicy Świętej Anny na zamku Wysokim z portalem na Zewnątrz. Ale Krzyżacy POGRUBILI mury kaplicy twięc portal znalazł się Kruchcie (Tadeusz Jurkowlaniec, Historia Krzyża Świętego na portalu kaplicy św. Anny w Malborku, Biuletyn Historii Sztuki, 1/2017, str. 6-7).

Damnatio memoriae


Damnatio memoriae (dosłownie: potępienie pamięci) była to kara polegająca na wykreśleniu jakiejś osoby z pamięci potomnych, to znaczy – na usunięciu nazwiska skazanego z wszelkich zapisków, pomników i nagrobków.

Przyszła do Rzymu przez Grecję z Egiptu, gdzie była zastosowana m.in. wobec faranona Echnatona, który przeprowadził reformę religijną.

Odżyła ona w czasach współczesnych za komuny, kiedy to usuwano z dokumentacji wszelkie ślady osób skazanych na zapomnienie.

Tak było np. z Jeżowem, którego wyretuszowano nawet ze wspólnej fotografii ze Stalinem. Opisana została przez Jerzego Orwella „Roku 1984”, gdzie opisuje on działalność Ministerstwa Prawdy, które zajmowało się właśnie korygowaniem historii wstecz.

Okazuje się, że damnatio memoriae nadal funkcjonuje za sprawą Unii Europejskiej. Jak wiadomo, jej instytucje w następstwie „długiego marszu” zostały opanowane przez żydokomunę, która z właściwym sobie niechlujstwem przeforsowała przepisy o tak zwanej ochronie danych osobowych.

Te przepisy, niezależnie od totalniackiego charakteru, stanowią przejaw wyjątkowej i obrzydliwej hipokryzji, bo wprowadzono je akurat w epoce totalnej inwigilacji, w której wykorzystuje się m. in. skonstruowany w Izraelu system „Pegasus”, w który zaopatrzyła się nawet tubylcza Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Polska, jako bantustan podległy władzom Eurokołchozu, oczywiście te regulacje w podskokach przyjęła za podstawę ustawy o ochronie danych osobowych, którą zajmuje się specjalnie w tym celu stworzony urząd. I właśnie ten urząd – jak już informowałem – nakazał mi usunięcie z publikacji zamieszczonych na mojej stronie internetowej, imienia i nazwiska Hermenegildy Kociubińskiej, na rzecz której niezawisły sąd w osobie pani Urszuli Jabłońskiej – Maciaszczyk, ze znanego na całym świecie z niezawisłości sądowej Poznaniu, skazał mnie na zapłacenie 150 tys. złotych wraz z kosztami, czyli prawie 190 tys. złotych.

Imię i nazwisko tej osoby jest oczywiście fałszywe, bo niezawisły sąd w znanym na całym świecie… i tak dalej – Poznaniu w osobie jeszcze innej pani, zabronił mi wymawiania nazwiska prawdziwego – ale mam nadzieję, że Czytelnicy dobrze pamiętają, o kogo naprawdę chodzi. Toteż w ramach damnatio memoriae wykreślam ze wspomnianych publikacji tamto prawdziwe nazwisko, wstawiając w jego miejsce imię i nazwisko fałszywe w postaci Hermenegildy Kociubińskiej w nadziei, że przynajmniej w tej formie nie zostanie zapomniane, zgodnie ze starożytną, rzymską sentencją: „non omnis moriar”. Tak właśnie postąpił cesarz Klaudiusz, dokonując zatarcia tzw. nagany cenzorskiej – żeby przynajmniej pozostał ślad po zatarciu.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Media kłamały! Słowo „murzyn” wcale nie jest zakazane.

Rada Języka Polskiego na swojej stronie internetowej poinformowała, że „nie podjęła dotąd żadnej uchwały ani nie opublikowała żadnego stanowiska” w sprawie słowa „Murzyn”.

Media głównego nurtu pisały, że Rada Języka Polskiego Polskiej Akademii Nauk wydała opinię na temat tego, podkreślając, że językoznawca Marek Łaziński stwierdził, iż słowo to jest nacechowane negatywnie, dlatego powinniśmy go unikać.

Jednak opinii Łazińskiego nie należy utożsamiać z decyzją Rady, o czym ta poinformowała na swojej stronie.

„Tekst, na który powołują się publicyści i korespondenci Rady, jest odpowiedzią na prywatny list, który został nadesłany do RJP. Takie odpowiedzi są normą w działalności Rady i są publikowane w odpowiedniej zakładce, a nie na stronie głównej. Odpowiedź napisał znawca zagadnienia, prof. Marek Łaziński, poproszony o to przez Przewodniczącą Rady. Nie należy tego tekstu traktować jako oficjalnego stanowiska Rady, które – jak napisano we wprowadzeniu do tamtej odpowiedzi – może zostać podjęte dopiero na posiedzeniu plenarnym RJP” – czytamy w oficjalnym komunikacie.

RJP podkreśliła także, że „nie ma kompetencji, by zakazywać używania jakiegokolwiek słowa lub wyrażenia, ani też, by nakazywać posługiwanie się jakimkolwiek wyrazem”, ponieważ „byłoby to zresztą niezgodne z poglądami członków Rady, którzy nie uważają się ani za właścicieli polszczyzny, ani za osoby mogące ingerować w rozwój języka”.

„Rada wyraża tylko opinie dotyczące kwestii językowych, opinie oparte na analizie istniejącego stanu faktycznego. Tak też jest skonstruowana odpowiedź w sprawie słowa Murzyn, odpowiedź, w której autor przywołuje historię używania tego wyrazu i przedstawia stan dzisiejszy. Nie można ignorować tego stanu i opierać się tylko na własnym przekonaniu, dotyczącym jakiejkolwiek kwestii językowej. Dodajmy, że pojawiające się w mediach stwierdzenie, iż Rada zdecydowała, że słowo Murzyn jest obraźliwe, nie ma podstaw: Rada bowiem nie decyduje o nacechowaniu słów, a jedynie analizuje i opisuje to, jak są one używane przez społeczeństwo” – czytamy.

Autor: redakcja
https://prawy.pl/

77 lat temu AK rozgromiła oddziały UPA, które podjęły próbę zdobycia Przebraża

Do decydującego szturmu na Przebraże, który nastąpił 30 sierpnia 1943 roku, przygotowywali się Ukraińcy niezwykle starannie, ściągając ok. 3 tys. doborowych rezunów z okolic Lwowa, a co najmniej drugie tyle liczyć miały miejscowe sotnie UPA


– takie liczby podał Władysław Filar, który siły ukraińskie ocenia więc na ok 6 tys. uzbrojonych ludzi oraz drugie tyle siekierników – okolicznych chłopów wyposażonych w widły i siekiery, których zadaniem było dokończenie dzieła zniszczenia i rozprawienie się z cywilami.

Wyższe liczby podaje dowódca samoobrony Przebraża Henryk Cybulski, który napisał:

„Na kilka dni przed napadem przybyło w okolice Rudnik około czterech tysięcy banderowców, ściągniętych z okolic Lwowa. Były to doborowe sotnie, zaprawione już w rzeziach na Ukrainie. Dołączyło do nich sześć tysięcy miejscowych rezunów, uzbrojonych w broń ręczną i maszynową. Grupę pomocniczą stanowili siekiernicy i ciury taborowe, razem około dziesięciu tysięcy. Banderowcy zarekwirowali w całej okolicy setki furmanek, aby po zwycięskiej bitwie wywieźć na nich dobytek z Przebraża.”

Ukraińcy długo bili głową w mur, nie mogąc złamać obrony załogi Przebraża. Tymczasem przez Błota Warchańskie w kierunku na Hermanówkę przekradł się oddział z Przebraża, liczący 120 żołnierzy piechoty i 30 jeźdźców (ze zwiadu konnego), który to oddział wraz z partyzantami sowieckimi wykonał uderzenie na tyły zgrupowania UPA.

W szeregach ukraińskich nastąpiło zamieszanie, które wykorzystali obrońcy Przebraża, przechodząc do generalnego kontrataku. Ukraińcy rzucili się do panicznej ucieczki, pozostawiając na placu boju setki zabitych i ogromną ilość sprzętu. W pościgu wziął też udział przybyły na miejsce oddział Odcinka „Koło”.

[Banderowcy najlepiej sprawdzali się w „walkach” z kobietami, dziećmi i bezbronnymi starcami. – admin]

11 lipca 2015 roku w miejscu, gdzie niegdyś była wieś Przebraże, a dziś jest wieś Hajowe, odsłonięto pomnik „ku czci 2 tysięcy Ukraińców”, którzy w sierpniu 1943 roku zginęli z rąk „polskich szowinistów”.

Czytaj też:
>https://www.magnapolonia.org/w_obronie_wolynia/

https://www.magnapolonia.org/

Księżniczka „Margot”

Carl Schmitt w 1928 roku opublikował swój najbardziej znany tekst, a mianowicie Pojęcie polityczności, dowodząc w nim, że polityka zaczyna się wtedy, gdy nienawiść między zorganizowanymi grupami ludzkimi dojdzie na tyle wysoki poziom „intensywności”, że są one zdolne do otwartej walki zbrojnej w imię własnych interesów i idei, w tym także do zabijania i zaryzykowania własnej śmierci.

Równocześnie dowodził, że idee tworzące wystarczającą „intensywność” nienawiści muszą odwoływać się do silnych emocji. Ludzie przez stulecia byli zdolni mordować się w imię religii, a obecnie czynią to samo w imię wielkich i fanatycznych ideologii.

Pisząc to w 1928 roku Schmitt miał na myśli marksizm-leninizm. Równocześnie twierdził, że dostatecznej „intensywności” nienawiści nie jest zdolny stworzyć liberalizm i jego idee wolności obywatelskich i ekonomicznych, równości wobec prawa, swobody zawierania umów, tolerancji, etc. To idee odwołujące się do rozumu, a nie do uczuć; do interesów, a nie do serca.

Dlatego, zdaniem Schmitta, liberałowie byli skazani na klęskę w starciu z bolszewizmem i faszyzmem. Zdanie swoje zmienił dopiero po 1945 roku, gdy doszedł do wniosku, że Anglosasi potrafili z idei wolności, tolerancji, etc. stworzyć ideologię nienawiści – na odpowiednim poziomie „intensywności” – dzięki czemu zmobilizowali własne społeczeństwa i pokonali III Rzeszą.

Piszę to wszystko dlatego, że podobną sytuację obserwujemy dzisiaj w Polsce, gdy idee wolności, tolerancji i przeciwdziałania dyskryminacji – z natury swojej pokojowe i przeciwne stosowaniu przemocy – również kreują nienawiść.

Każdy, kto używa mediów społecznościowych wie, że największą nienawiścią i językiem z rynsztoka plują na swoich dyskutantów ci, którzy mają na zdjęciach profilowych hasło „Strefa wolna od nienawiści”. Wielokrotnie wyzywają swoich oponentów, nawołują do ich bicia – a wszystko to pod hasłami walki z „nienawiści” i walki o „tolerancję”.

Na YouTubie jest dostępny filmik z dziennikarzem zadającym pytania manifestującym zwolennikom LGBT. I gdy w rozmowie z jedną z uczestniczek manifestacji deklaruje się jako przeciwnik tej doktryny, to zostaje najzwyklej w świecie opluty, w twarz, przez młodą dziewczynę z transparentem „Precz z nienawiścią!”, czy jakoś podobnie brzmiącym.

Wskazuje to na fakt, że emocje wywołane walką o tolerancją prowadzić mogą do ideologicznego fanatyzmu. Cóż, historia pokazuje, że walka o wolność i tolerancję nie raz pozostawiała po sobie sterty ludzkich zwłok, a bomby zrzucane na miasta miały wymalowane na sobie białe gołąbki pokoju.

Prawda jest bowiem brutalna, czyli taka, jaka jest: spirala nienawiści została w Polsce rozpętana do czerwoności i trudno nie odnieść wrażenia, że konflikty społeczne i polityczne w naszym kraju mogą nakręcać się pod jakimikolwiek hasłami i ideami.

Jedni nienawidzą w imię „prawdy o Smoleńsku”, w imię „walki z komuną”, „walki z PO”, „walki z Tuskiem i jego bandą”. Inni nienawidzą w imię „konstytucji”, „walki o tolerancję”, „walki o wolność”.

Paradoksalnie, tolerancja stała się dziś hasłem za którym kryje się nienawiść rozgrzana do czerwoności. Jeszcze z rok-dwa takiej atmosfery i Polacy zaczną się wzajemnie zabijać na ulicach, jedni mając na ustach „precz z komuną”, a drudzy „tolerancję”.

Gdy w 1793 roku jakobini w Konwencie dyskutowali nad zgilotynowaniem Ludwika XVI, to jeden z przeciwników królobójstwa zadał Maximilianowi Robespierre’owi pytanie jak łączy wolę zgilotynowania ex-króla ze swoim powszechnie znanym sprzeciwem wobec kary śmierci? I wtedy Robespierre wygłosił mowę, z której wynikało, że zawsze był, jest i będzie przeciwnikiem stosowania kary śmierci wobec ludzi, ale „Ludwik XVI był tyranem, a więc nie jest człowiekiem”. Oto klasyczny przypadek, gdy nawet fanatyzm zniesienia kary śmierci może doprowadzić do politycznego zabójstwa.

Carl Schmitt oczywiście mylił się w 1928 roku, pisząc Pojęcie polityczności, gdy twierdził, że nienawiść – na koniecznym dla powstania polityki poziomie „intensywności” – może powstać wyłącznie w wyniku religii i ideologii odwołujących się do silnych namiętności. Dziś już wiemy, że dosłownie każdą ideę, nawet najbardziej racjonalną, można przekształcić w narzędzie do kreowania nienawiści jednych grup ludzkich przeciwko innym.

Przykład niejakiego „Margota”, o którym ostatnio było głośno – dowodzi, że nawet z walki z homofobią można wykreować nienawiść popychającą do przemocy i niszczenia mienia. Tak w ogóle, to odnoszę wrażenie, że homofilia (= przeciwieństwo homofobii) jest dziś jedną z najważniejszych wizji kreujących nienawiść do „homofobów”, państwa, Kościoła katolickiego, chrześcijaństwa, tradycji, rodziny – słowem, do wszystkiego, co przekazali nam nasi przodkowie.

Nastrój ten jest starannie podsycany przez rządowe i prorządowe media, które uczyniły z kilku warchołów z LGBT prawdziwego „wroga państwa numer jeden”. I tak media prorządowe podsycają nienawiść do radykałów z LGBT, a media opozycyjne nienawiść do rządu i Kościoła w imię „walki o tolerancję” i „walki z homofobią”.

Prawdę mówiąc, to zastanawiam się czy potencjał bojówek LGBT wynika dziś w Polsce z ich rzeczywistej nienawiści do Boga, czy z nienawiści do rządów Jarosława Kaczyńskiego, oskarżanego o zbudowanie sojuszu Tronu i Ołtarza, w postaci egzotycznego sojuszu neosanacji i posoborowych biskupów?

Politycy i pijarowcy PiS dążą do skrajnej polaryzacji politycznej w Polsce, dlatego LGBT wykreowano w rządowych i prorządowych mediach na esencję antypisowskiej opozycji. W swojej totalnej głupocie opozycja kupiła to przedstawienie i z haseł LGBT uczyniła podstawę swojego programu, w efekcie czego trwale stała się wyrazicielem cywilizacyjnego ekstremizmu.

I Kaczyński może przekonywać, że gdy PiS przegra, to w Polsce nastąpi cywilizacyjny Armagedon, wierząc, że da mu to władzę na całe lata. Tym samym wykreował ideologicznego potwora, dla którego sam jest polskim Łukaszenką. Zapomina, że nikt nie rządzi wiecznie.

Adam Wielomski
https://konserwatyzm.pl/

Cierpnie nam skóra

Epidemia zbrodniczego koronawirusa rozwija się zgodnie z planem. Nie tylko zatem z niecierpliwością oczekujemy „drugiej fali”, którą jeszcze na przełomie maja i czerwca zapowiadał niezapomniany minister Łukasz Szumowski i związanych z nią konsekwencji w postaci ponownego wyłączenia całych segmentów gospodarki.

Zapowiedział to już teraz 28-letni wiceminister finansów Piotr Pankowski, będący żywym przykładem trafności perskiego przysłowia, że „dobry kogut w jajku pieje”.

Ten z lewej to nie Harry Potter, ale wiceminister finansów III RP.

Mimo stosunkowo młodego wieku, kim on już nie był! Zaczynał jako członek gabinetu politycznego wicepremiera Morawieckiego, potem – kiedy wicepremier Morawiecki awansował na premiera, to i on awansował na jego doradcę doskonałego.

Poza tym w roku 2016 pracował w Biurze Prawnym Ministerstwa Energii, a przed samym objęciem stanowiska wiceministra był dyrektorem Departamentu Oceny Skutków Regulacji w kancelarii premiera.

Minister Finansów Tadeusz Kościński, co to chce zlikwidować obrót gotówkowy, nie może się go nachwalić.

Najwyraźniej tedy wiceminister Pankowski chciałby powtórzyć wiosenne regulacje, żeby skutki były jeszcze bardziej dotkliwe, niż były wtedy. Jak coś złego może się stać, to na pewno się stanie – głosi prawo Murphy’ego, więc już teraz cierpnie nam skóra.

Inna sprawa, że w rządzie muszą być dwie szkoły, bo z kolei minister edukacji zdecydował, by szkoły były czynne od 1 września i nawet przeprowadził inspekcję w ramach gospodarskiej wizyty. Podobno zakupionych zostało 30 milionów maseczek, a płynu dezynfekcyjnego wystarczy nie tylko do dezynfekcji, ale i w celach rozrywkowych.

Jednocześnie ogłosiło, że po 7 miesiącach deficyt budżetowy przekroczył 110 miliardów złotych – więc ciekawe, jak wiceminister Pankowski ocenia skutki niedalekich już przecież regulacji. Mogą one przynieść spore niespodzianki, bo okazało się, że ozdrowieńcy, od których już pobierano osocze, by zaaplikować je zarażonym, wcale nie są na koronawirusa odporni i zapadają nań ponownie.

W tej sytuacji z koronawirusem będziemy musieli ułożyć się, jak z pluskwami; polubić ich niepodobna, więc trzeba będzie się przyzwyczaić. Ale przyzwyczajenie, to jedna sprawa, a deficyt to sprawa druga. Oto rząd zamierza ubiegać się w Unii Europejskiej o pożyczkę w wysokości 11 miliardów euro.

Ponieważ instytucje Unii Europejskiej są od lat opanowane przez komunę, to tylko patrzeć, jak władze naszego bantustanu będą musiały ugiąć się przez bojówkami zboczeńców, którzy nie tylko poczynają sobie coraz śmielej, ale nawet zapowiadają przejście do następnego etapu, mianowicie zrobienia porządku z obywatelami normalnymi.

Jestem pewien, że w tym będą mogli korzystać ze wsparcia rządu, który tę pożyczkę dostać przecież musi za wszelką cenę – a zwiastunem tego, co być musi, jest decyzja ministra edukacji o zwolnieniu ze stanowiska kuratora oświaty w Łodzi pana Grzegorza Wierzchowskiego. Podczas audycji w telewizji TRWAM, wspomniał on o „groźnym wirusie LGBT”, co wzbudziło klangor nie tylko wśród zboczeńców, ale również wśród ich protektorów bezbożnych i pobożnych.

Wśród protektorów pobożnych jest nie tylko rabin Schuldrich, ale i przewielebny ksiądz Boniecki z „Tygodnika Powszechnego”, którzy w gronie licznych osobistości poręczyli za „Margota”, więc w tej sytuacji tylko patrzeć, jak rozwinie się ekumeniczna teologia sodomii i gomorii, jako podstawa „judeochrześcijaństwa”.

Ale to pieśń przyszłości, bo na razie pan minister edukacji oświadczył, że kuratora zwolnił nie ze względu na jego wypowiedź, tylko z innych przyczyn. No a co ma powiedzieć? Antoni Słonimski pisał kiedyś o chłopcu, co to opowiadał, jak nauczycielka na lekcji mówiła, że Fenicjanie robili szkło z piasku. – „To nie jej wina – tłumaczył z przejęciem. – Ona tak musi, bo inaczej wylaliby ją z posady”.

A tu, jakby tego jeszcze było za mało, to okazało się, że podczas ostatniej wizyty w Polsce sekretarz Stanu USA, pan Mike Pompeo nie tylko podkadzał panu prezydentowi i panu premierowi, ale również puścił bąka w sprawie żydowskich roszczeń, wyrażając nadzieję, że Polska przestanie się ociągać i przeforsuje „kompleksowe ustawodawstwo”, które żydowskim roszczeniom nadałoby pozory legalności.

Tego można było się spodziewać nie tylko dlatego, że właśnie on niedawno przekazał Kongresowi USA raport, gdzie nieubłaganym palcem wytknął Polsce, że „jako jedyne państwo Unii Europejskiej” jeszcze ten sprawy nie załatwiła, ale również dlatego, że w listopadzie odbędą się w USA wybory prezydenta, więc Donald Trump będzie chciał pokazać, że o Żydach pamięta i jak może, tak przychyla im nieba.

Tymczasem ani telewizja rządowa, ani telewizje nierządne nie zająknęły się o tym nawet słówkiem, co jest jeszcze jednym przykładem, że w sprawach istotnych dla państwa i narodu zarówno obóz „dobrej zmiany” i jego medialne ekspozytury, jak i obóz zdrady i zaprzaństwa oraz jego medialne ekspozytury przemawiają jednym głosem.

A skoro już jesteśmy przy obozie zdrady i zaprzaństwa to dintojra zapoczątkowana tam po przegranych przez pana Trzaskowskiego wyborach prezydenckich coraz bardziej przybiera na sile.

Pozycja Wielce Czcigodnego posła Pupki słabnie z dnia na dzień tym bardziej, że Rafał Trzaskowski zapowiedział utworzenie własnego gangu politycznego, to znaczy pardon – jakiego tam znowu „gangu”; nie żadnego „gangu”, tylko płomiennego ruchu, co to sprawi, że „Polska będzie rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”, czyli – jak za Gierka.

Charakterystyczne przy tym, że Rafał Trzaskowski nie przegryza na razie pępowiny, jaka łączy go z Platformą Obywatelską, co może oznaczać, że ten cały „ruch”, to tylko po to, by wystraszyć Wielce Czcigodnego posła Pupkę i stanąć na czele obozu zdrady i zaprzaństwa.

Tymczasem w obozie „dobrej zmiany” rozpoczęła się przed terminem kuracja przeczyszczająca. Wprawdzie głęboka rekonstrukcja rządu planowana była dopiero na wrzesień, ale już ze stanowiska zrezygnował pan minister Szumowski i pan minister Czaputowicz.

Pan minister Szumowski, przezornie schodząc z linii strzału oświadczył, że jego odejście nie ma nic, ale to nic wspólnego „z toczącymi się śledztwami”. Dobrze, że to powiedział, bo inaczej moglibyśmy sobie pomyśleć, że jakiś związek jest, no a tak, to nie wypada zaprzeczać.

Z kolei pan minister Czaputowicz mógł zrezygnować z powodu urażonej miłości własnej, bo od co najmniej dwóch lat ręczne sterowanie polską polityką zagraniczną – o ile zachowanie naszych Umiłowanych Przywódców zasługuje na taką szlachetną nazwę – przejął pan prezydent Duda i pan premier Morawiecki.

Również kilku wiceministrów wycofało się na z góry upatrzone pozycje, nie czekając na dymisję, co dobrze świadczy o ich refleksie i instynkcie samozachowawczym. Ale to dopiero zwiastuny klęski wrześniowej, po której Zjednoczona Prawica będzie zapewne wyglądała zupełnie inaczej, niż dotąd.

Tymczasem na Białorusi manifestacje nadal się odbywają, tyle, że już nie codziennie, a tylko w weekendy, co może wskazywać na wyczerpywanie się funduszy, które białoruska KGB oceniała na niecałe 3 miliardy dolarów. Być może na to właśnie liczy prezydent Łukaszenka tym bardziej, że właśnie tamtejszy Sąd Najwyższy odrzucił skargę pani Swietłany Cichanouskiej – ale ona nadal upiera się, że jest prezydentem.

To i tak lepiej, niż w Polsce, gdzie okazało się, że po ostatnich wyborach mamy co najmniej czterech prezydentów: jeden, to pan Andrzej Duda, chociaż Wielce Czcigodny poseł Pupka oraz „ekspert” w osobie pana prof. Zolla twierdzą, że te wybory były „nielegalne” , następnie prezydentem Stanów Zjednoczonych Polski jest pan Mariusz Max-Kolonko, a z kolei prezydentem Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Królestwa Polskiego in spe ogłosił się pan Włodzimierz Korab-Karpowicz. Dalej prezydentem jest od dawna pan Jan Zbigniew Potocki, no i „tymczasowy prezydent na uchodźstwie, Władysław Janusz Małkowicz. Ogłosił się on prezydentem w „Dzienniku Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej” po tym, jak pan Jan Zbigniew Potocki nie zdołał zebrać pod swoją kandydaturą 100 tys. podpisów. Pan Małkowicz uznał, że pan Potocki „zrzekł się” urzędu prezydenta RP na Uchodźstwie.

Niestety, w odróżnieniu od pani Swietłany Cichanouskiej, Unia Europejska żadnego z tych prezydentów nie popiera, co jest dodatkową ilustracją trafności spostrzeżenia Jerzego Orwella, że wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze od innych.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

KROTOCHWIL EUROPEJSKI

Przeczytałem artykuł sugerujący odbudowę zamku OGRODZIENIEC na muzeum Aleksandra Fredry. To są pomysły z arsenału KASKADY WISŁY Edwarda Gierka, którą Zniszczyłem tezą, że Kaskada Wisły Nie Zwróci się a Kanał Przemysłowy będzie 20 razy TAŃSZY i Sto Razy Bardziej Opłacalny. Wisła jest zaś potrzebna do Europejskiej Konwencji Jesiotrowej i Śledziowej. Gdy nie udała się niemiecka intryga: STAĆ NAS NA ODBUDOWĘ ZAMKÓW KAZIMIERZOWSKICH W JURZE, zniszczona KREMLEM z metryką w Mstiorze, to teraz mamy Muzeum Fredry w Ogrodzieńcu dla PROMOCJI Fredry jako Krotochwila Europejskiego, bo jest o 2 klasy Lepszy Od Moliera.

Molier napisał Peon LUDWIK XIV, który, gdyby nie Pogrzeb Króla Słońce, byłby Hymnem Unii Europejskiej. Od Łoża Śmierci Króla Słońce poszła bowiem wieść, że Dług Wewnętrzny Francji wynosi 2,5 miliarda luidorów (gdy był ponad 3) więc Kwiat arystokracji francuskiej pognał Na Łeb Na Szyje do swych KWITÓW. Był to bowiem Zwiastun Afery Lawa i Wielkiej Rewolucji Francuskiej.
Peon Diabli Wzieli, ale zakasowała go krotochwilka Angela Merkel rzucając mi w Twarz: NIE BĘDĘ JEŚĆ TWOICH FEKALIÓW – więc Amerykanie Musieli WPIERDALAĆ fekalia hitlerowskie, bo innego Wyjścia z kapitału żydoarabskiego Nie Było. Donald Trumpf obiecywał Amerykanom Dług Amerykański 19 bilionów USD, ale nazajutrz po wystawieniu aktu oskarżenia Lechowi Wałęsie Sekretariat Stanu MARYLAND ogłosił Dług Amerykański TYSIĄC razy Większy. Japończycy wyrzucili Abego, bo ten Zbrodzień zafundował im NIPPONA nie z Berlina a Dniepropietrowska.
Dla mnie pomnik Aleksandra Fredry w miejscu, gdzie został Oślepiony Piotr Włostowic i gdzie ścinano SETKAMI Powstańców Polskich 1333 i 1418, jest Godny Pożałowania. Ponieważ Fredro jest o 2 KLASY LEPSZY od Krotochwila Moliera, który zbłaźnił się Peonem KRÓL ŚŁOŃCE, to Wypierdolić tego peoniarza, żeby zrobił miejsce dla FREDRY, który Uratował Polaków od Porozbiorowej BEZNADZIEII.
Trzeba przenieść ten Pomnik do Krosna Karpackiego i odbudować ODRZYKOŃ jako Locum ZEMSTY.

CZY AKTEM PRAWNYM MOŻNA "ZLIKWIDOWAĆ" CHOROBY?

Jesteśmy świadkami kolejnych narzuconych nam rygorów. Poinformowano, że od 8 sierpnia br. nie istnieją praktycznie żadne przeciwwskazania zdrowotne do noszenia maseczek (poza niektórymi psychiatrycznymi). W niektórych regionach trzeba je nosić nawet na otwartej przestrzeni. Jak podano - po konsultacjach medycznych. Do tej pory przeciwwskazania zdrowotne istniały, a teraz aktem prawnym ustalono, że już nie istnieją.

To tak, jakby wydać rozporządzenie, że od jutra nie istnieją niektóre choroby, np. cukrzyca, zapalenie płuc, czy marskość wątroby. Od razu na podstawie jednego aktu prawnego mielibyśmy bardziej zdrowe społeczeństwo!
Wielu lekarzy, z którymi wymieniam się doświadczeniami, otwiera oczy ze zdumienia. Nasze obserwacje są zgoła odmienne. Utrudnienie dopływu tlenu i zwiększenie zawartości dwutlenku węgla we wdychanym przez maseczkę powietrzu może być nieodczuwalne przez osoby w pełni zdrowe (o ile nie podejmują w tym czasie zwiększonego wysiłku fizycznego). Ale osoby mające problem z oddychaniem (astma, przewlekła obturacyjna choroba płuc, niektóre wady serca, niewydolność krążeniowo-oddechowa, duża niedokrwistość) są szczególnie wrażliwe na zmniejszenie ilości tlenu.

„Nie znam choroby, u której podstaw nie leżałoby niedotlenienie komórek – mawiał biochemik, noblista Otto Wartburg. Niedobory tlenu jako pierwszy odczuwa mózg i zaczyna gorzej pracować (...) Organizm dostaje za mało tlenu i szybciej się męczy. A jeśli taka sytuacja utrzymuje się długo, zaczynają pogarszać się sprawność intelektualna, odporność, działanie układu oddechowego, pokarmowego, słabnie krążenie."

Aby przekonać się, że organizm rzeczywiście dostaje za mało tlenu przy oddychaniu przez maseczkę (zwłaszcza ściśle przylegającą do twarzy) można zmierzyć zawartość tlenu we krwi tętniczej pulsoksymetrem. Zawartość tlenu (saturacja) prawidłowa to 96-99%. Przy oddychaniu przez maseczkę potrafi spaść o kilka procent, nawet do 89 - 90% u osób starszych, mających problemy z oddychaniem, co jest zdecydowanie niepokojące.
Opisano przypadki zgonów młodych osób, którzy w czasie uprawiania sportu oddychali przez maseczkę (https://turysci.pl/maseczki-ochronne-140520-pk-trzech-uczni…).

Tymczasem niektórzy entuzjaści maseczek przekonują, że nawet podczas zwiększonego wysiłku fizycznego w trakcie uprawiania sportu można bezpiecznie mieć zasłonięte usta i nos!

Z całą stanowczością chcę powiedzieć, że istnieją stany zdrowotne, w których nie powinno się ograniczać dostępu tlenu. Znam osoby, które z trudem oddychają po założeniu maski, mają zawroty głowy, kołatania serca, odczuwają z tego powodu duży stres, który dodatkowo pogarsza funkcję organizmu i co tu mówić - obniża odporność. A zawilgocone maseczki, jak wykazały badania - nie dość, że sprzyjają wtórnym infekcjom (co dla osób z obniżoną odpornością i łatwo zapadających na choroby infekcyjne dróg oddechowych jest fatalne w skutkach), to nie stanowią istotnego zabezpieczenia dla INNYCH osób:
”Jak informuje „Annals of Internal Medicine”, jedno z wiodących pism poświęconych medycynie, zarówno chirurgiczne jak i bawełniane maski okazały się nieskuteczne w zapobieganiu rozprzestrzenianiu się SARS-CoV-2 pochodzącego z kropel rozpylonej śliny podczas kaszlu pacjentów z COVID-19. Badanie przeprowadzone w dwóch szpitalach w Seulu w Korei Południowej wykazało, że gdy zarażeni pacjenci, których usta i nos są osłonięte maską, kaszlą - krople zawierające wirusa i tak uwalniają się do środowiska. Zakażona jest również zewnętrzna powierzchnia maski."
Profesor Jonathan Van-Tam z Wielkiej Brytanii, specjalista w zakresie epiemiologii, transmisji chorób, wakcynologii oraz pandemii stwierdził, że "nie ma masek, odnośnie których dowiedziono by, że zapobiegają rozprzestrzenianiu się Covid-19".
Laureat Nagrody Nobla i ekspert w dziedzinie chorób zakaźnych, profesor Peter Doherty, twierdzi, że wartość powszechnego stosowania maseczek jest kwestionowana: "Wystarczy, że maska zawilgnie, od wilgoci, oddechu lub wydzieliny z nosa, już stwarza zagrożenie. Jesteś naprawdę bardziej bezpieczny w czystym, świeżym powietrzu, niż zakryty maską."
Holandia jest jednym z nielicznych państw, w których nie obowiązuje zasada noszenia maseczki. Podczas gdy w wielu innych krajach na świecie należy zasłaniać usta i nos, w Holandii się tego odradza.
Czołowi naukowcy holenderscy orzekli, że maseczki nie pomagają w zwalczaniu pandemii. Po wielu tygodniach badań i przeanalizowaniu kluczowych danych stwierdzili, że nie ma mocnych dowodów na to, że zasłanianie twarzy przynosi efekty.
Posunęli się dalej i zasugerowali, że w rzeczywistości maseczki mogą utrudniać walkę z chorobą.

Naukowcy porównują szkodliwy wpływ różnych maseczek na układ krążenia, termoregulację i samopoczucie.

PODSUMOWUJĄC:
JEŚLI NOSIMY MASECZKI TO NIE MAMY WIĘKSZEGO WPŁYWU NA OCHRONĘ INNYCH PRZED ZAKAŻENIEM, A W DODATKU SZKODZIMY WŁASNEMU ZDROWIU.

Nasuwa się wniosek, że jesteśmy okłamywani i zmuszani do działań mogących pogarszać nasz stan zdrowia.
Są też niestety lekarze, którzy mówią: "Jeśli jest rzeczywiście chory i nie może nosić maseczki, to niech nie wychodzi na zewnątrz, tylko siedzi w domu."
I tu widać kolejne absurdy:
Po pierwsze - przyznają, że istotnie, są pacjenci, u których noszenie przez nich maseczki - a tym samym zmniejszenie dostarczanego tlenu - jest niewskazane (wbrew temu, co twierdzi ministerstwo zdrowia).
Po drugie - nawet po zawale serca nie zaleca się bezruchu. Wprost przeciwnie. Dotyczy to niemal wszystkich chorób. Pacjent powinien zażywać umiarkowanego ruchu, przebywać na świeżym powietrzu, korzystać ze słońca. Zamknięcie go w murach jest jak powolna eutanazja. Skutki są łatwe do przewidzenia: pogorszenie wydolności organizmu, depresja (poczucie "uwięzienia"), spadek odporności.
Pod pozorem dbałości o zdrowie - niszczenie zdrowia.
Ktoś powie: "dla dobra większości". I tu też się nie zgadza, w kontekście przytoczonych wyżej opinii niezależnych (czytaj: nie ulegających odgórnym naciskom) ekspertów. Poza tym widać wyraźnie na załączonym wykresie, że średnia ilość zachorowań w Polsce ma się nijak do obostrzeń (w wielu innych krajach widać to jeszcze bardziej wyraźnie). Zaczęła ona narastać od połowy marca, kiedy to drastycznie ograniczono możliwość swobodnego przemieszczania się. Potem zaczęła spadać od czasu złagodzenia obostrzeń (pod koniec kwietnia). Od maja w ilość wykrytych infekcji COVID utrzymywała się na podobnym poziomie z lekką tendencją spadkową, by od lipca znów wzrosnąć. Ponieważ zdecydowana większość osób przechodzi (nie przechorowuje, bo trudno nazwać chorobą to, co nie daje objawów chorobowych!) infekcję bezobjawowo, więc gdybyśmy mieli możliwość wykonania testu wszystkim bez wyjątku - stwierdzilibyśmy masową falę "zachorowań". Nie miałoby to jednak żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Praktycznie zdrowych ludzi pozamykalibyśmy w izolacji i kwarantannie, a media pisałyby o "nowej fali epidemii".

Wandaluzja 123456

30 lat temu po powrocie z Niemiec odbyłem w Instytucie Historycznym UWr 10 Konferencji z historykami architektury; Profesorami Kutznerem z UMK i Dziurlą z UAM w sprawie mej Funkcjonalnej Chronologii Architektury Niemieckiej, którą od Franza Josefa Straussa przejął BUNDESTAG, finansując przez konto na moje nazwisko odbudowę krypty II Katedry Wrocławskiej. Kryptę odbudowywał czołowy wrocławski Historyk Architektury, prof. Edmund Małachowicz, z którym stosunków nie utrzymywałem, oskarżając go publicznie o OTRUCIE HAWROTA. Popełnił on poza tym Szkolny Błąd POWTARZAJĄC hełm wieży kościoła Świętego Krzyżą na wieżach Katedry.
Zapędzony przeze mnie w Kozi Róg Kutzner Obronił MASOŃSKĄ Chronologię Architektury Niemieckiej zarzucając mi HEREZJĘ, co Profesor Dziurla Milczeniem zaakceptował. Ponieważ miałem za sobą BUNDESTAG to takie ZERWANIE Stosunków Naukowych odpowiadało MI. Zadeklarowałem, że jestem takim Heretykiem jak Mikołaj Kopernik i godzę się na przeniesienie sprawy z Dyskursu Naukowego na MILITARNY.
Kutzner wyniósł się z Wrocławia a szacowany Profesor Dziurla był BARDZO AKTYWNY na EUROPEJSKIEJ Wystawie, Konferencji i Akademii: WYKOPALISKA UMK NA GÓRZE ZAMKOWEJ KAŁDUS, która były i są Moim Tryumfem, co znaczyło UZANANIE przez UMK „herezji” Funkcjonalnej Chronologii Architektury Niemieckiej.
Do sprawy włączyła się jednak Angela Merkel: NIE BĘDĘ JEŚĆ TWOICH FEKALIÓW, co jest Mantrą Jej KANCLERAMTU. Przed mym wyjazdem do Niemiec ten kapitał polityczny i finansowy reprezentował w Polsce UMCS a po mym Powrocie UAM, z którym nie miałem kłopotów, gdyż ZBŁAŹNIŁ SIĘ Poznańskim Gargamelem i wykazałem, że Płacą Mu za WYTRUCIE Lwowsko-Wrocławskiej Szkoły Archeologicznej i Architektoniczno-Historycznej, co jest aktualne. Wobec tego TRUCICELE przenieśli się na UJ, prawdopodobnie z Pulą Pokerową.
Trucicieli z UJ zelżył Paweł Szydłowski z USA od FEKALIOMACHÓW, że musiał w ich Obronie stanąć Kościół nazywając Wielką Lechię RZYGOWINAMI UBECKIMI, w jaki to sposób ja zostałem Ubowcem, bo BRONIŁEM Archiwum Sejmu Śląskiego (od Roku 2185 pne) i nie dałem się Otruć. To spowodowało przeniesienie Fekaliów Hitlerowskich z Skarbem III Rzeszy na tajnych kontach szwajcarskich z UJ na UMK z ZANEGOWANIEM Wykopalisk na Górze Zamkowej KAŁDUS.
W Bundestagu moja Funkcjonalna Chronologia Architektury Niemieckiej została zniszczona ATAKIEM BISKUPKÓW, po ujawnieniu czego żona Kanclerza Kohla powiesiła się. Sprawę przejął jednak Kanclerz Kohl, który załatwił ją Najbardziej Ordynarnie z Biskupem Wrocławskim: http://wandaluzja.pl/?p=p_186&sName=blef-pokerowy// który za ZAKATOWANIE Księdza Popiełuszki dostał 10 miliardów USD ze Skarbca III Rzeszy.
W międzyczasie pojawiła się Herezja Rosyjska z JEROZOLIMĄ nad Bosforem, reaktywująca JAKBY niegdysiejszą żydowską metrykę Stonehenge ??? I O DZIWO, herezję tą poparli Kadafi i Berlusconi, zgarniajac brukselską pulę pokerową Eksodusu Biblijnego. Jednak ICH Mojżesz w Wenecji okazał się antytezą mojej Techniki Moskiewsko-Warszawskiej. Gdy PROTESTOWAŁEM Mojżesza Weneckiego – żeby Nie Płynął do Anglii i Nie Płodził Anglików – to mieli Rok na porozumienie ze mną i przyjęcie Techniki Moskiewsko-Warszawskiej. Sarkozy kazał za to Kadafiemu OBCIĄĆ STOPĘ…
Analogicznie Załatwiono sprawę PODZIEMNGEO KRAKOWA książką: BDANIA ARCHITEKTONICZNE. Historia i perspektywa rozwoju, pod red. Mariana Arsztyńskiego, Macieja Prarata, Ulricha Schaafa, Bożeny Zimnowody-Krajewskiej, Zakład Konserwatorstwa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, Wydawnictwo „Bernardinum” Sp. z o.o. Wydanie luksusowe, Cena 100 zł, Przecena 30 zł 00// Gdy ja przestałem być potrzebny do Zjednoczenia Niemiec to Kanclerz Kohl NASRAŁ Głupim Polaczkom na głowę Świechowskim, co teraz zrobiła Córka Hitlera z Zamrożonej Spermy (Moskwa, Praga, Ost-Berlin).
Formuła NIE BĘDĘ JEŚĆ TWOICH FEKALIÓW jest odcięciem się Niemiec od Rewolucji Technicznej i Technologicznej, no i konsumpcją Fekaliów Hitlerowskich. Prezydent Trumpf obiecywał Amerykanom DŁUG 19 bilionów USD, ale nazajutrz po wystawieniu Aktu Oskarżenia Lechowi Wałęsie Sekretariat Stanu MARYLAND ogłosił Dług Amerykański TYSIĄC razy większy, bo fekalia hitlerowskie są Bardzo Drogie: NIE BĘDĘ JEŚĆ TWOICH FEKALIÓW…
I jeszcze jedno: Szydłowski i Edi Słowianin publikowali na swych tagach SZCZEGÓŁOWY OPIS ZDOBYCIA RZYMU PRZEZ WANDALÓW. Wyśmiewano się, że KTOŚ przerobił Zdobycie Berlina przez Armię Czerwoną na Zdobycie Rzymu przez Wandalów – aż ja wytłumaczyłem, że to Raport Radagajsa dla Sejmu krakowskiego – no i Raport ten ZNIKNĄŁ z IN. Na wracających z Italii Wenedów czekali jednak Romejowie i Hunowie, którzy nad Nysą SPALILI Wandalów z ich kaganem Osijem Pomorskim, od czego miasto to zwie się ZGORZELCEM. Wandalki KUPIŁY jednak Pokój z Hunami.

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...