Dywersyfikacja i bezpieczeństwo energetyczne. Dlaczego zdechniemy z zimna.
Termin „dywersyfikacja” pojawił się w dyskursiku propagandowym III RP pod koniec rządów AWS-UW, od razu robiąc zawrotną karierę. Również dopiero wtedy przez wszystkie przypadki zaczęto odmieniać „bezpieczeństwo energetyczne”.
Bynajmniej jednak nie w powszechnym znaczeniu, sprowadzającym się do adekwatności, stabilności i racjonalności cen za nośniki energię – ale jako konieczność (!) kupowania paliwa NIE TYLKO od Rosji. Przypomnijmy to sobie – kluczem były słowa NIE TYLKO. Dywersyfikacja i bezpieczeństwo miały zatem oznaczać to samo. No, niech…
Za jaką cenę?
Oczywiście, od początku była to nieprawda, bo kiedy w odpowiedzi na te hasła pojawiła się koncepcja budowy interkonektora z Niemiec do Polski (a były to czasy sprzed uprawnienia do handlu gazem na rewersie) – wówczas zakrzyczano ten pomysł wołaniami, że przecież to nadal będzie gaz rosyjski! I czynili to ci sami politycy, którzy dziś bez takiego samego rosyjskiego gazu odkupowanego od tych samych Niemców zakręciliby nam kuchenki i bojlery w naszych domach.
No dobrze, zostańmy jednak przy nieszczęsnej dywersyfikacji, równającej się bezpieczeństwu, a oznaczającej kupowanie nie-rosyjskiego gazu od nie-Rosjan. Można by na upartego nawet dostrzec sens w tym pomyśle – ale tylko gdyby… nie był taki drogi.
Proste jak budowa cepa – w żadnym momencie okres zwrotu czynionych zaciekle inwestycji, w rodzaju terminala w Świnoujściu, nie uzasadniał nakładów. Zwłaszcza, że w wyniku kolejnych sporów z GAZPROMEM rosyjski gaz dla Polski drożał i ani przez chwilę nie było realne całkowite zastąpienie go na polskim rynku. I nie jest nadal, chyba, że ktoś uprze się przy wyłączeniu 30 procent resztek przemysłu i 50 procent gospodarstw domowych III RP w połowie najbliższego sezonu grzewczego. I pohukiwania „za każdą cenę warto!” nie mają sensu, bo to jest gospodarka, budżety firm i gospodarstw domowych, więc liczyć się powinny tylko ceny OPŁACALNE.
Cel klimatyczny? Nie, dziękujemy
To jest jednak kwestia prostej matematyki, dodawania dwóch do dwóch, a to znacznie wykracza poza zdolności przeciętnego wyborcy. Wróćmy więc do propagandy. Dywersyfikacja energii to kupowanie gazu od możliwie jak największej liczby podmiotów, tak? No to czemu upieramy się, że „dywersyfikacją” jest arbitralne jednego z tych podmiotów wykluczenie? Skoro ogłaszamy głośno, że od Kowalskiego nie kupimy, choć ma największy i najbardziej dostępny w sklep w mieście – to czemu sądzimy, że po takim dictum Nowak sprzeda nam taniej? Zwłaszcza towar, którego zabraknie dla wszystkich chętnych…
Jeszcze prościej? Można było szukać innych źródeł – ale tylko jeśli nie wymagałyby tak kolosalnych nakładów wstępnych i gdyby wzmacniały naszą pozycję negocjacyjną wobec Rosjan, a nie czyniły ją jednocześnie i konfrontacyjną, i ewidentnie opartą na bluffie.
Realnie jedyną taką możliwością w ciągu ostatnich dwóch dekad było rozwijanie technologii węglowych – ale to zablokowaliśmy sobie sami zakotwiczeniem w strukturach europejskich. UE z wyczerpującymi się złożami gazu, pozbawiona już niemal węgla, uzależniona od Ameryki dławiącej się swoim wydobywanym rabunkowo gazem łupkowym – wymyśliła sobie „ratowanie klimatu”. Inaczej przecież nawet w ramach fasadowych demokracji liberalnych energetyczny szok podażowy (i cenowy…) mógłby jeszcze wzbudzić jakieś protesty.
W każdym razie przed COVIDem, zwłaszcza w trakcie Żółtych Kamizelek chyba trochę przeceniano społeczny potencjał organizacji i protestu. Dokonano więc inwazji kulturowej, zgrabnie nawiązując do rozregulowania klimatu i jakoś wszystko wszyscy łykają, choć z coraz bardziej ściśniętymi gardłami. Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje jednak czemu w Polsce też dajemy się na to nabrać, skoro nasze własne interesy pokazują wyraźnie, że „dywersyfikacja” jest kłamstwem i eliminowaniem dostawców, czyli psuciem rynkowej konkurencyjności, zaś zachodnioeuropejska transformacja energetyczna odbędzie się (tradycyjnie) kosztem peryferii, w tym zwłaszcza Polski?
Wojna atomu z gazem
Fakty są takie, że trwa właśnie wojna atomu i LNG z gazem ziemnym, oczywiście pod dekoracją energii odnawialnej i z zapewnieniami o „technologiach przejściowych”. Dowcip jednak polega na tym, że tak jak katarsko-amerykańskie LNG nie może pokryć nawet zachodnioeuropejskiego zapotrzebowania na gaz ziemny – podobnie rosyjska technologia jądrowa jest bardziej zaawansowana niż amerykańsko-brytyjska, no i ze stabilnym zapleczem paliwa.
UK nawet specjalnie nie ukrywa, że swoją „shift to RE” w oparciu o atom (i wodór…) albo wykona we współpracy z Chinami, albo wcale. Stąd właśnie USA i UK wciąż pakują setki milionów w firmy sektora wojskowo-przemysłowego domagając się pilnego rozwoju SMR (małych jądrowych reaktorów molekularnych), a Rosjanie już takie montują w elektrowniach budowanych w Afryce. I w przeciwieństwie do firm zachodnich – robią to terminowo i w cenach kontraktowych.
Z polskiego punktu widzenia nie ma żadnych przeszkód, by mikrobezpieczeństwo energetyczne konsumentów reasekurować źródłami odnawialnymi. To znaczy przeszkody są, jak to w III RP, podatkowe i prawne, gdy obecny rząd swym zwyczajem w miejsce energetyki rozproszonej (która jest jedyną użyteczną formą użytkowania energii odnawialnej) już widzi energetyczne offshorowe (czyli wiatraki na morzu) imperium ORLENu. To oczywiście sensu nie ma, będąc kolejnym marnowaniem pieniędzy na wielką strojkę, nb. pod dyktando tej samej UE, której PiS niby tak nie lubi.
Niezależnie jednak od kolejnych Misiów otwierających oczy niedowiarkom – tych parę solarów na dachach z pewnością nikomu by nie zaszkodziło. Na pewno jednak nie możemy na nich oprzeć naszego bilansu energetycznego. Co zaś się tyczy energetycznego bezpieczeństwa – to czy fani dywersyfikacji mogliby wyjaśnić na czym miałaby polegać wyższość uzależnienia od amerykańskiego czy francuskiego atomu od zależności od rosyjskiego gazu? Przecież to nadal ENERGIA Z JEDNEGO ŹRÓDŁA. Jaka to dywersyfikacja i jakie bezpieczeństwo?
…a my tę wojnę przegramy
Mamy swój węgiel, jeśli na coś wydawać – to na technologie jego gazyfikacji. Gaz? Kupować skąd się da i za ile się, tu już spapraliśmy przez dekady, ile się tylko spaprać dało. Odnawialne? A proszę, montować, uzupełniać, byle nie wariować i bliźnich nie krzywdzić. I rozumieć, że sytuację mamy wojenną, a my jesteśmy jedną z tyleż potencjalnych, co oczywistych ofiar.
Bo Zachód nie może wygrać wojny energetycznej jednocześnie z Rosją (gaz ziemny, atom) i Chinami (największy importer energii, ale i największy producent infrastruktury RE, atom, na własny użytek węgiel). Może więc tylko ciąć konsumpcję, zwalając winę na wojnę Putina i chińskie łańcuchy dostaw. USA się sama oświetlą i ogrzeją (może poza opartą wierzącą w monopol energii odnawialnej Kalifornią), choćby kosztem dalszej dewastacji środowiska łupkami i odpadami jądrowymi, ale dla Europy tak czy inaczej efektem będzie dotkliwy, niszczący energetyczny głód.
W tej sytuacji jeszcze bardziej aktualne staje się to, co mówiliśmy już 25 lat temu: jeśli chcemy mieć tanią, dostępną energię, a z nią niższe koszty życia i zduszoną inflację – MUSIMY gospodarczo powrócić na Wschód. Tam, gdzie nasze geopolityczne miejsce.
Inaczej zdechniemy z zimna.
Konrad Rękas
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz