sobota, 30 listopada 2019

Stygnie konflikt religijny na Ukrainie

Kolejne elementy polityki Władimira Zełeńskiego i jego administracji wyraźnie niepokoją te kręgi polityczne w Polsce, które w istocie powtarzają argumentację prowojennych środowisk na Ukrainie, w tym Piotra Poroszenki i neobanderowców.

Tymczasem pozytywną ewolucję, przynajmniej w porównaniu z poprzednimi władzami, dostrzegają również ukraińscy duchowni.
Podczas niedawnej konferencji duchownych prawosławnych z Białorusi, Ukrainy, Rosji, Niemiec, Łotwy i Stanów Zjednoczonych w Mińsku (zorganizowanej pod znamiennym tytułem: „Leczenie społecznych podziałów i rola Cerkwi w przezwyciężeniu kryzysu na Ukrainie”) oficjalni przedstawiciele różnych instancji cerkiewnych podkreślali, że trudno wyobrazić sobie jakikolwiek dialog społeczny i religijny w tym państwie bez udziału Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego.
Warto przytoczyć słowa jego rzecznika prasowego o. Nikołaja Danilewicza:
„Przy nowym prezydencie sytuacja Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej stała się nieco lepsza; prawie – poza odosobnionymi przypadkami – nie zdarzają się już zajęcia świątyń, a nawet w tych przypadkach stara się w sposób skuteczny interweniować policja. Ukraińska Cerkiew znajduje się w okresie przejściowym. Państwo w zasadzie nie zajmuje się sprawami wyznaniowymi. Poprzednie władze przyczyniły się do katastrofy, a obecny prezydent to rozumie i stara się przynajmniej nie szkodzić.
To sygnał, że można działać na rzecz pojednania. Społeczeństwo jest podzielone, Cerkiew też nie jest wolna od problemów. Ważne, by stworzyć ludziom warunki do uspokojenia się, by nie podejmować gwałtownych ruchów. Takie jest właśnie nasze stanowisko. Ogólnie rzecz biorąc, obecny poziom zainteresowania społecznego tematyką cerkiewną jest znacznie niższy, a tym samym nam jest łatwiej.
Jeśli informacja o uznaniu Prawosławnej Cerkwi Ukrainy przez Prawosławną Cerkiew Grecji ukazałaby się w czasach Poroszenki, w prorządowych mediach trąbiliby o tym nieustannie. W efekcie pewnie stracilibyśmy kilkadziesiąt parafii. A obecnie wiadomość ta była jedną z wielu innych. Społeczeństwo jest zmęczone ciągłym dyskutowaniem na tematy cerkiewne. W ciągu ostatnich tygodni nie odeszła od nas żadna wspólnota. Mamy duży potencjał, by działać na rzecz pokoju, ale na razie nie mamy możliwości jego wykorzystania.
Zbyt wiele pomyj wylano na naszą Cerkiew, zbyt mocno ją marginalizowano i demonizowano. Mimo wszystko jednak pozostajemy największym kościołem. W każdą niedzielę w naszych świątyniach modli się od 2 do 3 milionów wiernych, a w święta jest ich jeszcze więcej. Lepiej obecnie działać na mniejszą skalę. Każdy duchowny i każda eparchia powinna działać lokalnie, budować swój autorytet.
Dla pojednania potrzebna jest trzecia siła, która dysponowałaby szacunkiem obu stron. Propagandziści starają się prezentować nas jako Cerkiew wschodniej części kraju i dziwią się, że nasi duchowni modlą się i odprawiają nabożeństwa po ukraińsku. W warunkach ukraińskich konieczne jest, by państwo nie ingerowało w sprawy cerkiewne, a Cerkiew robiła to, co do niej należy. Wyłącznie w taki sposób możemy przyczynić się do pojednania.
Chciałbym też powiedzieć kilka słów na temat odpowiedzi ukraińskiego prawosławia na udzielenie przez Prawosławną Cerkiew Grecji poparcia odszczepieńcom z Prawosławnej Cerkwi Ukrainy i rozłamowi wznieconemu przez patriarchę Bartłomieja. Przykro, że czynniki geopolityczne i polityczne wywarły taki wpływ na Cerkiew w Grecji, która znalazła się pod naciskiem zewnętrznym. Jednak w historii Cerkwi prawosławnej – szczególnie w czasach Soborów Powszechnych, choć nie tylko – wiele było okresów, w których zwolennicy herezji i rozłamów osiągali krótkotrwałe zwycięstwa. Zawsze jednak, prędzej czy później, zwyciężała Prawda Chrystusowa. Nie mamy wątpliwości, że tak będzie i tym razem, nawet jeśli przyjdzie nam na to poczekać”.
Stanowisko UCP PM jest, jak widać, dość umiarkowane i pojednawcze. Jednocześnie nie sposób nie zauważyć, że przynajmniej w sferze tożsamościowej Zełeński stara się nie inspirować podziałów i konfliktów, które mogą przyspieszyć rozpad Ukrainy.
W tym miejscu warto zadać pytanie wszystkim polskim zwolennikom konfrontacyjnej linii Poroszenki i neobanderowców: czy w istocie nie działaliście i nie działacie przeciwko tak werbalnie przez was hołubionej państwowości ukraińskiej?
dr Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 49-50 (1-8.12.2019)
http://mysl-polska.pl

Idzie nowa fala kłamstw nt. Polski! Piszą o marszu „dziesiątek tysięcy neonazistów” i „gay-free zones”.


Tak wygląda eurochuj obrzezany
Ostatnio znowu nasiliły się kłamliwe narracje na temat naszego kraju. Część zachodnich portali informacyjnych, a w ślad za nimi spora grupa influenserów, zaczęła rozpuszczać fake-newsy, jakoby 11 listopada po ulicach Warszawy przeszedł marsz „dziesiątek tysięcy neonazistów”.
Inni zaczęli sugerować, że w Polsce oficjalnie istnieją „strefy wolne od gejów”. O klasyku w postaci „współodpowiedzialności za Holocaust” nawet nie wspominam.
Czyżbyśmy byli w przededniu jakiejś większej, skoordynowanej akcji mającej na celu zohydzenie Polski na arenie międzynarodowej?
CJ Werleman to znany angielskojęzyczny publicysta i aktywista walczący z islamofobią, który jest związany głównie z prasą bliskowschodnią. Na Twitterze śledzi go ponad 181 tys. osób. Tydzień temu opublikował na wspomnianym medium społecznościowym zdjęcia z tegorocznego Marszu Niepodległości (m.in. fotografię dwóch mężczyzn niosących obraz „Jezu ufam tobie”, fotografię dziecięcej grupy rekonstrukcyjnej w mundurach z II RP i z biało-czerwonymi opaskami na ramionach oraz zdjęcie tłumu ludzi z biało-czerwonymi flagami) opisując je następujący tekstem: „Tens of thousands of neo-Nazis take to the streets in Warsaw, Poland to protest against Muslims, Jews, and feminists”.
Zdanie to można tłumaczyć jako: „Dziesiątki tysięcy neonazistów na ulicach Warszawy protestuje przeciwko Muzułmanom, Żydom i feministkom”.
Dodatkowo CJ Werleman wpis ten opatrzył tagiem „#terrifying” (czyli: przerażające).
Kłamstwo wybrzmiewające z wpisu CJ Werlemana jest oczywiste. 11 listopada ulicami Warszawy nie przeszła grupa „kilkudziesięciu tysięcy neonazistów”, którzy protestowali przeciwko Muzułmanom, Żydom i feministkom. Niestety dla wielu ludzi na świecie ten fałszywy opis będzie kreował faktyczny, w ich odczuciu, obraz współczesnej Polski.
Z narracją CJ Warlemana współgra fake-news rozpuszczany przez Guy’a Verhofstadt’a, jakoby w Polsce miały istnieć „gay-free zones” (strefy wolne od gejów). O innych kłamliwych narracjach na temat naszego kraju (z „klasycznym” już oskarżeniem Polski o „współudział w Holocauście” na czele) nawet nie wspominam.
Jakby tego było mało fałszywe obrazy na temat Polski i Polaków tworzone są także w pop-kulturze. Marcin Makowski, publicysta WP.pl i komentator polityczny, oglądał serial pt. „8 dni”. Oto jego krótka notka na jego temat:
Niemiecki serial „8 dni” na HBO. Tyle zostaje Europie Zachodniej zanim uderzy meteoryt. Niemiecka rodzina ucieka przez Polskę do Rosji. Polacy:
– Biorą więcej kasy za przemyt niż ustalono
– Kradną obrączki
– Bluzgają
– Żyją w barłogu, są brudni
– Gwałcą
– Chcą zabić Niemców
Pisałem o tym już jakiś czas temu w kontekście procesów dyfamacyjnych, które dotykają nasz kraj, ale myślę, że nie zaszkodzi powtórzyć: Trwa wojna informacyjna i każdy nasz ruch, każda nasza nieprzemyślana reakcja będzie wykorzystana przeciwko nam. Trzeba narzucać innym swoje narracje/kontrnarracje, wpływać na postrzeganie świata przez innych, uwzględniając nasze interesy i nasz punkt widzenia oraz – broń Boże – nie obrażać się na tych, którzy zostali przez kłamliwe narracje zmanipulowani.
Syndrom „oblężonej twierdzy” jest w tych okolicznościach najgorszym co sami sobie możemy zrobić. Jeśli teraz przegramy wojnę na „soft power”, to tym bardziej przegramy ją w wersji „hard”. Warto o tym pamiętać i jednocześnie mieć świadomość, że zohydzanie Polski i Polaków poprzez rozpuszczanie kłamliwych narracji może być przygotowaniem do tego drugiego rodzaju wojny.
Źródła informacji:
> CJ Werleman (Twitter.com)
> Guy Verhofstadt (Twitter.com)
> Marcin Makowski (Twitter.com)

Atak nożownika w Londynie. Polak pomógł powstrzymać napastnika.


Typowy mieszkaniec Staffordshire
W ataku terrorystycznym, do którego doszło wczoraj na Moście Londyńskim (London Bridge), zginęły dwie przypadkowe osoby – kobieta i mężczyzna, a trzy – mężczyzna i dwie kobiety – zostały ranne.
Jak donoszą brytyjskie media, jeden z mężczyzn, który ścigał napastnika na moście z półtorametrowym kłem narwala to… polski pracownik kuchni pracujący w Fishmongers’ Hall.
Atak rozpoczął się w budynku Fishmongers’ Hall, gdzie odbywała się konferencja na temat wymiaru sprawiedliwości. Następnie napastnik atakował nożem ludzi na Moście Londyńskim, gdzie został w końcu zastrzelony przez policjantów. Sprawca ataku miał na sobie atrapy ładunków wybuchowych.
O zdarzeniach na samym moście wiadomo więcej, bo zostało to uchwycone na nagraniach wideo, zarejestrowanych przez przypadkowe osoby. Sprawca próbował zaatakować nożem przypadkowych przechodniów, którzy jednak korzystając m.in. parasola, kija czy gaśnicy samochodowej – powalili go na ziemię i wyrwali z ręki nóż.
Na jednym z nagrań widać, jak grupa ludzi próbuje rozbroić napastnika. Jednym z nich był Polak o imieniu Łukasz, który atakował kłem narwala pomimo tego, iż wcześniej został raniony w rękę.
Chwilę później przybyli na miejsce funkcjonariusze – obawiając się, że może on zdetonować ładunki wybuchowe, zastrzelili sprawcę.
Bohaterstwo przypadkowych przechodniów, którzy ryzykując własnym życiem, rzucili się, aby obezwładnić uzbrojonego terrorystę, spotkało się z powszechnym uznaniem polityków ze wszystkich opcji.
– Chcę oddać hołd niezwykłej odwadze tych członków społeczeństwa, którzy fizycznie interweniowali, aby chronić życie innych. Dla mnie reprezentują oni to, co najlepsze w naszym kraju i dziękuję im w imieniu całego naszego kraju – mówił wieczorem premier Boris Johnson z Partii Konserwatywnej.
– Co jest niezwykłe w obrazach, które widzieliśmy, to zapierający dech w piersiach heroizm członków społeczeństwa, którzy dosłownie wybiegli w kierunku niebezpieczeństwa, nie wiedząc, co ich spotka. Nie wiedzieli, że to atrapa (ładunku wybuchowego). Oni naprawdę są najlepszymi spośród nas – oświadczył z kolei laburzystowski burmistrz Londynu Sadiq Khan.
Źródło: dailymail.uk, PAP
https://wiadomosci.onet.pl
Powyżej opisany przypadek niczym się specjalnie nie wyróżnia od dziesiątek i setek podobnych, jakie mają miejsce każdego roku we wzbogaconej kulturowo Europie.
Godny jest jednak uwagi właśnie ze względu ma swą typowość i typowe okoliczności.
1. Żydowski Onet słówkiem nie poinformował o narodowości bandyty (Pakistańczyk), ani o jego nazwisku (Usam Khan). Angielska prasa nie miała żadnych obaw przed takim naruszeniem jego prywatności ani dóbr osobistych.
2. Usam Khan był już wcześniej karany za terroryzm, lecz wypuszczono go na wolność – mimo sprzeciwów sędziego – razem z innymi klientami więzień, zakładając mu jedynie elektroniczne kajdanki.
Co ciekawe,  policja zastrzeliła bandytę bez wyroku. Co na to przeciwnicy kary śmierci?

Admin

Ile razy nadepniemy na te gazowe grabie?


Kolejny raz, setny czy już tysięczny, przebiegła przez media odświeżana sensacja: „nie będziemy kupować rosyjskiego gazu!”.
Politycy i menedżerowie z determinacją zapowiadają, że nie przedłużymy kontraktu z Gazpromem, że mają go zastąpić dostawy LNG i Baltic Pipe. Nawet formalne wymówienie zostało wysłane na 3 lata wcześniej.
Zapowiadać i krzyczeć można, co tylko w duszy zagra. Jednak polecałbym rzucenie okiem na historię takich pokrzykiwań, bowiem w stosunkach ze wschodnim dostawcą mamy długie tradycje wpadania w pułapki, które sami na siebie zastawiamy.
Rok 1999. Budujemy rurociąg jamalski, jednak PGNiG brakuje pieniędzy i nie może opłacić swojego wkładu w inwestycję. Gazprom proponuje: damy pieniądze, ale chcemy niskich stawek za tranzyt. Wybór jest prosty: godzimy się albo rurociągu nie będzie. Rozsądnie przystaliśmy na propozycję, więc do dzisiaj opłaty za tranzyt nie są imponujące.
Ale porażka była na własne życzenie, rząd AWS utrzymywał niskie ceny gazu, które doprowadziły PGNiG na skraj bankructwa. A niskie opłaty tranzytowe do dzisiaj są pożywką dla chcących „uwolnić” sektor gazowy od Rosji. I przy okazji oskarżyć premiera Pawlaka o wszystkie możliwe gazowe wpadki, nawet gdy ich autorem był minister Naimski.
Rok 2001. Przez cztery lata zajmujemy się kontraktem gazowym z Norwegią, tymczasem jest już jasne, że ilości zakontraktowanego przez nas gazu z Rosji są za duże wobec naszych potrzeb – przy podpisywaniu kontraktu przeszacowaliśmy je i to znacznie. Nie mamy szans na odebranie zakontraktowanych przez nas ilości, przyjdzie więc płacić horrendalne kary. A my (zupełnie jak dzisiaj) w ogóle nie rozmawiamy z Rosją.
Ustępując ze stanowiska wicepremier Steinhoff pozostawia ten problem na biurku następcom, ograniczając się do wysłania kilka dni wcześniej listu do Rosjan. Nie dość tego, do tego nadmiaru gazu, zawieramy jeszcze kontrakt z Norwegami.
Rok 2003. Stojąc wobec konieczności płacenia ogromnych kar za nieodebrany gaz, przystępujemy do negocjacji z Rosją w sprawie zmniejszenia importu. Nasza siła negocjacyjna jest żadna, musimy się zgodzić na rosyjskie warunki. Jednak jednocześnie chcemy też „zdywersyfikować” dostawy, pozostawiając mniej dostaw z Rosji a chcąc importować 2-3 mld m3 od innego dostawcy.
Nie mając żadnej alternatywnej infrastruktury. Rosjanie ustępują, a my długo nie możemy znaleźć dostawcy, kolejni się wykruszają. Było już mocno gorąco, kiedy znalazł się RosUkrEnergo (gdzie Gazprom miał 50 procent udziałów). Uratowaliśmy się, odbierając gazpromowski gaz tymi samymi rurociągami. Dla potrzeb dywersyfikacji, księgujemy go jako pochodzący z „centralnej Azji”.
Rok 2006. Rząd zapowiada ostre negocjacje z Gazpromem, ale to on wspólnie z RosUkrEnergo wzywa nas do renegocjacji kontraktu. Wpadamy we własną pułapkę – z końcem 2006 r. kończy się „dywersyfikacyjny” kontrakt z ukraińsko-rosyjską spółką. Ukraiński oligarcha z Rosjanami stawiają nas znowu pod ścianą, żądają wyższych cen, albo gaz z „centralnej Azji” przestanie płynąć do Polski.
Po roku bardzo mizernych negocjacji – następuje podwyżka cen w obu kontraktach, zaczyna się era drogich cen gazu importowanego do Polski. To najkosztowniejsza porażka negocjacyjna w historii polskiego gazu. Autor: pełnomocnik Piotr Naimski.
Rok 2009. Ukraińsko-rosyjska wojna gazowa. RosUkrEnergo popada w niełaskę w Kijowie, przestaje wysyłać gaz. W poprzednich negocjacjach nie zapewniliśmy sobie niestety gwarancji dostaw ze strony Gazpromu, w końcu jest współudziałowcem RosUkrEnergo, to jego gaz jest sprzedawany przez ukraińskiego pośrednika.
Zaczyna się prawie dwuletni kryzys zaopatrzeniowy – Polska balansuje na granicy zerwania krajowych dostaw gazu. Lato jakoś przeżywamy dzięki dodatkowym dostawom rosyjskim. Jednak uregulowanie sprawy zabrało nam aż dwa lata. Znowu stojąc na straconych pozycjach, ratujemy się jedynie, nie rozwiązując problemu cen.
Jak widać, mamy dość trudny „szlak bojowy” w kontaktach z Gazpromem. Wielokrotnie nadepnęliśmy na te same grabie, które na dodatek sami zostawiliśmy w miejscu. Obyśmy przy tym „odzyskiwaniu gazowej wolności” nie wdepnęli na nie znowu.
Andrzej Szczęśniak
Myśl Polska, nr 49-50 (1-8.12.2019)
http://mysl-polska.pl

Polskie Stonehenge może być najstarszą świątynią w Europie

Jeszcze 2 lata temu, rozpoczęto wykopaliska w okolicy miejscowości Nowe Objezierze. Dopiero teraz wiadomo już że natrafiono tam na pozostałości liczącej sobie około 7000 lat struktury, która prawdopodobnie była wykorzystywana w religijnych rytuałach.

Już teraz pojawiają się głosy iż odnaleziono tam jeden z bardziej niezwykłych reliktów po dawnej historii naszych przodków.
Oceniając skalę całej świątyni, pierścień wewnętrzny rondla z Nowego Objezierza jest około trzy razy większy niż pierścień wewnętrzny w Stonehenge. Badacze uważają, że to miejsce zostało zbudowane około 4800 roku p.n.e, co czyni go jedną z najstarszych budowli ludzkich w Europie.
Jak się okazuje, ten prehistoryczny rondel został odkryty po raz pierwszy przez paralotniarza Norberta Pająka, który zauważył dziwne wzory wyrysowane na polu jeszcze w 2015 roku. W nieco ponad rok później archeolog Marcin Dziewanowski również znalazł te dziwne pierścienie, przeglądając aplikację Google Maps. Grupa naukowców z uniwersytetów w Gdańsku, Szczecinie, Warszawie i Poznaniu zaczęła kopać w tym miejscu w 2017 roku.
Do tej pory znaleźli setki ludzkich fragmentów kości, kawałki ceramiki, barwniki, krzemienie i wiele innych pozostałości po dawnych mieszkańcach tego miejsca. Naukowcy uważają, że świątynia była czynna w okresie od 200 do 250 lat, a poszczególne pierścienie były dobudowywane w czasie, a nie jednocześnie. Naukowcy uważają, że wykopane naokoło rondla rowy, sięgały do około 180 cm głębokości.
Według badacza z Uniwersytetu Gdańskiego Lecha Czerniaka:
„Ważne wydaje się ustalenie, że cztery rowy otaczające centralny plac obiektu prawdopodobnie nie działały jednocześnie, ale co kilkadziesiąt lat wykopywano nowy rów o większej średnicy. (…) Głównym celem projektu są pytania dotyczące społecznych aspektów funkcjonowania prymitywnych kultur, w tym tego, co skłoniło mieszkańców danego regionu do ogromnego wysiłku w budowie i utrzymaniu rondli.”
Naukowcy odkryli pozostałości osad ludzkich w krajobrazie otaczającym pierścienie, sugerując iż świątynia powstała dzięki pracy grupy osadników mieszkających w pobliżu. Lud neolityczny zamieszkujący ten region w tym czasie obchodziłby święta religijne sporadycznie, tak rzadko jak co kilkanaście lat, co sugeruje, że kopanie nowych pierścieni mogło być częścią trwających uroczystości.
Do tej pory w Europie znaleziono około 130 podobnych pierścieniowych struktur, z których większość znajduje się w Niemczech, Polsce i Czechach. Na terenie naszego kraju mowa o Biskupinie, okolicach Bodzowa i Oławy. Obecnie uważa się że rondle były ściśle związane z ruchem planet oraz kosmicznymi siłami które miały być czczone przez ówczesnych ludzi.
https://innemedium.pl
Zdjęcia: Norbert Pająk
Uczeni amerykańscy, Baruch Fogelman i David Blumstein twierdzą, iż są to pozostałości osiedli żydowskich. I tyle w temacie.
Admin

Imigranci napadają na niemieckie dzieci, bo „w przeciwieństwie do Turków nie bronią się”

Znany niemiecki dziennikarz śledczy wprost przyznał, że imigranci napadają na niemieckie dzieci, bo „w przeciwieństwie do Turków nie bronią się”.

[Jacy to imigranci? Chińczycy? Hiszpanie? Polacy? – admin]
O sprawie informuje na Twitterze Adam Gwiazda: „Znany dziennikarz śledczy Olaf Sundermeyer o swych rozmowach z przestępcami imigrantami: otwarcie przyznają, że napadają tylko na niemieckie dzieci i młodzież, ponieważ w przeciwieństwie do Turków, dzieci romskich i innych imigrantów, ci się nie bronią”
Na młodzież napadają nie tylko dorośli imigranci, ale także ich dzieci. Atakowani są także duchowni. Urzędnicy podkreślają jednak, w typowym dla siebie tonie, że „prawdopodobnie są to przypadki incydentalne, które nie powinny zepsuć pozytywnych relacji chrześcijańsko-muzułmańskich w jego lokalnej społeczności”.
Problem z agresją wobec dzieci mają jednak nie tylko Niemcy, ale i Duńczycy. Problem jest na tyle poważny, że policja „dla dobra śledztwa” ukrywała, iż imigranci napadali na dziewczynki i gwałcili. Rodzice boją się o dzieci – policja ponadto twierdzi, że rodzice… sami powinni pilnować swych dzieci.

Prezydent Trzaskowski będzie wyrzucał dzieci ze żłobków. „To konieczny krok”.


Od nowego roku dzieci niezaszczepione będą wyrzucane z publicznych żłobków w Warszawie. Decyzję radnych stolicy z dumą ogłosił prezydent Rafał Trzaskowski.
„Od stycznia z bezpłatnych miejsc w warszawskich żłobkach gwarantowanych przez miasto będą mogły korzystać tylko zaszczepione dzieci” – poinformował na Twitterze prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Przekonuje przy tym, że „to konieczny krok” by zatroszczyć się „o zdrowie najmłodszych warszawiaków”.
„Dziękuję radnym @warszawa za poparcie mojego wniosku” – dodał Trzaskowski.
Nie byłoby problemu, gdyby decyzję o przyjmowaniu lub nie podejmowali prywatni przedsiębiorcy prowadzący takie placówki. Tutaj jednak mamy do czynienia z jawną dyskryminacją podatników. Przecież zarówno rodzice dzieci zaszczepionych, jak i nie zaszczepionych płacą podatki. Tymczasem część z tej grupy w praktyce traci prawo do korzystania z tego, co utrzymuje pod przymusem.
„A co z Konstytucja co jej tak za wzięcie bronicie? Art. 32. 1. Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. 2. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny” – przypomniał użytkownik Bruma83_.
„Jaka jest skuteczność szczepionek?Jeśli ktoś jest szczepiony i szczepionka jest skuteczna, to po co strach przed tymi którzy nie są szczepieni,przecież nie powinni być dla nich zagrożeniem?” – pyta Marek Nagłowski.

Trójmorze – realny project geopolityczny czy tylko amerykańska wersja Mitteleuropy?

W polskim dyskursie naukowym i geopolitycznym koncepcja wyodrębnienia państw dość ogólnie opisywanego obszaru położonego między morzami: Adriatyckim, Bałtyckim i Czarnym – ma 100-letnią tradycję, opartą przy tym o co najmniej dwa fałsze i jedno niedopowiedzenie.

Kto wymyślił Międzymorze?
Po pierwsze – zwłaszcza politycy polscy lubią bowiem do projektu zrodzonego na fali rozpadu Imperium Rosyjskiego i pojawienia się na jego obszarach nowych nacjonalizmów – dopisywać całe stulecia rzekomo naturalnych procesów integracyjnych zachodzących od Skandynawii po Bałkany, oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem dążeń niektórych polskich władców (szczególnie z dynastii Jagiellonów), przywódców (Adama Jerzego księcia Czartoryskiego i Józefa Piłsudskiego) czy autorów (Jerzego Giedroycia, Rowmunda Piłsudskiego czy Juliusza Mieroszewskiego).
Tymczasem tylko ci ostatni faktycznie byli zwolennikami, a faktycznie i twórcami oraz kontynuatorami polskiej wersji znanej niemieckiej teorii i praktyki zagospodarowania terenów stanowiących pogranicze niemiecko-rosyjskie przełomu XIX i XX wieku. Wszelkie dopisywanie temu pomysłowi wcześniejszej genezy i uzasadnienia – to czystej wody historyczny anachronizm.
Po drugie – fałszem jest właśnie przypisywane sobie chętnie przez Polaków autorstwo, a co za tym idzie i „naturalne przywództwo” projektu. Tymczasem nie ma żadnych wątpliwości, że pomimo różnych nazw – wizja Intermarium, Trójmorza czy wszelkie Inicjatywy Środkowoeuropejskie są tylko powtórzeniem gospodarczego przede wszystkim projektu Friedricha Naumanna, stanowiącego zresztą raczej rekapitulację tendencji dominujących w sferach wojenno-przemysłowych Cesarstwa Niemieckiego.
Podobnie zresztą dziś łatwiej przychodzi Polakom odwoływanie się do marszałka Piłsudskiego i redaktora Giedroycia niż przyznanie np. inspiracyjnej i sprawczej roli takich amerykańskich polityków, jak Zbigniew Brzeziński.
Komu ma służyć Mitteleuropa?
Najważniejszą słabością wszystkich tych pomysłów pozostaje jednak wspomniane niedopowiedzenie. A dokładniej fakt, że nigdy w przeszłości nie można było wskazać jakiegokolwiek interesu wspólnego, łączącego bezwarunkowo i bezsprzecznie państwa szeroko rozumianej Środkowej Europy, nie tylko te odległe od siebie jak np. Finlandia i Grecja, lecz nawet tak pozornie bliskie i sąsiedzkie jak dajmy na to Polska i… Litwa.
Ponadto zaś, że jedyne wspólne cele dla tego obszaru formułowano dotąd wyłącznie z zewnątrz, z punktu widzenia ościennego mocarstwa z różnych powodów chcącego realizować w Środkowej Europie swoje interesy. Tak było ze cesarskimi Niemcami, ze Związkiem Sowieckim, a obecnie ze Stanami Zjednoczonymi.
I właśnie w tym ostatnim, najbardziej bieżącym sensie (w związku z projektem Trójmorza) widać najdokładniej, że mamy do czynienia nie z programem integracyjnym, ale… alienacyjnym, mającym tak wyłączyć pozyskane państwa z innych inicjatyw (przede wszystkim głównego nurtu Unii Europejskiej), jak i zastąpić ich własne, suwerennie formułowane programy geopolityczne. I na tym również, podobnie jak i na gospodarczo-eksploatacyjnym charakterze – zasadza się podobieństwo amerykańskiej wizji organizacji Europy Środkowej z jej niemieckim, kaiserowskim pierwowzorem.
Innym elementem łączącym te koncepcje jest z kolei ich cel militarny – a mianowicie raz bazy wypadowej przeciw Rosji (Sercu Lądu w geopolityce klasycznej), a dwa głębi strategicznej, czyli strefy buforowej czy to dla Rzeszy Niemieckiej, czy dla europejskiej części globalnego Imperium Amerykańskiego.
Łączy nas, kto nas dzielił?
A nie są to przecież dla współpracy środkowo-europejskiej bariery jedyne. Trzeba podkreślić, że często te same siły, które formalnie popierają jedność i integrację – w istocie symulują instynkty i inicjatywy polaryzacyjne, na czele z etnonacjonalizmem eskalowanym aż do poziomu szowinizmu.
Dość wspomnieć przecież, że jeszcze całkiem niedawno, jeszcze 105 lat temu Europa Środkowo-Wschodnia była już poddana daleko idącej integracji – w ramach multi-etnicznych imperiów – rosyjskiego, austro-węgierskiego i tureckiego.
I jak się okazało, ówczesny interes globalizacyjny (wówczas jeszcze, rzecz jasna tak nie nazywany) – kazał nie tylko obudzić aspiracje państwotwórcze narodów historycznych (jak Polaków czy Czechów), ale wprost stworzyć nowe narody, co ostatecznie doprowadziło do fragmentacji i skonfliktowania tej części świata -który to proces był zresztą kontynuowany i wzmożony zaledwie 30 lat temu, w okresie rozpadu Jugosławii i Związku Sowieckiego.
Tak wyznaczona została znaczna część politycznych granic, dzielących nasz świata do dzisiaj – a co jeszcze ważniejsze, narodziły się (czy zdaniem innych – ujawniły) niekiedy w skrajnych, nawet patologicznych formach) bariery w świadomościach narodowych. I o tym także warto pamiętać, że ci, którzy dziś namawiają nad do przyspieszonej, politycznej i przeważnie sztucznej integracji – to często ci sami, którzy niegdyś nas dzielili.
Z czysto geopolitycznego punktu widzenia – historycznie taką rolę odgrywała na obszarze środkowoeuropejskim polityka brytyjska, praktyka niemiecka – a dziś hegemoniczne interesy Stanów Zjednoczonych, w ich schyłkowym, nieco już samoograniczającym się kształcie.
Rozgrywanie czynnika etnonacjonalistycznego widzimy zwłaszcza w państwach bałtyckich i ostatnio na Ukrainie, a nawet w Rosji, gdzie kilka lat temu próby „kolorowej opozycji” z haseł liberalnych płynnie przeszły na elementy ksenofobii. Mamy więc do czynienia z ciekawym paradoksem (w istocie jednak raczej pozornym).
Jednocześnie zachodzą:
– działania dezintegracyjne na rzecz zróżnicowania formalnie jeszcze funkcjonującej Wspólnoty Europejskiej – i to dwukierunkowe: od strony Brukseli, Paryża i Berlina na Europę Dwóch Prędkości (większą część Eurozony i resztę) i od Waszyngtonu na rzecz wykreowania „Europy jeszcze bardziej amerykańskiej”, czyli właśnie Trójmorza;
– i wspieranie na tych terenach szowinistycznych etnonacjonalizów, z samej zasady blokujące wszelką realną kooperację regionalną.
Wszystkie te taktyki przeplatają się i uzupełniają, co każe nam zrozumieć, że realnym ich celem nie jest ani prawdziwa integracja, w tym i nie tworzenie żadnej odrębnej wartości (nieważne – prawdziwej czy urojonej) w postaci organizacji obszaru Międzymorza; ani tym bardziej i rzeczywiste przywrócenie zasady narodowej w stosunkach światowych.
Niezależnie więc od tego czy zależy nam na wzmożeniu czynnika współpracy i integracji, czy uznajemy priorytet faktora narodowego – wizja Trójmorza/Międzymorza jest z nimi radykalnie sprzeczna i winna zostać odrzucona.
Konrad Rękas
Wykład wygłoszony na konferencji „Академия диалога: культурные разломы и границы между Балтийским и Черным морями”, w Kaliningradzie, 28-29 listopada 2019 r.

piątek, 29 listopada 2019

PiS bije nowy rekord świata!


PiS bije nowy rekord świata! Nie mamy 20 mln zł na leki, lecz 17 mld zł za F-35 to tylko początek
Od wyborów parlamentarnych minął ponad miesiąc, od rozpoczęcia nowej kadencji Sejmu i Senatu kilkanaście dni, a rząd Mateusza Morawieckiego zdążył już uzyskać wotum nieufności wsród wyborców.
Z najnowszego sondażu CBOS wynika, że w ciągu pierwszego miesiąca nowych rządów grupa respondentów deklarujących, że na pewno nie poszliby do wyborów zwiększyła się o 5 pkt proc. (12 proc.).
Polacy coraz częściej pozwalają sobie na krytykę rządzących z powodu zaniedbania polityków w sprawie problemów społecznych: w służbie zdrowia zapaść, nauczyciele, lekarze na krawędzi strajku, administracja masowo traci specjalistów, emigracja Polaków są poważnym wyzwaniem stojącym przed rządem, który sypie kolejnymi obietnicami.
[Polacy to głupcy. Owszem, krytykują – a raczej narzekają – ale swoje narzekania kierują do jakichś bliżej niezidentyfikowanych sił natury, a nie do ludzi u władzy. W przeciwnym razie nie wybierali by stale tych samych łajdaków – admin]
Podczas kampanii wyborczej partia PiS deklarowała, że „władza organizuje życie od urodzenia aż do starości! Dla dzieci jest 500 plus, a gdy idą do szkoły – wyprawka po 300 zł. Gdy dorośleją i zaczynają pracować – zerowa stawka PIT. Potem przez lata dostaną 500 plus na własne dzieci. A gdy się zestarzeją – będą leki za darmo. Po drodze miały być jeszcze mieszkania od państwa i przewalutowanie kredytów hipotecznych”.
Takie hasła brzmią pięknie podczas kampanii wyborczej, lecz wybory wygrane, nadszedł czas na realizację własnego planu. Część pomysłów PiS podkreślał przez całą kampanię. O części nie mówił ani słowa, dlatego od początku było wiadomo, że kiedyś władze ponownie zrezygnują ze swojego planu.
Hasło „rząd szuka pieniędzy” szybko rozchodzi się w internecie i staje się obiektem żartów. Ale tym razem kreatywna księgowość polityków w tej sprawie bije kolejne rekordy!
Najbardziej przykre i oburzające jest sięganie władz do pieniędzy dla niepełnosprawnych. Tuż po zaprzysiężeniu nowego Sejmu okazało się, że 13. emerytura miałaby być sfinansowana z Funduszu Wsparcia Osób Niepełnosprawnych.
Dla czego przykre skutki polityki polskich władz, która jest bardzo krótkowzroczna, muszą ponieść tylko obywateli?
Politycy w każdym razie skarżą się na brak pieniędzy i obniżają wydatki społeczne. Ciekawie, że gdy chodzi o własne potrzeby, rząd nie zgadza się na obniżenie wydatków, które są przeznaczone na własne potrzeby i marnuje pieniądze POLSKIEGO PODATNIKA. W taki sposób zapłacili miliony za ławki niepodległości, samoloty dla naszych polityków do domu, na finansowanie bogatego Kościoła, na różne afery. Rząd nawet nie zmógł znaleźć 20 mln. zł. na zakup leków, lecz nagle znalazły się pieniądze, których jak mówili „nie ma i nie będzie”, na zakup 25 nowych samochodów, w tym 12 luksusowych limuzyn, które kosztowały 12,5 mln zł naszych podatków.
To samo odnosi się do wojska. Politycy wykorzystują platformy społecznościowe do manipulacji opinią publiczną w sprawie dotyczącej ewentualnego zagrożenia ze strony Rosji, żeby zwiększać wydatki obronne i przeznaczać miliardy złotych na podwyższenie pensji żołnierzom, stworzenie stałych baz USA lub nа inwestycje w rozwój zdolności obronnych nie tylko Polski, ale również Stanów Zjednoczonych. W ciągu tego polski rząd przeznaczył na socjal tylko 16 proc. PKB, na obronność – 33.8 proc. PKB. MON wydało 185 miliardów złotych na modernizację wojska, 710 milionów złotych na podwyżki żołnierzom 4,5 mln. zł na dofinansowanie do remontów i budowy strzelnic. A pieniędzy na emerytury i leczenie Polaków nie będzie!
[Co ciekawe, a co uchodzi uwagi polskich kretynów, to to, że zakupione F-35 nie będą faktycznie własnością Polski, bo kontrolę zachowa nad nimi nasz wypróbowany przyjaciel, czyli USRael – admin]
Niestety, wszystkie programy socjalne są tylko sposobem na dozgonne wygrywanie wyborów. Problem jednak w tym, że jest to niesamowity cynizm. Politycy sformułowali do społeczeństwa prosty szantaż: “PiS da wam 3000 zł pensji”, “PiS da wam 13 i 14 emerytury”, “PiS da wam wyższe dopłaty”. Innymi słowy, cztery razy “PiS da wam pieniądze”.To czy to będą środki rządu, czy obywateli jest na ten moment drugorzędne.
Kluczowe jest to, że nie ma już miejsca na dyskusje o tym, co powinno być w wyborach najważniejsze. Nie ma debaty o naprawie państwa, nie ma debaty o poprawie jakości życia całego społeczeństwa. Nie ma miejsca na reformy kulejącej oświaty, ochrony zdrowia, słabych instytucji i rozpadającego się sytemu emerytalnego czy panującego smogu.
Cały wielki wybór wyborczy został sprowadzony do cynicznego “jak wygramy, to damy wam kasę”, a jeśli przegramy, to “dostaniecie za swoje i zostaniecie z niczym”. Widzimy zatem, że Polacy dostali prostą ofertę ekonomiczna od rządu, od której mają uzależnić swój głos nad urną.

„Nawet deszcz” czyli o polską LITOSFERĘ dla Polaków.


„Fajny film wczoraj widziałem” … nie fajny, a piękny i wstrząsający, film MEMENTO dla tylekroć już ograbionego polskiego narodu.
Wiadomo, ze od dawna nie ma jednolitego narodu polskiego, bo od „desantu Stalina” w 1944, naród nasz musi dzielić to samo terytorium z polskojęzyczną grupą rozbójniczą (grupa ta jest polskojęzyczna szczególnie od czasu zarzucenia przez nich jidysz).
Wpis od początku mi się rozłazi, ale akurat słuchałem niedawno całkiem sporo rożnych audycji historycznych w telewizjach internetowych (nie dziwota, że szabesgoje uważają, iż należałoby zrobić w Polsce porządek z internetem, no nie może być bowiem tak, żeby bezkarnie można było głosić prawdy niekoszerne) i często powtarzanym motywem, wcześniej mi nieznanym, jest fakt następujący: we wszystkich partiach komunistycznych w Europie, ze szczególnym uwzględnieniem bolszewików w Rosji i desantu Stalina w Polsce, w każdej z nich powstaje żydowska partia wewnętrzna.
W Polsce po wojnie Bund startuje w wyborach parlamentarnych 1947 na wspólnych listach z PPS-em, w 1948 część bundowców wstępuje do PPR zaś w 1949 oficjalnie kończy działalność, składa samokrytykę i wzywa członków do wstępowania do PZPR (jak to tłumaczy Leszek Żebrowski: w 1949 Stalin nie potrzebował już niczyjego, nawet żydowskiego pośrednictwa do zarządzania zniewolonymi Polakami, stąd rozkaz rozwiązania Bundu i pokajania się.
Najbardziej znanym bundowcem po 1990 roku był zmarły w 2009 roku Marek Edelman, m.in. „członek opozycji antykomunistycznej”. Ciekawe, czy jego „antykomunizm” nie miał aby źródeł w decyzji Stalina z 1949 roku).
Różnie możemy liczyć początek utraty przez Polskę suwerenności, czy będzie to Sejm Niemy 1717 w Grodnie, czy ucieczka legalnie wybranego króla Stanisława I Leszczyńskiego przez Gdańsk do Francji w 1736 (ówczesne pułki rosyjskie Anny Romanowej były jak widać skuteczniejsze od zarządzonego przez Niemców ciamajdanu z grudnia 2016/stycznia 2017 w Warszawie).
Rozpoczyna się wówczas stały rabunek ziem Rzeczpospolitej, trwający z przerwa na IIRP aż do przejścia z rabunku na „współpracę” w ramach RWPG. A mimo wszystko po II wojnie udało się podźwignąć kraj z ruiny i odbudować demograficznie. I mimo całej mizerii PRL-u, nagle w 1989 roku na kraje zachodnie padł, uważam, blady strach, bo jeszcze wówczas, gdyby Polska poszła drogą racjonalizacji istniejącej gospodarki, z całym zapleczem szkól zawodowych, techników i inżynierskich, gdyby w Polskę zainwestował wytwórczy biznes z Japonii czy Hong Kongu, to dziś nasz kraj byłby gospodarczą protegą na poziomie Korei Południowej, tyle, że położonej w sercu Europy. A wówczas to w polskich restauracjach kelnerami byliby młodzi Hiszpanie, Włosi, Francuzi, a nie odwrotnie.
No i dlatego trzeba było wszystko zrujnować do gołej ziemi, wyprzedać za bezcen, z którego to zadania znakomicie wywiązał się postawiony na fasadzie słup czyli profesor Balcerowicz. Zostaliśmy tak wydymani, że mimo wyprzedaży klejnotów rodowych, dzisiejszy ZUS wciąż działa na zasadzie piramidy finansowej (dziwi mnie, jeśli kogokolwiek dziwią szczere słowa obecnej pani prezes ZUS, że czeka nas albo praca do śmierci albo głodowe emerytury).
Po zakładach przemysłowych i rolnych można jeszcze sprzedać ziemię, lasy, zamek królewski na Wawelu (to nie żart- a sprzedaż Polskich kolei Linowych w 2013 dla Mid Europa Partners, inwestora finansowego typu private equity z siedzibą w Londynie? – jak bowiem powiada Pismo Św. „Ty będziesz pożyczał wielu narodom, a sam u nikogo nie zaciągniesz pożyczki” – co sparafrazował swego czasu polityk Unii Wolności „po co Polakom własność, skoro mogą pracować jako robotnicy najemni”).
A co można „sprywatyzować” na koniec? W przyszłości być może powietrze, co pozwoliłoby łatwo eliminować osoby zbędne czy wykazujące postawy antysemickie (a wg raportu ADL, jest ich z Polakami na czele ponad miliard, patrz https://global100.adl.org/map ) – albowiem odcięcie komuś powietrza to sprawa poważniejsza nawet od zablokowania konta na YT czy pejsbuku).
Na dziś wszelako powietrze jest jeszcze za darmo (stąd u niektórych duże nosy), ale można sprywatyzować całą litosferę z wodą pitną włącznie.
Kilka dni temu amerykańscy kongresmeni napisali do premiera Morawieckiego list sugerujący znaczne obniżenie podatku miedziowego w Polsce – obecnie budowa nowej kopalni miedzi w Polsce zamortyzuje się po 30 latach, co daje praktycznie monopol KGHiM-owi, ale i zyski budżetowi polskiemu. A po co wyłączność na te zyski ma mieć budżet polski, jeśli mogłaby je przejąć firma „międzynarodowa”.
Być może za chwilę jakaś anonimowa osoba z departamentu stanu (u nas ostatni Anonim to był Gall przy Krzywoustym, ale w departamencie stanu to normalka) pokiwa palcem, że jeśli Polska nie zniesie podatku miedziowego, to narazi na szwank swoje strategiczne interesy w USA … i nastąpi reakcja jak przy noweli do ustawy o IPN.
[Tak właśnie będzie – admin]
Dlatego, jak przeczytałem o zgoła niewinnej wizycie z Izraela, to od razu zmarszczyła mi się skóra na rzyci:
Przypomnijmy art.dr Jaśkowskiego z 2017 roku:
I tu dochodzimy w końcu do hiszpańskiego filmu „Nawet deszcz” (org. También la Lluvia) z 2010. Meksykański reżyser (Gael García Bernal) i hiszpański producent (Luis Tosar – łysy z krzaczastymi brwiami, mój ulubiony aktor hiszpański) przybywają z ekipą do najbiedniejszego kraju Ameryki Łacińskiej czyli do Boliwii, gdzie płacąc 2 dolary dziennie tamtejszym statystom zaoszczędzą kupę kasy podczas kręcenia ambitnego, ale cierpiącego na ograniczenia budżetowe filmu o Krzysztofie Kolumbie i rebelii Hatueya.
[Tak jak w Hamlecie mamy sztukę w sztuce, tak tu oglądamy film w filmie; gwoli ścisłości, w kręconym filmie podbojem Kuby i pacyfikacją rebelii Hatueya dowodzi sam Kolumb, podczas gdy w rzeczywistości był to hiszpański konkwistador i późniejszy gubernator Kuby, Diego Velázquez de Cuéllar, zaś sam Kolumb chyba nie miał z tym nic wspólnego, ale mogę się mylić. Według relacji pierwszego obrońcy Indian, Bartolomé de las Casas, kiedy skazanemu na stos Hatueyowi zaproponowano chrzest przed śmiercią, żeby trafił do nieba, ten odparł, że woli piekło, byle nie być tam razem z Hiszpanami – PS: Upraszałbym o powstrzymanie się od komentarzy o „nawracaniu na chrześcijaństwo mieczem” bo jest tyle innych okazji, a ten tekst jest na zupełnie inny temat].
Tymczasem realizacja filmu zbiega się z kryzysem wodnym w Cochabamba 2000 roku.
Otóż Bank Światowy i Bank Rozwoju nakazały rządowi Boliwii prywatyzację nawet nie wodociągów (bo tych na prowincji nie ma), ale wody, jako warunek dalszego kredytowania długu zagranicznego (mówimy Boliwia, a powinniśmy myśleć Polska).
W metropolii Cochabamba nowo utworzona firma Aguas del Tunari (z udziałem Bechtel, USA) uzyskała praktyczny monopol na wodę. Kilkukrotny wzrost cen wody doprowadził do rozruchów społecznych, stanu wyjątkowego i ostatecznie rozwiązania umowy z Aguas del Tunari „za porozumieniem stron” w 2009.
Konkluzja:
Nie wiem, czy kamrat Wojtek Olszański jest agentem ruskim, pruskim czy rakuskim, ale to akurat on od lat konsekwentnie woła o ustawę gwarantującą narodowi polskiemu wyłączną własność wszystkich zasobów polskiej litosfery, z wodą pitna w szczególności. No i to jest dopiero antysemityzm.

Polska zakładnikiem Zimnej Wojny między USA a Chinami

Zgodnie ze wspólną deklaracją o pogłębianiu współpracy obronnej, podpisanej przez Prezydentów Polski i USA, Stany Zjednoczone planują zwiększyć swoją aktualną obecność wojskową w Polsce, wynoszącą około 4,5 tys. rotujących się żołnierzy.

Zgodnie ze wspólną deklaracją o pogłębianiu współpracy obronnej, podpisanej przez Prezydentów Polski i USA, Stany Zjednoczone planują zwiększyć swoją aktualną obecność wojskową w Polsce, wynoszącą około 4,5 tys. rotujących się żołnierzy. „Ta trwała obecność wzrośnie w najbliższej przyszłości o około 1 tys. dodatkowych żołnierzy i będzie skoncentrowana na zapewnieniu w Polsce dodatkowych zdolności obrony i odstraszania” – czytamy.
Wojsko amerykańskie zaś nie jest na naszym terytorium do obrony Polski, ale ma służyć ochronie amerykańskich interesów.
A jakie może mieć interesy USA obecnie w Polsce? Może chodzi o Nowy Jedwabny Szlak, który jest poza kontrolą amerykańską? Który mógłby przebiegać przez nasz kraj? Jak ogromne znaczenie mogłoby mieć to dla naszego rynku, nie trzeba nikogo przekonywać. A gdzie indziej można kontrolować szlak handlowy łączący Chiny z Rosją i Niemcami?
Głównym problemem dla Amerykanów stają się Chiny oraz ich inwestycje w infrastrukturę na świecie w ramach inicjatywy Pasa i Szlaku. Chiny mają strategiczny plan dla Europy Środkowo-Wschodniej, z którego pomocą Państwo Środka chce wreszcie stać się światową potęgą.
Polska, jako największy kraj w regionie, otrzymała dotychczas najwięcej bezpośrednich inwestycji chińskich. Władze w Warszawie przyjmują je z radością. W ubiegłym roku urosła o oszałamiające pięć procent.
Chińczycy inwestują i oferują innym krajom mnóstwo pieniędzy, a w efekcie np. zdołali uzyskać pakiety kontrolne kilku największych europejskich portów.
„To niepokojące, gdyż Chińczycy wykorzystują to jako narzędzie wpływania na inne kraje. Nie chciałbym brzmieć zbyt alarmistycznie, ale według mnie to może stać się wyzwaniem na wypadek kryzysu, kiedy chińskie firmy będą w stanie kontrolować europejskie porty. W tym niektóre z portów, które chociażby w 2020 r. będą wykorzystywane w wielkim ćwiczeniu przerzutowym Defender-20, największym od wielu dekad między USA a Europą. To kluczowa rola – każdy profesjonalista wojskowy czy strateg wie, że bez logistyki nie ma znaczenia, ilu wojowników będzie na polu walki, bo i tak przegrają” – mówi gen. broni rezerwy Frederick Ben Hodges, były dowódca sił lądowych USA w Europie.
Przypomnijmy, manewry Defender-20, które odbędą się na największych poligonach Polski, będą charakteryzować się bezprecedensową liczbą zaangażowanych żołnierzy i sprzętu. Udział w nich weźmie blisko 106 tysięcy żołnierzy, z czego aż 37 tysięcy Amerykanów zostanie przetransportowanych z USA do Europy wraz z 20 tysiącami jednostek sprzętu wojskowego.
Przeprowadzanie manewrów na tak dużą skalę na granicach wschodnich więc nie można interpretować jako części strategii obronnej wobec Rosji, lecz jako potencjalne zagrożenie wykraczające poza ramy zwykłej strategii obronnej.
W Polsce i Europie Wschodniej starcie interesów Waszyngtonu a Pekina jest szczególnie widoczne. Nie sprzyja to zachowaniu stabilności i umocnieniu regionalnego bezpieczeństwa.
Problem polega na tym, że nasi politycy nie czytają sygnałów wysyłanych z USA, ubzdurali sobie, że muszą być u nas bazy USA i że oni będą nas bronić. Tylko przed kim? Wydamy gigantyczne pieniądze na obecność wojsk amerykańskich – nawet 50 mln dolarów, czyli ok. 200 mln złotych rocznie.
Wygląda na to, że wyimaginowane zagrożenie ze strony Rosji to po prostu mydlenie oczu Polakom, gdy światowe mocarstwa walczą o wpływy na terytorium Europy Środkowo-Wschodniej. W Polsce rywalizacja ta jest szczególnie wyraźna. Trend jest taki, że Rosja jest potrzebna Europie i Ameryce, ze względu na Chiny.
Marcin Szymański
http://ndp.neon24.pl/

Gdy to się stanie będą nieusuwalni.

10 VIII 2019
(…)
Nie można dopuścić do otrzymywania polskiego obywatelstwa przez Ukraińców. Gdy to się stanie będą nieusuwalni.
Karta Polaka w intencji pomysłodawców nie była dla Polaków, ale dla Ukraińców, którzy powołać się na polskie korzenie, piątą wodę po kisielu jak mówiłem i aby był pretekst do dawania im obywatelstwa.
Już mniejszość ukraińska w Polsce wroga jej skrycie jest dla Polski niebezpieczna, ze względu na liczebność mało może szkodzić. W połączeniu jednak z napływowymi Ukraińcami, którzy dodatkowo będą mieć polskie obywatelstwo jest niebezpieczna wielokrotnie bardziej. Pamiętajcie o wsparciu przez bogatych Ukraińców, którzy mieszkają na Zachodzie, głównie w Kanadzie. Często zresztą ich korzenie są mieszane żydo- ukraińskie nie mówiąc o krwi chazarskiej bez wyznawanej religii talmudycznej.
Trzeba wypleniać tę ukraińską zarazę. Ukraińcy, którzy mieszkają tu od drugiej wojny światowej mają prawo do mieszkania w Polsce lecz muszą być lojalni wobec państwa polskiego.
Wszelka zdrada choćby ukryta, pełzająca i niepodlegająca wprost paragrafom karnym musi być nazywana po imieniu i piętnowana.
Polacy muszą walczyć o swoje na wszystkich poziomach. Muszą szukać liderów, którzy ich będą reprezentować i wspierać ich.
Muszą to być ludzie czyści i ideowi. Jeśli sami nie mogliby działać ze względu na pracę i obowiązki to Polacy winni tę działalność im umożliwiać przez różnego rodzaju wsparcie.
Pewnymi ludźmi są osoby pochodzenia szlacheckiego, które kultywują to pochodzenie w różnych organizacjach. Nie są zbyt radykalni, ale z ust osób, które przyznają się do swego herbu ( a nie są łobuzami, którzy się podeń podszywają) nie usłyszycie słów przeciw Polsce, martwieniu się o antysemityzm w Polsce i inne izmy. Nie mówiąc o opluwaniu Polski jawnym czy podstępnym.
Są to też ludzie, którzy radzą sobie w życiu, są dość energiczni i przedsiębiorczy. Nie są bez grosza jak to mówicie.
Oni często udokumentowują swoje pochodzenie.
Świadomość Polaków musi być taka, że wybierają osoby co do których wiadomo kim byli rodzice, dziadkowie, pradziadkowie.
Życiorys kandydata nie może zaczynać się wraz z ukończeniem studiów.
Przynależność do partii komunistycznej w XX-leciu ojca czy dziadka takiego kandydata skreśla go i nie można go wybierać.
Jeśli chodzi o przynależność ojca czy matki kandydata do PZPR to nie skreśla go z wyboru, lecz należy tu patrzeć uważnie. Nie wybierajcie też nikogo kto bezpośrednio należał do PZPR. Minęło już dość lat i nawet gdyby to był ktoś pod różnymi względami wartościowy Polska może się bez niego obejść.
Nie można wybierać żadnego byłego esbeka czy byłego a może aktualnego konfidenta z tamtych czasów.
Nie można rzecz jasna wybierać członka masonerii.
Powiecie jak się dowiedzieć?
Jeśli nie zadeklaruje ( pod przysięgą), że nim nie jest nie wybieracie go.
Nie można wybierać członków mniejszości ukraińskiej, ni niemieckiej bez względu na to czy są jawnymi członkami czy też ukrywają swoje pochodzenie.
Można głosować na członków mniejszości tatarskiej w Polsce, którzy przez kilka wieków pokazali, że są wiernymi jej synami.
O Żydach mówiłem więc nie muszę powtarzać.
Masoneria musi być uznana za organizację nielegalną, jako organizacja zbrodnicza.
– Tak Panie Jezu, ale wiesz, że wtedy nas zniszczą.
– I tak to czynią.
Gdyby masoneria była uznana za organizację nielegalną wtedy się odsłonią.
Ja was nie zostawię gdybyście o to walczyli.
Walczcie dzieci. Bądźcie aktywni w sprawach publicznych.
Musicie działania wrogów nazywać po imieniu. Na spotkaniach mówić o piątej kolumnie, o dywersji, agenturze.
Na spotkaniach z posłami jakimikolwiek i na spotkaniach w Internecie, publicznych z rodakami czy liderami, którzy chcą dobra Polski.
Trzeba obudzić Polaków z pierwszej Solidarności, tych zwłaszcza, którzy byli wtedy młodzi a dziś są jeszcze niestarzy.
Na tym zakończymy moje dziecko.

Morawiecki oszalał! Kara więzienia za krytykę rządowego programu! Już teraz za zniechęcanie do PPK grozi grzywna.

Pracownicze Plany Kapitałowe są tak „świetne”, że już teraz za zniechęcanie do nich grozi pracodawcy kara finansowa. To jednak wciąż nic. Rząd rozważa zmianę w totalitarnym stylu, która za zniechęcanie pracownika do korzystania z PPK wprowadzi karę więzienia do dwóch lat.

– Do Ministerstwa Pracy, Państwowej Inspekcji Pracy i Polskiego Funduszu Rozwoju docierają sygnały o tym, że niektórzy szefowie zniechęcają swoich pracowników do zakładania PPK – bo dla firm to dodatkowy koszt – informuje RMF FM.
Chodzi o sytuacje, gdy pracodawcy grożą pracownikowi odebraniem premii lub obcięciem wynagrodzenia za zapisanie się do PPK.
Obecnie za samo zniechęcanie do korzystania z PPK grożą kary. Obecnie jest to 1,5 proc. funduszu płac w firmie. Jednak wkrótce może się to zmienić. Rząd bowiem rozważa wprowadzenie kary 2 lat pozbawienia wolności, jeśli sytuacje będą się pojawiać częściej.
W pierwotnym projekcie ustawy o PPK z 2018 roku znajdował się zapis mówiący, że „kto, jako podmiot zatrudniający albo osoba upoważniona do działania w imieniu podmiotu zatrudniającego lub działająca z inicjatywy tego podmiotu, nakłania uczestnika do rezygnacji z oszczędzania w PPK, podlega karze grzywny, karze ograniczenia wolności albo karze pozbawienia wolności do dwóch lat”.
W wyniku protestów organizacji pracodawców, zapis złagodzono. Jak widać, jego widmo powraca.
Źródło: rmf24.pl
https://wolnosc24.pl/
Ja akurat aż tak bardzo się nie oburzam. Zgadnijcie dlaczego.
Admin

Sonderaktion Krakau (2)

Poprzednia część: https://marucha.wordpress.com/2019/10/25/sonderaktion-krakau-1/

Wobec rozpowszechnianej w Krakowie wiadomości, że w razie jakichkolwiek demonstracji w dniu 11 listopada, w związku z rocznicą Niepodległości, zostaną przez Niemców wyciągnięte surowe konsekwencje, Senat Uniwersytetu postanowił, że zajęcia dydaktyczne rozpoczną się dopiero 13 listopada 1939 r.
Obraz Mieczysława Wątorskiego z 1956 roku
Nabożeństwo inaugurujące rok akademicki odbyło się 4 listopada w kościele akademickim pod wezwaniem św. Anny. Udział w nabożeństwie wzięli profesorowie Alma Mater, członkowie Senatu i asystenci. Po nabożeństwie zebrani dowiedzieli się, że wszyscy profesorowie uczelni zaproszeni są na „wykład” Obersturmbannführera Brunona Müllera, który miał dotyczyć „stosunku Rzeszy Niemieckiej i narodowego socjalizmu do spraw nauki i uniwersytetów”.
Zachowanie Müllera wobec rektora Lehr-Spławińskiego podczas ich spotkania było bardzo poprawne i nie wzbudziło żadnych podejrzeń. Podczas tego spotkania ustalono, że „wykład” Müllera odbędzie się 6 listopada 1939 r. o godz. 12.00 w Sali nr 66.
Zapowiedź wykładu Müllera wzbudziła wśród krakowskich profesorów konsternację. W dyskusjach jakie miedzy sobą prowadzili pojawił się dylemat- iść, czy nie iść na wykład. W końcu przeważyła opinia, że ewentualna nieobecność profesorów na wykładzie, może sprowadzić kłopoty na rektora i uniwersytet. By w dobrym świetle przedstawić rektora na wykład zdecydowali się przyjść także emerytowani profesorzy.
Zdążających na wykład krakowskich uczonych niemile zaskoczył widok policyjnych wozów i uzbrojonych policjantów, którzy obstawili wszystkie ulice wokół Collegium Novum. Jak się okazało policjanci niemieccy nie byli wtajemniczeni w cele akcji, o czym świadczyć może zdarzenie z dwoma profesorami.
Otóż, prof. Jan Gwiazdomorski oraz prof. Jerzy Lande zostali zatrzymani przez niemieckich policjantów, którzy, mimo twierdzenia obu panów, iż są profesorami, nie zostali przepuszczeni do Collegium Novum. Dopiero interwencja oficera SS doprowadziła do przepuszczenia przez policjantów obu profesorów. Niestety, zamiast na salę wykładową, obaj profesorowie zostali wpakowani do policyjnej budy. Byli to zatem dwaj pierwsi aresztowani profesorowie, których ominęła „przyjemność” wysłuchania wykładu Müllera.
Müller wszedł do Sali nr 66 w hełmie na głowie, którego nie zdjął, i rozpoczął swój „wykład” od słów: „Uniwersytet tutejszy rozpoczął rok akademicki nie uzyskawszy uprzednio pozwolenia władz niemieckich. Jest to zła wola. Ponadto jest powszechnie wiadomo, że wykładowcy byli zawsze wrogo nastawieni wobec nauki niemieckiej. Z tego powodu wszyscy obecni, z wyjątkiem trzech obecnych kobiet, będziecie przewiezieni do obozu koncentracyjnego. Jakakolwiek dyskusja, a nawet jakakolwiek wypowiedź na ten temat jest wykluczona. Kto stawi opór przy wykonywaniu mego rozkazu będzie zastrzelony”.
Po tych słowach padł rozkaz nakazujący wyjście profesorów z sali. Niemieccy żołnierze ustawieni w dwuszeregu obmacywali wychodzących profesorów i wyprowadzali ich na ul. Gołębią. Tam profesorzy zostali zmuszeni do zajęcia miejsc w budach policyjnych, które szczelnie zasłonięto i przewieziono wszystkich do więzienia na ul. Montelupich. Na Montelupich ustawiono profesorów w dwójki i wśród wrzasków, kuksańców oraz bicia po twarzy zapędzono do dwóch sal w głównym budynku. Trzecią zaś grupę profesorów, liczącą ok. 70 osób umieszczono w kaplicy więziennej.
Poza aresztowanymi profesorami z gmachu Uniwersytetu wyprowadzono również osoby, które przypadkowo znalazły się w gmachu Uniwersytetu. Był to m.in. mgr Zygmunt Starachowicz, który przyszedł odebrać swój dyplom oraz student prawa Janusz Borkowski, który liczył, że spotka tam swoich kolegów.
Ponadto, z uwagi na to, że gmach Akademii Górniczo Hutniczej został zajęty przez Niemców na siedzibę tzw. „rządu GG”, w gmachu Uniwersytetu odbywało się posiedzenie Senatu AGH, którzy także zostali aresztowani. Aresztowano również ks. Nodzyńskiego, który w gmachu Collegium Novum prowadził lekcję religii dla uczennic. Aresztowano również dwóch nauczycieli gimnazjum w Chrzanowie oraz kilka przypadkowych osób, które zatrzymano na ulicy w pobliżu Uniwersytetu.
Szok, jaki wywołało aresztowanie profesorów usiłowano w Krakowie tłumaczyć tym, że jest to aresztowanie prewencyjne, w związku ze zbliżającym się Świętem Niepodległości. To przekonanie była tak silne nawet wówczas, gdy profesorów Niemcy wywieźli do Wrocławia. Wcześniej jednak przewieziono profesorów z więzienia przy ul. Montelupich do koszar na ul. Mazowieckiej. Gdy wiadomość o przewiezieniu profesorów na ul. Mazowiecką dotarła do rodzin aresztowanych usiłowali oni uzyskać ze swoimi bliskimi widzenie. Nie było to możliwe, ale udało się dostarczyć niektórym przybory toaletowe, ciepłą bielizną etc.
8 listopada 1939 r. aresztowanych odwiedził delegat PCK, dr Ciećkiewicz, który oświadczył zatrzymanym, że w imieniu PCK czyni starania o zwolnienie aresztowanych, przede wszystkim starszych wiekiem i chorych. Niestety, już 9 listopada dr Ciećkiewicz oświadczył profesorom, że co prawda złożył wnioski o zwolnienie chorych i starszych wiekiem profesorów, ale nie mogą być one rozpatrzone, bo Müller wyjechał do Berlina. Złudzenia co do krótkotrwałego aresztowania profesorów podtrzymywało również Gestapo, bowiem udzielili oni dr Ciećkiewiczowi zgody na odwiedzanie profesorów do dnia…13 listopada.
To zezwolenie utwierdziło dr Ciećkiewicza, i nie tylko jego, że aresztowanie ma charakter prewencyjny związany z datą 11 listopada. Było to jednak błędne przekonanie, o czym wszyscy przekonali się 14 listopada 1939 r. Tego dnia do koszar na ul. Mazowieckiej wpadli SS- mani i rozkazali wszystkim spakować się i wyjść na dziedziniec. Tam sprawdzono listę obecności, po czym zwolniono z aresztu jako chorych kilku profesorów.
Byli to: prof. prof. Ciechanowski i Wilkosz. Ponadto zwolniono germanistę prof. Kleczkowskiego oraz trzech Ukraińców: prof. Jana Ziłyńskiego, prof. AGH Czopiwskiego-Feszczenko Iwana i docenta koksownictwa z AGH, Czyżewskiego Mikołaja. Poza nimi zwolniono także prof. chorób zakaźnych Józefa Kostrzewskiego oraz asystenta w katedrze mikrobiologii dr Zdzisława Przybyłkiewicza. W czasie pobytu na Mazowieckiej zwolniony został także prof. Fryderyk Zoll, jako członek Akademii Prawa Niemieckiego.
Decyzję o zwolnieniu przekazano również prof. Stołyhwo, który odmówił jej przyjęcia motywując to następująco: „nie mogę przyjąć zwolnienia mnie z więzienia, gdyż moim obowiązkiem jest pozostać w więzieniu razem z moimi kolegami, którzy niesłusznie zostali uwięzieni, znieważeni i pobici podczas aresztowania”. Pozostali naukowcy zostali przewiezieni najpierw do Wrocławia, a stamtąd do Oranienburg-Sachsenhausen.
Od dnia aresztowania, a potem wywiezienia profesorów, ich rodziny i grono znajomych podejmowali rozpaczliwe próby ratowania. Cała ta, z początku bardzo chaotyczna akcja skupiała się w mieszkaniu prof. Stanisława Kutrzeby. Padały różne propozycje dotyczące ratowania profesorów. Ale zadawano także pytania – czy aresztowani profesorowie zaakceptują pomoc, która polegałaby na zaangażowaniu uczonych niemieckich? Większość jednak stała na stanowisku, że należy wykorzystać wszelkie możliwości ratowania.
Rodziny postanowiły wykorzystać kontakty krakowskich profesorów z profesorami niemieckimi. Tak postąpili bliscy prof. Kazimierza Stołyhwo, którzy najpierw wystosowali pismo do niemieckiego antropologa prof. Eugena Fischera. Niestety, odpowiedzi nie było. Nie wiadomo też, czy list z prośbą o pomoc dotarł do adresata. Kolejny list pani Stołyhwo wystosowała do zaprzyjaźnionego z jej mężem prof. Fabio Frassetto z Bolonii. Dopiero w kwietniu 1940 r. pani Stołyhwo otrzymała kartkę od prof. Frassettiego, informującą ją o zaproszeniu przez prof. Fabio Frassetto prof. Stołyhwo do Bolonii, aby na tamtejszym uniwersytecie mogli razem kontynuować pracę naukową.
Okazało się, że prof. Frassetti interweniował w ambasadzie niemieckiej prosząc o zgodę na przyjazd prof. Stołyhwo do Bolonii. Prawdopodobnie w wyniku tej interwencji prof. Stołyhwo został zwolniony, ale… nie pojechał do Bolonii, tylko 24 kwietnia 1940 r. przybył do Krakowa.
Niestety, rodziny aresztowanych profesorów spotkały się także z odmową pomocy, i co smutne ze strony… Polaków. W pierwszych akcjach mających na celu ratowanie profesorów rodziny udzieliły pełnomocnictwa pani profesorowej Kowalskiej i pani profesorowej Stołyhwo, które wystąpiły oficjalnie do władz niemieckich o zwolnienie aresztowanych profesorów.
Aby ich starania miały mocniejszy wydźwięk obie panie zwróciły się do byłego ministra w rządzie austriackim w czasie zaborów, Juliana Twardowskiego, którego żona na dodatek była Niemką. Julian Twardowski zdecydowanie odmówił jakiejkolwiek pomocy i interwencji w tej sprawie. Obie panie usiłowały uzyskać audiencję u sekretarza tzw. rządu GG, Bühlera, który ich nie przyjął. Przyjął je natomiast wyższy oficer, który bardzo się zdziwił, że w obozie zmarło już dwóch profesorów.
W pierwszych miesiącach pobytu krakowskich profesorów w obozie zmarli: Antoni Meyer, Stanisław Estreicher, Stefan Bednarski, Jerzy Smoleński, Tadeusz Grabowski, Michał Siedlecki, Kazimierz Kostanecki, Feliks Rogoziński, Adam Różański, Ignacy Chrzanowski, Władysław Takliński, Antoni Hoborski, Leon Sternbach. Te osoby zmarły przed 8 lutym 1940 r., kiedy to zwolniono z obozu 13 profesorów.
Na tym nie koniec śmiertelnych ofiar niemieckich, którzy zostali zamordowani w Sachsenhausen: Prof. prof. Antoni Wilk, Stefan Kołaczkowski zmarli 17.02. 1940 r., Jan Nowak zm. 15.02.1940, Jan Włodek zm. 19.02.1940 r., Franciszek Bosowski zm. 3.05. 1940 r. Ale to nie koniec tej ponurej listy. Wielu profesorów zmarło po wypuszczeniu z obozu w wyniku złego stanu zdrowia utraconego podczas aresztowania. Byli to: prof. prof. Stanisław Kutrzeba zm. w 1946 r., Jan Kozak, Paweł Łoziński. Wielu zostało przewiezionych z Sachsenhausen do Auschwitz i tam ponieśli śmierć. Wymieńmy ku pamięci ich nazwiska: ks. Marian Morawski, prof. Józef Siemieński, dr Wiesław Doborzyński, Włodzimierz Ottman – sekretarz UJ, DOC. Arnold Bolland, doc. Walenty Winid, ks. Jan Salamucha, prof. Leon Wachholz oraz profesorzy żydowskiego pochodzenia – doc. Ormicki oraz doc. Metallmann.
Dnia 8 lutego 1940 r. na dworcu w Krakowie wysiadła z pociągu grupa stu osób, wynędzniałych i wychudzonych. Byli to krakowscy uczeni, o których zwolnienie walczyli najbliżsi, ale też opinia wolnego świata, w tym władze Włoch. Część osób została wcześniej przewieziona do Dachau i Auschwitz i nadal trwały starania o ich uwolnienie. Kolejna grupa uczonych została zwolniona 21.12.1940 roku, przebywając już w obozie w Dachau. Po nowym roku 1941 roku zwolniono następną grupę, a do 15 stycznia wszyscy, którzy przeżyli w Dachau byli już w Krakowie. Niestety, nie zwolniono duchownych i profesorów żydowskiego pochodzenia.
Ireneusz T. Lisiak
Myśl Polska, nr 45-46 (3-10.11.2019)
http://mysl-polska.pl

Nie ma czego świętować


Wczoraj w siedzibie sejmiku województwa podkarpackiego odbyła się uroczysta sesja z okazji dwudziestej rocznicy powołania samorządów wojewódzkich.
Uważałem, że to żadna okazja do świętowania, ale od demonstrowania zwolniły mnie okoliczności życiowe.
Okazało się jednak, że „skandalistą” został poseł Grzegorz Braun, który wykorzystał sesję między innymi do ataku – moim zdaniem uzasadnionego – na byłego marszałka sejmu Marka Kuchcińskiego.
Szkoda, że poseł Braun nie wykazał, że są inne powody, żeby tej rocznicy nie uważać za święto. Uważam, że samorząd województwa wprowadzony przy nowym podziale administracyjnym z 1999 roku nie spełnił i nie spełnia oczekiwań i pokładanych w nim nadziei.
Przyznaję, że nie znam sytuacji we wszystkich województwach, ale jest tak na pewno we wschodnich województwach Polski. Samorząd wojewódzki miał generalnie powtórzyć w skali województw sukces, którym stał się samorząd na poziomie gminy. Tak się nie stało.
Żeby tak się stało, to samorządy wojewódzkie musiałby mieć zdecydowanie więcej własnych pieniędzy, więcej kompetencji, a władze tego szczebla samorządu powinny być inaczej wyłaniane.
Jestem od roku radnym w sejmiku i już jestem przekonany, że obecna ranga sejmiku wynika tylko i wyłącznie z tego, że ma do dyspozycji i dzieli pieniądze z Unii Europejskiej. Gdyby nie to, to siła finansowa marszałka województwa podkarpackiego byłaby porównywalna z taką siłą prezydenta Stalowej Woli. A nawet mimo tych unijnych pieniędzy jest porównywalna z prezydentem Rzeszowa.
A co to jest ludność i powierzchnia Rzeszowa do ludności i powierzchni reszty województwa? Większe kompetencje muszą oznaczać decentralizację. Jakby ten problem nie był głęboki i szeroki, to i tak przy władzy PiS-u nie ma na to szans. Z kolei sposób wyłaniania władz samorządu województwa został podporządkowany partyjnym interesom i jest silnym i stabilnym elementem wszechwładnego partyjniactwa.
Od lat powtarzam, że powiat jest zbędną, marnotrawną strukturą. Nabieram teraz takiego przekonania o samorządzie województwa. Porażka jaką jest samorząd wojewódzki nakłada się na porażkę jaką jest w Polsce polityka regionalna.
Od transformacji ustrojowej mówiło się, ze polityka regionalna powinna doprowadzić do wyrównania różnic rozwojowych między poszczególnymi regionami, czyli po wprowadzeniu szesnastu województw, różnic między tymi województwami.
Czy coś takiego się stało? Niestety nie! Klęską tej polityki jest właśnie sytuacja województwa podkarpackiego. Nie pomógł nowy podział administracyjny, nie pomogło wprowadzenie samorządu województwa, nie pomogły specjalne fundusze, jak ten na Rozwój Polski Wschodniej i nie pomogły pieniądze z Unii Europejskiej. Owszem, zrealizowano wiele lokalnie bardzo potrzebnych inwestycji, ale jako region województwo podkarpackie nikogo nie dogoniło ani tym bardziej nie wyprzedziło. Jak od dziesięcioleci było, tak i jest obecnie. Województwo podkarpackie było i jest jednym z najsłabiej rozwiniętych regionów w Polsce.
Zamienia się tylko z województwem lubelskim ostatnim i przedostatnim miejscem wśród wszystkich województw w Polsce. I co dalej? Ano nic.
Odpowiedzią rządu PiS jest uruchomienie procesów, które prowadzą do upaństwowienia samorządów. O tym szerzej już niedługo. Żadna z obecnych partii parlamentarnych nie ma w tej sprawie nic ciekawego do zaproponowania. Z partyjnego punktu widzenia samorządy dobrze spełniają swoją rolę. Dostarczają niemal dowolną ilość dobrze płatnych posad dla „swoich”. Tylko między innymi przez to Polska się sypie. I co z tego, spytam po krótkim namyśle.
Andrzej Szlęzak
http://mysl-polska.pl

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...