poniedziałek, 30 listopada 2020

Policja ma nowego wroga

Czy insp. Dariusz Zięba, dowódca BOA odpowiada za bicie kobiet pałkami teleskopowymi? Kto 18 listopada wydał rozkaz ataku na demonstracje? Jak wydarzenia te wpłynęły i wpłyną na nastroje w oddziałach antyterrorystycznych?

Portal „Strajk” rozmawia z insp. Wojciechem Majerem, byłym szefem Biura Operacji Antyterrorystycznych.

MACIEJ WIŚNIOWSKI: Wstyd być dziś policjantem?

WOJCIECH MAJER: Nie. To nie jest misja związana tylko i wyłącznie z neutralizacją tłumu. Policjanci wykonują wiele pożytecznych rzeczy: ci z prewencji, z którymi się zazwyczaj tłum konfrontuje (albo oni się konfrontują z tłumem) tak naprawdę chodzą tylko i wyłącznie w służbach patrolowych, wspomagają społeczeństwo w normalnych sytuacjach, w normalnym życiu. Ludzie ich bardzo potrzebują.

PIOTR NOWAK: Zapewne, ale przyzna Pan, że na odbiór społeczny policji ostatnie wydarzenia, na dodatek mocno eksponowane w mediach, mają ogromny wpływ. Niemal każdy ma znajomego, który chodzi na strajk kobiet, każdy więc sobie łatwo wyobraża, że to jego bliska osoba mogła zostać zdzielona pałką teleskopową przez głowę zupełnie za nic. W tym kontekście hasło, które miało się znaleźć na radiowozach “pomagamy i chronimy” w tej chwili brzmi jak ponury żart, nie sądzi Pan?

WOJCIECH MAJER: Jasne, teraz ono straciło na wiarygodności. Ale warto podkreślić, że my cały czas mówimy o emocjach. Racjonalne myślenie, zarówno po stronie społeczeństwa, jak i policjantów w tych sytuacjach o wysokim poziomie stresu, jest osłabione. A emocje, które teraz dominują przenoszą się nie tylko na to, co się dzieje w trakcie tych zdarzeń, ale wychodzą poza te ramy. Ja to nawet rozumiem. Ale jej ofiarą padają ludzie, którzy na to nie zasłużyli. Mówię tu o Darku Ziębie.

MACIEJ WIŚNIOWSKI: Jest pan o nim dobrego zdania?

WOJCIECH MAJER: Bardzo. W tej sytuacji, o której rozmawiamy, a przy której jego nazwisko jest wykorzystywane jako synonim wszystkiego złego, co tam się stało, jest całkowicie niewinny. Mało tego, uważam, że gdyby on był wówczas na miejscu dowodzenia tymi zespołami taktycznymi, to do tej sytuacji by nie doszło.

MACIEJ WIŚNIOWSKI: Po co w ogóle tam była wasza jednostka? Kompletnie bez sensu…

WOJCIECH MAJER: Nieprawda. Tego typu sytuacje zabezpieczaliśmy od lat. Już po 11 listopada 2011 roku, kiedy był ten pierwszy bardzo intensywny marsz narodowców było wiadomo, że jesteśmy i będziemy potrzebni. Od 2012 nasze zespoły działały w tłumie.

PIOTR NOWAK: Ale jakoś wtedy nie biliście przypadkowych uczestników metalowymi pałkami…

WOJCIECH MAJER: Proszę panów, zespoły te miały wówczas i za każdym razem postawione bardzo precyzyjne zadania, były bardzo dobrze odprawiane, były koordynowane z dobrym systemem łączności, byliśmy nawet potem monitorowani tzw. pinezkami. Każdy zespół był widoczny na GPS-ie, dowódcą był liniowy funkcjonalny dowódca naszej jednostki, czyli albo ja jako zastępca do spraw bojowych, albo dowódca, który ogarniał całość. Mówiąc krótko, byliśmy świetnie przygotowani do służby.

MACIEJ WIŚNIOWSKI: To interesujące. Proszę powiedzieć, jak w teorii powinno wyglądać przygotowanie takiej jednostki jak wasza, do działania po cywilnemu w tłumie?

WOJCIECH MAJER: Tego typu jednostka nigdy nie działa samodzielnie. Zawsze jest powiązana z innymi ogniwami policyjnych struktur, ma jakieś otoczenie. Otoczenie to np. komórki organizacyjne policji, które zajmują się rozpoznaniem, rekonesansem – czyli obserwują tłum, widzą, jakie jest zagrożenie i punkty zapalne, wskazują, gdzie pojawia się potrzeba ingerencji policji prewencyjnej, działań medycznych, a także, gdzie i kiedy muszą wkroczyć antyterroryści. Nikt przecież nie zagwarantuje, że w tłumie nie pojawi się nagle człowiek z maczetą. Konfrontacja z takim człowiekiem bez użycia specjalnych środków nic nie da, a może prowadzić do tragedii. Wtedy właśnie potrzebny jest zespół taktyczny, który taką sytuację zgasi. To samo dotyczy człowieka z granatem, z samobójcą. I wtedy trzeba oddziałów specjalnych używać. Zespół kontrterrorystyczny jest przygotowany do takich działań. Sytuacja z 18 listopada była jednak inna.

PIOTR NOWAK: Dlaczego?

WOJCIECH MAJER: BOA (to nieprecyzyjna nazwa, ale używajmy jej dla jasności wywodu), został na tę akcję przeniesiony do dyspozycji komendy stołecznej policji, ale bez swojego elementu dowodzenia. Mówiąc inaczej, zostali oddani pod kuratelę zupełnie innej strukturze organizacyjnej.

PIOTR NOWAK: Według naszych źródeł, dowodził szef stołecznej SPAT (Samodzielny Pododdział Kontrterrorystyczny Policji w Warszawie – red.) i to on stawiał zadania funkcjonariuszom BOA. Czy 18 listopada były przesłanki do bezpośredniej interwencji w tłumie?

WOJCIECH MAJER: Zarzewiem całego konfliktu było pojawienie się nieumundurowanego policjanta. Nieidentyfikowalnego na dodatek. Ów policjant podjął takie a nie inne działania, które przyniosły fatalny skutek. Bo jeśli policjant jest odwrócony, tzn. jest człowiek odwrócony plecami do tłumu i wyciąga przedmiot przypominający pałkę teleskopową, to może wzbudzić niepokój wśród ludzi. Policjant w momencie interwencji musi być rozpoznawalny jako funkcjonariusz

MACIEJ WIŚNIOWSKI: Czyli ten gość, który wyciągnął pałkę nie będąc oznaczonym, postąpił według pana nieprofesjonalnie?

WOJCIECH MAJER: W ocenie obserwatora, uczestnika takiego marszu, nie jest policjantem. Wyjmując tę pałkę odbył najpierw taki taniec godowy, bo przeszedł przez tłum, rozejrzał się, odwrócił się do tego tłumu tyłem i wyjął pałkę, więc nawet inni policjanci powinni odebrać go jako zagrożenie. Tego zachowania nie da obronić. Podkreślam jednak jeszcze raz, że ten incydent nie powinien przełożyć się na oceny całej jednostki i nie powinien posłużyć jako pretekst do zniszczenia człowieka, który jest tej jednostki dowódcą.

PIOTR NOWAK: Powiedział pan, że on tutaj nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Pojawiły się w mediach sugestie, że ci funkcjonariusze BOA, którzy pojawili się w Warszawie 18.11, przejawiali szczególną niechęć do kobiecych protestów.

WOJCIECH MAJER: To są manipulacje.

MACIEJ WIŚNIOWSKI: Dziennikarskie?

WOJCIECH MAJER: Myślę, że nie. Manipulacje przedstawione przez informatorów. Dziennikarze mają swoje źródła mniej lub bardziej rzetelne – które nie tyle chcą przekazać informację, a ją ukierunkować. W ten sposób wyrządzają ludziom krzywdę.

PIOTR NOWAK: Komendanta głównego, czyli Szymczyka?

WOJCIECH MAJER: Oddelegowanie funkcjonariuszy z poszczególnych zespołów polega na tym, że oddelegowuje się wydziały, a nie konkretnych ludzi. Ich poglądy nie są tu żadnym kryterium.

PIOTR NOWAK: Więc skąd się pojawiają takie sytuacje? To był jednostkowy wypadek, czy to jest rezultat obniżania standardów? Efekt klimatu politycznego?

WOJCIECH MAJER: Do tej pory wydawało mi się, że jednostka, nawet taką refleksję miałem przed tymi zdarzeniami, że jednostka jest całe szczęście odsunięta od tych zdarzeń, że ci policjanci mieszkają blisko rodzin, tam funkcjonują i wszyscy myślą, że to jest dla nich sprawa prestiżowa, jeżdżenie do Warszawy i realizacji tych zadań w ramach oddziału prewencji. Nie, oni przed rodzinami muszą się tłumaczyć z tego, co się dzieje, te rodziny też mają swoje poglądy na sprawy kobiet, oni też nie są w komfortowej sytuacji. Do tej pory omijało to BOA, bo oni mieli te zadania prestiżowe. Nie ma co kwestionować, że w tych zasobach zadań jest też neutralizacja bojówek kibolskich, bo ktoś musi się z nimi zmierzyć, oni są bardziej mobilni i dynamiczni, są to cechy które powodują że mogą te zadania lepiej zrealizować niż normalnie przygotowani funkcjonariusze. Tyle, że tutaj to się załamało. Skuteczność BOA i jego dowódcy Darka, została w poprzednim okresie udowodniona, ktoś więc być może pomyślał, że warto wykorzystać tę skuteczność, ale już bez dowódcy, żeby splendor spłynął na kogoś innego. Takie są moje odczucia. I wyszło, jak wyszło. Jak się podejmuje interwencję, to są do niej podstawy, przesłanki, zatrzymane osoby i cały ten proces na końcu, skierowanie aktu do sądu itd. itd. Też można się spytać, czy takie elementy zostały podjęte, czy została udzielona pomoc osobom poszkodowanym w wyniku interwencji policyjnej, kto im pomógł – to są rzeczy, które należy wyjaśnić. Nie po to, żeby tą jednostkę czy policję zdyskredytować, tylko żeby oczyścić atmosferę. Nie wolno od trudnych sytuacji uciekać, trzeba je po prostu wyjaśnić.

MACIEJ WIŚNIOWSKI: A teraz obserwujemy ucieczkę od prób wyjaśnienia?

WOJCIECH MAJER: W dniach następujących po wydarzeniach na Placu Powstańców ewidentnie tak.

MACIEJ WIŚNIOWSKI: Pokazywane są twarze policjantów. Imiona, nazwiska, często adresy. Jak pan to ocenia?

WOJCIECH MAJER: Jestem w stanie zrozumieć emocje. Sam dostałem kilkadziesiąt informacji ze zdjęciem Darka Zięby, choć przecież jego tam nie było. Policjant, który został zdekonspirowany gdzieś przecież mieszka, funkcjonuje w jakiejś mikrospołeczności. Niemożliwe, żeby to na nim nie robiło wrażenia. A jednocześnie minister sprawiedliwości mówi, że będzie wyciągać konsekwencje z ujawniania danych policjantów biorących udział w akcji 18 listopada. Teraz się obudzili? To ja się pytam: gdzie był minister i jego poprzednicy z tej ekipy, jak ujawniali akta IPN policjantów, którzy pracowali w operacjach specjalnych, realizowali głęboko zakonspirowane zadania, kiedy ujawniano nasze dane? Gdzie oni byli? Gdzie byli, kiedy ujawniono całą agenturę WSI?

PIOTR NOWAK: Ma pan cały czas przyjaciół w jednostce. Czy oni czują dyskomfort związany z praca pod presją polityczną? Ona istnieje, przecież jednostka jest używana w celach politycznych. Pacyfikacja takiej demonstracji to jednak jest cel polityczny…

WOJCIECH MAJER: To nie tak. To była ochrona manifestacji. Nielegalnej czy legalnej, nie będę w to wchodził – do tej pory żaden sąd nie uznał, że uczestnicy nielegalnej manifestacji są winni. Ale teraz jest tak, że do dwóch swoich stałych wrogów: środowisk przestępczych i kiboli doszła trzecia grupa: ludzie, którzy mają prawo od policji oczekiwać wsparcia, czuć się przy niej bezpiecznie. A oni policję postrzegają jako niebezpieczeństwo i zagrożenie.

PIOTR NOWAK: Dziwi im się pan?

WOJCIECH MAJER: Nie dziwię, tylko mówię o tym, że policja w pewnym momencie zostanie pozostawiona sama sobie. Władza umyła ręce i to jest bliskowzroczne.

PIOTR NOWAK: Nie ma podziałów politycznych wewnątrz jednostki?

WOJCIECH MAJER: Tak się nie da. Ludzie mają 7, 15 lat stażu pracy, albo i 3. Poglądy naprawdę nie mają znaczenia.

MACIEJ WIŚNIOWSKI: Jakie generalne wnioski wyciągniecie z wydarzeń 18 listopada?

WOJCIECH MAJER: Nastroje w jednostce są złe. Dopóki się tego nie wyświetli, nie przepracuje, tak jak po Magdalence, to zostanie zadra. Jeśli zostały popełnione błędy, to trzeba je wyświetlić. Jeśli jest potrzeba wyciągnięcia konsekwencji dyscyplinarnych, to trzeba to zrobić. Jeśli są przesłanki do postawienia zarzutów, to je postawmy. Wtedy nie ucierpi cała jednostka, tylko ktoś, kto zrobił błąd, Jeśli to nie zostanie przeprowadzone i będzie eskalować, to gwarantuję, że kiedy się zmieni władza, to ktoś tę jednostkę zlikwiduje.

MACIEJ WIŚNIOWSKI: Chcielibyśmy podzielać Pański optymizm, że znajdzie się wola do wyjaśnienia tej sytuacji, ale przychodzi nam to z trudem.

Z Wojciechem Majerem rozmawiali Piotr Nowak i Maciej Wiśniowski
Źródło: Strajk.eu

https://wolnemedia.net/

Co drugi uczeń nie chodzi już na religię? Zeświecczenie w Polsce postępuje najszybciej na świecie.

Takie są słynne „dobre owoce” II Soboru Watykańskiego, a w szczególności pontyfikatu Św. Jana Pawła II, który „przyciągnął miliony ludzi” do Kościoła.

A Pius XII zostawił nam Kościół w tak dobrym stanie…
Admin

Instytut Pew Research Center opublikował wyniki badania dot. sekularyzacji młodzieży. W Polsce postępuje ona w szokującym tempie.

Młodzi Polacy odwracają się od Kościoła? Na to wskazują wyniki badania instytutu Pew Research Center.

Badania obejmowały okres niemal 10 lat. W Polsce, obok najwyższego współczynnika zdeklarowanych katolików w Europie (87 proc.), jest najwyższe tempo sekularyzacji młodzieży i ludzi młodych (18-39 lat).

– Zachodzi więc całkowite odwrócenie w stosunku do przywiązania do Kościoła osób ze starszego pokolenia (40 lat i więcej). W większych polskich miastach natomiast około 50 procent uczniów szkół podstawowych nie chodzi już na religię – wskazuje Adrian Boguski z portalu Bezprawnik.pl.

Badacze odnotowali też inne ciekawe zjawisko. Polacy stosunkowo częściej chodzą do kościoła, niż modlą się samodzielnie.

Dotyczy to zarówno młodych, jak i starszych katolików. Może to oznaczać, że Polacy chodzą do kościoła po prostu w ramach spełnienia obowiązku wobec wspólnoty.

Zbadanie przyczyn sekularyzacji w Polsce postanowił Instytut Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku. Na czele projektu stanął dr hab. Konrad Talmont-Kamiński.

Zespół dostał na ten cel 5,5 mln złotych grantu od Narodowego Centrum Nauki. W konkursie Uniwersytet w Białymstoku startował z NORCE Norwegian Research Centre AS.

[Jak już Norwegia się w to wmieszała, to  nie oczekujmy nic dobrego – admin]

– Badacze muszą stworzyć teraz komputerowe modele zjawisk społecznych [sic! – admin] dotyczących wiary. Wykorzystają do tego zebrane już informacje przez PRC czy Europen Values Study i komputer (warty ok. 250 tys. złotych) o dużych możliwościach obliczeniowych ze specjalistycznym oprogramowaniem, który pozwoli na pogłębione badania i stworzenie jeszcze bardziej rozwiniętych symulacji. Wszystko ma doprowadzić do uzyskania szczegółowych danych na temat przyczyn, przebiegu i konsekwencji zeświecczenia społeczeństw – wyjaśnia portal Bezprawnik.pl.

Naukowcy będą zbierać dane od osób anglojęzycznych z całego świata i próby 200 Polaków. Dr hab. Talmont-Kamiński wstępnie ocenił sekularyzację jako efekt wzrostu poczucia bezpieczeństwa egzystencjalnego i utrzymującej się przez dłuższy czas dobrej sytuacji materialnej społeczeństwa.

Niemniej naukowiec przyznaje, że taka teoria nie tłumaczy zasadniczych różnic, które istnieją na przykład w kwestii zadeklarowanej liczby wiernych pomiędzy Czechami a Polską.

Źródło: Bezprawnik
Za: Najwyższy Czas! (29 listopada 2020)

Komentarz Bibuły:

Zgubny wpływ mediów i internetu (nawet w cyberprzestrzeni przeciętny klikacz ma coraz większe trudności z dotarciem do wartościowych treści), jest oczywisty i nie warto nawet rozwodzić się nad tym.

Drugą siłą tego stanu rzeczy jest niestety stan Kościoła jako instytucji, kierowanej przez heretyków, apostatów, cyników czy zwykłych tchórzy. Oni to sprawiają, że wierni czują się zagubieni, oszukani, bez wsparcia, bez autorytetów.

Naczelną jednak przyczyną jest obranie przez Kościół katolicki kierunku posoborowej samodestrukcji. Tutaj za ten stan rzeczy odpowiedzialni są wszyscy posoborowi Papieże, którzy sprawując niegodnie swą funkcję sprzeniewierzyli się temu, w czym byli ukształtowani, w co przysięgali. Dotyczy to również – a może w największym stopniu, choćby ze względu na długość pontyfikatu – jakże świętego Jana Pawła II, którzy wszak składał “przysięgę antymodernistyczną”, od której w całości odwrócił się, którą złamał.

Warto dodać, że ukształtowany w atmosferze i pięknie Mszy Trydenckiej, jako małe dziecko, później ministrant, kleryk, ksiądz, biskup i wreszcie kardynał – Karol Wojtyła po wprowadzeniu Novus Ordo odrzucił Mszę Wszech Czasów i ani razu w swym życiu nie odprawił już Mszy świętej!

A piękno, harmonia i jedyny w swoim rodzaju Kontakt z Bogiem możliwy podczas Mszy świętej (zwanej “tradycyjną”, choć jest jedyną i jedyną godną) bezpośrednio oddziałuje na młodego człowieka, na każdego człowieka. Lex orandi, lex credenti. Tak, można świadomie odrzucić Piękno – jak to uczynili posoborowi Papieże i hierachowie – ale przeciętny młody człowiek poznający świat pozbawiony jest nawet możliwości kontaktu z Pięknem. Karmiony ersatzem, odrzuca je po pewnym czasie dostrzegając jego płytkość.

Dla przypomnienia:

https://www.bibula.com

Znika ostatnia polska fabryka zapałek


Po stu latach działalności zamknięty zostanie zakład w Czechowicach-Dziedzicach. Decyzja o likwidacji zapałkowni zapadła podczas nadzwyczajnego walnego zgromadzenia akcjonariuszy.

Jak informuje portal money.pl, decyzję podjęto w związku z trudną sytuacją ekonomiczną zakładu spowodowaną malejącym popytem na zapałki oraz trudnościami związanymi z epidemią Covid-19.

Fabryka w Czechowicach została założona w 1919 roku, a jej pierwsze linie produkcyjne ruszyły w 1921 roku. W 2011 r. 85 proc. akcji fabryki odkupiła od skarbu państwa warszawska spółka PCC Consumer Products.

Czechowickie zapałki były sprzedawane nie tylko w Polsce, ale również w krajach Unii Europejskiej, Afryki czy Ameryki Południowej. Zakład produkował ok. 70 mln zapałek dziennie.

Tym samym z półek znikną ostatnie polskie zapałki. Wcześniej zostały zamknięte fabryki w Gdańsku, Sianowie, Bystrzycy i Częstochowie.

Pracę straci ok. 200 osób.

https://nowyobywatel.pl

Nagle wprowadzono nakaz pracy w maseczce i zakaz jedzenia jeśli nie ma się własnego gabinetu


Niepostrzeżenie, pod osłoną nocy, polski rząd przygotował swoje nowe rozporządzenie, którym nakazano wszystkim noszenie masek w miejscu pracy.

Co więcej de facto zakazano też spożywania jakichkolwiek posiłków, o ile ktoś nie pracuje sam.

W praktyce nowe przepisy oznaczają, że w każdym miejscu pracy będzie musiał zakrywać usta i nos. Będzie to trzeba robić nie tylko w pokoju, w którym siedzi więcej niż jedna osoba, ale także w otwartej przestrzeni typu open space i to bez względu na zachowanie tak zwanego dystansu społecznego. Wygląda na to, że nowe restrykcje będą obowiązywały również w kuchni i pracowniczej stołówce.

Właśnie w kontekście posiłków nowe brzmienie rozporządzenia wydaje się szczególnie kuriozalne. Zgodnie z rozporządzeniem w zakładowej stołówce spożywanie posiłków musiałoby się odbywać pojedynczo. Niemożliwe jest także zjedzenie kanapki przy biurku, chyba, że pracujemy sami w pokoju. Szokujące nowe prawo zostało wprowadzone w sobotę 28 listopada.

[Szokujące? Nie dla polackich lemingów. Oni pójdą na wszystko. Nawet jeśli dla walki z pandemią każą im jeść gówno – admin]

Oprócz tego, po ośmiu miesiącach nękania Polaków nielegalnym nakazem zamaskowania, wreszcie stało się to legalne. Rząd opublikował tak zwaną ustawę covidową – Dz.U. 2112. Tą samą, której nielegalnie nie publikował przez miesiąc podżegając policjantów do nielegalnego wręczania mandatów.

Teraz wreszcie te łapanki niezamaskowanych będą miały podstawę prawną, chociaż niektórym komentatorom nadal wydaje się to sprzeczne z konstytucją.

Ten akt prawny został opublikowany przed północą chwilę po wspomnianym rozporządzeniu wprowadzającym torturowanie ludzi w miejscu pracy zakazem oddychania. Tym samym niestety maseczki są obowiązkowe, a na przykład dentysta będzie mógł leczyć koronawirusa.

A to tylko wierzchołek góry lodowej w tej ustawie. Teraz lekarze, jeśli będą chcieli, będą mogli bezkarnie pomagać rządowi w depopulacji. Nie będzie im grozić żadna odpowiedzialność karna za doprowadzenie do zgonu pacjenta – wystarczy, że lekarz powie, iż robił wszystko walcząc z koronawirusem.

Ale to nie wszystko, ustawa covidowa wprowadza również możliwość odmówienia sprzedaży czegokolwiek osobie niezamaskowanej. W oczywisty sposób jest to przepis niekonstytucyjny bo wprowadzono tym samym segregację obywateli. Nie wyjaśniono jednak w ustawie czy osoby posiadające zaświadczenie zezwalające na niezakrywanie twarzy zostaną tym samym zmuszone do dzieleniem się informacji o swoich chorobach z panią ekspedientką. Być może ustawodawca przewiduje, że tacy ludzie będą musieli wzywać policję albo rezygnować z prywatnosci i informować sprzedawcę o swoim stanie zdrowia.

https://zmianynaziemi.pl/

Kto zorganizował zamach na fizyka jądrowego w Iranie?

Sekretarz Najwyższej Rady Bezpieczeństwa Narodowego Iranu Ali Shamkhani, wskazując na rolę izraelskiego wywiadu „Mosad”, powiedział, że Teheranowi udało się ustalić, kto zorganizował zabójstwo fizyka jądrowego Mohsena Fakhrizadeha.


„To była skomplikowana operacja, nikogo nie było na miejscu (zamachu – red.). Jednocześnie wiemy, kto ją zaplanował, znamy jego przeszłość” – powiedział Shamkhani, wynika z filmu opublikowanego przez agencję Tasnim.

Według niego Izrael i Mosad odegrali swoją rolę w zamachu.

Fizyk jądrowy Mohsen Fakhrizadeh zginął 27 listopada w zamachu w miejscowości położonej 70 km na wschód od Teheranu. Został ciężko ranny i zmarł w szpitalu. Ministerstwo Obrony Iranu potwierdziło, że zabity naukowiec był szefem organizacji zajmującej się badaniami i innowacjami przy resorcie.

Według agencji Fars został postrzelony z odległości 150 metrów ze zdalnie sterowanej broni zainstalowanej w samochodzie Nissan. Oprócz Fakhrizadeha i jego ochroniarzy na miejscu zamachu nie było nikogo.

Jego zabójstwo miało miejsce w przeddzień rocznicy zabójstwa innego irańskiego fizyka jądrowego Majida Shahriariego 29 listopada 2010 roku.

Minister spraw zagranicznych Iranu Mohammad Dżawad Zarif wskazał dowody zaangażowania Izraela w zabójstwo naukowca, wzywając społeczność międzynarodową do zaprzestania polityki podwójnych standardów i potępienia aktu „państwowego terroryzmu”.

Prezydent Iranu Hassan Rouhani powiedział, że zamach na fizyka jądrowego nie pozostanie bez odpowiedzi. Kancelaria premiera Izraela Binjamina Netanjahu w odpowiedzi na prośbę Sputnika poinformowała, że nie komentuje wypowiedzi władz Iranu o udziale państwa żydowskiego w zamachu na Fakhrizade.

https://pl.sputniknews.com/

Zmiana dobra i lepsza

Trzy plagi trapią nasz nieszczęśliwy kraj. Pierwsza, to oczywiście zbrodniczy koronawirus. To wprawdzie bardzo poważna plaga, ale pewną ulgę przynosi nam świadomość, że jest nią dotknięty nie tylko nasz nieszczęśliwy kraj, ale wszystkie inne też.

W kręgach prorządowych największą ulgę przynosi świadomość, że zbrodniczy koronawirus atakuje również Rosję – co trochę łagodzi nasz stosunek do niego, bo wiadomo, że to, co szkodzi Rosji, nie może być absolutnie złe.

Ciekawa rzecz, że o ile dotychczas taki pogląd był popularny wyłącznie w obozie „dobrej zmiany”, to teraz zaczyna skłaniać się ku niemu również obóz zdrady i zaprzaństwa.

Na początek na nieubłaganym antyrosyjskim stanowisku stanął Donald Tusk, w którym szczególnie upodobała sobie Nasza Złota Pani, zarzucając Naczelnikowi Państwa, że realizuje „scenariusz Putina”. Taka zasadnicza zmiana nastawienia do Rosji nasuwa podejrzenia, że Donaldu Tusku musiała to doradzić Nasza Złota Pani, która już od dłuższego czasu pilotuje jego karierę na brukselskich salonach i prawdopodobnie będzie wspierała jego kandydaturę w wyborach prezydenckich w naszym bantustanie w roku 2025.

No dobrze – ale dlaczego Nasza Złota Pani mogła Donaldu Tusku coś takiego zasugerować? Tego oczywiście nie wiem, bo w odróżnieniu od Donalda Tuska, Nasza Złota Pani mi się nie zwierza, ale pewne światło na tę sprawę rzuca niedawna oferta niemiecko-amerykańskiego sojuszu, z którą niedawno wystąpiła niemiecka ministerka obrony.

Na Donalda Trumpa to by chyba specjalnie nie podziałało, a zresztą wydaje się, że to już jego los ultimos podrigos na stanowisku prezydenta USA, natomiast Joe Biden – aaa, to co innego. Jak w „Portretach imion” pisała Kazimiera Iłłakowiczówna – „można zeń wszystko zrobić i w każdą formę ulepić” tym bardziej, że jego zastępczynią będzie pani Kamala Harris, która nie tylko „ostro skręciła w lewo”, ale w dodatku ma męża z pierwszorzędnymi korzeniami – takimi samymi, jakie ma pan Antoni Blinken, nastręczony Joemu Bidenowi na stanowisko sekretarza stanu.

Obawiam się tedy, że jak tylko Biden obejmie władzę („gdy tylko w Polsce obejmę władzę, szereg surowych ustaw wprowadzę; za krowobójstwo, za świniobicie, będę odbierał mienie i życie” – przechwalał się Gnom Tarasowi podczas nieśmiertelnej „Rozmowy w kartoflarni”) to pan Blinken puści nas wszystkich z torbami na podstawie ustawy 447. Siekiera bowiem już jest do pnia przyłożona i tylko czekamy na przysięstwo Joe Bidena, które – jak wiadomo – ma nastąpić w styczniu.

Ponieważ na tym etapie, w odróżnieniu od etapu poprzedniego, kiedy to Niemcami rządził wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, żydowska polityka historyczna, jest zsynchronizowana z polityką historyczną niemiecką, no to nic dziwnego, że i Donald Tusk może zmienić poglądy. Wprawdzie Izrael deklaruje, że zbawienną szczepionkę przeciwko zbrodniczemu koronawirusowi kupi właśnie w Rosji, ale być może tylko po to, by wtrynić ją potem komu innemu, na przykład – naszemu bantustanowi, który przecież bezcennemu Izraelowi nie potrafi odmówić niczego.

Jeśli tedy Nasza Złota Pani zgodzi się kupować amerykański gaz zamiast rosyjskiego, to będzie to nieomylny znak, że strategiczne partnerstwo zmienia wektory, a w tej sytuacji tylko patrzeć, jak Donald Tusk, a za nim cały obóz zdrady i zaprzaństwa, przejdzie na jasną stronę Mocy.

Dlatego właśnie na reprezentanta interesów złego ruskiego czekisty Putina wyrasta powoli Konfederacja, która w dodatku bluźni przeciwko maseczkom i szczepieniom. Tymczasem szczepienia, podobnie jak maseczki, w miarę rozwoju epidemii, stały się nie tyle środkiem terapeutycznym, co wyznacznikiem postawy obywatelskiej, stanowiąc coś w rodzaju certyfikatu przyzwoitości. Dlatego też pan minister Niedzielski zapowiada, że obowiązek noszenia maseczek może być utrzymany nawet po zakończeniu epidemii, dzięki czemu ABW, bez konieczności zaglądania we wstydliwe zakątki, będzie od razu wiedziała, z kim ma sprawę.

Zresztą z epidemią nigdy nic pewnego, bo właśnie WHO podała, że czeka nas trzecia fala, co wskazuje na to, że oprócz sprzedaży szczepionek, mają być pod tym pretekstem zrealizowane jeszcze inne, ważne interesy.

Tymczasem jak grom z jasnego nieba uderzyła w nasz bantustan kolejna plaga. Oto obóz „dobrej zmiany”, który do tej pory, podobnie zresztą jak obóz zdrady i zaprzaństwa, stał na nieubłaganym gruncie obecności Polski w Unii Europejskiej, do spółki z Węgrami, zapowiedział zawetowanie budżetu UE na lata 2021-2017 z powodu decyzji o powiązaniu wysokości subwencji z oceną praworządności w każdym bantustanie.

Kto tę praworządność miałby oceniać i według jakich kryteriów – tego na razie nie wiadomo, więc minister Ziobro zastosował premierowi Morawieckiemu poważną, patriotyczną zastawkę, że „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. W tej sytuacji panu premierowi nie pozostawało nic innego, jak zapomnieć o tym, że w lipcu swoją zgodę na takie powiązanie potraktował jako sukces i wrócić na łono patriotyzmu. Spotkała go za to fala krytyki ze strony obozu zdrady i zaprzaństwa, że działa „na szkodę Polski i Polaków”, ale być może po grudniowej turze negocjacji wszystko zakończy się wesołym oberkiem, bo Wielce Czcigodna Joanna Lichocka od paluszka stanowczo oświadczyła, że obóz dobrej zmiany nadal stoi na nieubłaganym gruncie uczestnictwa Polski w Unii.

Tymczasem, jakby tego było mało, przez nasz nieszczęśliwy kraj przewala się „rewolucja macic”. Wykazuje ona co prawda objawy uwiądu, ale najaktywniejsze aktywistki zapowiadają, że będą się tak awanturowały aż do Sylwestra. Potem plan jest taki, że rząd ma się podać do dymisji, a władzę ma przejąć „rząd fachowców”, którzy będą ją trzymali dopóty, dopóki – jak to precyzyjnie określiła pani Marta Lempart – będą „zapierdalać”.

Pojawiły się w związku z tym fałszywe pogłoski, że pani Marta Lempart, to Włodzimierz Czarzasty w peruce, ale nie ma w nich ani słowa prawdy, bo wystarczy spojrzeć, by przekonać się, że pan marszałek Czarzasty jest przystojniejszy.

Co się stanie, jeśli do Sylwestra rząd „dobrej zmiany” jednak nie ustąpi – tego jeszcze nikt nie wie. Krążą tedy kolejne fałszywe pogłoski, że aktywistki „Strajku Kobiet” pozarażają się wtedy syfilisem, a potem zainfekują polityków z obydwu obozów, robiąc w ten sposób miejsce dla „rządu fachowców” – i że to jest właśnie ta „trzecia fala”, którą zapowiada Światowa Organizacja Zdrowia.

Tak czy owak, przyszłość rysuje się zagadkowo, więc pewnie dlatego w łonie rządu „dobrej zmiany” pojawił się pomysł, by władza uzyskała dostęp do kont bankowych obywateli. Dotychczas dostępu do nich broni – dziurawa, bo dziurawa – ale jednak tajemnica bankowa. Z nią jest niestety tak, jak za komuny z tajemnicą korespondencji. W latach 70-tych funkcjonariusz SB podczas przesłuchania objaśniał mi jej szkodliwość. – Jeżeli autor listu nie pisze nic przeciwko socjalizmowi – wywodził – to żadna tajemnica nie jest mu potrzebna. A jak pisze, to tym bardziej nie jest potrzebna.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

Wandalowie – z Europy Środkowej do Afryki

Wandalowie, jak wiadomo, zamieszkiwali ongiś ziemie polskie, ale w obliczu ekspansji Hunów w pierwszych latach V wieku znaczna ich część zdecydowała się je porzucić.

Czując na sobie „oddech” Hunów i korzystając z osłabienia Cesarstwa, coraz to nowe plemiona barbarzyńskie decydowały się na opuszczenie swojego terytorium i osiedlenie się na terytorium rzymskim, a jako jednych z pierwszych prąd migracyjny porwał Wandalów, mianowicie Hasdingów i Silingów, a także Alanów (prawdopodobnie tylko ich zachodni odłam – Jazygów) oraz część Swebów (jakkolwiek nie wynika to wprost ze znanych nam źródeł, wydaje się, że chodziło o mieszkających dotąd na Słowacji i Morawach Kwadów).

Nie wiemy, czy Hasdingowie (pod wodzą ich króla Godegisela) oraz Silingowie, a także pozostałe wspomniane przed momentem plemiona porzuciły swe dotychczasowe siedziby równocześnie, czy też ich połączenie nastąpiło dopiero później, już w trakcie trwania inwazji na Galię lub bezpośrednio przed jej rozpoczęciem. Tak czy inaczej – w noc sylwestrową 406/407 r. barbarzyńcy przekroczyli zamarznięty o tej porze roku Ren, wkraczając do Galii. Być może w tym gronie, prócz ludów uprzednio wymienionych, byli też Burgundowie, którym cesarz Konstancjusz III w roku 413 zmuszony był oddać leżącą nad Renem część Galii.

Jakkolwiek fakt najazdu Hunów na ziemie polskie pozostaje bezsporny, to jeśli chodzi o szczegóły trudno powiedzieć coś bliższego. Ich obecność tu potwierdzają źródła archeologiczne. W Jakuszowicach (woj. świętokrzyskie) odkryto grób kurhanowy wojownika huńskiego, zawierający m.in. złote okucia symbolicznego łuku typu azjatyckiego (prawdopodobnie symbol władzy namiestniczej). Inny grób huński, tym razem kobiecy, wyposażony w złote ozdoby oraz typowy huński kocioł brązowy, odnaleziono w Jędrzychowicach koło Wrocławia. Z kolei w Przemęczanach (woj małopolskie) natrafiono na szkielet wojownika ze zdeformowaną, zgodnie z panującym wśród Hunów zwyczajem, czaszką.

Z najazdem huńskim może mieć związek datowane na pierwszą połowę V w. masowe porzucanie przez mieszkańców swoich osad, często połączone z zakopywaniem skarbów. W niektórych przypadkach ewakuacja musiała odbywać się w popłochu. W Igołomii, koło Krakowa, uciekający pozostawili nie wygaszone piece garncarskie. Jeden z nich zawierał cały nie wyjęty ładunek złożony z 92 naczyń.

Bogate prowincje walącego się Imperium Romanum padały więc łupem coraz to nowych grup najeźdźców. Św. Hieronim pisał w owych dniach:

„Niezliczone dzikie narody zajęły całą Galię. Przestrzeń między Alpami a Pirenejami, którą zamyka Ocean i Ren, spustoszyli: Kwadowie, Wandalowie, Sarmaci, Alanowie, Gepidowie, Herulowie, Saksonowie, Burgundowie, Alemanowie i o pożałowania godna rzeczpospolito! – nasi wrogowie – Panonowie.”

Ponieważ opis kolejnych podbojów wandalskich wykracza poza ramy niniejszej pracy, ograniczę się więc w tym miejscu jedynie do zasygnalizowania najważniejszych wydarzeń.

W roku 409 Wandalowie, Alanowie i Swebowie opuścili Galię i przenieśli się do Hiszpanii, którą podzielili (w drodze losowania) w taki sposób, że Alanom przypadła Luzytania i Carthaginensis, a Silingom – Betyka, Hasdingowie otrzymali wschodnią, a Swebowie zachodnią Galicję.

Lata 416 – 418 przyniosły zagładę Silingów, wytępionych przez Wizygotów, występujących tym razem w charakterze sprzymierzeńców Rzymian. Król Silingów, Fredebal, został pojmany i odesłany na dwór cesarski do Rawenny, a ocalałe z pogromu resztki jego ludu przyłączyły się do Hasdingów, zatracając swoją dotychczasową odrębność.

W 429 roku Wandalowie wraz z Alanami pod wodzą króla wandalskiego Gejzeryka przenieśli się do północnej Afryki. W czerwcu 430 r. oblegli oni Hipponę, którą po 14-miesięcznym oblężeniu zdobyli. W roku 432 cesarz wysłał do Afryki korpus ekspedycyjny, który to jednak został przez Wandalów rozbity.

Założone w północnej Afryce przez Wandalów królestwo w kolejnych dziesięcioleciach odgrywało czołową rolę polityczną w zachodniej części basenu Morza Śródziemnego. Wandalowie zdobyli szereg wysp na Morzu Śródziemnym, w tym Sardynię i Korsykę, a przejściowo także Sycylię. W 455 roku spustoszyli oni Rzym.

Tymczasem zajrzyjmy do dzieła Prokopiusza z Cezarei, który zamieścił w nim informację, że do osiedlonych w Afryce Wandalów i ich króla Gejzeryka przybyło poselstwo wandalskie ze środkowej Europy:

„Skoro Wandalowie zaraz z początkiem głodem przyciśnięci z ziem ojczystych postanowili odejść, pewna ich część pozostała, która to, ponieważ nie chciała porzucić swych siedzib, nie uległa namowom Godegisela. Po upływie pewnego czasu, mając ze sobą wielu dzielnych [wojowników], Gejzerek wraz z nimi zajął Libię. Ci, którzy nie zostali przez Godegisela zachęceni, z radością to usłyszeli, gdyż reszta kraju żyła w dostatku.

Niewiele później, czy to ci sami, którzy Libię zajęli, czy też ich potomkowie, powróciwszy z Libii do ziemi ojczystej (bowiem nie podejrzewali, że zawsze będą w niej tolerowani przez Rzymian), wysłali do nich posłów. Ci, skoro przybyli przed oblicze Gejzeryka, krewnym, którym się powodziło, rzekli, aby nie rościli pretensji do ziemi ojcowskiej i aby, niepożyteczną, im, posiadającym ją, podarowali, tak aby córki tego kraju były bezpieczniejsze, a gdy ktoś, dopuszczając się występku, do niej wkroczy, nie lękano się za nią polec.

Gejzerykowi więc i innym Wandalom wydawało się, że dobrze i słusznie prawią i wszyscy chcieli postąpić tak, jak posłańcy ich prosili. Wtem pewien starzec wśród nich wysoko postawiony i który wydawał się być wielkiego rozumu, rzekł, że w żaden sposób nie należy na to zezwolić. Bowiem ludzkich spraw nikt nie może uważać za pewne i nikt z obecnych nie może być pewien na całe życie, gdyż kiedyś mógłby znaleźć się w kłopocie. Usłyszawszy to, Gejzeryk postanowił odprawić posłów z niczym.”

Tak więc Wandalowie, którzy utworzyli państwo w Afryce, nie zrzekli się swych praw do ziemi ojczystej. Nie dane im jednak było do niej wrócić. Prokopiusz z Cezarei stwierdza dalej:

„Po tych zaś Wandalach, którzy pozostali na ziemi ojczystej, ani pamięć, ani nazwa nie ocalała. Sądzę bowiem, że ponieważ byli nieliczni, czy to pod przymusem, czy też dobrowolnie zmieszali się z sąsiednimi barbarzyńcami i nazwa ich poszła w zapomnienie.”

Jest to fragment opracowania autorstwa Wojciecha Kempy „Co przed Mieszkiem?”, które jest do nabycia tutaj:
>https://sklep.magnapolonia.org/produkt/co-przed-mieszkiem-wojciech-kempa/

https://www.magnapolonia.org/

Zob. też https://www.magnapolonia.org/wandalowie-2/

Julka, Julka, (po)pamiętasz…

Jak już wiemy, jakaś rada faszyzmu językowego ogłosiła, że „julka” nie będzie „młodzieżowym słowem roku”!

Cóż, nie znam młodzieży, która dobierając słownictwo zwracałaby uwagę na stanowiska takich gremiów, a samo julkowe (julijskie?) oświadczenie samo w sobie zasługuje na złotą czcionkę – wszystko to jednak razem układa się w kolejne śmieszno-straszne epizody podstawowego narzędzia obowiązującej obecnie globalnej ideologii – polityczną poprawność, która tak długo była w Polsce lekceważona, że aż niepostrzeżenie… zaczęła obowiązywać.

Sądziliśmy, że to tak dla jaj?

Zasadniczy problem z recepcją politpoprawności w Polsce wziął się bowiem m.in. z typowo polskiego ojtamojtam, czyli przekonania, że tak naprawdę nic nie jest na poważnie, zatem i do political correctness można będzie mieć stosunek niczym ZChN-owcy do księży, a palikotowcy do kobiet i gejów. Czyli służbowo być na wysokim C – a po wyłączeniu mikrofonu od razu walnąć jakiś pieprzny kawał jak to “do baru wchodzi klecha, pe… [mężczyzna inaczej] i blondynka…“.

Sęk w tym, że politpoprawność nie daje urlopów, nie zezwala na żadne “ale tak prywatnie…” i przez cały czas wymaga śmiertelnej powagi, wręcz karze za jej brak i oczywiście kategorycznie zabrania żartów z samej siebie, nie mówiąc o najłagodniejszej choćby krytyce. Przyjęcie tej optyki jako nadprawa, z zadaniem organizacji całokształtu życia politycznego, medialnego, zawodowego, a także tej części internetu, którą dotąd (niesłusznie!) uważaliśmy za prywatną – jest więc drogą bez odwrotu.

Politpoprawność nie da się przecież ani pokonać, ani zakwestionować politpoprawnymi metodami, a o istnieniu innych w jej ramach nawet nie wolno się nam będzie dowiedzieć.

Jesteśmy w niej uwięzieni. O, przepraszam więźniów: Wolni inaczej.

Kto się zacznie śmiać, ten dostanie w…

Dam przykład, że żartów nie ma. W związku ze swoją aktywnością społeczną w Szkocji, współpracowałem z pewnym miejscowym biurem poselskim (a żeby być ścisłym – nawet poselsko-ministerialnym). W egalitarnym społeczeństwie szkockim istnieje niewinny zwyczaj, że każdy sam po sobie zmywa naczynia (to wszak nie Anglia z jej arystokratycznymi i klasowymi fumami!).

No ale traf chciał, że naszym gościem była kobieta, a mój sexizm całą mocą sprzeciwia się możliwości, by zmywał gość, płci odmiennej, nieco tylko, ale jednak starszy ode mnie (a przy okazji osoba z nas wszystkich zdecydowanie najwyższa stanowiskiem). Poderwałem się więc do wyrywania filiżanki z rąk, niestety zapominając, że Szkoci są nie tylko egalitarystyczni, ale i politpoprawni. Dopiero więc po moim radosnym “Zostaw proszę, kto ma pozmywać, jak nie Polak!” – zobaczyłem absolutną grozę na twarzach wszystkich obecnych. W oczach mignął mi cień JKM wywalanego z najbardziej skrajnej frakcji PE za czerstwy żarcik, że “skarbnikiem powinien być Żyd!“.

Oczywiście, jakoś to zagadano, no w sumie o sobie wolno… ale, niczym w kawale o zgubionej i znalezionej cukiernicy – niesmak pozostał. Zaprawdę więc, żartów nie ma…!

Czas afroafrykańskich Robin Hoodów

Weźmy kolejny skobel naszego więzie… Naszego miejsca odmienionej wolności. Oto koncept tzw. grabieży kulturowej wyszedł pierwotnie m.in. z dążenia do wyeliminowania grających Indian białych wysmarowanych farbą.

Pojęcie zostało jednak oczywiście rozszerzone poza wymiar absurdalny tak, że teraz bawiąc się w western białe dzieci nie mogą same zakładać pióropuszy, ale powinny znaleźć najbliższego nieletniego Rdzennego Amerykanina, grzecznie parokrotnie przeprosić i zapytać czy w ramach historycznej sprawiedliwości nie byłby ich łaskaw oskalpować.

Już o fakcie, że taki np. afroafrykański Mały John nie jest wcale kulturowym ograbieniem Robin Hooda, tylko aktem uzasadnionego i koniecznego zadośćuczynienia za wieki kolonializmu, niewolnictwa oraz niedocenianie wybitnych afroafrykańskordzennych budowniczych katedr, kompozytorów i fizyków kwantowych – chyba nawet nie warto wspominać?

Na końcu nie będzie Słowa

Dlatego właśnie wszystkich, których wciąż jeszcze tylko śmieszą językowe faszyzmy nasze powszednie – ostrzegam: wkurza was przecież choćby tzw. algorytm Facebooka, już nie tylko siejący banami, ale usuwający trwale fanpage, a wkrótce zapewne i indywidualnych użytkowników, przyłapanych na „mowie nienawiści”, niewierze w COVIDA czy innych myślozbrodniach?

Miejcie świadomość, że to tylko przedsmak tego, co już przecież pełzająco dzieje się w realu. Bańka się domyka: wraz z zamknięciem granic oraz cenzurą internetu – zamknięta ma zostać i ludzka myśl. I to, od czego wszystko się przecież kiedyś zaczęło.

Słowo.

Konrad Rękas
https://konserwatyzm.pl

Myśleć globalistycznie


Wokół panującej sytuacji związanej z covidem narosło do tej pory mnóstwo teorii spiskowych, które wprawiły w osłupienie i sparaliżowały umysły społeczeństw na całym świecie. Histeria ta, sztucznie wygenerowana, na pewno musi mieć konkretne podłoże oraz konkretny cel.

Przekonany jestem na podstawie analizy wielu źródeł oraz rozmów, że to co nas dotyka nie jest tylko teorią spisku, ale sprytnie przygotowaną mistyfikacją, mającą na celu dokonanie przewrotu, jakiego jeszcze świat nie widział.

Smutna teza jest następująca. Świat stał się własnością międzynarodowego, wszędobylskiego kapitału, a ten z kolei znajduje się w rękach wąskiej grupy lobbystów i grup wpływu, których celem jest pozbawienie wolności i suwerenności oraz obalenie własności prywatnej oraz państw narodowych.

Siłą globalnej machiny są właściwie nieograniczone zasoby finansowe zdolne do przekształcenia świata na modłę jakiegoś szaleńca u steru światowego rządu. Wykonawcami planu globalistów stali się niesuwerenni politycy, którzy w swoich decyzjach przedkładają wolność i mienie narodowe na myślenie globalistyczne.

Pragnę zwrócić uwagę, że nie przypadkowo zainstalowano w Polsce bank J.P Morgan, a także funkcję premiera powierzono banksterowi Mateuszowi Morawieckiemu, bo takie ruchy w znacznej mierze ułatwią międzynarodowym korporacją pracę i wykonanie ich szatańskiego planu zniewolenia poszczególnych społeczeństw.

Na czym polegać ma to zniewolenie? Upada drobna i średnia lokalna przedsiębiorczość, nie ma miejsca dla tradycyjnego wzbogacenia się w duchu arystotelesowskiej chrematystyki, co wiązałoby się z uprawą roli, polowaniem, łowieniem ryb, a na tapetę wkraczają świątynie nowoczesności takie jak ogromne galerie handlowe, międzynarodowe restauracje, zagraniczne banki i zagraniczni przedsiębiorcy.

Powoli acz systematycznie wypiera się z umysłu przywiązanie do rodzimych wartości na rzecz właśnie takiego myślenia globalistycznego. Wszystko to pod pozorem ochrony zasobów Matki Ziemi, która dla niektórych kręgów świata zachodniego jest osią światopoglądu i myślenia a jej niszczenie jest amoralne, przez co trzeba wziąć Ją pod opiekę i ochronić przed zbójecką grabieżą ze strony mikro, małych i średnich przedsiębiorców z lokalnych terenów.

Globalista myśli internacjonalistycznie podobnie jak komunista. Przesadą nie jest to, że świat jaki znamy staje się jedną globalną wioską, bez granic, bez różnic rasowych, bez różnic płci, za to z ogromną dozą tolerancji, braku dyskryminacji, bez homofobii i z olbrzymim ładunkiem demokratyzmu, a to wszystko pod ścisłym nadzorem żandarmów strzegących własnych interesów.

Na siłę jeszcze chce się nam wcisnąć szczepionkę, która nie jest jeszcze nawet testowana klinicznie, a rządy poszczególnych państw testują społeczeństwa, czy są dostatecznie przygotowane do zaaplikowania sobie śmiercionośnego narzędzia zniewolenia pod postacią szczepionki koncernu międzynarodowego.

Wielki Reset, o którym głośno w ostatnich miesiącach już trwa. Szkoda tylko, że nie wygląda to tak jak za dotknięciem czerwonego guzika w pilocie telewizora. Jeden ruch i ekran staje się czarny. Zmiany zachodzą stopniowo, a w celu zredukowania szoku wywołanego zmianami stosuje się zasłony dymne i taktykę na zmylenie przeciwnika.

Nowości jakie przygotowali nam specjaliści od naprawy świata to rodzaj heglowskiego schematu: teza, antyteza, synteza. Tradycja, anty tradycja, suwerenność, zniewolenie, własność, korporacjonizm, a to wszystko równa się… sami państwo dokończcie.

Mateusz Sanicki
https://konserwatyzm.pl

Brak dialogu budzi demony


Akcja rodzi reakcję. Odpowiedź rosyjska na polską politykę historyczną promowaną przez Instytut Pamięci Narodowej musiała nastąpić.

Trudno jednak czasami zrozumieć jakość i treść tej odpowiedzi, jej luki faktograficzne i brak zachowania ciągłości logicznej.

Jestem zwolennikiem pozostawiania historii, nawet tej najtrudniejszej, uczonym. Nie będąc historykiem, wolę skoncentrować się na możliwych następstwach politycznych wykorzystywania historii i jej interpretacji w bieżącej rozgrywce.

Na niedawnej konferencji w okolicach Tweru, jej rosyjscy uczestnicy wyciągnęli sprawę zbrodni katyńskiej. Zdawać by się mogło, że w tej kwestii wszystko już zostało powiedziane. Okazuje się jednak, że w Rosji nadal są środowiska kwestionujące rzeczy, jak sądzono, dawno ustalone. Nie odwołują się one przy tym do żadnych nowych dokumentów, które do tej pory mogły leżeć w przepastnych archiwach. Decydują się na kwestionowanie zbrodni katyńskiej bez żadnych dowodów. Na dodatek, chyba w wyniku określonych kompleksów, próbują podbudować swoją narrację głosem „autorytetu” zza oceanu (naiwna wiara w geniusz nauki tzw. Zachodu wydaje się łączyć wszystkie narody Europy Wschodniej).

[Innymi słowy – odpłacają Polakom dokładnie taką samą monetą – admin]

Owym autorytetem w sprawie Katynia ma być negujący sprawstwo radzieckie i przypisujący zbrodnię Niemcom dr Grover Furr z Uniwersytetu Stanowego Montclair w stanie New Jersey (na zdjęciu).

Amerykański uczony mógłby zapewne być autorem istotnych odkryć i prac naukowych, gdyby skoncentrował się na średniowiecznej literaturze angielskiej, którą istotnie, jako filolog, się zajmował i zajmuje. Jako politolog ja też nie zamierzam zabierać merytorycznego głosu w dyskusjach, które zarezerwować należy dla kolegów historyków.

Sprawę zbrodni katyńskiej i jej sprawców uznać można za dość jasną i czytelną. Michaił Gorbaczow, Borys Jelcyn, Dmitrij Miedwiediew i Władimir Putin – wszyscy oni wyrażali ubolewanie z powodu radzieckiego autorstwa tej tragedii. Stanowisko obecnego prezydenta Federacji Rosyjskiej w tej sprawie nie uległo zresztą zmianie.

Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow wspomniał, że już przed laty odbyły się debaty, na których „wyrażano różne opinie, na których zebrali się wszyscy historycy i obecny był prezydent Rosji, także trzeba brać to pod uwagę w ocenach”. Dyrektor Departamentu Nauki i Edukacji Rosyjskiego Towarzystwa Wojskowo-Historycznego Jurij Nikiforow podkreślił słusznie, że „gdy ekspert wyraża jakiś punkt widzenia, to nie wolno traktować tego jako oficjalnego stanowiska państwowego”. Ma rację.

Oburzenie wyrażone przez naszą ambasadę z powodu wspomnianej konferencji nie było zbyt sensowne. Nadaje ono bowiem tylko zbędnej rangi wypowiedziom Furra i innych ekscentrycznych negacjonistów zbrodni katyńskiej. Poza tym placówka dyplomatyczna nie może i nie powinna komentować wypowiedzi uczestników konferencji, którzy nie są urzędnikami państwowymi.

Nie mają jednak racji ci, którzy uważają, że zaproszenie Furra w miejsce wezwania do profesjonalnej dyskusji historyków polskich i rosyjskich, choćby takiej, jaka toczyła się w ramach prac Polsko-Rosyjskiej Grupy do Spraw Trudnych, jest rzetelną działalnością naukową czy badawczą. To tak, jakby uznać, że „eksperci” Binienda czy Berczyński są istotnymi autorytetami w dziedzinie badania katastrof lotniczych, jak próbuje wmawiać nam Antoni Macierewicz.

Rosja do tej pory zachowywała się godnie, milcząc lub zajmując bardzo dyplomatyczne i zwięzłe stanowisko w obliczu kolejnych prowokacji strony polskiej, prób obrażania Rosjan, opluwania ich historii i tożsamości. Jej reakcja nie była jakimś wyniosłym milczeniem, a raczej pobłażliwym, ironicznym spojrzeniem na ujadających niczym ratlerki szaleńców znad Wisły.

Nadal nie powinna wchodzić w buty Warszawy, a ostatnie głosy w sprawie Katynia sprawiają, że ma się wrażenie lustrzanego odbicia. Politycznym efektem organizowania i nagłaśniania głosów takich, jak głos Furra może stać się sprowadzenie całej dyskusji polsko-rosyjskiej do poziomu rynsztoku, w którym brodzą dziś po szyję polscy rusofobowie. To właśnie oni odczuwać będą największą satysfakcję z tego, że ich ujadanie przyniosło właśnie po latach jakiś efekt. Rosja powinna zatrzymać w porę spiralę, w którą niektórzy rosyjscy historycy i działacze dają się zbyt łatwo wciągać.

Katyń zaś jest wprost idealnym miejscem do tego, by wspólnie przeżywać pamięć o ofiarach tragedii XX wieku. Ma potencjał łączący, jak pokazały ostatnie dekady. Starajmy się zatem tłumaczyć Rosjanom, że niszczenie naszego wspólnego dorobku powstałego wokół tego symbolicznego miejsca, postawi w jeszcze trudniejszej niż dziś sytuacji polskie środowiska opowiadające się za uczciwą i wzajemnie korzystną współpracą Warszawy z Moskwą.

Chyba, że w Moskwie machnięto już na nasz kraj ręką i nikt specjalnie w jakieś racjonalne stosunki nie wierzy.

Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 49-50 (6-13.12.2020)
http://mysl-polska.pl

O frymarczeniu Polską

Ach, ileż racji miał Stefan Kisielewski, gdy mówił, że socjalizm bohatersko walczy z problemami nie znanymi w innym ustroju! Przekonujemy się o tym każdego dnia i przy każdej okazji, jako że w naszym nieszczęśliwym kraju, bez względu na to, czy rządzi nim obóz „dobrej zmiany”, czy obóz zdrady i zaprzaństwa, socjalizm nieubłaganie się rozwija.

Wprawdzie w roku 1989, kiedy za sprawą „ustawy Wilczka” wydawało się, że socjalizm, przynajmniej w gospodarce, został zlikwidowany, to już wkrótce okazało się, że nie, że bez względu na to, kto akurat rządzi, socjalizm jest metodycznie odbudowywany.

Historia tej ustawy, to historia jej nieustannych nowelizacji; w ciągu pierwszych 10 lat znowelizowano ją 60 razy, a każda taka nowelizacja polegała na dopisywaniu do pierwotnych 11 przypadków reglamentacji, coraz to nowych i nowych. W rezultacie po 10 latach koncesje, licencje, zezwolenia i pozwolenia zostały przywrócone aż w 202 obszarach działalności gospodarczej, skutecznie blokując narodowy potencjał.

Kolejnym czynnikiem blokującym jest postępująca biurokratyzacja państwa. W roku 1990, kiedy zlikwidowana została PZPR, w administracji centralnej pracowało 45 tys. urzędników. Pięć lat później – już 112 tysięcy – a pikanterii całej sprawie dodaje okoliczność, że przez cały ten czas budowaliśmy rzekomo „gospodarkę rynkową”.

Nic dziwnego, że w tej sytuacji bardzo wielu ludzi w ogóle nie wierzy w istnienie wolnego rynku, chociaż z drugiej strony – o czym wielokrotnie mogłem się przekonać podczas publicznych spotkań, jakich wiele odbywałem przed wybuchem epidemii zbrodniczego koronawirusa – większość wolałaby samodzielnie decydować, ile wichajstrów ma produkować, po jakich kosztach, po jakiej cenie je sprzedawać, w jakich partiach, w jakich terminach i komu. Zatem są zwolennikami wolnego rynku, chociaż oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”.

[A w razie kiepskiej koniunktury, żeby Państwo dopłacało do produkcji – admin]

Prawdziwa eksplozja biurokratyzacji państwa nastąpiła za rządów charyzmatycznego premiera Buzka w następstwie czterech wiekopomnych reform, które miały przychylić obywatelom nieba. Jednak jedynym ich rezultatem był skokowy wzrost liczby synekur w sektorze publicznym i skokowy wzrost kosztów funkcjonowania państwa o 100 miliardów złotych rocznie – a przecież nie było to ostatnie słowo.

Przypominam o tym wszystkim w związku z zapowiedziami, że Polska do spółki z Węgrami zawetuje budżet Unii Europejskiej na następne 7 lat z powodu decyzji o powiązaniu wysokości subwencji z oceną stanu praworządności w poszczególnych bantustanach.

Kto i według jakich kryteriów tę praworządność będzie oceniał – tego na razie jeszcze nie wiadomo, więc podejrzenia, iż subwencje będą ustalane na całkowicie dowolnych zasadach, są jak najbardziej uzasadnione. Pan premier Morawiecki został niejako do tego zmuszony przez ministra Ziobrę, który postawił sprawę na ostrzu noża, że „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” – co, jak wiadomo, jest naszym programem minimum w stosunku do Niemiec.

Myślę, że ministrem Ziobrą kierowały dwa motywy. Po pierwsze – motyw patriotyczny, którego z góry mu nie odmawiam, a po drugie – rywalizacja z premierem Morawieckim o schedę po Naczelniku Państwa. Jednak niezależnie od tego, merytorycznie miał rację, chociaż należy mu wytknąć, że pomyślał o tym trochę za późno.

Rzecz w tym, że wprawdzie ani w traktacie akcesyjnym, ani w traktacie lizbońskim, nie ma expressis verbis zapisu, według którego władze UE mogłyby wprowadzić powiązanie subwencji z oceną praworządności, ale taki pomysł może wynikać z twórczego rozwinięcia zawartej w traktacie lizbońskim zasady „lojalnej współpracy”. Z jednej bowiem strony traktat ten wprowadza tzw. „zasadę przekazania”, według której Unia Europejska ma tylko takie kompetencje, jakie przekażą jej państwa członkowskie, ale z drugiej, „zasada lojalnej współpracy” tę pierwszą zasadę rozmywa. Stanowi ona bowiem, że państwa członkowskie powinny powstrzymać się przed każdym działaniem, które „mogłoby zagrozić” urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej – niezależnie od kompetencji przekazanych.

Toteż brukselscy biurokraci teraz przypomnieli sobie, że krzewienie praworządności w członkowskich bantustanach jest przecież najważniejszym celem Unii Europejskiej i tym właśnie argumentem, nieubłaganym palcem kłują Polskę i Węgry w chore z nienawiści oczy.

Ale to było do przewidzenia już w roku 2003, kiedy to w naszym bantustanie odbyło się referendum akcesyjne w sprawie Anschlussu Polski do Wspólnot Europejskich. Nietrudno bowiem było się domyślić, że nie po to Niemcy przez dziesięciolecia żyłują swoich podatników, żeby dogodzić Polsce, czy Słowacji, tylko że traktują to jako inwestycję, która w pewnym momencie powinna zacząć się zwracać.

I właśnie ten moment nastąpił, bo jeśli nie pod pretekstem praworządności, to pod pretekstem prześladowania sodomitów i gomorytów, Polska może zostać albo pozbawiona unijnych subwencji, albo otrzymywać je w wysokości ograniczonej oceną praworządności, czy dobrostanu sodomitów. Jest to sytuacja podobna do opisanej w bajce Ezopa, jak to wilki, nie mogąc znaleźć uzasadnienia dla rozszarpywania i pożerania owiec, zarzuciły im, ze macą im wodę w rzece.

Ale w roku 2003, w odróżnieniu od „oszołomów”, mądrzy i roztropni nawet o tym nie pomyśleli, stręcząc rodakom Anschluss i strasząc, że w przeciwnym razie, będzie tu albo „Białoruś”, albo nawet „Władywostok”. Żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak mój faworyt, Jego Ekscelencja „Filozof” zapewniał, że w sprawach światopoglądowych Unia Europejska będzie szanowała suwerenność poszczególnych bantustanów. Szkoda, że nie dożył czasów, kiedy unijna komisarka do spraw równości ostrzega Polskę, że jak nie będzie dogadzać sodomitom i gomorytom, to może nie powąchać ani grosza, a zastępczyni przewodniczącego Bundestagu, Klaudia Roth z partii „Zielonych” wypowiada Polsce „wojnę” w ramach poparcia „rewolucji macic”.

Ciekawe, jakie łgarstwo by dzisiaj wymyślił. Wtedy jednak inne były nastroje i inne oczekiwania przesądziły o Anschlussie. Kiedy wskazywałem na Szwajcarię, która nie należy do Unii Europejskiej, bo nie chce, mądrale odpowiadali, że aaa, Szwajcaria, to co innego, Szwajcaria jest bogata. Mówiłem wtedy – owszem, jest – ale przecież nie dlatego, że się gdzieś zapisała i spadł na nią deszcz złota, tylko że się rozsądnie prowadzi. To i my się rozsądnie prowadźmy, a nie liczmy na to, że Unia sypnie złotem i znowu będzie, jak za Gierka.

Jednak trzęsąca naszym nieszczęśliwym krajem biurokracja już nie mogła się doczekać, kiedy dorwie się do unijnych pieniędzy, żeby je „rozdzielać” i tak dalej – no i teraz mamy problem, którego w ogóle by nie było, gdyby nie było Anschlussu.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Szwecja ma przeludnione więzienia


W szwedzkich więzieniach zaczyna brakować miejsc. Są one na tyle przepełnione przestępcami, że tamtejsza służba więzienna rozpoczęła budowę domów modułowych dla osób skazanych przez wymiar sprawiedliwości.

Największym problemem jest zwłaszcza przeludnienie cel dla więźniów klasy 1, czyli najbardziej zagrażających bezpieczeństwu.

Brak miejsc w szwedzkich więzieniach jest na tyle dużym problemem, że nie wystarczy nawet dostawianie dodatkowych łóżek w celach. Według informacji podanych przez tamtejszą telewizję publiczną, w podobnych placówkach istnieje dokładnie 4920 miejsc. Zajętych jest już jednak 4916, natomiast obłożenie w celach dla najgroźniejszych przestępców wynosi już 120 proc. ich pojemności.

Właśnie z tego powodu Szwecja zaczyna budować dodatkowe domy modułowe, w których będą mogli pomieścić się więźniowie. Na początek stworzonych zostanie 187 miejsc w barakach na terenie całego kraju. Socjaldemokratyczny minister sprawiedliwości Morgan Johansson nie ukrywa jednak, że będą one jednakże gotowe dopiero za kilka lat.

Baraki są jednak dużo lepszym rozwiązaniem niż umieszczanie dwóch osób w jednej celi. Szwedzka Służba Więziennictwa twierdzi, że będzie chciała przede wszystkim zadbać o komfort dla więźniów, stąd w każdym z modułowych budynków znaleźć ma się łazienka, telewizor, pralnia oraz przestrzeń cateringowa. Szacuje się przy tym, iż w ciągu najbliższej dekady potrzebne będą dodatkowe 2 tys. miejsc w aresztach.

Na podstawie: friatider.se, svt.se
http://autonom.pl/

Szatan wykorzysta człowieka i porzuci go jak zużytą szmatę

Polacy zachowali się z godnością wobec przemocy w czasie wojny, a dzisiaj ci, którzy nie uczynili nic na swoja obronę i wobec innych, przypisują nam winy za własna podłość – tchórzostwo to cecha ich szatańskiego bóstwa, ukrywającego się za scena świata, podżegacza wojennego i masowego mordercy!
Z moralnego punktu widzenia jedynie wojny obronne maja uzasadnienie, ci którzy nas napadają, bezwarunkowo przekroczyli prawo moralne ‚nie zabijaj’ – w oryginalnym języku brzmi – ‚nie morduj’, zatem mamy obowiązek bronić siebie i rodzinę, i dużą rodzinę jakim jest naród przed złem, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności przed Bogiem, natomiast dzisiaj kat ma większe prawa niż ofiara, szatan chroni swoje dziedzictwo, wystarczy popatrzeć na wyroki tzw. sądów.
Bóg jest Dobry, zatem musi nienawidzić zła, my jako Jego obraz i podobieństwo, reagujemy podobnie na podłość i wynaturzenie ludzkie. Krew Abla do dzisiaj woła o pomstę do Boga, pomyśl o morzu krwi przelanej przez Niemców, inspirowanych przez moce zła – długowłose czarownice Vril, Thule Society, ezoteryka i okultyzm wodzów III Rzeszy. Hitler nie był żadnym geniuszem, był opętanym demonicznie prostakiem, nie napisał Mein Kampf osobiście, był zbyt ograniczony, posiadał aktorski demoniczny magnetyzm! Pomyśl o rabunku jakiego dokonali Niemcy, który przyczynił się do ich prosperity, technologiach, które ukradli okolicznym narodom, użytych w machinie wojennej – nie chciałbym być w ich skórze w dniu sądu Bożego, ponieważ przelany ocean krwi, pogrąży ich na wieki w Jego uzasadnionym gniewie.
Szatan wykorzysta człowieka i porzuci go jak zużytą szmatę gdy osiągnie cel, sam nie ma żadnej mocy nad nami, jeśli mu na to nie pozwolimy!
Nad Hitlerem i jego hordą byli potężniejsi mocodawcy, to oni byli i są motorem i autorami wszelkiego zła..
Tak wyglądały czarownice Adolfa – zdjęcie poglądowe.

https://strefa44.pl/hitler-tajny-kult-satanistyczny-samym-sercu-nazistowskich-niemiec-historia-towarzystwa-vril/

Rocznica śmierci Jana Bielatowicza – żołnierza spod Monte Cassino i katolickiego publicysty


Pisarz, publicysta, krytyk literacki, w młodości związany z Młodzieżą Wszechpolską, w czasie II wojny światowej żołnierz 2. Korpusu Polskiego walczący pod Monte Cassino.

Odszedł pół wieku temu po ciężkiej chorobie w londyńskim szpitalu.

Urodził się 16 listopada 1913 r. w Nisku na Podkarpaciu. W 1922 r. przeniósł się wraz z rodziną do Tarnowa, gdzie uczęszczał do Państwowego Gimnazjum im. Kazimierza Brodzińskiego w Tarnowie. Zadebiutował w 1930 r. wierszem „Pieśń młodzieży” w piśmie „Nasze Życie”. Był współzałożycielem i redaktorem pisma młodzieży tarnowskiej „Czyn”. Od 1931 r. studiował filologię polską i prehistorię na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Podczas studiów związał się z narodową demokracją i był aktywnym działaczem Młodzieży Wszechpolskiej. Często zawieszano go w prawach akademickich lub nękano dochodzeniami sądowymi za udział w demonstracjach antysanacyjnych. Został też wybrany prezesem Koła Naukowego Polonistów.

Po studiach kontynuował pracę publicystyczną i literacką, pracował jako dziennikarz. Współpracował z prasą katolicką, publikował m.in. w: „Głosie Narodu”, „Orędowniku”, „Prosto z mostu”. Opracował i wydał antologię poezji ludowej.

Podczas kampanii wrześniowej walczył w 5. Pułku Strzelców Podhalańskich. Po wkroczeniu sowietów przedostał się na Węgry, gdzie został internowany. Później był więziony w cytadeli budapeszteńskiej oraz obozie karnym Komarom, z którego uciekł i przez Jugosławię i Turcję przedostał się do Palestyny.

Wstąpił do Armii Polskiej na Wschodzie. Był żołnierzem 3. Batalionu Brygady Strzelców Karpackich, brał udział w walkach na terenie Libii i obronie Tobruku. Nie zaprzestał pisania, publikując swoje teksty w czasopismach „Gazeta Polska” i „Orzeł Biały”. Czasowo zwolniony ze służby, pracował jako redaktor w dzienniku „Kurier Polski w Bagdadzie”.

Po powrocie do wojska w czasie kampanii włoskiej wraz z 2. Korpusem Polskim walczył pod Monte Cassino. Kończąc służbę wojskową miał na swoim koncie: dwukrotnie Krzyż Walecznych, Srebrny Krzyż Zasługi z Mieczami, czterokrotnie Medal Wojska, Krzyż Pamiątkowy Monte Cassino oraz pamiątkowe odznaczenia brytyjskie.

Po zakończeniu wojny pozostał we Włoszech. W latach 1944-1946 opracował i opublikował cztery tomy antologii poezji, której autorami byli przeważnie żołnierze 2. Korpusu. W 1946 r. osiadł na stałe w Anglii, gdzie przeszedł przez obozy Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia w Freckenham i Chippenham. Po demobilizacji w 1948 r. podjął pracę w Katolickim Ośrodku Wydawniczym „Veritas”.

Od 1949 r. był redaktorem naczelnym tygodnika „Gazeta Niedzielna”, a od 1951 r. także katolickiego „Życia” oraz w latach 1954-1956 miesięcznika „Droga”. Od 1955 r. redagował serię wydawniczą „Biblioteka Polska”. Publikował też w „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza”, „Tygodniu Polskim”, „Wiadomościach”, współpracował z Radiem Wolna Europa w Monachium.

Przez wiele lat gromadził i opracowywał dokumenty dotyczące szlaku bojowego Armii Polskiej na Zachodzie. Należał do emigracyjnego Stronnictwa Narodowego, w 1963 r. został wybrany do Rady Jedności Narodowej.

Jan Bielatowicz zmarł po długiej chorobie 27 listopada 1965 r. w Londynie, pochowany został na tamtejszym cmentarzu South Ealing. Niespełna rok później, w uznaniu czynów niezwykłego męstwa w okresie drugiej wojny światowej, nadano mu pośmiertnie Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari.

Źródło: tarnowskieinfo.pl
Autor: Paweł Brojek

https://prawy.pl/

Autor: Paweł Brojek

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...