wtorek, 30 czerwca 2020

Jaki wniosek?

Jak głosowali Polacy na Krzysztofa Bosaka w pierwszej turze wyborów prezydenckich w zależności od wieku, wykształcenia, miejscowości itp.:
Kobiety – 4,4 %
Mężczyźni – 10,1 %
Wieś – 7,1 %
Miasto do 50 – 200 tys. – 7,0 %
Miasto do 200 – 500 tys. – 7,7 %
Miasto powyżej 500 tys. – 5,7 %
Wiek do 18 – 29 lat – 22,1 %
Wiek do 39 – 39 lat – 8,7 %
Wiek do 40 – 49 lat – 4,3 %
Wiek do 50 – 59 lat – 2,9 %
Wiek 60 i więcej lat – 1,1 %
Emeryt/rencista – 1,2 %
Uczeń-student – 20,8 %
Osoba bezrobotna – 7,5 %
Robotnik – 8,2 %
Dyrektor/kierownik/specjalista – 8,6 %
Pracownik administracji lub usług – 7,0 %
Rolnik – 4,5 %
Właściciel/współwłaściciel firmy – 8,7 %
Wykształcenie podstawowe – 5,7 %
Wykształcenie zawodowe – 3,9 %
Wykształcenie pomaturalne – 8,1 %
Wykształcenie licencjat i wyższe – 7,8 %
Jaki wniosek?
Tylko ludzie inteligentni głosowali na Krzysztofa Bosaka których jest w społeczeństwie 7 – 8 %.
P.S. Wiek 60 i więcej lat – 1,1 % i Emeryt/rencista – 1,2 %, bo zostali przekupieni plusami.

Jak zagłosują endecy?

Skład osobowy drugiej tury wyborów trudno nazwać zaskoczeniem. Powszechnie kreowani na głównych antagonistów Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski osiągnęli poparcie w granicach przewidywanych przez główne pracownie badania opinii publicznej.

Oznacza to, że pomimo pozornie sporej przewagi urzędującego prezydenta, obaj rywale zachowują wyrównane szanse na wyborcze zwycięstwo. Czeka nas zatem wyrównana i zapewne bezkompromisowa walka.
Pewnym zaskoczeniem może być natomiast najwyższa w historii frekwencja. Choć jest ona prostą wypadkową temperatury sporu politycznego, stanowi też dobry prognostyk, gdyż świadczy o rosnącym zainteresowaniu sprawami publicznymi.
Tymczasem, już tradycyjnie, stanęliśmy przed wyborem mniejszego zła. Wobec jakości propozycji personalnej i programowej obu kandydatów najbardziej kusząco jawi się perspektywa bojkotu drugiej tury.
Tego rodzaju ucieczka od odpowiedzialności byłaby jednak dla osoby rozumującej w kategoriach interesu wspólnoty najgorszą z możliwych decyzji. W końcu rezygnując z prawa wyboru cedujemy je na osoby, które mają prawdopodobnie znacznie niższe kwalifikacje i kompetencje by takiego wyboru dokonywać. Pomijając już fakt, że przy okazji są to osoby, którym tego rodzaju intelektualne rozterki są całkowicie obce.
Tegoroczna kampania wyborcza, podobnie zresztą jak poprzednie, prowadzona była nie na temat, czyli w obszarze przekraczającym prerogatywy głowy państwa.
Dla uporządkowania przypomnijmy więc, że w naszym ustroju prezydent ma realny wpływ na trzy obszary działania: politykę zagraniczną, wojsko i legislację. W dwóch pierwszych nie ma istotnych różnic pomiędzy kandydatami. Choć jeden z nich reprezentuje partię „pruską” a drugi „amerykańsko-izraelską” w praktyce ich zapatrywania i działania nie są znacząco różne.
Obaj są zwolennikami zwiększenia obecności wojsk amerykańskich na terytorium RP (choć Trzaskowski w nieco mniejszym wymiarze). Obaj będą prowadzili irracjonalną politykę antychinską i antyrosyjską, za to proukraińską i proizraelską. Jedyna dostrzegalna różnica leżeć będzie zatem w relacjach z UE czyli de facto Niemcami. Możemy założyć, ze w przypadku zwycięstwa Trzaskowskiego mniej będzie napinania muskułów, za to więcej przyjaznych gestów na tej linii.
Kompetencje prezydenta jako zwierzchnika sił zbrojnych są stosunkowo ograniczone. To dobrze, gdyż żaden z wymienionych kandydatów nie posiada predyspozycji i kwalifikacji do wykazywania się w tym obszarze jakąkolwiek inicjatywą.
Natomiast to, co zasadniczo różni obu kandydatów to rola jaką piastując urząd prezydenta odegrają w procesie legislacji. Andrzej Duda jako konsekwentny reprezentant obozu „dobrej zmiany” jest gwarantem swobody działań PiS. Oznacza to kontynuację legislacyjnej biegunki, ustawy pisane na kolanie i dalsze psucie państwa.
Z kolei ze strony Rafała Trzaskowskiego możemy spodziewać się obstrukcji wobec działań rządu i sejmu co sprowadzi rząd Mateusza Morawieckiego do roli administratora. Partyjny aparat PiS nadal będzie obsadzał intratne rządowe synekury, jednak Naczelnik Państwa utraci możliwość dalszych zmian ustrojowych.
Wobec powyższego wybór, którego dokonamy za niespełna dwa tygodnie będzie sprowadzał się do referendum na temat zakresu władzy PiS.
Powody by opowiedzieć się przeciwko obecnej władzy są tutaj aż nadto czytelne. W sferze gospodarczej Polska podąża konsekwentnie ścieżką, którą wcześniej podążała Wenezuela. Kosztowne socjalne programy, traktowane przez rządzących jako kiełbasa wyborcza, nadmiernie obciążają budżet. Fiskalizm i opresyjność aparatu administracyjnego skutecznie dławią przedsiębiorczość. Dodruk pustego pieniądza wpycha nas coraz dalej na równię pochyłą spirali inflacyjnej. Reasumując jesteśmy na dobrej drodze do stania się milionerami. Takimi samymi jak byliśmy na początku lat 90-tych.
Równie strzeliste sukcesy odnosimy na niwie międzynarodowej. Nasze relacje z USA są partnerskie. My od nich kupujemy F-35 a w zamian oni sprzedają nam gaz. My popieramy ich kolonialne wojenki a oni w zamian uchwalają ustawę 447, itd., itp…
Co ciekawe nasz sojusz z USA opiera się wyłącznie na relacjach z jednym z dwóch głównych amerykańskich stronnictw. W przypadku powrotu Demokratów do Białego Domu pozostaniemy sami, z wrogami, których w międzyczasie się dorobiliśmy, rzecz jasna w interesie Wielkiego Brata. Będzie ich sporo, gdyż zdążyliśmy pokłócić się niemal z wszystkimi sąsiadami i z częścią globalnych graczy.
Rosję traktujemy jako jawnego wroga, najchętniej najechalibyśmy na nią pospołu z naszymi możnymi protektorami. Wobec Niemiec jesteśmy co najmniej nieufni, wysuwamy wobec nich roszczenia. Z Unią Europejską jesteśmy w ciągłym konflikcie. Usiłujemy nawet, szczęśliwie jak dotąd bezskutecznie, wywołać jakąś awanturę z Chinami.
Co ciekawe oprócz sojuszu z USA wiąże nas sojusz z Izraelem. Jest to sojusz nietypowy bo jednostronny, co stanowi cenny wkład Polski w światową myśl dyplomatyczną. Działa to w ten sposób, że my bezwarunkowo wspieramy naszego cennego sojusznika, w zamian zaś jesteśmy na arenie międzynarodowej oskarżani o najgorsze świństwa.
Jednak od Izraela czasami otrzymujemy też tak zwany konkret. Na przykład nowelizacja ustawy o IPN została podyktowana niemal w całości przez Mosad (kto nie wierzy niech sprawdzi w Google), co oszczędziło nam wiele trudu i kosztów.
Tak wspaniała, mocarstwowa polityka ideowych spadkobierców sanacji budzi naturalne historyczne skojarzenia z rokiem 1939. Nawet chwilowo naszemu Lechickiemu Imperium udało się zająć fragment Czech. Co prawda niewielki, za to adekwatny do możliwości.
Na koniec zaś sprawy obyczajowe, które PiS stara się przedstawić jako aspekt odróżniający ich in plus w stosunku do konkurencji. Dziarscy chłopcy Naczelnika Państwa dzielnie walczą na przykład z „ideologią LGBT”. Nie przeszkadza im to jednak bezkrytycznie wspierać na arenie międzynarodowej USA, które rzeczonej „ideologii” są głównym orędownikiem i promotorem.
Politycy PiS są też obrońcami tradycyjnych, rodzinnych wartości. Są tak prorodzinni, że część z nich założyła nawet dwie i więcej rodzin. Prawdziwą ikoną nowoczesnej Matki-Polki stała się Marta Kaczyńska (trzech mężów), której bogate życie osobiste mogłoby być inspiracją np. dla skandalizującego serialu telewizyjnego. Materiału wystarczyłoby na kilka sezonów.
Mimo tych oczywistych przywar PiS, jest także ostentacyjnie klerykalny. To nie tylko element budowy wizerunku na potrzeby wyborcze ale efekt symbiozy z dużą częścią episkopatu. Pomimo tego politycy PiS traktują spory światopoglądowe czysto koniunkturalnie. Temat obrony życia powraca wyłącznie jako temat zastępczy, odgrzewany w celu wywołania awantury maskującej inne poczynania rządu. Temat praw rodziny, gender i osób LGBT jest natomiast wygodną płaszczyzną polaryzacji sceny politycznej.
Jak więc widzimy nawet pobieżny bilans rządów PiS nie napawa optymizmem.
Mimo wszystko nie namawiam nikogo z Państwa do głosowania na któregokolwiek z kandydatów. Namawiam jednak do głosowania w ogóle. Szczególnie, że decyzja jest niełatwa, wymaga gruntownego przemyślenia i przekalkulowania, wręcz może okazać się moralnie dyskomfortowa. Nie możemy jednak pozwolić sobie na kunktatorstwo, bowiem to od naszych głosów będzie zależeć wybór przyszłej głowy państwa. Szczególnie, że różnica w poparciu dla obu kandydatów może okazać się minimalna.
Nie dajmy się jednak przy okazji zwieść próbom moralnego szantażu czy prymitywnym erystycznym trickom (jak choćby bzdurom o rzekomym cywilizacyjnym wyborze). Zdecydujmy w oparciu o twarde fakty, tak jak podpowiada nam nasz rozum. Tak jak przystało na endeków.
Przemysław Piasta
Myśl Polska, nr 27-28 (5-12.07.2020
http://www.mysl-polska.pl

Jest bezpiecznie, ale nie jest

Wprawdzie niezależne media głównego nurtu codziennie informują o sytuacji spowodowanej przez zbrodniczego koronawirusa; ilu obywateli zachorowało, ilu umarło, a ilu zostało cudownie wyleczonych, podobnie jak alarmują o pogodzie, ale w ostatnim tygodniu przed pierwszą turą wyborów prezydenckich mało kto zwraca na te rewelacje uwagę.

Zresztą, jak tu zwracać na to uwagę, skoro media rządowe twierdzą, że cudowne uzdrowienia są rezultatem jedynie słusznej polityki partii i rządu, które też przychylają nieba poszkodowanym wskutek wybryków nieszczęsnego klimatu, podczas gdy media nierządne podkreślają, że wzrost liczby zachorowań i zgonów jest rezultatem postępującej faszyzacji kraju pod przewodnictwem obozu dobrej zmiany, podobnie jak wybryki klimatu, który płacze nad losem naszego nieszczęśliwego kraju, od czego robią się podtopienia i powodzie.
Wreszcie w miarę odmrażania gospodarki coraz mniej obywateli przejmuje się zbrodniczym koronawirusem, coraz częściej dając posłuch fałszywym pogłoskom, że to wszystko pic na wodę, bo tak naprawdę chodzi o to, żeby ograbić ludzi na całym świecie i z wolności i z mienia, uzależnić ich ekonomicznie od rządów, zmusić do wykupywania jakiegoś Scheissu, hucpiarsko nazwanego „szczepionkami” i tak dalej.
Zostało to oczywiście zauważone i zarówno media rządowe, jak i media nierządne, zaczynają zgodnie bić na alarm, co dodatkowo utwierdza obywateli w wierze w tamte fałszywe pogłoski.
Wreszcie pan minister Szumowski zaczyna się odgrażać, że tylko patrzeć, jak nastąpi powrót epidemii. Wprawdzie nie mówi kiedy, ale i bez tego nietrudno się domyślić, że dopiero po wyborach prezydenckich, zwłaszcza, gdyby pan prezydent Andrzej Duda je przegrał. Wtedy taki powrót epidemii zostałby uznany za rodzaj kary Boskiej przez prorządowy poświęcony portal „Fronda”, który pewnie wezwałby w związku z tym do „szturmu modlitewnego”.
Nawiasem mówiąc, te „szturmy” najwyraźniej biorą się z przekonania, że im większa Liczba szturmujących, tym słuszniejsza ich Racja, przed którą musi ugiąć się również sam Majestat. Upatruję w tym przejaw demokratyzacji Kościoła katolickiego, w którym coraz silniej toruje sobie drogę rewolucja socjalistyczna, zmierzająca do zastąpienia Królestwa Niebieskiego Republiką Niebieską. Bo w republice – jak to w republice; każdy, niechby i największy Dygnitarz musi uważać na obywateli, podlizywać się im i im basować, bo inaczej diabli wiedzą, czym by się to wszystko mogło skończyć.
Mniejsza zresztą z tym, bo ważniejsza jest deklaracja pana ministra Szumowskiego, że chociaż epidemia wróci ze zdwojoną siłą, to gospodarka już zamrażana nie będzie. Czy w takim razie potrzebne było tamto zamrażanie? Chyba raczej na pewno nie, bo chociaż pan premier Morawiecki ujawnił z dumą, że w ciągu 100 dni epidemii rząd wydał dodatkowo 100 miliardów złotych, czyli wydawał dodatkowo miliard złotych dziennie, to pan minister finansów Kościński bije na alarm, że najpóźniej w lipcu, a więc już po zakończeniu wyborów prezydenckich, trzeba będzie na gwałt nowelizować budżet.
To prawda – ale czyż nie byłoby dobrze wyjaśnić przedtem, kto i ile z tego miliarda dodatkowych złotych dziennie sobie wziął i gdzie to schował? Tego się chyba nigdy nie dowiemy, a tymczasem banki obniżają swoim klientom oprocentowanie depozytów do 1 procenta, a przecież nie jest to ostatnie słowo. Jak nastąpi nawrót epidemii, to kto wie – może klienci banków będą musieli im dopłacać?
Na razie jednak coraz więcej obywateli nic sobie nie robi ze zbrodniczego koronawirusa, nie zakłada maseczek nawet wchodząc do sklepów i innych pomieszczeń zamkniętych, w związku z czym przedstawiciel Ministerstwa Zdrowia wezwał, żeby takich klientów bez ceregieli wyrzucać w ciemności zewnętrzne, skąd dobiega płacz i zgrzytanie zębów.
Wydaje się w związku z tym, że instynkt samozachowawczy, na który postawili pomysłodawcy epidemii, powoli przestaje działać, co szalenie niepokoi również Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ustami swego rzecznika, pana Stanisława Żaryna, napiętnowała ona piosenkarza, pana Kazimierza Staszewskiego, że „destabilizuje debatę publiczną”. Nie chodziło o piosenkę o dwojakich bólach, tylko o wywiad, jakiego pan Staszewski udzielił był „Najwyższemu Czasowi!” , w którym dał wyraz obawom, że pod pretekstem epidemii następuje proces likwidacji wolności obywatelskich.
Innym wrogiem stabilizacji debaty publicznej została piosenkarka Edyta Górniak, za wypowiedź, że prędzej umrze, niż pozwoli wstrzyknąć sobie i swojemu synowi „szczepionkę” podejrzanego pochodzenia.
Najwyraźniej albo ABW nie ma większych zmartwień, albo też zatrudnione tam drugie albo nawet trzecie, zdegenerowane pokolenie ubeckich dynastii, nie potrafi już niczego innego, jak rozsiewać podejrzenia o „destabilizację debaty publicznej”. Najwyraźniej tamtejsi ubowcy uważają, że w debacie publicznej dopuszczalne są tylko opinie zatwierdzone przez partię i rząd, a głosicielom opinii niezatwierdzonych urządza się sprawy operacyjnego rozpracowania, jak to miało miejsce w przypadku niżej podpisanego, któremu w 2012 roku ABW urządziła sprawę operacyjnego rozpracowania w ramach operacji „Menora”.
Wtedy jeszcze pan Jonatan Daniels nie był wicekrólem naszego bantustanu, ale ubowniczkowie z ABW już coś tam wiedzieli i na wszelki wypadek chcieli się zasłużyć, a przy okazji i zarobić parę złotych – bo premie za wykrycie i udaremnienie straszliwego spisku, jaki miałem uknuć do spółki z panem prof. Jerzym Robertem Nowakiem i panem Waldemarem Łysiakiem, były chyba prawdziwe.
Tymczasem pan prezydent Andrzej Duda, ni z tego, ni z owego, został przez prezydenta Trumpa zaproszony na 24 czerwca do Białego Domu. Miejmy nadzieję, że Antifa go tam przepuści – oczywiście po wylegitymowaniu i reprymendzie za różne myślozbrodnie. Media rządowe z góry otrąbiły wielki sukces, jakby Polska została co najmniej przyłączona do Stanów Zjednoczonych, które przysłały tu 100-tysięczny kontyngent wojskowy – ale w samej Ameryce pojawiły się głosy sprzeciwu.
Oto przewodniczący komisji spraw zagranicznych Izby Reprezentantów nie szczędził gorzkich słów panu prezydentowi Dudzie, między innymi za „obrzydliwe, homofobiczne” wypowiedzi i domagał się od prezydenta Trumpa by prezydenta Dudę odprosił.
Ale to jeszcze nic w porównaniu z krytyczną opinią pana Daniela Frieda z Departamentu Stanu. Pan Daniel Fried, z pierwszorzędnymi korzeniami, projektował do spółki z ówczesnym szefem KGB Władimirem Kriuczkowem transformację ustrojową w Polsce, a potem nawet ją nadzorował jako ambasador USA w Warszawie. Okazuje się, że nadal się Polską interesuje, w czym nie ma nic dziwnego, bo przecież to właśnie z Departamentu Stanu ma wyjść do Kongresu raport, jak Polska ma zadośćuczynić żydowskim roszczeniom majątkowym. Pan Daniel Fried jest ponadto „ekspertem” Rady Atlantyckiej, z której wypączkował pan Michał Kobosko, impresario kandydatury pana Hołowni, więc nic dziwnego, że kręcił nosem na zaproszenie pana prezydenta Dudy.
Właśnie po napisaniu tego felietonu wybieram się na pikietę przed Pałacem Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Chodzi o dodanie panu prezydentowi Dudzie odwagi, by tym razem ośmielił się w rozmowie z prezydentem Trumpem poruszyć sprawę wspomnianych roszczeń i ustawy 447, bo prezydent Trump tym razem chyba pozwoli mu usiąść w swojej obecności.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Polska nie będzie liderem Partnerstwa Wschodniego


Brukselski szczyt Partnerstwa Wschodniego, planowany na 18.-19. czerwca w Brukseli – miał skupić się w szczególności na sprawach Azerbejdżanu, Białorusi, Gruzji, Mołdawii i Ukrainy.
Wprawdzie przywódcy Unii w ostatniej chwili przełożyli to planowane z wielkim rozmachem wydarzenie na drugą połowę 2020 r., rzecz jasna tłumacząc to sytuacją epidemiczną – wydaje się jednak, że prawdziwą przyczyną opóźnienia są narastające różnice między krajami Starej i Nowej Unii, COVID zaś był tylko kołem ratunkowym, którego chwyciły się rządy Niemiec i Francji (głównych rozgrywających UE) coraz bardziej… wstrzemięźliwych wobec inicjatywy Partnerstwa Wschodniego.
Plan szczwany czy naiwny?
Polska natomiast konsekwentnie stara się odgrywać aktywną rolę w promowaniu PW, a przy poparciu przede wszystkim Szwecji oraz państw bałtyckich – także w realizacji finansowej agendy Partnerstwa, opartej o wpłaty do wspólnego budżetu inicjatywy. Chodzi właśnie o ich wysokość, a zwłaszcza o wzrost wsparcia z kasy Unii. By sięgnąć do kieszeni eurokratów – polscy entuzjaści PW posługują się (oczywiście) argumentem koronawirusa, wskazując zarówno na szkody, jakie miał wyrządzić dawnym republikom sowieckim, jak i podnosząc, że bardziej aktywne zaangażowanie zachodnich partnerów mogłoby stać się silnym ciosem zadanym wpływom rosyjskim w tym regionie.
Zgodnie z logiką Warszawy – Mińsk, Kiszyniów i Kijów po otrzymaniu upragnionych euro właśnie dzięki Partnerstwu, staną mu się bardziej uległe, a więc i politycznie oddalą od Moskwy, zbliżając do Brukseli.
Taka „pomocowa” retoryka słabo jednak kamufluje, że w istocie mowa jest o ambicjach rozprzestrzenienia „polskich (?) wpływów” na Białoruś, Mołdawię i Ukrainę, co ma szczególny wymiar polityczny, gdy uzmysłowimy sobie, że owa ekspansja miałaby odbywać się za pieniądze… niemieckie i francuskie. Czy więc może dziwić, że ani Berlin, ani Paryż nie kwapią się szczególnie, by spełniać warszawskie marzenia?
Główne państwa UE już zapowiedziały, że ich zdaniem bardziej logiczne jest przekierowanie unijnych instrumentów finansowych na rzecz pełnego odnowienia sektorów najbardziej dotkniętych pandemią (czy raczej lockdownem) – ale w obrębie samej Unii. Przyjmując, że w obecnej sytuacji nie jest jeszcze w pełni możliwe oszacowanie wszystkich kosztów i strat, w tym zwłaszcza całej skali pandemicznej recesji, a w dodatku nie sposób przewidzieć ani końca zagrożenia, ani jego ewentualnego nawrotu – Francuzi i Niemcy jedyną możliwość wsparcia dla sześciu wschodnich partnerów widzą w indywidualnie rozpatrywanych projektach biznesowych, głównie z zakresu turystyki.
“Partnerzy” – zostańcie u siebie…
Mówiąc prościej, Francja i Niemcy, stanowiące kręgosłup UE – chciałyby, żeby Azerbejdżan, Armenia, Białoruś, Gruzja, Mołdawia i Ukraina nadal uczestniczyły w kreowaniu pozytywnego wizerunku Partnerstwa Wschodniego – ale… najmniejszym możliwym finansowym kosztem. Integracja europejska tych podmiotów nie jest dziś żadną miarą priorytetem ani dla Paryża, ani dla Berlina, ani nawet dla Komisji Europejskiej. Przeciwnie, ostatnie deklaracje eurokratów wręcz zachęcają wschodnich partnerów, by aktywność własnych obywateli kanalizowali na rozwijaniu własnych biznesów w macierzystych krajach, zamiast emigracji zarobkowej do UE.
Weźmy choćby taki przykład: w ramach Partnerstwa Wschodniego finansowe wsparcie zostało przyznane Antonowi Lascu, mołdawskiemu biznesmenowi, który za uzyskane środki otworzył unikalne muzeum Vatra Strămoşească (Centrum Przodków), z pensjonatem i zajazdem kultywującym tradycje mołdawskiej kuchni narodowej. Goście odwiedzający Vatrę poznają dawne obyczaje, styl życia, nawyki kulinarne i kulturę mołdawskich rodzin z XVI-XVIII wieku.
Inicjatywa ta stała się promowanym przykładem jak przedsiębiorcy z byłych krajów sowieckich mogą wykorzystywać pomoc unijną dla podtrzymywania, a nie likwidowania kulturowej tożsamości i narodowego samookreślenia miejscowych społeczeństw, a zatem działać w kierunku zupełnie przeciwnym do preferowanego dotąd przez takich adwokatów Partnerstwa Wschodniego – jak III RP.
Jak pozbyć się własnych pracowników, a na ich miejsce ściągać Ukraińców…
Z dotychczasowego bowiem punktu widzenia – takie projekty mogą wydawać się mało znaczące, ba! nawet rozpraszające potencjał PW. W istocie jednak za pomocą tych małych cegiełek Stara Unia buduje coś znacznie większego – mur przed spodziewaną kolejną falą migracyjną z terenów post-sowieckich (wobec nadmiaru przybyszów z Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki).
Z kolei dla gospodarki w Polsce (tak, jak jest obecnie zarządzana) tania siła robocza z posowieckiego Wschodu uchodzi za niezbędną – co zresztą powinno dziwić, skoro starając uchodzić się za kraj rozwinięty, III RP wciąż może wylegitymować się szczególnie tanim własnym kapitałem ludzkim. Wg danych Eurostatu koszt jednej godziny pracy w Polsce to wciąż zaledwie 10,7 euro, wobec średniej unijnej 27,7 euro (za nami są już tylko Łotwa, Węgry, Litwa, Rumunia i Bułgaria).
Bruksela i Berlin wolą Moskwę od Warszawy
Tak czy inaczej Niemcy zwłaszcza znakomicie rozumieją (co nie znaczy bynajmniej, że popierają, a raczej wprost przeciwnie) politykę Warszawy, zmierzającą do uzupełnienia ubytków we własnej, uciekającej na Zachód sile roboczej poprzez otwarcie granic, a nawet zaproponowanie pełnego członkostwa w UE Ukrainie, Białorusi i Mołdawii, tak, by obywatele tych państw mogli przejąć nisko płatne miejsca pracy w Polsce.
Interesy Starej Unii są jednak zdecydowanie odmienne – i to nie tylko na tamtejszy rynek pracy. Jest też bowiem jasne, że realizowana za pośrednictwem Polski wizja Partnerstwa Wschodniego – to także sposób na utrzymywanie napięcia w stosunkach z Moskwą, nieodmiennie uważającą dawne republiki sowieckie za swoją strefę oddziaływania. Tymczasem Bruksela, a zwłaszcza Berlin – coraz mocniej orientują się na pacyfikację relacji europejsko-rosyjskich i powrót do obopólnie korzystnych interesów. Antyrosyjska krucjata Warszawy na rzecz pozyskania posowieckiej taniej siły roboczej – trafia więc w geopolityczną próżnię. Takiego Partnerstwa Wschodniego nikt już w Europie nie potrzebuje.

Amerykańscy naukowcy odkryli „złowieszcze macki” u koronawirusa

Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w USA odkryli, że wirus SARS-CoV-2, który powoduje chorobę COVID-19, wykorzystuje do zarażania czułki przypominające macki. Pozwalają mu one szybko rozprzestrzeniać się w organizmie – poinformowała gazeta „Financial Times”.

Według profesora Nevana Krogana, który kieruje projektem, komórki wirusa mają „złowrogie” nici, które przebijają powłokę innych komórek.
– Nasze hipoteza opiera się na tym, że przyśpieszają one zarażenie – podkreślił.
Większość wirusów nie posiada takich „macek”. Odkrycie to pomogło ustalić szereg leków, które można by zastosować w walce z koronawirusem, większość z nich została opracowana do leczenia nowotworów.
COVID-19 dał o sobie znać w 2019 roku.
Pod koniec grudnia chińskie władze poinformowały o epidemii zachorowań na zapalenie płuc nieznanego pochodzenia w Wuhan w prowincji Hubei. Patogenem tej choroby jest nowy typ koronawirusa, który Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) 11 lutego nazwała COVID-19.
11 marca Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podczas konferencji prasowej podała, że epidemię koronawirusa należy już określać mianem pandemii. [Za co zapłacił Bill Gates – admin] 
Nie wiadomo, kiedy powstanie remedium na wirusa, który ogarnął świat i zebrał już krwawe żniwo, paraliżując wszystkie sfery działalności człowieka [!!!! – admin] . W wielu laboratoriach na całym świecie trwają prace nad szczepionką przeciw COVID-19.
Według WHO na świecie koronawirusem zaraziło się 9,6 miliona ludzi, ponad 491 tysięcy zmarło. [Gówno prawda – admin] 
W Rosji od początku epidemii potwierdzono 627 tys. zarażeń. Wyzdrowiało ponad 393 tys. pacjentów. W kraju stopniowo znoszone są wprowadzone z powodu pandemii ograniczenia.
Zdaniem izraelskich uczonych, koronawirusy posiadają jeszcze trąby, zęby i żądła.
Admin

Przestrzeń wolności


Jednym z głównych argumentów przeciwko ustrojowi PRL i całego obozu radzieckiego było to, że nie dopuszczał on wolności słowa i krępował demokrację.
Uważa się że duża część informacji służyła wtedy propagandzie, media były cenzurowane i służyły kształtowaniu opinii po myśli rządzących
Opozycja antypeerelowska mówiła dużo o wolności słowa i końcu cenzury. Opowiadali baje o tym że opowiadają się za pełną wielością i różnorodnością opinii i że nikt nie będzie szykanowany i karany za poglądy. O wolności słowa darli się ówcześni opozycjoniści Michnik, Kaczyński, Blumsztajn, Macierewicz, Wildstein i Geremek.
Oczywiście stało się inaczej co przewidywał mądry Witold Staniszkis. Dekomunizacja i lustracja stały się orężem walki z tymi co widzieli inaczej Polskę niż przez styropianowe okulary.
W latach 90 rozpoczęła się, a w czasie rządów PiSu dokonała ostatecznie czystka związana z nazwami ulic, placów i skwerów. Burzono pomniki i wyrywano tablice, w tym te mówiące o polskości Ziem Odzyskanych czy walkach z bandziorami spod znaku tryzuba. Biblioteki pozbywały się niewygodnych książek. I nie o Trockiego mi chodzi, ale Bratnego, Kruczkowskiego, Szewczyka czy Żukrowskiego. Do tradycyjnej cenzury politycznej, doszła ta globalna – najbardziej widoczna w mediach społecznościowych.
Dziś obowiązuje jedna historia nakazana przez IPN. Wariaci globalni i lokalni, z lewej i prawej domagają się dalszej cenzury. „Przeminęło z wiatrem” Viktora Fleminga klasyczny hollywoodzki film zostanie zdjęty z HBO MAX z powodu utrwalania pozytywnego wizerunku niewolnictwa.
Globalne portale społecznościowe przez cały czas blokują możliwość wypowiadania tym, których uznają za rasistów czy ekstremistów. Zawodowi „antyfaszyści” w Polsce domagają się usunięcia powieści „W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza bo uważają że ma rasistowski wydźwięk.
A stowarzyszenie zawodowych „antyfaszystów” o nazwie „Nigdy Więcej” sporządziło listę książek zakazanych w której nazwiska Tadeusza Gluzińskiego, ks. Józefa Kruszyńskiego, Miłosza Sosnowskiego zestawia się z Adolfem Hitlerem, Alfredem Rosenbergiem i Léonem Degrellem.
A wszystkich ma łączyć antysemityzm. I to wcale nie chodzi o to czy Gluziński w 1936 a Sosnowski w 2000 mieli rację. Chodzi o to że jeśli mają jakieś argumenty, to powinni je publicznie mieć prawo wygłaszać i nie mogą bać się żadnej kary. Dzisiaj nie można mieć innego niż narzucony pogląd nie tylko względem mniejszości (narodowych, religijnych, seksualnych) ale również naszej historii i teraźniejszości.
Tematy tabu są coraz liczniejsze a szykany coraz dotkliwsze. Nie można krytykować imperializmu i militaryzmu USA, nie wolno krytykować rasistowskiej polityki Izraela, nie wolno opowiadać się przeciwko obcym wojskom na terytorium Polski. Nie wolno mówić że jest się przeciwko obecności naszego kraju w strukturach NATO czy UE.
Ludzie sami łapią się na tym, że mówiąc o rzeczach niewygodnych ściszają głos. To bardzo źle. Dlatego niezależnie od poglądów powinniśmy być po stronie tych polityków, których Przeciwnik niszczy czego osobiście doświadczył piszący na łamach „Myśli Polskiej” Mateusz Piskorski.
Trzeba protestować gdy wariaci z prawej chcą zdelegalizować partię polityczną bo posądzają ją o propagowanie ustroju totalitarnego jak i gdy lewaccy szaleńcy chcą delegalizacji partii prawie 90-latka, bo komuś się przypomniało że w latach 90-tych jego formacja głosiła antysemickie hasła.
Ciekawe że obie formacje są przeciwne NATO. Trzeba stać po stronie wszystkich mediów opozycyjnych wobec systemu, bez względu na ich orientację – również za tymi niszowymi i nazywanymi przez Przeciwnika oszołomskimi i szurowskimi.
Trzeba stać po stronie normalności, wolności słowa i wolności poglądów, także wtedy gdy się nam nie podobają. „Demokrację inaczej” od wielu lat znamy, i wiemy kogo i czego nie wolno nam publicznie krytykować. Dzięki temu wiemy gdzie jest przeciwnik. A w przyszłości trzeba znieść wszystkie wyjątki i przywileje dla tych, których Przeciwnik uznał za wybranych i wyjątkowych.
Łukasz Marcin Jastrzębski
Rubryka: „Z lewej burty”
Myśl Polska, nr 25-26 (21-28.06.2020
http://www.mysl-polska.pl

Aktywistka LGBT mówi wprost: „Nie chodzi wcale o prawa homoseksualistów. Chcemy zdemontować małżeństwo”.


Czy nie chce wam się rzygać na widok tej żydowskiej japy?
Lesbijska aktywistka, wspierająca ruch ideologiczny LGBT, otwarcie przyznała, że celem działań podejmowanych przez jej podobnych działaczy jest demontaż małżeństwa, a nie walka o prawa dla homoseksualistów.
– Nie chodzi o prawo homoseksualistów do zawarcia małżeństwa, ale o to, że instytucja małżeństwa powinna przestać istnieć. Walka o małżeństwa dla homoseksualistów zazwyczaj wiąże się z ukrywaniem tego, co mamy zamiar zrobić z małżeństwami, kiedy ten cel osiągniemy. Mówienie, że instytucja małżeństwa wówczas nie ulegnie zmianie, jest kłamstwem – powiedziała Masha Gessen, dziennikarka i pisarka rosyjska chwaląca się swoją orientacją homoseksualną. [amerykańsko-rosyjska gudła – admin] 
Tym samym Gessen udowodniła, że LGBT nie jest po prostu zbiorową nazwą dla wszystkich osób zmagających się z jakimiś zaburzeniami seksualnymi lub tożsamościowymi (homo-, trans- etc.), ale jest ideologią, taką samą jak komunizm, marksizm czy nazizm, która ma określone cele, do których dąży.
– Sądzę, że ona [instytucja małżeństwa] nie powinna istnieć – wyznała.
Jak Gessen wyobraża sobie świat bez małżeństw? Tu już wracamy do eksperymentów związanych z inżynierią społeczną, jakie próbowano przeprowadzać w ZSRR – dziećmi miałyby opiekować się „społeczności rodziców”.
Według aktywistki w rodzinie mogłoby być nawet pięciu „rodziców”. Co ciekawe, przy okazji mówienia o tym, Gessen popisała się nieznajomością matematyki na podstawowym poziomie.
– Pięciu rodziców dzieli się na dwie grupy po trzy – policzyła w pamięci.
Na zatrzymaniu tego szaleństwa powinno zależeć nie tylko politykom prawicy, ale również homoseksualistom mającym trzeźwy pogląd na rzeczywistość, ponieważ jeśli w dalszym ciągu będą oni kojarzeni z ideologią LGBT, która z dnia na dzień coraz bardziej poraża radykalizmem, to niedługo ludzie mogą się przeciwko temu zbuntować i zrobi się nieprzyjemnie… [oby! – Admin] 
Źródło: Lifesitenews.pl
https://nczas.com/

Niemcy zezwalają na pełną inwigilację „prawicowych ekstremistów”


Niemiecki Bundestag głosami chadeków i socjaldemokratów przyjął nowe rozwiązania prawne mające na celu zwalczanie „prawicowego ekstremizmu” i „mowy nienawiści”.
Specjalna ustawa nakłada nowe policyjne uprawnienia dotyczące zbierania danych w sieci internetowej, stąd właściciele mediów społecznościowych będą musieli przekazywać poufne dane na temat podejrzanych osób.
Projekt nowego prawa mającego na celu walkę z rzekomym ekstremizmem zgłosiły koalicyjne Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU) oraz Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD). Od głosu w parlamencie wstrzymały się z kolei liberalna Wolna Partia Demokratyczna (FDP) oraz Zieloni/Sojusz’90.
Przeciwko projektowi opowiedzieli się politycy narodowo-konserwatywnej Alternatywy dla Niemiec (AfD) oraz postkomunistycznej Lewicy (Die Linke).
Ustawa przeciwko „prawicowemu ekstremizmowi” i „mowie nienawiści” nakłada przede wszystkim obowiązki na dostawców usług internetowych, a więc na media społecznościowe pokroju Facebook’a, TikToku czy Twittera oraz firmy udostępniające serwery na pocztę elektroniczną. Będą musiały one nie tylko usuwać treści nawołujące do „nienawiści” czy aktów terrorystycznych, lecz również zgłaszać podobne przypadki Federalnemu Urzędowi Ochrony Konstytucji.
Policja będzie więc mogła wystąpić o przekazanie jej danych wrażliwych przez koncerny obsługujące media społecznościowe. Tym samym poza nazwą i adresem danego użytkownika służby otrzymają też wgląd do identyfikatorów chroniących dostęp do jego konta. Zwolennicy nowego ustawodawstwa twierdzą, że podobne uprawnienia będą ograniczone tylko do przypadków, gdy policja zna już treści zamieszczane w internecie, ale chce namierzyć publikujące je osoby. [Jasne… – Admin] 
Przeciwnicy podobnych restrykcji uważają z kolei nowe policyjne uprawnienia za zbyt daleko idące. Ich zdaniem w ten sposób tworzona jest „kompleksowa baza podejrzanych”, a to byłoby łamaniem praworządności oraz przekazywaniem służbom danych wrażliwych niemieckich obywateli. Poza tym ustawa przepchnięta przez chadeków i socjaldemokratów ma kolidować z innymi przepisami prawnymi.
Na podstawie: heise.de, bundestag.de
http://autonom.pl

Polacy odporni na antyrosyjską propagandę


Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia przekracza kolejne granice w każdej z wydawanych ostatnio publikacji. A miało być tak pokojowo i konstruktywnie…
Założenia były inne, lecz praktyka działalności tej instytucji pokazuje, że – o dziwo, bez zmiany nazwy – może się ona zajmować czymś od dialogu diametralnie odmiennym.
Może promować konfrontację na linii Warszawa – Moskwa. I z wielkim zaangażowaniem to robi. Choć czasami, paradoksalnie, efekty są interesujące i odległe od pierwotnych politycznych zamysłów.
Przypomnijmy pokrótce, że w 2011 roku były czasy znacznie inne od obecnych. We wrześniu 2009 roku Polskę odwiedził ówczesny premier Federacji Rosyjskiej Władimir Putin (była to jego ostatnia, jak do tej pory, wizyta w naszym kraju). Po katastrofie smoleńskiej nawet Jarosław Kaczyński przemówił ludzkim głosem do „braci Rosjan”.
Od 2014 roku i przewrotu na Ukrainie o wszelkim porozumieniu nie tylko zapomniano, ale wręcz okrzyknięto Rosję wrogiem w kilku oficjalnych dokumentach rządowych. Dostosowano do tego retorykę polityczną, która z dyplomatycznej przeszła w stadium wojennej, jednoznacznie wrogiej.
Jak w tej sytuacji może funkcjonować Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia? Okazuje się, że może, a wszystko dzięki niezwykłej zdolności przystosowawczej jego kierownictwa.
Fikcja dialogu
Wprawdzie w ustawie powołującej centrum oraz w innych dokumentach czytamy, że jego celem ma być wspieranie dialogu obu krajów na wszystkich płaszczyznach, jednak zapis ten można twórczo zinterpretować jako dialog z wybranymi Rosjanami, w szczególności tymi, którzy w swoim kraju stanowią część kolorytu opozycji antysystemowej. Centrum jest jednostką państwową, całkowicie kontrolowaną i podporządkowaną Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
To polityk PiS Piotr Gliński decyduje o jego losach, a w szczególności o karierze zawodowej jego kierownictwa. Od 2016 roku w dyrektorskim fotelu ośrodka zasiada Ernest Wyciszkiewicz, niegdyś politolog i dziennikarz, człowiek bez wątpienia mający o Rosji pewne pojęcie, jednak reprezentujący neoliberalny nurt polskiej rusofobii.
Jego zastępcą jest ukrainofil, współpracownik m.in. „Gazety Wyborczej” i „Tygodnika Powszechnego” Łukasz Adamski. Wygląda więc na to, że „dobra zmiana” nie pomyślała o zainstalowaniu w centrum ludzi ze swoich zasobów kadrowych, lecz pozostawiła tam ludzi ze środowisk opozycyjnych.
Łatwość, z którą środowiska te akceptują, agresywną odmianę rusofobii lansowaną przez PiS, jest kolejnym potwierdzeniem jedności całego niemal obozu postsolidarnościowego w stosunku do Rosji i szerzej rozumianej polityki wschodniej. Wierności linii partyjno-rządowej pilnować ma Rada Centrum.
W myśl ustawy o jego powołaniu w jej skład wchodzić powinni również przedstawiciele strony rosyjskiej. Uznano to jednak za zbędne obciążenie i postanowiono ukonstytuować ją w gremium sprawdzonych na odcinku wschodnim towarzyszy walki z Moskwą. Na jej czele, obok przedstawiciela MKiDN, stanął prof. Andrzej Nowak, a u jego boku Sławomir Dębski (któremu odmówiono wjazdu do Rosji), Maria Przełomiec (radykalnie antyrosyjskie „Studio Wschód” w TVP) i zastępca redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego” Andrzej Grajewski.
Nie ma w tym gronie ani jednego naukowca posiadającego rzeczywiste kontakty i siłę oddziaływania w Federacji Rosyjskiej, choć takich ludzi w polskim świecie akademickim nie brakuje. Są ludzie o jasno określonych poglądach, osoby, dla których pojęcie dialogu z Rosją nie istnieje, wręcz piętnujące publicznie wszelkie próby porozumienia.
Nic dziwnego, że publikacje centrum mają określone, z góry założone tezy. Tak było również w przypadku wydanego w maju raportu pt. „Wojna informacyjna i propaganda historyczna”. Jest to raport z przeprowadzonego na zlecenie centrum badania opinii publicznej, wykonanego przez zewnętrzną firmę na reprezentatywnej próbie 1005 dorosłych Polaków z wykorzystaniem metody sondażu telefonicznego wspomaganego komputerowo (CATI).
Teza widoczna jest już w tytule raportu z badań. Współgra z PiSowską retoryką o rzekomej wojnie informacyjnej, choć pojęcia tego w sposób naukowy do tej pory nikt nie zdefiniował, a większość istniejących prób definicyjnych rozumie pod tym terminem coś zupełnie odmiennego od obowiązującej, politycznej wykładni. Podobna uwaga dotyczyć może i sformułowania „propaganda historyczna”. Nachalnym propagowaniem określonej wizji dziejów najnowszych (abstrahując od jej potwierdzenia w faktach bądź jego braku) zajmuje się raczej strona polska; w Rosji do tej pory nie powołano, często określanej mianem policji historycznej, instytucji będącej odpowiednikiem IPN.
Założenia badania były zatem odzwierciedlone w pytaniach zadawanych respondentom, wychodzącym z założenia o prawdziwości i bezapelacyjności z góry założonych przez autorów tez. Ankietowany nie mógł np. stwierdzić, że całą wizję rzekomej wojny informacyjnej prowadzonej przez Rosję przeciwko Polsce uważa za niedorzeczną. Mógł co najwyżej odmówić udzielenia odpowiedzi na tak sformułowane pytania i zapewne jakaś część z branych pierwotnie pod uwagę osób tak właśnie uczyniła.
Lektura wspomnianego raportu powinna być zatem poprzedzona refleksją nad charakterem pytań, brać pod uwagę związaną z nimi deformację wyników. Nie wdając się w ich szczegółowy rozbiór logiczny, warto – mimo to – pochylić się nad wynikami ankiety, bo pozwala ona odpowiedzieć również na pytania a rebours, czyli o skuteczność polskiej machiny propagandowo-manipulacyjnej kontrolowanej nie tylko przez PiS, ale również ośrodki zewnętrzne (TVN), czy neoliberalną część obozu antyrosyjskiego. Wnioski z takiej analizy mogą być dla elit politycznych mało optymistyczne.
Winna tylko Moskwa?
Na pytanie o źródła obecnych problemów w relacjach polsko-rosyjskich systemowa propaganda daje odpowiedź jednoznaczną: winni wszelkim kryzysom na linii Warszawa-Moskwa są wyłącznie Rosjanie, bo – jak wskazano już w samym tytule badania – prowadzą oni działania informacyjne / hybrydowe wymierzone przeciwko Polsce. Pogląd ten podziela 41% ankietowanych. Przeciwnego zdania jest zaledwie 9%, ale aż 42% uważa, że wina za złe stosunki spoczywa na obu stronach.
Po zsumowaniu otrzymujemy czytelny rezultat: większość Polaków nie wierzy w jakąkolwiek agresję informacyjną ze strony rosyjskiej. Ciekawa jest też swoista mapa polskiej rusofobii, którą w oparciu o omawiane badania można szczątkowo nakreślić. Ludzie młodzi (grupa w wieku od 18-24 lat) najczęściej wskazywali obustronną odpowiedzialność: uczyniło tak aż 72% ankietowanych; zaś najstarsi, powyżej 65 roku życia zazwyczaj obwiniali stronę rosyjską.
Podobnie istotny okazał się poziom wykształcenia respondentów: wśród osób z wykształceniem podstawowym i zawodowym aż 53% skłonnych było do przypisywania wyłącznej odpowiedzialności Rosji, zaś wśród absolwentów uczelni wyższych 59% uznało, że można coś w tej sferze zarzucić obu stronom.
Rusofobia pokrywa się zatem w dużej mierze z elektoratem PiS, kształtowanym właśnie przez tą partię i kontrolowane przez nią media. Trudno uznać, że była ona jakąś immanentną cechą tego segmentu społeczeństwa; raczej założyć trzeba, iż została skutecznie wyhodowana jako trwała postawa przez konsekwentne oddziaływanie przekazu partyjnego i okołopartyjnego.
Jest ona zjawiskiem niekoniecznie długoterminowym, a jej kres przyjść może wraz z osłabieniem wpływu partii Kaczyńskiego na polską przestrzeń informacyjną. Znacznie mniejszą skłonność do stereotypów antyrosyjskich wykazują osoby czerpiące – jak można domniemywać – wiedzę z mediów innych niż reżimowa telewizja czy wspierane przez władze tytuły prasowe; osoby wykształcone i najmłodsze mają zdecydowanie większą umiejętność poszukiwania alternatywnych źródeł informacji, przede wszystkim w sieci.
Aż 74% ankietowanych Polaków uznało, że zasadniczym problemem relacji polsko-rosyjskich są spory historyczne. Zaledwie 11% uczestników sondażu zgodziło się z tezą, że problemem są dzielące oba kraje różnice kulturowe czy nawet cywilizacyjne.
Oznacza to, że – wbrew systemowej propagandzie o rzekomej naturalnej wrogość i obcości kolejnych formuł państwowości rosyjskiej, a nawet samego narodu rosyjskiego wobec Polski i Polaków – zdecydowana większość uznaje, że jesteśmy w zasadzie narodami bliskimi, kłócącymi się jedynie o interpretację określonych wydarzeń z bolesnej, wspólnej historii, przede wszystkim najnowszej.
Spośród bieżących kwestii politycznych mogących stanowić podłoże konfliktu ankietowani zdecydowanie najczęściej (44%) wymieniali kwestię zwrotu wraku rządowego Tupolewa ciągle przechowywanego na lotnisku w Smoleńsku. Oznacza to, że pewne oddziaływanie miała wieloletnia narracja spiskowa i sztuczne podtrzymywanie zainteresowania tragedią smoleńską przez ostatnią dekadę. Ten, kto doprowadzi do zwrotu wraku, zyska bardzo duży kapitał polityczny i jednocześnie stworzy warunki do nowego otwarcia w relacjach obu krajów. Kolejne działania PiS wskazują, że zwrot wraku byłby również wizerunkowym problemem dla tej formacji i przyjętej przez nią wizji świata zewnętrznego. Dlatego PiS jest ostatnią partią polityczną w Polsce, której mogłoby zależeć na konstruktywnym załatwieniu tej sprawy. Przetrzymywanie wraku w Smoleńsku to podtrzymywanie topniejących zapasów paliwa napędzającego rdzeń PiSowskiego twardego elektoratu.
Sowiecki” czy „radziecki”?
Rusofobia w Polsce, o czym warto pamiętać, przejawia się również na poziomie języka. Klasycznym jej przykładem jest używanie przez „niepodległościową” i neoliberalną prawicę rusycyzmu „Związek Sowiecki” zamiast polskiej nazwy owego państwa – „Związek Radziecki”. W zamierzeniu nadawcy ów rusycyzm ma mieć wydźwięk pejoratywny, podobnie zresztą jak używanie innego rusycyzmu i archaizmu „ruscy”.
Okazuje się, że pomimo powtarzania tej formuły do znudzenia przez publicystów i polityków z TVP, „Gazety Polskiej” i okolic, aż 85% Polaków używa określenia w języku polskim, mówiąc o Związku Radzieckim. Ponadprzeciętne korzystanie z rusycyzmu występuje jedynie pośród ankietowanych w wieku powyżej 65 lat, szczególnie mieszkających na ścianie wschodniej (najwyższy wynik dla województwa lubelskiego).
Wyniki te po raz kolejny potwierdzają, że mapa polskiej rusofobii z grubsza pokrywa się z mapą najwyższego poparcia dla PiS, zarówno pod względem geograficznym, jak i demograficznym. Znaczenia emocji wywoływanych przez zastosowanie różnych zabiegów językowych dowodzą także odpowiedzi na pytanie o charakterze pomocniczym, dotyczące skojarzeń wywoływanych przez słowa „radziecki” i „sowiecki”.
Do pierwszego z tych przymiotników 45% ankietowanych ma stosunek negatywny, ale również 45% neutralny, a 10% – pozytywny. Jeśli jednak zapytamy o reakcje wywołane przymiotnikiem: sowiecki”, wyniki będą wyraźnie odmienne: emocje negatywne pojawią się u 67% Polaków, neutralne – u 25%, a pozytywne u 5%. Pokazuje to z jednej strony, jak kluczowe jest znaczenie wprowadzenia do obiegu określonych piętnujących nazw, a z drugiej – wysoki stopień immunizacji Polaków na tę prostą manipulację językową.
W kolejnej części ankiety respondentów zapytano o ich znajomość przekazów dotyczących głównie historii najnowszej płynących z Moskwy. Wyniki badania pokazują zanikającą znajomość języka rosyjskiego wśród Polaków; zestaw problemów w żadnym stopniu nie odpowiada zawartości mediów rosyjskich, lecz jest w istocie odzwierciedleniem tego, ile media polskie poświęcały uwagi poszczególnym punktom zapalnym w dyskusji historycznej.
Aż 42% Polaków słyszało zatem z mediów polskich o wypieraniu się przez Rosjan zbrodni katyńskiej. Którzy Rosjanie się wypierają? Znajdujące się na marginesie i w głębokiej opozycji wobec aktualnych elit władzy marginalne środowiska komunistyczne. Przedstawiciele najwyższego kierownictwa Federacji Rosyjskiej, w tym wszyscy dotychczasowi prezydenci, składali Polakom przeprosiny za tą zbrodnię wojenną, a żaden z nich nigdy nie poddawał w wątpliwość radzieckiego sprawstwa mordu z 1940 roku.
Propaganda rządowa uwypukla jednak rosyjski margines, przedstawiając jego poglądy jako odzwierciedlenie opinii władz państwowych. Nie można tego nazwać inaczej, jak kłamstwem i manipulacją. Gdybyśmy stali na gruncie prymitywnej publicystyki ludzi z obozu rządzącego, powiedzielibyśmy wręcz, że „wojnę informacyjną” przeciwko własnemu społeczeństwu prowadzi nie żaden rząd obcy, lecz establishment polski, próbując przekazywać opinii publicznej informacje na temat Rosji całkowicie sprzeczne ze stanem faktycznym.
Autorzy raportu również nie stronią od manipulacji, i to niezwykle prymitywnych. Jedno z kolejnych omawianych przez nich zagadnień brzmi brzmi: „Styczność z propagandowymi przekazami historycznymi strony rosyjskiej”. Za „przekaz propagandowy” uznaje się bezsporne fakty, np. brak szacunku wobec pomników i miejsc pamięci Armii Czerwonej na terytorium Polski, udział Polski w rozbiorze Czechosłowacji w 1938 roku, czy istnienie paktu pomiędzy Polską a III Rzeszą z 1934 roku.
Kwestie, o których do niedawna dowiadywał się na lekcji historii każdy uczeń szkoły podstawowej, dziś są rzekomo elementem „propagandy historycznej” wymierzonej przeciwko Polsce.
Przedstawienie wspomnianych wydarzeń i zjawisk w takim kontekście sprawia jednak, że ankietowani Polacy zaczynają nie zgadzać się z faktami, np. połowa respondentów neguje zajęcie przez Polskę Zaolzia w 1938 roku. Z drugiej strony, najwyraźniej kojarząc takie przypadki z własnej okolicy, aż 33% respondentów uznało, że strona rosyjska zasadnie protestuje przeciwko likwidacji pomników i miejsc pamięci Armii Czerwonej.
Polacy nie widzą też w działaniach obecnych władz rosyjskich jakiejś szczególnie groźnej dla Polski strategii. Zaledwie 6% ankietowanych podziela pogląd wyrażony w 2008 roku przez Lecha Kaczyńskiego w Gruzji o tym, iż Rosja ma zapędy imperialne i chciałaby zagarnąć również Polskę.
Reakcja na kontrowersyjne tezy historyczne strony rosyjskiej też chyba ma niewiele wspólnego z dominującą narracją polityczną. Większość Polaków wprawdzie reaguje na nie z oburzeniem, jednak strach przed Rosją odczuwa zaledwie 9% ankietowanych. Ponadto respondentów zapytano o preferowane przez nich działania strony polskiej w obliczu konfliktu historycznego ze wschodnim sąsiadem. Okazuje się, że aż 43% opowiada się za formuła dialogu, przedstawiania przez Warszawę swoich racji w sporze, zaś potrzebę kroków konfrontacyjnych, np. obniżenia rangi stosunków dyplomatycznych, dostrzega tylko 9%.
Nie tak miało być
Wnioski ekspertów Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Pojednania z wyników przeprowadzonego badania są piorunujące. Nie sposób nie przytoczyć kilku fragmentów karkołomnych prób uzasadnienia rezultatów odległych od zakładanych oczekiwań.
W podsumowaniu raportu czytamy m.in., że „wyższe wykształcenie sprzyja skłonności do przyjmowania założenia o ‘symetrii odpowiedzialności’ za zły stan relacji polsko-rosyjskich. Na taką postawę wobec tego problemu oddziałuje, być może, świadomość złożoności czynników wpływających na stan stosunków międzypaństwowych, która jest z reguły większa u ludzi z wyższym wykształceniem. Może to być jednak także świadectwo swoistej poprawności politycznej, nakazującej dostrzeganie racji innych, czy też oddziaływania mechanizmów psychologicznych, zwodniczo sugerujących, że prawda leży pośrodku”.
Ludzie zajmujący się z mocy ustawy dialogiem międzynarodowym oskarżają zatem „inteligentów” o dzielenie włosa na czworo, polityczną poprawność (nie dostrzegając przy tym, że jej obowiązująca wersja nakazuje bezwzględnie negatywny stosunek do Rosji), a próbę poszukiwania odcieni szarości w skomplikowanym sporze o historię definiują jako rezultat niebezpiecznego „mechanizmu psychologicznego”.
Język tej argumentacji wydaje się być nie tylko skrajnie prymitywnym, ale również stanowi otwarte zaprzeczenie wartości jakichkolwiek dociekań intelektualnych, samodzielności umysłowej, a wręcz wezwanie do totalitarnego ducha jednomyślności z partią i rządem.
Winna jest też, jak nietrudno się domyślić, sama Rosja: „konsekwencja Rosji w forsowaniu niektórych tez mogła się jednak przyczynić do wytworzenia wrażenia u sporej części Polaków, iż odpowiedzialność za zły stan stosunków z Rosją nie leży wyłącznie po jej stronie”. Autorzy nie są sobie w stanie wyobrazić, że duża część Polaków może mieć odmienny od obozu rządowego pogląd na relacje polsko-rosyjskie. Próbują zatem poszukiwać wpływu wrogich sił.
Całość utrzymana jest w duchu skrajnego lekceważenia dla Polaków jako zbiorowości obywateli potrafiących dokonywać samodzielnych ocen i wyciągać wnioski z otaczającej ich rzeczywistości.
Rozczarowanie wynikami nawet tej omawianej, opartej na tendencyjnych założeniach i pytaniach ankiety jest do tego stopnia paraliżujące przede wszystkim dlatego, że cały raport miał udowodnić polityczną tezę, dostarczyć potwierdzenia słuszności wstrzykiwanych Polakom przez informacyjną kroplówkę fobii, pokazać sukces kreatorów polityki opartej na nienawiści do Rosji oraz efektywność ich działań manipulacyjnych.
Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia poszło na wojnę z Rosją. Wojnę „informacyjną” czy „hybrydową” przeciwko Polakom prowadzi nie jakiś zewnętrzny wróg, nie mający zresztą ku temu żadnych możliwości, lecz sam polski establishment dążący do sformatowania sposobu myślenia wszystkich obywateli.
Dla środowisk krytycznych wobec aktualnego kierunku polityki wschodniej wnioski z omawianej ankiety mogą być wszakże pozytywne, choć – oczywiście – dla jednych przysłowiowa szklanka będzie zawsze do połowy pusta, a dla innych do połowy pełna. Jądro polskiej rusofobii nie jest zbyt dużych rozmiarów; to około 10% społeczeństwa, przeważnie osób z niewielkim kapitałem intelektualnym, w dużej mierze starszych. Ich aktualna postawa nie jest wynikiem jakichś osobistych doświadczeń czy spostrzeżeń, lecz wpływu mediów publicznych, które dostarczają im wizję świata zewnętrznego.
Bez większego ryzyka założyć można, że jest to w przeważającej mierze elektorat PiS. Utrata znaczenia medialnego tej formacji, do której bez wątpienia w pewnym momencie dojdzie, przyniesie ograniczenie jej oddziaływania do rozmiarów ekstremistycznej niszy. Dziś ta ekstrema próbuje zawładnąć umysłami Polaków, jutro może stać się niewiele znaczącym marginesem. Panorama poglądów Polaków na temat Rosji wskazuje, że po rozwiązaniu kilku kwestii stosunkowo łatwych do rozstrzygnięcia w ramach rzeczowej rozmowy i gotowości do kompromisu, zaistnieje podłoże społeczne sprzyjające współpracy Warszawy z Moskwą.
dr Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 25-26 (21-28.06.2020)

Wystarczy! …

Wielu z nas koncentruje się WYŁĄCZNIE na kampanii kandydatów na prezydenta lub na tzw. „debacie” prezydenckiej w studiu TVPiS. Inni wyliczają – oczywiście – niespełnione obietnice jednego z kandydatów, który jak nikt inny na świecie, pragnie zatruwać nas swoją osobą przez następnych 5 lat.
Przypomnę może tylko tytuły artykułów, jakie ukazywały się w sieci, w czasie, gdy jeden z obecnych kandydatów na prezydenta, wykonywał polecenia obcych, będąc nazywany przy tej okazji „prezydentem III RP” [w nawiasie – rok publikacji]
1. Prezydent Duda wychwala żydowskie święto „Chanuka” (2019),
2. Duda wzywa do zgody sitwę z Magdalenki, chwaląc Żydów i komunistów, wykluczając prawicę (2019),
3. Duda chce NATO w Konstytucji (2018),
4. Kolejny skandal w Auschwitz. Prezydent Izraela zrugał Polaków, a prezydent Duda niemal przepraszał za ustawę o IPN (2018),
5.Prezydent Duda wyznaczył kto to jest Polak (2017),
6. Martwi Polacy są z automatu dawcami organów. Teraz będzie łatwiej orzekać śmierć. Prezydent Duda podpisał nowelizację ustawy (2017),
7. Duda ciągle łże (2015),
8. Prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę – więcej przymusowych szczepień (2015), – !!!,
9. Koszerny Duda (2025),
10. O żydowskiej krwi w każdym Polaku (2020).
Wystarczy! …
Ps. Tytuły są oryginalne, to nie są moje interpretacje. Można zrobić kopiuj-wklej

Czarny koń kampanii?


Mijająca kampania wyborcza zostanie zapamiętana jako najdłuższa i najdziwniejsza z dotychczasowych. Z całą pewnością nie była nudna, przeciwnie dostarczyła nam wielu, niekoniecznie pozytywnych emocji.
Kandydaci potrafili jednak także zaskakiwać in plus. Dla mnie ta kampania przyniosła aż trzy polityczne odkrycia.
Miejsce trzecie, w tym wyjątkowo subiektywnym i niemiarodajnym rankingu, zajmuje Stanisław Żółtek. Choć nieznany szerszym odbiorcom, dla znawców polityki nie jest postacią anonimową. Niegdysiejszy wiceprezydent Krakowa i europoseł, od lat związany jest z ideą wolnościową. Jako jednak, że w czasie pięciu lat spędzonych w Brukseli zasłynął głównie z własnego lenistwa, jego kandydaturę od początku mało kto traktował poważnie.
Tymczasem skazywany na rolę politycznego planktonu Żółtek swoim prostym lecz czytelnym przekazem wniósł do debaty sporo świeżości. Dał się też zauważyć kilkoma wyraźnymi akcentami, choćby upublicznieniem faktu przecieku kart wyborczych. Poniekąd wypełnił tutaj lukę po nieobecnym w tych wyborach Januszu Korwin-Mikke.
Pewna przaśność formy i bezsprzeczne podobieństwo do Krwawego Barona, jednego z bohaterów popularnej gry Wiedźmin III, pomogło mu zaskarbić sympatię wśród grupy najmłodszych wyborców. Stanisław Żółtek, może zatem zaliczyć tą kampanię do udanych, choć prezydentem zapewne nie zostanie.
Prezydentem nie zostanie najprawdopodobniej także Władysław Kosiniak-Kamysz, choć swego czasu miał na to poważną szansę. Na nieszczęście dla lidera PSL wymiana kandydata PO z katastrofalnej wizerunkowo Kidawy-Błońskiej na lubianego w elektoracie Platformy Trzaskowskiego, doprowadziła do całkowitego wywrócenia sondażowych słupków. Gdyby wybory odbyły się 10 maja, niezależnie od personaliów zwycięzcy, doprowadziłyby do marginalizacji PO jako głównej siły opozycyjnej. To z kolei stwarzało przestrzeń dla PSL-u i samego Kosiniaka-Kamysza.
Niezależnie od kilkuprocentowego spadku notowań WKK jest pierwszym od lat kandydatem PSL, który nie szoruje po sondażowym dnie. Udało mu się zbudować wizerunek jednocześnie wyważony i merytoryczny przy czym zwyczajnie sympatyczny. Kosiniak-Kamysz pokazał się jako kandydat znakomicie wykształcony i doskonale przygotowany do pełnienia funkcji publicznych. Budował swoją pozycję na propozycjach programowych bez wdawania się w zbędne pyskówki i antagonizowania i tak skłóconych z sobą Polaków. Jakkolwiek nie popieram części jego postulatów, doskonale wyobrażam sobie WKK jako prezydenta potrafiącego współpracować także z politycznymi przeciwnikami.
Miejsce pierwsze zajmuje wyrastający na czarnego konia kampanii Krzysztof Bosak. Pomimo, że popierany przez najmniejsze z sejmowych stronnictw, prowadzi jedną z najlepszych kampanii wyborczych. W terenie widać, że Konfederaci „gryzą glebę”, walczą o każdy głos. Są widoczni zarówno w metropoliach jak i zapadłych mieścinach.
Bosak zasługuje jednak na uznanie także z innych powodów. Pomimo oczywistych deficytów, takich jak niewielkie doświadczenie i luki w wykształceniu, zbudował wizerunek wyważonego polityka-erudyty. Bez trudu radzi sobie zarówno w debacie z politycznymi oponentami jak i w konfrontacji z doświadczonymi dziennikarzami.
Bosak w swoim przekazie w umiejętny sposób połączył narracje młodych narodowców z wolnościowymi postulatami KORWiN-y. Uwiarygodnił się w ten sposób we wszystkich środowiskach współtworzących Konfederację, zapewniając sobie możliwie szerokie wsparcie społeczne i organizacyjne.
Krzysztof Bosak pokazał się zatem jako polityk skuteczny, który potrafi zminimalizować swoje słabe strony a w pełni wykorzystać, a nawet podwyższyć swój potencjał.
Na kogo zatem zagłosować? – nie odpowiem Państwu, zresztą nie temu miał służyć ten tekst*. Wierzę natomiast, że za klika dni większość z nas podejmie decyzje podyktowane szczerą troską o dobro wspólne. Oparte na wiedzy i aparacie intelektualnym, którymi każdy z nas dysponuje. Czasami podszyte emocjami, ale przez to nie mniej ważne. Oby były to decyzje trafione.
Przemysław Piasta
24.06.2020
PS. Powiedziałem za to już wcześniej na kogo nie głosować. Że sparafrazuję Stanisława Żółtka: moje poglądy są znane, można ich poszukać w internecie.

Demokracja jest to metoda (metoda a nie ustrój) wymyślona przez żydów po to, aby bezboleśnie dymać frajerskich goyim i to ich własnymi rękoma.

Demokracja jest to metoda (metoda a nie ustrój) wymyślona przez żydów po to, aby bezboleśnie dymać frajerskich goyim i to ich własnymi rękoma.
W pozycji ks. dr Stanisława Trzeciaka z 1939 r. – „Talmud o gojach a kwestia żydowska w Polsce” którą autor dedykuje Młodzieży Polskiej jako drogowskaz, zadanie do wytężonej pracy, dla »podniesienia Polski w z wyż« ks. profesor cytuje żydowskie źródło:
„Czym jest demokracja dla żydów, to najlepiej to wyjaśnia żydowskie pismo
pt. „Napiink”, wychodzące w Rumunii, gdzie powiedziano:
„Nie można zaprzeczyć, że stosunek żydów do światowej demokracji jest
zawsze jak najprzychylniejszy. My żydzi jesteśmy jak najgłębszymi wyrazicielami
tej demokracji. Musimy być także jej wytrwałymi obrońcami. Żydzi
w Nowym Yorku słusznie uczynili, oświadczając, że 5 milionów żydów może
znaleźć jedyny ratunek walcząc o prawdziwą demokrację, organizującą cały
świat”
A zatem „Demokratyczny front” niczym innym nie jest jak tylko agenturą
żydowską, kierowaną przez masonerię i żydów.
Nadto rolę oddziałów pomocniczych przygotowujących narybek dla masonerii
spełniają towarzystwa: okultystyczne, mediumistyczne, teozoficzne,
związki wolnomyślicieli, „Rotary Club’y”, których członkowie nie zdają sobie
często sprawy z tego, gdzie się znajdują, bo zawsze podaje się im wyższe
i wzniosłe cele, a zataja się przed nimi cele właściwe. Ogólna jednak atmosfera
oparta na liberalizmie i internacjonalizmie ma ich przygotować do przyjęcia do
masonerii. Tworzą one jakby przedszkola, tej mafii i dlatego wszystkie razem
z masonerią powinny być bezwzględnie zakazane jako obce agentury, bo ich
władze naczelne, skąd dostają rozkazy, znajdują się poza granicami Polski.
Mimo maskowania się odkrywają czasami niektóre z wymienionych organizacji
swe właściwe oblicze i cele, jakim służą. Tak na przykład zdemaskował
się „Pen Club” na Kongresie zakończonym 2 lipca 1938 r. w Pradze, gdzie
w organizacji tej międzynarodowej, a z założenia literackiej, wystąpiono
w obronie komunistycznej Hiszpanii, przeciw antysemityzmowi i rasizmowi.
Sprawę tę podniósł i odpowiedni wniosek postawił delegat żydowskiego Pen
Clubu z Warszawy Noach Pryłucki. Zgłosił on rezolucję w języku żydowskim
przetłumaczoną później na język francuski. Kongres rezolucję tę przyjął, potępiając
antysemityzm i rasizm i wzywając swych członków do energicznego
zwalczania tego barbarzyństwa!
Natomiast nie poddano pod głosowanie polskiej rezolucji, domagającej się,
by na Kongresach Pen Clubów nie zajmowano się wcale kwestiami politycznymi.
Z tego widzimy, że Pen Club jest tylko agenturą żydowską, w taktyce zaś
naśladuje masonerię, służąc żydom ukrywa swe właściwe cele i podszywa się
pod cele inne, pod cele literackie.
str. 170
”436.
_________________________________________________________
436) Cfr. Nar. Ag. Inf. z 19 maja 1938 r.
Tak więc demokracja to groźna choroba roznoszona (na siłę) po całym świecie przez żydów.
Demokracja wynosi tumanów na piedestał jak wzburzona woda szumowinę. Demokracja to choroba. Roznoszona na siłę po całym świecie przez żydów.
Stan aktualny jest taki, że żyd ma Twoje pieniądze (83 – 87%) – Ty człowiecze masz gówno i czekasz kiedy Ci raczy dać jakieś 500+!
Pan Stanisław Michalkiewicz ujął istotę rzeczy: „Wolność gospodarcza i własność prywatna zapewniają autonomię wobec władzy” Ja powiem jeszcze prościej – broń i pieniądze zapewniają autonomię wobec władzy. I dlatego nie macie Państwo ani jednego – ani drugiego.
Tenże pan Stanisław Michalkiewicz często pokazuje nam jak winny wszelkiemu złu jest socjalizm. Ja powiem tak: żydom wcale nie chodzi o żaden socjalizm tylko o ubezwłasnowolnienie człowieka na poziomie jednostki, pozbawienie jej swoich pieniędzy i pozbawienie broni aby już o nic nie walczył. Socjalizm, komunizm, demokracja to jest tylko marka handlowa zależna od aktualnego etapu.
Nie chodzi wcale o żadne -izmy tylko o to, aby pozbawić Cię efektów Twojej pracy człowiecze.
Zrozumcie to wreszcie, że żyd Józef „ten trik” zastosował w Egipcie już 3700 lat temu!
Pamiętajcie, że „demokracja to wytrych do włamania się do cudzego domu”.
To tyle. Pokłony,
Króluj nam Chryste
Stanisław Michalkiewicz:
„Ale zabobon, jak to zabobon. Toteż nic dziwnego, że nawet pasterze Kościoła padli ofiarą politycznych gangsterów i własnych błędów sądząc, że ludzie tęsknią za demokracją. Naprzeciw tej rzekomej tęsknocie wyszedł II Sobór Watykański, w którym można było dostrzec tendencję sformułowaną w krótkich, żołnierskich słowach Mikołaja Gomeza Dawilę, że „Kościół utraciwszy nadzieję, że ludzie będą postępować zgodnie z jego nauczaniem, zaczął nauczać tego, co ludzie robią”.”
Konkluzja: Demokracja to była szlachecka. W demokracji szlacheckiej, to nawet na koń, po lepszych karkach wsiadali panowie bracia, niż ci obecni wybrańcy Ludowego Suwerena.

Wielomski: Formujemy się w czworoboki i idziemy głosować na Krzysztofa Bosaka!

Wielomski: Formujemy się w czworoboki i idziemy głosować na Krzysztofa Bosaka!


Tekst ten będzie na naszym portalu ostatnim przed ciszą wyborczą. Trudno więc byłoby mi pisać o czymś innym, jak tylko o problemie dlaczego należy iść i głosować? I dlaczego głosować na Krzysztofa Bosaka?

Powód jest właściwie tylko jeden, ale istotny: od 31 lat czekamy na wybory, w których zostanie przełamany monopol polityczny stronnictw styropianowo-post-solidarnościowych, który w ostatnim okresie panuje na scenie politycznej jako PO-PiS. Wybór pomiędzy kandydatami PO-PiSu jest zupełnie jałowy, gdyż wszyscy oni już rządzili i pokazali co umieją, a właściwie, to czego nie umieją.

Wybór pomiędzy urzędującym prezydentem Andrzejem Dudą i Rafałem Trzaskowskim to wybór całkowicie pozorny. Tłumaczy się nam, że walka PiS z PO to zasadniczy spór o kształt Polski, że są to dwa rzekomo nieprzystające do siebie światy ideowe i polityczne. Tak? Fałsz tego zobaczymy już po nazwiskach: prezydent Andrzej Duda – były członek Unii Wolności; Mariusz Morawiecki – były doradca Donalda Tuska; Jarosław Gowin – do niedawna prominentny działacz PO; Piotr Gliński – były członek Unii Wolności. A kieruje nimi wszystkimi Jarosław Kaczyński, o którym Rafał Ziemkiewicz słusznie przed laty napisał, że założył Porozumienie Centrum, gdyż koledzy z KOR-u nie traktowali go poważnie i nie dali mu przewodzić środowisku ROAD, czyli później UD i UW.

A naprzeciwko tego obozu, reprezentowanego przez byłego członka UW, kolejna mutacja ROAD-UD-UW-PO, czyli Koalicja Obywatelska, wystawiła Rafała Trzaskowskiego. Jednym słowem, czy zagłosujesz na Dudę czy na Trzaskowskiego, to wyskakuje na końcu ś.p. Bronisław Geremek.

Rzeczywista zmiana w Polsce wymaga rzeczywiście nowych ludzi, spoza układu styropianowo-post-solidarnościowego, którzy nie mają za sobą etosu „kombatanctwa”, którzy potrafią coś więcej niż organizować strajki, demonstracje i sypiać na styropianie. Polska nie potrzebuje już konspiratorów, wywrotowców i rewolucjonistów, ale budowniczych, którzy mają nam do zaproponowania pozytywne idee, nowe wizje, nowe konstelacje międzynarodowe, nowe projekty ekonomiczne, polityczne, społeczne.

Mamy dość oglądania w kółko tych samych twarzy, znaczonych przez skrajną niekompetencję i serwilizm wobec zagranicy, klęczących czy to przed Berlinem czy Waszyngtonem i Tel-Avivem. Dość, po prostu dość! Nie da się już na was patrzeć, słuchać waszych przepychanek o stołki, demagogii, haseł o wolności i demokracji. Dość tego politycznego bełkotu!

W tych wyborach gra toczy się o początek wymiatania solidarnościowej elity politycznej, która nie zdała egzaminu z zarządzania państwem, uwikłanej w niejasne związki z wywiadem amerykańskim i niemieckim jeszcze z okresu przed „obaleniem komunizmu”.

Gra toczy się o wymiecenie tych, którzy drżą przed telefonami z amerykańskiej ambasady, którzy zawsze i wiecznie ulegają przed naciskami zagranicznych lobbies finansowych, korporacji, wielkich banków.

Chcemy wszystkich was wysłać na emerytury! I to nie na „godne” emerytury, ale na takie, które zafundowaliście przeciętnym Polakom. Tak jak w 1989 roku Polsce potrzebna była dekomunizacja, tak dziś nasze państwo potrzebuje desolidaryzacji. Bo trzeba zrobić miejsce dla nowych ludzi, dla nowego pokolenia, które zbuduje nam nową Polskę i nowy świat ideowo-polityczny.

Spośród jedenastu kandydatów na urząd Prezydenta RP warunki te wydają się spełniać jedynie Krzysztof Bosak, Stanisław Żółtek i Marek Jakubiak. Pozostali kandydaci nie wyglądają nie tylko na poważnych, ale i chcących cokolwiek zmienić. To kandydaci wielkich sieci medialnych, grupek dziwaków, mastodonci socjalizmu lub osoby niewyraziste.

Tak naprawdę to źle się dzieje, że w wyborach tych – obok Krzysztofa Bosaka – startują Żółtek i Jakubiak. Ich miejsce było w Konfederacji, a nie znaleźli się w niej (Żółtek) lub z niej wyszli (Jakubiak) z powodu uwarunkowań personalnych, towarzyskich i historycznych. Obydwaj powinni dziś wspierać Bosaka z ław sejmowych Konfederacji.

W mojej ocenie Krzysztof Bosak prowadzi sprawną i dobrą kampanię, nie popełniając większych błędów. Tłumy walące na spotkania z nim w całej Polsce pokazują przebudzenie się w naszym kraju prawicy, która czeka na alternatywę dla zapyziałego PO-PiSu. Na spotkania walą tysiące osób, które mają już dość głosowania na „mniejsze zło”, w sytuacji gdy zło „mniejsze” niczym nie różni się od „większego”.

Muszę też Krzysztofa Bosaka pochwalić za prezentowaną linię ideową. Wbrew temu co niektórzy spodziewali się i przepowiadali, że wybór Bosaka na kandydata Konfy to zwycięstwo „socjalizmu” w narodowej wersji, nasz kandydat podkreśla elementy wolnościowe i wolnorynkowe, przedstawiając program politycznie konserwatywny i ekonomicznie wolnorynkowy, taki „narodowy liberalizm”, jaki do 1926 roku przedstawiała w Polsce endecja.

Głosując 28 VI na Krzysia Bosaka mamy szansę na odbudowanie przedwojennej sceny politycznej: po lewej centrolew (SLD-PSL-PO), w bagiennym centrum neosanacja (PiS), na prawicy endecja (Konfederacja). Stajemy przed szansą wskrzeszenia na polskiej scenie politycznej autentycznej prawicy, a nie jakiegoś wyleniałego centro-czegoś tam. Mamy przy tym kandydata, który wzniósł się ponad podziały narodowcy i liberałowie, przedstawiając wspólną dla wszystkich środowisk narrację.

I jeszcze jedno na koniec: mamy zakaz spekulowania kogo Krzysztof Bosak i Konfederacja poprą w II turze. Nie walczymy dziś ani o czwarte, ani o trzecie miejsce. Walczymy o zwycięstwo, gdyż ten kto nie walczy o zwycięstwo, ale o trzecie miejsce, już jest przegrany.

Krzysztof Bosak jest na fali wznoszącej się. On sam i my – jego wyborcy, musimy wierzyć w jego zwycięstwo. Lider zawsze może się przewrócić, a wice-lider zostać zdyskwalifikowany za falstart. Tylko ten, kto wierzy w sukces, w to, że ma dość woli zwyciężyć i zmienić świat, ten tylko wygrywa. Naprzód Polacy, idziemy ławą głosować na Krzysztofa!

Adam Wielomski

https://konserwatyzm.pl/

Dwór a biurokracja


Z królewską formą rządów w Europie było różnie. Cały proces odchodzenia od monarchicznego systemu władztwa był długi, wielokrotnie niezwykle krwawy, z wieloma spowolnieniami i niekiedy nawet nawrotami.
Jednak to co się zdarzyło można nazwać pewnym historycznym procesem.
Czy nieuniknionym – tego nie wiemy. Trwał on bardzo długo, bo jego początkiem było ścięcie angielskiego króla Karola, zaś końcem upadek w ostatniej fazie I wojny światowej trzech cesarzy, symbolicznie reprezentujących tak zwany stary porządek.
Po drodze widzimy też wielkie rewolucje i rzezie. Jak zresztą na ogół bywa są dwie szkoły: skrajne co do oceny przyczyn owego zjawiska.
Pierwsi, można by tak ogólnikowo przyjąć, sądzą, że tak zadziałały obiektywne sprężyny dziejów. Monarchie były już nieadekwatne do dynamiki sytuacji społecznej. Stały się po prostu anachroniczne.
Drudzy z kolei mniemają, że za rewolucjami obalającymi władców stały wyłącznie spiski o antychrześcijańskich rodowodach i brudnych celach. Pewnie prawda w rzeczywistości jest o wiele bardziej zniuansowana niż utrzymują to ci – czy tamci.
Złożoność życia jest bowiem przeogromna. Jednak oceniając te sprawy powinniśmy zwrócić uwagę na ich kilka ważnych aspektów.
Zmiana ustroju sprowadzała się głównie do tego, że konkretne polityczne centra, stanowiące w jakimś stopniu prawie prywatną własność koronowanej głowy, zastąpiono pewnym abstraktem: władzy ludu, trzeciego stanu, klasy, itd. Wcześniej był konkret, później coś bliżej nieokreślonego, prawie fikcyjnego. Co jest lepsze: kwestia gustu. Czy więc mamy progresję, czy może – w szerszym cywilizacyjnym sensie – regres, rodzaj choroby?
Drugą kwestię można z kolei ująć tak; królestwo to w końcowym rachunku dwór. Z całą swoją strukturą, ceremoniałem, urzędnikami, którzy – jak i władca – pracują i przemieszkują w pałacowych pokojach.
Z biegiem czasu rodziło to niemałe ograniczenia. System stawał się niewydolny, a napór różnych kręgów, chcących beneficjów, stale wzrastał. Tworzyło to rewolucyjny klimat, rodzaj głębokiego społecznego niepokoju, gniewnej frustracji. I oczywiście, że na te okoliczności tylko czekali różni duchowi buntownicy, wykolejeńcy idei, którzy od szeregu lat działali w zorganizowanych zespołach. Tak więc powstało swoiste sprzężenie zwrotne i w końcu proces upadku starych reżimów na rzecz jednak uzurpatorów, bez legitymacji stał się nieuchronnym, co niektórzy nazywają obiektywnym. Złudzenie w ocenianiu głębokich dziejowych zjawisk może także polegać i na tym, że to co się zdarzyło zawsze wygląda na nieuniknione.
Ale czy rzeczywiście? Jakimś trafem Wielka Brytania oraz inne państwa, z reguły protestanckie, zachowały monarchie oraz dynastię. Jest to jednak zaledwie pozór. Najczęściej są to operetkowe dwory, którym nadaje się jakieś symbolicznie sztuczne znaczenie.
Podobnie jest w łacińskiej Hiszpanii i w jakimś stopniu w Belgii. Są to jednak wyjątki, tylko potwierdzające reguły. Były też próby swoistej syntezy, na przykład francuski cezaryzm. Po nim powstały zreformowane instytucje V Republiki, które Francji zapewniły dużą stabilizację. W każdym razie powrotu do monarchii już nie ma.
Na koniec tylko przypomnę, że w czasach Aleksandra III, on sam i najbliższy dwór, każdego dnia obiad konsumował, w obawie przed zamachowcami, w innej jadalni. Tak w istocie, na końcu, wyglądało sławne samodzierżawie. Strach.
Widzimy więc, iż recydywy monarchii, w której tkwi realna i rzeczywista władza już nie ma. Zamiera też liberalny parlamentaryzm. Skoro pierwsze nie istnieje, a drugi kończy swój historyczny żywot, to co po tym? Oj będzie ciekawie!
Antoni Koniuszewski
Myśl Polska, nr 25-26 (21-28.06.2020)
http://www.mysl-polska.pl/2369

„Droga donikąd”, cytat:

„Droga donikąd”, cytat:
„Paweł przesunął wzrokiem po ścianach obitych w zielonawe tapety i przypomniała mu się nagle zielona sukienka Marty, którą wymieniła onegdaj na kawałek słoniny. „Czas, czas! Szkoda czasu”, pomyślał. Ale Konrad chciał zakończyć swą przemowę jeszcze jednym argumentem: – Zresztą, nie trzeba zapominać, jeżeli już wychodzimy z założeń politycznych, że już raz, i to przez sto lat, byliśmy opanowani przez Rosję i wyszliśmy z tego cało.
– Ty myślisz, że dziś to jest ta sama Rosja?
– Identyczna.
Paweł nie odpowiedział i dopiero po chwili milczenia, która nastała, odezwał się:
– Właśnie chciałem cię prosić, żebyś dopomógł mi, jak to się wyraziłeś, do „położenia uszu po sobie”… („Eh”, pomyślał jednocześnie, „niepotrzebnie tych słów użyłem”).
– Tak, słusznie, no, akurat zastanawiam się… – I Konrad, nie przestając bawić się okularami lewą ręką, prawą przerzucił przez poręcz, rozsiadł się wygodniej, powiódł roztargnionym wzrokiem i zapytał: – Co to jest? Co ty masz w tym opakowaniu? Parasol?
– Nie, nie parasol. To jest szabla.
– Co takiego?!! – Zerwał się z krzesła na równe nogi. – .Szabla?! Coś ty zwariował z szablą chodzić po mieście?!! Przecież…
Paweł przerwał mu i zaczął tłumaczyć, iż jest to zabytek muzealny, stara karabela wysadzana srebrem, ale Konrad nie dał mu dokończyć!
– Srebrem czy nie srebrem! Co to ma do rzeczy! Kto dziś będzie o to pytał, kiedy ona została zrobiona: sto lat temu czy cztery! Ja nie rozumiem ludzi, takiego pokroju, jak ty! Wszystko sobie lekceważą, wszelkie
przepisy, rozporządzenia. Przecież wyraźnie ogłoszono we wszystkich językach krajowych: zdać całą broń palną i sieczną. I sieczną, i sieczną!
– powtarzał.- Bo inaczej grozi surowa kara. Aha, nawet w rubryce siecznej wymieniono specjalnie: szable. Więc jak ty możesz narażać siebie, no i ostatecznie innych… Przychodzić tu, do mnie, w biały dzień… A gdyby tak nagle rewizja! Nie!!!… – I aż zakręcił się z oburzenia na miejscu.
Paweł nie był pewien, czy Konrad nic przesadza w okazywaniu oburzenia, aby tym prędzej go się pozbyć. Wstał nie poruszając już sprawy, dla jakiej przyszedł. Pożegnali się z pewnym zażenowaniem, ale Konrad, opanowując się, już na progu, dorzucił:
Przyjdź więc może za kilka dni. Tylko już bez… – Uśmiechnął się wymuszenie, ale urwał spojrzawszy szybko wzdłuż korytarza.
– Dobrze, dziękuję – odrzekł Paweł bez przekonania, w ostatniej jeszcze chwili spotkawszy przypadkowo wzrok portretu ponad szafą z instrumentami fizycznymi. Jak wiele portretów o zamarłym na ustach uśmiechu, wydawał się uśmiechać ironicznie.”
_______________________________________
„Przecież wyraźnie ogłoszono we wszystkich językach krajowych: zdać całą broń palną i sieczną. I sieczną, i sieczną! ”
– tak właśnie działa KAŻDY totalitaryzm jak zapanuje w wolnym kraju.

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...