niedziela, 28 lutego 2021

Pitoń: Nie trzeba być Nostradamusem, by przewidzieć, gdzie będzie kolejne „wielkie ognisko” koronawirusa


Lider „Góralskiego Veta” Sebastian Pitoń zwrócił się z apelem do przedsiębiorców z Mazur, aby nie dali się okraść z majątków i firm.

Województwo warmińsko-mazurskie zostało bowiem zamknięte przez rząd pod pretekstem mniemanej pandemii, a region żyjący głównie z turystyki znalazł się w katastrofalnym położeniu.

Jak podkreślał Sebastian Pitoń, „działa, które były wymierzone” w Podhale, teraz się obróciły w stronę Mazur.

– Jaka jest logika tego, to jest chyba oczywiste. Chciano nas okraść z majątków tutaj na Podhalu i na południu Polski. To się do końca nie udało, w związku z tym kolejni do okradzenia są ludzie z Mazur. To też jest perła polskiej turystyki – wskazał.

Jak podkreślał, Mazurzy jednak nie są pierwsi w tym boju, więc mogą wyciągnąć wnioski z doświadczeń górali.

– Mazury mają dodatkowe szczęście, mianowicie burmistrz Mikołajek, pan Piotr Jakubowski, okazał się człowiekiem, który stanął po stronie ludzi. Niestety nasi wójtowie i burmistrzowie, mimo że wahali się, to koniec końców po naszej stronie nie stanęli – wskazał. Zaapelował też, by mieszkańcy Mazur „przycisnęli” swoich włodarzy i przypilnowali, aby wytrwali oni w swoim postanowieniu stania po stronie ludzi.

– Nie trzeba być Nostradamusem, by przewidzieć, gdzie będzie kolejne „wielkie ognisko” koronawirusa. Myślę, że kiedy zbliży się lato, to koronawirus zaatakuje polskie wybrzeże, ponieważ to jest kolejna naturalna enklawa turystyki. Miejsce na tyle ważne, ciekawe i atrakcyjne, że warto byłoby je po prostu okraść – wskazał lider „Góralskiego Veta”.

Jak podkreślił, po przejściu mniemanej pandemii Polska będzie doskonałym miejscem dla rozwoju branży turystycznej. Teraz jednak należy robić wszystko, by ochronić tę branżę przed katastrofą i przejęciem jej obiektów w atrakcyjnych regionach Polski, jak Podhale czy Warmia i Mazury.

Dobre wiadomości

Pitoń przekazał także „dobre wiadomości”.

– Jeśli chodzi o kwestie medyczne, o kwestie pandemiczne, to można powiedzieć, że sytuacja jest już opanowana. Jak wiemy, na koniec roku 2020 miała miejsce wyjątkowa fala umieralności. Umarło dodatkowo 70 tys. Polaków i to były śmierci nie „covidowe”, tylko spowodowane paraliżem służby zdrowia. W tej chwili z danych GUS i ministerstwa cyfryzacji wynika ewidentnie, że umieralność w Polsce obniżyła się już, osiągnęła wyniki mediany. Znaczy to, że w roku 2019 umarło w pierwszych dwóch tygodniach lutego więcej osób niż w roku 2021 – mówił.

[Czy to ma jakiekolwiek znaczenie dla skurwysynów z rządu? – admin]

Bezsens maskowania

– Polski rząd uznał, że maseczki i przyłbice, które nosiliśmy do tej pory, nic nie dają. I okazuje się, że jest to prawda. Właśnie tak się składa, że wychodzi książka dr. Błochowiaka. Dr Błochowiak jest fizykiem, którego CV jest imponujące i z pewnością jego warsztat naukowy, jego kompetencje naukowe są niepodważalne – kontynuował dobre wiadomości Pitoń.

– Ta książka jest zebraniem wielu badań naukowych, poważnych, randomizowanych, potwierdzonych badań naukowych przeprowadzanych na dużych próbach, nazwijmy to ludzkich. Wynika z nich, że maseczki – różnego typu – (…) nie tylko te, które nosiliśmy do tej pory, jako urządzenie, które ma przeciwdziałać zakażeniu się czy też zakażeniu innych, nie działają. Ale też te (maseczki – przyp. red.), które są w tej chwili nam narzucane, czyli maseczki produkowane przez pana Kulczyka, one również, jako narzędzie, które ma nas zabezpieczać przed rozprzestrzenianiem się wirusów typu grypowego, są nieskuteczne – dodał.

– W związku z tym muszę powiedzieć, że moja postawa – osoby, która nie chodziła w maseczce – w żaden sposób nie okazała się groźna dla zdrowia publicznego – wskazał.

Presja ma sens

Jak mówił, „mnóstwo ludzi” pracuje w tej chwili na Podhalu, ponieważ otwarto wyciągi. – A czemu te wyciągi są otwarte? Wydaje mi się, że baliśmy się tego, że rząd nam te wyciągi po tych dwóch tygodniach próby zamknie. Ale najwyraźniej decyzja o zamknięciu tych wyciągów byłaby gorsza dla rządu niż decyzja o otwarciu – stwierdził.

Zdaniem Pitonia wynika to z tego, że kilka stacji na Podhalu otworzyło się już przed 12 lutego, czyli datą odmrożenia przez rząd. – Z tego, co słyszałem, gdyby rząd zakazał w tej chwili jeżdżenia na nartach i działania stacji narciarskich, to tych stacji, które by mimo tych zakazów były cały czas otwarte, byłoby jeszcze więcej – mówił. Jak dodał, „opór ma sens”. – Działanie tego typu, jak nasze, przynosi skutek – wskazał.

Źródło: 24tp.pl
https://nczas.com/

Za spisek przeciwko Gomułce został skazany na śmierć


Antoni Wiszowaty ps. „Korzeń” walczył z bolszewikami, potem w czasie okupacji działał w Armii Krajowej. Po wojnie wszedł do struktur Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość.

W 1945 r. otrzymał misję zorganizowania porwania Władysława Gomułki. Gdy spisek został wykryty, nikogo nie wydał.

Antoni Wiszowaty urodził się w 1897 r. we wsi Wiszowate na Podlasiu. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Za bohaterską postawę był uhonorowany kilkoma odznaczeniami.

Na początku niemieckiej okupacji dołączył do organizacji podziemnej „Polska Niepodległa”. Następnie brał udział w organizowaniu centrali Armii Krajowej w Warszawie. Po rozwiązaniu AK działał dalej w strukturach Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość.

W 1945 r. otrzymał misję zorganizowania porwania wicepremiera Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej Władysława Gomułki, a następnie jego wymiany na więzionych przez NKWD wysokich rangą dowódców Armii Krajowej lub, w razie konieczności, likwidacji. Na czas akcji został zakonspirowany we wsi Pisanki pod Białymstokiem, gdzie prowadził gospodarstwo rolne.

W szeregi Pułku Ochrony Rządu udało mu się wprowadzić swojego zaufanego człowieka Aleksandra Obuchowskiego, który dobrał kilkunastu funkcjonariuszy, mających wykonać akcję.

Na trop spisku wpadła Informacja Wojskowa, aresztowano wszystkich uczestników spisku. 24 listopada 1945 r. na terenie swojego gospodarstwa w Pisankach Wiszowaty został zatrzymany przez stu funkcjonariuszy bezpieki. Został poddany ciężkiemu śledztwu, ale nikogo nie wydał. Przez cały czas utrzymywał, że akcja była jego pomysłem.

Był sądzony w Warszawie przez Wojskowy Sąd Korpusu Bezpieczeństwa Wojskowego, który 15 stycznia 1946 r. skazał go karę śmierci. Wyrok przez rozstrzelanie wykonano 23 lutego 1946 r. w nieznanym miejscu, prawdopodobnie na terenie Dolinki Służewieckiej w Warszawie. Do dziś nie udało się odnaleźć jego ciała.

Pośmiertnie został awansowany do rangi majora. W 2010 r. Sąd Okręgowy w Białymstoku unieważnił wyrok skazujący z 1946 r. Mija właśnie 75 lat od jego śmierci.

Autor: Paweł Brojek
Źródło: wiszowaty-historia.pl
https://prawy.pl/

Ks. Jan Zieja – takie było życie


Ksiądz Jan Zieja to postać niemal mityczna, a może i pomnikowa. Jest typowym przedstawicielem swojego pokolenia. Urodzony jeszcze w wieku XIX, przeżył burzliwy czas pierwszej połowy XX wieku.

A i w drugiej jego części był w centrum istotnych dla narodu i państwa wydarzeń. W II RP już jako kapłan, głosił co najmniej niewygodne idee skromnego życia duchownych.

I już w tym założeniu reprezentował poglądy niezgodne z ogólnie przyjętymi przez osoby konsekrowane. Podczas II wojny światowej nadal podążał tak obraną drogą. Był aktywnym uczestnikiem ruchu oporu. Szczęśliwie dożywszy końca wojny podjął na nowo zadania duszpasterskie nie zmieniając swoich zasad, które wyznawał od początku swojej drogi kapłańskiej. Ta postawa musiała w latach 70. XX w. doprowadzić go do środowisk związanych z opozycją demokratyczną.

Tak bogaty życiorys z natury rzeczy misi budzić zainteresowanie wielu osób, które w jakikolwiek sposób zetknęły się z tą postacią. Również krążące o niej wspomnienia, siłą rzeczy budziły zainteresowanie u tych wszystkich, którzy nie mieli okazji z różnych powodów poznać jej osobiście.

Zadania jej przybliżenia podjął się redaktor Jacek Moskwa. Należy on do grona tych, którzy mieli to szczęście znać księdza osobiście. Właśnie u schyłku roku 2020 ukazała się obszerna biografia jego autorstwa. Już sam tytuł trafnie charakteryzuje osobowość księdza Zieji – „Niewygodny prorok”.

W życie kapłańskie wpisana jest twarda zasada posłuszeństwa wobec przełożonych. Ksiądz Zieja nie tym rygorom się sprzeciwiał. Od początku za wykładnię wiary uznawał Ewangelię i służebność posługi kapłańskiej wobec wiernych. Na potrzeby swojej drogi obrał dwa ideały – św. Franciszka z Asyżu oraz św. Jean Baptiste Marie Vianney proboszcza z Ars. Przez całe swoje długie życie obie te postaci były przewodnikami w jego działalności.

Ksiądz Zieja dążył do ideału ubóstwa głoszonego przez „Biedaczynę” z Asyżu. Jako przykład niech posłuży próba podjęta w 1926 roku pielgrzymki do Rzymu bez pieniędzy i bez paszportu. Udało mu się dotrzeć do Wiednia, z którego został zawrócony do Warszawy. Lata jego pracy kapłańskiej do września 1939 roku to czas nie tylko zmagania się z hierarchią kościelną.

Nie znajdował również zrozumienia wśród braci w kapłaństwie, którzy nie rozumieli i wręcz potępiali jego programową negację dla przyjmowania opłat (cenników) za posługi duszpasterskie i udzielane sakramenty. Uważał, że posługa ta powinna opierać się na dobrowolnych ofiarach, a i tak część z nich powinna być przeznaczona na pomoc dla najuboższych.

Jedynym wyjątkiem w tym gronie, osobą, która potrafiła go zrozumieć był biskup piński Zygmunt Łozińki. Dostrzegł on w młodym i nieco zbuntowanym księdzu doskonałego kandydata do pracy w jednym z najuboższych regionów – na Polesiu, a konkretnie w parafii w Łochiczynie. Miejsce to doskonale nadawało się do realizacji ideałów zarówno ubóstwa kapłańskiego jak również posługi wzorowanej na świętym proboszczu z Ars.

Autor biografii jednoznacznie nie wypowiada się na temat genezy tak ukształtowanych ideałów głoszonych przez księdza w jego dorosłym życiu. Jednak uważny czytelnik może w dość łatwy sposób dojść do przekonania, że wpływ na taką postawę miało dzieciństwo i młodość przyszłego kapłana. Wychowany na wsi w ubogiej rodzinie chłopskiej, swoje wykształcenie zawdzięczał matce, która pomimo trudności bytowych z uporem walczyła o jego wykształcenie. To z kolei było możliwe dzięki przychylności wielu ludzi, którzy w różny sposób, materialny i nie tylko byli mu w tym pomocni. Znał zatem problem ubóstwa od przysłowiowej podszewki. Doskonale rozumiał ludzi o podobnym do jego ubogim rodowodzie i gdy tylko mógł walczył o ich dobro.

Ważnym rysem jego charakteru i wynikającej z tego postawy życiowej był stosunek księdza Zieji do V przykazania Dekalogu – Nie zabijaj.

U wielu czytelników znających choćby pobieżnie życiorys księdza, może rodzić się pewne niedowierzanie czy na wet niezrozumienie. Przecież ma w swojej biografii również okres bycia kapelanem wojskowym w 84. Pułku Strzelców Poleskich. W czasie okupacji pełnił tą funkcję dla druhów z Szarych Szeregów, żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich.

Ale czy była to sprzeczność? Sytuacje te bardzo dokładnie opisuje Jacek Moskwa. Podaje również uzasadnienie, takiej postawy księdza. Otóż tłumaczył to w ten sposób, iż zgodnie z nauką Kościoła, kapłan nie może akceptować zabijania, również w przypadku bycia żołnierzem. Kapłan musi tą zasadę głosić. Co z tym zrobi człowiek, obdarzony wolną wolą, to już kwestia indywidualnego wyboru. Ale kapłan, który by o tym nie mówił, pomijał milczeniem tą zasadę, jest współwinnym wykroczeniu przeciw temu przykazaniu.

Doskonałym przykładem kroczenia pod prąd księdza było odprawienie Mszy Św. dla niemieckich żołnierzy w końcu września 1939 r. To wydarzenie budziło ogromne wątpliwości wśród Polaków. Ale ksiądz Zieja tak uzasadniał swoje postępowanie: „Dla mnie człowiek jest zawsze człowiekiem, czy żołnierz niemiecki, czy nasz. A ja jestem kapłanem Chrystusa i służę każdemu kto do mnie przychodzi”. (s. 178).

Zresztą ta odpowiedź jest adekwatna do wielu działań, jakie autor biografii opisuje na łamach tej książki. Bardzo ważnym elementem postawy życiowej księdza Zieji był jego stosunek do Żydów. W biografii opis tych relacji zajmuje wiele miejsca. Po raz pierwszy pojawia się jeszcze w latach międzywojennych. Wiąże się to z podjęciem studiów judaistycznych. Po raz drugi kwestia ta ujawnia się podczas II wojny światowej. Wówczas włącza się aktywnie w prace Rady Pomocy Żydom „Żegota”. Jak mówią cytowani w książce świadkowie tamtego czasu, że nic nie było mu bardziej obce jak ciasny nacjonalizm i antysemityzm. A współpracował wówczas z takimi osobami jak Zofia Kossak czy Władysław Bartoszewski.

W podjęciu tych działań niewątpliwie pomogły mu dwie sprawy. Jedną było wyrażone powyżej przekonanie o poszanowaniu drugiego człowieka bez względu na jego pochodzenie. Drugim studia judaistyczne w latach 30. XX w. I to one, poznanie kultury języka, obyczajów dało szansę na pełniejsze zrozumienie tej społeczności i ukształtowanie się poglądów w tej kwestii wyrażanych w trudnym czasie okupacji.

O pójściu pod prąd, także w tamtej ówczesnej rzeczywistości okupacyjnej świadczy również fakt odprawienia rekolekcji dla grupy Bolesława Piaseckiego. Wielu wówczas żyjących pamiętało oczywiście czasy przed wrześniem ’39 roku i stawało znak równości czy wręcz traktowało na zasadzie synonimów takie określenia jak Piasecki – Obóz Narodowo Radykalny „Falanga” – bojówkarskie metody działania. I oni nie rozumieli takiej postawy księdza. Po raz kolejny trzeba tu przytoczyć i sparafrazować owo wcześniej cytowane uzasadnienie swojej postawy – „Dla mnie człowiek jest zawsze człowiekiem”.

W okupacyjnej historii księdza Zieji jest jeszcze jeden element, bardzo ważny, a o którym autor biografii nie wspomina. Otóż był on zaangażowany również w „dostarczanie” konsekrowanych komunikantów dla więźniów Pawiaka. Jedną z osób, która bezpośrednio przenosiła je za mur więzienny była „Myszka” czyli Agnieszka Uzar-Krysiak. W specjalnie w tym celu spreparowanej puderniczce przenosiła komunikanty dla więźniów.

Lata powojenne nie spowalniają aktywności księdza Zieji. Można powiedzieć, że na ten czas przypada szczyt działalności zarówno duszpasterskiej, kapłańskiej jak również społecznej. Choć w zupełnie innej rzeczywistości. O aktywności tej nich świadczy choćby fakt, że ten okres życia księdza Zieji to połowa opublikowanej biografii.

Nowe pole do działania znalazł w posłudze kapłańskiej na tzw. Ziemiach Zachodnich, a konkretnie w Słupsku i w jego okolicach. Tutaj znowu pojawia się jego kroczenie pod prąd. Doskonałym przykładem jest zacytowane przez autora kazanie wygłoszone w kościele p. w. św. Ottona w Słupsku a dotyczące stosunku Polaków do wysiedlanych Niemców. Co prawda nie bronił tych ostatnich, ale zwracał uwagę na bezzasadność w złym ich traktowaniu, poniżaniu.

Rozumiał zło i delikatnie rzecz ujmując rozgoryczenie nagromadzone przez 6 lat w Polakach. Sam przecież doświadczył grozy wojny. Potępiał jednak idę zemsty i wszelkiego rodzaju poniżania. W tym miejscu autor zwraca uwagę, że taka postawa to niejako zapowiedź, togo co w niespełna 20 lat później znajdzie się w Orędziu biskupów polskich do niemieckich – słynnego „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. [Hmmm…. – admin]

Ksiądz Zieja zaznaczył swoją obecność również w chwilach ważnych dla całego narodu polskiego. Widzimy go w 1956 r. gdy stara się być arbitrem w sprawie konfliktu Bolesława Piaseckiego i „Pax-u” z „Tygodnikiem Powszechnym”. Nie waha się przed napominaniem tego pierwszego w tej kwestii, ale po przyjacielsku.

Jest również aktywnym w latach 70. XX w., a szczególnie w drugiej połowie tej dekady. Wystarczy przypomnieć, że jest jednym z inicjatorów powstania Komitetu Obrony Robotników [Hmmm…. – admin]. I choć nie zawsze zgadza się z poglądami głoszonymi przez przywódców tego ruchu, to jednak nie stoi z boku, a stara się być obecnym w różnych przejawach działalności opozycji demokratycznej.
[KOR to jedna z najbardziej plugawych, pseudopolskich organizacji w historii Polski – admin]

Jego długie i bogate życie kończy się po 94 latach pielgrzymowania i posługi kapłańskiej. 19 października 1991 roku powraca do Domu Pana, a więc w początkach odradzającej się na nowo Polsce.

Każdy czytelnik, który sięga po taką książkę zadaje sobie pytanie: czy na ponad 400 stronach można w pełni opisać tak bogate i ciekawe życie? Czy książka da nam odpowiedź na niemal wszystkie pytania jakie dotyczą tak bogatej osobowości, świadka tylu znaczących wydarzeń, który nie był ich biernym obserwatorem, a wręcz przeciwnie, był w samym ich?

Każdy autor, który przystępuje do takiej pracy, staje przed wieloma dylematami. Zgromadzony materiał źródłowy stanowi o bogactwie wydarzeń w których bohater powstającej opowieści uczestniczył. Do tego należy jeszcze dołączyć kwestię relacji osób, które znały bohatera opowieści. A przecież sam autor – redaktor Jacek Moskwa – znał osobiście księdza Zieję. Wszystkie te zagadnienia często stawiają autora w bardzo trudnej sytuacji. Bowiem nie może opisać wszystkiego. Musi z pewnych zagadnień zrezygnować. Niektóre z nich może rozwinąć w sposób pogłębiony, inne natomiast mogą być jedynie zasygnalizowane.

Czytelnik może mieć o to pretensje. Jeśli jest jednak zainteresowany pogłębieniem swojej wiedzy, zawsze może sięgnąć do załączonego zestawienia bibliograficznego. W przypadku biografii autorstwa Jacka Moskwy, należy podkreślić, że autorowi udało się te wszystkie meandry biografistyki z dobrym skutkiem pokonać. Zwrócił uwagę na najważniejsze fakty z życia księdza. Jeśli coś pominął lub jedynie zasygnalizował, do czytelnik ma do dyspozycji bogaty zestaw bibliografii. Lektura tych opracowań może dopomóc w bardziej szczegółowym poznaniu postaci.

W pracy historyka, a każdy biograf takowy jest, należy zdawać sobie również sprawę, że opracowywanie historii nigdy się nie kończy. Bowiem w każdej sprawie mogą „wypłynąć’ nowe źródła, a w przypadku tych starych może i ma prawo pojawić się nowy ich interpretator.

Pozostaje jeszcze odpowiedź na jedno pytanie: czy poprzez treść książki autorowi udało się uzasadnić tak sformułowany tytuł. Na to pytanie należy udzielić jednoznacznie brzmiącej odpowiedzi – tak.

Zacznijmy o drugiego słowa – prorok. Oczywiście można powiedzieć, że już sam wygląd, szczególnie w ostatnim okresie życia predestynował go do takiego miana – długie siwe włosy, siwa broda trochę w nieładzie. Ale to jednak za mało. Czy autor wskazuje na jeszcze inne argumenty? Oczywiście, że tak. Wystarczy choćby sięgnąć do przytoczonego tutaj słupskiego kazania z 1945 r. na temat stosunku Polaków do Niemców na Ziemiach Odzyskanych. Ponadto jego postawa, wzorce osobowe z których czerpał są również takim „proroctwem” – pomijając samą Ewangelię, która jest sama w sobie oczywistym przesłaniem, sięgniecie do ideału św. Franciszka i św. Jana Maria Vianey… to przecież nic innego jak nauka głoszona przez Papieża Franciszka [No tak… – admin]. Ubóstwo kościoła, zejście z przysłowiowej kanapy i pójście na peryferia czyli do miejsc trudnych, zaniedbanych. To prawdy według których starał się żyć i posługiwać ksiądz Zieja.

A pierwszy przymiotnik – niepokorny? Można rzec, że cała książka, tak jak całe życie dowodzi tej cechy księdza. Wielokrotnie już tutaj przytaczane ubóstwo, przeciwstawianie się wykroczeniom przeciwko V przykazaniu Dekalogu, stosunek do Niemców i Żydów. Równocześnie odnajdujemy tu przykłady reakcji, nierzadko negatywnych, wywoływanych przez taką postawę, nawet w jego najbliższym otoczeniu, nie mówiąc już o społeczeństwie jako całości. Są to chyba wystarczające przykłady, które upoważniają do sformułowania pozytywnej odpowiedzi na temat adekwatności tytułu do treści książki zawartej na ponad 450 stronach. Dużo to czy mało – to pozostawiamy osądowi czytelników.

Walor tej biografii, zamyka się w jeszcze jednym zagadnieniu. Otóż w roku 2020 na ekrany kin wszedł film fabularny „Zieja” w reżyserii Roberta Glińskiego. Oczywiście z racji zasad sztuki filmowej nawet najlepiej napisany scenariusz i doskonale przeniesiony na ekran nie spełni wymogów wyczerpującej biografii. Film, który rządzi się prawami sztuki komercyjnej musi cechować się żywą akcja, nie przegadanymi dialogami, tak by z jednej strony wiernie oddać temat równocześnie nie nudząc widza. No i oczywiście jest on ograniczony czasem trwania projekcji. Jak wynika z tych założeń nie może wyczerpać tematu.

Dlatego dobrze się stało, że krakowskie Wydawnictwo „Znak” [neokatolickie – admin] właśnie w 2020 roku wypuściło na rynek ta biografię, nie czekając na rok następny czyli 2021, w którym minie 30. rocznica śmierci księdza Ziei. Bowiem widz po obejrzeniu filmu zainteresuje się tą postacią i będzie poszukiwał szerszej wiedzy na jej temat. I tu ma okazję sięgnąć po książkę Jacka Moskwy. Taki zabieg wykonany przez Wydawnictwo wydaje się słusznym zarówno z punktu widzenia marketingu. Ale daje on również szansę poszerzenia wiedzy o człowieku nietuzinkowym, który jeszcze nie tak dawno – bo czym jest owe 30 lat – żył wśród nas. Ale to ważne również dla tych, którzy dopiero wówczas przychodzili na świat i teraz dopiero wkraczają w dorosłe życie.

Zatem czy warto sięgnąć po biografie księdza Zieji autorstwa Jacka Moskwy? Oczywiście tak. Warto i trzeba a może nawet wypada. Również w kontekście spraw dziejących się obecnie, kiedy chwieje się obraz Kościoła jako instytucji. Ta biografia to również dowód, że byli i są kapłani, których głównym celem jest posługa wiernym. W swoim opracowaniu autor przedstawia oczywiście postać bohatera, jego charakter, poglądy, działalność. Ale czyni to na tle nakreślonej delikatnie epoki w której dane wydarzenia mają miejsce. W ten sposób z jednej strony uzasadnia działania bohatera swojej opowieści. Osobom nie posiadającym tak rozległej wiedzy historycznej może pomóc w zrozumieniu całego kontekstu historycznego całego XX wieku w kontekście Polski.

Andrzej Kotecki

Jacek Moskwa, „Niewygodny prorok. Biografia ks. Jana Ziei”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2020, s. 493.

Myśl Polska, nr 9-10 (28.02-7.03.2021)
https://myslpolska.info/

Dom Dobrze Rządzony

Ta udziwniona dla nas nazwa jest określeniem własnym, używanym przez islamską monarchię, w tym przypadku państwo Turków Osmanów. Ich potężne imperium, powstałe na gruzach Bizancjum, trwało około pięciu wieków.

Nie chodzi tutaj jednak o dzieje tego mocarstwa. Badanie przyczyn sukcesu i późniejszych niepowodzeń, ale o namysł nad obowiązującym w Stambule oryginalnym systemem sprawowania politycznej władzy.

Ów ustrój wiele nam może bowiem powiedzieć o samej naturze i najgłębszej jej istocie. Co ciekawe, a zarazem intrygujące, te społeczne urządzenia powstały na gruncie muzułmańskiej konfesji, w ramach jej sakralnej kultury. Na marginesie trzeba zauważyć, że po okresie słabości, trwającym gdzieś od bitwy wiedeńskiej, współczesne czynniki zbiorowego życia na powrót zaczynają jej sprzyjać. I to nie tylko wpływ węglowodorów, których na przykład ani Turcja, ani Pakistan nie mają.

Cywilizacyjne zmiany, odnoszące się właściwie do całego globu i ich dynamizm, a nawet dramatyzm świadczą o tym, że coś – jak to się mówi – wisi w powietrzu? Dodajmy jeszcze, iż bardzo podobny system wykształcił się w Egipcie, pod rządami kasty wojowników – niewolników, tak zwanych mamelukami.

Tak więc osmańskie państwo było własnością tureckiego sułtana, który w wyniku wielkich militarnych sukcesów, mógł później przybrać religijny tytuł kalifa. Oczywiście – jak to zazwyczaj bywa – sytuacja była bardziej zniuansowana. Władztwo należało do rządzącego tym stepowym ludem klanu Osmanów. Powiązanych ze sobą licznymi koligacjami, wspomaganych przez więzi, który możemy nazwać haremowymi.

Ta rodowa arystokracja i pomniejsi wojownicy, tworzący bezpośrednie zaplecze tak wyłonionej elity, pod przywództwem ich sułtana tworzyli to, co dziś moglibyśmy nazwać głębokim państwem. Korzystali z przydziałów ziemi, latyfundiów, które nadawali kolejnym beneficjentom. Jednak grunty rolne nie przestawały być sułtańską własnością. Za prawo władania – obowiązek bezwzględnej lojalności. Ta warstwa zwolniona też była z wszelkich podatkowych obowiązków. Pozostawał udział w zbrojnych – tak licznych – ekspedycjach.

Jednak nie była to już horda, która zdobywała. Tu ów pierwotny schemat został obudowany instytucjami władzy, by raz zdobyte materialne korzyści dalej – dzięki owym instytucjom – owocnie służyły zdobywcom. Na czym to polegało? Aparat wykonawczy był narzędziem wyłącznie w ręku władcy. Do pracy na rzecz systemu sułtan rekrutował urzędników tylko spośród niewolników, pochodzących z wielu tak licznie podbitych ludów, głównie chrześcijańskich, przede wszystkim z Bałkanów.

Zagarniano chłopców, których odrywano od ich środowiska, by w Stambule poddać ich intensywnemu szkoleniu. Uczono języka, historii, islamizowano. Mieszkali oni w skoszarowanych warunkach. Wielu robiło kariery wojskowe i polityczne, mniej uzdolnionych ćwiczono na silnie motywowanych wojowników. Niewolnicy bywali nawet wezyrami. Polacy znają ich jako janczarów. System, modyfikowany i dostosowany do zmiennych okoliczności, trwał przez wieki. Jednak jego najgłębsza istota polegała na tym, że nie stawał się dziedziczny, ale przez rekrutację odnawiał się w każdym pokoleniu.

Zapewniało to ciągłość władzy. Jej słudzy nie mogli budować rodowych oligarchii, czerpiąc swoje prawa z historycznych zasług. Państwo miało właściciela w osobie każdorazowego sułtana, ale wykonawcy byli anonimowi. W razie konieczności kogoś takiego dało się łatwo usunąć, zastępując kimś innym. Imperium przez wieki rzeczywiście należało do domów dobrze rządzonych.

Antoni Koniuszewski
Myśl Polska, nr 9-10 (28.02-7.03.2021)

Dom Dobrze Rządzony

Muchołapka w Ludwikowicach – czy była lądowiskiem dla tajemniczych spodków?

Muchołapka w Ludwikowicach Kłodzkich pobudza wyobraźnię wielu osób. Dlaczego została wybudowana i do czego służyła? Na ten temat powstało już wiele teorii.

Czy był to plac testowy dla Die Glocke, komin chłodniczy dla elektrowni, silos, zbiornik przeciwpożarowy, a może miejsce kultu?

Czym jest Muchołapka?

Muchołapka to żelbetowa budowa, która została wzniesiona przez Niemców podczas II wojny światowej. Postawiono ją na terenie fabryki amunicji Dynamit AG w Ludwikowicach Kłodzkich.

Jeśli chodzi o konstrukcję Muchołapki, to jest to betonowy okrąg, który jest wsparty na 12 filarach o średnicy 30 metrów i wysokości około 10 metrów.

Okoliczni mieszkańcy mówią, że zaraz po wojnie na spodzie tej budowli znajdowała się głęboka wybetonowana wnęka. Do tego z tej wnęki wystawało kilkadziesiąt betonowych słupków oraz żelaznych prętów.

Poza tym oryginalnie posiadała barwy maskujące w odcieniach brązu i zieleni, a do tego z góry była pokryta siatką i w związku z tym wyglądała jak muchołapka – i stąd wzięła się jej nazwa.

Kiedy latem zalewano ją wodą, to okolicznym mieszkańcom służyła jako  basen. Jednak zdarzył się tam nieszczęśliwy wypadek, ponieważ w tym basenie utonęło dziecko, więc zdecydowano, aby zasypać ten prowizoryczny basen.

Do czego służyła Muchołapka?

Istnieje wiele teorii na ten temat, ale taka najpopularniejsza głosi, że była ona wykorzystywana przez niemieckich naukowców nie tylko jako poligon doświadczalny, ale również jako lądowisko dla tajemniczych latających maszyn pionowego startu.

Badacz sensacji II wojny światowej, ale też autor książek o tajnych nazistowskich broniach, którym jest Igor Witkowski, twierdzi, że w Ludwikowicach znajdował się tajny hitlerowski ośrodek badań.

Zgodnie z jego teorią prowadzono tam prace nad napędem antygrawitacyjnym do latających statków, tzw. Dzwon (Die Glocke).

Napęd, który zainstalowany w latających spodkach, pozwoliłby im na poruszanie się z ogromną prędkością, ale też mógłby pozwolić na pionowy start oraz lądowanie. Lądowiskiem dla tych tajemniczych spodków miała być właśnie Muchołapka.

Teoria ta stała się bardzo popularna, więc do Ludwikowic zaczęli przyjeżdżać badacze amatorzy i to nawet zza granicy. Przeprowadzali oni różnorodne pomiary, np. mierzono tutaj poziom promieniowania radioaktywnego i podobno nawet stwierdzono podwyższony poziom radioaktywnego kobaltu-60, ale nie był to jakiś bardzo duży poziom.

Z kolei sceptycy tej teorii mówią o innym wyjaśnieniu.

Znawcy techniki przemysłowej uważają, że jest to podstawa tzw. chłodni kominowej.


Zostały zachowane różne zdjęcia, na których widać, że w czasie wojny istniał przynajmniej jeden taki obiekt przy znajdującej się niedaleko elektrowni.

Do tego takie podobne elementy chłodni kominowych można spotkać również w innych miejscach w Polsce, np. przy elektrowni we wrocławskich Siechnicach.

Wszystkiemu tajemniczości dodaje fakt, że w okolicach Muchołapki oraz w lasach, które są dookoła Ludwikowic, znajduje się wiele wejść do bunkrów oraz tuneli.

Jednak większość z nich została zalana albo zamurowana, a przez to ich eksploatacja nie jest możliwa albo bezpieczna.

Poza tym niektórzy świadkowie mówią, że w 1942 roku teren wokół dawnej kopalni i Muchołapki został zamknięty, gdyż wtedy zaczęły w tamtym kierunku zjeżdżać się ciężarówki ze sprzętem laboratoryjnym.

To, co było później, pozostaje już tajemnicą.

Ponadto w 1959 roku Ludwikowice Kłodzkie znalazły się na liście miejscowości, które w przypadku wybuchu III wojny światowej, miałyby zostać zbombardowane z wykorzystaniem bomb nuklearnych przez Armię USA.

Jednak miłośnicy tajemnic i historii zadają sobie różnorodne pytania:

Dlaczego Niemcy zbudowaliby drugą większą chłodnię obok tej, która już istniała, jeżeli nie było w planach rozbudowy istniejącej już elektrowni?
Dlaczego pod Muchołapkę zostały doprowadzone grube kable zasilające, gdyż przeważnie przy takich chłodniach tego się nie robi?
Do czego służył „basen”, który był nietypowy dla takich konstrukcji?
Dlaczego badania wykazały, że w tym miejscu jest podwyższone promieniowanie?

Wiele z tych pytań nadal pozostaje bez odpowiedzi.


Inna teoria mówi, że Muchołapka miała służyć jako silos.

Wtedy powstał Projekt Riese (a był to kryptonim największego projektu górniczo-budowlanego hitlerowskich Niemiec, który został rozpoczęty i niedokończony m.in. w Górach Sowich w latach 1943 – 1945), który mógł być wielkim labiryntem pomieszczeń oraz korytarzy.

Miały one służyć jako schronienie w przypadku wojny nuklearnej.

Z kolei Muchołapka miała być głównym silosem na zboże albo zbiornikiem wodnym, który miał zapewnić zapas żywności bądź wody na długie lata.

Jeszcze inna teoria sugeruje, że był to zbiornik przeciwpożarowy.

Pracowano tam nad różnymi technologiami, ale też z różnymi materiałami oraz substancjami. Jednak wielkość tego zbiornika była zbyt duża, aby ta teoria była prawdziwa.

Niektórzy sądzą także, że mogły tutaj odbywać się jakieś rytuały albo obrzędy nazistów, gdyż obiekt ten wydawał się bardzo dziwny.

Do czego tak naprawdę służyła Muchołapka?

Można mieć tylko nadzieję, że ktoś kiedyś rozwiąże tę zagadkę.

https://www.tajemnice-swiata.pl

Mroczna historia korporacji AstraZeneca

AstraZeneca, gigant farmaceutyczny z siedzibą w Londynie, jest wynikiem fuzji brytyjskiej firmy Zeneca, będącej spin-offem dawnego Imperial Chemical Industries specjalizującego się w lekach na raka, oraz szwedzkiej firmy Astra AB, która była najbardziej znana z leków na wrzody i zgagę Prilosec.

Od czasu tej transakcji połączona firma jest uwikłana w liczne kontrowersje dotyczące nielegalnego marketingu, bezpieczeństwa produktów, zachowań antykonkurencyjnych i unikania płacenia podatków.

Reklamowe i marketingowe kontrowersje

W 2003 r. Urzędnicy federalni ogłosili, że AstraZeneca przyznała się do postawionych zarzutów karnych i cywilnych związanych z nielegalnym wprowadzaniem na rynek leku Zoladex na raka prostaty. Firma zgodziła się zapłacić 355 milionów dolarów, w tym 64 miliony dolarów grzywny, 266 milionów dolarów odszkodowania z tytułu zarzutów wynikających z ustawy o fałszywych roszczeniach w sprawach cywilnych oraz 25 milionów dolarów ugody z tytułu oszustw związanych ze stanowymi programami Medicaid.

AstraZeneca, która zgodziła się zawrzeć umowę o uczciwości korporacyjnej z Generalnym Inspektorem Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej Stanów Zjednoczonych, została oskarżona o przekazywanie lekarzom nielegalnych zachęt finansowych, takich jak stypendia i honoraria.

W 2004 roku koalicja grup konsumenckich wniosła pozew przeciwko firmie AstraZeneca do sądu stanowego w Kalifornii, twierdząc, że reklama leku na refluks Nexium wprowadziła konsumentów w błąd, myśląc, że jest on lepszy od Prilosecu firmy AstraZeneca. Firma wprowadziła Nexium, aby zastąpić Prilosec, ponieważ ten ostatni lek tracił ochronę patentową. Sprawa, wraz z pokrewną złożoną w Massachusetts, jest w toku.

Również w 2004 r. Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) stwierdziła, że całostronicowe ogłoszenia prasowe firmy AstraZeneca broniące bezpieczeństwa jej leku na cholesterol Crestor były „fałszywe i wprowadzające w błąd”. List ostrzegawczy wysłany przez Agencję do AstraZeneca wziął pod uwagę nie tylko to, co podała spółka o leku, ale także sposób, w jaki reprezentował stanowisko FDA na Crestor.

W 2010 roku Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych ogłosił, że AstraZeneca zapłaci 520 milionów dolarów w celu wyjaśnienia zarzutów, że nielegalnie wprowadzała na rynek swój lek przeciwpsychotyczny Seroquel w zastosowaniach niezatwierdzonych jako bezpieczne i skuteczne przez FDA. Zgodnie z warunkami ugody, 302 miliony dolarów z tej sumy miało trafić do rządu federalnego, a 218 milionów dolarów do stanowych programów Medicaid. Firmie zarzucono między innymi, że płaciła lekarzom za wygłaszanie przemówień i publikowanie artykułów (napisanych przez firmę) promujących te niezatwierdzone zastosowania. AstraZeneca zgodziła się podpisać umowę o uczciwości korporacyjnej dotyczącą jej przyszłych zachowań. W 2011 roku AstraZeneca rozstrzygnęła powiązaną sprawę dotyczącą Seroquelu, wniesioną przez rządy stanowe, zgadzając się zapłacić kolejne 69 milionów dolarów.

Bezpieczeństwo produktu

W 2002 roku AstraZeneca zapowiedziała, że umieści bardziej widoczną etykietę ostrzegawczą na swoim leku na raka płuc Iressa, po tym jak kilku pacjentów w Japonii zachorowało na zapalenie płuc, a niektórzy z nich zmarli.

W 2003 roku naukowcy z University of Illinois-Chicago opublikowali wyniki badań, z których wynikało, że Seroquel firmy AstraZeneca i dwa inne leki na schizofrenię produkowane przez inne firmy powodowały zwiększone ryzyko zachorowania na cukrzycę. Następnie przeciwko firmie złożono ponad 25 000 pozwów. W 2010 roku firma ogłosiła, że zapłaci łącznie 198 milionów dolarów w ramach ugody w tych sprawach. W tym samym roku brytyjski Urząd ds. Kodeksu Leków na Receptę stwierdził, że AstraZeneca nie opisała w odpowiedni sposób ryzyka związanego z lekiem Seroquel w reklamie leku zamieszczonej w czasopiśmie medycznym.

W 2004 roku organizacja Public Citizen wezwała rząd federalny do zakazania stosowania nowego leku na cholesterol Crestor firmy AstraZeneca z powodu dowodów łączących go z zagrażającym życiu schorzeniem mięśni – rabdomiolizą. Zauważając, że firma nie złożyła w terminie raportów do FDA na temat około dwóch tuzinów poważnych działań niepożądanych Crestoru, Public Citizen wezwał również do przeprowadzenia dochodzenia karnego w sprawie firmy. Badanie przeprowadzone w 2005 roku na Uniwersytecie Tufts wykazało, że osoby stosujące Crestor miały więcej poważnych skutków ubocznych niż osoby przyjmujące inne leki na cholesterol.

Również w 2004 roku, przegląd FDA dotyczący nowego leku rozrzedzającego krew Exanta firmy AstraZeneca zakwestionował bezpieczeństwo i skuteczność leku.

Ustalanie cen i zachowania antykonkurencyjne

W 2001 roku koalicja 17 grup konsumenckich złożyła pozwy przeciwko firmom AstraZeneca i Barr Laboratories, oskarżając je o nielegalne utrzymywanie poza rynkiem generycznej wersji leku na raka – tamoksyfenu. Obie firmy zawarły umowę, na mocy której AstraZeneca zapłaciła firmie Barr 21 milionów dolarów za sprzedaż swojego leku, zamiast produkować tani generyk. Sprawy te zostały później oddalone.

W 2003 roku Komisja Europejska oskarżyła firmę AstraZeneca o nadużywanie zasad patentowych w celu ochrony swojego leku na wrzody Losec (Prilosec w Stanach Zjednoczonych) przed konkurentami generycznymi. Spółce zarzucono, że podała nieprawdziwą datę wprowadzenia leku na rynek, aby uzyskać przedłużenie prawa do wyłączności. W 2005 roku Komisja ukarała AstraZeneca grzywną w wysokości 60 mln euro, która została podtrzymana przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości w 2012 roku.

W 2007 roku sędzia federalny orzekł w krajowej sprawie z powództwa zbiorowego, że AstraZeneca i dwie inne firmy muszą zapłacić odszkodowanie w związku z zawyżaniem kosztów Medicare i prywatnych firm ubezpieczeniowych. Sędzia wyróżnił firmę AstraZeneca za działanie “nieuczciwe i wprowadzające w błąd” przy ustalaniu cen leku na raka prostaty Zoladex. AstraZeneca została później obciążona wyrokiem w wysokości 12,9 miliona dolarów. W 2010 roku AstraZeneca zgodziła się zapłacić 103 miliony dolarów w ramach ugody z krajowym pozwem oskarżającym firmę o zawyżanie cen leków na astmę Zoladex i Pulmicort Respules.

W 2009 roku AstraZeneca była jedną z czterech firm farmaceutycznych, które zawarły ugodę, na mocy której zgodziły się zapłacić łącznie 124 miliony dolarów w celu rozliczenia zarzutów, że naruszyły federalną ustawę o fałszywych roszczeniach (False Claims Act) poprzez niedostarczenie wymaganych rabatów do stanowych programów Medicaid. Udział firmy AstraZeneca w całkowitej kwocie ugody wyniósł 2,6 miliona dolarów.

Dyskryminacja w zatrudnieniu

W 1998 r. amerykańska Komisja ds. Równości Szans Zatrudnienia ogłosiła, że Astra U.S.A. zapłaci 9,85 mln dolarów w ramach ugody w sprawie zarzutów o molestowanie seksualne. Prezes i dyrektor generalny amerykańskiej filii został oskarżony o zastępowanie matek i starszych pracownic atrakcyjnymi, młodymi, samotnymi kobietami, które były zmuszane do uprawiania seksu z dyrektorami firmy.

W 2011 roku Biuro Federalnych Programów Zgodności z Kontraktami Departamentu Pracy USA ogłosiło, że AstraZeneca zapłaci 250 000 dolarów w celu wyjaśnienia zarzutów o dyskryminację płacową w traktowaniu 124 kobiet w zakładzie firmy w Wayne w Pensylwanii.

Podatki i księgowość

W 2010 roku AstraZeneca zgodziła się zapłacić 505 milionów funtów brytyjskim władzom skarbowym, aby rozwiązać spór związany ze stosowaniem przez spółkę technik cen transferowych w celu zmniejszenia zobowiązań podatkowych.

W 2016 roku amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd ogłosiła, że AstraZeneca zapłaci 5,5 miliona dolarów w ramach ugody w sprawie, w której zarzuca się jej, że dopuściła się naruszeń księgowości w związku z niewłaściwymi płatnościami dokonanymi w Rosji i Chinach w celu zwiększenia sprzedaży leków.

Suma kar dla firmy od 2000 roku to 1 148 775 284 USD.

Źródła:
>https://www.corp-research.org/astrazeneca
>https://violationtracker.goodjobsfirst.org/prog.php?parent=astrazeneca

https://nieznane.com.pl

Co tak naprawdę wiemy o starożytnych cywilizacjach tego świata?

Co tak naprawdę wiemy o starożytnych cywilizacjach tego świata? Czego nas uczono, a co powinniśmy wiedzieć? Czy współczesna nauka mówi nam całą prawdę, czy też od dzieciństwa wprowadza nas w błąd? A jeśli tak, to dlaczego?

Powtórzę tu kilka ciekawostek i wątpliwostek dotyczących kompleksu piramid w Gizie.

https://www.wikiwand.com/en/Giza_pyramid_complex

Zwróćcie uwagę na oficjalną datę powstania piramid oraz na inne ważne szczegóły.

Czy istnieją jakiekolwiek dowody, które potwierdzają, że piramidy powstały jakieś 4,5 tysiąca lat temu?

Dlaczego uczą, że piramidy były grobowcami? W piramidach na Płaskowyżu Giza nie znaleziono żadnych śladów pochówków. Mało tego… wewnątrz owych piramid, nie ma żadnych hieroglifów, które mogłyby świadczyć o tym, iż spoczywał tam jakikolwiek władca Egiptu. Grób Tutenchamona odnaleziono w grobowcu wykutym w skale, nie w piramidzie. Tylko w Sakkarze, piramidzie schodkowej odnaleziono mumię. Nie świadczy to jeszcze o tym, że tamtą piramidę wybudowano specjalnie dla mumii Snofru. Sakkara jednakoż leży w znacznej odległości od Gizy a tamtejsze monumenty są zbudowane zupełnie inaczej. Do czego zatem te budowle były przeznaczone i komu służyły?

Czy obróbki ogromnych bloków skalnych i później ich ustawienia można uzyskać przy pomocy młotków i dłut? Nie znając żelaza?

A nietypowe „dziury w ziemi”? Przykład: średnicę 55 cm i głębokość 6 metrów. Czy możecie sobie wyobrazić, w jaki sposób wykonać taki otwór przy pomocy ręcznego przecinaka?

Wartość odchylenia piramidy od stron świata nie przekracza 1 mm.

Piramidy przetrwały liczne trzęsienia ziemi. Jedno z nich w XIII wieku zrównało z ziemią cały Kair, a w Piramidach nie ma najmniejszego śladu pęknięcia wywołanego trzęsieniem ziemi.

Starożytni Egipcjanie nie znali koła! Kto im zatem podrzucił i w jakim celu osławiony „Dysk Księcia Sabu”? Do czego to służyło? Średnica tego dysku wynosi 60 cm.

Czy położenie piramid w Gizie jest czystym przypadkiem i nie ma związku z innymi tego typu miejscami na Ziemi?

Dlaczego Giza znajduje się w centrum masy lądu stałego Ziemi?

Powierzchnia podstawy Piramidy Słońca w Meksyku jest równa powierzchni podstawy Wielkiej Piramidy w Egipcie.

Jak wybudowali tak skomplikowaną konstrukcję? Jakimi obliczeniami się posługiwali? Czy przypadkiem obwód podstawy piramidy Cheopsa podzielony przez podwójną wysokość daje liczbę Pi = 3,1415?

Inna interesująca matematyczna zależność: Średnica naszej planety na równiku wynosi 12756326 m. Ziemski dzień trwa 86400 sekund. Podziel metry przez sekundy, a otrzymasz wysokość piramidy, czyli 147,64 m.

Piramidy egipskie można również badać, uwzględniając „złoty podział”, czyli liczb Phi (czyt. fi).

Skąd starożytni Egipcjanie znali „złotą liczbę”?

Czy Wielką Piramidę wybudowano w 20 lat?
Jakby tam nie liczył, musieliby jeden kamienny blok układać co 2 i pół minuty. Do tego należy dodać granitowe komnaty i zewnętrzną warstwę, którą niegdyś pokryta była piramida.

Piramida Cheopsa ma 4 równe, płaskie ściany. Tak uczą!
To nieprawda, bo ma ona 8 boków. Zaobserwowano to dzięki zupełnemu przypadkowi. Podczas rutynowego lotu sił lotniczych, jeden z żołnierzy wykonał zdjęcia piramid.

Egiptolodzy twierdzą, że tego nikt nie zaplanował; że był „wypadek przy pracy” wynikający ze struktury budowy. Następnie nałożono wierzchnią warstwę po to, żeby ukryć niedoskonałość. A Gdy ta warstwa odpadła, wtedy już zupełnym przypadkiem piramida zaczęła wskazywać równonoce. Załóżmy, że tak mogło się stać. Cuda wszakże się zdarzają. Piramida zapadła się do środka. Złamała się na pół. Ale czy zupełnie przypadkiem złamała się na cztery równe części?

Tych zagadek i ciekawostek jest oczywiście całe mnóstwo.
_______________________________________________

A może właśnie tak wyglądała niegdyś jedna z największych zagadek na Ziemi?

Stronniczość „śledztwa katyńskiego”

Korzeni drugiej wojny światowej należy szukać nie w latach 30-tych, kiedy Hitler (syn syna żyda z nieprawego łoża) został doprowadzony do władzy w Niemczech, ale nieco wcześniej, ponieważ Hitler nie jest przyczyną, ale nieuniknioną konsekwencją wydarzeń wcześniejszych.

Rozważanie wydarzeń poza kontekstem historycznym nie ma sensu. Tylko rozumiejąc ogólne znaczenie tego, co się dzieje, możesz zrozumieć poszczególne fragmenty tego procesu. Tylko rozumiejąc znaczenie całej wypowiedzi mówionej, można zrozumieć znaczenie jej poszczególnych fragmentów. Dlatego rozważajmy wszelkie wydarzenia w kontekście ogólnego procesu historycznego.

I jeśli spojrzeć na procesy norymberskie z tego jedynego słusznego punktu odniesienia, to zaskakujące jest to, że w ogóle kogoś tam skazali.

„… najlepiej byłoby strzelać do głównych przestępców, gdy tylko zostaną złapani”.

Stwierdził to Churchill (syn żydówki) 9 lutego 1945 r. Na konferencji w Jałcie.

Przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych, a wówczas głównodowodzący alianckich sił ekspedycyjnych w Europie, generał armii Dwight David Eisenhower (z rodziny o dość niejasnym pochodzeniu) również zaproponował rozstrzelanie całego niemieckiego przywództwa „podczas próby ucieczki”.

Powyższe nie jest zaskakujące. Przecież zarówno Wielka Brytania, jak i Stany Zjednoczone w szczególności były bezpośrednio zainteresowane „zatarciem śladów”, żeby ich uszy tam gdzieś nie wystawały z powodu postaci strasznego psychopaty, który zdecydował się zapanować nad całym światem. Żeby nie daj Panie Boże, nie wyszły na jaw fakty bliskiej współpracy kapitału przemysłowego (wiadomo w czyich łapskach), a zwłaszcza bankowego (też bardzo wiadomo czyjego) Stanów Zjednoczonych z tzw. nazistami, i żeby nie ustalono przypadkowym przypadkiem, że to bankowa stolica Stanów Zjednoczonych doprowadziła Hitlera do władzy i go uzbroiła. Trzeba by cofnąć się do dokumentów Traktatu wersalskiego, przejrzeć księgi Bank Rozrachunków Międzynarodowych. Przecież tzw. uprzemysłowienie ZSRR (zarządzanego przez unych) jak też III Rzeszy (zarządzanej takoż) to dwie części jednego planu.

Ale Józefowi Dżugaszwli (z osetyńskich żydów, którego zaetykietowali jako Gruzina) udało się obronić swoją inicjatywę powołania Międzynarodowego Trybunału i oddania najwyższego kierownictwa Niemiec pod sąd w zamian za wejście Związku Radzieckiego do wojny z Japonią. ZSRR podpisał porozumienie ze Stanami Zjednoczonymi, Wielką Brytanią i tymczasowym rządem Francji o utworzeniu IMT na dzień przed przystąpieniem do wojny z Japonią. Dlaczego kontrowersje wokół głównego fałszerstwa XX wieku nie osłabły przez tyle lat? I dlaczego mnie to nie dziwi?

W tych wszystkich okolicznościach wielką naiwnością było liczyć na bezstronną pracę całego składu Międzynarodowego Trybunału Wojskowego. A skład „etniczny” owegoż nie pozostawia złudzeń. I nie ma znaczenia, że niektórzy piszą o 75% żydów w tym IMT, a inni nawet o 97%.

Niemniej jednak zgodnie z porozumieniem o utworzeniu IMT podpisanym 8 sierpnia 1945 r. podczas konferencji londyńskiej, powstał Komitet Prokuratorów Naczelnych, w skład którego weszli: Roman Rudenko [z rodziny kozaczej] (ZSRR), Robert Jackson (USA), Hartley Shawcross [urodzony w Niemczech] (Wielka Brytania) i Francuz François de Menton (później zastąpiony przez Champetiera de Ribes).

Oczywiście „waga” ZSRR w tym przedsięwzięciu nie była zbyt duża, bowiem wszystko jest związane bezpośrednio z lipcową konferencją 1944 roku w Bretton Woods i utworzeniem tam Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz Międzynarodowego Banku Odbudowy i Rozwoju. Większość udziałów w owych bankach, a za tym decydujący głos miały USA. Czyje to banki? Pytanie retoryczne.

Kiedy powstał Międzynarodowy Trybunał, „sojusznicy” postanowili nie wynajdywać koła na nowo i postąpili według podobnego schematu.

Stronniczość „śledztwa katyńskiego” została potwierdzona przez głównego prokuratora Stanów Zjednoczonych, Roberta Jacksona, który przyznał, że otrzymał odpowiednie polecenie z Waszyngtonu. Dlaczego ZSRR nie odwołał się od decyzji Trybunału Norymberskiego o nieuwzględnieniu Katynia w wyroku? Pytanie retoryczne.

Karty rozdawali i rozdają ci, którzy przy pomocy ukradzionych pieniędzy rządzili wówczas i rządzą dziś kukłami porozsadzanymi przy jednym stoliku jako „gracze” w grze znaczonymi kartami.

Nieznana historia Egiptu, może sięgać nawet 28 tysięcy lat

Historycy mają spory problem z chronologią starożytnego Egiptu. Nowoczesne państwo pojawia się nagle – a to, co następuje potem trudno nazwać rozwojem, jest to wręcz powolne tracenie potencjału.

Można powiedzieć, że im dawniej sięgniemy w historię tego państwa tym jaśniejszy obraz dominacji zobaczymy, tak jakby źródło tej cywilizacyjnej przewagi biło w jeszcze bardziej zamierzchłej przeszłości a czasy świetności były powoli zapominane.

Badacze historii Starożytnego Egiptu nie wiele wiedzą na temat jego początków. Głównie, dlatego, że nie zachowało się dużo źródeł historycznych. Naukowcy opierają się głównie na przekazach historyków antycznych.

Datowanie najstarszej historii Egiptu jest bardzo trudne a niektórzy twierdzą wręcz, że niemożliwe. Periodyzacja odbywa się, bowiem nie latami a dynastiami. Najważniejszym przekazem jest praca kapłana egipskiego Manetona. Niestety większość tego cennego dokumentu zaginęła i w czasach dzisiejszych posługujemy się cytatami zaczerpniętymi z tego dzieła i zapisanymi w pracach znacznie później żyjących historyków greckich, arabskich i żydowskich.

Periodyzacja według Manetona opisuje historię dzieląc ją na 31 dynastii, jak to określa ‘śmiertelnych”. Wspomina on tez o dynastiach bogów i półbogów, jakie miały je poprzedzać.

W czasach, w których nauka historii a zwłaszcza starożytnej nie jest oczywistością warto też przypomnieć jak nauka dzieli poszczególne okresy historii Egiptu. Mamy, więc Wczesne, Stare, Średnie, Nowe i Późne Państwo. Według Manetona Wczesne Państwo to okres, gdy władze sprawowała pierwsza i druga dynastia. Wspomina on również o władcach przed dynastycznych nazywając ich dynastią Królów. To bardzo interesujący detal, bo Menaton musiał wiedzieć o tym z jakichś jeszcze wcześniejszych przekazów.

Menaton wspomina króla Menesa, który miał zjednoczyć Dolny i Górny Egipt. Jeszcze bardziej niesamowicie brzmi okres panowania królów przed dynastycznych w Egipcie, który według Menatona trwał w przeliczeniu na nasze lata ponad 24 900 lat. Historycy odrzucili tą wiadomość, jako błędną. Zresztą bardzo długo wyznacznikiem była Biblia, więc periodyzację Egiptu starano się zawrzeć w tym zakresie jak gdyby dopasowując informacje do świętego pięcioksięgu.

Sam Menaton dobrze rozumiał, jakie będą reakcje na tego typu informacje, dlatego starał się swoje przekazy na temat tych zamierzchłych czasów maksymalnie uwiarygodnić. Twierdził, że informacje zaczerpnął ze świętych ksiąg egipskich sprzed 28 000 lat. Co ciekawe tą informacje potwierdza bardzo ceniony przez współczesnych uczonych historyk żydowski Józef Flawiusz.

Takich szczątkowych informacji jest tak wiele, że trudno nie wyciągnąć na ich podstawie wniosku, że cywilizacja egipska jest dużo starsza niż się powszechnie uważa. W wielu przypadkach historycy wolą o tym nie mówić, bo przyjęcie tego do wiadomości skutkowałoby koniecznością napisania na nowo całej historii Starożytnego Egiptu.

Doskonałym przykładem takich pamiątek po tym zapomnianym okresie w historii Egiptu jest słynna Wielka Piramida, która całkowicie błędnie jest uważana za budowlę stworzoną przez faraona Chu-fu znanego pod greckim imieniem Cheopsa. Przynależność tej niesamowitej budowli do Cheopsa opiera się na jednej jedynej inskrypcji, jaką znaleziono na jej wewnętrznych ścianach. To jest zresztą jeszcze bardziej niesamowite, ze budowniczy piramidy w odróżnieniu od innych tego typu obiektów nie umieścił w ogóle inskrypcji tak typowych dla innych spenetrowanych budowli.

O czym to świadczy? O tym, że Wielka Piramida była niedoścignionym pierwowzorem stanowiącym inspiracje dla następnych władców Egiptu starających się naśladownictwem, bardziej lub mniej udanym, podążać za wzorcami z zamierzchłej przeszłości.

Dowodem takiego naśladownictwa jest na przykład nieudana piramida łamana z Dahszur, która powstała w okresie IV dynastii. Dowodem jest też to, ze żadnemu z późniejszych władców nie udało się stworzyć czegoś choćby porównywalnego do monumentalnego kompleksu z Gizy.

Być może kiedyś doczekamy się uczciwego opracowania na temat historii starożytnego Egiptu, jednak, aby było to możliwe trzeba najpierw odkryć całą, wypieraną przez nowożytnych naukowców, prehistorię, która dała początek wielu cywilizacjom na kilku kontynentach. Prędzej czy później ten dzień nadejdzie.

https://innemedium.pl

Rzeczniczka MSZ Rosji komentuje śledztwo Amnesty International w sprawie Nawalnego


Rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa skomentowała plany przeprowadzenia przez międzynarodową organizację praw człowieka Amnesty International (AI) wewnętrznego śledztwa w sprawie decyzji o odmowie uznania Aleksieja Nawalnego za „więźnia sumienia”.

„Szukają, u którego pracownika sumienie nie wytrzymało hipokryzji? Och, ten wspaniały świat zachodnich zasad i ich równie fundamentalnego nieprzestrzegania” – napisała Zacharowa na Facebooku.

Jak powiedziała wcześniej sekretarz generalna Amnesty International Julie Verhaar, wewnętrzna kontrola przyjrzy się „procedurze podejmowania decyzji” o uznaniu Nawalnego za „więźnia sumienia” oraz „wewnętrznej decyzji, aby przestać go tak nazywać”. Verhaar podkreśliła, że w tej sytuacji „zawiodły” procedury i systemy, „przede wszystkim pozwalając, by wewnętrzne rozmowy wpadły w ręce kontrolowanych przez Kreml mediów Russia Today”.

Sekretarz generalna Amnesty uważa za „oczywiste”, że organizacja ta „stała się celem oszczerczej kampanii rosyjskiego rządu”. Verhaar nie przedstawiła dowodów na to, że rosyjskie władze prowadzą kampanię przeciwko Amnesty i że RT weszła w posiadanie poufnych materiałów.

O tym, że Amnesty International nie uważa już Nawalnego za „więźnia sumienia”, poinformował kanadyjsko-amerykański dziennikarz Aaron Mate. Zamieścił on na Twitterze odpowiedź, którą otrzymał od AI na swoje zapytanie. W piątek dziennikarz napisał w serwisie społecznościowym, że zwrócił się do organizacji o komentarz po tym, jak „zwolennik Amnesty International” wysłał mu korespondencję z AI.

​Jak podkreślił, ze względu na to, że był „pierwszym, który o tym poinformował”, teraz podejmowane są próby wplątania go w „wymyślony spisek RT”. Dziennikarz uważa, że „zamiast uporać się z faktem, że heroizowali zatwardziałego ksenofoba, fani Nawalnego zdecydowali, że to był jakiś tajny spisek RT”.

Z informacji przekazanych przez brytyjską gazetę „Times” wynika, że międzynarodowa organizacja zdecydowała się na zmianę statusu Nawalnego bez konsultacji z biurem w Moskwie. Według gazety „decyzję podjęła centrala w Londynie na prośbę osób związanych z RT”. Gazeta nie podaje dodatkowych informacji na ten temat ani dowodów. „Times” twierdzi, że Nawalny został pozbawiony statusu „więźnia sumienia” z powodu wypowiedzi o migrantach sprzed 14 lat.

Wcześniej Amnesty International odmówiła dalszego uznawania Nawalnego za „więźnia sumienia” (ten status nadano mu półtora miesiąca temu). Przyczyną tej decyzji były wypowiedzi rosyjskiego blogera i opozycjonisty z połowy lat dziewięćdziesiątych. Organizacja ogłosiła później, że decyzję o statusie Nawalnego podjęła nie pod naciskiem z zewnątrz, ale po wnikliwej analizie jego wypowiedzi.

Wielu rosyjskich działaczy społecznych, w tym założyciel partii Jabłoko Grigorij Jawlinski, już kilka lat temu zwracało uwagę na nacjonalistyczne wypowiedzi Nawalnego i jego udział w marszach nacjonalistycznych w pierwszej dekadzie XXI wieku.

2 lutego Simonowski Sąd w Moskwie uchylił Nawalnemu wyrok w zawieszeniu w sprawie „Yves Rocher” i zamienił na wyrok rzeczywisty – 3,5 roku kolonii karnej. Nalegała na to Federalna Służba Więziennictwa (FSIN), według danych resortu,

Nawalny wielokrotnie łamał warunki zwolnienia warunkowego i do zatrzymania był poszukiwany listem gończym. Zarzuty, że Nawalny jest prześladowany wyłącznie za swoją działalność polityczną, zostały odrzucone przez Europejski Trybunał Praw Człowieka: Strasburg nie uznał motywów politycznych w sprawie „Yves Rocher”, chociaż przyznał odszkodowanie za areszt domowy, które zostało w całości wypłacone przez rosyjskie władze.

https://pl.sputniknews.com/

Bliski koniec wojny o Nord Stream 2

Polskie media powtórzyły zachodnie opinie, że prezydent Biden poddał się w sprawie Nord Stream 2 i nie będzie już rozszerzał sankcji względem firm zaangażowanych w realizację tego projektu.

Portal Eurointelligence, zajmujący się wywiadem gospodarczym, ocenia, że administracja waszyngtońska ustąpiła Niemcom w tej jak też i w innych sprawach, tak że obecny stan gry miedzy tymi państwami należy ocenić jako 3:0 dla Niemiec.

Oznacza to, że najpewniej rurociąg zostanie dokończony i włączony do eksploatacji. Cały czas był za tym rząd niemiecki, powstrzymywany, po tej pory, dość skutecznie przez prezydenta Trumpa. Wraz z końcem jego kadencji ta przeszkoda została zniesiona i obecnie nic już chyba mu nie zagrozi, ani nie opóźni.

Wywiad ukraiński ocenia, że ukończenie Nord Stream 2 nastąpi jeszcze przed dniem 12 czerwca tego roku. Jeśli tak się stanie, to można uznać, że także Polska tocząca, na przestrzeni ponad dwudziestu lat, wojnę z rosyjskim gazem, może uważać się za pokonaną. Ta wojna, toczona głównie w interesie Ukrainy, ale także i innych państw tzw. Międzymorza, byłaby przegrana.

Teraz można się zastanowić, czy ta uporczywa wojna różnych polskich rządów była prowadzona właściwie. Sytuacja wyjściowa, określona przez międzynarodową umowę z roku 1994, to było uzgodnienie budowy przebiegającego przez Polskę rurociągu Jamał, gdzie był też zapis, że zaraz po ukończeniu budowy pierwszej nitki, miała być budowana druga nitka – Jamał II.

Do wybudowania tej drugiej nitki nigdy nie doszło, gdyż już rząd AWS Jerzego Buzka stracił zainteresowanie tym przedsięwzięciem, twierdząc, że należy dążyć do tzw. dywersyfikacji dostaw gazu. Gdy rząd polski ostatecznie zrezygnował z budowy drugiej nitki rurociągu jamalskiego, wówczas Rosja postanowiła budować, przebiegający po dnie Bałtyku, rurociąg Nord Stream.

Polskie władze cały czas usiłowały sprzeciwiać się realizacji tego projektu, używając wszelkich możliwych argumentów, nie unikając także historyczno-emocjonalnych, jak przyrównanie Nord Stream do paktu Ribbentrop – Mołotow przez ministra Radka Sikorskiego. Wszystko to nie dało żadnego efektu i ostatecznie rurociąg powstał, a stało się to dlatego, że zgodę na jego budowę wyraziły też: Szwecja, Finlandia i Dania.

Nie jest zatem prawdą, że to tylko Rosja i Niemcy były zaangażowane w realizację, ale także wymienione kraje skandynawskie zlekceważyły racje i interesy strony polskiej i ukraińskiej. Powinno to być źródłem refleksji dla polskich polityków, jednak nie wyciągnęli oni z tego żadnych wniosków i sytuacja powtórzyła się przy budowie rurociągu Nord Stream 2.

Pamiętać też należy, że te rurociągi uderzają głównie w pozycję Ukrainy, jako głównego kraju, przez który dotąd odbywał się tranzyt rosyjskiego gazu do Europy. Według szacunków, ten tranzyt był źródłem poważnych wpływów do ukraińskiego budżetu, szacowanych na 2-3 miliardy dolarów, co jest kwotą porównywalną z całymi ukraińskimi wydatkami na obronę, realizowanymi także podczas konfliktu z Rosją.

Mamy tu zatem absurdalną sytuację, gdy kraj, z którym Ukrainy toczy wojnę, jednocześnie dostarcza Ukrainie środków na jej prowadzenie, a obie strony dość intensywnie handlują, także materiałami mającymi znaczenie militarne.

Po wybudowaniu NS2 Ukraina straci możliwości oddziaływania na Rosję, gdyż nie będzie mogła grozić przerwaniem tego tranzytu, co do tej pory samo w sobie powstrzymywało Rosję przed radykalnymi posunięciami względem Ukrainy. Na dodatek, podobny system gazociągów Rosja wybudowała pod Morzem Czarnym, co łącznie z rurociągami bałtyckimi oznaczać będzie realizację tzw. koncepcji ronda, czyli omijania Polski, i innych krajów Międzymorza, w realizacji tranzytu na osi Wschód-Zachód.

Taka sytuacja powoduje też niestety spadek politycznego znaczenia i prestiżu Polski w krajach sąsiednich. Przez długi czas polskie władze usiłowały funkcjonować jako „adwokat Ukrainy”, który miałby wprowadzić to państwo do NATO i UE. Polscy politycy zachowywali się tutaj jak świeży członek klubu, który wyraźnie przeceniając swój status i możliwości, uznał, że może także i innych, tutaj Ukrainę, uczynić członkiem tego klubu.Okazało się to zupełnie nierealne i polskie wysiłki by wprowadzić Ukrainę do NATO, jak też do UE, spełzły na niczym, gdyż starzy członkowie klubu, jak Niemcy, odrzucili polskie starania.

Ukraina musiała, wobec tego, skonstatować, że tego rodzaju „adwokat” jak Polska jest mało skuteczny i nie należy go dalej używać do załatwiania swoich spraw. Na dodatek w Polsce coraz bardziej zaczęto zauważać wprowadzanie banderowskich treści do życia publicznego na Ukrainie, co wywołało reakcję i kryzys we wzajemnych stosunkach. Stad też, Polska nie funkcjonuje w formacie normandzkim, ani nie uczestniczy w rokowaniach w Mińsku dotyczących spraw ukraińskich. W tym szerokim kontekście, sprawa Nord Stream jawi się jako jeszcze jeden element nieskutecznej polskiej polityki wschodniej.

Czy można było tego uniknąć? Zapewne sytuacja wyglądałaby inaczej, gdybyśmy od razu, po wybudowaniu pierwszej nitki Jamału, przystąpili, zgodnie z umową, do budowy drugiej nitki. Wtedy to my mielibyśmy wpływy za tranzyt, jak też bylibyśmy ważnym krajem dla kontrahentów po obu stronach naszej granicy. Ale to wymagałoby, od początku, realizowania innej koncepcji, czyli pomostu miedzy Wschodem i Zachodem, a nie bariery.

Taka rola dla Polski, jako elementu odgradzającego Wschód od Zachodu, była Polsce wyznaczana przez innych wielokrotnie w historii. To zaczęło się chyba od francuskiej koncepcji, jeszcze XVIII – wiecznej, „Barrière de l’Est” – bariery wschodniej, który to pomysł Francja usiłowała realizować wspierając Konfederację Barską. Skończyło się to pierwszym rozbiorem Polski.

Potem to się powtarzało wielokrotnie, kiedy to Polska miała być kordonem sanitarnym, który Clemenceau nazwał wprost drutem kolczastym (fil de fer barbelé), elementem niemieckiej Mitteleuropy, amerykańskiej koncepcji drutu-potykacza (tripware), bądź też, jak to określił obrazowo był polski minister spraw zagranicznych, miny przeciwpancernej na drodze rosyjskich czołgów do Berlina. Sami także potrafiliśmy kiedyś generować podobnie absurdalne pomysły w rodzaju winkelriedyzmu, czy prometeizmu.

Dla w miarę normalnych Polaków, żadna z takich ról nie powinna być satysfakcjonująca, ale jednocześnie za mało czynimy by wypracować pozytywny program. Być może nasze dotychczasowe elity są tak sparaliżowane wybranymi historycznymi doświadczeniami, że nie są w stanie realnie myśleć i wyobrazić sobie innej roli Polski.

[A to mamy jakieś elity? Gdzie? – admin]

Stanisław Lewicki
https://konserwatyzm.pl

10 rzeczy, na które kobiety zwracają uwagę u mężczyzn

Dla równowagi – teraz o mężczyznach z punktu widzenia kobiet – admin

Kobieta już na pierwszej randce spoglądając w kierunku mężczyzny stara się odpowiedzieć sobie na pytanie, czy będzie to odpowiedni kandydat na chłopaka, później narzeczonego, męża, no i oczywiście ojca.

Przecież nie ma sensu kontynuować znajomości, jeżeli kandydat już na tym etapie okaże się nietrafionym wyborem. Tylko pytanie – na co konkretnie kobiety zwracają uwagę u mężczyzn?

Jak wygląda – oczy, uśmiech, wzrost, włosy, waga, budowa ciała

Wbrew pozorom wygląd ma bardzo duże znaczenie. Dlatego kobiety już na pierwszej randce spoglądają w oczy mężczyzny, jakby chciały wyczytać z nich wszystkie tajemnice, jakie się w nich kryją. Zwracają uwagę na uśmiech, jego szczerość i estetykę zębów.

Tym sposobem sprawdzają, czy mężczyzna o siebie dba. Ważna jest tu także budowa ciała. Prawdziwa męska postawa to jest to, w czym kobiety kochają się najbardziej. Wolą wysokich panów z przystrzyżonymi włosami.

Choć kolor włosów nie zawsze ma znaczenie, zwracają uwagę na ten szczegół.

Jak ubrał się na spotkanie

Ubiór to wciąż wygląd, ale warto wypowiedzieć się o nim w odrębnym punkcie.

Otóż kobiety lubią eleganckich mężczyzn, którzy szczególnie na randkę przychodzą co najmniej w stroju casualowym. Mogą być jeansy, jak najbardziej, ale warto, by mężczyzna włożył do nich koszulę i choć w pół eleganckie obuwie. Zamiast koszuli może być T-Shirt w jednolitym kolorze i marynarka.

Kombinacji jest wiele.

W każdym razie kobiety mocno zwracają uwagę na to, w co się ubrał i jak wyglądają jego ubrania – czy są czyste, wyprasowane, pachną świeżością, współgrają z obowiązującą modą, czy są to jednak zdecydowanie przestarzałe ubrania.

Czy ma poczucie humoru

Kobiety nie lubią facetów, którzy śmieją się z byle powodu lub w niestosownych momentach, czy żartują w sposób, jakiego mogłyby się wstydzić będąc w ich towarzystwie.

Nie oznacza to jednak, że nie lubią mężczyzn z poczuciem humoru.Wł aśnie na to zwracają uwagę już na pierwszej randce. Mężczyzna, który żartuje i robi to z wyczuciem, jest mężczyzną, przy którym nie można się nudzić.

Czy przypadkiem nie jest taki sam jak były

Kobieta spotykając się z kolejnym mężczyzną chce, aby ten był inny niż były. Przecież w przeciwnym razie by się z nim nie rozstawała.

Dlatego zwraca uwagę na to, czy nie zachowuje się podobnie, nie ubiera się tak jak on i czy nie ma podobnego sposobu myślenia.

Czy jest w pełni gotowy na nowy związek

Czasem mężczyzna nie potrafi pogodzić się z rozstaniem i wciąż tęskni za swoją byłą.

Wówczas dużo mówi o tym nawet na randce, przez co spotkanie to wygląda bardziej jak terapia, niż szansa na nową znajomość.

Kobiety zwracają uwagę na to, czy mężczyzna już może planować kolejny związek i poważnie o nim myśleć, czy w ogóle jest na to gotowy.

Czy potrafi mówić o sobie i słuchać kobiety

Niektórzy mężczyźni nie potrafią wydusić z siebie na swój temat ani jednego zdania.

Odpowiadają pojedynczymi słowami, co wydaje się mało dojrzałe i nie wróży przyszłości. Randka to moment, w którym głównie się rozmawia, opowiada właśnie o sobie.

Kobiety chcą sprawdzić, czy mężczyzna potrafi o sobie mówić i w jaki sposób to robi, a także czy potrafi słuchać co one mają do powiedzenia.

Czy nie jest chytry

Mężczyzna, który płaci za kobietę w restauracji i daje napiwek, bardzo pozytywnie wypada w jej oczach. Widać, że jest osobą kulturalną i przede wszystkim nie jest skąpy, czy chytry.

Czy jest zainteresowany związkiem i na jakich zasadach

Czasem mężczyzna chce się związać z kobietą na siłę, tylko dlatego, że potrzebuje z kimś być.

Nie ma znaczenia czy to ta, czy inna. Chce się ratować i myśli tylko o sobie. Kobiety sprawdzają jak z tym jest już na pierwszej randce.

Czy jest słowny i potrafi dotrzymać obietnicy

Czasem mężczyzna jedno mówi, a drugie robi. Chętnie obiecuje, ale nigdy nie dotrzymuje słowa.

To da się zauważyć już na pierwszej randce, a najdalej na drugim spotkaniu.

Czy nadaje się na męża i ojca

Pierwsza randka to moment, w którym kobieta sprawdza, czy mężczyzna może być dobrym mężem i ojcem. Jeżeli nie, to dalsza znajomość nie ma sensu.

mgr. Kacper Skotnicki
https://doktorfit.edu.pl/

Można by tu jeszcze dodać to, co najbardziej przeszkadza kobietom u mężczyzn na pierwszej randce:
1. Nieświeży oddech.
2. Braki w uzębieniu.
3. Poobgryzane, brudne paznokcie.
4. Plamy i dziury na ubraniu.
5. Brudne lub zniszczone buty.
6. Wulgaryzm.
7. Brak kultury osobistej.
8. Natarczywe obmacywanie.
9. Skąpstwo.
10. Wąsy.

Za https://zolyty.pl

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...