niedziela, 2 maja 2021

Baśnie Polskie - Tomasz Jodełka

Baśnie Polskie - Tomasz Jodełka

Skan książki dostępny jest w liku TUTAJ
Książka w wersji *.doc jest dostępna w linku Tutaj

SPIS TREŚCI

Tomasz Jodełka — Wstęp 5

KAZIEMIERZ WŁADYSŁAW WÓJCICKI (1807—1879) 17
Walgierz Wdały I7
Morskie Oko 20
Twardowski 22
Boruta 25
Waligóra — Wyrwidąb 27
Wichrem porwany 29
Piszczałka 32
Koszałki-opałki 34
Szklana góra 35
Trzej bracia 38
Ucieczka 40

JÓZEF LOMPA (1797—1863) 43
O Argelusie 43
Gęsi 47
O dwóch dzieciątkach na wodę puszczonych 49
Młynarz i trzej synowie 52
Brat ubogi i brat chciwy 54
Zły brat 57
Syn wędrowiec 60
Paprzyca 63

RYSZARD BERWIŃSKI (1819—1879) 71
Mądry Maciuś 71
ROMAN ZMORSKI (1822—1867) 75
Sobotnia Góra 75
Straszny potwór 83
Skarb ukryty 93
Drwal i diabeł 98
Strach 106
Jaś grajek i królowa Bona 111

LUCJAN SIEMIENSKI (1809—1877) 121
Królowa Bałtyku 121
Diabeł W Krakowie 123

ANTONI JOZEF GLIŃSKI (1817—1866) 138
O królewnie zaklętej w żabę 138
O czarowniku i jego uczniu 148
O mądrym chłopku i głupim diable 157
O diable i o babie 166

JOZEF IGNACY KRASZEWSKI (1812—1887) 171
Głupi Maciuś 171
Z chłopa król 177
Kwiat paproci 192

SADOK BARĄCZ (1814—1892) 203
Śmiech 203

ADOLF DYGASIŃSKI (1839—1902) 207
Król Huk-Puk .... 207
O zajączku sprawiedliwym 217
Syn boginki . 221

ELIZA ORZESZKOWA (1841—1910) 240
O wielkim siłaczu 240

BOLESŁAW PRUS (1847—1912) 242
O uśpionej pannie i zaklętych skarbach na dnie potoku . . 242

HENRYK SIENKIEWICZ (1846—1916) 245
Bajka 245
Legenda żeglarska 246
Wyrok Zeusa 249

JAN KRZEPTOWSKI-SABAŁA (1800—1894) 261
O stworzeniu Ewy 261

JĘDRZEJ TYLKA-SULEJA (1855—1915) 263
Sabałów sen 263

JAN KASPROWICZ 1860—1926 267
O śpiących rycerzach w Tatrach 267
O królu wężów i o walecznym... Perłowicu 272

KAZIMIERZ PRZERWA-TETMAJER (1865—1940) 277
O Zwyrtale Muzykancie 277
Jak baba diabła wyonacyła 286
Baśń o szczęściu 294

WACŁAW SIEROSZEWSKI (1858—1945) 300
Inwalidzi 300

KORNEL MAKUSZYŃSKI (1884—1953) 329
Szewc Kopytko i kaczor Kwak 329
O tym, jak krawiec pan Niteczka został to lem 338

ZUZANNA RABSKA (1886—1960) 345
Helskie dzwony 345

WITOLD BUNIKIEWICZ (1884—1946) 353
Wesele karczmarki Jaguni 353
Opowieść o nieprzyjemnym diable Rokicie 358
Diabelska miłość 369

BOLESŁAW LEŚMIAN (1878—1937) 376
Majka 376

STANISŁAW WASYLEWSKI (1885—1953) 416
Książę z Raciborza zwycięzcą Liczyrzepy 416
Skarbek, co się w górach pokazuje 424
Trzy igły, trzy kłosy i cudowna piszczałka 425
O młodzieńcu w kłodę zaklętym 432
Fik z okna 436

STANISŁAW DZIKOWSKI (1883—1951) 440
Diabli-tanecznicy 440
Diabelska gra 444
Leniwa dziewczyna 448
Trzy rady 451

Poniżej kilka baśni:


O ARGELUSIE

Pewny król miał dwóch synów; starszy z nich, imienien Argelus, był tak przecudnej urody, że go ojciec w osobnym zamki trzymał i nigdzie mu wychodzić nie dał, aby na niego ani zł; wiaterek nie wionął i jemu nie szkodził. Królewicz miał wszelki wygody i usługi, lecz chociaż go król sam często nawiedzał i z nir się bawił, przecież mu się takie życie bardzo nudziło i do wolność ciągle wzdychał.
Jednego czasu wyrosła w królewskim ogrodzie piękna jabłoń mająca z rana złote kwiecie, a ku wieczorowi złote owoce. Król chodząc po ogrodzie, cieszył się wielce z tej jabłoni i umyślił sobie zwołać znakomitsze książęta państwa, by im pokazać te dziwne owoce; żeby zatem, jak zwykle w nocy, nie zginęły, postaw straż przy jabłoni. Stróżowie lubo ani oka z drzewa nie spuści! przecież, nie wiedzieć jak, jabłka złote w nocy znikły rano zaś złote kwiecie, a ku wieczorowi złote jabłka znowu się pokazał; Król na drugą noc podwójną straż kazał przystawić, lecz jabłka znikły.
Trzeciej nocy to samo.
Nie wiedząc tedy, co by to znaczyć miało, kazał przywołać sławnego czarnoksiężnika; ten rzekł:
— Powiedział ci bym ja, najjaśniejszy królu, ale się boję o moje życie.
Król naglił go koniecznie, aby powiedział; wtedy rzekł czarnoksiężnik:
— Argelus, syn twój, mógłby tylko owoców tych ustrzec, al nie zginęły.
Król, rozgniewawszy się bardzo, rzekł:
— Hultaju! ty chcesz, aby syn mój zginął, lecz ty wprzód zgi­niesz!
I kazał go zabić.
Młodszy syn był błędnego rozumu, dlatego król go nie lubił. On chciał owoców pilnować i król pozwolił. Lecz gdy mu owoce znikły, oznajmił całą sprawę Argelusowi, bratu starszemu. Gdy król Argelusa nawiedził, wydał on mu się być bardzo smut­nym; pytał go tedy o przyczynę, syn zaś odpowiedział:
— Śniło mi się dziś o cudownej jabłoni, w ogrodzie naszym będącej, i o tym, że ja tylko jej owoców ustrzec potrafię.
Potem prosił ojca, aby mu tego dozwolił, ale ojciec z początku o tym ani słuchać nie chciał i dopiero, gdy Argelus odgrażać począł, że się przebije, ojciec, lubo niechętnie, na to zezwolił.
Argelus kazał sobie łóżko i stół z lampami pod cudowną jabłonią postawić i wziął jednego ze swoich służebnych ludzi. Położył się na łóżku, lecz aby nie zasnął, czytał sobie różne księgi. Około północy przyleciało siedem łabędzi i usiadły na jabłoni. Argelus wi­dząc to sięgnął zaraz ręką, jak daleko mógł dosięgnąć, na jabłoń i uchwycił jednego łabędzia, z którego wnet stała się panna bardzo urodna; reszta sześć łabędzi zleciały na ziemię i w panny się też przemieniły. Pierwsza, którą uchwycił, była księżniczka zaklęta, drugie zaś jej dworskie panny. Argelus cieszył się z tego niewy­mownie, księżniczka mile z nim rozmawiała i prosiła go bardzo, aby tak jeszcze trzy noce przepędził, gdyż tym tylko sposobem z zaklęcia wyratować ją może, lecz ostrzegała go, aby nie zasnął. Ledwie pierwsze promienie słońca błysły, panny przemieniły się znowu w łabędzie i wnet odleciały; jabłka jednak złote zostały tej nocy na drzewie. Król cieszył się z tego i nie dał ich zrywać. Ale Argelus nic ojcu nie powiedział o pannach i kazał też słudze swe­mu milczeć, gdyż go za najwierniejszego uważał. Ten sługa Arge­lusa zalecał się córce jednej niewiasty, która była wielką cza­rownicą; powiedział więc pod sekretem swojej kochance zdarzenie przeszłej nocy. Ta znowu pod sekretem matce. Matka kazała mu milczeć i dała mu woreczek skórzany mówiąc:
— Jak się pan twój położy, otwórz cokolwiek woreczka, a na­tychmiast uśnie. Jak zaś łabędzie odlecą, posmaruj mu maścią z tego słojeczka oczy, to się obudzi.
Argelus czuwał następnej nocy bardzo pilnie, ale skoro niewierny sługa z tyłu woreczek za nim otworzył, usnął biedak j ak zabity Przyleciały łabędzie i w panny się przemieniły: księżniczka ruszali śpiącego i słudze go budzić kazała, wszystko jednak było na próżno bo sługa obudzić go nie chciał. Gdy świtać zaczęło, księżniczki w wielkim żalu poleciła słudze, aby przyszłej nocy pan jego by czujniejszy, potem wszystkie panny stały się łabędziami i uciekły Wtenczas dopiero sługa potarł panu oczy maścią. Gdy się obudził powiadał mu o pannach i co mu kazała jedna powiedzieć; króle­wicz gniewał się wielce i zaś słudze jeszcze ostrzej milczei o wszystkim przykazał. Sługa zwierzył się przecież znowu czarów nicy, ta zaś radziła mu, aby tak jak w przeszłej nocy uczynił Drugiej nocy silił się znowu Argelus, aby nie zasnąć, lecz sług! niewierny upuścił wiatru z woreczka, a pan zaraz bez zmysłów został. Wtedy łabędzie przyleciały, w panny się przemieniły, królewicza burdały , nawet go z łóżka wziąwszy prowadziły, ale t nic nie pomogło. Księżniczka jeszcze raz zleciła słudze, aby pai przynajmniej następnej nocy nie spał, jeżeli ją chce wyswobodzić sługa oznajmił to panu, gdy mu oczy posmarował, ale o czarów nicy i woreczku zamilczał.
Argelus przymuszał się cały dzień do spania, żeby mu si w nocy spać nie chciało, ale i to było na próżno — usnął, a gdy go panny obudzić w żaden sposób nie mogły, powiedziały słudze że ich pan jego już więcej nie obaczy, gdyż w bardzo daleki strony na dalszą pokutę udać się muszą. A gdyby Argelus chciał wiedzieć o przyczynie, niech miecz nad łóżkiem jego w zamku wiszący z jednego kołka na drugi przewiesi, a ten mu ją wskaże
— Jeżeliby zaś chciał nas jeszcze szukać, wtedy powiedz mi że na wschód słońca w Czarnym Mieście pokutę naszą skończy musimy.
Biedny Argelus udał się do zamku swego, a ponieważ mu sług mowę panien oznajmił, przewiesił tedy miecz swój z kołka na kołek. Ten zaraz się dźwigać począł i ku niewiernemu słudze obróci Argelus, widząc to, miecz porwał i nim niepoczciwemu słudze uciął głowę. Wtenczas oznajmił ojcu zdradę i prosił, by mu pozwo­lił szukać swej ukochanej. Ojciec nie chciał na to zezwolić, ale gdy widział, że syn zgryzotą trapiony coraz bardziej wiądł, wyprawił go tedy i dał mu sług, powozów i pieniędzy tyle, by mógł życzenia swego dopiąć.
Udał się więc Argelus w podróż. Przejechał już wiele dalekich krain, aż mu też na koniec i pieniędzy brakło. Sprzedał tedy konie i powozy, a odprawiwszy sługi do domu, sam piechotą dalej wędro­wał. Głód mu mocno dokuczał, gdy przyszedł do lasu jednego i na­potkał tam trzech młodzieńców, którzy się społem z sobą bili. Przystąpił tedy do nich i oznajmiwszy im swój ród królewski, pytał ich o przyczynę sporu. Młodzieńcy mu rzekli:
—Jesteśmy trzej bracia, ojciec nasz zostawił nam tylko tyle, ile tu przed nami widzisz, to jest: stolik, bicz, siodło i konia. Nie możemy się zgodzić o działy, bo wszystkie te rzeczy jednemu tylko przydatne być mogą. Kto bowiem na konia siodło włoży, siądzie na niego potem i biczem trzaśnie mówiąc: „Tam lub tam chcę być", w momencie tak mu się stanie. Kto zaś w stolik uderzy, natychmiast koń z siodłem i biczem do niego wracać musi — wiesz ty co, rozsądź nas w tej sprawie.
Królewicz szedł z nimi czas jakiś i wreszcie rzekł:
— I to być może — a potem mówił do nich znowu: — Widzi­cie z dala owe trzy góry, które są w równej odległości? Puśćcie się tedy razem do nich; a który pierwszy, wszedłszy na wierz­chołek góry, na powrót z niej do mnie powróci, ten odziedziczy wszystką spuściznę.
Przystali bracia na to i ku górom pognali. Argelus ich nie czekał, ale wsiadłszy na konia rzekł:
— Chcę być w Czarnym Mieście!
I zniknął.
Już go był koń na kilkaset mil ku Czarnemu Miastu uniósł, gdy bracia powróciwszy postrzegli podstęp; jeden więc z nich uderzył w stolik i rzekł:
— Niechaj koń natychmiast tu stanie!
Wtedy koń spuścił Argelusa na wielkie bagna, z których ledwo się wydobył i zgłodniały do jednego domu dostał. Gospodarz przy­jął go ludzko i pokarmem posilił. Argelus pytał się:
— Daleko by jeszcze było do Czarnego Miasta?
Gospodarz odpowiedział:
— Słyszałem ci ja już o takim mieście, ale jak daleko jest do niego, o tym nie umiem powiedzieć; zatrzymaj się jednak u mnie dni parę, będą tu przechodzić karawany kupieckie i kompanie na odpust, to się od nich będziesz mógł co dowiedzieć.
Przeszła jedna, druga i trzecia kompania, ale nikt w nich o Czarnym Mieście nie wiedział; na ostatku trafił się człowiek, który mu powiedział, że stamtąd Czarne Miasto o sto pięćdzie­siąt mil leży. Argelus miał jeszcze drogi pierścień, który mu ofia­rował, jeżeliby go do Czarnego Miasta doprowadził. Człowiek ten ale wyznał, że z Czarnego Miasta jako winowajca uciekł i dla­tego tylko do granicy obwodu odwieźć go przyrzekł. Potem Argelus doszedł już do swego celu szczęśliwie; chodził więc po mieście i dumał sobie, co by czynić wypadało i jakby się o swej ulubionej dopytać.
Księżniczka i jej panny już wtenczas były wyzwolone i miała mieć za kilka dni wesele z jednym zacnym księciem. Posłała tedy na miasto jednę ze swoich panien, aby jej kupiła stroje. Lecz ta, gdy tylko Argelusa ujrzała, wróciła czym prędzej po­wiedzieć o tym księżniczce. Ta nie chciała temu wierzyć i mówiła:
— To jest rzecz niepodobna.
Posłała tedy drugą i trzecią pannę, a gdy obie z tą samą no­winą powracały i zaręczały, że jest ten sam, że go dobrze znają, bo mu się pod ową jabłonią dobrze przypatrzyły; księżniczka nareszcie poszła sama na miasto, by go obaczyć. Przypatrzywszy mu się tedy dobrze, poznała go od razu, przywitała się z nim serdecznie i w kilka dni potem odprawiała z nim wielkie wesele na zamku, na którym i ja też byłem. A gdy potem wybrali się w daleką podróż do króla, i ja się też z nimi zabrałem, i tak tu się dostałem.

GĘSI

W dawnych czasach tak być miało, że gdy rodzice na dziec: lub na powinowatych swoich jakie zaklęcie wyrzekli, zaraz si< to spełniło.dziewczynka jedna, zacnego stanu, miała kochanka, którego jej matka wziąć za męża gwałtem broniła. Ale że córka coraz więcej kochankowi sprzyjała i słowa jemu danego nie chciała zmienić, więc rzekła jej matka rozgniewana:
— Niech się cała rodzina nasza w dzikie gęsi zamieni, nimbyś ty gacha twego za męża mieć miała!
Ledwo to macierz wymówiła, a już się tak stało. Ojciec, matka, siostry i bracia odlecieli między stado dzikich gęsi. Kochanek z kochanką usiedli na jednym stawie i tam letnią i zimową porą bawili.
Myśliwiec poblisko mieszkający widywał często tę parę gęsi; aż jednego razu przyszło mu na myśl zastrzelić jednę na pieczeń. Strzelił i trafił gęś, która w locie owisła i na krzaku się uwiesiła. Popłynął do niej myśliwiec na czółnie i widział, że ją tylko ogłu­szył, ale nie zabił. Wziąwszy ją ze sobą, wsadził ją pod kominek i myślał ją dobrze wy karmić, a ponieważ nie był żonaty i dochód miał mizerny, sam sobie gospodarstwo domowe utrzymywał. Wy­szedłszy następnego dnia wczas rano, zadziwił się niemało, kto by podczas jego niebytności, zwłaszcza że był dom zamknął, izbę uprzątnął; bo zastał łóżko usłane, izbę zamiecioną, ściany z kurzu i pajęczyn omiecione, naczynia pomyte i jadło stało na stole uwarzone.
Drugiego dnia wlazł na poddasze i zrobiwszy wprzód dziurę w posowiechciał się przekonać, co się w izbie dziać będzie. Patrzy, a oto gęś spod kominka wychodzi, otrząsła się z pierza i zrobiła się z niej panna prześlicznej urody, która się krząta, za­miata i warzy. Inną razą czynił, jakoby szedł do lasu, ale został tylko za drzwiami, a ledwo co się gęs z pierza otrząsła i łozko słać zaczęła, wskoczył prędko do izby, ujął dziewczynę w ramiona i lubo mu się mocno wydzierała, on ją trzymał i me puścił, a po­zbierał pierze i zamknął do szafy w komorze.
Po niejakim czasie pojął sobie tę pannę za żonę. Jednego razu, prawie gdy gęsi do cieplic 3 leciaiy, siedziała ona na progu domo­wym, a myśliwiec, głowę na jej łono skłoniwszy, zasnął. Wtem leciały dwie gęsi; były to dwie siostry i gęgały:
— Nasza siostrzyczka tuli mężyczka; leć ty z nami, siostrzycz­ko!
A ona im odpowiedziała:
— Lećcie z Bogiem, lećcie z Bogiem! Nie polecę ja z wami!
Za nimi leciały znowu dwie gęsi; byli to dwaj bracia, którzj
gęgali:
— Nasza siostrzyczka tuli mężyczka; leć ty z nami, siostrzyczko
A ona im znowu odpowiedziała:
— Lećcie z Bogiem, lećcie z Bogiem! nie polecę ja z wami!
Za nimi leciały zaś dwie gęsi; był to ojciec i matka i znów na nu gęgali:
— Nasza córzyczka tuli mężyczka, leć ty z nami, córzyczko!
A ona im znowu odpowiedziała:
— Lećcie z Bogiem, lećcie z Bogiem! nie polecę ja z wami!
Na ostatku leciała jedna gęś; był to jej najmilejszy kochanek ze stawu i tak ku niej żałośliwie gęgał:
— Moja kochaneczka tuli myśliweczka; lećże ze mną, kochankę ty moja!
Wtedy ona lekko głowę śpiącego myśliwca z łona swojego zło­żyła, po pierze skokiem pobiegła, na mm usiadła i wnet w gę: się przemieniwszy, z kochankiem swoim precz poleciała; co bj się nie było stało, gdyby myśliwiec przezorniejszy pierze by: spalił.

O DWÓCH DZIECIĄTKACH NA WODĘ PUSZCZONYCH

Za dawnych czasów mieszkały w ubogiej chałupie trzy młode
i urodziwe siostry, które jednego wieczora tak sobie gwarzyły Starsza mówiła:
— Ja bym sobie tylko piekarza za męża życzyła, bo bardzc ciepłe podpłomyki lubię.
Średnia rzekła:
— A ja kucharza, bo rada smaczne poleweczki jadam. Najmłodsza odezwała się wreszcie:
— Ja bym tylko samego naszego królewicza pragnęła, bo mia­ łam takie widzenie, że gdybym mu syna powiła, to po każdym jego skąpaniu zamiast wody musiałoby się samo złoto wylewać; a gdybym mu córkę porodziła, to by na jej licach przy każdym uśmiechu prawe róże zakwitały, a przy każdym jej płaczu nie łzy, ale prawe perły jak groch z jej oczu musiałyby padać.
Królewicz, który miał w zwyczaju często wieczorem do ubogich chatek zaglądać i podsłuchiwać, na co się skarżą, a czego pragną jego poddani, stał był właśnie tego wieczora pod okienkiem tej chatki, kiedy owe trzy siostry taką rozmowę między sobą wiodły; nazajutrz więc kazał je do siebie przywołać i zapytał najstarszej:
— Powiedz mi, czegoś ty sobie wczoraj życzyła?
Ona rzekła:
— Życzyłam sobie za męża piekarza z królewskiego zamku.
A królewicz jej odpowiedział, że zadosyć się stanie jej życzeniu.
Kazał i drugiej siostrze wyznać, czego pragnęła, a skoro ta po­wiedziała, że chciałaby za męża królewskiego kuchmistrza przy­zwolił i na to królewicz. Potem zapytał najmłodszej; ta bała się po­wiedzieć i długo się ociągała, aż ośmielona łaskawością i usilną na­mową królewicza, uklękła i szczerze wyznała swoje życzenie, a królewicz podniósł ją i rzekł:
— Więc będziesz mnie miała!
I odprawiły się trzy uroczyste wesela. Ale siostry starsze za­zdrościły młodej królewiczowej szczęścia, którego tak niespodzia­nie dostąpiła, i potajemnie spiknęły się na jej zgubę.
Zdarzyło się potem, że kiedy królewicz w dalekie strony był wyjechał, królewiczowa podczas niebytności jego porodziła syna, Siostry odebrały dziecię i puściły je w pudełku na wodę, która pod zamkowymi oknami płynęła, a matce podłożywszy szczenię, dały królewiczowi wiadomość, jakoby małżonka jego zamiast dzie­cięcia psa porodziła. Gdy powrócił, nie okazywał przed żoną żad­nego zmartwienia, tylko rzekł do niej:
— Otóż widzisz, jakoś się przerzekła, zamiast syna i złota z kąpieli, powiłaś mi psa.
Stało się potem, że królewiczowa znowu w czasie niebytności męża, który był z wojskiem wyciągnął na wojnę, powiła córeczkę.
Siostry odebrały dziecię i podłożyły jej kociątko, a dziecię, tak jak pierwsze, puściły w pudełku na wodę i dały znowu znać królewiczowi. Ten, do żywego już zmartwiony, w pierwszym gniewie posyła natychmiast rozkaz do domu, żeby żonę jego żywo zamuro­wano. Rade temu rozkazowi siostry-zbrodniarki zaraz też speł­nienia rozkazu dopilnowały. Ale nieszczęsnej królewiczowej do zamurowanej ciemnicy donosił anioł pokarmy i napój. Tak też i nad jej puszczonymi na wodę dziatkami wejrzała Opatrzność, że je pewien biedny rybak ułowił, i sam nie mając dzieci, za swoje przyjął. A ile razy po skąpaniu synka wodę z wanienki wylewał, to zamiast wody samo szczere złoto się sypało; a kiedy znowu có­reczka płakała, to same perełki z jej oczek padały; przez co ów rybak do bardzo wielkiego przyszedł majątku i wychowańcom swoim złoty domek wystawił.
Tam śniło się jednego razu tym dzieciom, że jest gdzieś nieda­leko zdrój taki, co na sto łokci w górę wybija; także drzewo, co śpiewa, i ptaszek, co gada. Nazajutrz więc odważył się chłopczyk iść do puszczy i szukać tych trojga rzeczy. Ale na drodze spotkał go siwy dziadek i pytał, gdzie idzie; a gdy mu chłopczyna powie­dział swój zamysł, dziadek go przestrzegł, żeby się miał na bacze­niu, bo skoro wody z owego zdroju nabierze, pocznie za nim grzmieć i huczeć okrutnie; a gdyby się wtenczas obejrzał, to by się zaraz w kamień obrócił. Chłopczyk poszedł i nabrał wody, ale gdy łoskot za sobą usłyszy, zląkł się i obejrzawszy się mimowolnie, zaraz się w kamień przemienił.
Siostrzyczka, tęskniąc za bratem, poszła go szukać i wzięła z sobą dzbanuszek do wody. Dziadek siwy, z którym się także spotkała, dał jej tę samą co braciszkowi naukę i radził jeszcze, ażeby sobie uszy zatkała, gdy będzie od zdroju odchodzić; i żeby potem tą wodą z dzbanuszka na tę i ową stronę kropiła. Dziewczyn­ka też wszystko tak uczyniwszy, jak jej był dziadek powiedział, zo­baczyła wnet obok siebie drzewo śpiewające i ptaszek gadający nadleciał, i z przydrożnego kamienia zdrowy braciszek do niej przystąpił. A tak przyszli społem do domu i z nimi ptaszek przy­leciał, i drzewo przywędrowało, i woda z dzbanuszka ustawicznie w górę wytryskała.
Tymczasem król, po utracie żony będąc wielce smutnym i nie mogąc nigdzie znaleźć pokoju, wyjechał do onej puszczy na łowy, gdzie jego dziatki mieszkały. Chłopczyk ciekawy, usłyszawszy grające trąbki i psów szczekanie po lesie, przyłączył się do my­śliwców królewskich i z prostego łuku w oczach samego króla ubił szczęśliwie zająca, którego król mu darował i powiedział, żeby go sobie zaniósł do domu i że on sam tam na posiłek wstąpi. Skoro więc młodzieniaszek z zającem do siostry powrócił, fraso­wali się oboje, czym króla uraczą; aż ptaszek odezwał się do dziewczynki:
— Oto upiecz zająca przy gałązkach z owego drzewa, które przyszło za tobą, i uwarz klusek, a te przesyp twymi perłamii i daj królowi napić się wody z dzbanuszka, to i dosyć będzie.
Po chwili też zajeżdża król przed ów złoty domek i gdy się dziwi jego kosztownej budowie, a miski obsypane perłami obaczy, wtedy ów ptaszek przemówił do niego:
— Czemu się dziwisz, królu? Wszak ci to są perły z łez córki twojej, o których ci żona twoja naprzód przepowiadała; a wszak ci ten domek ulany ze złota, które po każdym skąpaniu syna twego zamiast wody się lało.
I król, wtedy ucałowawszy dopiero dzieci swoje, pytał ptaszka, ażali jeszcze i matka ich żyje? na co gdy mu ptaszek powiedział, że ją dotąd anioł żywi i napawa, pospieszył król z dziećmi czym prędzej i kazał ów mur rozwalać, z którego też zdrowa i czerstwa wyszła królowa.
Od tego czasu wszyscy w długie i szczęśliwe lata żyli, oprócz owych dwóch sióstr zbrodniarek, które król kazał żelaznymi bro­nami na polu roztargać.

MŁYNARZ I TRZEJ SYNOWIE

Jeden młynarz miał trzech synów, najmłodszy był głupi; dwaj starsi mieli go sobie za błazna i różne z niego żarty stroili. Jednego razu rzekli do niego:
— Pójdziemy księdzu ukraść wieprza, a ty tymczasem będziesz z kostnicy wyrzucał kości.
Głupi robił przez całą noc, co mu kazano. Do dnia idzie organi­sta dzwonić i słyszy, że w kostnicy coś bawi, a ujrzawszy, że z nie kości wyrzuca, bieży do księdza, by mu o tym donieść. Ksiądz już od dawna miał jakiś ból w nogach, nie mógł więc chodzić i mu siało go czterech parobków w krześle na drążkach do kościoła nosić. Zaopatrzywszy się więc w świętości, kazał się im teraz n cmentarz zanieść. Organista szedł przy nim, niosąc kropidło i kc ciołek z święconą wodą.
Gdy księdza na smętarz wnieśli, wyjrzał głupi z kostnicy i za wołał głośno:
— Nieście go tu, dajcie go sam.
Parobcy przelękli się, postawili krzesło z księdzem i uciekł organista za nimi. Ksiądz widząc, że nie przelewki, zebrał się n nogi i uciekł do plebanii; a od tego czasu nie potrzebował ju aby go do kościoła noszono.
Gdy głupi wrócił do domu, bracia pytali go się, czy się nie b; stracha w kostnicy, on im na to:
— A co to jest strach? pójdę ja go szukać po świecie.
Poszedł i gdziekolwiek przybył, pytał się o stracha. Przj
szedłszy do jednego dworu, dowiedział się, że dziedzic tej w w bocznym tylko przy zamku mieszka dworcu, bo przed strach; mi nikt w zamku wytrwać nie może.
— Oj, to ja spróbuję, czy tam nie wytrwam — rzekł głupi i prosił bardzo, aby o tym panu donieśli.
Pan odradzał mu, lecz on prosił koniecznie, by w zamku mógł nocować. Dano mu więc światła tyle, by mu przez noc nie brakło i zaprowadzono do zamku. Około godziny jedenastej stał się w całym zamku wielki hałas i wkrótce potem wpadła kominem ćwierć ciała ludzkiego, wpadła i druga, a na ostatku i tułów. Potem przyszli diabli, znieśli te części ciała na kupę, które się zaraz zrosło i poczęło się ruszać. Oprawcy zaczęli ostrzyć noże, brzytw i inne narzędzia, gdy głupi wstawszy, dźwignął umarłego z ziemi i posadził przy piecu; a po chwili mówiąc do niego: — Ale pi ty śmierdzisz — dał mu od lewej ku prawej stronie tęgi policzę Diabli zobaczywszy to natychmiast uciekli, a umarły powstał i rzekł do niego:
— Tyś mnie wybawił, pokutowałem w tym zamku za niesprawiedliwie nabyte skarby i miałem pokutować aż dotąd, pokąd ma ręka ludzka za to nie ukarze.
To powiedziawszy wziął głupiego i prowadził do piwnicy; stąd niżej do drugiej i tak aż do trzeciej; tam pokazał mu skarby schowane; polecił, co z nich miał dać ubogim, co kościołom; a resztę kazał mu dla siebie zatrzymać. Głupi tak zrobił, jak mu umarły kazał, i został mądrym; a w zamku odtąd więcej nie pokutowało.

BRAT UBOGI I BRAT CHCIWY

W jednej wsi mieszkało dwóch braci rodzonych, jeden był bo­gaty, drugi ubogi. Bogaty byłby może czasem ugęszczał do ubogiego, gdyby mu żona złośliwa nie była przeszkadzała. I dlatego siedem lat mijało, jak pierwszy u drugiego nogą nie postał. Jednego razu pojechał ubogi łączką po drzewo do lasu; żona dała mu pół bochenka chleba i pół gomółki sera na drogę; dla biednych dzieci ledwo garść mąki zostało. Gdy już drewka na taczkę nałożył i przy­wiązał, usiadł sobie, chcąc się posilić owym chlebem i serem. Le­dwie jeść zaczął, a tu nadszedł ku niemu niewielki chłopek w czarnej sukmanie i rzekł do niego:
— Niech Bóg błogosławi na spół!
Ubogi odpowiedział:
— Proszę z sobą.
I natychmiast rozdzieliwszy chleb i ser na poły, dał jedną po­łowę nieznajomemu; ten jadł z apetytem i zjadłszy rzekł:
— Za to, coś mnie posilił, możesz sobie trzy rzeczy u mnie wyprosić; co chcesz, to ci się stanie; tylko najlepszego nie za­pomnij.
Ubogi odpowiedział:
— Kiedyć tak ma być, to powiem życzenia moje. Oto mam sąsiadę zwadliwą; ta, co może, na złość mi robi; ledwo się dzieci moje na dwór pokażą, zaraz je klnie, goni i bije; rad bym tedy najprzód, żeby ze mną w zgodzie żyła.
— Będzie to — rzekł mały chłopek — sąsiada twoja dziś jeszcze do ciebie przyjdzie w gościnę.— Po drugie — rzekł ubogi — mam brata, który już siedem lat u mnie nie był; rad bym, żeby się ze mną pogodził.
— Stanie się tak, jak sobie życzysz — rzekł znów chłopek mały — brat twój dziś wieczór u ciebie będzie. Cóż chcesz mieć trzecie?
— Ha! przed kilku laty miałem, ile mi było potrzeba, teraz r górze mam skrzynię srogą , ale pustą; przedtem w niej pełno bywało zboża, dziś, gdyby można, rad bym, żeby było w niej pełną dukatów.
— I to mieć będziesz wprzód, niźli do domu wrócisz.
To rzekłszy chłopek w czarnej sukni zniknął.
Ubogi przyjechał przed swój domek. Żona wyszła do nie;> chcąc mu pomóc drzewo z taczki znosić. Mąż mówi do niej:
— Pewnie się chce dzieciom i tobie jeść, a i ja zjadłbym c wleź no na górę, weź ze skrzyni garść dukatów, zmień w karczmi nakup chleba, bułek, mięsa i dobrego trunku, a przygotuj wieczerzę.
Żona stoi jak wryta i nie wie, co na to odpowiedzieć; mąż mówi
— Uczyń, jako powiadam.
Ona zaś na to:
— Ale czyś głupi, i skądże by się tam dukaty wzięły? a d tam ani złamanego grosza nie masz!
Mąż koniecznie obstawał, aby poszła: poszła więc i z wielki zdumieniem wzięła jedną, drugą i trzecią garść złota, radując s niezmiernie z takich dostatków. Wzięła potem z tego trzy dukał starsze dziecko i taczkę i pojechała kupować. Dzieci zwadliw sąsiady widziały, jak uboga Wałkowa wiozła na taczce kilka bochenków chleba, parę butelek piwa, wódkę, ćwierć mięsa wołowego, ćwierć cielęcego itd., pobiegły więc czym prędzej powiedzieć matce o tym. Ta zadziwiła się wielce i gdy się zmierzch kazała dzieciom, aby poszły z tyłu pod okna sąsiada podsłuchiwać. Gdy Wałkowa mięso nastawiła do ognia, rzekł mąż do niej:
— Idź jeno też do brata, a pożycz od niego wiertelika , będziemy mierzyć te dukaty.
Żona poszła, bratowa dziwiła się wielce, co by takiego mierzyć chcieli. Oni mierzyli i liczyli.
— No! toż będziemy mieli czternaście wierteli dukatów — rzekł do n ej mąż — a teraz odeślij przez które dziecko ten wiertelik bratu.
Gdy brat wiertelik odebrał, ciekawy był, co też nim było mie­rzone: ogląda, a tu w szparach na składaniu ujrzał, że mu się coś błysło; dobywa nożem, widzi, że dukat; puka, aż tu czternaście dukatów wyleciało. Jeszcze go większa wzięła ciekawość, pobiegł do brata i mówi:
— Jakeście mierzyli? zostało czternaście dukatów w miarze i niosę je na powrót.
Wałek rzekł:
— Zatrzymaj je, mój bracie! mnie Pan Bóg opatrzył!
— Jak to? — pyta brat.
A Wałek mu całą przygodę opowiada.
Zła sąsiada nie chciała dzieciom wierzyć, co jej gadały, i sama pobiegła do Wałków. Wałek częstował hojnie brata i sąsiadę. Brat powróciwszy do domu, opowiada żonie, co widział i słyszał; złośliwa żona mówi:
— Ej, to się może diabłu zapisał?
— Ale gdzie zaś — mówi mąż.
A ona znowu:
— Za kawałek chleba i sera diabeł tyle nie daje.
— Wiesz co? — rzecze mąż — pojadę ja też jutro na to miejsce, gdzie brat był.
Żona dała mu wielki bochenek chleba i dwie gomółki. Gdy już drewek na taczkę nałożył, ukazał się znowu ów chłopek w takim stroju, jak go brat opisał, i mówi:
— Niech Bóg błogosławi na spół.
Bogacz rzecze:
— Proszę do siebie — i dał mu połowę chleba i jedną gomółkę.
Chłopek zjadł i rzekł:
— Za to, żeś mnie pożywił, możesz sobie u mnie wyprosić trzy rzeczy i pewien bądź, że ci się spełnią; pamiętaj tylko, byś co najlepszego nie zapomniał.
Bogacz nie mógł się zaraz namyśleć, czego ma żądać, i rzekł:
— Rad bym się z moją kobietą o tym rozmówić.
— To ci wolno — odpowiedział chłopek — nie trzeba ci tu jednak z odpowiedzią wracać, gdyż, co sobie z trzech rzeczy aż do zachodu słońca dziś zapragniesz, to ci się stanie.
Gdy bogacz do domu wrócił, opowiedział żonie, jaką miał roz­mowę w lesie.
— Ej, kto tam wie, czy też to prawda? spróbujmy: chciej, żeby nasza młoda siwa krowa, która sobie rogi strąciła, nowych na­była.
Ledwo co sobie tego życzyli, przychodzi dziewka z obory i po­wiada im, że siwuli piękne białe rogi urosły. Pobiegli do obory, a tu w samej rzeczy tak było. Żona mówi znowu:
— Ale czy też to te rogi mocno siedzą? — chwyci jeden, za­czyna kręcić, aż jej zaraz w ręku został.
Mąż rozgniewany rzecze:
— Ledwo urósł, a jużeś go ukręciła; żeby ci ten róg do głowy przyrósł.
I zaraz się tak stało; wyciągają, odrywają, ale na próżno; cała wieś zbiegła się na to dziwo, jednak nikt rady ani sposobu nie wiedział. Słońce się już zniżało ku zachodowi, mąż mówi smutnie:
— Dwie rzeczy się już spełniły, ja tylko jeszcze jeden sposób wiem na to, nim słońce zajdzie.
Nalegają na niego krewni żony, aby tego sposobu użył, aż on z gniewem rzekł:
— Niechaj ten róg odpadnie.
I zaraz się tak stało; lecz mąż z wielkiego żalu, że z przyczyny ciekawości żony stracił skarb duży, którego za jedno słowo mógł zostać panem, poszedł i obwiesił się. Żona, zobaczywszy to, poszła i z rozpaczy utopiła się w najgłębszej studni w podwórzu.

ZŁY BRAT

W jednej małej mieścinie żyli dwaj bracia; starszy był majętny, młodszy bardzo ubogi. Biedak chodził do bogatego prosić często o to lub owo. Gdy razu jednego będąc w potrzebie przyszedł do niego, bogacz rzekł do żony:— Już mi też zmierzło zawsze coś dawać; ja bym go nie zbogacił, a siebie bym zniszczył; ale wiem, co zrobię, wyżgam mu oczy, może sobie po żebrze chodzić.
Żona nie rzekła nic na to, a on zawoławszy brata do komory, kazał mu usiąść i oznajmił mu swoją wolę. Brat prosił go się bardzo, aby tego nie czynił, ale bogacz, nie dbając na prośby, żgnął go szydłem w jedno i drugie oko i tak ubogiego oślepił. Nieszczęśliwy brat prosił okrutnika, by go przynajmniej pod krzyż na rozstajne drogi zaprowadził, skądby mógł przechodzą­cych o jałmużnę prosić. Bogacz zaprowadził go pod szubienicę, gdzie cztery słupy z wierzchu belkami związane stały. Ociemniały wołał, prosił, ale nikt nie nadszedł w tę stronę, nikt go nie usły­szał. Noc nadeszła, a on nie wiedział, gdzie się znajduje. W mia­steczku, z którego go brat wyprowadził, zegar jedenastą godzinę wybił; wtem przyleciało trzech czartów przemienionych w kruki i usiadłszy sobie na szubienicy taką rozmowę z sobą mieli. Jeden mówi: .
— W pobliskiej wiosce żona wieśniaka dziś zległa; moglibyśmy tam co dokazać; jej dziewka ma zwyczaj, że gdy wieczerzę na stół zastawi, zamiast zawołać familii, to porzuciwszy łyżki na stole odchodzi, wtenczas kichnie położnica i żaden jej słyszeć nie będzie, żeby rzekł: „Boże ci daj zdrowie!" Wtedy my przyciesi dźwigniemy i porwiemy chorą.
Drugi rzecze:
— Wiecie, że o trzy mile stąd w mieście, gdzie daleko po wodę jeździć muszą, wykopali górnicy na rynku głęboką studnię, a jednak wody nie mogąc się dokopać, przestali roboty; gdyby jednak jeszcze ćwierć łokcia kamień przebili, wytrysłoby tyle wody, że się wierzchem studni wylewać będzie i całe miasto za­leje, ale jeśli kto do pierwszego lepszego domu wbiegnie, porwie stamtąd pierzynę i studnię nakryje, to woda utęchnie i tyle jej tylko w studni będzie, ile potrzeba.
Trzeci znów prawi:
— Pani w Paprocinach, od siedmiu lat chorująca, już wkrótce naszą będzie; mąż jej cały prawie majątek na lekarzy stracił, ale jej nikt nie pomoże, bo tego żaden nie wie, że ona hostię wypluła i że żaba, która ją połknęła, siedzi w jej izbie pod wielką szafą;
chcąc tedy chorą do zdrowia przyprowadzić, trzeba żabę rozciąć hostię z niej wydobyć, obmyć i chorej dać pożyć.
— Wiem ci ja więcej — rzekł pierwszy. — Oto niedawne spostrzegłem, że tu pod szubienicą rośnie takie ziele, że gdyby ślepy, choćby z urodzenia, oczy sobie nim potarł, to by sobie zaraz wzrok przywrócił.
Wtem zegar godzinę dwunastą uderzył i owe trzy kruki wnet odleciały. Ślepy począł macać po słupach i przekonał się, że leża pod szubienicą; dalej zaczął znowu macać po trawie, urwał jedno ziółko, drugie i trzecie, aż wreszcie trafiwszy na to, co wzroł przywraca, gdy nim potarł oczy, poczęło mu w nich błyszczeć aż dalej coraz bardziej robiło mu się jaśniej, na koniec przejrzą zupełnie. Wtedy, gdy już świtać zaczęło, szedł na Bóg zdarz i dopytywał się do wioski i do domu owej położnicy, o której krucy sobie radzili. Już się zmierzchało, gdy tam przyszedł i o nocleg gospodarza prosił.
— Tu byście bardzo zły nocleg mieli — odpowiada mu gospo­darz — żona moja w połogu, dziecko całą noc niespokojne, lepiej żebyście poszli do sąsiada, on nie ma małych dzieci.
— Wolę ja u was choćby pod ławą leżeć — rzekł biedny i usiadł blisko łóżka, czuwał ciągle; a gdy dziewka wedle
zwyczaju łyżki na stół rzuciwszy odeszła i położnica kichnęła, rzek do niej: „Boże wam daj zdrowie!" Wtedy zaszumiało, jakby wicher wielki powstał, i obrazki wszystkie ze ścian spadły, bo już diabli wtenczas przyciesie domu byli podnieśli. Gospodarz i wszyscy domownicy przelękli się bardzo i dopiero biedny ślepy całą rzecz opowiedział, a gospodarz nie tylko sowicie go obdarzył ale i do miasta, gdzie studnię robiono, odwieźć kazał. Ogłosił on tam zaraz, że by się podjął wody w tym mieście dostać. Mówio­no mu, że tam już nie tacy majstrowie pracowali, a dokonać tego nie mogli; on jednak nie dał się odstraszyć i żądał potrzebnych narzędzi. Nim go w głębię puszczono, zastrzegł sobie aby gdy zawoła lub da znak zaraz go na wierzch wyciągniono. Ledwo tam przez godzinę kopał, a już otwarły się ponikiwoła więc, by go wyciągniono; i gdy go do góry wydobyto, woda wierzchem studni poczęła się dobywać; on poskoczył po pierzyn do pierwszego domu, nakrył studnię i woda utęchła.
Rząd miasta zapłacił mu dobrze za tę usługę. Kupił on sobie zaraz bryczkę i parę koni i prędko jechał do Paprocin. Przybywszy tam zgłosił się, że by chciał panią ozdrowić. Mąż mówi:
— Zapłacę, ile będę w stanie, czyń tylko, co możesz.
Przychodzień kazał szafę ogromną na bok usunąć, rozciął szka­radną żabę mieczem, dobył z niej hostię i opłukawszy dał ją pożyć wyschłej i ledwie już dychającej jejmości. Za kilka godzin już cokolwiek posiłku przyjęła i siedzieć mogła; drugiego dnia już się w pokoju przechodziła; trzeciego już na dwór wyszła. Mąż zapłacił sowicie cudownemu lekarzowi, który też spiesznie do swoich wrócił. Gdy go zobaczył brat i żona, wielce się mu dziwo­wali, a on rzekł:
— Chciałeś mi, bracie, złe wyrządzić, a mnie to na dobre wyszło; tak i tak mi się powodziło.
Brat zazdrościł mu bardzo tego szczęścia i raz mówi do niego:
— Wiesz ty co, braciszku! zrób mi ty też tak, jak ja tobie zrobiłem, i zaprowadź mnie pod szubienicę.
Brat nie chciał tego żadnym sposobem zrobić, ale bogacz ko­niecznie prosił i spoczynku mu nie dał. Nie mogąc się tedy wymówić, zrobił, tak jak on chciał, i zaprowadził go pod szubienicę. Siedział tam, aż godzina jedenasta wybiła. Przyleciały znów trzy kruki i nuż rozprawiać, co słychać? Pierwszy mówi:
— Źle, położnicę nam wydarli; w mieście wody dostali, a pani w Paprocinach wyzdrowiała; trzeba patrzeć, azali nas też tu kto nie podsłuchuje.
Zleciał na dół i wnet woła:
— Przybywajcie! mamy tu tego szpaka.
Kruki zleciawszy, żywo bogacza rozszarpały. Taką odebrał zapłatę za nieczułość i chciwość swoją brat wyrodny i chciwy.

UCIECZKA

Piękna królewna, zaklęta, siedziała w zamku na górze, pod władzą czarownicy. Strzegła ją jak oka w głowie, a młody królewicz, który był z nią zaręczony, na próżno chodził wokoło góry i patrzał w zamkowe okna, kędy jego narzeczona w tęsknocie pędzi godzi­ny. Płakał nieraz gorzkimi łzami; aż jedna wróżka, ulitowawszy się nad nim, obiecała wyzwolić królewnę zaklętą. W postaci go­łębia siadła na kratach okna komnaty królewny i rzekła: — Oto masz grzebień, szczotkę, jabłko i prześcieradło. Uciekaj z zamku. Jeśli cię będzie gonić czarownica, rzuć najprzód grzebień obejrzyj się i uciekaj. Gdy potem gonić cię będzie, rzuć szczotkę a potem jabłko. Jeżeli i wtedy nie przestanie pogoni, rzuć prześcieradło, a dostaniesz się do zamku ojca swego rodzonego.
Piękna królewna czule podziękowała gołąbkowi i gdy czarowni ca we czwartek po nowiu księżyca wsiadła na łopatę, a zawoławszy: „Wieś nie wieś — biesie, nieś!" — poleciała na Łysą Górę ucieka równo ze świtem. Biegnie co siły, zdyszana, aż się obejrzy za siebie — widzi z przestrachem, że czarownica, która ją strzegł tak pilnie, pędzi na wielkim kogucie i już ją niemal dogania.
Wtedy rzuca grzebień poza siebie, spojrzy — a grzebień rozwija się wężem długo na milę, szeroko na milę i wnet z grzebienia ros płynęła się rzeka. Słońce wschodzące oświecało niebieską wodę pluskały po niej stadami dzikie gęsi i kaczki, a jaskółki czarne skrzydła w chyżym polocie maczały. Czarownica, zatrzymana bystrym pędem wielkiej rzeki, patrzy pieniąc się ze złości, jako r przeciwnym brzegu piękna królewna chyżymi skoki uchodzi sob swobodnie. Dosiada przeto koguta, rzuca się w wodę, przepływ rzekę i dogania swego zbiega.
Królewna z przestrachu zbladła, rzuca poza siebie szczotkę obejrzy się, aż każda szczecina w drzewo wyrasta. I powstaje bór ogromny, ciemny, gęsty, nieprzejrzany. Zawyły w nim stadem wilki, a czarownica, zatrzymana w biegu, dzień cały przedzierać się musi pośród gęstwy i wąwozów.
Lecz królewna, zmęczona, nie mogła tak żwawo uciekać jako w początku. Czarownica, wydostawszy się przeto z lasu, prędko ją dopędzić mogła. Biedna królewna, zaledwo powłócząc nogami rzuca jabłko; obejrzy się — aż to jabłko w górę wysoką i stron wyrosło. Zapewniała z gniewu i ze złości czarownica drze się w górę i po całodziennym trudzie z samego wierzchołka dostrzega, jak omdlałym krokiem, zbiedzona strachem i trudem, uchodzi młoda królewna. Dosiada żwawo koguta, leci z góry i już za kraj szaty nieszczęśliwą ma pochwycić, gdy ta rzuca prześcieradło, obejrzy s a płachta szeroka w szersze morze się rozpływa. Wiatr ruszał wielkie bałwany. Płynąc na wielkim kogucie, już zmęczona, czarownica wydawała się z daleka jako jedna bryła śniegu, opryskana białą pianą szumiących bałwanów morza.
Uszczęśliwiona królewna doszła zamku ojca swego. Już tam na nią oczekiwał i królewicz narzeczony. Król więc stary zaraz przeto ucztę sprawił i wesele. Cały zamek jaśniał ogniem, a cza­rownica zemdlona, siedząc na zdechłym kogucie, podrzucana bał­wanami, patrzała na jasny zamek, słysząc wesołych grajków, okrzyki drużbów radosne. Miotała długo przekleństwa, aż skonała w wielkich bólach.
Morze wielkie zaraz znikło, zostawiając czarownicy trupa na polach zamkowych. Ale wrony, czarne kruki, uciekały od jej ścierwa. Na próżno chciano pogrzebać, ziemia na wierzch wyrzucała nieczystego trupa ciało. Aż jednej nocy wśród burzy sam wiatr zaniósł brzydkie zwłoki na podwórzec zamku tego, gdzie królewna lat niemało pod jej strażą zostawała.


LENIWA DZIEWCZYNA

Miała matkę córkę Kasię. Ładna była i zdrowa, ale straszne próżniaczysko. Do dwudziestu lat siedziała na piecu i nic robić nie chciała, tylko albo spała, albo jadła. Nie umyła się nigdy, nie uczesała, łeb miała zawsze rozkudłany, rozczochrany, więc ją wszy­scy leniwą Kudłą nazywali. Matka musiała całe gospodarstwo sama obrządzać, bo gdyby na Kudłę czekała, to by garnki były zawsze okopciałe i brudne, izba nie zamieciona, krowa nie wydo- jona. Nieraz ją do roboty naganiała i tak jej mówiła:
— Ej, Kudła, naucz ty się robić, bo ciebie żaden wojewodzie nie pojmie za żonę, tylko kmiecy syn na roli. Każe ci się dobrze nauwijać i nie będzie chciał słuchać, jak ty mu powiesz, że cię rączki bolą.
Ale Kudła nic nie odpowiedziała, tylko przewracała się na drugi bok i spała dalej.
Wszystkie dziewuchy w równych z nią latach dawno już za mąż powychodziły, ale na Kudłę nikt spojrzeć nie chciał, bo cóż komu po takiej kobiecie, która ani wyprać, ani ugotować nie umie. Tymczasem jej się uwidział bardzo młody leśny, który mieszkał niedaleko od ich chałupy i czasem do matki Kudły zachodził.
Jednej nocy wstała po cichu, ubrała się w prześcieradło, zrobi­ła się podobna do śmierci, poszła tam, gdzie mieszkał leśny, sta­nęła koło okna i woła na niego:
— Spisz ty?
— Nie.
— Kazał Pan Jezus i święta Anna, żebyś se pojął Kudłę za żonę. Ażebyś pojął, ażebyś pojął!
I zaraz się straciła.
Chłop do rana nie mógł zmrużyć oka ze strachu. O świcie wstał i poszedł do mieszkania Kudły, a tu ona leży na piecu umyta, licz­ka ma gładkie, nic nie mówi, tylko patrzy na niego, jakby go chciała przewiercić oczyma. Spodobała mu się jakoś, ale nic nie powiedział, tylko poszedł dalej.
Na drugą noc o tej samej godzinie pokazała się biała, wysoka kobieta i woła:
— Spisz ty?
— Nie. — Kazał Pan Jezus i święta Anna, żebyś se pojął Kudłę za żonę. Ażebyś pojął, ażebyś pojął, bo inaczej, to ci łeb urwę!
Leśny jeszcze się więcej przestraszył i pomyślał sobie, że chyba trzeba się ożenić z tym wałkoniem, co cały dzień na piecu leży. Poszedł do ich chałupy na śródwieczerz, aż tu widzi Kudłę na piecu jeszcze lepiej umytą i pięknie uczesaną. Podobała mu się jeszcze bardziej, ale że tam zeszło się gości huk, nie miał sposob­ności z nią gadać i poszedł dalej.
Na trzecią noc znów biała kobieta kołacze do okna i mówi:
— Spisz ty?
— Nie.
— Kazał Pan Jezus i święta Anna, żebyś se pojął Kudłę za żonę. Ażebyś pojął, ażebyś pojął, bo ostatni raz mówię, inaczej łeb ci urwę!
Chłop zerwał się z pościeli, wyleciał przed chałupę — ale tu już nikogusieńko nie było. Tak się zestraszył, że z samego rana poleciał do sąsiadów i cóż widzi: w progu spotyka Kudłę, pięknie ubraną. Ledwie ją poznał, tak wyładniała. Już się więcej nie na­myślał, tylko uderzył do matki o córkę. Matczysko się z chęcią zgodziło, prosiła tylko, żeby nigdy Kudły nie bił. Leśny przyrzekł i tak najpierw były zwiady, a potem wesele.
Zaczęło się gospodarstwo we dwoje. A musiał on chodzić z sa­mego rana do lasu i dopiero potem wracał na śniadanie. Kiedy pierwszego dnia wstał, żona jeszcze spała, a tu dwie krowy rycza­ły w oborze, bo nie miały nic do żarcia. Leśny obrządził bydło i poszedł do swojej roboty, a skoro wrócił, nie było śniadania, ani porządku w chałupie. Patrzy, a Kudła znowu się rozkudłała, wla­zła na piec i śpi.
Z początku nic nie mówił, tylko biedował, jak mógł. Sam sobie garnki mył, sam prał, sam gotował, aż mu się to uprzykrzyło. Wystarał się więc o służbę w innym miejscu, z pięć mil od tej wsi, i wziął Kudłę ze sobą. Ona zaś i na nowym miejscu po sta­remu nic nie robiła, tylko wylegiwała się na piecu. Ale leśny wziął się na sposób.
Miał on starą torbę strzelecką, która wisiała nad łóżkiem. Jed­nego dnia, kiedy szedł do lasu, zaczął do tej torby gadać, że ma ugotować śniadanie, potem posprzątać i zrobić wszystko, co po­trzeba.
— Bo inaczej — powiada — jak z lasu wrócę, to cię okropnie skatuję.
Kudła słucha, nic nie mówi, tylko spod oka ciągle zerka, rychło torba zejdzie z kołka i weźmie się do roboty. Ale torba jak wi­siała, tak wisi, a Kudła śmieje się i mówi do niej:
— Czekaj no, będziesz ty się miała, jak on wróci z lasu.
Leśny wrócił do domu i widzi, że torba nic nie zrobiła, więc
zaczyna jej wygrażać:
— Popamiętasz ty sobie teraz! Zaraz my sąd zrobimy! Tu dę­bowy świadek będzie!
I mówi do Kudły:
— Weź no torbę i potrzymaj na swoich plecach, a ja ją dobrze wyłomocę, to ona mnie na drugi raz usłucha.
Kudła się śmieje i myśli, co z tego będzie. Tymczasem leśny przyniósł tęgą pałę i nuże bić torbę na Kudlinych plecach. Kudła w gwałt, a leśny bije i bije. Zbił, ale nie Kudłę, tylko torbę.
Na drugi dzień idzie do lasu znowu i znowu mówi do torby:
— Żebyś mi ugotowała, żebyś wszystko w chałupie obrobiła, bo inaczej, to bym ci znowu nasypał!
Ledwo tylko wyszedł z chałupy, Kudła wyskoczyła z wyrka i dalejże do roboty. Kiedy leśny przyszedł do domu, zobaczył, że wszystko jest w porządku, więc pyta:
— Dziś chyba nie będziemy uczyć torby rozumu?
A Kudła odpowiada:
— O, dziś nie trzeba!
— Tak rób — mówi leśny znowu do torby — to nigdy nie do­staniesz lania.
I tak już dalej było. Kudła codziennie rano wstawała, a kiedy leśny przychodził do domu, wszystko było oporządzone, jak się należy. O torbie nawet zapomnieli i o tym także, że na gospodynię kiedyś leniwa Kudła wołali. Kasia, Kasieńka — było teraz jej imię.
Po długim czasie matka chciała zobaczyć, jak się jej córce po­wodzi, więc pojechała do niej w gościnę.
Jakże się zdziwiła, kiedy zobaczyła u niej takie porządki w izbie i w oborze. Aż się jej serce zaśmiało, że z leniwej Kudły zrobiła się taka dobra gospodyni. I pyta jej:
— Jakże to być może, że u ciebie tak czysto, chędogo, żeś tak pracowita, kiedy w domu nic robić nie chciałaś? On cię pewno bił bardzo, nim cię pracy nauczył?
— Ach, nie — odpowiedziała córka — tylko raz wybiliśmy tor­bę, ale potem już nie było trzeba.
Matka cieszyła się bardzo, a Kasia jakoś na nią patrzy dziwnie raz i drugi, trochę zakłopotana, trochę zmieszana — nareszcie powiada:
— Wiecie, matusiu, co, idźcie na podwórze i przynieście choć kilka drewek, bo w tym domu darmo jeść nie dają...

TRZY RADY

Staremu człowiekowi śmierć już w oczy zaglądała. Z pościeli wstawać nie mógł, całymi dniami trwał w zapamiętaniu, jakby dusza zeń uchodziła. Nic go na świecie nie ciekawiło i nawet nie wypytywał jedynego syna o sprawy gospodarskie.
Dopiero pewnego dnia jakby z powrotem przytomność odzyskał, zawołał jedynaka i tak do niego przemówił:
— Słuchaj, synaczku, niedługo już śmierć mi oczy zamknie, a więc idź i zawołaj dwóch sąsiadów, bo chcę moją ostatnią wolę wypowiedzieć, abyś wiedział, jak masz się rządzić w dalszym twoim życiu.
Te słowa zdziwiły bardzo syna.
— Jakież, ojcze — spytał — chcesz czynić rozporządzenia? — Przecież tylko mnie jednego masz na świecie. Majątek, który posiadasz, mnie przypaść musi, więc po cóż wzywać świadków.
Ale ojciec obstawał przy swoim:
— Żądam dwóch świadków, a ty się mojej woli nie sprzeci­wiaj!
Młodzieniec, zdjęty ciekawością, przyprowadził czym rychlej dwóch sąsiadów, których starzec uprzejmie powitał i kazał im usiąść przy sobie. Po chwilowej pogwarce zaczął mówić z wolna, jakby po długim namyśle:— Majątek, który mi Pan Bóg zebrać dozwolił, po śmierci mojej do ciebie należy. Teraz udzielam ci tylko ostatniego na­pomnienia, do którego masz się rzetelnie stosować. Zapamiętaj sobie dobrze: po pierwsze, przyjaciół za często nie odwiedzaj, po drugie, żywizny nikomu nie pożyczaj, po trzecie, żony w cudzej wsi nie szukaj. I to jest wszystko, co ci mam do powiedzenia na śmiertelnym łożu.
W kilka dni potem, kiedy koło południa mgła gęsto świat prze­słoniła, a wieczorem sowa wołać zaczęła, zmarło się starcowi. Syn wyprawił mu pogrzeb okazały, bo pieniędzy i majątku zostało co niemiara.
Ostatnie słowa ojca utkwiły mocno w pamięci młodego gospo­darza i ciągle nad tym rozmyślał, czy prawdą jest to, co stary gadał.
Niebawem zdarzyło się, że sąsiad najbliższy poprosił go o poży­czenie kobyły, aby mógł sobie zaorać kawałek pola. A kobyła ta była źrebna. Wyszedłszy w pole zobaczył, że sąsiad przy orce okładał kobyłę niemiłosiernie batem. Podszedł bliżej za krzakami i ujrzał w końcu, że kobyła, zmordowana nad miarę, padła na ziemię i oźrebiła się. Sąsiad schwycił źrebię i rzucił je w ciernie, a kobyle kazał dalej pług ciągnąć.
„Ojciec dobrze mi radził" — pomyślał gospodarz i wrócił do domu.
Na drugi dzień wybrał się do przyjaciół, których miał zamiar po raz trzeci odwiedzić. Dotychczas byli mu zawsze radzi, tym razem jednak nie zastał ich w domu. Przyjaciele poszli do kościo­ła, a w izbie bawiły się małe dzieci, które zobaczywszy go poczęły się chwalić, że matka przygotowała dużo dobrych rzeczy: kołacze, kluski, kiełbasę i dzban piwa. Na razie jednak wszystko schowane jest na piecu i pod ławą. Kiedy przyjaciele wrócili do domu, zaczęli się skarżyć, że w ostatnich czasach bardzo zbiednieli, tak zbiednieli, że nie mogli sobie nawet nic na święta przygotować.
I znowu przypomniała mu się przestroga ojca, aby przyjaciół za często nie odwiedzać. Pożegnał się z nimi, ale przedtem zapro­sił ich na wesele, które miało się odbyć już za kilka dni.
Wbrew przestrogom ojca znalazł sobie żonę w drugiej wsi. Na dzień przed ślubem postanowił zajść do niej jeszcze raz, żeby zobaczyć, czy wszystko zostało należycie przygotowane. U narze­czonej zastał młodego parobka, Piotra, który miał być pierwszym drużbą. Zabawili się długo, a że droga do domu była daleka, spy­tał narzeczoną, czy nie mógłby u niej zostać na noc. Bez wielkiej ochoty pościeliła mu na ławie, a sama poszła spać do komory.
Parobek gdzieś się stracił, ale kiedy już głucha noc nastała, skrzypnęły drzwi i dało się słyszeć ostrożne człapanie bosych nóg.
Młody gospodarz, który oka jeszcze nie zmrużył, domyślił się od razu, co w trawie piszczy.
Po chwili dał się słyszeć namiętny głos dziewczyny:
— Dziś, Piotrze, weselmy się za wszystkie czasy, bo to nasza ostatnia noc...
Kiedy zmęczeni usnęli, gospodarz wstał, podszedł cicho i wyciął kawałek sukna na skos z parobczanych spodni, a potem poszedł do domu.
Na drugi dzień zebrało się u niego dużo zaproszonych gości. Był i sąsiad, któremu pożyczył kobyłę, byli i jego przyjaciele, był i parobek Piotr. Mieli niebawem wszyscy wyruszyć do ko­ścioła, a muzykanci gotowali się już, aby zagrać weselnego mar­sza.
Ale pan młody zatrzymał rozochoconą gromadę, skoro miał im jeszcze coś bardzo ważnego do powiedzenia. Wszyscy mocno roz- ciekawieni słuchali z wielką uwagą słów jego.
— Stary mój ojciec — mówił — zostawił mi na łożu śmiertel­nym trzy rady. Po pierwsze, abym żywizny w cudze nie oddawał ręce. Tyś, miły sąsiedzie, pożyczył ode mnie źrebną kobyłę i biłeś ją przy orce tak mocno, że się oźrebiła na polu, a źrebię rzuciłeś w ciernie. W ten sposób wypełniła się pierwsza przestroga. Potem radził ojciec, abym za często nie odwiedzał przyjaciół. Kiedym przyszedł do was, mili przyjaciele, schowaliście przede mną kieł­basę, kołacze i piwo, a sami udaliście wielkich biedaków. Po raz drugi prawdę powiedział ojciec. Wreszcie przestrzegał mnie, abym żony w cudzej wsi nie szukał. I oto skorom wczoraj u ciebie, miła panno, nocował, leżałaś w łóżku z drużbą i chyba nie może być inaczej, tylko z nim musisz pójść do ołtarza.
A kiedy dziewczyna gorąco przeczyć zaczęła, młody gospodarz pokazał kawałek sukna wyciętego w nocy z parobczyńskich por­tek. Przystawały tak doskonale, że trudno było nie wierzyć.
— Jeżeli macie ochotę — rzekł jeszcze — to proszę, pijcie i jedzcie, a potem idźcie sobie stąd i zostawcie mnie samego, bo wesele się nie odbędzie.
Nikt jednak nie miał ochoty ani na zabawę, ani na poczęstunek. Wymykali się chyłkiem jedni za drugimi. W pustej chacie został sam jeden, młody i tak już doświadczony gospodarz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...