poniedziałek, 24 lutego 2020

Hajnówka, czyli esencja wyklętyzmu

Po raz kolejny odbył się ten zupełnie absurdalny marsz przez Hajnówkę i znowu wyglądał na kiepską parodię oranżyzmu, czyli w warunkach polskich – na szukanie konfliktu etnicznego tam, gdzie nie dość, że go nie było, to jeszcze jest zupełnie zbędny…

W dodatku przecież marsze oranżystów w Irlandii są przede wszystkim mocno już dziś pozbawionym podstaw – ale niegdyś uzasadnionym (niestety…) znakiem aroganckiego triumfu ZDOBYWCY na ziemi OBCEJ. Celowym upokarzaniem pobitych: „Pokonaliśmy was, a teraz idziemy przez wasze miasta, hu-ha i co nam zrobicie?!”.
Powtarzanie takiej formy na terytorium WŁASNYM, w dodatku dla upamiętnienia dawnych KLĘSK – jest dowodem IGNORANCJI, a nie arogancji, podstawowym niezrozumieniem i sensu takich imprez, i możliwych, wręcz wskazanych form okazywania siły Narodu-Gospodarza (gdyby oczywiście takową posiadał).
A nadto jest to nurzanie się w smętnym napawaniu się przegranością, czyli esencją całego tego wyklętyzmu. To już nie ma jakichś naprawdę zwycięskich bitew do świętowania? Jakichś pali do noszenia przed banderowcami? Na cholerę akurat „Bury” i Hajnówka? Że mieszkańcy głosują jak chcą – a to mało jest miejscowości, z których wybiera się posłów-obrzydliwców i ministrów-zdrajców? Trochę narodowej kreatywności i więcej szacunku do własnej nacji i jej godności. Inaczej narodowa siła nigdy nie powróci.

Żyjemy, Poznań znowu jest polski!


Przyszedł wreszcie ten upragniony dzień. Nie ma najeźdźcy i gnębiących nas praw. Żyjemy! Nie wierzę, że to prawda, to sen lub złudzenie. W mieście pełno biało-czerwonych flag. Więc to jednak prawda! Wolność!” – pisał 75 lat temu 19-letni Jerzy Topuszek, który jak wielu rówieśników przeżył koszmar niemieckiej okupacji „Kraju Warty”.
„Podpełzłem na krawędź dachu i spojrzałem w dół. – wspominał szesnastoletni Grzegorz Chmielewski – Ulicą posuwały się dwa czołgi a za nimi kilku żołnierzy sowieckich. Szli odważnie, a ludzie ściskali im przyjaźnie ręce. Wtem pocisk, najpierw jeden, po chwili następne zaczęły padać w pobliżu czołgów, które odpowiedziały seriami wystrzałów…”
W mieszkaniu przy Górnej Wildzie 84 okupację spędził Tadeusz Bąkowski (rocznik 1929). Ostatnie dni teutońskiego terroru wspominał w następujących słowach:
„Niemcy już zaczęli barykadować domy, które chcieli razem z ludźmi podpalić, jednak im się ta bestialska robota nie udała, gdyż wojska radzieckie nader szybko się zbliżały i zmusiły Niemców do ucieczki. W tym czasie panowała w schronie śmiertelna cisza, nikt nie odważył się wyjrzeć na ulicę, co się dzieje. Nagle radosne krzyki. Wojska radzieckie zajęły już nasza ulicę! Nie zważając na pociski, które jeszcze nad nami świstały, biegliśmy na ulicę, żeby przekonać się o tym fakcie. (…) Radość była jednak wielka, gdyż zostaliśmy po pięcio- i półletniej okupacji hitlerowskiej oswobodzeni.”
„Wilgotna atmosfera piwnicy całkiem nas nie zrażała, więc chlupaliśmy się z lubością w zimnej wodzie przeciągając się jak koty i prostując zbolałe członki od conocnego spania na krzesełku” – wspominał piętnastoletni wówczas Adam Wtorkowski. – „(…)było w naszym sklepie siedem łóżek na tylko 24 kobiety z dziećmi. Cóż więc mężczyźni? Nie raz zadowalali się deską na wilgotnej posadzce i poduszką pod głową. (…) Minęły dwa tygodnie. Łuny palących się domów gorzały purpurą dniem i nocą. Iskry roznoszone przez dym nie raz wzniecały pożar. Niemcy jak gdyby lubowali się w czerwieni, która im przypominała tyle krwi przelanej, dzień w dzień podpalali po klika domów.(…) Czwartego, w niedzielę byliśmy nareszcie wolni! Zwycięstwo!”
Tak ostatnie dni hitlerowskiego terroru i wyzwolenie Poznania widzieli młodzi Polacy. Ludzie, którym przyszło wchodzić w dorosłość pod niemieckim jarzmem, w cieniu wszechobecnej śmierci.
Tymczasem po siedemdziesięciu pięciu latach coraz głośniej brzmi głos tych, którzy najchętniej wymazaliby takie wspomnienia z kart historii. By nie mogły burzyć pseudonaukowych konstruktów budowanych na potrzeby bieżącej polityki historycznej. Polityki obłędnej, która na trzy ćwierćwiecza po wojnie usiłuje przesunąć nas z obozu zwycięzców do obozu przegranych. A zarazem winnych. Polityki, która jest prawdziwą wodą na młyn dla wrogów Polski, i która już dziś stała się orężem wykorzystywanym przeciwko naszemu państwu.
Dlatego, wbrew małym ludziom, którzy zmieniając nazwy ulic i placów usiłują zmienić przeszłość, zwyczajnie pamiętajmy.
Przemysław Piasta
23.02.2020
Wszystkie cytaty pochodzą z opracowania „Wspomnienia młodzieży wielkopolskiej z lat okupacji niemieckiej 1939-1945” Wincenty Ostrowski, Zdzisław Grot, Instytut Zachodni, Poznań 1946

Jak Żyd Żyda gonił na śmierć…

Jak Żyd Żyda gonił na śmierć…
żyd Icchak Kacnelson, „O bólu mój”
(Hebrew: יצחק קצנלסון ‎, Yiddish: (יצחק קאַצ(ע)נעלסאָן(זון ‎; also transcribed Icchak-Lejb Kacenelson, Jizchak Katzenelson; Yitzhok Katznelson)
Jam jest ten, który to widział, który przyglądał się z bliska,
Jak dzieci, żony i mężów, i starców mych siwogłowych
Niby kamienie i szczapy na wozy oprawca ciskał
I bił bez cienia litości, lżył nieludzkimi słowy.
Patrzyłem na to zza okna, widziałem morderców bandy –
O, Boże, widziałem bijących i bitych, co na śmierć idą…
I ręce załamywałem ze wstydu… wstydu i hańby –
Rękoma Żydów zadano śmierć Żydom – bezbronnym Żydom!
Zdrajcy, co w lśniących cholewach biegli po pustej ulicy
Jak ze swastyką na czapkach – z tarczą Dawida, szli wściekli
Z gębą, co słowa im obce kaleczy, butni i dzicy,
Co nas zrzucali ze schodów, którzy nas z domów wywlekli.
Co wyrywali drzwi z futryn, gwałtem wdzierali się, łotrzy,
Z pałką wzniesioną do ciosu – do domów przejętych trwogą.
Bili nas, gnali starców, pędzili naszych najmłodszych
Gdzieś na struchlałe ulice. I prosto w twarz pluli Bogu.
Odnajdywali nas w szafach i wyciągali spod łóżek,
I klęli: „Ruszać, do diabła, na umschlag, tam miejsce wasze!”
Wszystkich nas z mieszkań wywlekli, potem szperali w nich dłużej,
By wziąć ostatnie ubranie, kawałek chleba i kaszę.
A na ulicy – oszaleć! Popatrz i ścierpnij, bo oto
Martwa ulica, a jednym krzykiem się stała i grozą –
Od krańca po kraniec pusta, a pełna, jak nigdy dotąd –
Wozy! I od rozpaczy, od krzyku ciężko jest wozom…
W nich Żydzi! Włosy rwą z głowy i załamują ręce.
Niektórzy milczą – ich cisza jeszcze głośniejszym jest krzykiem.
Patrzą… Ich wzrok… Czy to jawa? Może zły sen i nic więcej?
Przy nich żydowska policja – zbiry okrutne i dzikie!
A z boku – Niemiec z uśmiechem lekkim spogląda na nich,
Niemiec przystanął z daleka i patrzy – on się nie wtrąca,
On moim Żydom zadaje śmierć żydowskimi rękami!
Icchak. Kacenelson, Pieśń o zamordowanym żydowskim narodzie, Warszawa 1982, s. 23.
(jid. ‏דאָס ליד פֿון אויסגעהרגעטן ייִדישן פֿאָלק‎ Dos lid fun ojsgehargetn jidiszn folk)
Jewish Traitors #1 jew Itzhak Katzenelson „O, my pain” – YouTube
.https://www.youtube.com/watch?v=L6dkqBtrzB8
Itzhak Katzenelson. The song of the murdered Jewish people
.https://www.youtube.com/watch?v=nR0_MeC8BF0
Itzhak Katzenelson The song of the murdered Jewish people 1943
I am the one who saw it all up close,
Children, wives and husbands, and these hoary-headed old men of mine
Like stones and slivers tossed on carts by an executioner
who flogged them without a shade of pity, abused them with inhumane words.
I looked at all this through the window, and saw bands of killers –
Oh God, I saw those who were beating and the beaten marching to their death…
I wrought my hands in shame… shame and disgrace –
Through Jewish hands the death came upon the Jews – the defenseless Jews!
Traitors, those in shining bootlegs who ran in empty streets
Like with a swastica on their caps – with David’s shield they marched full of ire
With their mouths that wounded those words foreign to them, arrogant and ferocious,
Who threw us down the stairs and dragged us from our homes.
Who tore doors open only to burst in with violence, those bastards,
With a club raised high and ready to hit – into the homes overwhelmed with terror.
They pounded on us, hustling the elders and shoving our youngest
Somewhere into the streets overflowing with fear. And they spat straight into God’s face.
They found us in the closets and pulled us from under the beds,
And foul-mouthedly yelled: „Press on, to Hell, to umschlag, where it is that you belong”
They dragged us all from our homes, only to hunt in them a bit longer,
To take the last piece of cloth, a bite of bread and groats.
And once in the street – they went mad! Look and cringe, for
this dead street came to be a single cry of terror –
From one end to another so empty and yet full as never before –
Lorries! Heavy with so much despair and screaming…
Inside of them sit the Jews! Pulling their hair and wringing their hands.
Some remain silent – their silence screams even louder.
They stare… their gaze… is it for real? Or maybe it’s no more but a horrible dream?
Next to them are standing the Jewish police – atrocious and savage scoundrels!
Nearby – a German with a slight smile keeps an eye on them,
The German stands at a distance and observes – he doesn’t need to meddle in,
For he kills my Jews with the Jewish hands!
Icchak Kacenelson, The Song of the murdered Jewish People, Czytelnik, Warsaw 1982, page 23

„Zbliża się epidemia grypy!”

  1. „Zbliża się epidemia grypy!”
    „Nadeszła epidemia grypy!”
    „Mamy już epidemię grypy! ”
    „Epidemia grypy coraz silniejsza!”
    „Epidemia grypy we wszystkich departamentach Francji!”
    itd.
    Szanowny Czytelniku
    tego typu artykuły pojawiają się każdego roku i w dużej mierze są po prostu kopiowane z artykułów z lat poprzednich. Niektórzy dziennikarze mają łatwe życie! Wystarczy, że skopiują treść z najnowszego francuskiego biuletynu epidemiologicznego i gotowe.
    Ja się jednak zastanawiam kto we Francji liczy ile osób choruje na grypę?
    W placówkach terenowych, gdzie przychodzą pacjenci, przez cały dzień pojawiają się osoby, które twierdzą, że mają, mieli lub zaczynają mieć „grypę”.
    Jednak to niemożliwe!
    Jeśli ktoś ma grypę, nie jest w stanie rozmawiać ze znajomymi, nawet przez telefon!
    Leży w łóżku, skulony, dygocący od dreszczy i mokry od potu. I ma wrażenie, że chyba niedługo umrze. Boli go całe ciało, ledwo jest w stanie otworzyć oczy, śnią mu się koszmary.
    To, co większość ludzi nazywa grypą, jest w rzeczywistości zwykłym przeziębieniem, które także może być naprawdę uciążliwe, wywoływać ból głowy, katar, ból gardła, mokry lub suchy kaszel oraz zmęczenie.
    Objawy grypy i przeziębienia
    Prawdą jest, że obie te choroby mają wiele wspólnych objawów. Oto jak możemy odróżnić przeziębienie od grypy.
    „Grippen” to słowo pochodzenia germańskiego, które oznacza „nagle złapać”. Przeziębienie pojawia się stopniowo, przez kilka dni. Grypa uderza nagle, w niektórych przypadkach nawet w ciągu kilku minut.
    Przeziębienie „nie paraliżuje” – jeśli istnieje nagła konieczność, człowiek jest w stanie zmusić się i pójść do pracy lub szkoły. W przypadku grypy jest to trudne lub zupełnie niemożliwe. Grypę w XVIII wieku nazywano „ptasią dżumą” (ponieważ wirus grypy może zarazić ptaki i powszechnie wśród nich występuje). To coś naprawdę poważnego!
    Przeziębienia mogą się pojawiać o każdej porze roku, jednak szczególnie często występują zimą, ponieważ ludzie gromadzą się w pomieszczeniach. Grypa jest sezonowa. Epidemie grypy trwają dwa miesiące, co roku w okresie między grudniem a marcem.
    Przeziębienie może być wywoływane przez wszelkiego rodzaju wirusy, które wywołują różne objawy. Dlatego czasami boli bardziej nos, gardło albo uszy. Grypy wywoływane są przez wirusy należące do tej samej rodziny i są do siebie bardziej podobne.
    „Nie dotykaj mnie!”
    Jeśli chodzi o podobieństwa, zarówno wirusy przeziębienia, jak i grypy, są niezwykle zaraźliwe.
    W obu przypadkach wirusy atakują wydzieliny śluzowe: ślinę i wszystko, co wydostaje się z nosa, ust, gardła i płuc.
    Kichnięcie jednej osoby w pojeździe transportu publicznego w godzinach szczytu sprawi, że w powietrzu znajdą się kropelki, które mogą zarazić setki ludzi…
    Dlatego należy kaszleć w rękaw, myć ręce, a przede wszystkim nie dotykać palcami ust, nosa, uszu i oczu.
    W krajach, w których postawa obywatelska ma znaczenie, nawet wobec nieznajomych, osoby, które nie chcą innych zarazić, noszą maseczki higieniczne.
    Japończycy, którzy przyjeżdżają do naszych krajów, noszą maseczki chirurgiczne wtedy, gdy są chorzy (a nie dlatego, że chcą się chronić przed naszymi chorobami – ja także długo tak uważałem, zupełnie niesłusznie!).
    Kolejny punkt wspólny obu tych chorób: medycyna nic tu nie zaradzi. Jedyne skuteczne leczenie polega na tym, aby odpoczywać, pić płyny i czekać. Paracetamol, który obniża gorączkę, pozwala wirusom szybciej się namnażać, co wydłuża chorobę i zaostrza jej przebieg.
    Należy unikać leków przeciwkaszlowych, kropli do nosa i oczu. Uważa się, że przynoszą więcej szkody niż pożytku [1].
    Naturalne sposoby na przeziębienie i grypę
    Kiedy człowiek choruje, czekanie i nicnierobienie bywa przygnębiające i nieprzyjemne.
    Dla mnie zimowe infekcje to zawsze okazja do sporządzania pysznych herbatek ziołowych z tymianku, imbiru i jeżówki, a także oczywiście grogu z dużą ilością cytryny, miodu, goździków… i rumu.
    Spożywam więcej produktów z witaminą C, biorę krople z ekstraktem z pestek grejpfruta i cynk, mleczko pszczele i łyżeczkę miodu z olejkiem eterycznym z oregano.
    Unikam oddychania przez usta, regularnie piję wodę i herbatę, aby zapobiec wysychaniu błon śluzowych. Błony śluzowe są z natury zabezpieczone cienką, lepką warstwą, która zapobiega przenikaniu drobnoustrojów. Jeśli czujesz suchość w ustach, w gardle lub w nozdrzach, pamiętaj, mogą się tędy do organizmu przedostać wirusy. Dla nich to dobra autostrada.
    Jeśli chodzi o profilaktykę, nie zapominam o codziennej porcji witaminy D3, którą zażywam od października, gdy już nie mogę korzystać z wystarczającej ilości słońca.
    Jeśli mam okazję, idę do sauny, a tam na kamienie wlewam wodę pachnącą eukaliptusem, kamforą, cytrusami. Staram się oddychać przez nos, aby wysoka temperatura zniszczyła wirusy, jeśli się tam dostały.
    Jeśli mimo wszystko zachoruję, co w moim przypadku należy do rzadkości, ale jeśli zachoruję, staram się potraktować ten czas jak okazję do odpoczywania bez żadnych wyrzutów sumienia. Tak jak w dzieciństwie, gdy bardzo się cieszyłem, jeśli rano okazywało się, że jestem „chory” – mogłem spędzić cudowny dzień w piżamie, a Mama nareszcie mogła się opiekować tylko mną, ponieważ moje rodzeństwo było w szkole.

Runy polskie

Runy polskie
Runy polskie, to pojęcie dość nowe. Wprowadził je pan Winicjusz Kossakowski w swojej rewolucyjnej i arcyciekawej książce „Polskie runy przemówiły”. Istotą metody pana Kossakowskiego i jego największym osiągnieciem jest wyjaśnienie zasady, która kierowała tworzeniem i odczytywaniem run. Jako pierwszy przyjął on, że każdy znak runiczny jest uproszczonym rysunkiem narządów mowy, przedstawiającym te narządy w czasie wymawiania jakiejś głoski.
Następnym założeniem było uznanie, że runy te przedstawiają słowa i zdania wzięte z języka staropolskiego lub starosłowiańskiego.
Przy takich założeniach wystarczyłoby odczytać nieliczne zabytki pismiennictwa słowiańskiego, jakie dotrwały do naszych czasów, zgodnie z powyższymi dwoma założeniami i wielkie odkrycie naukowe i propagandowe byłoby gotowe.
I tak właśnie postąpił pan Winicjusz Kossakowski.
Wiele tekstów znalezionych na terenie Polski, Niemiec i innych krajów, a nawet z terenu Włoch, czy Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej zostało przez niego odczytanych.
Teksty te były napisane przy użyciu słów wywodzących się z języków słowiańskich.
Wykazywały się też logiką i często powiązaniem treści z miejscem ich odnalezienia.
Od pierwszego wydania książki minęło już kilka lat, a istnienie run polskich, czy szerzej mówiąc słowiańskich nie jest zauważane w świecie nauki i mediów.
Wikipedia w swoim artykule podaje:
„Runy (alfabet runiczny) – alfabet używany do zapisu przez ludy germańskie (tzw. alfabet fuþark). Niekiedy nazwę „runy” odnosi się także do systemów piśmienniczych stosowanych przez ludy tureckie (tzw. alfabet orchoński) oraz Madziarów (Węgrów) (tzw. rowasz). Używany również w obrzędach magicznych. Staronordyckie słowo *run oznacza tajemnicę…”
Ani słowa o runach słowiańskich, czy chociażby o podejrzeniu ich istnienia.
A przecież, jeżeli hipoteza pana Kossakowskiego jest prawdziwa, a wszystko na to wskazuje, to mamy dowód na kilka tez, które jeszcze do niedawna były nie do pomyślenia.
Są to tezy dla studiów nad historią i kulturą słowiańszczyzny bardzo istotne.
Wymienię te moim zdaniem najważniejsze:
1) Słowianie znali pismo i używali je w praktyce
2) Pierwotnymi twórcami alfabetów runicznych oraz innych alfabetów, takich jak łaciński, grecki i inne byli Słowianie (lub ludy słowiańskojęzyczne), co wynika z porównania znaków tych alfabetów z odpowiednimi dźwiękami.
3) Zasięg wpływów kultury i ludności słowiańskiej był dużo szerszy, również geograficznie, niż się dotąd uważało.
Wyniki badań Winicjusza Kossakowskiego pięknie wpisują się w wyniki badań innych nauk pomocniczych historii, takich jak genetyka, antropologia fizyczna, religioznawstwo historyczne i językoznawstwo historyczne.
Wszystkie one są częściami lawiny, która wkrótce powinna zmieść starą wizję słowiańskości, czy polskości, jako czegoś prymitywnego, zgrzebnego i bez wielkiej historii.
Okazuje się, że było zupełnie odwrotnie, to kultura słowiańska promieniowała na sąsiednie ludy, kraje i narody.

Wielka Lechia – kilka uwag metodologicznych.

Niniejszy tekst nie jest w zmierzeniu polemicznym, chodzi mi raczej o uzgodnienie używanego języka, na ile to jest możliwe.

Uważam, ze warto co jakiś czas spisać „zady i walety”, ażeby uniknąć pogrążania się w sytuacji, kiedy dziad o gruszce, a baba o pietruszce.
Każdy z poniższych punktów formułuję w sposób z założenia niedogmatyczny – mogę się mylić i wówczas prosiłbym o korektę, np. w komentarzu.
Hipoteza czyli teoria do sprawdzenia.
Koncepcja Wielkiej Lechii ma uważam status hipotezy, czyli teorii, nad którą można dyskutować, szukać argumentów za i przeciw. Kiedy hipoteza staje się powszechnie przyjętym faktem? Najczęściej odbywa się to w sposób płynny. Np. szczególna teoria względności została stworzona przez Einsteina w 1905 roku (jego słynny annus mirabilis), m.in. jako pokłosie eksperymentu Michelsona-Morleya 1881 i 1887, zaś powszechnie zaakceptowana została w latach 30-tych XX wieku czyli ćwierć wieku później, a i dziś spotyka się poważnych akademików usiłujących ją podważyć.
Bywają hipotezy, które wobec świadectwa faktów zmuszeni jesteśmy całkowicie odrzucić, ale częściej zmodyfikować.
Przykłady z historii: przez półtora tysiąca lat uczeni nie byli w stanie odczytać egipskich hieroglifów (mimo, że czasami niektórzy byli bardzo blisko), a to dlatego, iż dominował pogląd, jakoby hieroglify były pismem stricte picto- i ideograficznym, a nie jak w rzeczywistości logograficzno-sylabiczno-fonetycznym.
Inne przypadki: odkrywca pałacu w Knossos, Artur Evans, miał szanse na odczytanie pisma linearnego B (prawidłowo odczytał słowo fo-lo czyli źrebię – przez porównanie z sylabariuszem cypryjskim), ale apriorycznie odrzucał możliwość udowodnionego później przez Michaela Ventrisa (Polaka po matce) faktu, iż językiem tego pisma była archaiczna greka. Aprioryczne odrzucanie przez sir Evansa możliwości, że językiem pisma linearnego B jest greka nie wynikało bynajmniej z jego antygreckich uprzedzeń – podobnie, jeśli ktoś nawet apriorycznie odrzucałby teorię Wielkiej Lechii, nie musi to automatycznie oznaczać, że jest na „watykańsko-niemieckim” żołdzie.
Przypadek imperium Hetytów
czyli dlaczego nie wykluczam istnienia WL a priori.
Do połowy XIX wieku Hetyci kojarzyli się przede wszystkim z biblinym Uriaszem Hetytą, wiernym żołnierzem króla Dawida i pierwszym mężem pięknej Batszeby, zaś w najlepszym przypadku utożsamiano ich z niewielkimi państewkami (wg dzisiejszej terminologii poźnohetyckimi) w północnej Syrii. Dopiero odkrycie Bogazkale czyli starożytnego Hattusa oraz kolejne odkrycia, w tym listów z Amarny, połączone z odczytaniem starożytnych języków pozwoliło nie tylko dowiedzieć się o istnieniu hetyckiego imperium, ale też o jego roli w starożytnym koncercie mocarstw.
Na tej samej zasadzie można sobie wyobrazić istnienie starodawnego imperium w naszej części kontynentu. Ale co innego wyobrazić sobie, a co innego je odnaleźć.
Przy okazji: państwo Hetytów rozpadło się bezpowrotnie w okresie powszechnego kryzysu roku ok. 1177 pne na Bliskim Wschodzie i z ówczesnych wielkich mocarstw przetrwał jedynie Egipt, a i to na takiej samej zasadzie, jak Rzeczpospolita po szwedzkim potopie.
Równie dobrze mogła była rozpaść się hipotetyczna Wielka Lechia, szczególnie, że jej „heartland” musiałby leżeć na trasie wędrówek ludów, zazwyczaj stymulowanych wydarzeniami na Dalekim Wschodzie (np. na obszarze zajmowanym przez konfederację Xiongnu z dzisiejszą Mongolia w centrum). Jeśli już, to taka przyczyna jej rozpadu byłaby dalece bardziej prawdopodobna niż jej rzekome ujarzmienie przez chrześcijańskich misjonarzy z zachodu (tak, jak w niczym nie zaszkodzili imperium mongolskiemu misjonarze nestoriańscy, a wręcz przeciwnie).
[Bliższy nam może przykład: u szczytu swojej potęgi Ruś Kijowska była czterokrotnie ludniejsza od państwa Piastów i zdecydowanie bogatsza. Jej bezpowrotny upadek i zniszczenie w 1240 roku przyszło nie za strony rzymsko-katolickich misjonarzy, a z dokładnie przeciwnego kierunku].
Ciężar dowodu (łac. onus probandi)
Koncepcja nazywana umownie Wielką Lechią podawana jest przez różne osoby w różnych wariantach, w zależności od tego, jak miałaby być wielka. Myślę, że koncepcja szczególnie w wersji maksymalnej wymagałaby przedstawienia szeregu przekonywujących dowodów i zadanie to leży po stronie zwolenników hipotezy (przeciwnicy musieliby znowuż przedstawić dowód sprowadzający tezę WL do sprzeczności czyli tzw. reductio ad absurdum).
Zaznaczmy, że w przewodzie sądowym ciężar dowodu leżałby po stronie zwolenników (por. ei incumbit probatio, qui dicit, non ei, qui negat).
Związek emocjonalny.
Rozumiem osoby, które wiążą się z hipotezą WL w sposób emocjonalny – rzecz to ludzka, o czym dowcipnie poucza nas choćby Mickiewicz w wierszu „Strzyżono, golono”.
Chodzi mi jednak o co innego. Część zwolenników hipotezy Wielkiej Lechii widzi w jej póki co domniemanych dziejach źródło szczególnej dumy, czasem nawet z lekceważeniem dobrze udokumentowanych osiągnięć Polski późniejszej (SIC!)
Emocje rozumiem,ale ich nie podzielam. Otóż przodkowie dzisiejszych Anglików (pomijam biednych Celtów) z największym trudem przetrwali przeciągające się i nawracające jak zaraza odwiedziny Wikingów, potem zostali podbici przez pół-Duńczyka pół-Polaka (Kanut Wielki), a potem ostatecznie przez mało ważnego normańskiego bękarta, którego następcy gnębili ich przez kolejne 200 lat, że i Robin Hood niewiele mógł pomóc. Ale nie spotkałem żadnego bladego Angielczyka, który miałby dziś z tego powodu jakieś kompleksy.
To, że dziś z trudem usiłujemy zerwać z pozycją narodu niższej kategorii wynika z faktu, że u początków ery nowożytnej, kiedy kształtowały się współczesne pojęcia polityczne i miała miejsce rewolucja przemysłowa, nas po prostu nie było na mapie i nawet kiedy dziś usiłujemy powiedzieć coś własnym głosem, powoduje to niejednokrotnie irytację tych zachodnich elit, które nie kwapią się z uaktualnieniem swego XIX-wiecznego postrzegania naszej części Europy. I nie ma to uważam żadnego związku z tym, czy WL istniała, czy też nie.
Starałem się utrzymać tekst w otwartej konwencji, niczego z góry nie przesądzając – czy się udało, zostawiam ocenie Czytelników.

NATO? Lubimy, ale nie wierzymy.

Przed kilkoma tygodniami szalenie interesujące wyniki badań przedstawił amerykańska think tank Pew Research Center (finansowany przez ważny ośrodek neo-konstwa, The John Templeton Foundation).

Media głównonurtowe z całego raportu podsumowującego wyciągnęły wszystkiego jeden graf potwierdzający, że „pozytywne zdanie o NATO ma aż 82 proc. Polaków”, co z miejsca uznano za demokratyczne potwierdzenie słuszności zafundowanej Polsce opcji euro-atlantyckiej, tak bardzo przecież sprzecznej z położeniem geopolitycznym naszego państwa.
48 miliardów z polskich kieszeni
Jednocześnie jednak pominięto wskaźniki o wiele ciekawsze niż to, że Polacy bombardowani ze wszech stron informacjami jak bardzo NATO nas kocha, jest nam niezbędne, broni nas, chroni i w ogóle działa jak aparat szwedzki ze znanego świńskiego kawału – dla świętego spokoju deklarują miłość do Wielkich Braci.
Bez urazy bowiem dla badających, to można przecież być zupełnie pewnym, że podobne wyniki dałoby zupełnie niezmanipulowane badanie przeprowadzone nawet jeszcze w latach ’80-tych na temat „Czy lubimy Układ Warszawski”. Mając dość zupełnie innych uciążliwości PRL-u – zapewne podobnie, Polacy odpowiedzieliby „A ch…, może być”.
Kwestia sojuszy zagranicznych naprawdę bowiem nie jest zagadnieniem spędzającym sen z powiek przeciętnej rodzinie i to nie tylko polskiej, ale dowolnego narodu. Zwłaszcza, że akurat koszty przynależności do Paktu Północnoatlantyckiego, czyli to osławione trumpowskie „powyżej 2 proc. PKB na zbrojenia” [czyt.: amerykański demobil], spełniane heroicznie przez III RP i mało kogo więcej – jest przecież skrzętnie przed społeczeństwem kamuflowane.
Tymczasem 12 miliardów dolarów w 2019 r. – prawie 48 miliardów złotych wydawanych m.in. na wątpliwej wartości i żadnej przydatności w polskich warunkach amerykański sprzęt wojskowy mogłoby rzucić zupełnie nowe światło na polskie mikroawanturki budżetowe, np. dotyczące środków na onkologię.
Słusznie nie wierzymy w pomoc Zachodu
Za te 82 proc. własnego poparcia Polacy płacą więc z WŁASNYCH kieszeni i to bardzo grubo – cały czas w błogim, podsuniętym cwanie przekonaniu, że to ktoś robi nam prezenty, chroni, broni itd.
Jak się jednak okazuje – i to z tego samego badania – nie jesteśmy jednak aż tak naiwni, jak sądzą dojący nas w najlepsze z miliardów. Oto bowiem Pew Research Center ustaliło też, że zaledwie 47 proc. wierzy, że Stany Zjednoczone rzeczywiście interweniowałyby w obronie członka Paktu zagrożonego rosyjską agresją. Czyli coś, jakbyśmy przed wojną okazali zdrowe przekonanie: “Mamy sojusz z Anglią i Francją, ale lepiej go nie sprawdzać w działaniu“. A mówią, że jesteśmy niewyuczalni…!
[Jesteśmy naiwnymi idiotami. Nie zaledwie, ale AŻ 47% polactwa wierzy, że USRańcy ratowaliby Polskę przed wyimaginowaną agresją Rosji – admin]
Polacy wydają się więc uważać NATO po prostu za codzienność (a zmian przecież nie lubimy, jak każda nacja, słowiańska w szczególności), nie mając świadomości kosztów. Nie dostrzegamy uciążliwości Paktu i poza wszystkim – widzimy w nim najlepszym razie siłę odstraszania, nie zaś realnej obrony kraju, gdyby rzeczywiście doszło do jego zagrożenia.
To fundamentalna różnica pokazującą, że wbrew powierzchownym obserwacjom – Polacy nie są tak ulegli propagandzie, jak lubią uważać zarządzający III RP i ich mocodawcy. Wszak w oficjalnym przekazie NATO to aktywne ramię zbrojne, nie tylko PR-owa wydmuszka (jak jest w istocie i jak słusznie uważa większość Polaków).
Nadto zaś, słuchając establishmentowych polityków – można by wręcz dojść do przekonania, że NATO jest nie tylko niezbędne, w oczywisty sposób skuteczne, ale także właściwie już gotowe do „wyprzedzającego uderzenia obronnego”, czyli krótkiej zwycięskiej wojenki, ramię w ramię m.in. z naszymi strategicznymi, ukraińskimi sojusznikami – aż do wspólnej defilady na moskiewskim placu Czerwonym.
Otóż pomimo lat zbiegów PiS-u i im podobnych, pieniędzy wydawanych na histeryczną propagandę wojenną w Polsce – Polacy dość ewidentnie w jej stronę wykonują… otarcie się pod okiem.
Nie chcemy ginąć pierwsi. Ani w ogóle…
Dowód? Bardzo proszę. Nie tylko nie wierzymy w pomoc amerykańską (choć przecież NATOizm i trumpizm wylewają się z publikatorów i rządu, i „opozycji”), ale i sami rozsądnie nie chcielibyśmy brać udziału w żadnych awanturach firmowanych przez Pakt i Amerykanów. Zaledwie 40 proc. Polaków popiera pomysł, by to polskich Sił Zbrojnych używać w przypadku, gdyby zagrożony był inny kraj członkowski NATO. Propaganda, by to Polaków znowu wysłać na pierwszą linię w interesie Anglosasów – pali więc na panewce.
Czyli niby sympatia jest, bo tak przecież wypada – ale zdrowy rozsądek jeszcze się w Polakach broni! I tylko podobnie jak z kosztami NATO– szkoda tylko, że ogół badanych, w tym zwłaszcza te jeszcze otumanione 40 proc. nie wie, że w przypadku jednej choćby skutecznej prowokacji (nienawidzących Polaków) Litwinów czy Łotyszy (prześladujących polską mniejszość) – to chroniące przestrzeni powietrznej tych niepotrzebnych kraików polskie samoloty mogą stać się pierwszymi strąconymi podczas III wojny światowej…
Nie koniec jednak na tym. Pomimo masowej kampanii nienawiści, mającej doprowadzić Polaków do wojennego zbiorowego samobójstwa, a na razie ułatwiać ich grabienie i upokarzanie – nasz naród nie chce bynajmniej jednostronnego dyplomatycznego uzależnienia. Wyniki badań PRC są pod tym względem jednoznaczne. Na pytanie „Z kim, zdaniem respondentów, szczególnie ważne jest utrzymywanie przez Polskę przyjaznych stosunków?” – respondenci odpowiedzieli:
29% – Stany Zjednoczone,  [aż 29% idiotów… – admin]
12% – Rosja, [88% idiotów – admin]
53% – OBA TE MOCARSTWA.
Jak się okazuje – nasz naród jest jednak mądrzejszy od swoich zarządców – choć z drugiej strony wcale nie jest to aż tak zdrowy objaw, dlaczego bowiem w takim razie pozwalamy, by rządzili nami głupcy i agenci?
Kiedy się już obudzimy…
Polacy nie wierzą w amerykańską pomoc zbrojną, ani też nie chcą latać po świecie i strzelać do celów wskazywanych przez NATO i Amerykanów, a w dodatku pragnęliby równego dystansu od Waszyngtonu i Moskwy, w przyjaznych relacjach z obiema tymi stolicami (a więc i bez wchodzenia w konflikty między nimi).
Ujawniany – i to przez amerykańskich, związanych z ośrodkami pro-wojennymi badaczy – zaskakujący rozsądek geopolityczno-militarny Polaków jest zatem ogromnym potencjałem, tradycyjnie ignorowanym przez główne siły polityczne, po pierwsze sponsorowane i zależne od zagranicy, po drugie zaś zajęte prymitywizowaniem wewnętrznej pseudo-polityki III RP. Dla sił chcących jednak mimo przeciwności reprezentować polski realizm – zadziwiająco, ale to wrogowie przynieśli dobre wieści.
Aha, i czysto już dla porządku, by nie przeoczyć jeszcze jednego badania, dla mnie mającego urok osobisty, ale dla Polski stanowiącego być może pewną perspektywę, gdyby państwu naszemu udało się kiedyś wreszcie otrząsnąć i z tych powierzchownych 82 proc. dla NATO, i z całego systemu uzależnienia międzynarodowego. Na pytanie: “Czy uważasz, że jakaś część któregoś z sąsiednich krajów – w rzeczywistości należy do Polski?” – TAK odpowiedziało 48 % pytanych. Nie ukrywam, że ja też tak uważam. No, ale to już zagadnienie na nieco później…

Plemię z Amazonii wygrało proces przeciwko firmie naftowej, ratując ponad 200 tysięcy hektarów lasu deszczowego

Tropikalne lasy deszczowe amazońskiej dżungli to wyjątkowy obszar. Jego znaczenie jest ogromne dla całej planety. Ten największy na świecie, wiecznie zielony las, obejmuje obszar ponad 5 i pół miliona kilometrów kwadratowych i jest rozciągnięty na powierzchni 9 różnych krajów Ameryki Południowej. Lasy te nazywa się „Zielonymi Płucami Ziemi”.

Amazońskie lasy tworzą niepowtarzalny ekosystem i są miejscem bytowania tysięcy gatunków zwierząt, z których jeszcze nie wszystkie zostały odkryte. Wycinanie nawet niewielkiej części lasów deszczowych ma negatywny skutek dla planety.
Niestety wiele firm za nic ma dobro naszej planety, przedkładając nad nie potencjalne zyski. Tereny Amazonii to dla niektórych swoista kopalnia złota, gdyż są tam duże ilości złóż kopalnianych. Jakiś czas temu rząd Ekwadoru planował wydobywać ropę naftową na obszarze prawie trzech milionów hektarów lasów deszczowych. Ich plan polegał na przygotowaniu 16 bloków naftowych pod wydobycie ropy.
Plany te spotkały się z ostrym sprzeciwem – szczególnie ze strony Huaorani, indiańskiego plemienia, które żyje na tych terenach od setek lat. Rdzenni mieszkańcy postanowili bronić swojego domu.
Plemię zwróciło się do sądu rejonowego. Ten niedawno postanowił, że przygotowanie bloków naftowych zostanie odsunięte na czas nieokreślony. Co więcej, decyzja powstrzymała również koncerny naftowe i rząd Ekwadoru od wydobycia na dodatkowym obszarze 200 000 hektarów.

Pięć powodów, dla których warto wchodzić w pełny przysiad

Tłumaczenie artykułu Jamesa Specka pt. „5 reason to full squat” znajdującego się na portalu http://www.somastruct.com. Oryginalny tekst znajduje się TUTAJ. Gorąco polecam lekturę tego tekstu wszystkim, którzy zadają sobie pytanie, jak to się stało, że „kiedyś to człowiek sobie kucnął bez problemu, a teraz to się nie da”:-)

Pełny przysiad jest jedną z najbardziej podstawowych pozycji człowieka. Ze względu na uprzemysłowienie społeczeństwa oraz jego uzależnienie od krzesła i współczesnego obuwia, przysiad stał się jednak pozycją, która dla wielu osób jest trudna do wykonania.
Stworzony do przysiadu
Pełny lub głęboki przysiad to pozycja, gdzie kolana są zgięte w takim zakresie, że tyły ud opierają się na łydkach, a pięty pozostają płasko na podłodze. Małe dzieci w wieku poniżej czterech lat instynktownie wchodzą do głębokiego przysiadu, kiedy chcą sięgnąć po coś znajdującego się na podłodze i często pozostają w nim podczas zabawy.
Wśród dorosłych Azjatów przysiad często zastępuje siedzenie (1). Co zatem dzieje się na zachodzie, że wyrastamy na dorosłych, którzy nie potrafią wykonać przysiadu?
Działa tu przede wszystkim zasada: jeśli nie będziesz używał danej umiejętności, to ją stracisz. Wiele kultur nadal korzysta z pozycji przysiadu jako pozycji, w której się pracuje, spożywa posiłki albo odpoczywa. Współczesne społeczeństwo ma wszystko, ale rezygnuje z potrzeby wchodzenia do przysiadu w życiu codziennym.
Drugim powodem jest sposób projektowania obuwia, które często ma podwyższoną lub podniesioną piętę. Noszenie takiego obuwia powoduje skrócenie mięśni łydki i ścięgna Achillesa oraz stopniową utratę mobilności kostki, która to mobilność jest konieczna do wykonania prawidłowego przysiadu.
Często prowadzi to do wykonywania tzw. zachodniego przysiadu, gdzie pięty pozostają w powietrzu.
Na szczęście, wiele z efektów niepożądanych – wynikających z regularnego siedzenia na krześle, noszenia niewłaściwego obuwia oraz unikania przysiadu – można odwrócić. Prawidłowo wykonany pełny przysiad jest bardzo korzystny dla naszego zdrowia fizycznego. Przysiad można wykonywać jako pozycję wzmacniającą, w celu podniesienia czegoś z podłogi lub po prostu, żeby odpocząć.
5 korzyści wynikających z przysiadu
1. Mobilność kostek
Ograniczona mobilność kostek jest typowym problemem związanym z szeregiem innych dolegliwości w organizmie, takich jak przerosty, zła postawa lub tzw. kolano biegacza. Utrata mobilności kostek jest spowodowana zarówno sztywnością mięśni łydek jak i ścięgien Achillesa oraz sztywnością w stawie. Prawidłowy przysiad z piętami ułożonymi płasko na podłodze, wymaga dobrej elastyczności w kostkach. Wchodzenie do pełnego przysiadu oraz pozostanie w nim jest więc doskonałym sposobem na poprawę mobilności kostek i przywrócenie im pełnego zakresu ruchu.
2 . Ulga przy bólach w dole pleców
Wiele osób ma pogłębioną lordozę lędźwiową w efekcie przesunięcia miednicy w dół i do przodu przez napięte mięśnie zginaczy biodra. Podczas pełnego, głębokiego przysiadu miednica rotuje się do tyłu, umożliwiając wydłużenie kręgosłupa. Działanie to powoduje rozciągnięcie napiętych lub skróconych mięśni w dolnych plecach. Pozycja ciała w głębokim przysiadzie tonizuje również kręgosłup, tworząc przestrzeń między jego poszczególnymi fragmentami.
3 . Wzmocnienie bioder
U osób, które mają słabe mięśnie bioder, można często zauważyć ustawienie nóg do środka oraz rotację do wewnątrz podczas wykonywania ruchów, takich jak skoki lub schodzenie po schodach. Rotacja nóg do wewnątrz sprawia, że kolano znajduje się pod niekorzystnym dla niego kątem, co może prowadzić do urazów. Pełny przysiad przesuwa biodra do pozycji przeciwnej – do rotacji zewnętrznej. Przysiad wzmacnia grupy mięśniowe odpowiedzialne za wykonywanie tej akcji, co pozwala na lepszą kontrolę pozycji całej nogi.
4 . Wzmocnienie mięśni pośladków
Mięsień pośladkowy wielki jest jednym z największych mięśni w ciele. Obejmuje on większą część regionu pośladków i odgrywa kluczową rolę podczas wykonywania wielu codziennych czynności, takich jak chodzenie, dźwiganie i bieganie. Jest on również ważnym stabilizatorem mięśni tułowia i nóg. Badania EMG wykazały, że podczas wykonywania przysiadu mięśnie pośladków zaczynają pracować dopiero po obniżeniu się poniżej połowy drogi (2). Wchodzenie i wychodzenie z głębokiego przysiadu jest zdecydowanie jednym z najbardziej skutecznych sposobów na wzmocnienie pośladków.
5 . Korekta postawy
Skumulowanym efektem pracy w obszarach wymienionych powyżej jest ogólna poprawa zarówno statycznej jak i dynamicznej postawy. W momencie, kiedy wzrasta mobilność w stawach oraz zostaje wzmocniona dolna partia ciała, cały system mięśniowo-szkieletowy automatycznie zaczyna sprawniej pracować, co ma ogromny wpływ na nasz wygląd, samopoczucie i sposób poruszania się. Pełny przysiad jest sposobem na odwrócenie niektórych złych nawyków organizmu, będących efektem współczesnego stylu życia.
Współczesny przysiad
Kiedy osoba, która nie ma w zwyczaju wchodzenia w pełny przysiad, próbuje go wykonać, często zdarza się, że jej pięty unoszą się nad podłogą. Świadczy to o utracie elastyczności kostek. Poniżej ilustracja, pokazująca różnicę między pełnym, głębokim przysiadem a współczesnym przysiadem, wykonywanym przez osobę o sztywnych kostkach.
We współczesnym zachodnim przysiadzie kostki pozostają ułożone pod kątem około 90 stopni. Bez odpowiedniej mobilności kostek, próby zejścia niżej powodują przesunięcie środka ciężkości oraz utratę równowagi, co w efekcie powoduje, że osoba próbująca wejść w pełny przysiad wywraca się do tyłu.
Wady wykonywania przysiadu na palcach stóp zamiast na całych stopach to:
  • środek ciężkości – znajduje się wyżej i ma mniejszą powierzchnię podparcia (tylko palce), co sprawia, że pozycja jest mniej stabilna
  • przeciążenie mięśni łydki powodujące, że pozycja nie jest wygodna i nie nadaje się do odpoczynku
  • zwiększona kompresja tkanki miękkiej między górną i dolną częścią nogi
Wielu dorosłych instynktownie przechodzi do zachodniego przysiadu, ponieważ położenie pięt na podłodze jest dla nich fizycznie niemożliwe. Wejście w pełny, głęboki przysiad świadczy jednak o dobrej mobilności oraz wytrzymałości i stąd może stać się słusznym celem dla każdego, kto chce poprawić swoją kondycję.
Przygotowanie do przysiadu
Przysiad to pozycja tak prosta i podstawowa, że wszystko, czego potrzebujemy do jej opanowania to zwyczajnie ćwiczenie wchodzenia w pozycję. Jeśli ktoś nie jest zaznajomiony z ruchem wchodzenia do przysiadu, to warto pracować najpierw nad siłą i mobilnością potrzebną do wejścia w pozycję. Tu znajduje się artykuł i film video (w j. angielskim) pokazujące podstawy dotyczące techniki wchodzenia w przysiad oraz wskazówki dla początkujących.
Dla tych, którzy potrafią wejść w przysiad, ale mają problem z położeniem pięt płasko na podłodze bez utraty równowagi, przydatne będzie dodatkowe ćwiczenia rozciągające i poprawiające elastyczność łydek i kostek. Tu znajduje się artykuł na ten temat (w j. angielskim).
Czy przysiady są szkodliwe dla kolan?
Można spotkać się z opinią, że wykonanie pełnego przysiadu jest niebezpieczne dla kolan. Jak większość ćwiczeń tak i przysiad niesie ze sobą pewien stopień ryzyka, ale pogląd, że przysiady niszczą kolana jest w dużej mierze mitem. Przy prawidłowo wykonanym przysiadzie ryzyko jest znacznie ograniczone, a potencjalne korzyści z regularnego praktykowania przysiadu zdecydowanie przewyższają potencjalne ryzyko.
Na podstawie obecnych badań, wykonanie pełnego przysiadu przy użyciu własnej masy ciała jest nie tylko bezpieczne, ale może też mieć pozytywny wpływ na ogólny stan zdrowia fizycznego. Niemniej jednak ważne jest, aby zdawać sobie sprawę z zagrożeń i minimalizować ryzyko kontuzji przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu, do którego organizm nie jest przyzwyczajony. Dwie główne obawy występujące przy wchodzeniu w przysiad to potencjalne urazy stawów i więzadeł.
Przysiad może zmniejszyć ryzyko zapalenia stawów
Podczas przysiadu ma miejsce zwiększone obciążenie w stawach kolanowych. Jednak tylko nieliczne badania wykazały, że przysiad może spowodować uszkodzenie stawów. Jedno z badań przeprowadzonych w Pekinie na grupie osób w podeszłym wieku dowiodło, że u osób które spędzały w młodości po kilka godzin dziennie w przysiadzie, występowała większa tendencja do zapalenia stawu piszczelowo-udowego (3). Późniejsze badania wykazały jednak, że pozostawanie w przysiadzie minimum 30 minut dzienne zmniejsza ryzyko zapalenia stawu piszczelowo-udowego (4).
Powód tych sprzecznych wyników jest niejasny. Ważne by zapamiętać, że tak jak w przypadku większości działań, najważniejszy jest umiar. Nasze ciało z pewnością jest w stanie dostosować się do naturalnej pozycji kucznej, którą prawie każdy z nas był w stanie wykonać w pewnym momencie swojego życia.
Zwiększonemu obciążeniu podczas przysiadu ulegają również rzepki kolanowe. Siła nacisku na rzepki wzrasta podczas zgięcia kolana wchodzącego do głębokiego przysiadu. W tym samym czasie wzrasta jednak również powierzchnia styku stawu (5). Zwiększenie powierzchni styku powoduje więc rozłożenie siły nacisku na większej powierzchni, która “radzi sobie”, a nawet zmniejsza napięcie w stawie podczas wchodzenia do głębokiego przysiadu. Każdy kto miał problemy ze stawem kolanowym lub uszkodzoną rzepkę powinien jednak zachować ostrożność.
W odniesieniu do urazów więzadeł: idea, że głęboki przysiad wykonywany jako ćwiczenie siłowe powoduje rozluźnienie więzadeł w kolanie może dotyczyć starszych badań przeprowadzonych w 1960 roku. Późniejsze badania obaliły tą tezę i faktycznie okazało się, że przysiad zwiększa stabilność kolana. 6,7.
Te same zasady, które mają zastosowanie do innych form ćwiczeń mają również zastosowanie do przysiadów. Wchodzenie do przysiadu zbyt często, pozostawanie w pozycji godzinami lub nie pozwalanie organizmowi na regenerację może zwiększyć ryzyko kontuzji.
Streszczenie
Pełny przysiad jest naturalną pozycją człowieka często wykorzystywaną jako alternatywa dla pozycji siedzącej w kulturze azjatyckiej oraz przez małe dzieci, ale rzadko wykonywaną przez dorosłych w krajach zachodnich.
Spędzanie czasu w pozycji przysiadu niesie ze sobą wiele korzyści zdrowotnych i może służyć jako sposób korygowania postawy. Przysiad jest bezpieczny pod warunkiem, że jest wykonywany prawidłowo. Osoba zdrowa i w stosunkowo dobrej kondycji, bez historii urazów kolana powinna być w stanie bezpiecznie korzystać z przysiadu przy minimalnym ryzyku urazu.
Osoby po przebytych kontuzjach kolana powinny wziąć pod uwagę zwiększone obciążenie struktur stawu kolanowego podczas wchodzenia do przysiadu. Brak mobilności stawu jest zazwyczaj czynnikiem ograniczającym, który uniemożliwia wejście do głębokiego przysiadu. Zdolność do pełnego przysiadu jest natomiast oznaką dobrego zdrowia fizycznego.
Przypisy:
1. Dobrzynski J. “An Eye on China’s Not So Rich and Famous”. The New York Times. Retrieved Sep 23 2012.
2. Caterisano A, Moss RF, Pellinger TK, Woodruff K, Lewis VC, Booth W, Khadra T. The effect of back squat depth on the EMG activity of 4 superficial hip and thigh muscles. J Strength Cond Res. 2002 Aug;16(3):428-32.
3. Liu CM, Xu L. Retrospective study of squatting with prevalence of knee osteoarthritis. Zhonghua Liu Xing Bing Xue Za Zhi. 2007 Feb;28(2):177-9.
4. Lin J, Li R, Kang X, Li H. Risk factors for radiographic tibiofemoral knee osteoarthritis: the wuchuan osteoarthritis study. Int J Rheumatol. 2010;2010:385826.
5. Besier TF, Draper CE, Gold GE, Beaupré GS, Delp SL. Patellofemoral joint contact area increases with knee flexion and weight-bearing. J Orthop Res. 2005 Mar;23(2):345-50.
6. Chandler T, Wilson G, Stone M. The effect of the squat exercise on knee stability. Med Sci Sports Exerc. 21(3). Pp 299-303. 1989.
7. Escamilla RF. Knee biomechanics of the dynamic squat exercise. Med Sci Sports Exerc. 2001 Jan;33(1):127-41.

Rosyjskie manewry przy granicy USA? Deputowany zastanawia się, „co powiedzą na to Amerykanie”.

Znany z wielu kontrowersyjnych wypowiedzi rosyjski polityk, przewodniczący partii LDPR Władimir Żyrinowski, skomentował amerykańskie ćwiczenia w Europie, symulujące m. in. rosyjski atak nuklearny i zasugerował przeprowadzenie przez Rosję ćwiczeń odwetowych na granicy USA i Meksyku.

Rzecznik Departamentu Obrony USA powiedział w piątek, że Stany Zjednoczone przeprowadziły ćwiczenia na wypadek rosyjskiego ataku nuklearnego na Europę. Według niego „scenariusz ćwiczeń obejmował sytuację nadzwyczajną w Europie, w której toczy się wojna z Rosją, a Rosja decyduje się na użycie ograniczonej broni nuklearnej małej mocy przeciwko obiektowi na terytorium NATO”.
– Przeprowadźmy takie same ćwiczenia na granicy meksykańsko-amerykańskiej. Co powiedzą Amerykanie? – zapytał Żyrinowski podczas przyznawania tytułów „Honorowy Kremlowiec” w Moskiewskiej Wyższej Szkole Wojskowej. Jednym z uhonorowanych odznaczeniem był właśnie Żyrinowski, uroczystość była transmitowana w sieci społecznościowej „VKontakte”.
Lider LDPR podkreślił, że Rosja „uderza” w czasie pokoju tylko teoretycznie, podczas gdy Stany Zjednoczone prowadzą ćwiczenia przy granicach Federacji Rosyjskiej, co jest znacznie bardziej niebezpieczne.
– Stoją u naszych granic – bezczelni. Jak Napoleon, jak Hitler. Znowu te same hordy, te same kraje z najstraszliwszą bronią i robią ćwiczenia – uderzenie odwetowe. Przeprowadzasz ćwiczenia, żeby uderzyć, a my już odpowiemy – podsumował Żyrinowski.
„Symulacja ataku to właściwy punkt orientacyjny”
Komentując amerykańskie ćwiczenia z symulacją ataku jądrowego Rosji i ataku odwetowego ze strony USA, rosyjski senator Aleksiej Puszkow oświadczył, że zastanawia się, w co wierzyć: w obietnicę Stanów Zjednoczonych, że nie rozmieszczą rakiet nuklearnych w Europie czy symulacji ataku nuklearnego na Rosję podczas manewrów.
Ostatni punkt, jak podkreślił Puszkow, sugeruje obecność pocisków na kontynencie. Według senatora lepiej wierzyć w wojskowe plany Pentagonu, a nie w zapewnienia.
Чему верить: обещаниям США не размещать свои ядерные ракеты в Европе или имитации ядерного удара по России в ходе учений Минобороны США, что предполагает наличие таких ракет на континенте? Верить следует не заверениям, а военным планам Пентагона. Имитация удара – верный ориентир.
— Алексей Пушков (@Alexey_Pushkov) February 22, 2020
„Symulacja ataku to właściwy punkt orientacyjny” – podsumował Puszkow.
Ćwiczenia USA przeciwko „atakowi” Federacji Rosyjskiej na Europę przygotowują grunt pod rozmieszczenie nowej broni nuklearnej na kontynencie, powiedział w sobotę Sputnikowi szef międzynarodowego komitetu Rady Federacji Konstantin Kosaczew.
„Chodzi tutaj nie tylko o to, aby nas ponownie przestraszyć swoim „umiłowaniem pokoju”, o którym ciągle twierdzą, przedstawiając swoje manewry i rozmieszczając nową broń i siły jako „odwetowe”, powiedział Kosaczew. Według niego ma to kilka celów.
Po pierwsze, muszą utrzymywać poziom lęku przed Rosją na stale wysokim poziomie. Jeśli przeprowadzisz ćwiczenia „reakcji” nuklearnej na atak wroga, sprawisz, że ludzie uwierzą, że taki atak jest prawdopodobny i nie będziesz musiał negocjować ani podpisywać umów o kontroli uzbrojenia, tylko będziesz się zbroił – powiedział senator.
„Po drugie, konieczne jest uspokojenie niektórych państw NATO, które ostatnio obawiały się, że nikt nie będzie ich bronił, jeśli wywołają konflikt z Rosją” – dodał polityk.
Amerykańskie „symulacje jądrowe”
O jakie manewry chodzi? Rzecznik Pentagonu wyjaśnił wcześniej, że scenariusz ćwiczeń obejmuje sytuację awaryjną w Europie, w której toczy się wojna z Rosją, która „postanowiła użyć broni nuklearnej małej mocy w ograniczonym zakresie przeciwko obiektowi na terytorium NATO”.
Rzecznik Pentagonu dodał też, że w takiej sytuacji sekretarz obrony, a następnie prezydent interweniują, „i ostatecznie podejmowana jest decyzja, jak odpowiedzieć”.
W trakcie manewrów symulowano reakcję Stanów Zjednoczonych – Waszyngton „odpowiedział atakiem jądrowym na Rosję”. Rzecznik Pentagonu powiedział też, że w trakcie ćwiczeń szef resortu Mark Esper miał możliwość zobaczenia, jak USA mogłyby zareagować w podobnej sytuacji.
W ćwiczeniach uczestniczyli też przedstawiciele amerykańskiego Kongresu, aby dowiedzieć się, jak „odbywa się komunikacja podczas kryzysu jądrowego”.

Już nawet na Zachodzie widzą, że PiS okłamuje Polaków ws. imigrantów

„Polska, jeden z najbardziej homogenicznych krajów Europy, staje się państwem imigrantów”. Kiedy kłamstwa PiS o imigrantach zauważą Polacy?

Już nawet na Zachodzie zauważają, że Prawo i Sprawiedliwość okłamuje Polaków ws. imigrantów. Przypomnijmy: cała propaganda PiS przez kilka lat była antyimigracyjna. Cała ta retoryka skończyła się tylko tym, że nie przyjęliśmy kilku tysięcy „uchodźców”, których wcisnąć nam chciała Angela Merkel.
Sami jednak przyjęliśmy kilka milionów Ukraińców i wiele dziesiątek tysięcy innych: sam „The Economist” pisze o 36 tys. Nepalczyków, 20 tys. Hindusów i 18 tys. obywateli Bangladeszu. Przypomnijmy, że Bangladesz to obok Pakistanu jedno z najbardziej islamskich państw Azji Południowej.
Kiedy coraz więcej ludzi zaczęło to zauważać okazało się, że chodziło tylko o „nielegalnych” imigrantów. Zachodnia prasa zaczyna to komentować wprost: „Polska, jeden z najbardziej homogenicznych krajów Europy, staje się państwem imigrantów”.
W artykule zauważono też, że Polska przyjęła więcej imigrantów niż jakiekolwiek inne państwo członkowskie Unii Europejskiej. Pięć razy więcej, niż Niemcy! Oczywiście pisowska władza próbuje zaprogramować swoich wyborców w ten sam sposób, co politycy zachodni zachodnioeuropejskie narody. „Płacą podatki, więc jest wszystko okej”.
Turcy przyjeżdżający do Niemiec w latach 70. też płacili podatki. Są sprawy ważniejsze, niż chwilowy interes kilkudziesięciu czy nawet kilkuset tysięcy przedsiębiorców.
Co ciekawe, „The Economist” zwraca też uwagę, że PiS zignorował lekcję, jaką mógł wyciągnąć z obserwacji złych doświadczeń z imigrantami w krajach Zachodu. Na tę chwilę jednym ugrupowaniem, w którym pojawiają się hasła przeciwne imigracji zarobkowej, jest Konfederacja.
„Rząd polski wybrał połączenie naiwności, oszustwa i nadziei, że sprawy same się ułożą”. Po raz kolejny Polak mądry będzie tylko po szkodzie?
[Otóż nie, już Jan Kochanowski (młodzież aby wie, kto to?) stwierdził, że Polak i przed szkodą, i po szkodzie głupi. – admin]

Wawrzyniec Sielski – Polak, endek, katolik

W walkach wzięło udział ok. 150 policjantów uzbrojonych w broń palną i granaty dymne i około 2000 chłopów z okolicznych 14 wsi.

Znam paru zacnych Polaków, którzy umiejętnie przenikają logikę syjonistycznego zamachu stanu realizowanego dziś w kraju nad Wisłą i już teraz dyskutują nad różnymi wariantami obrony przed zbliżającym się wielkimi krokami ostatecznym rozwiązaniem „problemu nacjonalizmu” w Polsce.
Sam nie mam żadnych wątpliwości, że już wkrótce, za naszego życia, będzie dochodzić do fizycznej eliminacji osób niewygodnych dla nowego antypolskiego reżimu. Powiem więcej: choć nie będą to akty jednostkowe, to pies z kulawą nogą nie upomni się o sprawiedliwość dla swojego sąsiada czy znajomego, który zaginął bądź w niejasnych okoliczności w niepokojąco młodym wieku zmarł na zawał serca.
Nie, nikogo nie mam zamiaru straszyć, a i z Kasandrą nic mnie nie łączy. Po prostu dobrze poznałem TYCH stojących po drugiej stronie Prawdy i nie chcę, byśmy pozwolili im się zaskoczyć jak głupiutkie zające w kapuście.
Choć nasza polska współczesność nie jest wolna od zagadkowych śmierci i każdy z nas mógłby z pamięci wyrecytować listę choćby kilku nazwisk osób publicznych zmarłych w niejasnych okolicznościach, to ja dziś jednak sięgnę w głąb naszej historii aż do roku 1936 r. Wydarzenia, które przypomnę, w niezwykle czytelny sposób ukazują bezwzględność i determinację naszych wrogów. Warto zwrócić uwagę, że nie zostały one przekreślone z upadkiem II RP, ale zaskakująco znalazły kontynuację w PRL.
Wawrzyniec Sielski wspominał, że był wychowany w domu, gdzie religia katolicka, ojczyzna i polskość były pojęciami świętymi i nauczono go, że ma być dobrym Polakiem i że wolność ojczyzny to szczyt marzenia każdego Polaka. Całe życie spędził w swoim majątku Wyszynie (dziś gmina Władysławów w województwie wielkopolskim). Był endekiem, najpierw członkiem Ligi Narodowej, a później Związku Ludowo-Narodowego, z którego list w 1922 r. został wybrany posłem do Sejmu.
Gdy poznał kulisy życia parlamentarnego i politycznego, zrzekł się mandatu. Swoją decyzję tak tłumaczył: zrzekam się mandatu poselskiego, ponieważ widzę, że na tym stanowisku nic zdziałać dla kraju nie mogę, a biernych członkiem Izby Poselskiej być nie chcę.
Poświęcił się działalności społecznej. Dostrzegał ogromne znaczenie w rozwoju gospodarczym kraju, w tym, by pozostawała ona w polskich rękach. Napisał i wydał książkę poświęconą sprawom produkcji rolnej. Chętnych zapraszał do swojego majątku i dzielił się własnym doświadczeniem gospodarskim. Przewodził Zarządowi Powiatowemu Stronnictwa Narodowego w Koninie. Głosił hasła patriotyzmu ekonomicznego.
Masońskiej władzy sanacyjnej bardzo się to wszystko nie podobało.
26 grudnia 1935 roku zamordowany został jeden z endeckich działaczy z powiatu konińskiego. W odwecie doszło do rozpędzenia żydowskich handlarzy na jarmarku w Zagórowie. Policja aresztował wówczas kilku aktywistów Stronnictwa Narodowego. Koledzy uwolnili przetrzymywanych, ale doszło do regularniej bitwy, w której trzy osoby poniosły śmierć na miejscu, a dwie kolejne zmarły krótko potem wskutek odniesionych ran.
Rozpoczęły się masowe rewizje u działaczy narodowych. 14 lutego 1936 roku 42 policjantów przyjechało do Wyszyny, do majątku Sielskiego, który z rozpędzeniem Żydów w Zagórowie nie miał nic wspólnego. Czekał go owiany złą sławą obóz w Berezie Kartuskiej. Na wieść o tym przed domem szefa SN zebrało kilkudziesięciu mieszkańców okolicznych wsi, którzy protestowali wobec najścia policji (Sielski cieszył się wielką estymą i poważaniem wśród miejscowych chłopów).
Doszło do starcia wręcz. Policja na krótko zaaresztowała syna Sielskiego, Tadeusza oraz jego domowego nauczyciela, Mariana Kwiatkowskiego. następnego dnia, na wniosek starosty konińskiego, Mariana Koczorowskiego, policja przypuściła szturm na wyszyński dworek. W walkach wzięło udział ok. 150 policjantów uzbrojonych w broń palną i granaty dymne i około 2000 chłopów z okolicznych 14 wsi. Zginęło 9 osób, a wśród nich Wawrzyniec Sielski (władza próbowała utrzymywać wersję o jego samobójczej śmierci).
Aresztowano ok. 300 osób. Na żądanie władz pogrzeb dziedzica Wyszyny odbył się krótko północy. Uczestniczyła w nim tylko najbliższa rodzina.
24 czerwca 1936 roku przed Sądem Okręgowym w Wyszynie stanęło 34 chłopów, obrońców majątku Wawrzyńca Sielskiego. Oskarżono ich o organizowanie wrogich wystąpień przeciwko legalnej władzy. Wymierzono im kary pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do półtora roku. Po kilku dniach przed tym samym sądem stanęło kolejnych 50 osób w wieku 18-30 lat. Tylko wobec dziesięciu z nich nie orzeczono kary pozbawienia wolności.
W czasie śledztwa wszyscy oskarżeni byli bici i zastraszani. Jeden z nich zeznał: Kochałem Sielskiego jako dobrego syna Ojczyzny i najlepszego opiekuna ludu, który ostatnim groszem dzielił się z biednym. Gdy rozeszła się wieść o zamiarze aresztowania śp. Sielskiego, pobiegliśmy gromadą, aby wywrzeć swoją obecnością wpływa na policję, ażeby naszego ojca zostawiła w spokoju.
Cześć Jego pamięci!
Krzysztof Zagozda
http://zagozda.neon24.pl

Gang pisOlsena w sidłach własnych – kalesonów

Akcja jaką rozpętano w ostatnich dniach przeciwko prezesowi Najwyższej Izby Kontroli Marianowi Banasiowi – pozwala oczami wyobraźni zobaczyć – zwizualizować – szereg scenariuszy rozwoju akcji, jakich, jak to się mówi – na trzeźwo nie da się wymyślić.

Co oczywiście nasuwa od razu pytanie o stan psychofizyczny tych, którzy podjęli decyzję o rozpoczęciu tej desperackiej szarży – w momencie jej, decyzji – podejmowania.
Nadzorowane przez Kamińskiego jako ministra i koordynatora służb, CBA weszło w – ogólnie rzecz ujmując – majątek prezesa Banasia. Uczyniło to na zlecenie Prokuratury nadzorowanej przez ministra Ziobrę. Z uwagi na chroniący Mariana Banasia w związku z pełnioną funkcją – immunitet, wszelkie działania tego typu, zgodnie z art 206 Konstytucji RP – wymagają zgody sejmu wyrażonej w trybie szczególnym. Takiej zgody Sejm nie udzielił, ba, nikt nawet Sejmu o zdanie nie zapytał.
W związku z czym, oraz z zakresem immunitetu chroniącego prezesa NIK – obejmującym nie tylko osobę, ale i garnitur, kieszenie, teczkę, berecik, samochód, mieszkania i pozostały majątek, niezależnie od źródeł jego pochodzenia – CBA działające na zlecenie Prokuratury dopuściły się rażącego złamania prawa polegającego na naruszeniu art 231 KK polegającego na przekroczeniu uprawnień przez urzędnika państwowego, ale również na niedopełnieniu obowiązków, bo tak należy potraktować nienależyte i niewystarczające przygotowanie prawne niezbędne do legalnego podjęcia czynności, jakie wobec Banasia – podjęto.
W związku z złamaniem art 231 panu Banasiowi, niezależnie od innych kroków, jakie podjął i zapewne jeszcze podejmie, przysługuje prawo, a nawet obowiązek złożenia do Prokuratury (Ziobry) zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa przez CBA – nadzorowane przez Kamińskiego. Ale ponieważ CBA Kamińskiego działało na wniosek Prokuratury Ziobry – to w istocie zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa złożone do Prokuratury (Ziobry) będzie dotyczyło – podżegania do podjęcia działań bezprawnych przez – Prokuraturę – Ziobry…
Zatem prokuratura Ziobry będzie zmuszona wszcząć postępowanie w sprawie popełnienia przestępstwa przez Prokuraturę – Ziobry. I ewentualnie postawić zarzuty, ale już nie instytucji – tylko osobie. Teraz pytanie – komu prokurator prowadzący tę sprawę postawi zarzuty – i czy w ogóle dopatrzy się podstaw do postawienia zarzutów. A może nie dopatrzy się podstaw do wszczęcia śledztwa – bo przecież może się nie dopatrzyć…
Przyglądam się tej sprawie i jako żywo przypomina mi się afera seksualna i afera gruntowa – obie równie nieudacznie i równie w pogardzie dla prawa rozpętane przez te same osoby. I myślę sobie, że wtedy oni się wywinęli, bo byli zalegendowani jako niezłomni patrioci walczący z układem. I nawet ułaskawienie Kamińskiego przez Dudę jakoś się w tej – okraszonej dużą dozą bezpodstawnego, jak się wkrótce okazało, zaufania społecznego – narracji mieściło. Mieściło się w tej narracji również i to, że ostatecznie nikt w tych sprawach nie stanął przed Trybunałem Stanu.
Sytuacja jednak zmieniła się o tyle, że obecnie PIS i Zjednoczona Prawica nie może liczyć na ulgowe traktowanie, czy na wsparcie społeczne w razie kłopotów, lub przegranych wyborów.
Prawda jest taka, że poprą Dobrą Zmianę jedynie najbardziej twardogłowi bezrozumni wielbiciele Kaczyńskiego i Macierewicza, nikt więcej.
Poziom i skala pięcioletniego upokarzającego blamażu – wzmocniony jeszcze w ostatnich dniach haniebnym – ostentacyjnym, choć nocnym skokiem na bogactwa naturalne – skutkuje tym, że PIS oscyluje na granicy ostracyzmu i infamii. Dopóki ma władzę, zatem i wpływy i konfitury do rozdania, jeszcze jakoś się trzyma. Ale jeżeli noga się powinie, to czeka dobrą zmianę jedynie – grad kamieni, obelg, pozwów – ze wszystkich stron i z różnych powodów.
Stąd te dzikie, sprawiające wrażenie rozpaczliwych – szarże – na Banasia, ale i na grabież w obcym interesie. Również jeżeli ich zamorski jeden i drugi mocodawca uzna, że są do niczego – los PISu i Zjednoczonej Prawicy będzie losem – nie do pozazdroszczenia. I kolejnej szansy nie będzie – nikt już nie uwierzy w żadną retorykę i padanie na kolana – wiedząc, że za tym kryje się tylko jeden, jedyny, najświętszy cel – realizacja żydowskich interesów. A reszta – to pic i fotomontaż dla głupich gojów. Goja oszukać – to zbawienia sobie przybliżyć.
[Polacy uwierzą wiele razy w te same kłamstwa, co udowodnili już ponad wszelka wątpliwość, a żadne fakty nie są w stanie ich przekonać.. – admin]
Dziękuję za uwagę
Att – Andrzej Tokarski
http://att.neon24.pl

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...