Redaktor naczelna MIA „Rossiya segodnya” i stacji telewizyjnej RT Margarita Simonian skomentowała na Telegramie śledztwo CNN ws. „podejrzanych gości” założyciela WikiLeaks Juliana Assange’a w ambasadzie Ekwadoru w Londynie.
Wcześniej kanał przygotował materiał, w którym mówi się, że latem 2016 roku (niedługo przed tym hakerzy, którzy są oskarżani o współpracę z rosyjskim rządem, włamali się do systemu informacyjnego Komitetu Narodowego Partii Demokratycznej USA) Assange kilka razy spotykał się z „hakerami na światowym poziomie”, a później z kierownictwem rosyjskiej stacji, w tym z szefem londyńskiego biura RT Nikołajem Bogaczychinem.
Zgodnie z danymi amerykańskich służb specjalnych, dziennikarz przynosił do ambasady Ekwadoru pendrive’a. [No to jest poważna poszlaka. Pendrive’a byle kto nie może posiadać, a tym bardziej go wnosić – admin]
– Powiem wam więcej. Do ambasady do Assange’a chodził nie tylko mój zastępca, a ja sama. I na Twitterze zamieszczałam zdjęcia. Dać linka? I czego my mu tam tylko nie nosiliśmy. Kasety, dyskietki, pendrive’y, karteczki, środki techniczne, cukierki i inne przesyłki – napisała.
Simonian przypomniała także, że założyciel WikiLeaks miał swój program na RT, dlatego to logiczne, że korzystał z różnych sprzętów, w tym pendrive’ów.
– I wynosiliśmy od Assange’a również wiele. Na przykład książkę z autografem, która leży u mnie na stoliku przy łóżku. Potrzebujecie odcisków palców? Mam je. A za co on mi tam dziękuje, to już ustalajcie sami. Czyżby amerykańscy podatnicy na darmo płacili wam pensje? (…) – podsumowała Simonian.
Sprawa Juliana Assange’a
Julian Assange, oskarżony w Szwecji w 2010 roku [przez dwie żydówki – admin] o molestowanie seksualne i gwałt, ukrywał się od czerwca 2012 roku w ambasadzie Ekwadoru.
Rankiem 11 kwietnia 2019 roku został zatrzymany na podstawie nakazu aresztowania, wydanego przez Szwecję i USA.
Sąd w Londynie uznał go winnym naruszenia warunków zwolnienia za kaucją i skazał na 11 miesięcy więzienia. Przesłuchania w sprawie ekstradycji rozpoczęły się 2 maja.
Później Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych wystosował przeciwko Assange’owi 17 nowych zarzutów, w tym ujawnienie tajnych informacji i szpiegostwo. Grozi mu do 175 lat więzienia. Przesłuchania ws. jego ekstradycji do Ameryki będą kontynuowane od 12 czerwca.
Dziś ciekawa Ewangelia, traktuje o pobitym przez zbójców mężczyźnie, któremu nie pomógł przechodzący obok kapłan ani lewita. Pomógł zupełnie obcy kulturowo człowiek nazywany w przypowieści Samarytaninem, który obmył rannemu rany winem, namaścił oliwą i zawiózł do karczmy, aby chory doszedł do zdrowia.
My, Polacy jako dosyć jednolita wspólnota moglibyśmy bez problemu sprawić, że nie byłoby w Polsce żadnego człowieka, który cierpiałby z powodu głodu, bólu, czy innego cierpienia…
Czy taki samarytanin (tłumaczone jako człowiek litościwy i miłosierny) mógłby bezproblemowo pomóc człowiekowi we współczesnej Polsce pod rządami dziwnie faryzejskich „judeokatolików”? Ano ciężko…generalnie taki samarytanin za opatrzenie pobitego człowieka mógłby mieć nie lada problemy. Nie dziwi, że takich nie ma za wielu, może wolą „nie zauważać problemu” aby „nie mieć problemu”?
No bo Szanowni Państwo…po pierwsze, za obmycie i opatrzenie ran pobitemu taki samarytanin mógłby mieć proces, bo przecież robił to bez odpowiednich kwalifikacji medycznych. Dodatkowe kary byłyby za wino do obmycia ran, bo pewnie bez opłaconej akcyzy, a oliwa bez atestu Polskiego Zakładu Higieny.
Z transportem też do dupy…Inspekcja Transportu Drogowego dowaliłaby mandat za brak uprawnień do przewozu osób…a w zasadzie mandat podwójny, bo przewoziłby przecież osobę chorą.
Dalej to już z górki…za zlecenie karczmarzowi pieczy nad chorym naruszyłby Kodeks Pracy, bo składka od umowy zlecenia nie zostałaby odprowadzona. Przy okazji także podatek od wynagrodzeń do Urzędu Skarbowego. Także Urząd Gminy, czy Urząd Miasta miałby pretensje…karczmarz, któremu samarytanin powierzyłby pieczę nad pobitym chorym nie odprowadziłby opłaty klimatycznej (uzdrowiskowej) za klimat zdrowotny z którego przecież korzysta pobity przez zbójców rekonwalescent. Mniemam, że karczma stoi w atrakcyjnie turystycznym miejscu. W dalszym ciągu wynika też problem, czy karczmarz wystawi za usługę pieczy nad pobitym paragon fiskalny i tym samym odprowadzi VAT do Skarbu Państwa.
Ale to wszystko Szanowni Państwo przy optymistycznym założeniu, że ów pobity przez zbójców mężczyzna będzie wracał do zdrowia…w przeciwnym wypadku, w razie pogorszenia zdrowia, lub co nie daj Bóg pobity zszedłby z tego padołu łez, uruchomiona byłaby z urzędu cała machina prawnicza, która spowodowałaby, że samarytanin, ale i także karczmarz bekliby za swoje miłosierne zapędy.
Czy pomaganie bliźniemu jest w Polsce możliwe? Oczywiście, że jest, niemniej trzeba mieć świadomość, że tym sposobem można zostać przestępcą, który w sposób niemal zuchwały łamie bezduszną literę prawa…
Sąd w Toruniu rozpatruje sprawę nazwania Bandery bandytą przez polskiego 10 letniego chłopca. Młody chłopak powiedział te słowa do ukraińskiego rówieśnika, gdy ten podczas przerwy w szkole zaczął wychwalać mężczyznę.
W szkole podczas przerwy ukraiński chłopiec podczas szkolnej przerwy zaczął wychwalać Stepana Banderę. Polski 10 letni chłopiec zwrócił rówieśnikowi uwagę, że wymieniana przez niego osoba jest bandytą. Szkoła zgłosiła sprawę do sądu opiekuńczego w Toruniu, oskarżając polskiego ucznia o nacjonalizm.
Wobec rodziców polskiego chłopca toczy się postępowanie o ograniczenie władzy rodzicielskiej nad synem. O sytuacji poinformowała na twitterze Małgorzata Majkowska z Centrum Interwencji Procesowej Ordo Iuris, która reprezentowała rodziców na pierwszej rozprawie.
Warto przypomnieć, że Stepan Bandera był przewodniczącym Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, która była odpowiedzialna za mord Polaków około 100 tysięcy Polaków na Wołyniu i Galicji Wschodniej. Ponadto mężczyzna kolaborował z III Rzeszą i w 1935 roku był skazany na karę śmierci za zorganizowanie w 1934 roku zamachu na polskiego Ministra Spraw Wewnętrznych Bronisława Pierackiego.
Władze w Berlinie co najmniej od początku lat 90-tych nieustannie mówią o polsko-niemieckim pojednaniu. Mało kto jednak pamięta, że zarzewiem tego pojednania było wykorzystanie słabości naszego państwa w początkowych latach transformacji po 1989 roku i podstępne wymuszenie oświadczeń złożonych przez rząd Mazowieckiego.
Cyniczna postawa i bezwzględność Helmuta Kohla z początku lat 90-tych dziś przynoszą jednak efekty i pozwalają Niemcom na kwestionowanie w majestacie prawa wszelkich polskich żądań reparacyjnych.
Kilka dni temu zespół ekspertów niemieckiego Bundestagu zakwestionował żądania reparacyjne Polski. Za dopuszczalne autorzy ekspertyzy uznali natomiast roszczenia Grecji. Dlaczego żądania reparacyjne Polski są kwestionowane?
Otóż 23 stycznia 1953 r. PRL-owski rząd Bolesława Bieruta wydał formalne oświadczenie o zrzeczeniu się reparacji wojennych od Niemiec. Rząd RFN od samego początku zdawał sobie sprawę, że oświadczenie to – z uwagi na fakt, iż zostało wydane pod przymusem ZSRR – będzie mogło być podważane, a w konsekwencji kwestia reparacji pozostanie nierozstrzygnięta.
Niemcy potrzebowały dodatkowego, oficjalnego potwierdzenia ze strony Polski w zakresie zrzeczenia się roszczeń reparacyjnych. Okazja ku temu nadarzyła się dopiero w 1990 roku, w związku ze zjednoczeniem RFN i NRD.
Przypomnijmy – na arenie międzynarodowej trwały wówczas wielostronne konsultacje (w formacie 2 + 4, tj. RFN, NRD oraz USA, ZSRR, Francja i Wlk. Brytania) na temat politycznych aspektów zjednoczenia, przynależności zjednoczonych Niemiec do struktur międzynarodowych, wielkość zjednoczonej armii czy ostatecznego kształtu granic.
W zakresie tego ostatniego szczególnie zainteresowana była Polska. Chodziło o ostateczne potwierdzenie ustaleń z konferencji w Poczdamie, gdzie światowe mocarstwa (USA, Wlk. Brytania i ZSRR) wyznaczyły zachodnią granicę naszego kraju na Odrze i Nysie Łużyckiej (jako rekompensatę za utratę kresów na rzecz ZSRR). Niemcy Zachodnie (RFN) nigdy nie uznały tej granicy, co – z punktu widzenia bezwzględnej gry, jaką podjął ówczesny kanclerz Helmut Kohl – okazało się być kluczowe.
Kohl doskonale zdawał sobie sprawę, że Polakom zależy na potwierdzeniu swojej zachodniej granicy. Jednocześnie miał świadomość, że prędzej czy później może zostać podniesiona kwestia nigdy nie wypłaconych przez Niemcy reparacji wojennych, których zrzeczenie się w 1953 roku przez rząd Bieruta może być z prawnego punktu widzenia podważone.
W tej konfiguracji kanclerz Niemiec postanowił zagrać va banque. W marcu 1990 roku zastosował wobec strony polskiej szantaż. Uzależnił publiczne uznanie przez zjednoczone Niemcy granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej od dwóch spraw. Po pierwsze, od porzucenia przez Polskę sprawy ubiegania się o reparacje. A po drugie, od traktatowego uznania praw mniejszości niemieckiej w Polsce (stąd przedstawiciele mniejszości niemieckiej mają zagwarantowane miejsce w polskim parlamencie).
Mimo, iż żądania Kohla z prawnego punktu widzenia nie wiązały się z kwestią reparacji (konferencja pokojowa w Poczdamie przyznawała nam [1] nową zachodnią granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej oraz – zupełnie odrębnie – [2] prawo do reparacji wojennych od Niemiec), to rząd Mazowieckiego uległ temu szantażowi, grzebiąc tym samym kwestię uzyskania od naszych zachodnich sąsiadów należnych nam reparacji za straty spowodowane ich atakiem i okupacją w latach 1939 – 1945.
Niemcy i Polska się pojednały. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości [??? – admin]. Pamiętajmy jednak jakie były warunki tego pojednania. W efekcie bezwzględnej i cynicznej postawy Helmuta Kohla, który wykorzystał słabość naszych politycznych elit, utraciliśmy należne nam odszkodowania.
Twierdzenie, że było inaczej, że Polacy sami, z własnej nieprzymuszonej woli zrzekli się reparacji, to próba pudrowania wspomnianej postawy Kohla potężną dawką fałszu i hipokryzji…
HISTORIA OSADNICTWA ARIO-SŁOWIAN na zajmowanych obecnie terenach sięga 10,000 lat Wielka Lechia to zaledwie wycinek tej starożytnej historii. Komuś zależy żeby zdyskredytować tę historię ograniczyć ją do Wielkiej Lechii i po to, by łatwiej to dyskredytować
Kto wynalazł „Wielką Lechię” i dlaczego niemieccy sponsorzy?
„Już od kilku lat możemy obserwować w Polsce usilne, a niekiedy wręcz nachalne upowszechnianie wizji najdawniejszej historii naszego kraju, która bardzo się różni od tego, co możemy przeczytać w książkach historycznych. Książki, artykuły i filmy sprzedają nam wizję wielkiego starożytnego imperium słowiańskich Lechitów rozciągającego się od Renu i Dunaju daleko na wschód. Mówi się i pisze o Słowiano-Ariach i ich wyjątkowych genach. Z internetowych portali i książek wylewa się strumień treści, który ma dotyczyć ukrytej celowo przez wrogie siły nieznanej historii przedchrześcijańskiej Polski. Ale to tylko pozory. W rzeczywistości Czytelnik zalewany jest całą masą pseudoinformacji, których nie jest w stanie zweryfikować, choćby ze względu na brak czasu i nawał codziennych zajęć. (***)
Prawdę mówiąc po raz pierwszy to określenie usłyszałem od allochtonistów, na przemian z pobłażliwą inwektywą „turbosłowianin” lub którymś z licznych eufemizmów słowa „idiota”, kiedy zbyt mocno przyciskałem ich do muru dociekliwymi pytaniami. Na przykład:, Jaką haplogrupę posiadali rycerze, którzy zginęli trzy i pół tysiąca lat temu, zarówno po jednej jak i po drugiej stronie, w największej bitwie epoki brązu, w okolicy pomorskiej Dołęży (dziś niemieckie Tollense) i dlaczego jest to haplogrupa R1a1?
Dlaczego ta informacja jest wciąż trzymana przez „niemiecką naukę” w tajemnicy? W jakim tempie musieli się rozmnażać troglodyci znad Prypeci by we wczesnym średniowieczu zasiedlić w ciągu zaledwie kilku pokoleń rzekomo powstałą w Środkowej Europie pustkę osadniczą? Jakie wynalazki bądź odkrycia stały się ekonomiczną podstawą takiej, przecież nigdy wcześniej w historii Świata niespotykanej ekspansji? Albo dlaczego we wszystkich słowiańskich językach, od Uralu po Ren i od Skandynawii po Indie i Palestynę słoń nazywa się „słoń”, oraz gdzie i kiedy przodkowie dzisiejszych „turbosłowian” tego cholernego słonia spotkali by dać mu tę piękną słono-słoneczną nazwę?
(***)
Dla przykładu: Odkrycie, że na podstawie porównania materiałów genetycznych pozyskanych z wykopalisk z tymi pochodzącymi od żyjących współcześnie Polaków, pozwala bez żadnych wątpliwości stwierdzić, iż od wielu tysięcy lat istnieje genetyczna ciągłość w zamieszkującej na ziemiach polskich populacji. Oznacza to, że większość współczesnych Polaków mogłaby się wylegitymować przodkami, którzy mieszkali na tych terenach już przed 6-cioma tysiącami lat. Takie fakty boleśnie obalają wielosetletni dorobek turbogermańskiej, pseudohistorii, pseudoarcheologii i propagandy, opartych na bezsensownym założeniu, że przez całą starożytność, ziemie dzisiejszej Europy Środkowej, w tym Polski, zamieszkiwali tzw “Germanie”, czyli wg niemieckiego rozumienia tego terminu, plemiona posługujące się językami przypominającymi współczesny język niemiecki (lub idisz), które to plemiona wyprowadziły się ostatecznie ok VI wieku naszej ery na południe w czasie wielkiej wędrówki ludów. Wg tej turbogermańskiej pseudoteorii, dzicy Słowianie dotychczas skutecznie ukryci przed starożytnymi historykami i historiografami, nagle wyszli z bagien nad Prypecią i mnożąc się jak króliki zasiedlili pustkę osadniczą rzekomo powstałą w Środkowej Europie po wyprowadzce prawowitych jej panów, protoplastów dzisiejszych Niemców.
Kolejnym szokującym i trudnym do wytłumaczenia odkryciem jest fakt, że jedno z 10 biblijnych plemion starożytnego Izraela, tzw Lewici mają taką samą haplogrupę R1a1 jak Polacy. Co wskazuje, że Polacy są pełnoprawną częścią Narodu Wybranego, albo że Lewici nigdy nie byli Żydami.
Legenda “Wielkiej Lechii” nie odpowiada na żadne z wyżej postawionych pytań, ani nie wyjaśnia rzeczywistych faktów, o których zaledwie tu wspomniałem. Stanowi natomiast łatwy do zaatakowania i ośmieszenia, nawet przez przeciętnie wyedukowanego propagandystę, zlepek przesądów, fałszywych domniemań i chciejstwa. Moim zdaniem została ona celowo tak spreparowana przez obcą agenturę i dużym nakładem środków rozpropagowana. Ma to na celu odciągnięcie uwagi Polaków od prawdziwych (w/w i jeszcze wielu innych) odkryć naukowych, prowadzących do ciekawszych i bardziej szokujących wniosków niż to się kiedykolwiek śniło jakimkolwiek propagandystom. Przykrycie wartościowych informacji i rewolucyjnych wniosków i koncepcji trywialną propagandą może tylko mieć na celu zniechęcenie ludzi dociekliwych, rzetelnych i poważnych do eksploracji tematyki historycznej w ogóle, a w konsekwencji opóźnia przebicie się prawdy do opinii publicznej.
Dla turbogermanów ta walka wydaje się tak ważna jakby chodziło w niej co najmniej o życie…
I chyba rzeczywiście chodzi tu o życie? O życie wyobrażenia „Germanii” w jej dotychczasowym sensie. Paradygmat tak pomyślanej Germanii ludziom uznającym się za „germanów” zawsze dawał poczucie wyższości nad wszystkimi, którzy germanami – cokolwiek to znaczy – nie byli.
Bez tego poczucia wyższości, zwłaszcza nad słowiańskimi podludźmi, Niemcy szybko straciliby zapał i energię niezbędną do napędzania ich bandyckiej zachłanności i agresji. Straciliby też doktrynę, która ich barbarzyństwo do tej pory tuszowała, lub nie mogąc zatuszować, ideologicznie usprawiedliwiała. Przede wszystkim jednak straciliby tożsamość, jak stracili ją już na przykład Szwedzi.
Z resztą stracą ją i tak, jak tylko przyjmą do wiadomości, że co trzeci z nich to zgermanizowany Słowianin, a język niemiecki to tylko niemający głębszej spójności, skreolizowany pathwork. Całkiem niedawno uszyty z niezliczonych odprysków językowych nicią lingwistycznego synkretyzmu i szalbierstwa. Ostatecznie uformowany dopiero w średniowieczu, na peryferiach Zachodniej Słowiańszczyzny – czy jak kto tam woli: „Wielkiej Lechii”.
Dlatego tak ważne jest żeby kupić sobie czas na wyprodukowanie nowej doktryny zdolnej zastąpić tę już wysłużoną przez ostatnie tysiąclecie i właśnie ostatecznie skompromitowanej. Do tego czasu należy podrzucić najgroźniejszemu przeciwnikowi i zarazem odwiecznej ofierze, czyli Słowianom, quazi-doktrynę możliwie głupszą i intelektualnie bezpłodną. Legenda „Wielkiej Lechii” znakomicie się do tego nadaje. Pod jednym wszakże warunkiem. Takim, że będzie ona wciąż uwiarygadniana zajadłymi atakami i ośmieszana na publicznym forum przez specjalnie wyhodowanych i starannie wyselekcjonowanych w pajęczynie akademickich grantów strażników narracji, naukowców takich jak np. Stalagmit z portalu „Szkoła Nawigatorów”, którzy stanowią gwarancję, że podrzucona gawiedzi narracja nigdy nie wyjdzie poza oficjalne, starannie ustalone ramy, a słabo rozgarnięte osobniki raz sformatowane na tzw „turbosłowian” nigdy się z tego formatu nie wyzwolą.
Stanisław Michalkiewicz ostro podsumował działalność Huberta Czerniaka. Odniósł się przy tym do listu internauty, który zarzucił publicyście nierzetelność i bycie opłacanym przez kogoś, bo na antenie Mediów Narodowych skrytykował „alternatywnego medyka”.
– Ostatnim razem miałem takie krytyczne uwagi pod moim adresem po tym, jak powiedziałem, że „Wielka Lechia to UBeckie rzygowiny”. Powtórzyłem to w tym programie wiedząc, że pan dr Czerniak jest jednym z propagatorów Wielkiej Lechii – przypomniał Stanisław Michalkiewicz, publicysta „Najwyższego Czasu!”.
– Jeśli więc medycyna alternatywna jest tej samej wartości, co Wielka Lechia, to myślę, że najwyższy czas, by pan Czerniak przestał być „ważnym elementem Konfederacji”. Jak Konfederacja go przyhołubi, to oczywiście nie moja sprawa, ale ja też wyciągnę z tego wnioski – dodał Michalkiewicz.
– Obawiam się, że pan dr Czerniak, który chlubnej karty życiowej nie ma, bo w stanie wojennym na ochotnika wstąpił do ZOMO i tam dosłużył się nawet stopnia kaprala, to musiał tęgo łomotać pałą. Potem MSW w uznaniu widocznie dla jego zasług zasponsorowało mu dokończenie studiów medycznych. Bo pan dr Czerniak zaczął te studia, po dwóch latach je przerwał, żeby wstąpić do ZOMO – nie wiem, co nim kierowało, bo on mi się nie zwierza. Ale być może ta sama motywacja, co panem Petelickim generałem nieboszczykiem. On kiedyś w jednym z wywiadów powiedział, że wstąpił do SB, żeby spełniać dobre uczynki. Niektórzy w tym celu wstępują do zakonów, a niektórzy do SB. A niektórzy – jak pan Czerniak – do ZOMO – przypomniał.
– Dlaczego miałoby to rzucać cień na moją wiarygodność jako rzetelnego i niezależnego komentatora? Tego nie bardzo rozumiem. Ja nie wierzę w medycynę alternatywną, uważam to za szarlatanerię. Oczywiście ludzie się tak leczą, np. Małgorzata Braun podobno leczyła się własnym moczem, niewiele jej to pomogło, bo jak wiadomo, zmarła. Ale ludzie się rozmaitych środków chwytają – zauważył Michalkiewicz.
15 lipca nad Ziemię nadciągnie burza magnetyczna. Specjaliści twierdzą, że przyczyną będą intensywne wybuchy na Słońcu. Zgodnie z prognozami będzie to najsilniejsza burza magnetyczna od ostatnich dziesięciu lat.
Ludzie mogą reagować na to zjawisko w różny sposób. Wiele osób narzeka na złe samopoczucie, niektórzy odczuwają senność, a inni nie mogą z kolei zasnąć. Jak pisze gazeta, nawet całkiem zdrowy człowiek może odczuwać na sobie skutki burzy magnetycznej, może mieć na przykład zły nastrój lub bóle głowy.
Najbardziej zagrożone są dzieci, osoby starsze i kobiety w ciąży.
Żeby uchronić się przed zgubnym oddziaływaniem burzy magnetycznej należy unikać stresu i nadmiernego wysiłku fizycznego. Trzeba się wyspać i przebywać jak najwięcej na świeżym powietrzu.
Lekarze zalecają wykonać kilka ćwiczeń już z samego rana, aby przyśpieszyć przepływ krwi w organizmie, dobrze jest także stosować naprzemienny prysznic.
Tymczasem z kawy i alkoholu lepiej zrezygnować – powinno się zastąpić je wodą i herbatą ziołową. Z uwagą należy podejść również do jedzenia – jak radzą eksperci, lepiej się w tym czasie nie przejadać.
Oprócz tego warto zaopatrzyć się w najbardziej niezbędne i podstawowe lekarstwa.
[Oto niezbity dowód na to, że Ziemia jest płaska. Na „kulistej” Ziemi żadne burze magnetyczne nie byłyby możliwe – admin]
Wydarzenia ostatnich tygodni wskazują, że w sprawie Ukrainy poważne siły polityczne osiągnęły porozumienie.
Rosji zostało bezwarunkowo przywrócone członkostwo w Radzie Europy (CoE) przeciw czemu protestowali oczywiście delegaci ukraińscy, wysłani tam jeszcze za rządów byłego prezydenta Poroszenki.
Niczego nie zdziałali swoimi protestami i obrażaniem przedstawicieli państw, którzy w głosowaniu o tym zadecydowali. Tylko sobie tym zaszkodzili, gdyż ci Francuzi, Włosi, Hiszpanie, czy Niemcy, którzy byli wystawieni na słuchanie ich impertynenckich i obraźliwych uwag o zdradzie, sprzedajności i uległości względem Rosji, będą, już na stałe, przeciwko wyznaczaniu jakiejkolwiek perspektywy ukraińskiego członkostwa u Unii Europejskiej. Ta sprawa jest dla Ukrainy zamknięta.
Zachód nie chce mieć w swoich gremiach takich nieodpowiedzialnych i nie potrafiących kontrolować emocji ludzi. Na majdanie skandowano „Ukraina ce Jewropa”. Skończyło się to niczym, to już nieaktualne.
Nie tylko kraje i instytucje europejskie odcinają się od popierania Ukrainy. Czyni to także USA. Uaktywnił się Specjalny Reprezentant USA do spraw Ukrainy Kurt Volker. Spotkał się on w Kanadzie, przy okazji Konferencji na temat reform na Ukrainie, z wieloma osobami, w tym z prezydentem Zełenskim oraz szefem polskiego MSZ Czaputowiczem.
Padły tam, jak zwykle przy takich okazjach, okrągłe słowa o popieraniu Ukrainy i wspólnych interesach. Istotny jednak przekaz zawarł Volker w wywiadzie dla stacji Voice of America, gdzie powiedział o swoich ustaleniach ze spotkania z wysłannikiem prezydenta Putina Władysławem Surkowem.
Powiedział m.in,. że „USA nie są częścią formatu normandzkiego i dlatego my prowadzimy aktywne konsultacje z Ukrainą, a także z Francją i Niemcami”. Wyjaśnił także, że „kiedy będzie wybrany nowy parlament (na Ukrainie), trzeba będzie zmienić niektóre prawa by wypełnić mińskie porozumienia”. „Na przykład, wprowadzenie decentralizacji w ramach konstytucji, specjalnego statusu (Donbasu) i amnestii oraz możliwości przeprowadzenia tam lokalnych wyborów”.
To wszystko wskazuje na zawarcie, także w przestrzeni stosunków USA-Rosja, ważnego porozumienia w kwestii przyszłości Donbasu. Nie będzie zatem mowy o powrocie Donbasu w struktury unitarnego państwa ukraińskiego, a tylko w formie jakiejś autonomii, której kształt także pewnie już ustalono, ale jeszcze się o tym nie mówi. Ponadto działanie Rosji polegające na masowym rozdawaniu swoich paszportów mieszkańcom Donbasu stworzy sytuację, że będzie ona miała wiele do powiedzenia w tej sprawie i będzie mogła interweniować zawsze gdy prawa rosyjskich obywateli byłyby naruszane.
Wszystko to pokazuje, że kończy się wsparcie Zachodu dla nieodpowiedzialnych planów Ukrainy mających na celu wtargniecie i zdobycie Donbasu siłą. Władze Ukrainy będą zmuszone do rzeczywistego wypełnienia umowy z Mińska i zgody na faktyczną autonomię Donbasu. Ta sprawa wydaje się jakby rozstrzygnięta, zaś konieczność uzyskania przez Ukrainę wsparcia finansowego od Zachodu faktycznie zmusza ją do przyjęcia tak przedstawionych warunków.
[Zanim się zachodnie kurwy i mikrocefale nie połapali, że to z Rosją trzeba rozmawiać, a Ukrainę pierdolnąć w łeb łopatą – wyrządzili więcej szkód, niż sobie przeciętny polaczek wyobraża. – admin]
W obecnym zachowaniu Zachodu widzę dużą analogię do Traktatu Ryskiego i ówczesnego rozwiązania sprawy ukraińskiej w relacjach między Polską z republikami sowieckimi. Polska wycofała się z nieratyfikowanych nigdy przez polski Sejm obietnic Piłsudskiego wobec Petlury, cofnęła mu uznanie, a zamiast tego uznała faktyczny stan rzeczy na Ukrainie, czyli istnienie Ukraińskiej Republiki Sowieckiej.
Podobnie obecnie, Zachód wycofuje się z bezwarunkowego popierania Ukrainy i przechodzi do normalnych stosunków z Rosją, co długofalowo musi skutkować uznaniem obecnego status quo.[Ciekawe, kiedy to dotrze do zakutych łbów polackich niedorozwojów – admin]
Po traktacie ryskim, Józef Piłsudski, który składał Petlurze obietnice, wycofał się z tego, a niedawnych sojuszników kazał umieścić w obozach internowania. Niewielką dla nich pociechą było słynne jego zdanie: „Ja was przepraszam panowie, ja was bardzo przepraszam”.
Obecnie zaś, po tych wszystkim ustaleniach, po powrocie Rosji do Rady Europy, na Ukrainę przybyli, na 21 Szczyt UE-Ukraina, dwaj ustępujący właśnie z stanowisk, unijni urzędnicy: Tusk i Juncker. Przy okazji rytualnego już prawie zapewniania o poparciu i współpracy Tusk zdobył się także na osobistą refleksję. Stwierdził, że starał się dla Ukrainy jak mógł, i był nawet nazywany „proukraińskim maniakiem”. Zwrócił się także w następujących słowach, gdzie, podobnie jak Piłsudski, przeprosił swoich partnerów z Kijowa: „Robiłem wszystko co w mojej mocy, by posuwać naprzód integrację Ukrainy z resztą Europy. Czasem to było trudne, a ja nie byłem tam silny, jak chciałbym być. Wybaczcie mi, przyjaciele.”[No i ch… ci w d… sukinsynie – admin]
Panowie zmienili się na przyjaciół, ale sens ten sam. Wypada także przypomnieć, że obok Piłsudskiego, który wystąpił wtedy w przeprosinami. byli też inni co dosadniej sprawę przedstawili. Dla przykładu, polski generał Stanisław Szeptycki, prywatnie brat metropolity greckokatolickiego, zwrócił się podobno wtedy do ukraińskiego ministra rządu URL Wołodymira Salskiego: „Wynoście się z Polski wy szmaciarze”.
Dziś czasy bardziej łagodne i nikt oczywiście, z powodu politycznej poprawności, tak nie powie, ale podobieństwo obecnej sytuacji i tej sprzed prawie stu lat narzuca się samo.
Dawno, dawno temu prezydent bogatego, płynącego mlekiem i miodem kraju, podpisał przyjętą przez Sejm 20 lutego 1997 r. ustawę o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich.
Ustawa zakładała, że spadkobiercami majątków należących do przedwojennych gmin żydowskich staje się Związek Gmin Wyznaniowych Żydowskich.
Aby usprawnić proces zwracania majątku, stworzono Komisję Regulacyjną, która miała rozpatrywać wnioski o zwrot majątku jak i decydować o wartość zwracanego mienia. To instytucja rządowa, trudno jednak czegokolwiek dowiedzieć się o jej działalności – nie wie, jakie i ile nieruchomości i gruntów zwrócono Żydom lub za które przyznano odszkodowanie, nie dysponuje żadnym zestawieniem wyceny majątku, który oddano. Nikt w Komisji Widmo i nadzorującym ją ministerstwie nie jest w stanie lub nie chce podsumować procesu restytucji majątków. Nie ma też sprawozdania z jej prac. Do dziś nie wiemy, jakim majątkiem tak naprawdę obracała.
Innymi słowy Państwo Polskie nie ma pojęcia o tym, co oddało i ile pieniędzy wypłaciło. A dodać trzeba, że często chodziło o nieruchomości w prestiżowych lokalizacjach, w centrach największych miast. Dziś wiemy już nieco więcej – 9 gmin zrzeszających niespełna tysiąc żydów dostało ponad 5 tysięcy nieruchomości.
Tylko Kraków zmuszony był oddać 16 nieruchomości o wartości kilkuset milionów. Znajdowały się w nich szkoły, szpital, w jednej było uniwersyteckie Collegium Medicum. Profesor Finkelstein tak o tym pisał: czy odrodzenie żydowskiego życia rzeczywiście wymaga, aby na każdego polskiego żyda przypadała jedna synagoga, szkoła lub jeden budynek szpitalny?
Na temat majątku zwracanego Kościołowi toczyła się (i toczy), wywołana przez „Gazetę Wyborczą”, ogólnonarodowa dyskusja. W chwili wejścia ustawy w życie Geremek, który miał b. duże doświadczenie i duże zasługi w szkalowaniu Polski za granicą, złożył wypowiedź: Sądzę, że Kościół wpadł w triumfalizm i posunął się o wiele za daleko w żądaniach takich jak rewindykacja dawnej własności. Na temat rewindykacji mienia pożydowskiego milczał.
Kolejne władze ze wszystkich opcji politycznych chowają głowę w piasek. Żeby coś dotarło do opinii publicznej, potrzebna była kłótnia we własnym żydowskim gronie, którą w miesięczniku „Forbes” opisał Seweryn Aszkenazy. W tekście podzielił się wiedzą o korupcji w gminach żydowskich i naszkicował portrety jej przywódców: „Michael Schudrich – naczelny rabin Polski, który nie studiuje i nie naucza, nie upomina i nie nawołuje do przestrzegania zasad przyzwoitości, nie pociesza strapionych i nie doradza zagubionym. Zamiast tego zajął się biznesem”.
Zgodnie z ustawą powołano też specjalną Fundację Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego (w rzeczywistości wcześniej założyły ją gminy żydowskie i Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego – WJRO), która miała zajmować się „ochroną materialnych reliktów kulturowego dziedzictwa Żydów w Polsce”, tj. dbać o zwracane cmentarze, zabytkowe mykwy, synagogi, budynki.
Nadzieja, że tak będzie szybko prysła. Rozpoczął się proceder szybkiej sprzedaży odzyskanych nieruchomości i gruntów. Zwrócony majątek trafiał niemal natychmiast w łapy deweloperów. O ochronie żydowskiego dziedzictwa i poszanowaniu zabytków nie było nawet mowy. Pieniądze pochodzące z wyprzedaży rozeszły się w tryby wysublimowanego mechanizmu dystrybucji, w hermetycznym środowisku menedżerów skupionych wokół Związku Wyznaniowych Gmin Żydowskich i Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego.
Oba podmioty działały (i działają) w myśl potajemnie zawartej w 1996 r. umowy pomiędzy przedstawicielami polskich gmin i Światową Organizacją Restytucji Mienia Żydowskiego oraz Światowym Kongresem Żydów. Stenogramy z rozmów pokazują genezę „rabunku”: Polscy Żydzi uzyskali od swych partnerów zza Oceanu 800 tysięcy dolarów pożyczki na zorganizowanie całego przedsięwzięcia; potem odbyła się wyprzedaż odzyskanego majątku; synagogi, ubojnie rytualne, mykwy i kirkuty, często zabytkowe poszły pod młotek; gminy żydowskie podzieliły się odzyskanym majątkiem ze swoimi partnerami z zagranicy po połowie.
Z szacunkowych wyliczeń wynika, że wartość dokonanych od roku 1997 „transferów” za Ocean sięga 7 miliardów dolarów. Najdosadniej opisał to „Jewish Week”:
„Kiedy uruchomiono proces restytucji mienia żydowskiego w 1997 r., przypadkowi ludzie tworzyli grupy, nazywając siebie gminami żydowskimi po to tylko, aby móc rościć sobie prawo do żydowskiego mienia. Polski urząd, któremu podlegają związki wyznaniowe był w pełni świadomy tej patologii. Nie miał jednak odwagi reagować w obawie posądzenia o antysemityzm. Polscy Żydzi milczeli, bo wmówiono im, że skandal wywoła antysemickie rozruchy. No i bali się swoich liderów w USA i Izraelu”.
Czymś zadziwiającym jest, że w suwerennym państwie, za jakie uważa się Polska, do zarządzania majątkiem należącym przed wojną do polskich obywateli dopuszczono obcokrajowców.
W sierpniu 2017 prezes PiS Jarosław Kaczyński podejmował grono przyjaciół. Jonny Daniels drugi od prawej. Fot. Inter.
Nawiasem mówiąc ustawodawca nie mówił o żadnym „zwrocie”, lecz „przeniesieniu własności” majątków należących przed wojną do rożnych gmin żydowskich, które nie postawiły po sobie prawnych spadkobierców. Proceder dotyczył mienia bezspadkowego, i był zatem defraudacją mienia państwowego, przy naruszeniu konstytucji. Był także ewenementem prawnym – ktoś nie kradnie ci samochodu, ale „przenosi własność” na siebie.
„Przeniesienie własności” miało się zakończyć wiele lat temu. 12 maja 2012 r. to dzień, w którym powinno zakończyć się ostatnie postępowanie. Nic bardziej mylnego. „Przeniesienie własności” jak trwało, tak trwa. Prawie połowa postępowań jeszcze się toczy. I końca prac nie widać.
Przypomnijmy – Kwaśniewski i rząd Cimoszewicza przepchnęli w Sejmie zapisy ustawy, a posłowie uznali, że dla dobra Polski należy szybko oddać mienie żydowskie.
Uroczystości żałobne w Jedwabnem w 2001 r. Od lewej: ambasador Izraela Szewach Weiss i prezydent Aleksander Kwaśniewski (obaj pod parasolem), prof. Władysław Bartoszewski, minister kancelarii prezydenta Marek Siwiec i prezes IPN prof. Leon Kieres. Fot. Krysztof Miller, AG. [Ech, pojechać tak po tej plugawej bandzie serią…]
Przypomnijmy – Ustawa ostatecznego kształtu nabrała dopiero po ściągnięciu do Izraela Kwaśniewskiego i Cimoszewicza. Na obu wywierano tam naciski na wpisanie do ustawy WJRO, jako jednego z beneficjentów zwracanego majątku. Kwaśniewski i posłowie zdawali sobie sprawę z następstw ustawy, która zezwalała na handel zabytkami i usunięcie ich, na zawsze, z krajobrazu naszych miast i miasteczek.
O ochronie żydowskiego dziedzictwa i poszanowaniu historii nie było nawet mowy. Tak więc jeszcze trochę i w Polsce jedynym śladem po Żydach będą obozy koncentracyjne.
Szczególnie haniebne było sprzedawanie terenów odzyskanych jako miejsca pochówku, z których potem robotnicy wyrzucali w foliowych workach czaszki i piszczele. A przypomnijmy, że to właśnie nakazywany przez judaizm szacunek dla doczesnych szczątków był powodem, dla którego odpowiedzialny za haniebne zaoranie dawnych kirkutów rabin Schudrich wraz z Lechem Kaczyńskim uniemożliwił ekshumacje w Jedwabnem, niezbędne do wyjaśnienia prawdy o zbrodni.
A propos, 96-stronicowy stenogram z rozmów podpisany przez działaczy międzynarodowych organizacji żydowskich i działaczy z Polski to zapis negocjacji czysto biznesowych, nawet wtedy gdy dotyczył cmentarzy.
„Moglibyśmy na tych terenach ewentualnie – to jest pytanie do tego komitetu doradczego do spraw halachicznych – wziąć odszkodowania za różne rzeczy, które się mieszczą na cmentarzach. Zapłaciliby, ale my nie wiemy, czy nam za to wolno wziąć pieniądze – o ile wiemy z tego, co pytaliśmy różnych rabinów, to nam nie wolno” – zastanawia się Andrzej Zozula.
I zwraca się z nadzieją do amerykańskich Żydów: „– Ale myślę, że wy bez wątpienia będziecie potrafili znaleźć rabinów, którzy dadzą na to zgodę”.
Od rabunku mienia do nagrody ministra
12 czerwca 2019 r. minister kultury i dziedzictwa narodowego, podczas uroczystej gali w Teatrze Narodowym w Warszawie, odznaczył i wręczył doroczne nagrody twórcom, animatorom i mecenasom, których działalność w sposób szczególny przyczynia się do rozwoju, upowszechniania i ochrony kultury. Piotr Gliński podkreślił: To jest taki moment, kiedy Polska może oddać hołd wielkim artystom czy ludziom kultury. Wyróżnienie ministra otrzymała Monika Krawczyk. Kim jest owa kobiecina?
Monika Krawczyk, przewodnicząca Związku Gmin Wyznaniowych w RP / Fot. Fakty.
W ujawnionej przez Wikileaks tajnej depeszy ambasadora USA w Warszawie czytamy:
„16-17 lutego 2005 r. delegacja World Jewish Restitution Organization (WJRO) w składzie: przedstawiciel Światowej Federacji Żydów Polskich Kalman Sultanik, przewodniczący amerykańskiego Komitetu Restytucyjnego Holocaustu Yehuda Evron, przewodniczący Stowarzyszenia Żydów Polskich w Izraelu Arye Edelist i doradca WJRO Monika Krawczyk, omawiała z ambasadorem USA, liderem SLD Józefem Oleksym, liderem opozycji Janem Marią Rokitą, ministrem Skarbu Państwa Jackiem Sochą, i marszałkiem Sejmu Włodzimierzem Cimoszewiczem sprawę restytucji własności prywatnej […] Delegacja rzuciła pomysł, aby wypracować oddzielne „uregulowanie” (settlement) dla żydowskich właścicieli nieruchomości.
Ambasador pisze, że podczas spotkania z Józefem Oleksym, Sultanik zaskoczył wszystkich propozycją: „ponieważ cierpienia Żydów były największe i unikalne, oddzielne prawo odnoszące się do żydowskiej własności prywatnej powinno być rozważone”.
Krótko mówiąc – Monika Krawczyk w rozmowach z polskimi władzami była członkiem delegacji WJRO, reprezentowała nie Żydów polskich, lecz Żydów nowojorskich i domagała się zwrotu wszystkich majątków pożydowskich.
Z corocznego raportu Agencji Praw Podstawowych (powołanej w 2007 r. agencji UE z siedzibą w Wiedniu, doradzającej instytucjom UE i rządom krajowym w kwestiach rasizmu i ksenofobii) dowiadujemy się, że w Polsce wprowadzono nowy system rejestrowania przestępstw z nienawiści. Jego celem jest zapewnienie MSWiA pełnego wglądu do przypadków takich przestępstw oraz zbieranie informacji o wszystkich dochodzeniach prowadzonych przez policję. Z raportu wynika, że system zasilany jest danymi Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, która „zgłasza incydenty antysemickie do prokuratury, policji lub innych władz w Polsce”.
Nagrodzona przez ministra kultury Monika Krawczyk to była dyrektor generalna (przez 14 lat) Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego. Gdy szefowała fundacji jej głównym zadaniem była restytucja mienia gmin żydowskich, chociaż statutowo miała nim być „ochrona materialnych reliktów kulturowego dziedzictwa Żydów w Polsce”, to jest dbanie o zwracane zabytkowe budynki, cmentarze, mykwy, synagogi. Dziennikarz „Forbes” przytacza jej niby „żartobliwą” wypowiedź: Jak miliona dolarów w pierwszym roku nie zarobię, to jestem pierdoła.
Po zarobieniu owego miliona, to jest po tym, gdy „pierdołą” okazało się nie ona, lecz Państwo Polskie, w styczniu br. została wybrana na przewodniczącą zarządu Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP. Myślę, że to wielki zaszczyt objąć to stanowisko, niezależnie od tego, czy jesteś kobietą czy mężczyzną, ale ta okoliczność jest niewątpliwie historyczną chwilą – powiedziała w rozmowie z Jewish Telegraphic Agency. Zaznaczyła też, że nadal jej priorytetem będzie restytucja mienia. Jest to najważniejsze źródło finansowania społeczności żydowskiej w Polsce, zarówno religijne, jak i kulturowe, a także ochrona unikatowych zabytków.
„Nasi” politycy, w tym ministrowie kultury, mają niebywały talent i skłonności do zadawania się z oszustami i złodziejami.
W marcu 2007 premier Jarosław Kaczyńskim przyjął i odbył przyjacielską pogawędkę z Izraelem Singerem, szefem Rady Politycznej Światowego Kongresu Żydów. Po spotkaniu Singer pouczał: „Jesteśmy tu po to, by zwrócić się do polskiego rządu o przyjęcie ustawy o zwrocie mienia lub 100-procentowych rekompensatach”. A nadmienić trzeba, że premier przyjął człowieka, który wcześniej zasłynął z pogróżki: „jeżeli Polacy nie spełnią naszych żądań, to będziemy nękać ich tak długo, dopóki Polska znów nie pokryje się lodem”.
W kilka tygodni po tym spotkaniu, oskarżony o sprzeniewierzenie wyduszonych ze szwajcarskich banków dolarów, Singer został zdymisjonowany ze wszystkich funkcji. W tym samym miesiącu „padł” także inny interlokutor polskich polityków (a raczej polityków z Polski) izraelski minister Skarbu Hirschon, główny organizator „Marszu Żywych” oraz wycieczek izraelskiej młodzieży do „polskich obozów zagłady”, podejrzewany o kradzież setek tysięcy dolarów.
Lecha Kaczyńskiego w Izraelu podejmował prezydent Mosze Kacaw i premier Ehud Olmert. Obaj wkrótce trafili do więzienia, gdyż udowodniono im – w przypadku prezydenta gwałty, zaś w przypadku premiera branie łapówek. Andrzej Duda powitał wylewnym listem otwarcie w Muzeum Polin biura Amerykańskiego Komitetu Żydów. Na czele biura stanęła ambasador Elena Poptodorowa, która już pierwszego dnia swej misji w Polsce zdradziła się ze swoich intencji – okradła sklep na lotnisku w Warszawie. Może więc równie „szczęśliwą rękę” będzie miał minister kultury w przypadku Krawczyk?
„Światowy Kongres Żydów liczy na szybkie znalezienie kompromisu z Polską w sprawie restytucji mienia żydowskiego, zrabowanego przez hitlerowców i znacjonalizowanego przez rządy komunistyczne” – oświadczył w czerwcu 2007 r. prezes Ronald Lauder. „Wierzę, że w Polsce jest zrozumienie, że musimy w kwestii restytucji iść do przodu. Zbyt wiele czasu zostało stracone” – dodał.
Pytany przez zachodnich dziennikarzy o ocenę rządów Lecha i Jarosława Kaczyńskich, Lauder odpowiedział: „finansowana przeze mnie fundacja spotykała się zawsze z pomocą polskich władz. Zawsze mieliśmy bardzo dobre stosunki”.
Bolesław Szenicer, były wieloletni dyrektor cmentarza żydowskiego przy ulicy Okopowej w Warszawie, tak opisał Laudera:
„To taka sama żydowska hiena jak Singer. Widać to po jego 10-letnim zarządzaniu zabytkowymi kamienicami przy ulicy Próżnej w Warszawie, które przejął za darmo w swe brudne łapska od miasta. Miał tam budować centrum żydowskie, tymczasem dziś już wiemy chodziło mu tylko o wzbogacenie się na sprzedaży tych zabytków”.
Norman Finkelstein w swej książce „Przedsiębiorstwo holokaust” o Lauderze pisze tak:
„Nikt mu nie dał prawa do reprezentowania ofiar holokaustu. To jest czysta uzurpacja! Wiadomo, że do ofiar holokaustu dociera zaledwie ułamek tego, co te organizacje dotychczas uzyskały. A pozostałe 95 procent znalazły się na dziwnych kontach dziwnych fundacji, czyli praktycznie w kieszeniach żydowskich aktywistów. Ta cała akcja odszkodowań dla Żydów to jeden wielki rabunek […] jest mała grupa bezwzględnych grandziarzy żydowskich usiłujących zrobić wielki biznes na tragedii ofiar holokaustu. Dla takiego szmalu hochsztaplerzy nie cofną się przed niczym.”
Przytoczmy kilka liczb – najbardziej przedsiębiorczy w biznesie holokaustu jest b. przewodniczący ADL Kenneth Bialkin, rocznie wyciąga przeszło milion dolarów; Marvin Hier z Centrum Simona Wiesenthala zarabia 818 tysięcy, a David Harris z Amerykańskiego Komitetu Żydów 539 tysięcy. Nawiasem mówiąc otwarte z wielką pompą 27 marca 2017 r. przedstawicielstwo Harrisa w Warszawie, wybrało sobie za siedzibę utrzymywane przez polskie ministerstwo kultury Muzeum Polin.
Mamy więc do czynienia z politycznym i dyplomatycznym kuriozum – koszty utrzymania obcego przedstawicielstwa są pokrywane z pieniędzy polskiego podatnika, a Muzeum Polin jawnie służy jako baza antypolskiej działalności politycznej.
Fundacja widmo
8 grudnia 2017 r. Sejm przyjął ustawę o przekazaniu z budżetu państwa 100 milionów złotych na renowację żydowskiego cmentarza przy ulicy Okopowej w Warszawie. Otrzymała je od rządu fundacja, w której zarządzie zasiadają rabin Michael Schudrich i Monika Krawczyk.
I tu przypomnienie – gdy gmina żydowska w Warszawie, podobnie jak pozostałych 8 gmin w Polsce (nie mówiąc o nowojorskiej WJRO) otrzymała od Rzeczypospolitej wielki majątek, to pretekstem było, że zadba o żydowskie cmentarze. Tymczasem cmentarz rozsypuje się w gruzy.
Co zatem stało się z pieniędzmi uzyskanymi przez warszawską gminę na podstawie wspomnianej ustawy? Pewne światło rzuca publikacja Bolesława Szenicera, który został usunięty ze stanowiska dyrektora tego cmentarza na skutek konfliktu z gminą żydowską, której zarzucał rozmaite malwersacje.
Pytanie drugie – dlaczego minister Gliński tak przejął się losem tego cmentarza?
Szabasowa kolacja zorganizowana przez Jojne Danielsa w Warszawie. Fot. YT. Danielsa. YT,
W odpowiedzi nie obejdzie się bez teorii spiskowych – jest to zapłata za szabasową kolację, jaką wydał Jojne Daniels, a w której uczestniczył w jarmułce pan minister. Była to więc kolacja (i nakrycie głowy) bardzo dla Polski kosztowne, tym bardziej że uczestniczył w niej Mateusz Jakub Morawiecki, wówczas wicepremier, ale zaraz po szabasowej kolacji, premier.
Co do stu milionów, to w skrajnej biedzie wciąż żyje w Polsce 1,5 miliona ludzi, a więc tylu, ilu mieszka na obrzeżach cmentarza żydowskiego w Warszawie. Dla porównania trzeba też podać, że w ubiegłym roku na prace konserwatorskie na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie ministerstwo kultury przeznaczyło 930 tysięcy złotych, a na dziedzictwo kulturalne polskich Kresów 10 milionów, czyli 10 razy mniej niż na żydowski cmentarz.
Ale na koniec jedna pocieszająca wiadomość – właściciel cmentarza przy ul. Okopowej „zgodził się”, poprzez długoterminową umowę, udostępnić teren cmentarza w celu prowadzenia tam prac porządkowych i konserwatorskich.
Józef Różański vel. Józef Goldberg – agent i oficer NKWD i MBP, poseł na Sejm Ustawodawczy. fot. Wikipedia.pl
I druga, podana przez „Gazetę Wyborczą”, równie pocieszająca wiadomość – polscy robotnicy wywieźli już z terenu cmentarza 17 ciężarówek śmieci. 100 milionów poskutkowało mnożeniem się innych teorii spiskowych.
Na cmentarzu znajduje się grobowiec Józefa Różańskiego vel Josefa Goldberga – agenta i oficera NKWD, a później szefa Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, kata Witolda Pileckiego i Augusta Emila Fieldorfa „Nila”.
Minister kultury finansuje więc renowację grobowca zbrodniarza, a blokuje poszukiwania dołów śmierci na sąsiadującym cmentarzu powązkowskim, do których Goldberg wrzucał pomordowanych polskich patriotów.
A jak traktować gest przyznania tej niebagatelnej kwoty w sytuacji, gdy renowacja niszczejącej i popadającej w ruinę narodowej nekropolii Powązek odbywa się dzięki datkom mieszkańców Warszawy, i jak uda się zebrać w corocznej kweście kilka tysięcy na renowację jednego grobowca, to jest ogromna radość.
W Polsce panuje teza głosząca, że Żyd-komunista i Żyd-ubek jakimś dziwnym sposobem przestawał być Żydem, bo przechodząc na komunizm wyrzekał się religii żydowskiej. Co ciekawe, głównymi głosicielami tej teorii są osoby podkreślające chrześcijański rodowód polskich antysemitów.
To jednak chyba nie tak – przecież ci Żydzi nie ukrywali swej narodowości i religii, gdy przystępowali do UB lub NKWD. W ankietach personalnych w rubryce ‚narodowość’ wpisywali: żydowska, w rubryce ‚wyznanie’ wpisywali: mojżeszowe, a przed śmiercią życzyli sobie żydowskiego pogrzebu. Tak było w przypadku Goldberga (i innych zbrodniarzy pochowanych przy Okopowej), który najpierw był Żydem, potem tylko komunistą i ubekiem i wreszcie na łożu śmierci znów 100-procentowym Żydem.
Grób zbrodniarza komunistycznego Józefa Różańskiego (wcześniej Józef Goldberg) będzie odnowiony z pieniędzy rodzin ofiar zamęczonych i pomordowanych przez niego Polaków. Sejm przydzielił 100 milionów na renowację cmentarza.
Gdy Sejm przyjmował ustawę dotyczącą 100 milionów, „Za” zgodnie głosowali wszyscy posłowie (oprócz 4), w tym z PiS, PO, Kukiz’15, Nowoczesnej, PSL i „Wolni i Solidarni”. Kaczyński, Schetyna, Kukiz, Petru, Niesiołowski, Kosiniak-Kamysz – wszyscy głosowali tak samo.
Gdy minister Gliński lekką ręką wydawał pieniądze podatnika, rozgorzała debata na temat żydowskich cmentarzy. Wielu było przekonanych, że Żydzi, kreowani przez media na strażników pamięci, z pieczołowitością dbają o miejsca pochówku swoich ziomków i należy im się wsparcie rządu.
Nic bardziej mylnego – stan cmentarzy, których właścicielem i zarządcą w zdecydowanej większości jest Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, świadczy o czymś zupełnie innym.
Fundacja, według statutu, zajmuje się ochroną materialnych reliktów kulturowego dziedzictwa Żydów w Polsce. „Ze szczególnym zaangażowaniem podejmujemy inicjatywy związane z porządkowaniem i upamiętnianiem cmentarzy żydowskich” – pisze na swojej stronie internetowej. Problem w tym, że zaangażowanie to jest bardziej dewastacją „reliktów kulturowego dziedzictwa” niż „porządkowaniem i upamiętnieniem cmentarzy”.
Dowodem cmentarz w Jedwabnem – ruina, sterta zgniłych liści, szok dla Polaków, którzy dbają o groby bliskich, porządkują własnymi rękami nagrobki pomordowanych i bohaterów na Kresach.
Okazuje się, że gminy żydowskie robią na cmentarzach niezły interes – obok zakrojonego na szeroką skalę przemysłu holokaustu prowadzą przemysł cmentarny.
I tu pytanie: czy biznes nie polega na świadomym zaniedbywaniu cmentarzy i wymuszaniu milionowych dotacji na ich renowację? Czy nie jest to szwindel, przy czy szwindel obrzydliwy, bo przy udziale polskiego ministra kultury?
Koty mogą pochwalić się światową dominacją, bo popularnością przebiły nawet psy. Miłośników mruczących futrzaków nie sposób jest zliczyć, a mimo to kotom wciąż udało się zachować wiele tajemnic.
Poniżej znajdziecie kilka ciekawostek na temat swoich pupili. O niektórych mogliście nie wiedzieć, a inne niewątpliwie sprawią, że futrzak wyda wam się jeszcze bardziej wyjątkowy.
#1 Długie życie tylko z kotem
Posiadanie kota zmniejsza ryzyko zawału serca aż o jedną trzecią, a wszystko dzięki uspokajającemu i terapeutycznemu wpływowi posiadania zwierzaka. W końcu nic tak nie relaksuje, jak głaskanie mruczącego przyjaciela. To z kolei koi nerwy, redukuje skok ciśnienia i tym samym odciąża serce. Na ten temat przeprowadzono nawet badanie!
#2 Ruchliwe uszy
Koty posiadają 32 mięśnie do kontrolowania ruchów ucha, przy czym warto dodać, że ludzie mają ich tylko 6. To umożliwia słuchanie kierunkowe jak prawdziwy łowca, a odwracanie głowy jest zbędne. Oprócz tego uszy mogą poruszać się niezależnie i wyrażać różne emocje.
#3 Zmieszane futrzaki
Pomijając ich legendarny spryt i wzrok, koty łatwo zmieszać, bo nie widzą tego, co mają pod samym nosem. Nie przeoczą najdrobniejszych ruchów w ciemności, jednak może im umknąć smakołyk podstawiony pod nos. Wszystko przez kształt głowy i pozycję oczu – koty nie są w stanie zobaczyć tego, co znajduje się przed ich nosem lub tuż poniżej.
#4 Koty to nie łasuchy
Dość ciekawa sprawa, bo koty w ogóle nie czują słodkiego smaku – nie posiadają kubków smakowych odpowiedzialnych za rozpoznawanie cukrów. Nie ma jednak powodów do smutku z tego powodu, gdyż koty są mięsożercami i cukru w swojej diecie w ogóle nie potrzebują.
#5 Jeszcze trochę o kociej diecie
Koty są też bardzo wybredne jeśli chodzi o posiłki, o czym pewnie doskonale wiedzą właściciele. Nie do końca chodzi jednak o ich preferencje, a o potrzeby organizmu. Kot doskonale czuje z czego składa się dany posiłek i zawsze wybierze ten, który spełnia w danej chwili jego potrzeby. Z badań wynika, że futrzaki wybierają jedzenie o odpowiednim stosunku białka do tłuszczu (1:0,4).
#6 Kocie nosy
Koci nos jest absolutnie wyjątkowy. Właściwie można go porównać do ludzkiego odcisku palca, bo każdy futrzak ma niepowtarzalny wzór pod względem faktury, nachylenia, wysokości nozdrzy a także przegrody.
W Białym Domu zjawili się przedstawiciele alternatywnych mediów prawicy, którzy spotkali się z prezydentem Donaldem Trumpem. Podczas swojego wystąpienia amerykańska głowa państwa zauważyła, że „antyfaszystowscy” bojówkarze zawsze wybierają na swoje ofiary pojedyncze osoby, natomiast nigdy nie atakują jego zwolenników z grup motocyklowych czy klasy robotniczej, ponieważ „żyją u mamy w piwnicy”.
Trump w swoim wystąpieniu skierowanym do popularnych blogerów, dziennikarzy oraz komentatorów mediów społecznościowych odniósł się do przypadku pobicia jednego z nich, czyli Andy’ego Ngo.
Pod koniec czerwca podczas manifestacji w Portland został on zaatakowany i okradziony, gdy przygotowywał swoją relację z demonstracji zorganizowanej przez konserwatywną grupę Proud Boys.
Zdaniem amerykańskiego prezydenta pobicie Ngo nie było przypadkiem, ponieważ „antyfaszyści” za swój cel obierają osoby słabsze fizycznie, zaś boją się podjąć walki z członkami grup motocyklowych czy z robotnikami budowlanymi należącymi do jego najaktywniejszych sympatyków. Trump podkreślił, że „żyją oni w piwnicy u swojej mamy” i sami nie dysponują zbyt dużą siłą.
Jednocześnie spotkanie Trumpa z prawicowymi użytkownikami sieci nie przyniosło rezultatów oczekiwanych przez te środowisko. Miało ono bowiem nadzieję, że amerykański prezydent przedstawi plan walki z wymierzonymi w konserwatystów i nacjonalistów działaniami mediów społecznościowych, lecz nic takiego nie nastąpiło.
Zamiast tego miliarder w swoim przemówieniu poruszył wiele tematów, często nie mających nic wspólnego z aktywnością prawicy w Internecie.
Na podstawie: washingtontimes.com, breitbart.com, cnn.com
Nowy produkt powstaje z surowców roślinnych, co czyni go etycznym i przyjaznym dla środowiska. Jak dotąd sztucznego kurczaka można skosztować tylko w kilku szwajcarskich restauracjach, ale inni producenci zamienników mięsa również zaczęli od segmentu premium.
Kolejna firma jest gotowa dołączyć do przemysłu sztucznego mięsa. Swiss Planted twierdzi, że opracował produkt, który jest nie do odróżnienia od kurczaka w smaku i teksturze, ale produkowany z grochu, wody i oleju słonecznikowego. Jest idealny dla wegan i tych, którzy obawiają się wpływu zwierząt na środowisko.
Chociaż Planted został oficjalnie założony całkiem niedawno, jego zespół pracuje nad sztucznym kurczakiem już od półtora roku. Technologia ta opierała się na badaniu śluzu myksinowego prymitywnych rybopodobnych stworzeń. Są to raczej nieprzyjemne stworzenia, ale pomogły technologom firmy lepiej zrozumieć, jaką strukturę powinno posiadać sztuczne mięso.
Na razie innowacyjnego kurczaka roślinnego można spróbować tylko w kilku restauracjach w Szwajcarii. Jednak inne rodzaje sztucznego mięsa, takie jak hamburgery z Impossible Foods i Beyond Meat, są już powszechnie dostępne. Ich popularność rośnie, ponieważ coraz więcej konsumentów myśli o wpływie przemysłu mięsnego na środowisko.
[Phi… w Polsce już od dawna znamy szynkę z drobiu, drób z ryby, kawę z żołędzi, prasę z gówna itp. Swoją drogą – czy próbowano już wyprodukować groch z kurczaka? – admin]
Do czego zdolne są posunąć się środowiska reżimowych mediów a może nawet ktoś ze środowisk LGBT? Wygląda na to, że nie ma dla nich takiej granicy. Co z takimi notorycznymi fake newsami i kłamstwami zrobi Rada Etyki Mediów? Czy odpowiednio wysokie kary pieniężne będą odpowiednie i wystarczające, czy też za takimi działaniami powinny iść ruchy personalne?
Okazuje się, że „Gazeta Wyborcza” opublikowała fałszywy list biskupów dotyczący odnoszenia się katolików do spraw i środowisk związanych z LGBT.
Tytuł artykułu to: »”Nakaz miłości bliźniego odnosi się również do osób LGBT”. Mamy nowy list biskupów«
Zaczyna się on słowami:
„Jako wspólnota uczniów Jezusa dążymy do lepszego poznawania i pełniejszego rozumienia słów Pisma Świętego na temat homoseksualności. Pomaga nam w tym także nauka.”
Dopiero końcu tekstu dowiadujemy się, że autorem jest publicysta GW. Czytamy tam:
Tekst powstał w reakcji na oświadczenie Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Świeckich z 5 lipca 2019 r. W rzeczywistości nie jest to list polskich biskupów, ale tekst napisany przez Bartosza Bartosika, który życzyłby sobie i wszystkim, aby dokumenty polskich hierarchów kościelnych zawierały treści bardziej ewangeliczne, a mniej publicystyczne.
30-letni gówniarz uczy nas Ewangelii
Wypadałoby zapytać pana Bartosika, ile razy przeczytał Biblię i co wie na temat, jak to określił, „treści ewangelicznych”. Miłość drugiego człowieka i szacunek do niego w żadnym wypadku nie zakłada ani nie pozwala na akceptację grzechu, a tym bardziej na powielanie go.
Wypaczony sposób prób uczenia katolików jak mają być katoliccy oraz interpretacji Biblii oraz zasad ewangelicznych przez całkowitych ignorantów jest w środowiskach niektórych mediów porażający.
[Pan „Bartosik”, czy jak mu tam, wcale nie musi niczego czytać ani rozumieć. Wystarczy, żeby wykonał zamówienie starszych i mądrzejszych. – admin]
Rosja nie będzie rozmawiać o możliwości oddania dwóch wysp kurylskich w ramach negocjacji w sprawie zawarcia traktatu pokojowego z Japonią – informuje japońska agencja Kiodo.
Głównie z powodu obaw związanych z rozmieszczeniem amerykańskiego kontyngentu wojskowego w różnych częściach Japonii – poinformowała agencja Kiodo, powołując się na źródła w rosyjskich kręgach dyplomatycznych.
Z informacji agencji wynika, że po tym, jak w listopadzie ubiegłego roku prezydent Rosji Władimir Putin i premier Japonii Shinzō Abe porozumieli się w sprawie aktywizowania kwestii zawarcia traktatu pokojowego opartego na dwustronnej wspólnej deklaracji z 19 października 1956 roku, strona japońska liczyła na pewne postępy w tym względzie na szczycie G20 w Osace.
Jednak Rosjanie twierdzą, że „podpisana w 1956 roku deklaracja nie może mieć zastosowania w obecnej postaci”. Głównie z powodu obaw związanych z obecnością amerykańskich żołnierzy w Japonii w ramach sojuszu między Waszyngtonem a Tokio.
Strona rosyjska zwróciła się do Japończyków o udzielenie odpowiedzi na pytanie, jak zamierzają oni rozwiać obawy Moskwy, ale nie doczekała się żadnych konkretnych rozwiązań. W związku z tym Rosja zrezygnowała z rozmów w sprawie dwóch wysp.
Ponadto – według agencji – istnieją obawy, że przekazanie Japonii tych wysp może negatywnie wpłynąć na poziom poparcia dla rządu prezydenta Rosji.
[Ale w czym problem? Administracja amerykańska może natychmiast zapewnić Rosję, iż nie będzie budować żadnych baz wojskowych na Kurylach. – admin]
Zbliżają się wybory w partiach trwają więc gorączkowe zabiegi posłów o zajęcie dobrej pozycji startowej. Wiadomo przecież, że wynik zależy od miejsca, które zajmuje się na wyborczej liście. Kandydaci z pierwszego miejsca partii, która przekracza wyborczy próg i osiąga ok. 10% poparcia, wszyscy jak jeden mąż zostaną posłami.
Kandydaci z drugiego miejsca – w zależności od poparcia jakie uzyska partia mają ok. 90% – do 100% szans (w przypadku PiS z jego 40% poparciem) i nieco mniejsze szanse ok. 80% jeśli poparcie partii będzie mniejsze. Szanse pozostałych kandydatów maleją wraz z obniżaniem się ich nazwisk na liście wyborczej. Kandydaci miejsc 7 czy 8 mają szanse tylko wówczas, jeśli przeskoczą kolegów albo bardziej intensywną kampanią, albo po prostu znanym nazwiskiem.
Wiem to wszystko, bo badałem związek sukcesu w wyborach sejmowych z miejscem na liście. a wyniki moich analiz przedstawiłem na konferencji w 2006 r. na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Ale moje badania nie były niczym odkrywczym. Wszyscy, którzy uczestniczą w polskiej polityce i ubiegają się o miejsce w Sejmie wiedzą, że „jedynka” – jeśli tylko lista przekracza próg – praktycznie gwarantuje mandat posła. W związku z tym zanim jeszcze dojdzie do wyborów odbywają się zaciekłe wewnątrzpartyjne boje, między różnymi koteriami o to, kto będzie pierwszy, kto drugi a kto trzeci.
No dobrze, ale skoro tak się dzieje, że kandydowanie z jedynki gwarantuje praktycznie mandat – to powstaje pytanie: kto w istocie wybiera posłów? Bo wyborca tylko głosuje, a o tym kto zasiądzie w Sejmie decyduje ten kto rozdziela „jedynki” i „dwójki”. A zatem to ten gość czy grupa gości, która ustala kto będzie kandydował i z której pozycji, decyduje o tym kto będzie posłem.
Sytuacja taka stoi w jawnej sprzeczności z wymogiem bezpośredniości wyborów, które wykluczają by ktokolwiek oprócz wyborców decydował o przyznaniu mandatu „reprezentanta Narodu”. Wybrany – w taki sposób jak w Polsce – poseł, nie jest już reprezentantem Narodu tylko reprezentantem partii, a w zasadzie reprezentantem kierownictwa tej partii. I zostaje wybrany pośrednio, bo najpierw o jego szansach kandydowania zadecydowało partyjne kierownictwo, wyborcy tylko „dali głos” na przygotowany uprzednio zestaw kandydatów.
Taki, partyjny sposób wyboru jest w oczywisty sposób sprzeczny z wymogami art. 96 Konstytucji, która mówi o bezpośredniości, ale też i o „powszechności” i „równości” procesu wyborczego. Wybory, w których jedna grupa obywateli ma większe uprawnienia od innej to na pewno nie są wybory „powszechne i równe”. Bo partyjne kierownictwa dostały przywilej ustalania kto może kandydować i z jakimi szansami. I sami partyjni liderzy oczywiście poobsadzają się na „jedynkach” gwarantując sobie pewne miejsce w Sejmie.
Konstytucja naruszona jest tu jeszcze w bardziej oczywisty sposób, bo ustawa Kodeks wyborczy nie przewiduje w ogóle możliwości indywidualnego kandydowania do Sejmu. Wprost stwierdziła to Państwowa Komisja Wyborcza odpowiadając na moje w tej kwestii zapytanie.
Jest wszakże jeszcze jedno zjawisko, niemające już wpływu na prawa obywatelskie i zgodność z Konstytucją, ale pokazujące po prostu głupotę polskiej ordynacji wyborczej. Otóż, ponieważ liczba mandatów, jakie uzyskuje dana lista zawsze jest mniejsza od liczby kandydatów, to największa konkurencja w kampanii wyborczej rozgrywa się nie między różnymi ugrupowaniami, a między kandydatami z tej samej listy.
Każdy kto kandyduje – powiedzmy z listy PiS – wie, że największym jego konkurentem do mandatu nie jest kandydat z Platformy, ale kolega z jego listy. To od zaprzyjaźnionych posłów z PiS usłyszałem zdanie, które stało się tytułem tego felietonu, i które opisuje polską rzeczywistość polityczną: „wróg, najgorszy wróg, kolega z listy”.
Czy nie czas na odrzucenie tego głupiego, naruszającego prawa obywatelskie sposobu wybierania posłów do polskiego Sejmu? Czy nie czas na demokrację? [Nie – admin]
Wielka Lechia to zaledwie wycinek tej starożytnej historii. Komuś zależy żeby zdyskredytować tę historię ograniczyć ją do Wielkiej Lechii i po to, by łatwiej to dyskredytować
(***)
Kolejnym szokującym i trudnym do wytłumaczenia odkryciem jest fakt, że jedno z 10 biblijnych plemion starożytnego Izraela, tzw Lewici mają taką samą haplogrupę R1a1 jak Polacy. Co wskazuje, że Polacy są pełnoprawną częścią Narodu Wybranego, albo że Lewici nigdy nie byli Żydami.