Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia przekracza kolejne granice w każdej z wydawanych ostatnio publikacji. A miało być tak pokojowo i konstruktywnie…
Założenia były inne, lecz praktyka działalności tej instytucji pokazuje, że – o dziwo, bez zmiany nazwy – może się ona zajmować czymś od dialogu diametralnie odmiennym.
Może promować konfrontację na linii Warszawa – Moskwa. I z wielkim zaangażowaniem to robi. Choć czasami, paradoksalnie, efekty są interesujące i odległe od pierwotnych politycznych zamysłów.
Przypomnijmy pokrótce, że w 2011 roku były czasy znacznie inne od obecnych. We wrześniu 2009 roku Polskę odwiedził ówczesny premier Federacji Rosyjskiej Władimir Putin (była to jego ostatnia, jak do tej pory, wizyta w naszym kraju). Po katastrofie smoleńskiej nawet Jarosław Kaczyński przemówił ludzkim głosem do „braci Rosjan”.
Od 2014 roku i przewrotu na Ukrainie o wszelkim porozumieniu nie tylko zapomniano, ale wręcz okrzyknięto Rosję wrogiem w kilku oficjalnych dokumentach rządowych. Dostosowano do tego retorykę polityczną, która z dyplomatycznej przeszła w stadium wojennej, jednoznacznie wrogiej.
Jak w tej sytuacji może funkcjonować Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia? Okazuje się, że może, a wszystko dzięki niezwykłej zdolności przystosowawczej jego kierownictwa.
Fikcja dialogu
Wprawdzie w ustawie powołującej centrum oraz w innych dokumentach czytamy, że jego celem ma być wspieranie dialogu obu krajów na wszystkich płaszczyznach, jednak zapis ten można twórczo zinterpretować jako dialog z wybranymi Rosjanami, w szczególności tymi, którzy w swoim kraju stanowią część kolorytu opozycji antysystemowej. Centrum jest jednostką państwową, całkowicie kontrolowaną i podporządkowaną Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
To polityk PiS Piotr Gliński decyduje o jego losach, a w szczególności o karierze zawodowej jego kierownictwa. Od 2016 roku w dyrektorskim fotelu ośrodka zasiada Ernest Wyciszkiewicz, niegdyś politolog i dziennikarz, człowiek bez wątpienia mający o Rosji pewne pojęcie, jednak reprezentujący neoliberalny nurt polskiej rusofobii.
Jego zastępcą jest ukrainofil, współpracownik m.in. „Gazety Wyborczej” i „Tygodnika Powszechnego” Łukasz Adamski. Wygląda więc na to, że „dobra zmiana” nie pomyślała o zainstalowaniu w centrum ludzi ze swoich zasobów kadrowych, lecz pozostawiła tam ludzi ze środowisk opozycyjnych.
Łatwość, z którą środowiska te akceptują, agresywną odmianę rusofobii lansowaną przez PiS, jest kolejnym potwierdzeniem jedności całego niemal obozu postsolidarnościowego w stosunku do Rosji i szerzej rozumianej polityki wschodniej. Wierności linii partyjno-rządowej pilnować ma Rada Centrum.
W myśl ustawy o jego powołaniu w jej skład wchodzić powinni również przedstawiciele strony rosyjskiej. Uznano to jednak za zbędne obciążenie i postanowiono ukonstytuować ją w gremium sprawdzonych na odcinku wschodnim towarzyszy walki z Moskwą. Na jej czele, obok przedstawiciela MKiDN, stanął prof. Andrzej Nowak, a u jego boku Sławomir Dębski (któremu odmówiono wjazdu do Rosji), Maria Przełomiec (radykalnie antyrosyjskie „Studio Wschód” w TVP) i zastępca redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego” Andrzej Grajewski.
Nie ma w tym gronie ani jednego naukowca posiadającego rzeczywiste kontakty i siłę oddziaływania w Federacji Rosyjskiej, choć takich ludzi w polskim świecie akademickim nie brakuje. Są ludzie o jasno określonych poglądach, osoby, dla których pojęcie dialogu z Rosją nie istnieje, wręcz piętnujące publicznie wszelkie próby porozumienia.
Nic dziwnego, że publikacje centrum mają określone, z góry założone tezy. Tak było również w przypadku wydanego w maju raportu pt. „Wojna informacyjna i propaganda historyczna”. Jest to raport z przeprowadzonego na zlecenie centrum badania opinii publicznej, wykonanego przez zewnętrzną firmę na reprezentatywnej próbie 1005 dorosłych Polaków z wykorzystaniem metody sondażu telefonicznego wspomaganego komputerowo (CATI).
Teza widoczna jest już w tytule raportu z badań. Współgra z PiSowską retoryką o rzekomej wojnie informacyjnej, choć pojęcia tego w sposób naukowy do tej pory nikt nie zdefiniował, a większość istniejących prób definicyjnych rozumie pod tym terminem coś zupełnie odmiennego od obowiązującej, politycznej wykładni. Podobna uwaga dotyczyć może i sformułowania „propaganda historyczna”. Nachalnym propagowaniem określonej wizji dziejów najnowszych (abstrahując od jej potwierdzenia w faktach bądź jego braku) zajmuje się raczej strona polska; w Rosji do tej pory nie powołano, często określanej mianem policji historycznej, instytucji będącej odpowiednikiem IPN.
Założenia badania były zatem odzwierciedlone w pytaniach zadawanych respondentom, wychodzącym z założenia o prawdziwości i bezapelacyjności z góry założonych przez autorów tez. Ankietowany nie mógł np. stwierdzić, że całą wizję rzekomej wojny informacyjnej prowadzonej przez Rosję przeciwko Polsce uważa za niedorzeczną. Mógł co najwyżej odmówić udzielenia odpowiedzi na tak sformułowane pytania i zapewne jakaś część z branych pierwotnie pod uwagę osób tak właśnie uczyniła.
Lektura wspomnianego raportu powinna być zatem poprzedzona refleksją nad charakterem pytań, brać pod uwagę związaną z nimi deformację wyników. Nie wdając się w ich szczegółowy rozbiór logiczny, warto – mimo to – pochylić się nad wynikami ankiety, bo pozwala ona odpowiedzieć również na pytania a rebours, czyli o skuteczność polskiej machiny propagandowo-manipulacyjnej kontrolowanej nie tylko przez PiS, ale również ośrodki zewnętrzne (TVN), czy neoliberalną część obozu antyrosyjskiego. Wnioski z takiej analizy mogą być dla elit politycznych mało optymistyczne.
Winna tylko Moskwa?
Na pytanie o źródła obecnych problemów w relacjach polsko-rosyjskich systemowa propaganda daje odpowiedź jednoznaczną: winni wszelkim kryzysom na linii Warszawa-Moskwa są wyłącznie Rosjanie, bo – jak wskazano już w samym tytule badania – prowadzą oni działania informacyjne / hybrydowe wymierzone przeciwko Polsce. Pogląd ten podziela 41% ankietowanych. Przeciwnego zdania jest zaledwie 9%, ale aż 42% uważa, że wina za złe stosunki spoczywa na obu stronach.
Po zsumowaniu otrzymujemy czytelny rezultat: większość Polaków nie wierzy w jakąkolwiek agresję informacyjną ze strony rosyjskiej. Ciekawa jest też swoista mapa polskiej rusofobii, którą w oparciu o omawiane badania można szczątkowo nakreślić. Ludzie młodzi (grupa w wieku od 18-24 lat) najczęściej wskazywali obustronną odpowiedzialność: uczyniło tak aż 72% ankietowanych; zaś najstarsi, powyżej 65 roku życia zazwyczaj obwiniali stronę rosyjską.
Podobnie istotny okazał się poziom wykształcenia respondentów: wśród osób z wykształceniem podstawowym i zawodowym aż 53% skłonnych było do przypisywania wyłącznej odpowiedzialności Rosji, zaś wśród absolwentów uczelni wyższych 59% uznało, że można coś w tej sferze zarzucić obu stronom.
Rusofobia pokrywa się zatem w dużej mierze z elektoratem PiS, kształtowanym właśnie przez tą partię i kontrolowane przez nią media. Trudno uznać, że była ona jakąś immanentną cechą tego segmentu społeczeństwa; raczej założyć trzeba, iż została skutecznie wyhodowana jako trwała postawa przez konsekwentne oddziaływanie przekazu partyjnego i okołopartyjnego.
Jest ona zjawiskiem niekoniecznie długoterminowym, a jej kres przyjść może wraz z osłabieniem wpływu partii Kaczyńskiego na polską przestrzeń informacyjną. Znacznie mniejszą skłonność do stereotypów antyrosyjskich wykazują osoby czerpiące – jak można domniemywać – wiedzę z mediów innych niż reżimowa telewizja czy wspierane przez władze tytuły prasowe; osoby wykształcone i najmłodsze mają zdecydowanie większą umiejętność poszukiwania alternatywnych źródeł informacji, przede wszystkim w sieci.
Aż 74% ankietowanych Polaków uznało, że zasadniczym problemem relacji polsko-rosyjskich są spory historyczne. Zaledwie 11% uczestników sondażu zgodziło się z tezą, że problemem są dzielące oba kraje różnice kulturowe czy nawet cywilizacyjne.
Oznacza to, że – wbrew systemowej propagandzie o rzekomej naturalnej wrogość i obcości kolejnych formuł państwowości rosyjskiej, a nawet samego narodu rosyjskiego wobec Polski i Polaków – zdecydowana większość uznaje, że jesteśmy w zasadzie narodami bliskimi, kłócącymi się jedynie o interpretację określonych wydarzeń z bolesnej, wspólnej historii, przede wszystkim najnowszej.
Spośród bieżących kwestii politycznych mogących stanowić podłoże konfliktu ankietowani zdecydowanie najczęściej (44%) wymieniali kwestię zwrotu wraku rządowego Tupolewa ciągle przechowywanego na lotnisku w Smoleńsku. Oznacza to, że pewne oddziaływanie miała wieloletnia narracja spiskowa i sztuczne podtrzymywanie zainteresowania tragedią smoleńską przez ostatnią dekadę. Ten, kto doprowadzi do zwrotu wraku, zyska bardzo duży kapitał polityczny i jednocześnie stworzy warunki do nowego otwarcia w relacjach obu krajów. Kolejne działania PiS wskazują, że zwrot wraku byłby również wizerunkowym problemem dla tej formacji i przyjętej przez nią wizji świata zewnętrznego. Dlatego PiS jest ostatnią partią polityczną w Polsce, której mogłoby zależeć na konstruktywnym załatwieniu tej sprawy. Przetrzymywanie wraku w Smoleńsku to podtrzymywanie topniejących zapasów paliwa napędzającego rdzeń PiSowskiego twardego elektoratu.
„Sowiecki” czy „radziecki”?
Rusofobia w Polsce, o czym warto pamiętać, przejawia się również na poziomie języka. Klasycznym jej przykładem jest używanie przez „niepodległościową” i neoliberalną prawicę rusycyzmu „Związek Sowiecki” zamiast polskiej nazwy owego państwa – „Związek Radziecki”. W zamierzeniu nadawcy ów rusycyzm ma mieć wydźwięk pejoratywny, podobnie zresztą jak używanie innego rusycyzmu i archaizmu „ruscy”.
Okazuje się, że pomimo powtarzania tej formuły do znudzenia przez publicystów i polityków z TVP, „Gazety Polskiej” i okolic, aż 85% Polaków używa określenia w języku polskim, mówiąc o Związku Radzieckim. Ponadprzeciętne korzystanie z rusycyzmu występuje jedynie pośród ankietowanych w wieku powyżej 65 lat, szczególnie mieszkających na ścianie wschodniej (najwyższy wynik dla województwa lubelskiego).
Wyniki te po raz kolejny potwierdzają, że mapa polskiej rusofobii z grubsza pokrywa się z mapą najwyższego poparcia dla PiS, zarówno pod względem geograficznym, jak i demograficznym. Znaczenia emocji wywoływanych przez zastosowanie różnych zabiegów językowych dowodzą także odpowiedzi na pytanie o charakterze pomocniczym, dotyczące skojarzeń wywoływanych przez słowa „radziecki” i „sowiecki”.
Do pierwszego z tych przymiotników 45% ankietowanych ma stosunek negatywny, ale również 45% neutralny, a 10% – pozytywny. Jeśli jednak zapytamy o reakcje wywołane przymiotnikiem: sowiecki”, wyniki będą wyraźnie odmienne: emocje negatywne pojawią się u 67% Polaków, neutralne – u 25%, a pozytywne u 5%. Pokazuje to z jednej strony, jak kluczowe jest znaczenie wprowadzenia do obiegu określonych piętnujących nazw, a z drugiej – wysoki stopień immunizacji Polaków na tę prostą manipulację językową.
W kolejnej części ankiety respondentów zapytano o ich znajomość przekazów dotyczących głównie historii najnowszej płynących z Moskwy. Wyniki badania pokazują zanikającą znajomość języka rosyjskiego wśród Polaków; zestaw problemów w żadnym stopniu nie odpowiada zawartości mediów rosyjskich, lecz jest w istocie odzwierciedleniem tego, ile media polskie poświęcały uwagi poszczególnym punktom zapalnym w dyskusji historycznej.
Aż 42% Polaków słyszało zatem z mediów polskich o wypieraniu się przez Rosjan zbrodni katyńskiej. Którzy Rosjanie się wypierają? Znajdujące się na marginesie i w głębokiej opozycji wobec aktualnych elit władzy marginalne środowiska komunistyczne. Przedstawiciele najwyższego kierownictwa Federacji Rosyjskiej, w tym wszyscy dotychczasowi prezydenci, składali Polakom przeprosiny za tą zbrodnię wojenną, a żaden z nich nigdy nie poddawał w wątpliwość radzieckiego sprawstwa mordu z 1940 roku.
Propaganda rządowa uwypukla jednak rosyjski margines, przedstawiając jego poglądy jako odzwierciedlenie opinii władz państwowych. Nie można tego nazwać inaczej, jak kłamstwem i manipulacją. Gdybyśmy stali na gruncie prymitywnej publicystyki ludzi z obozu rządzącego, powiedzielibyśmy wręcz, że „wojnę informacyjną” przeciwko własnemu społeczeństwu prowadzi nie żaden rząd obcy, lecz establishment polski, próbując przekazywać opinii publicznej informacje na temat Rosji całkowicie sprzeczne ze stanem faktycznym.
Autorzy raportu również nie stronią od manipulacji, i to niezwykle prymitywnych. Jedno z kolejnych omawianych przez nich zagadnień brzmi brzmi: „Styczność z propagandowymi przekazami historycznymi strony rosyjskiej”. Za „przekaz propagandowy” uznaje się bezsporne fakty, np. brak szacunku wobec pomników i miejsc pamięci Armii Czerwonej na terytorium Polski, udział Polski w rozbiorze Czechosłowacji w 1938 roku, czy istnienie paktu pomiędzy Polską a III Rzeszą z 1934 roku.
Kwestie, o których do niedawna dowiadywał się na lekcji historii każdy uczeń szkoły podstawowej, dziś są rzekomo elementem „propagandy historycznej” wymierzonej przeciwko Polsce.
Przedstawienie wspomnianych wydarzeń i zjawisk w takim kontekście sprawia jednak, że ankietowani Polacy zaczynają nie zgadzać się z faktami, np. połowa respondentów neguje zajęcie przez Polskę Zaolzia w 1938 roku. Z drugiej strony, najwyraźniej kojarząc takie przypadki z własnej okolicy, aż 33% respondentów uznało, że strona rosyjska zasadnie protestuje przeciwko likwidacji pomników i miejsc pamięci Armii Czerwonej.
Polacy nie widzą też w działaniach obecnych władz rosyjskich jakiejś szczególnie groźnej dla Polski strategii. Zaledwie 6% ankietowanych podziela pogląd wyrażony w 2008 roku przez Lecha Kaczyńskiego w Gruzji o tym, iż Rosja ma zapędy imperialne i chciałaby zagarnąć również Polskę.
Reakcja na kontrowersyjne tezy historyczne strony rosyjskiej też chyba ma niewiele wspólnego z dominującą narracją polityczną. Większość Polaków wprawdzie reaguje na nie z oburzeniem, jednak strach przed Rosją odczuwa zaledwie 9% ankietowanych. Ponadto respondentów zapytano o preferowane przez nich działania strony polskiej w obliczu konfliktu historycznego ze wschodnim sąsiadem. Okazuje się, że aż 43% opowiada się za formuła dialogu, przedstawiania przez Warszawę swoich racji w sporze, zaś potrzebę kroków konfrontacyjnych, np. obniżenia rangi stosunków dyplomatycznych, dostrzega tylko 9%.
Nie tak miało być
Wnioski ekspertów Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Pojednania z wyników przeprowadzonego badania są piorunujące. Nie sposób nie przytoczyć kilku fragmentów karkołomnych prób uzasadnienia rezultatów odległych od zakładanych oczekiwań.
W podsumowaniu raportu czytamy m.in., że „wyższe wykształcenie sprzyja skłonności do przyjmowania założenia o ‘symetrii odpowiedzialności’ za zły stan relacji polsko-rosyjskich. Na taką postawę wobec tego problemu oddziałuje, być może, świadomość złożoności czynników wpływających na stan stosunków międzypaństwowych, która jest z reguły większa u ludzi z wyższym wykształceniem. Może to być jednak także świadectwo swoistej poprawności politycznej, nakazującej dostrzeganie racji innych, czy też oddziaływania mechanizmów psychologicznych, zwodniczo sugerujących, że prawda leży pośrodku”.
Ludzie zajmujący się z mocy ustawy dialogiem międzynarodowym oskarżają zatem „inteligentów” o dzielenie włosa na czworo, polityczną poprawność (nie dostrzegając przy tym, że jej obowiązująca wersja nakazuje bezwzględnie negatywny stosunek do Rosji), a próbę poszukiwania odcieni szarości w skomplikowanym sporze o historię definiują jako rezultat niebezpiecznego „mechanizmu psychologicznego”.
Język tej argumentacji wydaje się być nie tylko skrajnie prymitywnym, ale również stanowi otwarte zaprzeczenie wartości jakichkolwiek dociekań intelektualnych, samodzielności umysłowej, a wręcz wezwanie do totalitarnego ducha jednomyślności z partią i rządem.
Winna jest też, jak nietrudno się domyślić, sama Rosja: „konsekwencja Rosji w forsowaniu niektórych tez mogła się jednak przyczynić do wytworzenia wrażenia u sporej części Polaków, iż odpowiedzialność za zły stan stosunków z Rosją nie leży wyłącznie po jej stronie”. Autorzy nie są sobie w stanie wyobrazić, że duża część Polaków może mieć odmienny od obozu rządowego pogląd na relacje polsko-rosyjskie. Próbują zatem poszukiwać wpływu wrogich sił.
Całość utrzymana jest w duchu skrajnego lekceważenia dla Polaków jako zbiorowości obywateli potrafiących dokonywać samodzielnych ocen i wyciągać wnioski z otaczającej ich rzeczywistości.
Rozczarowanie wynikami nawet tej omawianej, opartej na tendencyjnych założeniach i pytaniach ankiety jest do tego stopnia paraliżujące przede wszystkim dlatego, że cały raport miał udowodnić polityczną tezę, dostarczyć potwierdzenia słuszności wstrzykiwanych Polakom przez informacyjną kroplówkę fobii, pokazać sukces kreatorów polityki opartej na nienawiści do Rosji oraz efektywność ich działań manipulacyjnych.
Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia poszło na wojnę z Rosją. Wojnę „informacyjną” czy „hybrydową” przeciwko Polakom prowadzi nie jakiś zewnętrzny wróg, nie mający zresztą ku temu żadnych możliwości, lecz sam polski establishment dążący do sformatowania sposobu myślenia wszystkich obywateli.
Dla środowisk krytycznych wobec aktualnego kierunku polityki wschodniej wnioski z omawianej ankiety mogą być wszakże pozytywne, choć – oczywiście – dla jednych przysłowiowa szklanka będzie zawsze do połowy pusta, a dla innych do połowy pełna. Jądro polskiej rusofobii nie jest zbyt dużych rozmiarów; to około 10% społeczeństwa, przeważnie osób z niewielkim kapitałem intelektualnym, w dużej mierze starszych. Ich aktualna postawa nie jest wynikiem jakichś osobistych doświadczeń czy spostrzeżeń, lecz wpływu mediów publicznych, które dostarczają im wizję świata zewnętrznego.
Bez większego ryzyka założyć można, że jest to w przeważającej mierze elektorat PiS. Utrata znaczenia medialnego tej formacji, do której bez wątpienia w pewnym momencie dojdzie, przyniesie ograniczenie jej oddziaływania do rozmiarów ekstremistycznej niszy. Dziś ta ekstrema próbuje zawładnąć umysłami Polaków, jutro może stać się niewiele znaczącym marginesem. Panorama poglądów Polaków na temat Rosji wskazuje, że po rozwiązaniu kilku kwestii stosunkowo łatwych do rozstrzygnięcia w ramach rzeczowej rozmowy i gotowości do kompromisu, zaistnieje podłoże społeczne sprzyjające współpracy Warszawy z Moskwą.
dr Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 25-26 (21-28.06.2020)