środa, 29 września 2021

Wilki, owce i ludzie



Dwie owce leżały 30 metrów od siebie. Obok wywleczone przez drapieżniki wnętrzności. Trzecia uratowała się tylko dlatego, że w śmiertelnym przerażeniu przedostała się do zagrody dla drobiu. Wszystko to wydarzyło się zaledwie kilkadziesiąt metrów od domu i tuż obok budy Wolfiego, owczarka podhalańskiego.

Dora uspokoiła przerażoną owcę, a sama ruszyła szukać miejsca, którędy przedostały się wilki. Było to drugiego września o 6.30. Po chwili znalazła wykonany przez wilki podkop.

Pastwiska ogrodzone są prawie dwumetrowym zewnętrznym płotem oraz dwoma kolejnymi, dzielącymi pastwisko główne na kwatery. Dodatkowo, dołem, na wysokości dwudziestu centymetrów od ziemi znajduje się pastuch elektryczny. Pies, którego Dora dostała od fundacji WWF Polska miał gwarantować skuteczną ochronę przed wilkami. Mieszkał wyłącznie na zewnątrz i miał dostęp do pastwisk.

Dora Mross urodziła się w Przybyłowie, wówczas Duenhoeffen w 1936 roku. Przez wioskę płynął strumyk, który wpadał do Zalewu Wiślanego. Wyznaczał granice pomiędzy Prusami Zachodnimi i Wschodnimi. Rodzice Dory byli rolnikami. W 1945 roku jak wszyscy inni mieszkańcy Duenhoefen zostali przymusowo przesiedleni za granicę na Odrze. Jednak Dora wróciła tu po wielu latach. Najpierw, w 1974 roku, by odwiedzić rodzinny dom a potem już na stałe. Z mężem, także przesiedleńcem z Sehnsburga, dzisiaj Mrągowa i z owcami rasy skudd, niegdyś bardzo rozpowszechnionej w Prusach.

Jak to się stało? Po ludzku. Państwo Machnikowscy mieszkający w rodzinnym domu Dory od powojnia rozumieli jej tęsknotę za starą ojczyzną. Po latach zaproponowali by wykupiła gospodarstwo, które miało zostać zlicytowane z powodu długów.

Dora z mężem przemieszkali tu kilkanaście lat. Wyremontowali dom i budynki gospodarcze, szczepili stare jabłonie by nadal rodziły jabłka. Zaprzyjaźnili się z mieszkańcami Przybyłowa. Kurt mówił dobrze po polsku a Dora też zjednała sobie sympatię sąsiadów.

Wysokimi płotami pogrodzili pastwiska i wypuścili na nie owce przywiezione z Niemiec.

To ciekawa historia. Na jednym ze spotkań wschodniopruskich przesiedleńców poznali starszego pana, który skupował owce rasy skudd, rozproszone po całych Niemczech by odtworzyć rasę odpornych owiec hodowanych dawnej w Prusach.

Gdy zapadła już decyzja o wyprowadzce Dory i Kurta do Przybyłowa okazało się, że stado skudów szuka nowego domu. Starszy pan idzie na emeryturę, a uczelnia nie chce zajmować się zwierzętami. Tak i one trafiły do starej ojczyzny.

Kurt, mąż Dory zmarł w 2010 roku. Dora została sama. Ludzie ją lubią i szanują. Została honorowym obywatelem Tolkmicka. Dora choć ma już 85 lat porusza się samodzielnie, a umysł i pamięć ma wyjątkowo sprawne.

Dora zgłosiła szkodę do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Już kilka razy zdarzyło się, że wilki napadły na jej owce. Ostatnio w kwietniu tego roku. Jednak o ile wcześniej komisja określająca straty za każdym razem przyznawała jej odszkodowanie, w tym roku było inaczej. Choć pastwiska zabezpieczone są tak jak wcześniej, tym razem komisja orzekła, że owce znajdowały się „bez bezpośredniego nadzoru”. Atak, jak orzekła komisja nastąpił pomiędzy godziną 2 a 6 rano. Wschód słońca tego dnia miał miejsce o godzinie 6.08. Gdyby atak nastąpił o godzinie 6.08 odszkodowanie zostało by przyznane bo wtedy nastąpiłby w ciągu dnia. Przy czym owce znajdowały się na tzw. „nocnym pastwisku”. Specjalnie zabezpieczonym i znajdującym się w odległości zaledwie kilkunastu metrów od domu. Tym razem zginęły dwie owce.

W kwietniu wilki zagryzły lub poraniły 19 sztuk.

Kilka dni później pojawiła się komisja. Oszacowała straty. Wysłała rachunek do zapłacenia: ponad 450 zł. Weterynarzowi Dora zapłaciła 150 zł. Jedna owca warta jest kilkaset złotych więc strata 19 sztuk to kilka tysięcy złotych.

Z pisma RDOŚ Dora dowiedziała się, że nie otrzyma odszkodowania. Chyba, że wywalczy je sobie w sądzie. Wtedy jednak do dotychczas poniesionej straty musi dorzucić kilka tysięcy złotych, by opłacić prawnika.

Szkód dokonały z całą pewnością wilki będące w Polsce pod całkowitą ochroną państwa. Rolnik niestety nie jest przez państwo chroniony. I to on właśnie musi płacić za „utrzymanie” wilka. Tym bardziej, że do wilka nie tylko nie wolno strzelać. Nie wolno go też odstraszać.

4 września wilki znowu zaatakowały. Tym, razem zagryzły cztery owce. Dora załamała się. Anna Surowiec, sąsiadka, której konie tej samej nocy uciekły z pastwiska nie ma wątpliwości, że wilki próbowały zaatakować także jej zwierzęta. Koń jednak jest szybki i skoczny. Zwierzęta uciekły z zagrody i dopiero nazajutrz udało się je odszukać. Na szczęście wszystkie przeżyły.

Anna umieściła informacje o tym co się stało w Internecie. W odpowiedzi otrzymała wiele sygnałów o podobnych zdarzeniach w okolicy. Wygląda na to, że nikt już nie panuje nad problemem wilków w województwie warmińsko-mazurskim. Poszkodowanych są dziesiątki i tylko z rzadka udaje się im otrzymać odszkodowanie. Nie ma również reakcji Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Olsztynie, choćby w postaci współfinansowania budowy skutecznych ogrodzeń, zakładania fladr itp.

W Urzędzie Gminy w Tolkmicku poradzono Dorze by napisała do ministerstwa wniosek o wyrażenie zgody na odstraszanie wilków. Ile owiec zostanie zagryzionych zanim Dora otrzyma odpowiedź? Komisja z RDOŚ przyjedzie do Przybyłowa lada dzień, lecz Dora ma wątpliwości, czy otrzyma odszkodowanie.

Dlaczego nie przyznaje się odszkodowań rolnikom ponoszącym szkody na skutek ataków zwierząt będących pod całkowitą ochroną państwa? Czy ktoś panuje nad tym, ile wilków może „utrzymać” dany ekosystem? Czy to nie jest oczywiste, że wilk jako inteligentne zwierzę wybierze zawsze łatwiejszy łup „hodowlany” a nie zwierzę żyjące na wolności? Co chcą osiągnąć urzędnicy RDOŚ odmawiający odszkodowań? Dlaczego nie wolno odstraszać wilków na terenie własnej posesji i pastwiska?

Obawiam się, że do Przybyłowa szybciej niż odpowiedź ze strony Ministerstwa Ochrony Środowiska czy Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska znowu przyjdzie wilk.

Izabella Brodacka Falzmann
https://naszeblogi.pl/

wtorek, 28 września 2021

Jak feniks z popiołów



Dzieje Okręgu Śląskiego Armii Krajowej dowodzą, że życie potrafi pisać scenariusze, o jakich filmowcom się nie śniło…

Żeby zrozumieć dzieje Okręgu Śląskiego Armii Krajowej, trzeba sobie uświadomić, że Górny Śląsk był terenem szczególnie trudnym do prowadzenia działalności konspiracyjnej. Drogi Polski i Śląska rozeszły się w wieku XIV i od tej pory biegły one odrębnymi torami. Od roku 1526 Śląsk pod względem politycznym był częścią świata niemieckiego, co oczywiście nie pozostało bez wpływu na panujące tu stosunki społeczne. Przez setki lat napływali tu osadnicy z różnych regionów Niemiec, których potomkowie traktowali śląską ziemię jak swoją ojcowiznę.

Społeczności polska i niemiecka nie żyły w hermetycznie zamkniętych na siebie gettach. Wręcz przeciwnie. Stykały się one, a nierzadko przenikały. Polacy i Niemcy byli sąsiadami, chodzili do tej samej szkoły, do tego samego kościoła, pracowali w tym samych zakładach pracy, nierzadko na sąsiednich stanowiskach. Na to wszystko nakładała się administracyjna germanizacja.

To wszystko sprawiało, że jedni o drugich sporo wiedzieli i trudno było zachować tajemnicę organizacyjną, która wszak jest fundamentem pracy konspiracyjnej. Dodajmy, że śląscy Niemcy donoszenie na swoich polskich sąsiadów do niemieckich organów administracji i policji traktowali w kategoriach patriotycznego obowiązku.

Zresztą miejscowa administracja i policja, inaczej niż to miało miejsce w innych regionach Polski, nie składała się w większości z ludzi przybyłych z głębi Niemiec, a co za tym idzie – nie znających miejscowych uwarunkowań. Tutaj administracja i policja, w tym także tajna policja – gestapo, w lwiej części składały się z ludzi miejscowych, którzy dobrze wiedzieli, czego po kim można się spodziewać, znali lokalne uwarunkowania, wiedzieli, co w trawie piszczy. Jeśli dodamy, że od pierwszych dni niemieckiej okupacji gestapo zasypywane było donosami, to nie możemy się dziwić, że co raz dochodziło tu do potężnych wsyp, do których przyczyniali się też konfidenci, którzy penetrowali struktury konspiracyjne.

Pomimo tak trudnych warunków, konspiracja przybrała tu charakter wręcz masowy. Struktury konspiracyjne były na Śląsku liczniejsze aniżeli w innych regionach kraju, gdzie warunki do prowadzenia działalności konspiracyjnej były bez porównania korzystniejsze. Dość powiedzieć, że jesienią 1940 roku zorganizowanych było tu ok. 20 tysięcy ludzi, to jest trzy razy więcej niż w Warszawie. Niestety, na przełomie 1940/41 r. nastąpiła seria celnych uderzeń gestapo, które w sumie objęły prawie tysiąc osób. Niemal cały aparat dowodzenia wyższego i średniego szczebla został zniszczony, zdezorganizowana została sieć łączności. Poszczególne komórki organizacyjne utraciły ze sobą kontakt…

W tej sytuacji Komenda Główna podjęła decyzję o reorganizacji Okręgu Śląskiego, który połączono z Podokręgiem Zagłębie, funkcjonującym dotąd niezależnie i podporządkowanym bezpośrednio Komendzie Obszaru Krakowskiego. Efekty pracy organizacyjnej były imponujące i w stosunkowo krótkim czasie Okręg Śląski ZWZ / AK stanął na nogi. Ale na przełomie lata i jesieni 1941 roku spadł nań kolejny potężny cios. W ręce gestapo wpadł komendant Inspektoratu Katowice, a niedługo potem nastąpiły aresztowania na terenie dzisiejszej Rudy Śląskiej, na terenie dzisiejszych Piekar Śląskich oraz powiatu tarnogórskiego. Objęły one w sumie kilkaset osób.

Prawdziwa katastrofa nastąpiła jednak w połowie 1942 roku, kiedy to Okręg Śląski AK został wskutek aresztowań kompletnie rozbity. I znów wszystko trzeba było odbudowywać niemal od początku, odtwarzając sztaby i kontakty z grupami, które potraciły ze sobą łączność. I znów niczym Feniks z popiołów zdołał się odrodzić…

Rozwoju organizacyjnego Armii Krajowej w Okręgu Śląskim nie zdołały zahamować kolejne fale aresztowań. Wspomnijmy tu w szczególności aresztowania, które miały miejsce na Śląsku Cieszyńskim, a które zaczęły się w marcu 1943 roku. Podokręg Cieszyn został czasowo zdezorganizowany i trzeba go było odbudowywać. Z kolei w następstwie aresztowań, które miały miejsce w połowie 1943 roku rozbity został Inspektorat Opolski, który po tych ciosach już się nie odrodził i został rozwiązany. Mimo to szeregi AK wciąż rosły.

W świetle Meldunku Organizacyjnego Nr 240 KG AK z dnia 1 marca 1944 roku Okręg Śląski Armii Krajowej miał mieć wówczas zorganizowane 862 plutony pełne i 117 plutonów szkieletowych. Licząc średnio po 50 żołnierzy w plutonie pełnym i po 25 w plutonie szkieletowym, otrzymujemy wynik 46.000 żołnierzy. Do tego musimy dodać dowództwa od kompanii i placówki wzwyż, a także służby. Nawet uwzględniając to, iż wiele plutonów miało stany niższe od podanych (aczkolwiek – co też należy uwzględnić – nie brakowało plutonów sporo większych), to i tak śmiało możemy przyjąć, że stan Okręgu Śląskiego AK w tym okresie to nie mniej jak 45 tysięcy żołnierzy. W tym było – jak wynika z przywołanego Meldunku Organizacyjnego Nr 240 KG AK – 253 oficerów, 153 podchorążych i 5.895 podoficerów. Była to więc siła ogromna.

Według komendanta Inspektoratu Bielskiego, kpt. Antoniego Cichego – Morawskiego – „Rocha”, po zakończeniu akcji scaleniowej Inspektorat liczył 6,8 tys. żołnierzy. Siły Inspektoratu Rybnik (bez Podinspektoratu Cieszyn) szacować możemy na ok., 6 – 7 tys. żołnierzy (w tym ok. 2,5 tys. w Obwodzie Zewnętrznym Raciborsko – Kozielskim), a Podinspektoratu Cieszyn (później Inspektoratu) – na ok. 3 – 4 tysiące. Inspektorat Tarnowskie Góry to ok. 7 – 9 tys. ludzi (nie licząc „Grupy Panew”, czyli Obwodu Zewnętrznego Kluczbork, który liczył ok. 1,8 tys. żołnierzy i który miał mu zostać podporządkowany w okresie powstania powszechnego lub „Burzy”), a Inspektorat Sosnowiec – ok. 11 – 12 tysięcy. Inspektorat Katowice u progu wiosny 1944 roku przedstawiał sobą siłę zbliżoną do Inspektoratu Sosnowiec, jednakże został mocno pokiereszowany za sprawą skutecznej prowokacji gestapo.

Podstawowym zadaniem, do którego przez cały okres niemieckiej okupacji sposobiła się Armia Krajowa, było podjęcie w odpowiedniej ku temu chwili walki powstańczej w ramach powstania powszechnego. Nie inaczej rzecz się miała z Okręgiem Śląskim. Wschodnia część Okręgu (Inspektoraty Bielsko i Sosnowiec oraz wschodnia część Inspektoratu Tarnowskie Góry) miała w godzinie „W” podjąć próbę opanowania terenu, zaś pozostałymi siłami Okręgu Śląskiego AK miano ubezpieczyć tę walkę poprzez wzmożoną dywersję, zwłaszcza na komunikację i „główki” (element kierowniczy nieprzyjaciela).

W dalszej fazie zamierzano wykonać uderzenie na teren Górnego Śląska, przy czym z myślą o walce o Śląsk utworzono związek operacyjny, na którego czele stanął gen. bryg. Stanisław Rostworowski ps. „Odra”, „Brzask” i którego szefem sztabu został mjr Jan Górski ps. „Chomik”. W jego skład weszły, poza siłami Okręgu Śląskiego, dywizje sformowane siłami Okręgu Radom (Radomsko – Kieleckiego) oraz zachodniej części Okręgu Krakowskiego (Grupy Operacyjne „Kraków” i „Śląsk Cieszyński”, przy czym tą ostatnią współtworzyły pododdziały Inspektoratów Bielsko i Cieszyn). Do bitwy o Śląsk Armia Krajowa przygotowywała się bardzo starannie. Ostatni komendant Okręgu Śląskiego AK ppłk. Zygmunt Walter – Janke tak o tym pisał:

„Teren, który miał być objęty powstaniem powszechnym, podzielony był na jego bazę i peryferie. Okręg Śląski był w szczególnej sytuacji. Jego wschodnia część, tj. inspektoraty sosnowiecki, bielski i wschodnia część inspektoratu Tarnowskie Góry, należała do bazy powstania i miała być w drodze walki zbrojnej opanowana. Natomiast inne tereny Okręgu, tj. inspektoraty katowicki, rybnicki i część zachodnia inspektoratu Tarnowskie Góry, miały ubezpieczyć tę walkę przez wzmożoną dywersję, zwłaszcza na komunikację i „główki” (element kierowniczy nieprzyjaciela).

W drugiej fazie powstania miały wkroczyć do walki o zachodnią połać Okręgu – oprócz sił z jego części wschodniej, tj. 23 DP AK – dywizje krakowskie i kieleckie. Do dowodzenia tą akcją wyznaczony był gen. dr Stanisław Roztworowski, pseudonim „Odra”, który z niewielkim sztabem (Szef mjr Jan Górski, skoczek spadochronowy) przebywał w Krakowie. Ogniska walki były ustalone w oparciu o starannie przeprowadzony wywiad sił nieprzyjaciela. Gdzie był niemiecki garnizon, tak widziano ognisko przyszłej walki i przygotowywano zawczasu jej plan i siły własne dla jego wykonania.”

Ostatecznie do podjęcia walki powstańczej nie doszło z uwagi na taki, a nie inny rozwój sytuacji ogólnej.

https://www.magnapolonia.org

Zob. też 
>https://www.magnapolonia.org/jak-armia-krajowa-przygotowywala-sie-do-walki-o-slask/

Strefa wolna od LGBT



Ostatnie wydarzenia polityczne w Polsce skłaniają mnie do namysłu nad odniesieniami do życia politycznego i wzajemnymi zależnościami dwóch ważnych pojęć. Mam na myśli roztropność i honor. Odnoszę wrażenie, że oba pojęcia albo straciły należną im rangę, albo ich pierwotny sens prawie całkowicie został wypaczony.

Postaram się to przedstawić na konkretnych przykładach.

Na najbliższej sesji Sejmik Województwa Podkarpackiego wycofa się z tak zwanej uchwały anty LGBT. O ile mi wiadomo zrobią to lub już zrobiły inne sejmiki, które takie uchwały przyjęły. Na odwołanie tych uchwał naciskał również rząd. Wiadomo, że nastąpi to głównie pod groźbą odebrania bardzo dużych kwot pieniędzy przez Unię Europejską tym samorządom, które takie uchwały przyjęły i ich nie odwołały.
.
Jednak w tej sprawie nie chodzi o problem LGBT, ale w gruncie rzeczy o honor. Żeby uniknąć jednostronnego ideologicznie postrzegania tego problemu, to przyjmijmy, że Unia postawiła taki warunek samorządom, które przyjęły uchwały w obronie ideologii LGBT.

I tu takie pytanie do zwolenników LGBT, czy pod groźbą utraty setek milionów euro zagłosowaliby za odwołaniem uchwał pro LGBT?

Jak już napisałem nie chodzi tu konkretnie o LGBT, ale o to za ile różne polityczne gremia i instytucje mogą wyrzec się głoszenia i zrezygnowałyby z realizowania w praktycznych działaniach idei, wartości czy zasad, które według pryncypialnych deklaracji są podstawą ich tożsamości i sensem działania w polityce. Jest to w tym wypadku szczególnie istotne, ponieważ sprawa dotyczy samorządów wojewódzkich, w których rządzi PiS. A to przecież PiS ze szczególnym naciskiem podkreśla, że opiera się na i realizuje wartości chrześcijańskie. Wspomnę tylko również, że już niemal wszystkie samorządy gminne i powiatowe, które uchwaliły takie deklaracje anty LGBT, wycofały się z nich.

W różnych instytucjach Unii Europejskiej wiedzą już za ile euro Polacy odszczekają to, co według nich jest podstawą ich światopoglądu. Z perspektywy unijnych instytucji nie są to jakieś gigantyczne pieniądze. Nie wiem jaki system wartości wyznają ci unijni urzędnicy, ale na ich miejscu do tych, którzy za pieniądze odszczekują to, co wcześniej z emfazą głosili jako fundamentalne w swoim systemie wartości, czułbym niskich lotów pogardę. I tak czuję.

W przypadku sejmiku podkarpackiego jest jeszcze coś żałosnego. Otóż, żeby opinia publiczna nie myślała, że tak bez walki oddają pole, a może nawet myślą, że przechytrzają Unię, przygotowano nową deklarację. Szkoda czasu, żeby się tym zajmować. Takie działanie prosty lud nazywa dosadnie wycieraniem dupy szkłem i wystarczy.

Zapewne ktoś zauważy, że odwołanie wspomnianych uchwał może być ujmą na honorze, ale za to jest wyrazem roztropności. Otóż nie! Tak się może wydawać tylko na pozór. Wzajemne relacje roztropności i honoru są takie, że roztropność powinna poprzedzać każde działanie tak, by nie pozostało jedynie odwołanie się do honoru. Ze swej natury odwołanie do honoru pozostaje wtedy, gdy już nic nie pozostaje. “A gówno!” wykrzyczane przez gwardzistów Bonapartego, gdy pod Waterloo wezwano ich do poddania się było właśnie takim odwołaniem się do honoru.

Gdyby władze sejmiku podkarpackiego wysłały odpowiedź w stylu “A pocałujcie nas w dupę!”, to spotkałoby się to z moim najwyższym uznaniem, zauważając, iż taka odpowiedź miałaby ciekawy wydźwięk w świetle LGBT. W tym wypadku roztropność nakazywała w ogóle nie podejmowanie takiej uchwały, a jak się już ją podjęło, to jej honorowa obrona bez względu na koszty. A tak bez roztropności, bez honoru zostało podtarcie dupy szkłem. I jak tu nie czuć pogardy?!
.
Na koniec przypomina mi się słynne wystąpienie ministra Józefa Becka w sejmie i jego słowa o tym, że honor dla państw i narodów jest rzeczą bezcenną. Zachowując właściwe proporcje, wówczas Polska oddając Niemcom korytarz pomorski pewnie uniknęłaby katastrofy. Dzisiaj coraz więcej takich, którzy uznają takie rozwiązanie za przejaw politycznej roztropności. Ja do nich nie należę.

Dzisiaj Unia przeczołgała i faktycznie poniżyła część polskich samorządów, a te ani nie wykazały się roztropnością, ani nie obroniły honoru. Szkoda, że PiS jako spadkobierca sanacji nie dochował się w samorządach choćby pół ministra Becka.

Ciekawe co następne z tych wartości zazwyczaj uważanych za bezcenne zostanie sprzedane za unijne dotacje?
Państwa zdaniem gdzie tu honor, gdzie tu roztropność?

Andrzej Szlęzak
https://konserwatyzm.pl

Ekspert o polsko-czeskim konflikcie o Turów: Nasze zaniedbanie doczekało się skutku prawnego



„Jest mniej więcej tak, jakby facet zabił babę, a mieliby pretensje do sądu za to, że go skazał” – mówi były wiceminister gospodarki Jerzy Markowski, komentując decyzję TSUE o nałożeniu kar na Polskę w związku z niewykonaniem decyzji o zamknięciu kopalni w Turowie, czego domagały się czeskie władze.

Orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu ws. działalności kopalni Turów nakłada na Polskę ogromną karę: każdego dnia Polska ma płacić 500 tys. euro, czyli około 2,3 mln zł. Czesi domagali się więcej – nawet 5 mln euro dziennie.

Premier Mateusz Morawiecki ostro skomentował decyzję unijnego trybunału, nazwał ją niezwykle „agresywną i zgubną”, dodając, że Polska wykorzysta prawne i inne możliwości, by pokazać, że jest ona absolutnie „nieproporcjonalna”.

Sytuację wokół Turowa komentuje polski polityk, inżynier- górnik, były wiceminister gospodarki Jerzy Markowski.

Jak doszło do tak bezprecedensowego wyroku?

– To wygląda trochę inaczej, niż w przeglądzie medialnym. Bo prawda jest taka, że problem istnieje od 12-13 lat. Problem ten miał również poprzedni rząd. Tylko tak, jak to zwykle w stosunkach z Czechami, potraktowaliśmy go niezbyt poważnie. Jakoś się to załatwi. A problem polega po prostu na tym, że eksploatacja kopalni odkrywkowej, która, jak wiadomo, jest olbrzymią dziurą w ziemi, o głębokości 280 m, ma taką ułomność i skutek, że obniża poziom wód gruntowych wokół siebie.

To się powiększa do dziesiątek kilometrów od miejsca wydobywania węgla brunatnego. Czesi to obserwowali i jednocześnie monitorowali, że obniża się im na tyle poziom wód gruntowych po stronie czeskiej, że po prostu ujęcia wodne nie dostarczają wody dla celów socjalnych, potrzeb gospodarczych, bytowych, po prostu tego tam ubywa. Oczywiście, Czesi mówili, że tak jest, Polacy kiwali głowami, ale nic w tej sprawie nie zrobili.

Co należało zrobić?

– Wtedy był jeszcze czas, kiedy trzeba było przedsięwziąć pewne kroki techniczne – nie polityczne, nie negocjacyjne – bo co tutaj negocjować? Trzeba było wybudować za około 40 mln zł taki ekran iłowy, czyli wykopać potężną dziurę, wypełnić ją bardzo lepistą warstwą skalną iłów, które mają to do siebie, że działają jak gąbka i nie przepuszczają wody. Wtedy problemu by nie było. Myśmy tego nie zrobili.

I teraz Czesi już ten brak wody odczuwają coraz to bardziej dotkliwie, i od czasu do czasu o nim sobie przypominają, zwłaszcza kiedy mają wybory. Ponieważ w październiku mają wybory parlamentarne, więc znowu ktoś zaktywizował się i sobie to przypomniał.

Ale jest to rzecz, którą bardzo skwapliwie podchwyciły wszelkiego rodzaju organizacje ekologiczne, które robią wszystko, żeby w Polsce wprowadzić olbrzymi deficyt energii elektrycznej. I one dostarczyły całego wsadu intelektualnego, merytorycznego do tego aktu, że tak powiem, oskarżenia Polski. Bo stamtąd pochodzi cała, bym powiedział, gama, mnóstwo opracowań, które udowadniają, że ta kopalnia, i w ogóle wydobywanie węgla brunatnego jest szkodliwe, niepotrzebne i w ogóle trzeba to wszystko zaorać i zalać.

Faktem jest to, że nie jest to jedyna kopalnia, która wydobywa w tym rejonie. Po prostu niemieckich takich kopalń jest pięć. Po stronie czeskiej też jest tam pięć, ale te kopalnie mają to do siebie, że ich złoża nie obniżają poziomu wód gruntowych na stronie obcego państwa. Ta kopalnia jest na samej granicy polsko-czeskiej i siłą rzeczy ściąga tę wodę zza granicy.

To dlaczego unijny trybunał wydał takie kontrowersyjne postanowienie?

– My dzisiaj w Polsce patrzymy na to, a zwłaszcza media i politycy, jak na pewnego rodzaju aroganckie czy agresywne zachowanie sądu. Ale jest to dalekie raczej od rzeczywistości. Jest mniej więcej tak, jakby facet zabił babę, a mieliby pretensje do sądu za to, że go skazał. Facet jest winien, bo babę zabił, nie? Tutaj nasze zaniedbanie, które zostało przekształcone w roszczenia strony czeskiej, doczekało się skutku prawnego w postaci wyroku Trybunału.

Teraz wszyscy mamy do siebie pretensje.

Skutek gospodarczy, którego stale nie próbuje się w Polsce nawet policzyć, jest olbrzymi. Skutek jest taki, że, jeżeli się przestanie wydobywać tam ten węgiel, już nie mówiąc o tym, że 8 tys. ludzi nie będzie miało co robić, nie będzie miało z czego żyć, ale najważniejsze, że elektrownia nie będzie miała skąd wziąć tych mocy, tego węgla.

Bo nie ma możliwości transportu węgla brunatnego do tej elektrowni. To w Polsce stanowi moc około 7%. To jest wielkość, której nie jesteśmy w stanie zastąpić żadnym importem. Także sąd nie jest winny temu, że skazał.

Kogo w takim razie należy winić?

– Winny temu jest ten, kto doprowadził do tego, że ten problem powstał. Wina jest ewidentnie po stronie Polskiej Grupy Energetycznej, po stronie ludzi, odpowiedzialnych za politykę energetyczną państwa w Polsce, którzy stale zajmują się wszystkim, tylko nie tym, co jest potrzebne. I mamy to, co mamy.
A sęk w tym, że Czesi tych pieniędzy przecież nie dostają. Bo to są pieniądze, które mają być wpłacane do kasy Unii Europejskiej. Czyli Czesi nic z tego nie mają.

Mało tego, Czesi nie chcą zatrzymania tej kopalni. Czesi nawet są zainteresowani w kultywowaniu tej kopalni, bo jest to też rynek dla ich przedsiębiorstw otoczenia górniczego, które, nota bene, obsługują te same kopalnie czeskie, niemieckie, polskie, zaopatrując je w te urządzenia. Czesi tylko chcą po prostu, żeby ona nie szkodziła Czechom. Nic więcej.

Jakie byłoby wyjście z tej sytuacji?

– Oczywiście wyjście jest. Pan premier powinien, po pierwsze, wyp***lić wiceministra Sobonia w Ministerstwie Aktywów Państwowych, odpowiedzialnego za politykę energetyczną państwa w polskim rządzie, bo to jest jego robota. Soboń powinien być już dawno wyrzucony, bo doprowadził do tego konfliktu.

Po drugie, nie bardzo rozumiem, dlaczego ten problem tak naprawdę jest negocjowany przez ministra klimatu i środowiska, a nie przez ministra odpowiedzialnego za politykę energetyczną państwa, czyli przez ministra aktywów państwowych? Przecież funkcjonowanie systemu energetycznego i w ogóle wydobycie zasobów energetycznych zapewniać ma pan wicepremier Sasin.

I sprawę należy rozstrzygać z Czechami nie na szczeblu rządowym, lecz na szczeblu kierownictwa województw przygranicznych obu krajów. To oni między sobą muszą zaplanować, jak to rozwiązać. I coś zrobić.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Wiktor Bezeka
https://pl.sputniknews.com

Mieszkańcy Donbasu: Nie boimy się pogróżek Kijowa



Mieszkańcy Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej, którzy otrzymali obywatelstwo rosyjskie, po raz pierwszy w tym roku wzięli udział w głosowaniu w wyborach do Dumy Państwowej Federacji Rosyjskiej, nie zważając na zapowiadane wobec nich przez Ukrainę sankcje.

Sankcjami Kijów groził nie tylko organizatorom głosowania, choć odbywało się ono wyłącznie na terytorium Rosji, ale również samym wyborcom.

Doradca szefa Biura Prezydenta Ukrainy i przedstawiciel Kijowa w Trójstronnej Grupie Kontaktowej Aleksiej Arestowicz oświadczył, że Ukraina zajmie się sprawą ukarania głosujących w wyborach do Dumy, jak tylko Donbas powróci pod jej kontrolę. Jednak Kijów dawno już stracił wszelkie wpływy w tym regionie i nie pomagają ani groźby, ani kolejne obietnice pokoju, którymi żonglują ukraińscy politycy, by zdobyć głosy wyborców.

Po tym, co tu się działo, nie boimy się sankcji

Donbas Kijowowi nie wierzy, nie słucha ukraińskich polityków i nie dopuszcza nawet myśli, że mógłby jeszcze kiedyś znaleźć się pod rządami Ukrainy. Poza tym, po wielu latach wojny, życia pod ostrzałem armii ukraińskiej jego mieszkańcy raczej nie przejmą się groźbami jakichś sankcji; przeżyli już i przetrwali dużo straszniejsze chwile.

Rozmawiamy z Natalią Mundsztukową, inżynierem, dziennikarką, rdzenną mieszkanką Doniecka.

– Głosowałam w wyborach i było to dla mnie ważne. Uznaję głosowanie na kandydatów do Dumy za naturalną konsekwencję wyboru, którego dokonałam 11 maja 2014 roku. Oddałam głos elektronicznie, ale jeśli trzeba by było jechać do lokalu wyborczego w obwodzie rostowskim, też bym pojechała.

Mówi Pani, że to konsekwencja wyboru, którego dokonała Pani w 2014 roku, czyli w referendum dotyczącym samostanowienia. Dlaczego tamten wybór sprzed lat jest dla Pani tak istotny?

– Urodziłam się w Doniecku, ale moi rodzice pochodzą z Rosji. Tata przyjechał tu z obwodu kurskiego, pracował w kopalni, potem został kopalnianym inżynierem. Mama przyjechała z Taganrogu, jej mama przywiozła ją tu z sobą, gdy była jeszcze dzieckiem, a ona pracowała w budownictwie. Wielu ludzi urodzonych w Doniecku ma taką rodzinną historię.

Przez całe moje życie, mieszkając na Ukrainie, czułam się Rosjanką, choć z szacunkiem i miłością odnosiłam się do państwa ukraińskiego. Ten mój szacunek zniknął wraz z Majdanem 2013 roku. Wtedy przecież Ukraina, a właściwie jej nowe władze, wybrały drogę nazizmu i faszyzmu. Było mi z nimi nie po drodze. Za to po drodze było mi z Rosją. To jedyny kraj, które w ciągu ostatnich ośmiu lat przekazywał nam wsparcie, podoba mi się też, że czci się tam historię Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i nasze dzieje.

Co Pani myśli o sankcjach i represjach, które zapowiadają ukraińscy politycy wobec tych osób, które oddały głos w wyborach?

– Jest mi do tego stopnia obojętne to, co mówią ukraińscy politycy, że nawet nie wiedziałam o nich, zanim mnie Pani zapytała. To kolejny powód, dlaczego od 2014 roku nie traktuję Ukrainy jako poważnego państwa. To po pierwsze.

A teraz przeczytajmy uzasadnienie tych sankcji: „Na liście przygotowanej przez Kijów znaleźli się organizatorzy głosowania na Krymie i na Donbasie. Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Aleksiej Daniłow oświadczył, że w tych regionach nikt nie ma prawa tworzyć lokali wyborczych”. Mam wrażenie, że Daniłow nie zadał sobie nawet trudu, by sprawdzić w jaki sposób głosowali mieszkańcy Donbasu z paszportami rosyjskimi.

Na naszych terenach nie było żadnych komisji wyborczych. Ci, którzy mieli taką możliwość, głosowali na odległość, a ci, którzy jej nie mieli, w zorganizowany sposób wyjeżdżali na terytorium Rosji. U nas działały jedynie centra informacyjne. Także nie bardzo rozumiem, przeciwko komu mają być te sankcje. To dla mnie po prostu kolejny dowód tego, że Ukrainą rządzą dziś ludzie bez większego rozumu politycznego.

Czy obawia się Pani jakichś sankcji ze strony Ukrainy, konsekwencji, które może wywołać Pani głosowanie w wyborach? Nie obawia się Pani, że Ukraina może jakoś Pani zaszkodzić?

– Człowiek, który wie, jak brzmią pociski „Grad”, ciężka artyleria, jak spada „Toczka U”; który choćby jeden raz opłakiwał nawet nie śmierć zabitego ukraińskim pociskiem członka swojej rodziny , lecz po prostu kogoś z sąsiedztwa, nie może bać się sankcji. Także ja się nie boję.

Mamy gdzieś ich sankcje

Swietłana Osipowa pracuje w jednym z donieckich liceów, mieszka na położonym na linii frontu osiedlu przy kopalni „Trudowskaja”, które codziennie ostrzeliwane jest przez ukraińską artylerię. W wyniku uderzenia pocisku z systemu „Grad” w samochód w 2014 roku zginął jej pierwszy mąż i niedoszła synowa, a jej syn, młody chłopak, odrzucony przez falę uderzeniową, został inwalidą, całkowicie tracąc wzrok.

Z obecnym mężem zbliżyła Swietłanę tragiczna wspólnota losów – jego pierwsza żona zginęła w wyniku uderzenia pocisku w przystanek autobusowy „Trudowskaja”. Osipowa również głosowała w wyborach.

Dlaczego głosowanie w wyborach deputowanych do Dumy było dla Pani tak ważne?

– Tak, głosowałam i ja, i mój mąż Żenia. Dla naszej rodziny to istotne z kilku powodów. Chcemy być usłyszani. Chcemy być w Rosji, w naszym domu, żeby nie nazywali nas darmozjadami; potrafimy pracować, budować, wychowywać i kształcić dzieci. I mamy już totalnie dosyć wojny, każdego dnia pod ostrzałem, codziennie! Naszym wyborem jest Rosja i chcemy kolejny raz tym głosowaniem to powiedzieć.

Nie obawia się Pani sankcji, którymi ukraińscy politycy grożą organizatorom i uczestnikom głosowania?

– Właśnie dziś rozmawialiśmy na ten temat z dyrektorem w jego gabinecie. Dyrektor powiedział nam, że Wołodymyr Zełeński mówi: „jak tylko wyzwolimy Krym i Donbas, ukarzemy tych ludzi”. Wszyscy jednym głosem odpowiedzieliśmy, że jest nam wszystko jedno, co sobie myśli Zełeński. Czego to już nie widzieliśmy w ciągu tych siedmiu lat wojny. Głosowaliśmy za Donieckiem w 2014 roku i głosowaliśmy z dumą teraz, w wyborach deputowanych do Dumy. Po tym, co się tu z nami działo, nie boimy się już niczego.

Najstraszniejsze było to, że straciliśmy naszych bliskich, a teraz niech sobie ogłaszają i 1000 sankcji – nam jest wszystko jedno. Ukraina nie pozostawiła nam wyboru w 2014 roku i teraz to już nie jej sprawa, na kogo tu głosujemy. Jestem obywatelką Rosji, więc niby czemu nie miałabym głosować w rosyjskich wyborach parlamentarnych? W 2014 roku jeszcze nie chcieliśmy się od nich odłączać, chcieliśmy tylko mówić po rosyjsku, taki był nasz wybór – a oni przyszli tu z wojną. Dziś to nasze prawo i mamy gdzieś wszystkie te sankcje.

Kristina Mielnikowa (korespondencja z Donbasu)
https://myslpolska.info/

Dr Zbigniew Hałat MOCNO o segregacji sanitarnej!



Temat szczepień budzi emocje dlatego, że ich certyfikaty stają się swoistą przepustką do normalności, coraz bardziej niedostępnej dla tych, którzy szczepionek chcą uniknąć.

Dlatego coraz więcej osób mówi wprost o segregacji sanitarnej. Przytaczamy wypowiedź dr Zbigniewa Hałata – epidemiologa – dla Radia Maryja…

– Każdy ma w swojej rodzinie stratę związaną z totalitaryzmem. Szczególnie powinniśmy się bronić, a nie wyrywać się przed szereg i nie proponować własnych rozwiązań sprzyjających tego rodzaju ausweisom, które będą upoważniać nas do normalnych funkcji życiowych – podkreślił dr Zbigniew Hałat, komentując tzw. paszporty szczepionkowe.

– Należy się spytać, gdzie są ci wszyscy rzecznicy, których utrzymujemy z własnych podatków. Gdzie jest Rzecznik Praw Obywatelskich, Rzecznik Praw Dziecka, Rzecznik Praw Pacjenta? Przecież to są zmarnowane pieniądze, jeśli dochodzi do tak masowego łamania praw człowieka, że na podstawie wyniku bardzo zawodnego testu, jakim jest PCR, a tym bardziej test antygenowy, nie udziela się człowiekowi w potrzebie świadczeń zdrowotnych, na które płaci składki całe życie – zaznaczył.

– Segregacji być nie może i dlatego rzecznicy, o których na wstępie mówiłem, powinni się tą sprawą zająć, a jeżeli nie rzecznicy, to prokuratorzy – podkreślił.

Jak myślicie, kto się tym zajmie?

[Admin odpowiada: ni ch… ]

https://prawy.pl/

Zoofile i terroryści wśród zatrzymanych nielegalnych imigrantów



Polskie służby miały zweryfikować tożsamość części nielegalnych imigrantów, którzy przekroczyli polsko-białoruską granicę.

Przy tej okazji przedstawiono materiały znalezione w telefonach komórkowych cudzoziemców, mające świadczyć o ich powiązaniach z organizacjami terrorystycznymi, a także o skłonnościach zoofilskich i pedofilskich.

Specjalną konferencję prasową w tej sprawie zwołali minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak, minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński i rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn. W jej trakcie zaprezentowali oni dotychczasowe ustalenia dotyczące tożsamości imigrantów przekraczających nielegalnie granicę Polski i Białorusi.

Spośród kilkuset imigrantów „głębokim procedurom weryfikacyjnym” miało zostać już poddanych blisko dwie trzecie. W przypadku jednej czwartej ze zbadanych osób zachodzi podejrzenie prowadzenia przez nich działalności przestępczej, polegającej głównie na przemycie ludzi i fałszowaniu dokumentów. Co dziesiąty ma natomiast posiadać związki z organizacjami terrorystycznymi.

U części z nich stwierdzono doświadczenie bojowe lub posiadanie przeszkolenia o charakterze militarnym. Byli oni bowiem członkami różnego rodzaju ruchów militarnych czy organizacji terrorystycznych.

Przedstawiciele polskiego rządu zaprezentowali również treści znalezione na różnego rodzaju nośnikach danych. Na jednym z nich było widać zebranie palestyńskiego Islamskiego Dżihadu, natomiast na drugim, należącym do obywatela Afganistanu, znajdowały się zdjęcia i nagrania z egzekucji oraz liczne fotografie broni maszynowej.

Na znalezionych nośnikach danych nie brakuje również treści pedofilskich i zoofilskich. Jeden z zatrzymanych Obywatel Iraku miał więc posiadać dziecięcą pornografię, z kolei osoba pochodząca z Afganistanu materiały ukazujące zoofilię. Ponadto u zatrzymanych osób stwierdzono silne środki psychotropowe, najprawdopodobniej podane im po białoruskiej stronie w celu przetrwania podróży do Polski.

Coraz częściej na polsko-białoruskiej granicy ma dochodzić do prowokacji ze strony białoruskich funkcjonariuszy. Mają oni rzucać petardami na polskie terytorium, celować w żołnierzy i strażników granicznych oraz oddawać w powietrze strzały z broni.

[Każdemu by się kiedyś cierpliwość skończyła… – admin]

Na podstawie: rmf24.pl, tvp.info
http://autonom.pl

Izraelski program Pegasus: Czy wasz telefon was śledzi?



Skandal Pegasus jest najnowszym epizodem dystopicznego s-f thrillera, który właśnie przeżywamy – zauważa Belan Fernandez.

Hakerskie ataki zostały ujawnione w laboratorium Citizen Lab Uniwersytetu Toronto, które intensywnie zajmuje się studium programu Pegasus i pokrewnych nowoczesnych zjawisk.

Jak pisze Guardian, Pegasus jest „prawdopodobnie najwydajniejszym szpiegowskim software, jaki został wprowadzony” i umożliwia z mobilnego telefonu zrobić „24-godzinne urządzenie śledzące”, zbierające informacje, hasła, fotografie, wyniki wyszukiwania w internecie i inne dane, oraz przejmuje kontrolę nad kamerą i mikrofonem. To wszystko można przeprowadzić za pomocą technologii „zero-click”, co oznacza, że do zainfekowania telefonu nie trzeba kliknąć na zaatakowany odnośnik, czy zrobić cokolwiek.

W lipcu konsorcjum 17 mediów współpracujących z Amnesty International i paryską organizacją pozarządową Forbidden Stories – ujawnił wyciek listy ponad 50 tysięcy numerów inteligentnych telefonów z całego świata. Większość z nich była skupiona w krajach, o których było wiadomo, że są klientami NSO, co wskazuje, że lista była kompilacją potencjalnych celów śledzenia.

Dziennik The Washington Post ujawnił, że u 37 ujawnionych telefonów potwierdzono, że były celem próby, bądź skutecznego hakerskiego ataku szpiegowskiego softwaru Pegasus. Wśród właścicieli telefonów byli dziennikarze, aktywiści i „dwie kobiety z najbliższego otoczenia saudyjskiego publicysty” Dżamala Chaszakdżiego, który 2 października 2018 został zamordowany przez rządowych agentów saudyjskich.

Właśnie dzień przed zabójstwem spółka Citizen Lab z „wysokim prawdopodobieństwem” ostrzegała, że telefon Omara Abdulazize, saudyjskiego krytyka w Kanadzie, został zainfekowany programem Pegasus. Okazało się, że Abdulaziz był bliskim przyjacielem i częstym korespondentem Khashoggiego.

Ponad 15000 z 50000 telefonicznych numerów było np. z Meksyku, który w 2011 roku został pierwszym międzynarodowym królikiem doświadczalnym NSO. Przy uwagach o losie meksykańskiego reportera Cecilia Pinedy, zastrzelonego po tym, jak się jego numer pojawił na niechlubnie znanej liście, dziennik Washington Post napisał ostrożnie: „Nie jest jasne jaką rolę, o ile jakąkolwiek, grała zdolność programu Pegasus do geolokalizacji swych celów w realnym czasie, która przyczyniła się do jego zabójstwa.”

Wg agencji Reuters meksykańskie agencje rządowe podpisały z NSO Group umowy wartości 160 mln dolarów, co miało miejsce w latach 2011-2018 za prawicowego prezydenta Enriqueho Peña Nieta. Dzięki tym inwestycjom operatorzy Pegasus mogli namierzyć innych śledczych zajmujących się zaginięciem 43 studentów w stanie Guerrero, przypisywanym meksykańskim siłom bezpieczeństwa. Celem ataku byli też żona, dzieci i kardiolog lewicowego polityka Andrese Manuela Lopeza Obradora, który zastąpił Peñu Nietę.

W Bahrajnie laboratorium Citizen Lab sprawdziła, że pięć z dziewięciu zhakowanych niedawno numerów, znalazło się na liście projektu Pegasus. Aczkolwiek Bahrajn i Izrael formalnie normalizowały stosunki w zeszłym roku, bilateralne kontakty poprzedziły oficjalne wyznanie miłości, a bahrajński rząd prawdopodobnie w 2017 roku przyjął do swojego represyjnego arsenału szpiegowski software Pegasus.

Pewnie nietrudno zrozumieć, dlaczego by „najużyteczniejszy szpiegowski software jaki wynaleziono”, nie mógł funkcjonować w miejscu, które jest znane z pogwałcenia praw, aresztowań, tortur i zabójstw protestujących, nie mówiąc o odbieraniu obywatelstwa tym Bahrajńczykom, którzy zaangażowali się w walkę o ludzkie prawa, aktywistom i dziennikarzom.

Zjednoczone Emiraty Arabskie, które w ubiegłym roku świętowały normalizację stosunków z Izraelem, już długo pracują z izraelską technologią szpiegowską, o czym świadczy masowe śledzenie cywilów w ramach systemu Falcon Eye, który w Abu Zabi zainstalowała izraelska spółka.

Artykuł Middle East Eye z roku 2015 cytował źródło zbliżone do Falcon Eye, a dotyczące ich funkcji: „Każdy człowiek jest śledzony od chwili, gdy opuści próg swojego domu, aż do chwili, gdy się doń wróci. Ich pracownicze, społeczne wzory zachowań są odnotowywane, analizowane i archiwizowane”. Jak można się było spodziewać, telefon autora tekstu znalazł się – gdzie? – na liście projektu Pegasus.

W 2016 roku analitycy udokumentowali próbę hakerskiego ataku programu Pegasus na znanego emirackiego obrońcę praw człowieka Ahmeda Mansoora, obecnie w więzieniu za tak paskudne przestępstwa jak obraza „powagi i prestiżu ZEA”. Co by zresztą mogło być krytykowane w kraju, gdzie prawa obywatelskie zlikwidowano i zastąpione centrami handlowymi, oraz sztucznymi wyspami, a gdzie osoby podejrzane jako opozycja dla tamtejszego porządku mają prawo do więzienia, tortur i zaginięć?

Tyle o „polityce praw człowieka” spółki NSO, prezentowanej na internetowych stronach firmy, a która rzekomo pojmuje „umowne obowiązki, które wymagają, aby klienci spółki ograniczyli używania produktów do prewencji i do śledztw ważnych czynów przestępczych, głównie terroryzmu i aby zapewnili, że produkty te nie będą użyte do naruszenia ludzkich praw”.

Izraelskie ministerstwo obrony musi rzekomo, jako dostateczną porękę, autoryzować każdą sprzedaż szpiegowskiego softwaru NSO klientom na całym świecie.

Dlatego, że izraelska definicja anty-terroryzmu zawiera np. bombardowanie palestyńskich cywilów, nie trudno, rzecz jasna zrozumieć, że prawami człowieka nikt się nie przejmuje.

Uznanie Izraela jako państwa apartheidu i siłowej okupacji dałoby znaczne możliwości kontroli co do wywozu tradycyjnych broni, ale i produktów cyber-bezpieczeństwa testowanych na Palestyńczykach.

Już w 2016 roku Izrael miał najwięcej śledzących spółek w przeliczeniu na głowę mieszkańca na całym świecie. I, jak pokazuje przykład spółki NSO i Pegasus, prywatny przemysł szpiegowski może osiągać kolejne wyżyny dzięki wielkiej ilości byłych izraelskich cyber-szpiegów, którzy zechcieli przyłączyć się do akcji w lukratywnej i w znacznej mierze nieuregulowanej branży.

W 2019 roku spółka WhatsApp – własność Facebooka – oskarżyła NSO o hakerstwo; prawny bój stale trwa, do czego dołączył Microsoft i inni technologiczni giganci. Mimo, że kilka z nich stosowały cenzurę wobec palestyńskich dziennikarzy i aktywistów, lub też, że Microsoft kiedyś inwestował w izraelskie firmy pracujące nad programem rozpoznawania twarzy, śledząc Palestyńczyków na zachodnim brzegu Jordanu.

Artykuł Associated Press z 4 sierpnia daje pojęcie co do tej etyki, kiedy pisze, że fundusz emerytalny pracowników stanu Oregon był „jednym z największych inwestorów, jeśli nie największym” w prywatnej spółce kapitałowej z większościowym udziałem w NSO Group.

W nowej informacji o Bahrajnie Citizen Lab podaje, że „pod pretekstem rozwiązania problemu COVID-19 bahrajński rząd wprowadził dalsze ograniczenie wolności wypowiedzi”.

Naftali Bennett – ultraprawicowy były izraelski minister obrony, który w 2020 roku zaproponował włączenie NSO do walki przeciw koronavirusowi – jest teraz izraelskim premierem.

Ze względu na to, że izraelskim celem jest normalizacja likwidacji praw Palestyńczyków, w połączeniu z masowym szpiegostwem i faktyczną kryminalizacją wolności myślenia, nie możemy stracić z pola widzenia faktu, że nic z tego nie jest normalne.

Israel’s Pegasus: Is your phone a ‘24-hour surveillance device’? ukazał się 17.9.2021 na ICH

Marek Mróz
https://memron.neon24.pl/

Wielką Histerią w noworodka. Roczna sierota nie została przebadana, bo kobieta nie przyjęła szprycy.



Roczna dziewczynka nie otrzymała kluczowego badania przed operacją, ponieważ – jak przekonuje placówka – jej rodzice nie przyjęli szprycy na koronawirusa. Dziewczynka jest sierotą.

Portal 24wroclaw.pl opublikował list od czytelniczki. Kobieta opisała w nim historię Mai. Dziewczynka ma rok i została porzucona przez swoich rodziców. Jest ciężko chora od urodzenia i ma kilka schorzeń.

W październiku Maja miała przejść operację na wadę wrodzoną płata dolnego płuca lewego. Dziewczynka ma również guz śródpiersia tylnego oraz ubytek przegrody międzyprzedsionkowej w sercu. Przed operacją konieczne było badanie, którego jednak nie chciano wykonać. Zaplanowane było na 21 września. Czytelniczka miała przyjechać z dzieckiem do placówki we Wrocławiu.

– Wróciłam z kompletem dokumentów pod gabinet, w którym miało się odbyć badanie Maji. W pewnym momencie Pani doktor, która zgodziła się je przeprowadzić, zapytała przy wszystkich czy ja i moja mama, która była obok mnie jesteśmy zaszczepione. Zaprzeczyłam…. W odpowiedzi usłyszałam, że w takim razie badanie dziecka nie będzie możliwe i mamy sobie iść do domu! Na nic się zdały tłumaczenia, że przecież Maja za kilka dni ma mieć operację, która nie odbędzie się bez zgody kardiologa. Wróciłyśmy do domu – napisała kobieta w liście.

Ostatecznie, zapłaciła za badanie w prywatnym ośrodku.

– Do naszej czytelniczki zgłosiły się inne mamy, których dzieci ze względu na chorobę były prowadzone przez tę samą Panią doktor i którym w podobny sposób odmówiono udzielania dalszej pomocy ze względu na brak szczepienia rodziców małych pacjentów – poinformował 24wroclaw.pl.

[No i co kurwie zrobicie? – admin]

http://kontrrewolucja.net/

Dr Sutkowski zawyżył dane dot. śmierci dzieci na Covid-19 pięćsetkrotnie. Dr Witczak: Kłamstwem namawiają do szczepienia.



Dr Michał Sutkowski w RMF FM przekonywał, że 0,1 proc. dzieci umiera z powodu Covid-19. Dr Piotr Witczak przytacza kilka niezależnych od siebie badań, z których wynika, że śmiertelność dzieci z powodu choroby koronawirusowej wynosi 0,0002-0,0003 proc.. Oznacza to, że dr Sutkowski zawyżył dane pięćsetkrotnie.

Jeden z internautów zamieścił w sieci fragment rozmowy w RMF FM Roberta Mazurka z drem Sutkowskim. Ten przekonywał, że 5-letnie dzieci „nie do końca” łagodnie przechodzą kontakt z koronawirusem SARS-CoV-2.

– W USA w ciągu tygodnia 250 tys. zakażonych [chodzi o pozytywne wyniki testów – red. Kr]. Bardzo dużo z tych dzieci choruje na Covid, long-Covid, mają zespół PIMS, bardzo dużo powikłań. Oczywiście, dzieci żyją po przechorowaniu tego koronawirusa, ale jedno na tysiąc umiera. To nie są takie sobie drobiazgi, jedno na tysiąc, prawda? – twierdził dr Sutkowski.

Biolog medyczny i immunolog, dr Piotr Witczak sprostował ogromne kłamstwo dra Sutkowskiego. – Dr Sutkowski: 0,1% dzieci umiera na C19; Nauka: 0,0002-0,003% – napisał dr Witczak. Umieścił przy tym trzy niezależne od siebie badania wskazujące na ten przedział procentowy.

Oznacza to, że nie jedno na tysiąc, ale dwoje lub troje na milion dzieci umiera z powodu Covid-19. Dr Sutkowski zawyżył więc nawet pięćsetkrotnie liczbę dzieci, która miałaby umrzeć z powodu koronawirusa.

– Już wiecie dlaczego społeczeństwo przestaje ufać covido-celebrytom? Kłamstwem namawiają do szczepień – podsumował dr Witczak.

[Sutkowski, jako psychopata, przyłapany na kłamstwie nawet się nie zarumieni. ani nie spotkają go absolutnie żadne przykrości. A społeczeństwo w olbrzymiej większości ufa celebrytom,  telewizji, rzadzącym i każdemu, kto mu wciska kit. – admin]

http://kontrrewolucja.net

Mistyfikacja covida; opinia Australijczyka



Dla większości ludzi rok 2020 zostanie zapamiętany jako rok „wirusa”, a rok 2021 zostanie zapamiętany jako rok „szczepionki”.

Robert J. Burrowes
flametree@riseup.net

Dla większości ludzi rok 2020 zostanie zapamiętany jako rok „wirusa”, a rok 2021 zostanie zapamiętany jako rok „szczepionki”.

Większość ludzi prawdopodobnie nigdy się nie dowie, że rok 2021 będzie rokiem, w którym zniszczone zostaną zarówno ludzkość, jak i wolność.
Nie dlatego, że wirus nas zabije, bo wirus nie istnieje. Tylko dwie z niezliczonych manifestacji tego punktu widzenia można znaleźć w artykule „COVID-19: Wirus nie istnieje – jest potwierdzony!” oraz „Oświadczenie w sprawie izolacji wirusów (SOVI)” .

To raczej wstrzykiwany produkt sprzedawany jako „szczepionka” zabije znaczną część populacji ludzkiej – jedno z najprostszych wyjaśnień tego faktu przez trzech wysoko wykwalifikowanych ekspertów (profesor Dolores Cahill, dr Judy Mikovits i dr Sherri Tenpenny) znajduje się tu: „The Truth about the Covid-19 Vaccine” oraz „przetworzenia” większość pozostałych w ludzki relikt, określany technicznie jako „transczłowiek” lub, jeśli wolisz, „cyborg”.

„Strzeżcie się transhumanistów: jak „bycie człowiekiem” jest przeprojektowywane przez zamach stanu Covid-19 elity” .

Podczas gdy środki do wstrzykiwania będą miały niszczycielskie konsekwencje dla populacji ludzkiej i będą musiały być usilnie zwalczane, to ukryte i uzupełniające środki wprowadzane przez kryminalną globalną elitę pod przykrywką „Wielkiego Resetu” Światowego Forum Ekonomicznego zapewnią fundamentalną transformację. życia dla tych ludzi i transludzi, którzy pozostali przy życiu.

Jeśli w to wątpisz, mogę tylko zaprosić Cię do przeczytania, co „Wielki Reset” zapowiada dla ludzkości. Jeśli chcesz przeczytać podsumowanie, zobacz: „Zabicie demokracji raz na zawsze: zamach stanu globalnej elity, który niszczy życie, jakie znamy” .

Zasadniczo, wynikiem netto wielu wdrażanych środków, z których większość jest „ukryta” za odwracaniem uwagi w kierunku nieistniejącego wirusa, będzie znaczne wyludnienie i zniewolenie reszty.
Jesteśmy ludźmi, jesteśmy wolni” .

Opcje oporu

Istnieje wiele opcji opierania się temu, co się dzieje, ale większość znanych jest skazana na porażkę. Oto pokrótce dlaczego.

Jeśli wierzysz, że masowe protesty zmuszą rządy do odpowiedzi na żądania ruchu, aby zaprzestały realizacji ich haniebnego programu, dobrze byłoby, abyś zastanowił się trochę głębiej nad tym, co się dzieje. Po pierwsze, rządy nie kierują „Wielkim Resetem”; to inicjatywa światowej elity, a rządy to po prostu elitarne marionetki.

Aby to osiągnąć, potrzeba połączenia strategicznie ukierunkowanych działań, które podważają władzę elit w promowaniu i wdrażaniu programu „Wielkiego Resetu”, który ma bardzo wiele elementów. Do osiągnięcia tego celu, protesty są po prostu niewłaściwą taktyką (chyba że są wykorzystywane specjalnie do podnoszenia świadomości na temat strategicznych środków przeciwstawiania się „Wielkiemu Resetowi” i związanym z nim środkom w odniesieniu do czwartej rewolucji przemysłowej, eugeniki i transhumanizmu).

Jeśli wierzysz, że „demokratyczne” procesy nas ocalą, przyjmij do wiadomości, że od dawna znajdują się one pod kontrolą światowej elity i po prostu zapewniają wygodny mechanizm dystrybucji „politycznych konfliktów” pośród nieświadomego elektoratu.,
.
A jeśli wierzysz, że działania w ramach systemu prawnego przyniosą nam sprawiedliwość, pamiętaj, że on również został dawno przechwycony przez globalną elitę i jest wykorzystywany do udaremniania niewygodnych dla niej inicjatyw.

W każdym bądź razie nie ma na świecie sądu, który miałby jurysdykcję, do postawienia globalnej elity przed trybunałem.

Wreszcie, jeśli wierzysz, że przemoc, w jakiejkolwiek formie, wydobędzie nas z tego bałaganu, nie bierzesz pod uwagę specyficznej rzeczywistości geopolitycznej naszych czasów: sił zbrojnych pod dowództwem światowej elity, poczynając od wojska narodowego. sił zbrojnych, w tym arsenałów nuklearnych, przydzielonych do Sojuszu NATO; nie wspominając już o siłach policyjnych każdej jurysdykcji.
Tak więc kluczową kwestią strategiczną jest opracowanie odpowiednich sposobów mobilizacji sił wojskowych i policyjnych do wsparcia nas.

Biorąc pod uwagę, że personel wojskowy i policyjny ma znacznie więcej wspólnego ze społecznościami, w których żyje, niż z globalną elitą, historia oferuje wiele przykładów, w których rozważni, pokojowi aktywiści byli w stanie osiągnąć to bardzo skutecznie. Co więcej, chociaż może to być sprzeczne z intuicją, strategiczna walka bez przemocy jest lepsza od przemocy wojskowej, jak wyjaśnia teoria i pokazuje historia:
Strategia obrony bez przemocy: podejście Gandhiego .

Wniosek

W istocie więc, skuteczny opór przeciwko temu elitarnemu puczowi zależy od zmobilizowania wystarczającej liczby „zwykłych” ludzi do podjęcia strategicznie ukierunkowanych działań pokojowych – zasadniczo aktów odmowy współpracy w celu udaremnienia kluczowych inicjatyw elit – które przeniosą władzę z globalnej elity na nas. Żadna inna opcja nie jest naprawdę realistyczna ani nie ma potencjału, by być tak skuteczną.
To, co zdecydujesz się zrobić, w taki czy inny sposób, pomoże ukształtować los ludzkości.

https://drnowopolskiblog.neon24.pl

Ojciec Łukasza: Chciałem pomocy, a przyszedł bandzior.



Niespełna dwa miesiące temu w województwie dolnośląskim w ciągu sześciu dni zmarły trzy osoby bezpośrednio po interwencji policji.

Należałoby zapytać, jakie są kompetencje policjantów, biorących udział w ‚akcjach’. I jakie są granice użycia siły w ogóle oraz w poszczególnych przypadkach wobec osób stawiających opór. Jedną z ofiar policyjnej brutalności był 29-letni Łukasz Łągiewka.

Łukasz ze swym najbliższym przyjacielem przyjeżdżał do mnie trzy razy w tygodniu, by uczyć się języka niemieckiego. Poznałem go jako zdecydowanego człowieka, wesołego i bardzo żywego. Był typem macho (takim go widziałem na początku), kryjącym swą wrażliwość i dobre serce. Był właścicielem firmy wypożyczającej samochody i miał gest.

Sporo o nim wiedziałem, a wynikało to z pytań zadawanych mu w trakcie lekcji. Ale nie wiedziałem, że ten pogodny mężczyzna od lat cierpiał na depresję. Nie wiedziałem też do połowy lipca, że miał ukochanego pieska, który zakończył swe życie około 10 lipca. Od tego czasu Łukasz unikał ludzi, kryjąc się w swym mieszkaniu w dzielnicy Psie Pole.

01 sierpnia zaniepokoiły rodzinę SMS-y Łukasza, które brzmiały, jakby żegnał się z życiem. Ojciec zadzwonił pod numer 112, prosząc o pomoc. Przed mieszkaniem młodego człowieka pojawiła się straż, a potem rodzina, pogotowie i policja. Nie było negocjatora. Łukasz był w silnym stanie depresji, był chory i nie rozpoznawał swej rodziny, a interwencję policjantów (niektórzy byli nieumundurowani) widział jako napad.

Mężczyzna, jeśli komuś zagrażał, to ewentualnie sobie. Został potraktowany jak terrorysta. Po wdarciu policji do jego mieszkania był bity pałkami, uderzany pięściami w głowę i przyduszany. W karetce pogotowia po raz pierwszy ustaje praca serca, w szpitalu 02 sierpnia już na zawsze.

Oględziny zwłok wykazały obrzęk mózgu, zatrzymanie pracy nerek, niewydolność wątroby. Mówi ojciec Łukasza: ‚Chciałem pomocy, a przyszedł bandzior i zamordował mi dziecko’.

Czy to pobicie, nieuzasadnione i bezsensowne, które przyniosło śmierć młodemu człowiekowi, przejdzie bez echa? – Czytam, że policjanci mają aktualnie dyscyplinarki za wyłączone kamery podczas tej zbrodniczej interwencji. Czy to nie są żarty?

Zygmunt Białas
https://zygumntbalas.neon24.pl

Panie Autorze, policjanci są bezkarni, bo zawsze mają kolegów za świadków. I g… im można zrobić.
Admin

Przeciw amerykańskiemu mentorstwu



W dyskusjach prowadzonych na Zachodzie na temat Rosji podkreśla się, że państwo to pod rządami Władimira Putina dokonało radykalnego przewartościowania swojej tożsamości międzynarodowej, stawiając na konfrontację z Zachodem.

Zjawisko to zyskało miano „agresywnego zwrotu” w polityce zagranicznej Rosji.

W okresie pozimnowojennym stosunki Rosji ze Stanami Zjednoczonymi i państwami Unii Europejskiej przebiegały cyklicznie – od otwartości i konstruktywnej współpracy do stagnacji i wrogości. Nigdy jednak nie były tak złe, jak po aneksji Krymu w 2014 r. Tego stanu rzeczy nie można zrozumieć bez spojrzenia na rewizję stanowiska Rosji wobec ładu pozimnowojennego, ale także na politykę USA wobec przestrzeni poradzieckiej, w której zderzyły się interesy geopolityczne obu stron.

Po rozpadzie ZSRR i rozwiązaniu Układu Warszawskiego…

Stany Zjednoczone w sposób oczywisty były zainteresowane transformacją Rosji i jej demokratycznym wyborem. Z czasem okazało się, że ich oczekiwania rozminęły się z realiami. Rosja nawet gdy deklarowała gotowość dokonania reform na modłę zachodnią, nie była w stanie poradzić sobie z rozprzężeniem gospodarczym, a Zachód bynajmniej nie spieszył jej z efektywną pomocą. Odwoływanie się do wartości i ideałów zachodnich bez wymiernego wsparcia nie było skuteczne.

Szybko okazało się, że Rosję różnią z Zachodem interesy, związane a to z polityką wobec „bliskiej zagranicy” („kolorowe rewolucje”), a to ze stosunkiem do nuklearnych ambicji Iranu, czy spojrzeniem na poszerzanie NATO na wschód. Rosja mogła oczywiście protestować przeciwko rozmaitym działaniom Zachodu, ale spotykało się to z lekceważeniem Stanów Zjednoczonych i omijaniem takich instytucji, jak Rada Bezpieczeństwa ONZ, gdzie weto Moskwy mogłoby skutecznie powstrzymać Amerykanów (być może zapobiegłoby interwencji wojskowej przeciwko Serbii w 1999 r. czy inwazji na Irak w 2003 r.).

Po objęciu rządów przez ekipę Władimira Putina Rosja nie tylko skonsolidowała się wewnętrznie, ale przede wszystkim asertywnie sprzeciwiła się pomysłom zachodnim na jej modernizację i zademonstrowała opór wobec amerykańskiego mentorstwa. Zależało jej na przywróceniu pozycji głównego mocarstwa globalnego. Obecnie wiele wskazuje na to, że Rosjanie pozbyli się już traumy po rozpadzie imperium radzieckiego i są w stanie przejąć inicjatywę w wielu dziedzinach, z czym muszą liczyć się partnerzy po stronie zachodniej.

Już w 2007 r. Władimir Putin na monachijskiej konferencji bezpieczeństwa zdecydowanie zaprotestował przeciw hegemonizmowi amerykańskiemu, co zdaniem wielu obserwatorów było zapowiedzią ostrego starcia z Zachodem. Można z perspektywy czasu stwierdzić, że Putin dokonał wówczas programowej antycypacji tego, co stało się wyznacznikiem rosyjskiej polityki zagranicznej kolejnych lat – nieustępowania Zachodowi (co potwierdziło się w Gruzji i na Ukrainie).

Rosja nie zmierza do odbudowy dawnej strefy wpływów w Europie Środkowej i Wschodniej, uznając istniejący stan rzeczy. Chce jednak mieć wpływ na ustalanie reguł gry na tym obszarze i na ich egzekwowanie. Rosjanie uznali, że nastał właśnie czas takiej zmiany, która daje im szansę na włączenie się w proces kształtowania nowego ładu, opartego na wielomocarstwowym konsensusie, a nie dyktacie silniejszego.

Rosję zalicza się do tzw. mocarstw wschodzących,

ale przecież już od wielu stuleci jest ona aktywnym i skutecznym graczem na arenie międzynarodowej. Miała wpływ na kształtowanie poprzednich wcieleń ładu międzynarodowego, zawsze obstając przy swojej suwerenności i niezależności politycznej. Gdy te wartości były zagrożone, Rosjanie mobilizowali wszystkie siły i środki, aby z największą determinacją i bezgranicznym poświęceniem bronić swojego kraju.

Patriotyczna obrona ojczyzny podczas wielkich wojen ojczyźnianych należy do najbardziej uświęconych tradycji. Bez zrozumienia tego fenomenu nie sposób pojąć niezwykle silnego przywiązania do mocarstwowego statusu i równego traktowania pośród największych aktorów sceny międzynarodowej.

Przez większość swojej historii (z wyjątkiem okresu międzywojennego) Rosja była graczem konserwatywnym, opowiadała się przeciw rewolucyjnym zmianom w stosunkach międzynarodowych i obstawała przy zachowaniu status quo. Jeśli popierała dążenia narodowowyzwoleńcze narodów bałkańskich w Imperium Osmańskim, to zawsze towarzyszyły temu kalkulacje geopolityczne. W istocie we wszystkich posunięciach na arenie międzynarodowej Rosja kierowała się Realpolitik. I wtedy, kiedy wraz z Anglią występowała przeciw Napoleonowi, i wówczas, gdy z republikańską Francją jednoczyła się przeciw wilhelmińskim Niemcom przed I wojną światową.

Pakt Stalina z Hitlerem z 1939 r. był efektem fiaska porozumienia się z Wielką Brytanią i Francją, które prowadziły własne gry geopolityczne. Ostatecznie wojenny sojusz Stalina z demokracjami zachodnimi przypieczętował losy hitlerowskiej III Rzeszy.

W okresie „zimnej wojny” stawiała na pryncypia ideologiczne, ale dla szukania przeciwwagi wobec Zachodu gotowa była zawierać „egzotyczne sojusze” z państwami Trzeciego Świata, które nie miały nic wspólnego z komunizmem. Po XX zjeździe KPZR w 1956 r. kierownictwo radzieckie postawiło na „pokojowe współistnienie” z Zachodem, czego praktycznym wyrazem było odprężenie lat siedemdziesiątych XX wieku.

Nowa Rosja stanęła przed trudnym zadaniem redefinicji swojej tożsamości wewnętrznej i międzynarodowej. Ze względu na utratę imperium i spadek rangi w hierarchii potęg Rosja poszukuje pośredniej drogi między europejskością, do której zawsze dążyła, a możliwościami, jakie otwiera przed nią Azja. Transkontynentalna specyfika Rosji warunkuje szczególną wagę przywiązywaną przez nią do realnego układu sił w systemie międzynarodowym. Od niego bowiem zależy kształt ładu normatywnego, interpretacja, ewolucja i dyfuzja reguł gry.

Na tle własnej wizji ładu międzynarodowego Rosja realnie ocenia swoje zasoby i jest świadoma ich znaczenia w północnej hemisferze. Jej geopolityczne wpływy opierają się na kontroli największej w świecie przestrzeni, nieprzebranych zasobach surowcowych, uznanym statusie w instytucjach międzynarodowych oraz globalnych ambicjach i aspiracjach.

Sąsiedztwo z regionami o ważnym znaczeniu dla bezpieczeństwa międzynarodowego czyni ją współuczestnikiem procesów decydujących o stabilności i bezpieczeństwie w Azji Środkowej, na Bliskim i Środkowym Wschodzie, na Dalekim Wschodzie i na Pacyfiku, w Arktyce, w Europie Północnej i Wschodniej. Żaden z problemów ważnych dla bezpieczeństwa międzynarodowego – afgański, koreański, irański, syryjski – nie może być rozwiązany bez udziału czy przynajmniej uwzględnienia stanowiska Rosji. Dotyczy to także zwalczania terroryzmu międzynarodowego, czy zapobiegania proliferacji broni masowej zagłady.

Te przykłady pokazują, na czym polega ranga mocarstwowości rosyjskiej. W dziedzinie strategicznej jedynie Stany Zjednoczone mogą ją skutecznie przeciwważyć. Dzięki zasobom wojskowym i surowcowo-energetycznym Rosja może zarówno stabilizować, jak i destabilizować stosunki międzynarodowe. Kontrolując szlaki tranzytowo-transportowe między Europą i Azją wpływa istotnie na międzynarodowe przesyły surowców i obrót towarowy. Wreszcie nie bez znaczenia jest rola „mostu międzycywilizacyjnego”, do której predestynuje Rosję jej wieloetniczność, wielokulturowość i wielowyznaniowość.

Na dzisiejsze stanowisko Rosji wobec pozimnowojennego ładu należy spojrzeć przez pryzmat jej rozczarowań postawą państw zachodnich.

Okazały się one niegodne zaufania, gdy poparły (z pewnymi wyjątkami) interwencjonistyczną politykę Stanów Zjednoczonych, powrót do wyścigu zbrojeń (wypowiedzenie traktatu ABM w 2002 r.), czy poszerzanie NATO na wschód. Unia Europejska pretendująca do zbudowania z Rosją „partnerstwa strategicznego” nie była w stanie zaproponować odrębnej od atlantyckiej wspólnoty bezpieczeństwa, co oznaczało, że amerykańska wizja strategiczna została narzucona całemu Zachodowi. To siłą rzeczy doprowadziło do napięć z Rosją, odzyskującą zdolność kreowania swojej wizji poprzez skuteczne kontrowanie pomysłów amerykańskich.

O ile Stany Zjednoczone lansują uniwersalną demokratyzację, także przy użyciu siły, jako panaceum na wszystkie problemy współczesnego świata, o tyle Rosja uważa, że każde państwo w ramach suwerenności ma prawo do własnego modelu rządów.

Oznacza to, że Rosjanie stoją na gruncie klasycznych zasad prawa międzynarodowego (suwerennej równości i nieingerencji w sprawy wewnętrzne), jawią się paradoksalnie obrońcami status quo, podczas gdy USA stały się mocarstwem rewizjonistycznym. W powszechnej opinii kreowanej przez media zachodnie po aneksji Krymu jest akurat odwrotnie.

Akcesja państw Europy Środkowej do NATO i Unii Europejskiej nie sprzyjała zasypaniu starych podziałów między Rosją a Zachodem. Przeciwnie, ujawniło się, że pod przykrywką projektów integracyjnych realizowane są zamysły geopolitycznej ekspansji Zachodu. Unia Europejska pod hasłami ładu normatywnego i promocji wartości zachodnich stała się instrumentem natarcia na poradziecki Wschód. To musiało doprowadzić do starcia, którego areną stała się Ukraina.

Ideologia normatywnej i aksjologicznej przewagi Zachodu ma negatywne konsekwencje, gdyż lekceważy złożoność tradycji politycznych na kontynencie europejskim i naturalne prawo narodów do wyboru swoich dróg rozwojowych. Fundamentalną zasadą leżącą u podstaw Unii Europejskiej jest przezwyciężenie logiki konfliktu. Ta zasada sprawdziła się w odniesieniu do pojednania francusko-niemieckiego, ale ponosi klęskę w jednoczeniu całego kontynentu po „zimnej wojnie”. Faktem jest nowy geopolityczny podział Europy, w której integracja stała się „środkiem kontynuowania starych żalów w nowym formacie”. Kontynent europejski podlega nowym podziałom, owe podziały poddaje się intensywnej militaryzacji, co wzmaga napięcia i tworzy klimat konfrontacyjny, nazywany „nową zimną wojną”.

Wierność starym zasadom realizmu

Od dwóch dekad, nazywanych erą Putina, rosyjska polityka zagraniczna w sensie koncepcyjnym i doktrynalnym odwołuje się do realistycznej tradycji w stosunkach międzynarodowych. Tradycja ta ma rodowód starożytny, sięgający Tukidydesa. Jej szczególny kształt ma związek z anglosaską szkołą myślenia, której najwybitniejszymi twórcami byli Edward H. Carr i Hans Morgenthau. Myśl polityczna niekoniecznie pokrywa się z założeniami teoretycznymi, ale w przypadku Rosji mamy do czynienia z silnym związkiem myślenia praktycznego z tym, co głosi teoria realizmu ofensywnego. Jej głównym eksponentem jest chicagowski profesor nauk politycznych John J. Mearsheimer.

Choć decydenci Kremla lubią odwoływać się w praktyce do liberalnych standardów prawa międzynarodowego i instytucji międzynarodowych, w tym ONZ, to jednak w sytuacji zagrożenia dla interesów bezpieczeństwa bazują na „twardych” środkach, w tym sile. Przypomina to nie tylko klasyczne założenia realizmu politycznego, ale świadczy o dużej determinacji na rzecz obrony stanu posiadania. Tę determinację trudno jednak zrozumieć na podstawie samego odwołania się do interesów i siły. W grę wchodzą bowiem czynniki motywacyjne o charakterze ideologicznym, aksjologicznym, psychologicznym i percepcyjnym. Warto pamiętać także o imponderabiliach, które w przypadku Rosji rozciągają się na 1000-letnią historię ortodoksyjnego chrześcijaństwa i dziedzictwo imperialne Konstantynopola.

„Papież” realizmu politycznego H. Morgenthau uważał, że w diagnozie polityki w stosunkach międzynarodowych oprócz „twardych” komponentów nie można zaprzeczać także znaczeniu dyplomacji i moralności. Trudno pominąć związki między racjonalnością wyborów decyzyjnych a rozmaitymi zakłóceniami o charakterze antyracjonalnym i irracjonalnym. Najlepszym przykładem trudności w zrozumieniu motywów rosyjskiej polityki zagranicznej jest powód, dla którego Putin zdecydował się na aneksję Krymu, zdając sobie sprawę z wysokich kosztów tego przedsięwzięcia.

W żadnej realistycznej koncepcji nie znajduje się uzasadnienia, dlaczego Rosja była gotowa zapłacić więcej niż wynikało to z kalkulacji zysków i strat. Z pewnością górę wzięło przekonanie, że w obliczu wyraźnego zwrotu Kijowa w stronę Zachodu Moskwa za żadną cenę nie może dopuścić do utraty strategicznych pozycji, związanych z bazą wojenną w Sewastopolu. Inaczej mówiąc, wrażliwość na żywotne interesy, związane ze zbliżaniem się do tzw. czerwonej linii bezpieczeństwa, przeważyły nad racjonalnością kalkulacji. [Krótkowzroczną racjonalnością – admin]

Wszystko to pokazuje, że rzeczywistość polityki międzynarodowej jest bardziej złożona niż wydaje się to entuzjastom rozmaitych teorii stosunków międzynarodowych, którzy chcieliby nieraz przy pomocy jednego szablonu objaśnić skomplikowane i tajemne procesy, zachodzące w tzw. wspólnocie międzynarodowej. Zgodnie z kantowską tradycją myślenia, ideałem byłoby utrzymanie pluralizmu uczestnictwa oraz wspólnoty interesów całej ludzkości, do czego zresztą nawiązywał pierwszy i ostatni prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow w swojej koncepcji „nowego myślenia”.

Nie brakuje opinii, że wewnętrzna mobilizacja, odwoływanie się do nacjonalistycznej euforii i patriotycznych uniesień, pobudzanych przez władze polityczne stały się źródłem agresywnych działań i wzrostu nastrojów imperialnych. Mogło być także odwrotnie. Trudno to udowodnić w przypadku Rosji w sposób jednoznaczny. Uznała ona bowiem skutki geopolitycznego rozpadu ZSRR, nie dążąc po 1991 roku do rewizji ładu terytorialnego. Nie odwoływała się do ideologii imperialnej, związanej z odzyskaniem straconych w wyniku rozpadu ZSRR terytoriów. Nie podejmowała działań zaczepnych ani wobec Gruzji, ani Ukrainy, zanim nie została sprowokowana nasilaniem się akcji zagrażających interesom jej bezpieczeństwa i prawom ludności rosyjskojęzycznej. Decydenci polityczni Rosji cieszą się wysokim poparciem społecznym dla dokonywanych wyborów politycznych, choć świat zewnętrzny nie daje wiary autentyczności tego poparcia.

Rosja broniąc swoich interesów, nawołuje do dialogu i normalizacji. Kolejna, przemawiająca do rozumu i wyobraźni diagnoza W. Putina, przedstawiona na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos w styczniu 2021 roku skupia się wokół najważniejszych zagrożeń z perspektywy doświadczeń kryzysowych, w których pogrąża się świat. Putin apeluje o przywrócenie dialogu bez warunków wstępnych (w duchu Realpolitik), bez narzucania monopolu cywilizacyjnego. „Taki monopol ze swej natury jest sprzeczny z kulturową wieloaspektowością historyczną naszej cywilizacji” (https://www.weforum.org).

Stawka na pluralizm cywilizacyjny

Koncepcja „realizmu cywilizacyjnego” wywodzi się z konserwatywnego myślenia geopolitycznego, od Mikołaja Danilewskiego począwszy. Jednym z współczesnych geopolityków, którzy nawiązywali do niej był Wadim Cymburski. Podział na „cywilizacyjne bloki”, a w ich ramach centra i peryferie oznacza, że pogranicza tych bloków, czyli owe peryferie stają się obiektem starć międzycywilizacyjnych oraz „grawitacyjnego przyciągania” przez drugą stronę. Nie biorąc pod uwagę innych centrów cywilizacyjnych, takich jak Chiny, Indie czy Japonia, Rosja i Ameryka są spadkobiercami „zimnowojennego duopolu” i w sensie ideologicznym pozostają na pozycjach konfrontacyjnych. Obszarem konfrontacji stała się Europa Wschodnia, czyli pas państw bezpośrednio rozdzielający strefy wpływów, interesów i odpowiedzialności Rosji i Zachodu.

Chodzi zatem o znalezienie pewnego modus vivendi z stosunkach z Zachodem, głównie ze Stanami Zjednoczonymi, aby określić granice wpływów w Europie Wschodniej, obejmującej państwa o charakterze limitrofów („terytoriów-cieśnin”), położonych na pograniczu cywilizacyjnym i podatnych na wpływy sił przeciwstawnych mocarstw i ugrupowań polityczno-gospodarczych. Spośród takich państw szczególnym polem konfrontacji w ostatnich latach stały się Ukraina i Białoruś. Pod uwagę bierze się także Gruzję i Mołdawię. Każda ze stron – i Rosja, i Zachód – zdaje sobie sprawę ze strategicznej ważności tych państw, ale także konieczności poszanowania ich tożsamości cywilizacyjno-kulturowej i prawa do wyboru własnej drogi rozwoju. [To Zachód jest w ogóle zdolny do poszanowania czegokolwiek??? – admin]

Oczekiwano, że powściągliwość administracji amerykańskiej w okresie prezydentury Donalda Trumpa względem Ukrainy spowoduje powrót do pewnej „pragmatycznej normalności” i odłożenie na bok spraw spornych. Chodziło o to, aby zrezygnować z myślenia w kategoriach gry o sumie zerowej, a państwom położonym „pomiędzy” Rosją i Europą Zachodnią (NATO i UE) pozwolić na pełnienie roli swoistego „pomostu” (o przejściowym charakterze buforu). Nawiązywano w ten sposób do idei Henry’ego Kissingera, aby państwom-limitrofom nadać status neutralności. Oczekiwania te okazały się daremne. Powrót demokratów do władzy w USA sprzyja raczej tendencjom do eskalacji presji na Rosję.

Nigdy nie można jednak wykluczać poszukiwania porozumienia. Jeśli nawiązano by do eksperckiego raportu Brookings Institution z 2017 roku na temat „nowej architektury bezpieczeństwa w Europie Wschodniej”, to możliwe byłoby porozumienie z Rosją na temat neutralizacji tych państw, z możliwością współpracy gospodarczej i kulturalnej, ale z wyłączeniem powiązań militarnych (M.E. Hanlon, Beyond NATO. A New Security Architecture for Eastern Europe, „The Marshall Papers”, Brookings Institution Press, Washington, D.C. 2017).

Zdaniem Rosjan, neutralizacja powinna być powiązana z demilitaryzacją tego obszaru (B. Miezhuyev, „Civilizational Realism”. A Chance to Bring Theory Back in Touch with Real Politics, „Russia in Global Affairs” 2018, vol. 16, nr 4). Dla Rosji jest bowiem niewyobrażalne, aby NATO i Stany Zjednoczone nadal dozbrajały państwa regionu (mimo braku sojuszniczych więzi) i umieszczały w nich swoje bazy wojenne. „Pas od Odessy do Sztokholmu” stałby się przykładem pewnego eksperymentu cywilizacyjnego, polegającego na symbiozie pierwiastków kulturowych i gospodarczych. Nikt nie wie jednak, jak konkretnie miałyby wyglądać negocjacje na temat statusu państw, których rządy nie chcą być przedmiotem decyzji mocarstwowych, przypominających „drugą Jałtę”.

Odwoływanie się do koncepcji „realizmu cywilizacyjnego” jest w dużej mierze rezultatem porażki, jaką Rosja poniosła w stosunkach z Zachodem, a zwłaszcza z USA. Władimirowi Putinowi udało się nawiązać całkiem partnerskie stosunki z George’em W. Bushem, które uległy załamaniu, gdy Rosja dołączyła do francusko-niemieckiej opozycji wobec inwazji amerykańskiej na Irak. USA w odwecie natychmiast uruchomiły program promocji demokracji w Gruzji, czyniąc Micheila Saakaszwilego bohaterem „rewolucji róż”.

Wkrótce okazało się, że Rosja nie ma szans na utrzymanie stabilnych relacji z Zachodem, ani bezkonfliktowo sprawować swojego patronatu w przestrzeni poradzieckiej. Dowiodły tego szczególnie wydarzenia na Ukrainie lat „pomarańczowej rewolucji” i „euromajdanu”, które doprowadziły do głębokiego impasu, a nawet paraliżu dyplomatycznego.

„Realizm cywilizacyjny” odrzuca wszelkie globalne utopie „demokratycznego pokoju”, wywiedzione z marzeń zwolenników „końca historii” i apologetów świata jednobiegunowego. Rosja nie tylko z racji swojej wyjątkowości i osobności, ale także przywiązania do tradycji Realpolitik opowiada się jednoznacznie za pluralistycznym i policentrycznym układem sił, uwzględniającym wkład różnych kultur i cywilizacji oraz porządków aksjologicznych w konstruowanie wspólnej dla wszystkich i możliwie otwartej na wielostronny dialog przestrzeni polityczno-dyplomatycznej.

Według Putina, żadna wizja ładu międzynarodowego nie może być zdominowana przez jeden zuniwersalizowany system wartości i jeden model ustrojowy. Prowadziłoby to bowiem do stworzenia jednego „imperium światowego” w sensie politycznym, a w sensie cywilizacyjno-kulturowym do swoistego „totalitarnego monizmu”. Nie do zaakceptowania jest długotrwała hegemonia jednego mocarstwa, którego legitymizacja przywództwa opiera się na uzurpacji, naruszaniu standardów prawa międzynarodowego oraz przewadze potencjału gospodarczego i militarnego.

W imię „realizmu cywilizacyjnego” Rosja dokonała głębokich przewartościowań swoich partnerów międzynarodowych.

Przede wszystkim nie kieruje się sympatiami i sentymentami, ani też odruchową wrogością i resentymentami kompensującymi własne słabości, lecz realistyczną diagnozą bilansu sił, zbieżnością i sprzecznością interesów oraz możliwościami operowania konkretnymi zasobami środków. Determinacja w obronie swoich racji i umiejętność wpływania przy pomocy dyplomatycznej perswazji okazują się równie ważnym i pożądanym przejawem siły, przynoszącym konkretne korzyści.

Główną przeszkodą w znalezieniu wspólnego języka Rosji z Zachodem jest odmienna diagnoza interesów i priorytetów aksjologicznych. Rosjanie lubią podkreślać, że dyktatura medialna Zachodu i poprawność polityczna dyktowana przez neoliberalne kręgi polityczne przez długie lata przesłaniały katastrofalny stan społeczeństwa amerykańskiego, co ujawniło się przy okazji zmiany władzy prezydenckiej w 2020 roku i podczas ataku na Kapitol w styczniu 2021 roku.

Stany Zjednoczone straciły pozycję mentora, pouczającego inne państwa, jak postępować i jak żyć. Skompromitowana Ameryka utraciła mandat do ustalania i narzucania standardów demokratycznych w przestrzeni międzynarodowej. Podważona została jej reputacja wzorcowego państwa demokratycznego, choć znawcy problematyki ustrojowej od lat pokazują, jak wiele sprzeczności i aberracji tkwi w systemie politycznym i gospodarczym USA.

Podczas kadencji prezydenckiej Donalda Trumpa relacje wzajemne były zamrożone, ale spodziewano się w Moskwie, że w drugiej kadencji prezydent USA będzie bardziej otwarty na dialog i normalizację stosunków. Tymczasem wygrana kandydata demokratów oraz obsadzenie obu izb Kongresu przez tę partię nie daje podstaw, aby „realizm cywilizacyjny” stał się podstawą jakiegokolwiek porozumienia. Administracja amerykańska, jak i skupiony wokół niej medialny komentariat nie dopuszczają bowiem myśli, że Rosja ze swoim systemem politycznym i oryginalną kulturą może być dla kogoś atrakcyjnym obiektem przyciągania.

Nawet gdy struktury świata zachodniego nie są w stanie wchłonąć wszystkich państw otaczających Rosję, to jednak nie do pomyślenia jest, że mogłyby one skorzystać a contrario z rosyjskiej oferty sojuszniczej i „parasola ochronnego”. W ten sposób nie ma uznania dla tak rozumianego „realizmu cywilizacyjnego” po stronie zachodniej, co oznacza, że ani Stany Zjednoczone, ani Zachód w sensie całego bloku geopolitycznego nie godzą się, aby Rosja mogła aspirować do przywództwa w bezpośredniej przestrzeni geopolitycznej, zwłaszcza pod względem kulturowo-cywilizacyjnym.

Wydaje się, że obserwatorzy zachodni – z pewnymi wyjątkami – bardzo selektywnie spoglądają na sytuację w obszarze tzw. bliskiej zagranicy Rosji. Nie dostrzegają wielu czynników, składających się na tożsamość „poimperialną”, ale także odpowiedzialność Rosji za swoich „rodaków” i wspólnotę językowo-kulturową (Rusofonię, russkij mir). To zjawisko przybiera charakter pewnego „grawitacyjnego” przyciągania, kiedy od państwa, będącego wielkim mocarstwem o imperialnej tradycji oczekuje się ochrony i opieki, także w sensie egzystencjalnym, poza jego granicami. W jaki sposób potęgi wykorzystują tę „grawitację”, można pokazać na wielu przykładach zarówno Rosji, jak i Stanów Zjednoczonych. Odnosił się do tego w jednej z ostatnich swoich prac Zbigniew Brzeziński.

Siła przyciągania Rosji…

dla najbliższych sąsiadów, ale także dla niektórych państw związanych z Zachodem, na przykład dla Węgier, polega na tym, że bronią one swojej tożsamości przed zachodnim multikulturalizmem i negatywnymi skutkami globalizacji na modłę zachodnią. Paradoksalnie, rosyjski model obrony swoich racji jest powielany nawet w takich państwach, jak rusofobiczna Polska pod rządami Prawa i Sprawiedliwości, choć nikt z rządzących nie dostrzega przecież takich podobieństw i analogii.

Polityka zagraniczna Rosji aktywizuje się na wszystkich kierunkach obszarów przygranicznych – od Europy Wschodniej, poprzez basen Morza Czarnego, Kaspijskiego, Azję Środkową, po Daleki Wschód. Przypisuje im „pośrednictwo międzycywilizacyjne”, nie rezygnując z odbudowy swojej pozycji mocarstwowej, stabilizatora przyległych regionów i moderatora-rozjemcy w konfliktach pogranicza (jak jesienią 2020 r.) między Armenią i Azerbejdżanem). W istocie sprowadza „realizm cywilizacyjny” do zapewnienia własnego panowania – kontroli i wpływów w przestrzeni poradzieckiej, odwołując się do przewag geopolitycznych, posłannictwa dziejowego i wyjątkowości.

Zachód nie może lekceważyć ani nie doceniać tego, do czego Rosja aspiruje. Wydaje się, że przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych ciągle obowiązuje wizerunek Rosji z czasów Jelcyna, kiedy państwo uległo dezorganizacji i można było ulegać fałszywym nadziejom na jego westernizację. Przyciągnięcie w stronę Zachodu okazało się niewykonalne, a odbudowa statusu w epoce Putina pokazała, że Rosja znowu obroniła własną drogę rozwoju, stawiając na obronę wartości konserwatywnych i samodzielną interpretację swojego interesu narodowego. Okazuje się, że Rosja znajduje w tej dziedzinie poparcie wśród wielu innych państw, co daje jej legitymację do przywództwa w budowaniu opozycji wobec „liberalnego internacjonalizmu”, promowanego przez Stany Zjednoczone.

Przed administracją Joe Bidena stoją zatem poważne zadania, związane nie tylko z przewartościowaniem dotychczasowej strategii, ale przede wszystkim powrotem do dialogu, opartego na poszanowaniu racji i wartości stron. Misyjność USA oparta na promocji demokracji i praw człowieka jest już anachronizmem. Wiara Zachodu, że w przestrzeni poradzieckiej uda się szybko zbudować silną przeciwwagę wobec Rosji w postaci demokratycznych, stabilnych i zasobnych państw jest złudzeniem i dowodem idealistycznego zaślepienia.

Każdy analityk sytuacji na Ukrainie, jeśli nie jest stronniczy, potrafi dostrzec katastrofalny stan tego państwa, które znajduje się raczej na granicy wytrzymałości, a nie na drodze do liberalnej demokracji. Zwiększanie pomocy ze strony Zachodu dla sił, którym nie zależy na sanacji własnego państwa jest drogą donikąd. To także dla Rosji droga do ciągłej niepewności i wzrostu zagrożeń. Dlatego nowa administracja amerykańska mogłaby więcej osiągnąć, zmierzając do „neutralizacji” obszaru Europy Wschodniej i deeskalacji konfliktu, a nie odwrotnie.

Amerykanie i państwa Europy Zachodniej tkwią głęboko w swoich idiosynkrazjach, odziedziczonych po „zimnej wojnie”, a kryzys przywództwa politycznego, przejęcie władztwa przez kapitał korporacyjny oraz sprzedajność elit intelektualnych nie pozwalają im wyjść naprzeciw realnym wyzwaniom współczesnego ładu międzynarodowego. Okazuje się, że koncepcja realizmu cywilizacyjnego jest nie do zrealizowania dla żadnej ze stron pozimnowojennej konfrontacji. Tkwią w niej sprzeczności o charakterze tautologicznym. Żadna ze stron – póki co, ani Rosja, ani Zachód ze Stanami Zjednoczonymi na czele – nie są w stanie zrezygnować z rozumienia wyjątkowości (ekscepcjonalizmu) swojej cywilizacji i posłannictwa dziejowego, dlatego mamy do czynienia nie tyle ze „zderzeniem cywilizacji”, jak chciał Samuel Huntington, lecz z „patem sytuacyjnym”, niepozwalającym żadnej ze stron zatriumfować w przewidywalnej perspektywie.

Prof. Stanisław Bieleń
Myśl Polska, nr 39-40 (25.09-3.10.2021
https://myslpolska.info/

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...