wtorek, 31 sierpnia 2021

Jak kupuje się lekarza, czyli nowe formy korupcji

Źródło: CTTTRLKOQ -->[url=http://www.tokfm.pl]www.tokfm.pl[/url]

“Branża farmaceutyczna dysponuje nieprawdopodobną ilością pieniędzy, a jej korupcyjne działania toczą się zgodnie z prawem, trudno jest komukolwiek cokolwiek udowodnić” – Elżbieta Cichocka rozmawia z dr Pauliną Polak z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, autorką książki “Nowe formy korupcji”.
Elżbieta Cichocka: W książce “Nowe formy korupcji” pokazuje pani, jak firmy farmaceutyczne pomnażają zyski z pomocą lekarzy. Po jednej stronie jest ochrona zdrowia, gdzie nie powinniśmy wydawać pieniędzy na próżno. Po drugiej – biznes dążący do maksymalizacji dochodów. Czy walka z korupcją w sektorze leków to syzyfowa praca?

Dr Paulina Polak: Jest trudna i żadne państwo nie uporało się zadowalająco z ekspansją przemysłu farmaceutycznego. Branża ta na całym świecie dysponuje nieprawdopodobną ilością pieniędzy. Obok przemysłu zbrojeniowego jest najbardziej intratna.

W USA kary za korupcję czy nieetyczny marketing są kolosalne. W ostatnich latach największe kary na mocy ustawy False Claims Act zapłaciły firmy farmaceutyczne. W tym tygodniu rekord pobił koncern GlaxoSmithKline, płacąc 3 mld dolarów. Zastanówmy się, ile firma musiała zyskać na sprzedaży leków, skoro stać ją na taką ugodę.

Kłopot z korupcją w tym sektorze polega na tym, że nie wręcza się w parku reklamówek z pieniędzmi. Firma farmaceutyczna działa legalnie, często na giełdzie i wszystkie jej operacje finansowe mają pokrycie w dokumentach.

Działania korupcyjne toczą się więc zgodnie z prawem, trudno jest komukolwiek cokolwiek udowodnić. Na tej zasadzie mogą być ułożone relacje z profesorami medycyny, konsultantami wojewódzkimi czy krajowymi, szefami towarzystw naukowych. Nazywa się ich liderami opinii. Na całym świecie te relacje są kultywowane.

Na przykład?

- Powiedzmy, że konsultant krajowy prowadzi badania kliniczne nad lekiem, potem publikuje artykuły z wynikami. Wydaje rekomendacje dotyczące leku. Powtarzają to portale. Bezkrytycznie, bo stoi za tym znane nazwisko. W ten sposób powstaje wielka kampania promocyjna, za którą nie stoi bezpośrednio widoczny producent leku.

Profesorowie argumentują, że nie da się być na bieżąco z wiedzą, jeśli się nie prowadzi badań nad innowacyjnymi lekami.

- Stąd te problemy. Lekarzowi bez renomy firma nie powierzy badań klinicznych, więc nie można powiedzieć, że jest to samo w sobie negatywne. Bez badań nie byłoby żadnego postępu w leczeniu, a przecież w każdej dziedzinie medycyny leczymy się skuteczniej niż 20 lat temu. Tyle że część tego postępu jest rzeczywista, a część – naciągana.

Jeśli profesor większość swoich dochodów czerpie ze współpracy z producentem leku, to jest rzecznikiem jego interesów. Zostaje np. konsultantem firmy, co jest stanowiskiem enigmatycznym. Wygłasza na kongresach i spotkaniach promocyjnych dobrze płatne wykłady. Przy okazji może stworzyć stowarzyszenie pacjentów, bardzo silną grupę lobbingową.

Chyba nie wszyscy naukowcy są “kupieni”?

- W momencie kiedy taki profesor jest dla firmy nieprzydatny, pierwszy jego wykład może być ostatnim.

Jeden z moich rozmówców, profesor, twierdził, że na palcach może policzyć w Polsce niezależnych ekspertów. To sprawia, że u nas międzynarodowy termin EBM, czyli Evidence-Based Medicine (medycyna oparta na dowodach), tłumaczy się z przymrużeniem oka jako Eminence-Based Medicine (medycyna oparta na autorytetach).

To z kim urzędnicy mają konsultować decyzje o refundacji leków, jeśli eksperci są lobbystami?

- Niezależnych ekspertów w ogóle w Polsce brakuje, a w sferze zdrowia zwłaszcza. W ustawie refundacyjnej wprowadzono deklaracje o braku konfliktu interesów dla członków Rady Przejrzystości, którzy opiniują celowość refundacji leków. W Radzie miało być 20 osób, jest 18, bo tylko tyle spełniło wymagania.

Ustawa refundacyjna jest sprzedawana pod hasłem walki z korupcją. Słusznie?

- W ustawie refundacyjnej jest wiele słusznych zapisów. Zainteresowani pracują teraz nad tym, jak je omijać.

Ale słyszeliśmy od polityków, że udało się wreszcie rozprawić z dyktatem firm farmaceutycznych. W trakcie tworzenia tej ustawy zbudowano mur między państwem a tymi, których decyzje administracyjne dotyczą. Przesadna podejrzliwość przyniosła w efekcie ustawę, która już w pierwszym miesiącu działania musiała być nowelizowana. W dalszym ciągu sporo jej zapisów jest niejasnych. Komunikaty ministra i prezesa NFZ, inne interpretacje zapisów ustawy, wyjaśnienia w mediach – to kuriozalny sposób tworzenia prawa.

Jak dziś wyglądają relacje firmy farmaceutycznej z szeregowymi lekarzami?

- To jest ten wycinek rzeczywistości, o którym myślimy najczęściej w kontekście korupcji w sektorze leków.

Lekarz pierwszego kontaktu czy specjalista wystawia recepty na leki. W większości przypadków leki mają odpowiedniki. Kiedy lekarz zaczyna wypisywać leki określonej firmy, bo ona się za to odwdzięcza, jest to element korupcyjny.

Nie demonizujmy wielkości tych “dowodów wdzięczności”. Często przedstawiciele firm przychodzą z okazjonalnymi kwiatkami na Dzień Kobiet, długopisami czy tanimi gadżetami. Tyle że w Polsce jest ponad 10 tys. przedstawicieli firm farmaceutycznych i elementem ich szkolenia jest tworzenie dobrych relacji z lekarzem. Za najcenniejsze w branży uważane są relacje przyjacielskie. Wtedy prawne zakazy grają mniejszą rolę, bo lekarz wpuszcza “przyjaciela” do gabinetu, chce się z nim kontaktować.

W socjologii jest takie pojęcie – norma wzajemności. Ja zrobię coś dla ciebie, a potem ty dla mnie, niezręcznie jest przecież pozostawać z niespłaconym długiem wdzięczności. Specjaliści od marketingu świetnie o tym wiedzą.

Kilka lat temu prawo farmaceutyczne ograniczyło możliwość zachęt dla lekarzy do kwoty 100 zł. Na początku było przekomicznie – firmy farmaceutyczne domagały się jasnego określenia, czy 100 zł ma być brutto, czy netto. Nowa ustawa nie wprowadza żadnych znaczących zmian. To, co wcześniej było zabronione, jest nadal zabronione. Nie wolno kupić lekarzowi zestawu kijów golfowych, ale można fundować elementy wyposażenia gabinetu, dawać literaturę medyczną. Można darować duże kwoty na fundację naukową w jakiejś dziedzinie medycyny. Niedobrze, gdy przypadkiem na czele fundacji stoi renomowany specjalista o długiej historii współpracy z firmą.

Czyli lekarz może nawet nie wiedzieć, że jest “kupowany”?

- Relacje mają charakter korupcyjny, kiedy lekarz jest wysyłany do atrakcyjnego miejsca, w którym wykłady zajmują godzinę, a reszta jest zabawą. To już patologia.

Ale pojawiło się też zjawisko, które wymyka się potocznemu rozumieniu korupcji. Po to, by lekarz mógł dostać pieniądze, musi je dostać za coś. Firma więc podpisuje na przykład z lekarzem umowę na prowadzenie badań – marketingowych, postmarketingowych czy badań czwartej fazy. Sprawdza się niby skutki uboczne jakiegoś leku. Lekarze mają odpytywać pacjentów i notować odpowiedzi.

Gdyby faktycznie robili te skądinąd bardzo potrzebne badania, to można by uniknąć tak koszmarnych wpadek, jak z amerykańskim lekiem Vioxx wycofanym z produkcji kilka lat temu. Zwykle jednak te proste ankietki nie dostarczają żadnych informacji, tylko umożliwiają oficjalne opłacenie lekarza, służą budowie relacji między lekarzem a firmą. A przecież nie dobre relacje są celem firmy, tylko konkretne korzyści.

Atrakcyjne wycieczki pod pretekstem kongresów naukowych wyszły już z mody. Firmy starają się przestrzegać własnego kodeksu etycznego.

- Bo na dłuższą metę to się bardziej opłaca. Większą korzyść można odnieść, jeśli kilkuset lekarzy wysłucha wykładu o leku jakiejś firmy, niż kiedy jedynie uczestniczy w bankiecie. Wiedza pochodząca od firmy jest przefiltrowana – nie wszystkie dane z badań klinicznych są uwzględnione, jeśli są niekorzystne.

Z drugiej strony państwo nie jest w stanie zapewnić lekarzowi możliwości dokształcania się. Proszę zapytać jakiegokolwiek lekarza, czy jego szpital lub przychodnia wyśle go na konferencję. A lekarze muszą się dokształcać. Nie chcemy mieć lekarzy, którzy mają wiedzę sprzed 15 lat, skoro świat pędzi do przodu. Więc przy mizerii dofinansowania ze środków publicznych jest to działalność pozytywna i często jedyne źródło finansowania.

Wszystkie te poziomy korupcji są znane na całym świecie. I nie dotyczą tylko lekarzy, bo lobbing prowadzi się też na przykład poprzez stowarzyszenia pacjentów.

Trudno potępiać przewlekle chorych ludzi, którzy zakładają stowarzyszenie, by wywalczyć refundację jakiegoś leku. Na ich miejscu zrobiłabym to samo.

- Organizacje pacjentów na całym świecie są bardzo chętnie wykorzystywane jako grupy lobbingowe. W Polsce często nie mają żadnego innego źródła finansowania oprócz producenta leku. Niektóre stowarzyszenia pacjentów były wręcz tworzone przez firmy, co oznacza pełne uzależnienie. Stowarzyszenie więc staje się tubą propagandową, trwają społeczne kampanie na korzyść jakichś leków czy szczepionek.

To prowadzi do absurdu – że najlepiej jest chorować na taką chorobę, na którą są drogie leki. Bo pacjenci chorzy na schorzenia, na które nie ma drogich leków, mają małą siłę przebicia, nikt ich nie wspiera.

W tej mętnej wodzie wszystko jest ze sobą powiązane.

Można tę mętną wodę zrobić bardziej przezroczystą?

- Od przyszłego roku w Stanach Zjednoczonych ma wejść w życie ustawa, która zobowiąże firmy farmaceutyczne do ujawniania przepływów pieniędzy: komu, ile, za co i kiedy. Były obawy, że firmy farmaceutyczne zaczną przekazywać pieniądze przez centra szkolenia i edukacji, ale wygląda na to, że wszystkie transfery pieniędzy będą jawne. Mają być publikowane w internecie w taki sposób, by łatwo było dotrzeć do danych.

W mojej książce podaję przykład urzędnika kas chorych i jego fundacji, na którą notowana na giełdzie amerykańskiej firma farmaceutyczna wpłaciła w ciągu trzech lat ok. 315 tys. zł. W Polsce nie dopatrzono się tu znamion korupcji, natomiast w USA ta firma została za to ukarana przez komisję papierów wartościowych.

Nie podaje pani nazwisk ani nazw firm, choć te dane były podawane w mediach.

- Bo bardziej interesują mnie mechanizmy niż jednostkowa sensacja.

Nie wierzymy liderom opinii, bo są finansowani przez przemysł. Nie wierzymy naciskom pacjentów, bo stowarzyszenia są inspirowane przez firmy. To na czym się opierać?

- Nie można popadać w paranoję. Jeśli wiemy, kto finansuje daną organizację, i wiemy, z kim jeden czy drugi profesor współpracuje, to daje już bardzo dużo. Ta wiedza powinna być powszechnie dostępna. Jawność i przejrzystość są konieczne.

W Polsce mamy do czynienia wręcz z paniką antykorupcyjną. Zajmuję się badaniem korupcji, ale to mnie zaskakuje, bo naprawdę jest masa ważniejszych problemów. Nie możemy mnożyć kar dla pojedynczych osób. Karana powinna być firma jako firma, bo tylko to jest w stanie ukrócić pewne działania, uczynić je nieopłacalnymi.

Ale wolimy kary indywidualne, prostsze do zastosowania. Firmy chętnie z tego korzystają. Tłumacząc się z afer, zwalniają dyscyplinarnie winnych, w ten sposób “walczą z patologią”. A prawda jest taka, że zwolniony pracownik realizował przemyślaną strategię swojej firmy. To jest zinstytucjonalizowana korupcja, którą nazywam “przemysłem korupcyjnym” wykorzystującym m.in. metody korupcyjne w globalnie operującej machinie.

“Prawda o koncernach farmaceutycznych”

Taki tytuł ma głośna książka Marcii Agnell (wydana w USA w 2004 r.). Autorka opisała w niej mechanizmy, dzięki którym firmy farmaceutyczne nieustannie pomnażają zyski.

Przykłady

* W 2000 r. w USA wydatki firm na badania nad nowymi lekami stanowiły 14 proc. wartości sprzedaży leków, a wydatki na marketing i administrację – 36 proc. Większy zysk przynosi pozyskiwanie lekarzy i pacjentów do większego zużycia leków niż inwestycje w ryzykowne badania.

* Nowe leki nie zawsze są nowe. W ciągu czterech lat – 1998-2002, amerykańska FDA zarejestrowała 415 nowych leków. Jednak tylko 14 proc. było naprawdę nowatorskich, a 9 proc. istotnie poprawiło stare leki. Pozostałe miały właściwości podobne do wcześniej istniejących. Nowe leki są opłacalne – chronią je patenty, są istotnie droższe od starych, producent korzysta z prawa wyłączności.

* W 2002 r. amerykański Narodowy Instytut Serca, Płuc i Krwi zakończył ośmioletnie badania nad czterema grupami leków służących do obniżenia ciśnienia. Okazało się, że najskuteczniejszy okazał się lek najtańszy, sprzed 50 lat. Ale najlepiej sprzedawał się na świecie lek znanego koncernu farmaceutycznego – 19 razy droższy.

Mowa nienawiści kluczem kontroli internetu



Mowa nienawiści: ONZ bierze na cel internet i media społeczne. Bolszewickie propozycje żydów z ONZ.Biuro Praw Człowieka przy ONZ wyraziło obawy w imieniu ONZ. ONZ twierdzi, że dochodzi do szybkiego rozprzestrzeniania się mowy nienawiści na tle rasowym w wymiarze ponadgranicznym za pośrednictwem internetu i sieci mediów społecznościowych.Flavia Pansieri, niedawno mianowana na zastępcę Wysokiego Komisarza ds. Praw Człowieka w tym biurze stwierdziła, że rasistowskie poglądy w internecie są „spotęgowane brakiem powszechnie akceptowalnej definicji, czym jest mowa nienawiści„.Według wykładowcy prawa konstytucyjnego z USA, Jaya Sekulow, prawnika i założyciela Amerykańskiego Centrum Prawa i Sprawiedliwości (ACLJ), „Rosja naciska na podjęcie działań, jakie oddzadzą kontrolę nad internetem z rąk podmiotu z siedzibą w USA do rąk ONZ. Taka zmiana dałaby bezprecedensowe uprawnienia dla ONZ, a jego akceptacja oznacza tylko jedno:.. cenzurę„

Pani Pansieri przemawiała na początku ostatniej sesji Komitetu ds. Likwidacji Dyskryminacji Rasowej (CERD) w Genewie.

Ten Komitet (CERD) jest organem eksperckim, który monitoruje wdrażanie Konwencji w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji rasowej przez państwa, sygnatariuszy umowy.

Podczas swojej prezentacji powiedziała:

W jakim miejscu kończy się prawo swobody wypowiedzi, które wszyscy chcemy szanować, a zaczyna się potrzeba sankcji i konieczność zapobieżenia mowie nienawiści? Gdzie jest punkt w czasie, gdy należy uznać, że nie należy korzystać ze swobody, bo to oznacza naruszanie praw innych?

[Na przykład] osoby z albinizmem zostały poćwiartowane żywcem. Doszło do tego w 15 państwach afrykańskich, a specjalny sprawozdawca zdecydowanie wezwał rządy do prawdziwego zaangażowania się w podnoszenie świadomości, że inny kolor skóry nie czyni nikogo mniej ludzkim i mniej zasługującym na poszanowanie i chronienie praw.

Jednak Sekulow twierdzi, że „celem ONZ jest poddać internet globalnej kontroli rządowej, biorąc pod uwagę sformułowanie zaczerpnięte z rosyjskiej propozycji – przez wyraźne oddanie państwom członkowskim oraz ONZ-owi prawo sterowania i regulacji internetu. Państwa członkowskie podejmą starania w celu ustanowienia zasad spełniających wymogi publiczne w zakresie dostępu do internetu i korzystania z niego, oraz udzielą pomocy, w tym poprzez współpracę międzynarodową, agencje administracyjne i inne, we wsparciu funkcjonowania i rozwoju internetu”.

źródło: CTTTRLKOQ -->http://www.examiner.com/article/hate-cr ... a-networks
przygotował: stophasbara

Źródło: wolna-polska.pl

Mowa nienawiści: kto był pierwszy?




Można odnieść wrażenie, że dyskusja na temat „mowy nienawiści” sprowadza się do ustalenia „kto był pierwszy?”, kto zaczął, która z naszych pięknych partii politycznych pierwsza raziła nią przeciwników itd. Zadałem sobie wtedy pytanie skąd w ogóle wziął się termin „mowa nienawiści” – czy to rzecz stosunkowo nowa, czy ktoś już ją wcześniej potępiał i miał na nią jakieś rady? Obróciłem się w kierunku mojej biblioteki i przypomniałem sobie. Termin wprowadzili do religii i literatury światowej starożytni Izraelici, jakieś dwa i pół tysiąca lat temu!Ano nie ma go w literaturze greckiej czy innym starym piśmiennictwie, tylko w Biblii. Czytam Księgę Psalmów, Psalm 109.* Termin wynalazł żydowski król Dawid, domniemamy autor niemal połowy owych pieśni. Skarżył się na przeciwników politycznych (już wtedy!): rozwarły się przeciw mnie usta występne i usta wiarołomne i mówią do mnie językiem kłamliwym. Osaczyli mnie mową nienawiści i nacierają na mnie bez przyczyny. Można powiedzieć, że jest to skarga uniwersalna, bo tak też skarżą się nasi politycy. Ale najważniejsze pytanie: co zrobić, by to przerwać?
Król Dawid radzi posłużyć się prokuraturą i sądem! W owych czasach nikt nie słyszał o niezależności sądów, politykę karania za złe języki władza prowadziła jawnie i bezpośrednio – i tu też król daje jasną wskazówkę: Gdy [oskarżony] będzie sądzony, niechaj wyjdzie z wyrokiem skazującym. Z tym, że słowo „wyjdzie” należy tu rozumieć „nogami do przodu”. Zanim to się stanie, nienawistnika trzeba pozbawić stanowiska i niechaj lichwiarz nastawi sidło na jego majętność, by osiągnąć pożądany rezultat: niechaj się tułają jego dzieci i żebrzą i niechaj ich z własnych rumowisk wypędzą. I to jeszcze nie wszystko, jeśli zależy nam na skuteczności.

Niechaj nikt nie ulituje się nad jego sierotami (…). Niechaj jego potomstwo będzie wytępione. Kara śmierci za mowę nienawiści powinna więc dotykać też dzieci obwinionego. Wynika to po części z charakterystycznego rozumienia prawa odwetu („ząb za ząb”) – jednego z najważniejszych praw judaizmu, zawartego w Starym Testamencie. Lektura Biblii jasno wskazuje, że starożytni Izraelici mówili „ząb za ząb”, ale pojmowali to inaczej, jeśli chodziło o porachunki polityczne: wówczas za ząb przeciwnik powinien zapłacić zębem, ręką, nogą i mózgiem na ścianie. Ponadto zemsta zawsze powinna spaść też na dzieci.

Weźmy np. Psalm 137, w tej samej Księdze. Jak wiadomo, Izraelici po obrabowaniu Egiptu (Wj 12, 35) napadli na dzisiejszą Palestynę i okolice. Zdobywali miasta (cóż, Jahwe w swej mądrości wyznaczył im ziemię już zamieszkałą) mordując wszystkich mieszkańców z kobietami i dziećmi, jak im ich Bóg przykazał (obiecał nie tylko ziemię, ale i wszelkie dobra po wymordowanych). Pewnego dnia w końcu sami zostali zaatakowani, ale na szczęście napastnicy mieli innego Boga: dzięki temu Izraelici przeżyli. Skończyło się zesłaniem kilku tysięcy z żydowskich elit do zwycięskiego Babilonu, gdzie przez kilkadziesiąt lat niewoli doszli do wysokich stanowisk na dworze i zapoznali miejscowych z wynalazkiem lichwy, która znowu okazała się narzędziem sprawiedliwości.

Psalm 137 Psalm 137(„Nad rzekami Babilonu”) wyraża dwa uczucia: brak nastroju do śpiewania i tęsknotę za ojczyzną. Jaka ma być zemsta za ów stan? Szczęśliwy ten, który twoje [babilońskie] dzieci pochwyci i roztrzaska o skałę. Taka liryka nie była oczywiście przez Izraelitów odbierana jako „mowa nienawiści” – obsesja zemsty na dzieciach wrogów przebija z wielu stron Biblii Hebrajskiej (należącej do chrześcijańskiego Pisma Świętego). Oczywiście pojawił się Jezus, który próbował radykalnie zmienić żydowską moralność, ale wszyscy wiedzą, że zarzucono mu bluźnierstwo i oddano pod sąd, a Stary Testament, prawdziwa księga ultranacjonalizmu, dumy z masowych zbrodni i rabunku na gojach, stał się święty również dla tych ostatnich. Skoro już do tego paradoksu doszło, dlaczego nie skorzystać z boskich porad i nie wykorzenić w końcu „mowy nienawiści” do cna, z pełną nienawiścią? Przecie najważniejsze jest „kto był pierwszy?”, a kto pierwszy, ten lepszy. Po prostu czas wrócić do źródeł!

*Wszystkie cytaty: Psałterz, tłum. Roman Brandstaetter, Pallottinum, Poznań 1968

Źródło: blog.wirtualnemedia.pl

Jak napaść na państwo

 Jurij Bezmienow - Jak napaść na państwo (1983)


[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=-exPJdU4_kU[/youtube]

Wykład z 1983 roku, a jakże aktualny! Możemy nawet zaobserwować jak wiele z tego co pojawiło się w filmie dotyczy niestety także i naszego kraju. Zdecydowanie jeden z bardziej wartościowych wykładów jakie miałem okazję wysłuchać. Zachęcam do obejrzenia zanim film zostanie znów zablokowany!

Jurij Bezmienow - Syn wysokiego rangą oficera armii sowieckiej, był członkiem elitarnego zespołu, głównego oręża propagandy KGB znanego pod nazwą Agencja Prasowa Nowosti. Należy do grona światowej klasy wybitnych ekspertów w temacie sowieckiej propagandy, dezinformacji i tak zwanej strategii małych kroków. Ekspert w dziedzinie kultury indyjskiej i języków indyjskich. Pozbywając się ostatecznie złudzeń, co do ustroju sowieckiego, w roku 1970 z narażeniem życia uciekł na Zachód. Aktualne miejsce pobytu Jurija Bezmienowa, aka Tomas David Schuman nie jest znane. Według niepotwierdzonych informacji internetowych zmarł w roku 1997 w Kanadzie, w wieku 58 lat.

Nadal wierzymy, że w 1989 odzyskaliśmy wolność, a komunizm upadł. Nic nie odzyskaliśmy. Tzw. transformacja ustrojowa, zainicjowana w 1989 r., to nic innego, jak powolny proces zwany "przewrotem ideologicznym", wypróbowany na Zachodzie, składający się z 4 etapów: "demoralizacji", "destabilizacji", "kryzysu" i "normalizacji". Jego skuteczność polega jednak na tym, że ofiara do samego końca nie chce uwierzyć, że jest poddana celowemu procesowi trwałej zmiany mentalnej. Wykład Jurija Bezmienowa, pozwala zrozumieć dzisiejszą sytuację w Polsce.

Cztery kroki wspomniane w filmie:
1. Demoralizacja
2. Destabilizacja
3. Kryzys
4. Normalizacja

Niestety wszędobylska cenzura zdążyła usunąć film, żeby go mogło obejrzeć jaj najwięcej ludzi!
Admin bloga.

„Skończyła się era, w której państwo jest stróżem nocnym”

Prezes Agencji Rozwoju Przemysłu Cezariusz Lesisz obwieszcza koniec „ery, w której państwo jest stróżem nocnym”. Jego zdaniem nadchodzi czas, gdy aktywne w wielu dziedzinach będzie przedsiębiorcze państwo, a jednym z jego podstawowych zadań będzie wspieranie lokalnych przedsiębiorstw.

Tylko w ten sposób możliwe ma być budowanie polskiego prywatnego kapitału.

Lesisz przedstawił swój pogląd na ten temat w ramach panelu „Znaczenie narodowego kapitału w czasie kryzysu”, będącego częścią Forum Wizja Rozwoju w Gdyni. Zauważył on, że w ubiegłym roku państwo szybko uruchomiło mechanizmy pomocowe dla firm odczuwających skutki pandemii koronawirusa. Dzięki temu zachowano miejsca pracy oraz zabezpieczono przedsiębiorców. Krytykowana dotychczas administracja państwowa miała więc zareagować perfekcyjnie.

Szef Agencji Rozwoju Przemysłu mówił przede wszystkim o budowaniu kapitału wewnętrznego. Przestrzegał z tego powodu przed krytycznym spojrzeniem na pomoc udzielaną lokalnym dużym i małym przedsiębiorstwom. Według Lesisza, skończyła się bowiem „era, w której państwo jest stróżem nocnym”. Jej miejsce zająć ma „era przedsiębiorczego państwa”, które działa aktywnie we wszystkich możliwych dziedzinach. A zwłaszcza w sektorach wymagających inwestycji, lecz nie mogących liczyć na pozyskanie funduszy venture capital.

Pełniący obowiązki prezesa Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości Mikołaj Różycki podkreśla, że konieczne jest dalsze rozwijanie kapitału prywatnego. Tym niemniej priorytetowy pozostaje rozwój spółek z udziałem skarbu państwa. W wielu branżach bowiem tylko one są w stanie udźwignąć ciężar inwestycyjny. Różycki dodał, że 97 proc. przedsiębiorstw w Polsce to małe i średnie firmy, które nie są w stanie konkurować z dużym kapitałem zagranicznym.

Bartłomiej Pawlak, wiceprezes Polskiego Funduszu Rozwoju, przywołał z kolei przykład PESA, czyli producenta pojazdów szynowych. Po przejęciu go zwłaszcza przez zagraniczny kapitał, byłby on zaniedbany. Tymczasem wsparcie ze strony funduszy państwowych pozwoliło na rozwiązanie kompleksowych problemów i wyprowadzenie przedsiębiorstwa na prostą.

Na podstawie: bankier.pl
http://autonom.pl

Panie Cyngielman, pan ruszaj pomagać uchodźcom!

„Z wszystkiego można szmal wydostać, tak jak za okupacji z Żyda” – twierdzi poeta w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”.

Okazuje się, że nie tylko z Żyda, ale i z głupich gojów, zwłaszcza – z tak zwanych „uchodźców”, których białoruski prezydent Łukaszenka zwozi z rozmaitych egzotycznych krajów, a potem białoruscy żołnierze podwożą ich do granicy z Polską lub Litwą i pada komenda: – „ani kroku w tył” – niczym w oddziałach zaporowych NKWD w czasie II wojny światowej.

Toteż kiedy tylko egzotyczni przybysze pojawili się na granicy z Polską, Judenrat „Gazety Wyborczej” mięsistym nosem („wszędzie mięsiste węszą nosy…”) zwęszył okazję do podreperowania finansów tej żydowskiej gazety dla Polaków pod redakcją potomka sowieckich kolaborantów, pana red. Adama Michnika. Te finanse podobno nie są w najlepszym stanie, mimo, iż jednym ze wspólników spółki „Agora”, która gazetę wydaje, jest stary finansowy grandziarz z pierwszorzędnymi korzeniami. Widocznie jednak grandziarz – jak to grandziarz – nie po to przyssał się do „Agory”, żeby łatać jej finanse, tylko – żeby na tym zarobić. Ale jak tu zarobić, kiedy żydowskiej gazety dla Polaków coraz mniej ludzi chce kupować?

Toteż kiedy tylko Wielce Czcigodni posłowie, celebryci i przewielebny ksiądz Wojciech Lemański, co to panu senatorowi Karczewskiemu tłumaczył, że jednak jest księdzem, bo ma posadę na parafii i wykonuje tam tak zwane „posługi”, ruszyli z pielgrzymkami nad granicę, żeby przed telewizyjnymi kamerami zademonstrować nie tylko niechęć do rządu „dobrej zmiany”, ale też własną „wrażliwość społeczną”, Judenrat musiał przypomnieć sobie patent z przedwojennego szmoncesu.

Nawiasem mówiąc, jestem pewien, że kiedy tylko przyjdą mrozy, to całe to towarzystwo na złość Naczelnikowi Państwa, co to szykuje się do kolejnej „głębokiej rekonstrukcji rządu”, poodmraża sobie ręce i uszy, a pan Rafał Trzaskowski to nawet i inne części ciała, żeby tylko pod żadnym względem nie dać się wyprzedzić Donaldu Tusku w wyścigu o rząd dusz w obozie zdrady i zaprzaństwa.

Wróćmy jednak do szmoncesu. Otóż w maju 1928 roku grupa badaczy pod kierownictwem włoskiego generała Nobile, na sterowcu „Italia” wyruszyła nad Biegun Północny. Udało się im przelecieć nad biegunem, ale potem coś poszło nie tak i część załogi, w różnymi obrażeniami, spadła na lód, a sterowiec z kilkoma innymi członkami wyprawy poleciał w nieznanym kierunku i wszelki ślad po nim zaginął. Na ratunek rozbitkom generała Nobile pośpieszyło kilka państw, a Poczta Polska, w ramach pomocy w akcji ratowniczej, zwolniła z opłaty wszystkie telegramy dotyczące włoskiego generała. W sferach kupieckich natychmiast skorzystano z tej okazji i pojawiło się mnóstwo telegramów takiej mniej więcej treści: „Panie Cyngielman, pan ruszaj na pomoc generałowi Nobile! A jak pan nie możesz, to przyślij mi pan te 12 tuzinów zamówionych koszul!”

Toteż i teraz Judenrat „Gazety Wyborczej” zamieścił podobny apel do czytających tę gazetę mikrocefali , co to „wstydzą się za Polskę”: „Razem pomóżmy uchodźcom! Kup prenumeratę i wesprzyj akcję Wyborczej!”.

Judenrat zapewnia, że cały przychód z tej prenumeraty ma zostać przekazany fundacjom, które będą tym egzotycznym turystom prezydenta Łukaszenki pomagać. A tych fundacji jest co najmniej dwanaście – tyle samo, co tuzinów koszul w telegramie do pana Cyngielmana – co pokazuje, że w branży pomagania uchodźcom panuje znakomita koniunktura, co najmniej taka sama, jak w przedsiębiorstwach przemysłu holokaustu.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Grzechy przeciwko Duchowi Świętemu

Jak tłumaczyć „grzech przeciwko Duchowi Świętemu”, grzech, który – jak jest w Biblii napisane – nigdy nie może zostać odpuszczony? Napisane jest: „Dlatego powiadam wam: Każdy grzech i bluźnierstwo będą odpuszczone ludziom, ale bluźnierstwo przeciwko Duchowi nie będzie odpuszczone” (Mt 12,31). Czy gdy sobie uświadomimy, że taki grzech popełniliśmy to mamy sobie już dać spokój z nawracaniem się, bo już jest za późno?

Na początku zacytuję dokładnie słowa Jezusa: „Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; i kto nie zbiera ze Mną, rozprasza. Dlatego powiadam wam: Każdy grzech i bluźnierstwo będą odpuszczone ludziom, ale bluźnierstwo przeciwko Duchowi nie będzie odpuszczone. Jeśli ktoś powie słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie mu odpuszczone, lecz jeśli powie przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym.” (Mt 12:30-32)

Jest to jedno z najbardziej tajemniczych i mocnych stwierdzeń Jezusa skierowanych do ludzi. Pokazuje stanowczość Boga w stosunku do tych, którzy odrzucają Boga w pełni świadomie i w pełni dobrowolnie pokazując swoim życiem i tym co głoszą sprzeciw wobec Boga. To stwierdzenie odnosiło się w pierwszej kolejności do faryzeuszy – było ono ostrzeżeniem dla tych, którzy chcieliby kroczyć ich drogą. Powyższy słowa poprzedza następujący wstęp Jezusa: „Kiedy wielotysięczne tłumy zebrały się koło Niego, tak że jedni cisnęli się na drugich, zaczął mówić najpierw do swoich uczniów: Strzeżcie się kwasu, to znaczy obłudy faryzeuszów.” (Łk 12:1)

Grzech faryzeuszy – tak też potocznie nazywa się grzech przeciwko Duchowi św. jest złem uznanym przez Boga za nieodpuszczalny. W praktyce można go określić, jako przypisywanie sobie władzy większej od tej jaka ma Pan Bóg. To dążenie do partycypowania w przywilejach dostępnych tylko Bogu. To zadufanie sobie i stawianie siebie, ponad Boga. I tutaj Jezus mówi wyraźnie – jeśli ktoś to zrobi, nikt – nawet Bóg tego nie wybaczy.

I pewnie można się teraz zastanawiać, skąd ta stanowczość. Weźmy sobie pod uwagę jeden z takich grzechów, jakim jest zadufanie w miłosierdzie Boże. Znany mi jest taki przypadek, w którym człowiek sam ostentacyjnie deklarował, iż on teraz ma gdzieś Pana Boga i przykazania Boże i nie widzi potrzeby odmawiania sobie wielu rzeczy zakazanych tylko dlatego, że Pan Bóg obwarował to klauzulą grzechu. Bez skrępowania powiedział mi, iż jak sobie już poużywa, to pójdzie do spowiedzi, wyzna swoje grzechy księdzu i otrzyma rozgrzeszenie.

I teoretycznie jest to możliwe, gdyby nie jeden malutki problem – Bóg już wie, iż człowiek ma taki plan. Dramatem tego człowieka jest to, iż jemu się wydaje, iż jest ponad Bogiem, iż jest w stanie narzucić Mu swoją wolę całkowicie ignorując Jego wolę. Jest to swoisty faryzeizm swoją wymową bluźniący Bogu – „To ja, a nie Pan Bóg będzie decydował kiedy dostąpię bożego miłosierdzia. Nie ważne, że ja świadomie i dobrowolnie grzeszę. Bóg ma mi wybaczyć”. A w takich sytuacjach Bóg nie wybacza. I wielu ludzi może się przekonać, iz fałszywy żal za grzechy, wymuszone wiekiem lub bliskością śmierci postanowienie poprawy – nic człowiekowi nie pomogą. Bo to właśnie Duch św. jest obecny w tych co w Niego wierzą i podpowiada nam, co mamy robić, co mamy mówić, co mamy pisać, co powinniśmy uczynić, abyśmy mogli dostąpić Życia w Niebie.

Jeśli ktoś uznaje iż Duch św. może sobie gadać, ale to człowiek wie lepiej, co ma robić od Boga – to dlaczego ja, albo Ty mamy się przejmować tym, iż wybrawszy fałsz odrzucił świadomie i dobrowolnie Prawdę? Takie są czasami wybory człowieka, iż dokonuje wyboru generalnego, jakim jest wybór zła i jest to wybór ostateczny, chociaż do chwili sądu pozostało wiele lat życia.

Ponieważ niezmiernie trudno popełnić grzech przeciwko Duchowi św. więc nie trzeba tak naprawdę przejmować tym, iz taki grzech istnieje. Kwestia rozliczeń grzesznika z Bogiem – nie jest naszą domeną. Nie wykluczone, iż nieskończone Miłosierdzie Boże jest w stanie przekroczyć i tę barierę jaką jest pycha człowieka i wywyższanie się ponad Boga. Ale na dzień dzisiejszy wiemy jedno – czymś większym niż bluźnierstwo wobec Boga jest grzech przeciwko Duchowi św. – czyli grzech wyboru generalnego odrzucającego Boga w pełni świadomie i w pełni dobrowolnie, stawiającego wole człowieka ponad wolę Boga.

Jest faktem, iż piekło istnieje, przecież Jezus by nas nie okłamał, gdyby ono nie istniało. My sami mamy wolę ułomną, słabą i często upadamy w naszej walce z naszymi słabościami. Jeśli my to dostrzegamy – to i Bóg to dostrzega. A jeśli my to widzimy, to nic nam nie grozi. Groźna jest taka sytuacja, kiedy człowiek własną ułomność i grzeszność uważa za zaletę i rzecz, wobec której sam Bóg musi sie ugiąć.

Dla grupy aniołów skończyło się to fatalnie, nie żałują swego wyboru, aby stanąć ponad Bogiem. Zostali strąceni przez Boga stając się diabłami walczącymi o duszę człowieka. I ta zaraza może stać się udziałem człowieka – człowiek też może chcieć stanąć ponad Bogiem. Więc jak Bóg może odpuścić to człowiekowi, jeśli nie odpuścił tego diabłu?

Michał Czuma

*                        *                         *

Ewangelia jest w Jezusie Chrystusie objawieniem miłości Boga do człowieka, objawieniem nieskończonego miłosierdzia Bożego dla grzeszników. Miłosierdzie jest zarazem jednym z największych przymiotów Boga. O miłosierdziu, Ojcowskiej miłości, dobroci i przebaczeniu, naucza sam Jezus Chrystus podczas swojego ziemskiego życia.

Przykładem może być chociażby przypowieść o Synu Marnotrawnym (Łk 15, 11-32), z której bez wątpienia możemy wywnioskować jak wielki i wspaniały jest Bóg względem nawracającego się człowieka. W innym zaś miejscu Ewangelia podaje, że „u Boga niema nic niemożliwego” (Łk 1, 37). Nie ma więc także grzechu, którego Bóg Ojciec nie potrafiłby i nie chciałby przebaczyć powracającemu do Niego grzesznemu dziecku.

Jednakże Bóg nie może zbawić człowieka bez jego pomocy, bowiem człowiek obdarzony przez Niego wolną wolą zawsze ma możliwość powiedzieć Bogu „nie”. Z kolei Jego miłość i miłosierdzie wymaga od człowieka nawrócenia i wyznania win w sposób w jaki uczynił to syn marnotrawny: „Ojcze zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie i nie jestem już godzien nazywać się Twoim Synem…” Jeżeli wyznamy grzechy to Bóg jako wierny, sprawiedliwy i kochający Ojciec odpuści nam zawsze oczyszczając nasze serca z wszelkiej nieprawości.

Musimy o tym pamiętać i uznać to za prawdę objawioną rozpatrując grzechy przeciw Duchowi Świętemu. W nauczaniu Kościoła wyróżniamy ich sześć:

  1. Grzeszyć licząc zuchwale na miłosierdzie Boże,
  2. Rozpaczać albo wątpić w miłosierdzie Boże,
  3. Sprzeciwiać się uznanej prawdzie chrześcijańskiej,
  4. Zazdrościć bliźniemu łaski Bożej,
  5. Mieć zatwardziałe serce wobec zbawiennych napomnień,
  6. Aż do śmierci odkładać pokutę i nawrócenie.

Z Ewangelii możemy wywnioskować, że Bóstwo Jezusa Chrystusa w czasie Jego ziemskiego życia, ukryte pod postacią Syna Człowieczego nie było wówczas jeszcze tak oczywiste, ale w Jego życiu (cudach, znakach, nauczaniu) wyraźnie przejawiała się moc Ducha Świętego, dlatego też tak mocno potępił On nazywając grzechem przeciw Duchowi Świętemu (Mk 3,29) rodzaj bluźnierstwa wypowiedzianego przez faryzeuszy. Twierdzili oni bowiem, że moc Jezusa pochodzi od szatana, że mocą złego wypędza On złe duchy.

Grzech przeciw Duchowi Świętemu jest więc niczym innym jak grzechem zatwardziałości serca, a zatwardziałość taka może prowadzić człowieka do ostatecznego braku pokuty i do wiecznej zguby. Miłosierdzie Boże nie ma granic, a ten , który z pełną świadomością odrzuca przyjęcie miłosierdzia Bożego, odrzuca również przebaczenie swoich grzechów i zbawienie darowane przez Ducha Świętego.

Elżbieta Biłopotocka

*                        *                         *

Grzech przeciwko Duchowi Świętemu polega na nazwaniu tego co dobre złym, a tego co złe dobrym: buntem polegającym na odrzuceniu tego, co pochodzi od Boga i przypisaniu tego Szatanowi. Faryzeusze twierdzili, że Jezus ma moc od diabła (Mt. 12:24), choć wiedzieli, że przyszedł od Boga (J. 3:2). Ta wypowiedź uwieńczyła długi proces odrzucania przez nich dowodów, że Jezus jest od Boga. Stawali w tym większej opozycji do Niego, im bardziej rosła Jego popularność wśród narodu. Każda konfrontacja z Nim ujawniała ich hipokryzję. W końcu posunęli się do tego, aby nazwać cuda czynione mocą Ducha Świętego demonicznymi manifestacjami.

Grzech przeciwko Duchowi Świętemu polega na nazwaniu tego, co od Boga, demonicznym. W związku z tym, że to Duch Święty przekonuje nas o grzechu i prawdzie, oznacza to zaparcie się Jego mocy. Osoby, które popełniły ten grzech nie mają już wyrzutów sumienia. Są poza punktem, gdzie Duch Święty może działać na ich sumienie i przekonywać ich, tak jak Szatan, gdy z jedną trzecią aniołów strącony został na ziemię (Ap. 12:8-9). Ten grzech oznacza stały opór wobec prawdy, co kulminuje, jak w przypadku faryzeuszy i Szatana, odrzucenie jej i wybranie w jej miejsce własnej drogi.

Sumienie, które oswoiło się z odrzuceniem Prawdy Bożej staje się twarde, tak jak sumienie faraona w czasach Mojżesza, tak iż przestaje słyszeć głos Ducha Świętego. Obawa, że popełniło się go, gdyż sumienie jest jeszcze wrażliwe na głos, który przekonuje o grzechu, sądzie i sprawiedliwości (J. 16:18).

Niemniej chrześcijanin, którego sumienie gani za wybór niewłaściwego powinien prosić Boga o moc, aby czynić dobrze i starać się żyć w zgodzie z Prawdą Bożą. Osoba, która nie podąża za głosem Prawdy, zagłusza głos Ducha Świętego, przez co zmierza tam, gdzie znaleźli się faryzeusze. W końcu przypisze diabłu, to co pochodzi od Boga, a przyjmie nauki diabła, jako boże. Upór w nieposłuszeństwie wobec boga i Jego prawd przechodzi w zatwardzający serce nawyk, który trudno przełamać. Biblia mówi o tym w słowach: „I dlatego zsyła Bóg na mich ostry obłęd, tak iż wierzą kłamstwu” (2Tes. 2:11).

Grzech nie jest zwykłym błędnym postępowaniem, nieposłuszeństwem, sprawianiem zawodu, źle wykonaną pracą, złym zachowaniem wobec ludzi. Grzech zawsze zwraca się przeciw Bogu. Im lepiej ktoś poznał Boga, tym lepiej rozumie czym jest grzech. O wielu świętych wiemy, że czuli się wielkimi grzesznikami. Niektórzy ludzie uważają to za przesadę. Ale w rzeczywistości święci wyczuwali lepiej wspaniałość i miłość Boga, niż inni ludzie. W blasku tej wspaniałości widzieli własną małość.

Ale grzechem jest nie tylko to, co wyraźnie sprzeciwia się Bogu. Także uchybienia wobec ludzi, przy których człowiek nie myśli o Bogu, w rzeczywistości również zwracają się przeciw Bogu. Chrześcijanie wiedzą, że każdym niewłaściwym postępowaniem człowiek występuje świadomie lub nieświadomie przeciw Bogu i Jego planom. Nasze grzechy opóźniają nadejście Królestwa Bożego. Tym samym wyraźnie bądź też milcząco odrzucamy dobroć Boga.

Ten, kto grzeszy, zachowuje się tak, jakby Bóg nas nie kochał. Kto grzeszy, sprawia wrażenie jak gdyby wola Boga była dla niego bez znaczenia lub całkowicie mu obca. Zapomina, że od momentu swego chrztu jest związany z Chrystusem. Grzesząc, daje poznać, że niewiele zależy mu na innych ludziach i na ludzkim obliczu świata, chociaż Bogu na tym zależy. Przez grzech osłabia też wspólnotę wierzących i sprawia, że Kościół jest mniej święty.

Mimo to Bóg nie przestaje kochać ludzi. Wprost przeciwnie- wciąż na nowo im przebacza. Bóg zwraca się także do tych, którzy się od niego odwracają i mówią Mu: „Nie!”. Świadkiem tego jest Jezus. W Jego osobie zamknął Bóg wszystkie swoje obietnice- swoje „tak” do ludzi. On jest w samym środku naszych win całkowitym Bożym „tak” dla naszego szczęścia i zbawienia. Równocześnie jest pełnym „tak” ludzi wobec Boga.

Ks. Piotr Kilian

*                        *                         *

LISTY

Wielkie dzięki temu kto te pytanie zadał! To problem, który mnie gnębi i przeraża, bo sam jestem winien tych grzechów, nie pamiętam teraz ile razy, ale na pewno… Rzecz przerażająca – samemu sobie zamknąć wszelką szansę na zbawienie. Wyspowiadałem się z nich i rozgrzeszenie otrzymałem, ale dalej dręczy mnie zadra – a jeśli spowiednik nie dosłyszał i po prostu się łudzę, a przebaczenie tego grzechu nie jest możliwe? Od kilku miesięcy próbuję jakoś na nowo poukładać swe życie, ale na razie słabo mi wychodzi, jestem słaby i trudno mi przeżyć dzień bez grzechu, często śmiertelnego. Proszę mi powiedzieć czy jeśli się za grzech przeciw Duchowi Św. żałuje i się z niego wyspowiadało to czy Bóg może udzielić odpuszczenia grzechów? Byłbym bardzo wdzięczny za odpowiedź…

Jeszcze raz od początku: skąd się wziął grzech przeciwko Duchowi Świętemu? Ewangelia wg św. Mateusza 12,31-32 mówi tak: „Każdy grzech i bluźnierstwo będą odpuszczone ludziom, ale bluźnierstwo przeciwko Duchowi nie będzie odpuszczone. Jeśli ktoś powie słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie mu odpuszczone, lecz jeśli powie przeciwko Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym”. Jezus mówi o tym grzechu w sytuacji zarzutów stawianych Mu przez faryzeuszów, którzy podejrzewają Chrystusa, że przez Belzebuba wyrzuca złe duchy, a więc wątpią w Jego Boskość!

Piękną interpretacją tego fragmentu jest Ewangelia Jana 6,29 „Na tym polega dzieło zamierzone przez Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał”; a także drugi fragment: „On zaś (Duch Św.) gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu – bo nie wierzą we Mnie, o sprawiedliwości zaś – bo idę do Ojca i już mnie nie ujrzycie; wreszcie o sądzie – bo władca tego świata został osądzony.” (Jan 16, 8-11)

Na podstawie tego Kościół wylicza sześć grzechów przeciwko Duchowi Św.:

  1. grzeszyć zuchwale w nadziei miłosierdzia Bożego (np. popełniam grzech ciężki mówiąc, że i tak pójdę do spowiedzi),
  2. wątpić o łasce Bożej (np. że ktoś się nawróci),
  3. sprzeciwiać się jakiejś prawdzie chrześcijańskiej (np. że Bóg jest Sędzią Sprawiedliwym),
  4. bliźniemu łaski Bożej zazdrościć (np. nie wierzyć, że się ktoś szczerze nawrócił),
  5. mieć zatwardziałość wobec natchnień Ducha Św. (np. do czynienia dobra),
  6. odkładać pokutę aż do śmierci („bo jeszcze zdążę!”).

I teraz dopiero Piotrze można się zająć Twoją sprawą! Bo niby na czym polega Twój grzech przeciwko Duchowi Świętemu skoro chodzisz do spowiedzi, żałujesz za grzechy, i nie widać u Ciebie zuchwałości wobec Boga, Jego miłosierdzia czy Jego zamysłu zbawienia człowieka w osobie Jezusa Chrystusa? Myślę więc, że spowiednik dobrze ocenił grzechy i dlatego udzielił rozgrzeszenia!

Dla Ciebie natomiast dobra rada Piotrze: mniej paniki, więcej wiary i troski o życie w stanie łaski uświęcającej! Szczęść Boże!

Ks. Paweł Gronowski

Istotą grzechu przeciwko Duchowi Świętemu jest bunt człowieka przeciw Bogu, który tak zaślepia, że człowiek gardzi Bogiem, Jego Miłosierdziem, nie wierzy w możliwość przebaczenia ze strony Pana Boga. Taki stan duszy wskazuje na to, że człowiek tak dalece dał się omamić złemu duchowi, iż bardziej wierzy jemu niż nawet zdrowemu rozsądkowi – staje się niewolnikiem złego.

Jeśli natomiast ktoś zdobył się na szczery żal i sakrament pojednania, to nie ma takiego grzechu, którego by Jezus nie odpuścił, bo właśnie za tych, którzy w życiu się pogubili, a teraz szukają drogi powrotu, Jezus zapłacił najwyższą cenę – oddał swoje życie. Nikt nie ratuje drugiego z poświęceniem życia, by go potem zniszczyć.

Proponuję przypomnieć sobie obraz Dobrego Pasterza, który niesie owieczkę na ramionach. W oczach Pasterza nie da się nic innego odnaleźć jak tylko radość z odzyskanej owieczki. Życzę takiej szczerej ufności w Miłosierdzie Boże każdemu, kto doświadczył jakiegokolwiek grzechu.

Ks. Tadeusz Kwitowski

http://mateusz.pl

Mają dodatkowy zmysł. 32 naukowe ciekawostki na temat kotów.




Koty posiadają dodatkowy zmysł – połączenie powonienia i smaku oraz dodatkowy receptor, tzw. organ Jacobsona w górnej części podniebienia. Oto 32 ciekawostki na temat tych niezwykłych zwierząt.

1. Każdy koci nos jest tak unikalny, jak linie papilarne u człowieka

2. Prawie 10% wszystkich kości kota znajduje się w jego ogonie

3. Koty nie mają obojczyka. Ten „brak” sprawia, że mogą wciskać się we wszystkie szczeliny, przez które może przejść ich głowa

4. Kot spędza ok 2/3 doby na drzemce. Oznacza to, że dziewięcioletni kot przespał całe sześć lat swojego życia

5. Kot nie widzi tego, co znajduje się bezpośrednio przed jego nosem. Dlatego często nie może znaleźć małych kawałeczków (np. jedzenia) na podłodze

6. Koty wydają z siebie ok. 100 różnych dźwięków, psy tylko ok. 10

7. Najstarszy grobowiec z oswojonym kotem został znaleziony na Cyprze i jest starszy od egipskich malowideł przedstawiających koty o ok 4 tyś. lat

8. Koty nie rozpoznają słodkiego smaku

9. Każdego roku w krajach azjatyckich zjada się ok milion kotów

10. W ciele kota znajduje się 230 kości, w ciele człowieka – 206

11. Kot może słyszeć dźwięki o dwie oktawy wyższe niż słyszy człowiek

12. Kąt widzenia kota wynosi około 185 stopni

13. Koty widzą na odległość 36 metrów

14. W większości miotów znajduje się od 1 do 9 kotków. W rekordowym miocie było 19 kociąt, z których aż 15 przeżyło

15. Koty mają tzw. trzecią powiekę. Zapobiega ona wysychaniu oczu oraz powstawaniu innych uszkodzeń. Kiedy kot jest chory, jego trzecia powieka często zamyka się połowicznie

16. Ludzie, którzy są uczuleni na koty, nie są uczuleni na jego sierść, tylko na kocią ślinę lub drobinki naskórka osadzające się na sierści

17. Koci grzbiet jest bardzo elastyczny, bo składa się aż z 53 luźno ze sobą połączonych kręgów. Ludzki kręgosłup ma tylko 34 kręgi

18. Kocia szczęka nie porusza się na boki, dlatego koty nie są w stanie przeżuć dużych kawałków pokarmu

19. Koty mają 32 mięśnie kontrolujące ruchy ucha zewnętrznego – ludzie mają ich tylko 6. Kot może obracać obojgiem uszu, niezależnie od siebie, o 180 stopni

20. Koty mają zazwyczaj po 12 wąsów z każdej strony pyszczka

21. Maksymalną prędkość podczas biegu kota to 49km/h

22. Gepardy to jedyne koty, które nie chowają pazurów

23. Puls kota wynosi 110-170 uderzeń na minutę

24. Koty posiadają dodatkowy zmysł – połączenie zmysłu powonienia i smaku i dodatkowy receptor, tzw. organ Jacobsona w górnej części podniebienia. Cząsteczki zapachowe osiadają na języku, który po przyciśnięciu do błony śluzowej organu Jacobsona, wysyła impulsy nerwowe do mózgu

25. Wykastrowane kocury żyją średnio o 3 lata dłużej od niekastrowanych

26. Kocury są zazwyczaj lewołapkowe, a kocice częściej używają swojej prawej łapki

27. Większość białych kotów o niebieskich oczach jest głucha. Białe koty, u których tylko jedno oko jest niebieskie, są głuche na ucho znajdujące się po stronie niebieskiego oka. Nie dotyczy to kotów o oczach zielonych lub pomarańczowych

28. Koty są wyjątkowo wyczulone na wibracje i drgania. Podobno są w stanie wyczuć zbliżające się trzęsienie ziemi na 10-15 min przed człowiekiem

29. Koty z łatwością wdrapują się na drzewa, lecz zejście na ziemię stanowi dla nich problem, a to dlatego, że haczykowate pazurki wygięte są tylko w jedną stronę

30. Koty mogą żyć do 20 lat, które odpowiadają 98 ludzkim latom

31. Dorosłe koty mają 30 zębów. Kocięta rodzą się bezzębne, a następnie wyrasta im 26 zębów mlecznych, które tracą gdy mają ok. pół roku

32. Koty pocą się tylko na podeszwach łapek

https://www.focus.pl/

Sztuka (anty)nowoczesna

W tekście „(B)ramy zaświatów” pisałem o tym, jak w XIX wieku, w epoce romantyzmu, malarstwo odzyskało wymiar sakralny, właściwy sztuce społeczeństw tradycyjnych. Teraz chciałbym to samo napisać o wieku XX i o sztuce nowoczesnej.

Szeroko pojęta sztuka nowoczesna nie ma dobrej prasy u konserwatystów. Ileż to się można naczytać, od książek poważnych konserwatywnych krytyków kultury po płytkie gazetki wydawane przez prawicę katolicką, o jej „zdegenerowanym” charakterze, o „bohomazach”, które zastąpiły „prawdziwą” sztukę. Prawdziwą, to znaczy realistyczną.

Całe bowiem konserwatywne wybrzydzanie na sztukę nowoczesną daje się sprowadzić do jednego krótkiego zarzutu – braku realizmu (czyli właściwie: fizykalizmu) przedstawienia. Obnoszący z dumą swe konserwatywne gusta mówią więc i piszą to samo, co komuniści, którzy w okresie minionego ustroju takimi właśnie argumentami i słownictwem zwalczali sztukę nowoczesną, przeciwstawiając jej swój płaski wzorzec socrealizmu.

Ta zgodność nie jest przypadkiem. Dla myślących antykwarycznie konserwatystów ideałem pozostaje sztuka wytworzona przez mieszczańską cywilizację XIX wieku. Podobnie jak czynili to komuniści, bronią oni sztuki mimetycznej, wyrastającej z materialistycznego postrzegania świata jako zbioru przedmiotów fizycznych, w którym dotyk czy cielesny wzrok nie napotyka na żadne tajemnice.

Jak pisałem w poprzednim tekście, program taki nie ma nic wspólnego ze sztuką społeczeństw tradycyjnych (przednowoczesnych), bo jej dzieła miały wyprowadzać człowieka – daleko, wysoko – poza ramy codziennego zmysłowego doświadczenia i na tym właśnie polegała ich funkcja. Równie dobrze konserwatywni odbiorcy mogliby narzekać na „bohomazy” sztuki średniowiecznej, która w swej istocie nie była realistyczna, lecz symboliczna.

W tzw. sztuce nowoczesnej do głosu doszły natomiast prądy w gruncie rzeczy podważające nowoczesność, bo rozsadzające wizję świata charakterystyczną dla człowieka nowoczesnego. Pojawienie się tych tendencji w sztuce świadczyło o przebudzeniu głębokich warstw ludzkiej duszy, które przez długi czas pozostawały stłamszone przez panujący w epoce nowoczesnej, oficjalnie nauczany i wpajany światopogląd racjonalistyczny.

Kryzys kultury zachodniej, jaki rozpoczął się pod koniec XIX wieku, doprowadził do rozkładu racjonalizmu jako siły kulturowej i Europejczyków owionął oddech nieznanego, a właściwie – dawno zapomnianego.

Gdy pękł gorset racjonalistycznych idei i wzorców (nawarstwianych kolejno przez scholastykę, Reformację, Kontrreformację, Oświecenie i dogorywających w pozytywizmie), wrażliwi artyści zaczęli szukać wyrazu dla nowych poruszeń ducha, niekiedy nie zdając sobie sprawy, że wcale nie są one nowe, lecz bardzo stare – i, czasem nieświadomie, a często świadomie, przywracali w swoich dziełach sposób widzenia rzeczywistości charakterystyczny dla człowieka tradycyjnego.

Przez człowieka tradycyjnego mam na myśli członka społeczeństw tradycyjnych, przednowożytnych, jakie nawet dziś wciąż zamieszkują niektóre części świata. Człowiek żyjący w świecie Tradycji znał wiele form doświadczania i przeżywania rzeczywistości, na które człowiek nasiąkający mentalną atmosferą nowożytności zaczął się zamykać, aż w końcu zamknął się na nie całkiem.

Dla człowieka nowoczesnego, nawet jeśli jest religijny, świat tego, co dostrzegalne i świat tego, co niedostrzegalne pozostają odrębne, czy wręcz przeciwstawne. Nawet jeśli w jakimś stopniu się ze sobą przenikają, pozostają odrębne, czy wręcz przeciwstawne. Dla człowieka tradycyjnego były tylko jednym światem, a żaden podział nie istniał.

Człowiek tradycyjny żył w świecie wypełnionym i zamieszkiwanym przez rozmaite tajemnicze siły, moce, żywioły, dusze i duchy. Spotkanie z nimi stanowiło dlań przeżycie jeśli nie codzienne, to co najmniej częste. Jego świat był pełen cudów, zjawisk i wydarzeń „niesamowitych”. Jeżeli w nowoczesnych społeczeństwach są jeszcze ludzie, którzy doświadczają zanurzenia w rzeczywistość tak głęboko i bezpośrednio, w sposób niezakłócony przez racjonalizację abstrakcyjnym rozumowaniem – to głównie dzieci (i bardzo niewielu dorosłych).

I tutaj dochodzimy do sztuki (rzekomo) nowoczesnej, reprezentowanej przez takich autorów, jak Giorgio de Chirico (1888-1978). Ten włoski malarz, uważany za prekursora surrealizmu, do 1918 r. uprawiał, jak je sam nazywał, „malarstwo metafizyczne” (pittura metafisica).

Za zadanie stawiał mu właśnie ponowne otwarcie człowieka na kontakt z głębszymi warstwami rzeczywistości, z „niesamowitością” obecną i możliwą do dostrzeżenia w świecie. Jak sam wyjaśniał, „nie trzeba zapominać, że obraz powinien zawsze być odbiciem głębokiego doznania i że głębokie doznanie znaczy – dziwne, dziwne zaś znaczy – mało znane i nieznane. Aby dzieło sztuki było naprawdę nieśmiertelne, konieczne jest, aby wykraczało poza ludzkie ograniczenia. W ten sposób upodobni się do marzenia sennego i umysłu dziecka” [1].

Uważamy przedmioty wokół nas za zwyczajne, ale człowiek w społeczeństwach archaicznych postrzegał je jako posiadające duszę, naładowane niezwykłymi mocami, zdolne wyłonić z siebie wszystko i któż wie co. W taki też sposób przedmioty ukazywał na swych obrazach Chirico.

Teraz łatwiej nam zrozumieć, dlaczego na początku XX wieku w europejskich sztukach plastycznych zaczęło narastać zainteresowanie sztuką społeczeństw archaicznych, formą jej dzieł, symboliczną i wyrażającą pierwotne doświadczenie egzystencjalne. Pisał na ten temat Arnold Toynbee: „Szanujący się dzisiejsi rzeźbiarze zachodni, którzy nie znaleźli stosownego dla siebie azylu w Bizancjum, obrócili wzrok na Benin; i to nie tylko w gliptycznej gałęzi sztuki świat zachodni, którego twórcze źródła najwyraźniej wysychają, szuka nowych inspiracji u barbarzyńców Afryki Zachodniej” [2].

Trzeba pamiętać, że sztuka społeczeństw tradycyjnych służyła rytuałom lub powstawała jako ich wytwór, miała charakter hieratyczny. Nawiązanie przez sztukę nowoczesną kontaktu z Tradycją poprzez odkrycie sztuki społeczeństw tradycyjnych musiało więc zaowocować przywróceniem dziełom sztuki ich funkcji sakralnej.

Warto też wczytać się w słowa, które w 1911 r. wypowiedział jeden z ojców malarstwa nowoczesnego, August Macke (1887-1914): „Nieuchwytne idee objawiają się pod postacią uchwytnych kształtów, uchwytnych dzięki naszym zmysłom, podobnie jak gwiazda, burza, kwiat – jako kształt. Forma jest dla nas tajemnicą, ponieważ jest wyrazem tajemniczych sił. Tylko dzięki niej przeczuwamy tajemnicze siły, »niewidzialnego boga«. Zmysły są dla nas pomostem łączącym nieuchwytne z uchwytnym. Kontemplować rośliny i zwierzęta to znaczy poczuć ich tajemnicę. Rozumieć mowę kształtów to być bliżej tajemnicy, żyć.” [3].

Przynajmniej niektórzy twórcy sztuki nowoczesnej doskonale pojęli zatem, iż istotą sztuki społeczeństw tradycyjnych był symbolizm, a funkcja symboliczna formy dzieł tej sztuki polegała na wyrażaniu czy ukazywaniu rzeczywistości przekraczającej naturalne widzenie – i starali się przywrócić sztuce w swoich własnych dziełach.

Do twórców takich niewątpliwie należał Constantin Brâncusi (1876-1957), o którym mówi się, że przemienił rzeźbiarstwo w XX wieku. Jego twórczość uważnie analizował Mircea Eliade (1907-1986), wielki badacz duchowości społeczeństw tradycyjnych. Najprościej będzie tu przytoczyć in extenso kilka uwag, które wynotował na jej temat w swoich dziennikach. Tłumaczą bowiem kwestię przejawiania się Tradycji w sztuce współczesnej znacznie lepiej i głębiej, niż zrobiłbym to sam, próbując streścić myśl autora.

Notatka z 10 lipca 1962 r.: „Człowiek prawie niepiśmienny, niemal półanalfabeta, który zrewolucjonizował sztukę współczesną! Wydaje się to niewiarygodne. A jednak, jeśli przyjąć mój punkt widzenia – mianowicie że Brâncusi był wieśniakiem, który zdołał zapomnieć to, czego nauczył się w szkole, i w ten sposób odnalazł duchowy świat neolitu – ta wyjątkowa twórczość znajduje wyjaśnienie. (…). Trzeba by kiedyś napisać artykuł o »kolumnie niebios« w folklorze rumuńskim i o koncepcjach megalitycznych, do jakich ona nawiązuje, a także o »Kolumnie nieskończonej« Brâncusiego. Ta w Tîrgu Jiu ma trzydzieści metrów wysokości. »Podtrzymuje niebo« – mówił Brâncusi. Jest więc axis mundi, filarem kosmicznym. Naprawdę chciałbym wiedzieć, jak doszedł do ponownego odkrycia tej megalitycznej koncepcji, która na Bałkanach zanikła już ponad dwa tysiące lat temu i przetrwała jedynie w folklorze religijnym.”

Notatka z 23 maja 1964 r.: „Chciałbym skorzystać z tej okazji, by bardziej szczegółowo i spójnie sformułować wnioski, do jakich doszedłem, rozmyślając nad zagadnieniem dalszej, acz zamaskowanej obecności sacrum w sztuce nowoczesnej. Oto Brâncuşi, odnajdujący sakralność w szorstkiej materii, zbliżający się do »pięknego« kamienia z emocją i czcią człowieka paleolitu; oto Chagall, poprzez swe osiołki i anioły wyznający tęsknotę za Rajem.”

Notatka bez daty z 1966 r.: „To przede wszystkim jego umiłowanie kamienia, materii twardej, nieprzenikliwej (metale należą do innej kategorii; metali – w formach nam znanych i przez nas wykorzystywanych – nie ma w przyrodzie, są one wytworami człowieka). Co prawda każdy rzeźbiarz kocha swe materiały, zwłaszcza zaś marmur. U Brâncuşiego jednak jest coś więcej: zbliża się on do kamienia z wrażliwością, a może nawet nabożną czcią człowieka prehistorycznego. (…). Czy nie można w jego woli przeistoczenia kamienia, zniesienia właściwej mu formy bytu (przede wszystkim ważkości), by pokazać nam, jak ulatuje on w górę (weźmy »Czarodziejskiego ptaka« [»Maiastra«]) – odgadnąć jakiejś archaicznej formy religijności, już od dawna nie istniejącej na naszym kontynencie? Problem najbardziej dramatyczny wiąże się jednak z »Kolumną nieskończoną«. Wiem doskonale, że twórca zrazu zamierzał wykonać ją ze stali. Wiem też, że jej model odnajdujemy w ludowej sztuce rumuńskiej, a mówiąc dokładniej, w strukturze drewnianych słupów podpierających i zdobiących chaty chłopskie. Mnie interesuje przede wszystkim sens, jaki sam Brâncuşi przypisywał »Kolumnie«. Otóż przyrównywał ją do kolumny niebieskiej, do filara kosmicznego, który podtrzymuje niebo, umożliwiając komunikację między Niebem a Ziemią. Jednym słowem, Brâncuşi uważał ją za axis mundi. Jest to koncepcja bardzo stara i rozpowszechniona. Ten zwłaszcza typ axis mundi mógłby być dziełem kultur megalitycznych (…).”

Notatka z 23 sierpnia 1970 r., relacja z wizyty w skansenie budownictwa historycznego Folk Museum w Oslo: „Otóż moja fascynacja tymi czcigodnymi świadkami cywilizacji drewna ma zgoła inne źródła. Przede wszystkim wiąże się ona z motywem odnajdywanym na każdym z węgłów tych domów, w miejscach zazębiania się belek; motyw ten miał lec u podstaw »Nieskończonej kolumny«. Jest to figura zapewne doskonale znana Brâncuşiemu, który często spotykał ją w Oltenii swego dzieciństwa, gdyż widać ją na drewnianych chłopskich domach. Zresztą widać ją również gdzie indziej, zwłaszcza w elemencie stanowiącym »filar domostwa«, sporządzanym z kloców ciosanych w kształt rombów. U Brâncuşiego jednak wspomnienie ustępuje miejsca twórczej wyobraźni, więc tenże motyw, uwolniony od funkcji konkretnych, odzyskuje swą pierwotną funkcję »filaru centralnego« i axis mundi. Ten banalny motyw, podobny do tylu innych i wspólny całej cywilizacji drewna, drzemał sobie w letargu od tysięcy lat, aż nagle magiczna różdżka geniusza wyrwała go z tej drętwoty, uszlachetniła i przekształciła” [4].

Innym badaczem duchowości tradycyjnej, który analizował to głębokie podglebie współczesnej sztuki był Carl Gustav Jung (1875-1961). Swą uwagę skupiał na nowoczesnym malarstwie, dostrzegając w nim przejawy nieusuwalnie wpisanej w człowieka tęsknoty za kontaktem z sacrum – z rzeczywistością, która „nie jest z tego świata” [5].

Przytoczone tutaj fakty i idee każą inaczej spojrzeć na „religię sztuki”, którą propagowali Stanisław Przybyszewski (1868-1927) i Zenon Przesmycki-Miriam (1861-1944) w epoce artystycznej Moderny, czy na „religię kultury”, którą w latach trzydziestych głosił Jan Emil Skiwski (1894-1956) – i uznać, że właśnie z perspektywy tradycjonalistycznej miały one głęboki sens.

Jeżeli bowiem sposoby widzenia rzeczywistości charakterystyczne dla społeczeństw tradycyjnych przetrwały nawet w sztuce nowoczesnej, to znaczy, że właśnie wtedy, kiedy tworzymy dzieła sztuki spontanicznie – wcale nie robimy tego spontanicznie, lecz coś większego działa przez nas. Uprawianie sztuki może więc także dla dzisiejszego człowieka stać się furtką do osiągnięcia pierwotnego doświadczenia duchowego, jakie było udziałem człowieka tradycyjnego.

Adam Danek

[1] Cyt. za: Krystyna Janicka, De Chirico. Malarstwo metafizyczne, Warszawa 1979, s. 2.

[2] Arnold Toynbee, Studium historii. Skrót dokonany przez D. C. Somervella, przeł. Józef Marzęcki, Warszawa 2000, s. 406.

[3] Cyt. za: Gabrielle Dufour-Kowalska, Caspar David Friedrich. U źródeł wyobrażeń romantycznych, przeł. Maria Rostworowska, Kraków 2005, s. 49.

[4] Mircea Eliade, Moje życie. Fragmenty dziennika 1941-1985, przeł. Ireneusz Kania, Warszawa 2001, s. 468-469, 523, 599, 657 (podkreślenia w oryginale).

[5] Carl Gustav Jung, UFO w malarstwie, [w:] tenże, Nowoczesny mit. O rzeczach widywanych na niebie, Kraków 1982, s. 205-244.

Myśl Polska, nr 35-36 (29.08-5.09.2021)
https://myslpolska.info

Utopia u władzy

Porządek dziejów polega niekiedy na tym, że ci głoszący różne doktryny politycznego realizmu; gdy w końcu zdobywają władzę – okazują niepraktyczną stronę swoich zapatrywań. Z kolei ideologiczne utopie bywają skrajnie realistyczne.

Najczęściej jednak idealizm w zderzeniu z nagą rzeczywistością musi się cofnąć, by na końcu przegrać. Są jednak władcy, aż do ostateczności konsekwentni.

Takim z pewnością był Pol – Pot, który wyznaczył sobie powrót do czasów agrarnych komun. Pomijając cenę jaką Kambodża zapłaciła za ów „idealizm”, krwawy eksperyment przerwali wietnamscy komuniści, najeżdżając ten sąsiedni kraj.

Z reguły jednak prawdziwe życie toczy się gdzieś pomiędzy skrajnościami. Taka jest złota reguła. Gdy więc Rosjanie kilkadziesiąt lat temu – jak ten czas szybko biegnie – rozwiązywali swoje radzieckie państwo, wyrzekając się tak zwanego marksizmu – leninizmu, wydawało się, że to jest ostateczny upadek fantazyjnych skłonności ludzkiej natury, bowiem przegrana doktryna miała wtedy bardzo złą opinię. Powstał jakby nowy świat.

Duch jest jednak niezwykle niespolegliwy i nigdy nie ustaje w wytwarzaniu zwodniczych myśli. Tak więc najpierw uwierzono, na jakiś czas, w zadeklarowany koniec dziejów. Na świecie miały więc ustać wszelkie ideologiczne waśnie, gospodarką zawładnie zdrowa zasada umiarkowanej konkurencji, zaś wszelkie geopolityczne konflikty ustaną.

Dość rychło okazało się jednak, że glob się wcale nie zmienił, a nawet chwilami stawał się mniej przewidywalny, a co zatem idzie niebezpieczniejszy. Bogaci są coraz bogatsi, a biedniejsi ubożeją. Wojny się mnożą, a ta niestabilność sprzyja odnowieniu trwałych geopolitycznych konstelacji i działania według odwiecznych zasad wróg – przyjaciel.

Zrozumiano, iż jest właściwie coraz gorzej i nie ma mowy nawet o względnym bezpieczeństwie. Właściwie już zdołaliśmy przyzwyczaić się do tych gorzkich wniosków. Ale na horyzoncie świata pokazała się kolejna skrajna koncepcja. Być może nawet najważniejsza spośród wszystkich dotychczasowych. Jest nią tak zwany turbokapitalizm.

Nowe objawienie na miarę raju na ziemi. Muszę w tym momencie zastrzec, że tylko co najwyżej w połowie daję wiarę demaskatorom owego projektu. Nie wierzę też w to, iż obecnie wirusowa epidemia została z wyrachowaniem z góry zaplanowana i jest z żelazną konsekwencją rozpowszechniania, gdyż umożliwia budowę tej nowej konstrukcji.

Wiem natomiast, że wiele ośrodków światowej sytuacji przygląda się temu z dużą uwagą i chce ją wykorzystać dla własnych celów, przede wszystkim politycznych, gospodarczych, ale też ideologicznych – budowy utopijnego świata. Tym razem bez wojen, chorób, ludzkich nieszczęść i wszelkich niedostatków.

Są to oczywiście ogromne urojenia i roszczenia różnych ludzi o planetarnych wpływach i realnie wielkich możliwościach. Wpisują się oni w stary podstawowy spór, będący prawdziwą osią historii, między Bogiem a Szatanem. Wystarczy zapoznać się z zapisem ewangelicznej sceny kuszenia Jezusa Chrystusa na pustyni. Nic nowego. Ci niebezpieczni wizjonerzy wyraźnie stanęli w szeregach owego Drugiego. Próbują nawet dowodzić jego hufcami.

Istotę sprawy można sprowadzić do uwagi, iż tym razem jest to batalia ostateczna, po której nie będzie już nigdy następnego razu…. Założenia turbokapitalizmu, jego banalne cele, diagnoza sytuacji, opis jej są tak absurdalne, że aż mrożą krew w żyłach. Powstaje pytanie, jak w ogóle coś tak nieprzyjaznego człowiekowi można wymyślić i jaką ludzkość za tę ekstrawagancję zapłaci cenę?

Jak zazwyczaj: będzie to wielka danina krwi i hekatomba cierpień. Ale kto temu zdoła zapobiec, skoro wszystkie istotne mechanizmy władzy są w rękach obłąkańców?

Antoni Koniuszewski
Myśl Polska, nr 35-36 (29.08-5.09.2021)
https://myslpolska.info

Mózg jest obiektem nieustającego ataku ...

Mózg jest obiektem nieustającego ataku, z czego ludzie nawet nie zdają sobie sprawy. Neuromarketing to najnowszy środek perswazji w arsenale wielkich koncernów, a zarazem realne zagrożenie dla osobistej wolności człowieka.


Czy można stymulować podświadomość tak, aby odbierała pozornie niezauważalne komunikaty, wytwarzając w umyśle poczucie jakiejś potrzeby lub konsumenckie nawyki? Specjaliści od neuromarketingu przekonują, że tak. Do ich zadań należy wykorzystanie narzędzi pomiarowych stosowanych w badaniach psychofizjologicznych w sposób mający wzmóc oddziaływanie reklamowych bodźców. Elektroencefalografia, elektromiografia, rezonans magnetyczny, chronometria kognitywna - wszystkie te technologie i narzędzia, wcześniej służące jedynie do naukowych badań, znajdują dziś zastosowanie w najszybciej rozwijającej się odmianie marketingu.

Jako pierwsze z technik neuro skorzystały giganty Procter & Gamble, Coca Cola, General Motors, Kodak i Nestle. Obecnie neuromarketing znajduje coraz szersze zastosowanie - pozwala przewidzieć powodzenie rynkowe produktu, zaplanować strategię jego wdrożenia na szeroką skalę, a także wpłynąć na decyzje i zachowania potencjalnych nabywców. Czy jest realnym zagrożeniem czy tylko wielką hucpą przemysłu reklamowego? Nawet jeśli trudno znaleźć odpowiedź na to pytanie, powinno się poddać je pod rozwagę. Skutki uboczne stosowania takich praktyk mogą stanowić poważne nadużycie wolności osobistej człowieka. Film "Neuromarketing. Mózg pod presją" analizuje nowe instrumenty wpływania na psychikę w konsumpcyjnym społeczeństwie. Twórcy tego frapującego dokumentu przemierzyli pół świata - odwiedzili Francję, Włochy, Wielką Brytanię i USA, aby sprawdzić do czego zdolny jest nieoczekiwany (i wątpliwy etycznie) sojusz biznesu z nauką. Jak sprzedaje się towar w erze informacji? Jak wabi się przeciętnego konsumenta? Co psychologia behawioralna i neurologia mogą mieć wspólnego z marketingiem? Wyjaśnienie tych zagadnień może być zaskakujące.

ZOMBIE - Manipulacje świadomością [FILM] - Direct Energy Weapon

ZOMBI - Manipulacje świadomością (43:01)
https://www.youtube.com/watch?v=QgtDT3gnCKE

Stworzenie w pełni sterowalnego człowieka.
Marzenia naukowców, dyktatorów i wojskowych. Radzieccy przywódcy marzyli o całkowitej kontroli nad umysłami swoich obywateli. W całkowitej tajemnicy powstał supertajny Instytutu Naukowo-Badawczego "Binar".

Na rozkaz KGB prowadzono w nim prace mające na celu stworzenie broni psychotropowej. "Binar" wyprodukował urządzenie "Aura-015TM", oddziaływujące na biopole człowieka. W jednym z raportów KGB z lat 80-tych mówi się, że opanowano już w ZSRR "produkcję" zombi - czyli w pełni sterowalnego człowieka.

Badania w tej dziedzinie zaczęto w Związku Radzieckim już w latach 50-tych w celu kształcenia agentów i dyplomatów. Radzieccy naukowcy zaczęli prowadzić prace mające na celu stworzenie aparatury służącej do i zdalnego sterowania psychiką. Zgodnie z tajnym rozporządzeniem KC KPZR, skonstruowano aparaturę, która przy wprowadzeniu na orbitę wokółziemską mogła korygować zachowanie ludzi na określonych obszarach kuli ziemskiej. Na te cele wydatkowano milionowe sumy.

Po rozpadzie Związku Radzieckiego rozpoczęła się aktywna wyprzedaż technologii umożliwiających stworzenie zombi.

Mimo tego z roku na rok rośnie liczba Rosjan, którzy utrzymują, że są zamieniani w zombi. Tworzą własne związki, komitety i partie. Oficjalnie uważani są za szaleńców, nikt jednak nie zna prawdy.

Prezentowany materiał pochodzi z 1999 roku.

Dużo trockistów uciekło

Dużo trockistów uciekło przed stalinowskimi czystkami w latach 1930-tych do USA,gdzie ich potomstwo zaczęło piąć się do góry w amerykańskich strukturach, opanowując rząd federalny, szkolnictwo wyższe i rzecz jasna instytucje finansowe. Ten trockistowski układ Trump nazwał „Deep State”, więc został usunięty. Dla trockistów ludność amerykańska to zwykli goje, istniejący po to, by dostarczać żołnierzy i środków finansowych Do 0 trockistowskiej mrzonki opanowania świata, czyli w nowomowie „szerzenia demokracji” : Dużo trockistów uciekło przed stalinowskimi czystkami w latach 1930-tych do USA,gdzie ich potomstwo zaczęło piąć się do góry w amerykańskich strukturach, opanowując rząd federalny, szkolnictwo wyższe i rzecz jasna instytucje finansowe. Ten trockistowski układ Trump nazwał „Deep State”, więc został usunięty. Dla trockistów ludność amerykańska to zwykli goje, istniejący po to, by dostarczać żołnierzy i środków finansowych do trockistowskiej mrzonki opanowania świata, czyli w nowomowie „szerzenia demokracji”.⁰}p

poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Wirus stalinizmu z covidem pod rękę



W niedawnym artykule Financial Times martwi się o przyszłość Hongkongu
>https://www.ft.com/content/3c6bf58a-3291-4760-84a5-d9eb2cb5fd30
informując że zagraniczne firmy grożą opuszczeniem Hongkongu z powodu niekończącego się covidowego terroru.

Wysoki rangą urzędnik w Hongkongu przyznał, że rygorystyczny system kwarantanny i ruchu w mieście spowodował „trudnosci” dla międzynarodowych firm.

Edward Yau, sekretarz ds. handlu i rozwoju gospodarczego Hongkongu, przeprowadził rozmowy z przedstawicielami lokalnej społeczności biznesowej po tym, jak rząd nagle zmienił plany złagodzenia ograniczeń w podróżowaniu w tym miesiącu.

Po zaanonsowaniu, że w czerwcu znacznie złagodzi większość ograniczeń w podróżowaniu, Hongkong zmienił swoją decyzję w zeszłym tygodniu, wydłużając w większości przypadków czas, jaki podróżni muszą spędzić na kwarantannie z jednego do trzech tygodni. Zwrot ten spowodował chaos dla podróżnych oraz brak wyznaczonych kwarantanny pokoi hotelowych dla osób wjeżdżających do miasta.

Grupy biznesowe twierdziły, że utrzymanie wspomnianych obostrzeń, w połączeniu z rosnącą niepewnością co do tego, kiedy zasady kwarantanny zostaną złagodzone, skłonił niektóre firmy do rozważenia relokacji.
„Nie jest tajemnicą ani niespodzianką, że firmy cierpią z powodu ograniczeń dotyczących podróżowania w erze covida zarówno lokalnie, jak i regionalnie”, powiedział Yau gazecie Financial Times. Rząd Hongkongu otrzymuje „nieustanne monity [od firm] oraz bardzo ostre prośby o ponowne rozpatrzenie sprawy”.

Podczas jednego ze spotkań szef dużej europejskiej firmy z regionu Azji i Pacyfiku, która ma swoją regionalną siedzibę w Hongkongu, ostrzegł Yau, że według jednej z zaangażowanych osób przeniesie znaczną część swojej działalności do Singapuru.

Europejska Izba Handlowa (EuroCham), jedna z największych grup lobbystów biznesowych na tym terytorium, opublikowała w zeszłym tygodniu bezprecedensowy list ostrzegający namiestnika Hongkongu Carrie Lam, że ścisłe zasady kwarantanny zagrażają jego statusowi międzynarodowego centrum finansowego. EuroCham powiedział, że nowo zaostrzone przepisy miasta dotyczące kwarantanny mogą skłonić „wielu w społeczności międzynarodowej do rozważenia, czy chcą pozostać w nieskończoność uwięzionymi w Hongkongu.”

List otwarty oznaczony jako eskalacja napięć między rządem a biznesem w Hongkongu, gdzie częste podróże praktycznie zatrzymały się na ponad rok. Gniew został dodatkowo podsycony, gdy okazało się, że aktorka Nicole Kidman została zwolniona z kwarantanny.

Frederik Gollob, przewodniczący EuroCham, powiedział: „Mamy do czynienia z tym statusem, w którym nie możemy swobodnie prowadzić naszej działalności w Hongkongu z powodu kilku zakłóceń i trwa to już od dwóch lat. Teraz jesteśmy w punkcie, w którym wiele firm rozważa lub faktycznie przenosi funkcje”.

Yau powiedział, że Hongkong potraktował skargi „bardzo poważnie”. Bronił jednak polityki, mówiąc, że „głównym celem” miasta było zrównoważenie ochrony zdrowia z ponownym otwarciem na podróże zagraniczne. „Jesteśmy bardzo bezpiecznym miastem pod względem powstrzymywania covida” – powiedział.

Hongkong odnotował około 12,000 zachorowań i tylko 212 przypadków śmierci od koronawirusa od początku pandemii w populacji 7,5 około mln. Jednak niskie wyszczepienie wśród osób starszych i strategia „zero-Covid” którego celem jest otwarcie granicy z Chinami kontynentalnymi zwiększyły obawy, że ponowne otwarcie zostanie opóźnione.

Z drugiej strony, rywalizujący azjatycki ośrodek finansowy Singapur przedstawił plany ostrożnego wznowienia podróży zagranicznych od przyszłego miesiąca, w tym korytarza bez kwarantanny z Niemcami.

Wysoki rangą urzędnik branży bankowej, przemawiając anonimowo, powiedział: „Będzie to bardzo trudne dla Hongkongu jako międzynarodowego centrum finansowego, jeśli [inne] granice pozostaną zamknięte przez sześć do dziewięciu miesięcy”.

Odpływ netto z Hongkongu to prawie 90,000 osób w ciągu ostatniego roku, najwyższy wskaźnik od wybuchu epidemii Sars w 2003 roku. Prywatne kluby członkowskie, które są popularne wśród emigrantów, takie jak American Club, odnotowały skrócenie list oczekujących z około dwóch lat do mniej niż miesiąca z powodu opisanych problemów.

American Club, którego członkostwo kosztuje około 60,000 dolarów, przygotowuje się do ponownego skrócenia list oczekujących, jeśli nastąpi dalszy eksodus członków.

Ignacy Nowopolski

https://drnowopolskiblog.neon24.pl

Czy państwa z liberalną demokracją posiadają armie mogące prowadzić wojnę?



Z pozoru, tak postawione pytanie, wydaje się dziwne, gdyż jak wiadomo, państwa gdzie panuje liberalna demokracja posiadają siły zbrojne, a jedno z nich, czyli USA, jest uważane za najpotężniejszą militarną potęgę świata.

Tym niemniej jednak, gdy popatrzymy na efekty użycia przez USA sił zbrojnych, to łatwo dojdziemy do wniosku, że coś tam nie funkcjonuje jak należy i właściwie trudno wskazać jakąś wygraną, w ostatnich dziesięcioleciach, przez to państwo, wojnę.

Ktoś mógłby się tu obruszyć i przytoczyć za przykład ewidentnego zwycięstwa USA tzw. pierwszą wojnę w Zatoce, w roku 1991.

Jeśli za cel tej wojny uznamy usunięcie sił Saddama Husajna z Kuwejtu to faktycznie było to zwycięstwo, choć osiągnięte w warunkach dużej przewagi liczebnej, i to zarówno w sile żywej jak i pod względem wyposażenia bojowego. Jeśli jednak spojrzymy na sprawę szerzej, uwzględniając także efekt późniejszych działań sił USA w Iraku, to okaże się, że trudno jednak konfrontację USA z Irakiem uznać za zwycięską, skoro w dziesięć lat potem USA i kilku sojuszników dokonały ponownej inwazji na ten kraj, i po szybkim jego opanowaniu doszło tam do powszechnego powstania przeciwko siłom inwazyjnym w wyniku czego, w roku 2007, USA wycofały stamtąd swoje siły zbrojne, czego następstwem było opanowanie znacznej części jego terytoriom przez ISIS, którego pokonanie, z kolei, było możliwe tylko dzięki interwencji Iranu i szyickich milicji także związanych z Iranem.

Patrząc zatem na całość, także działania w Iraku należy uznać za porażkę USA, gdyż coraz większe wpływy rozciąga tam Iran, a USA postanowiły całkowicie się wycofać z tego kraju.

O ostatnim wielkim blamażu USA w Afganistanie napisano już wystarczająco dużo i raczej nie da się tych działań przedstawić inaczej niż jako upokarzającą klęskę USA. Zastanówmy się głębiej jak była faktyczna przyczyna tych wszystkich porażek sił USA, gdyż przecież w każdym z tych starć, siły te dysponowały istotną przewagą liczebną i przygniatającą technologiczną, a jednak przyszło im poznać gorycz porażki. Wynika stąd, że przyczyny przegranej musiały być inne niż czysto wojskowy rachunek zaangażowanych sił i środków. Nie ilość wojska i możliwości broni zadecydowały o wyniku tych starć, a zupełnie coś innego, czego do tej pory nie uwzględniano.

Chodzić tu może o motywację, zdecydowanie i gotowość ponoszenia najwyższej ofiary przez bojowników po obu stronach. A te cechy były zdecydowanie różne i wynikało to z przynależności sił obu stron do różnych cywilizacji, które odmiennie uformowały i motywowały swoich żołnierzy. We współczesnych zachodnim liberalizmie, nastawionym głównie na zaspokajanie indywidualnych aspiracji, za wartość najwyższą każdy uważa własne życie, które ma się jedno i jego utrata jest końcem wszystkiego. Z tego wynika dalej, że faktycznie w krajach Zachodu, gdzie dominuje liberalne podejście, istnienie armii rozumianej jako zbiór ludzi gotowych do walki z narażeniem własnego życia jest, w dalszej perspektywie, niemożliwe.

Pierwszy raz to do mnie dotarło w dniu 11 września 2001 roku. Pę opołudnie tego dnia spędziłem w samochodzie i cały czas słuchałem radia, gdzie pojawiały się najróżniejsze komentarze i oceny tego co się stało w USA podczas ataku na wieże World Trade Center. Jeden fragment audycji pamiętam do dziś. Otóż na antenę weszła dziennikarka radia w Szczecinie i nadawała relację z przed koszar jakiejś jednostki tamtejszej 12 Dywizji. Mocno zaaferowanym głosem wołała: – Czy nasi żołnierze są tu bezpieczni? – Kto zapewni im bezpieczeństwo w obliczu możliwych ataków terrorystów?

A mnie uderzyła absurdalność tego co usłyszałem. Przecież, jak sądziłem, właśnie po to mamy wojsko, by ono nam zapewniło bezpieczeństwo, a nie my mamy się martwić o bezpieczeństwo żołnierzy. Jeśli tak to ma być, to najlepiej zlikwidujmy armię, a nie będziemy mieć przynajmniej kłopotu z zapewnianiem jej bezpieczeństwa.

Te dziwne słowa dziennikarki złożyłem na karb jej podniecenia wynikłego z sytuacji, ale też dobrze je zapamiętałem, gdyż te jej całkowite odwrócenie i faktyczne zanegowanie roli wojska, było dla mnie dużym szokiem.

Od tego momentu upłynęło prawie 20 lat i obecnie całkiem podobnie, jak wspomniana dziennikarka, wyraził się prezydent USA Joe Biden. Na konferencji prasowej, wyjaśniając konieczność wycofania żołnierzy z Afganistanu, jako podstawową kwestię wskazał zagrożenie bezpieczeństwa tychże amerykańskich żołnierzy: „każdy dzień operacji przynosi dodatkowe ryzyko dla naszych wojsk” (Each day of operations brings added risk to our troops). W rezultacie takiego podejścia, wycofano oddziały amerykańskie, a pozostały tam nadal jeszcze tysiące obywateli USA oraz posiadaczy zielonej karty (rezydentów USA).

Czyli bardziej zadbano o bezpieczeństwo żołnierzy USA, niż znajdujących się tam amerykańskich cywili. Po tym wszystkim, dziś także i mieszkańcy USA mogą sobie zadać pytanie: Do czego są nam potrzebne takie siły zbrojne?

Skoro zaś bezpieczeństwo żołnierzy amerykańskich ma priorytet nawet wobec bezpieczeństwa obywateli USA, to na co mogą liczyć inne państwa, sojusznicy USA, którzy wierzą, że Ameryka zapewni im bezpieczeństwo, nawet za cenę poświęcania własnych żołnierzy. Wobec tego co zobaczyliśmy w Afganistanie, takie rachuby mogą być mocno nieuzasadnione. Prezydent Biden, odwiedzając żołnierzy amerykańskich w Europie, powiedział im, że głównym zagrożeniem dla USA są dziś zmiany klimatyczne. Z drugiej strony, jest faktem, że siły Pentagonu emitują więcej dwutlenku węgla niż cała Portugalia, czy Szwecja. Wynika z tego, że najlepszą metodą by zwiększyć, tak rozumiane, bezpieczeństwo USA byłoby zlikwidować jej siły zbrojne. Czyż nie tak?

Gdy USA poniosły porażkę w Wietnamie, gdzie straciło życie 58 tys. ich żołnierzy, a prawie 200 tys. zostało rannych, to zadecydowano o zlikwidowaniu poboru i wprowadzaniu służby ochotniczej, co miało zapewnić to, że w wojsku będą służyć jedynie ludzie gotowi, bez zastrzeżeń, do narażania własnego życia. Te rachuby, przyjęte na początku za rzecz oczywistą, okazały się całkowicie płonne i obecni żołnierze jeszcze mniej chyba są skłonni do ponoszenia ryzyka. Zwyczajnie, liberalne społeczeństwo nie jest w stanie dostarczyć ludzi, którzy są gotowi ryzykować własnym życiem, chyba że w celach przestępczych, mających na celu szybkie się wzbogacenie.

Podam taki przykład sprzed roku. Siły morskie USA utrzymują zawsze, poza własnymi wodami, dwa lotniskowce gotowe do natychmiastowego działania. Na wskutek indolencji kapitana Bretta Croziera, dowódcy jednego z tych lotniskowców, okręt ten zawinął na kilka dni do wietnamskiego portu, a jakiś marynarz, z tych którym zezwolono zejść na ląd, musiał zarazić się koronawirusem. Gdy liczba chorych osiągnęła kilkadziesiąt osób, na ponad 4000 załogi, kapitan Crozier zaczął wysyłać pisma i memoriały, by dla „ratowania” marynarzy okręt wycofać ze służby a załogę przenieść na ląd. Przypominam, że chodziło o połowę operacyjnych sił marynarki USA.

Takie jego zachowanie spowodowało irytację zwierzchnika całej US Navy, Thomasa Modly, który pozbawił Croziera dowództwa, stwierdzając przy tym, że jest on „zbyt naiwny, lub zbyt głupi, by dowodzić lotniskowcem”. I nie o to chodzi, czy wyżsi oficerowie US Navy to głupcy lub naiwniacy, choć wiele zdarzeń wskazywałoby, że coś może być na rzeczy, ale o zachowanie załogi tego lotniskowca w momencie, gdy ich dotychczasowy dowódca opuszczał okręt. Miało tam miejsce coś w rodzaju wiecu, którego uczestnicy gromko oklaskiwali i zachęcali Croziera.

Te sceny, które można obejrzeć na YouTube, mogą pokazywać, że ci ludzie, to już nie była załoga okrętu wojennego, a bardziej jakiś tłum znajdujący się na skraju buntu. Tę sytuację można śmiało porównać z tym co działo się we flocie Imperium Rosyjskiego podczas rewolucji 1905 roku, czy bardziej jeszcze w 1917 roku. To są wszystko smutne obrazki dla kogoś przekonanego o potędze sił zbrojnych Ameryki. Tam gdzie kończy się dyscyplina, tam kończy się armia.

Nie jest żadną przesadą twierdzenie, że siły zbrojne są produktem kraju, który je powołał; są one zwierciadłem jego stanu, możliwości, wartości uznawanych tam za ważne i pokazują też stan morale tego kraju. Niedawno wiele komentarzy w sieci wzbudziło porównanie trzech spotów rekrutacyjnych do sił zbrojnych trzech różnych państw: Chin, Rosji i USA. Dwa pierwsze utrzymane są w podobnym tonie i opierają się na afirmacji męskiej siły, zdecydowania, gotowości do poświęcenia. Zupełnie odmienny jest spot amerykański. Jest to kreskówka (widać nie znaleziono aktorów mogących wiarygodnie to przedstawić) opowiadająca o młodej postaci (chyba kobiecie?) wychowanej przez dwie lesbijki, która wstępuje do armii USA, by bronić swoich postępowych przekonań.

Z czymś takim mamy dziś do czynienie w wielu krajach Zachodu. Dla przykładu, w Szwecji głównodowodzący sił zbrojnych wziął udział w paradzie gejowskiej dumy, zaś na oficjalnym portalu sił zbrojnych przedstawiono dwie postacie w mundurach z tęczowym kamuflażem na twarzach oraz z hasłem: „Opowiadamy się za wartościami, których mamy bronić” ( We stand up for the values we are tasked with defending). Obrona tego rodzaju wartości jest dziś głównym zadaniem armii krajów liberalnych. Nawet w Wielkiej Brytanii, władze wojskowe uważają, że patriotyzm to rodzaj „ekstremizmu” i należy go zwalczać. Afganistan pokazał, że armia oparta o tego rodzaju demoliberalną ideologię nie jest w stanie sobie poradzić nawet ze słabo uzbrojoną i niezbyt liczną partyzantką.

Na koniec zaś, aby pokazać, że moje wątpliwości, co do wartości armii krajów liberalnych, nie są odbiciem jakichś subiektywnych odczuć czy uprzedzeń, chciałbym przytoczyć opinię szefa Sztabu Generalnego Francji gen. François Lecointre, który, podczas konferencji na Sorbonie, podsumowując dłuższy wywód na temat tego czym powinna być armia, że powinna składać się ludzi gotowych poświęcać swoje życia i odbierać je wrogowi, stwierdził: „Nasz wielki europejski partner RFN nie ma już armii. Powodów jest wiele, ale Niemcy nie mają już armii”.

A przecież wszyscy wiedzą, że Niemcy mają strukturę zatrudniającą prawie 200 tys. ludzi, całkiem nieźle uzbrojonych, ale ona nie spełnia, określonych przez generała Lecointre, podstawowych warunków, by nazwać ją armią.

I to się chyba tyczy większości podobnych struktur w innych krajach Zachodu. Tych zaś, co chcieliby pomniejszać znaczenie opinii generała Lecointre, chciałbym przypomnieć, że on akurat dobrze wie czym jest wojna i kto jest w stanie ją prowadzić. Jako dowódca kompanii, podczas wojny w Bośni, prowadził zwycięski atak na most w Vrbanja, zakończony, w ostatniej fazie, szarżą na bagnety. Jego, w odróżnieniu od tłumu wiecujących na amerykańskim lotniskowcu USS Theodore Roosevelt, na pewno można nazwać żołnierzem.

Warto się nad tym wszystkim zastanowić i także zadać sobie pytanie: czy my mamy armię?

Stanisław Lewicki
https://konserwatyzm.pl/

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...